Zniecierpliwiona chodziłam po sali treningowej. Jeszcze raz poprawiłam ochraniacze na nadgarstkach i zmieniłam kierunek. Na sali było ciemno, nie licząc kilku lamp które świeciły niewyraźnie. Nie ubrałam swojej zbroi gdyż wylądowała na biurku Gregory'ego, który próbował naprawić elementy, które się nie zreperowały np. Po ciosie sztyletu z Tartaru. Włożyłam na siebie skórzany dość wygodny kombinezon, który grubą warstwą skóry okrywał moje ciało. No nie powiem, że nie przywiązałam wagi do stroju. Wszystko w zbroi było idealnie dopasowane do rzeźby mojego ciała, a dodatkowe ochraniacze były starannie dobrane. Do tego musiałam obwiązać ramię kilka razy, gdyż rana ciągle krwawiła, a przy tym wydzielała ropę, która śmierdziała niemiłosiernie... Nadal miałam je zdrętwiałe i czułam na całej długości ręki dziwne mrowienie. Te uczucie nie chce przejść i to jest najgorsze... czułam sie jakby mnie kąsamy czerwone mrówki... Ja cierpię!!
A Shedowa wciąż nie ma...
Może co do niego pomyliłam się w ocenie?
Miał przyjść mnie szkolić... była trzecia szewsnaście, a chłopak spóźniał się już kwadrans... A ja nie śpię... rano bd zmierzła! I to przez Shedowa, który się nie pojawił!
Chciałam aby nauczył mnie walczyć z Zirą. Drugi już dzięki niemu umknęłam z objęć śmierci, ale w końcu go obok mnie zabraknie i już się jej nie wymknę... musiałam coś w tym kierunku zrobić. Co do tego czasu nauka indywidualna z Zayn'em i Chester'em poszła na marne... Ich połączone techniki nie obroniły mnie przed ciosami Ziry... musiałam zasięgnąć opinii eksperta jeśli chodzi o walkę z boginiami. Chciałam się nauczyć walczyć jak on... Jego ruchy w tym co robi sa niesamowicie szybkie, ale za to nie tracą na sile, jego ramię i broń są do siebie stworzone i poruszają się w tym samym rytmie... to przerażające, ale zarazem niesamowite i piękne. Mam ambicje nauczyć się jego techniki!
Zrobiłam jeszcze jedno kółeczko wokół sali. Nadal go nigdzie nie było. Zacisnęłam po raz ostatni rzemienie na nadgarstkach i udałam się po mój miecz. Przed podjęciem rozgrzewki wbiłam go w ziemię dokładnie na środku sali. Wokół niego poustawiałam manekiny w różnych pozycjach. Wzięłam miecz do ręki i od razu poczułam się lepiej. Twarze, które ciągle mi towarzyszyły nagle zniknęły, a ja dostałam niesamowitego ukojenia.
Moje nerwy zaczęły się regenerować, a umysł odpoczął.
Biedny Antony... Próbował mi pomóc na wszelkie możliwe sposoby, a nadal mu si eto nie udawało. Powoli traciłam nadzieję, że coś kiedyś wróci do normy, a ja uwolnie się od upierdliwych duchów.
Zamachnęłam się na pierwszego z manekinów, któremu po chwili odpadła głowa. Siła uderzenia siadła mi na zdrowie ramię, aż mi zdrętwiało. Teraz już w obu rękach mi mrowiło. Zaklęłam... Ches uczył mnie im mocniej tym większa skuteczność... Sranie w banie a nie skuteczność!
Strzepałam sobie rękę i znów wzięłam do garści miecz. Rzuciłam się na kolejnego manekina. Po kilku minutach rozprawiłam się z prawie wszystkimi. Został mi tylko jeden. Podeszłam do szafy na bronie i wzięłam lekki zgrabny mieczyk. Wzięłam go do zranionej ręki... Pierwsze co zrobiłam to jęknęłam z bólu gdy ciężar miecza nadwyrężył mi ramię. Zagryzłam wargi i wzięłam się w garść. Musze wyćwiczyć tą rękę. Inaczej nie bd umiała walczyć... a akurat to jest najważniejsze.
Podeszłam do słomianej masy, przypominającej człowieka.
Spojrzałam na nią, na moją zranioną rękę, znów na manekina i znów na ramie.
- Oto chwila prawdy - zacisnęłam szczękę.
Zamachnęłam sie z całej siły i cięłam w manekina.
Poczułam coś ciepłego w okolicy nadgarstka i piekielny ból towarzyszący szarpnięciu. Krzyknęłam i mimowolnie z oczu poleciały mi łzy.
Miecz gdzieś upadł, a manekin stał nie tknięty.
Niezidentyfikowana osoba znów szarpnęła mnie za ramię, a ja znów krzyknęłam. Z moimi płucami dałabym rade obudzić umarlaka.
- Wyżywając sie do niczego nie dojdziesz!
Shedow puścił mi rękę.
Teraz już nikt nie przytrzymywał mojego ciała, które pod tak dużą dawką bólu poleciało na ziemię jak worek kartofli.
Nie "czułam" ręki, nie umiałam nią poruszać... czułam się jakby mi ją ktoś odrąbał, z tą różnicą, że tak czy siak ona była ale bezużyteczna.
Zacisnęłam pięści i szczęki.
Wstałam ocierając łzy:
- Widze, że najjaśniejszy Pan postanowił zaszczycić mnie swoją obecnością. Bardzo mi miło. - Naładowałam tą wypowiedź bardzo duża ilością jadu i sarkazmu.
Ten tylko wzruszył ramionami.
- Mam lepsze rzeczy do roboty. - mruknął unikając mojego wzroku.
Prychnęłam:
- To co tu robisz?
Byłam na niego zła, że naraził mnie na nie wyobrażalny ból. Wszystko we mnie wrało i jak zawsze mówiłam wszystko co mi na sercu leży.
Wzruszył ramionami.
- Jak narazie to patrze jak sie nad sobą użalasz. - powiedział beznamiętnie.
Przegiął.
Zwiesiłam głowę i zacisnęłam pięści.
- Przepraszam, że żyje we mnie wola życia. Nie wiem jak ty ale ja chcę ujść z życiem po następnym spotkaniu z Zirę. - zawiesiłam się - Więc wybacz mi że się forsuję i chce nauczyć się z nią walczyć. Przepraszam, że zawróciłam dupe wielmożnemu panu. - lekko dygłam. To była namiastka skłonu.
Chłopak patrzył na mnie zaskoczony i westchnął.
- Nie po to zarywałem noce, aby patrzeć jak użalasz się nad sobą!
No to to mnie wkurzył!
- Wcale się nad sobą nie użalam! - zaprotestowałam - a wogule...
Chłopak nie wytrzymał:
- Przymknij się i słuchaj!
Drgnęłam zaskoczona.
Podniasłoam już oskarżycielsko palec aby mu nawtykać, ale zgred mnie uprzedził.
- Nie robisz na mnie wrażenia.
Moja ręka poleciała w dół. Teraz to się obraziłam. Założyłam ręce na piersiach i wpatrywałam sie w niego z urazą.
- Po pierwsze: Jak chcesz abym cie uczył to msz mi sie na ten czas podporządkować... - otwierałam usta aby mu powiedzieć co o tym myślę - Bez żadnego Ale! - a jednak się rozmyśliłam, gdy usłyszałam jego groźny ton. - Po drugie: Aż nie zagoisz rany nie bd walczyć tą ręką. Powinnaś najpierw zatroszczyć się o zdrowie, a później o walkę. Po trzecie: Nie toleruje spóźnień. Wszystko jasne?
Zrobiłam wielkie oczy.
- Naliczyłam sześć zdań... pobiłeś swój rekord! - dogryzłam mu.
Chłopak uderzył czołem o beton.
- Na co ja się pisze... co za baran ze mnie.
Podeszłam do niego i poklepałam go przyjacielsko po plecach.
- Nie martw się. Nie bd tak źle.
W rezultacie było tragicznie.
Gdy już Shedow wytłumaczył mi na czym polega walka, jak powinniśmy w ciągu niej postępować i że wiele czynników wpływa na naszą wygraną, to zwątpiłam w siebie...
Po pierwsze: Zawsze myślałam, że walka to wymachiwanie mieczem albo do obrony, albo do ataku. W rezultacie te całe wymachiwanie to była technika, którą ja bardzo kaleczyłam. Po drugie: w czasie walki strasznie daje porwać sie emocją i mój gniew lub panika bardzo szybko umią mną owładnąć i robie wiele idiotycznych błędów. Tak więc pierwszym moim ćwiczeniem było stanie na jednej nodze przez 10 minut... a do dobrej zabawy na głowie miałam miskę z zimną wodą. Która na dzień dobry spadła rozlewając wszystko na mnie.
Aż do końca treningu byłam mokra i trzepałam się jak osika, ale było ego plusy! Byłam rozbudzona! Jako ostatnim ćwiczeniem na dziś było namiastka walki.
Walczyliśmy do 15 trafień.
Shedow wygrał 15;7, a to dlatego, że ja "daje się porwać emocją" Gdy zauważał jakieś moje potknięcie lub nieprawidłowość, kierował płazem broni w moją stronę a ja obrywałam. Głęboko wierzyłam, że jego dość impertynenckie sposoby czegoś mnie nauczą.
Kilkanaście godzin później.
Honey
Widziałam jak jej usta wpijają sie do warg mojego Zayn'a... Nie wytrzymałam. Wybiegłam z sali zalewając się płaczem. Trącałam ludzi łokciami, aby przetorować sobie drogę... Nie wiem gdzie teraz mam iść. W domu ten sukinsyn mnie znajdzie... nie wiem...
Usłyszałam za sobą nawoływania Zayn'a...
Przyśpieszyłam biegu. Co chwile ocierałam oczy z łez... Biegłam nie zatrzymując się. Ciągle przed oczami miałam ich zlepione ciała... Chciało mi sie wymiotować!
A to miał być najwspanialszy dzień w moim życiu!
W końcu z braku sił położyłam się na ziemi i zaczęłam szlochać. Nie wiem jak długo biegłam i gdzie jestem... nie obchodziło mnie to. Czułam się jak po najgorszym maratonie. A powinnam sie oszczędzać.
- Boże! Dziecko! - usłyszałam czyiś głos. W mojej rozpaczy trudno mi było ogarnąć kto to - Honey Skarbie! Coś ty ze sobą zrobiła?!
Poczułam jak czyjeś ręce postawiają mnie do pionu, a po chwili zobaczyłam śliczne oblicze mamy Zoey, które aktualnie przybrał kolor białego prześcieradła.
- Co... co sie stało? - zapytała teraz łagodniej przystawiając mi dłoń do policzka.
Pociągnęłam nosem.
- Pękło mi serce!! - wyżaliłam się.
Kobieta zrobiłą zaskoczoną minę.
- Jestem ekspertem w tych sprawach i powiem ci, że serce nie może pęknąć. - próbowała mnie pocieszyć, ale jakoś nie miałam ochoty na śmiech.
Pociągnęłam nosem.
- Czuje się jak jakis niepotrzebny śmieć! - wyżaliłam sie.
Kobieta objęła mnie ramieniem:
- No to teraz wyżal sie staruszce, bo inaczej do niczego nie dojdziemy.
Poklepała mnie po ramieniu.
Tak więc opowiedziałam jej o wszystkim.
Jak przez ostatni tydzień się źle czułam i że często wymiotowałam. Jak zrobiłam test i wykazało, że jestem w ciąży z tą bezuczuciową świnią!
- To wspaniale! - przerwała mi pani Louis - Z takiego powodu nie powinnaś płakać! Będziecie świetnymi rodzicami!
Jakoś nie udzielałam jej entuzjazmu.
- Niech pani posłucha do końca...
Opowiedziałam jej to co mi Zayn zrobił.
Gdy skończyłam spojrzałam na nią.
Jej oczy były rozszerzone, a do policzków nabrała powietrza i powoli je wypuszczała.
- ymnn... no tak. - tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić - Jestem pewna, że to nie jego wina...
- C-O O-N-A Z-R-O-B-I-Ł-A?!
Z głębi krzaków usłyszałam wkurzony głos Zoey.
Dziewczyna wyłoniła się z cienia. Trzymała w rękach kwiaty.
- Nie wpadajmy w panike dziewczyny... - zaczęła nas uspokajać jej mama.
- Rozszarpie ją. - Zo rzuciła kwiatami i zaczęła biec w stronę obozu. Usłyszałam grzmot błyskawic.
- To się wkurzyła. - skomentowałam.
Pani Louis spojrzała na mnie:
- Nie zazdroszczę Zayn'owi i tej dziewczynie.
Zoey
Jak ta krowa mogła to zrobić?!
Wszystko we mnie wrało! Wypalałam sie żywym ogniem. Próbowałam się uspokoić. Policzyłam od jeden do dziesięciu i z powrotem, ale gdy ujrzałam ta sukę to zwątpiłam w swoje opanowanie.
- BRIGDEN! - wydarłam sie ile pary w płucach.
Dziewczyna siedziała sobie pod murkiem i bawiła sie mieczem. Spojrzała na mnie i parszywie się uśmiechnęła. Wredna jędza.
- Fox! Robisz za psa od Richardsa? Cóż za rodzinna solidarność! - zakpiła.
Ze zgrzytem stali dobyłam miecza.
- Suko jak mogłaś to zrobić?! - cedziłam przez zęby. Miałam ochotę się na nią rzucić. Nawet bez miecza bym sobie z nią poradziła. Mam dość ostre zęby. To wystarczy by pokonać tego pasożyta. - Co oni Ci zrobili?!
Dziewczyna wstała i otrzepała się. Lekceważyła mnie rzez cały czas... za chwile nerwy mi puszczą!
- Akurat twój braciszek dużo mi zrobił.
Uniosłam brew.
- W porównaniu co ty zrobiłaś to jest nic! - stała jakieś dwa metry od niej i uniosłam miecz. Ona zrobiła to samo.
Zaśmiała się:
- Pocałowałam go... wielkie mi coś! - prychnęła.
Zadałam pierwsze trafienie. Dziewczyna z trudnością się obroniła.
- Tym samym sprowadziłaś ich związek do katastrofy! Honey została zraniona! I myślisz, że teraz pozwoli Zaynoi zbliżać się do dziecka?! - ostanie słowo wykrzyczałam.
Wszyscy co zgromadzili się wokół nas, zamilkli. Kasmir i Lauren, Dzieci Apollina, Hermesa, Afrodyty, Chester i satyry. Wszyscy zamilkli i wlepiali w nas oczy.
- Stawiam dziesięć monet na Zo. - usłyszałam szept Laurena.
- Przyjmuje. - przybili sobie piątki.
Zadałam kolejne trafienie osłupionej Rikki. Ledwie uskoczyła. Skoczyłam za nią i kopnęłam ją z całej siły w tors. Dziewczyna poleciała na murek. Obróciła się i tym samym ochroniła się przed moim ostrzem, które teraz zagłębiło się w mur.
- Przyjmujemy zakłady! Córka Zeusa, czy córa Posejdona?! Która z wojowniczek wygra?! Jedynie pięć monet! - słyszałam jak przez mgłę słowa bliźniaków. Chciało mi się śmiać, ale jednocześnie ich udusić.
Po chwili tłum zaczął kibicować to mi to Brindgen.
- Nie.. niee wiedziałam. - wysapała.
Odbiłam jej cios i wyprowadziłam flintę.
- No oczywiście! Bo jak jaśnie pani mogła wiedzieć?! Lepiej chronić swoją dupę i użalać się nad sobą! - prawie splunęłam jej w twarz.
- Nie miałam pojęcia! - krzyknęła. Zachowała się bardzo nie rycersko i próbowała uderzyć mnie w zranione ramię. Zauważyłam to i prześlizgnęłam się za jej klingą i przerzuciłam ją sobie przez plecy. Dziewczyna leżała na ziemi i pojękiwała.
- Teraz minie słuchaj - wycedziłam, szarpnęłam ją za włosy tak aby spojrzała mi prosto w oczy - Jeśli jeszcze raz zbliżysz się do mojej rodziny lub moich przyjaciół. Spopielę cie na pieprzony proszek. Nie bd się cackać z tobą następnym razem.
Puściłam ją i zaczęłam się oddalać.
Czułam sie jak jakaś furia, lub anioł zagłady.
Tłum zaczął skandować moje imię. Ja nie cieszyłam się z nimi.
Kasmir poklepał mnie po plecach.
- Odszczelę ci pół działki. - uśmiechnął sie od ucha do ucha i spojrzał na brata - wisisz mi 10 monet.
Przez twarz bliźniaka przemknął cień bólu.
- Masz... - oddał mu forse.
- Dziękuje! - chłopak pocałował mamonę - a co do ciebie. Objął mnie ramieniem. - Mam taki plan na zarabianie forsy... co byś powiedziała, na walki na arenie z twoją osobą w roli głównej? Odszczele ci 20 procent z zakładów...
Usłyszałam szczęk metalu.
Instynktownie odepchnęłam od siebie chłopaka i odskoczyłam jak kocica. Miecz minał mnie o centymetry i wbił się głęboko w ziemię.
Zadałam Rikki cios rękojeścią w brzuch i z całej siły kopnęłam w jej miecz. Złamał się w miejscu gdzie wystawał z ziemi.
Dziewczyna spoglądała na mnie nienawistnym wzrokiem.
Strzeliłam ją z całej siły w twarz.
- Odejdź i już nie wracaj. - warknęłam w jej kierunku.
Obróciłam się na pięcie. Podniosłam wysoko głowę i dumnie wymaszerowałam z całego zamieszania.
W cieniu zauważyłam Shedowa, który z dezaprobatą kręcił głową. Zawiodłam go.
WESOŁYCH ŚWIĄT!
A że po wigilii i zapewne z prezentów jesteście zadowolone, to życzę wspaniałej atmosfery przez święta, a co do Sylwka życzę abyście dotarli do domuxD Bo jak mniemam to bd trudne ;P
WESOŁYCH ŚWIĄT!
Ps. W zakładce HEROSI ukazała się postać Honey!
Bujka:*
A Shedowa wciąż nie ma...
Może co do niego pomyliłam się w ocenie?
Miał przyjść mnie szkolić... była trzecia szewsnaście, a chłopak spóźniał się już kwadrans... A ja nie śpię... rano bd zmierzła! I to przez Shedowa, który się nie pojawił!
Chciałam aby nauczył mnie walczyć z Zirą. Drugi już dzięki niemu umknęłam z objęć śmierci, ale w końcu go obok mnie zabraknie i już się jej nie wymknę... musiałam coś w tym kierunku zrobić. Co do tego czasu nauka indywidualna z Zayn'em i Chester'em poszła na marne... Ich połączone techniki nie obroniły mnie przed ciosami Ziry... musiałam zasięgnąć opinii eksperta jeśli chodzi o walkę z boginiami. Chciałam się nauczyć walczyć jak on... Jego ruchy w tym co robi sa niesamowicie szybkie, ale za to nie tracą na sile, jego ramię i broń są do siebie stworzone i poruszają się w tym samym rytmie... to przerażające, ale zarazem niesamowite i piękne. Mam ambicje nauczyć się jego techniki!
Zrobiłam jeszcze jedno kółeczko wokół sali. Nadal go nigdzie nie było. Zacisnęłam po raz ostatni rzemienie na nadgarstkach i udałam się po mój miecz. Przed podjęciem rozgrzewki wbiłam go w ziemię dokładnie na środku sali. Wokół niego poustawiałam manekiny w różnych pozycjach. Wzięłam miecz do ręki i od razu poczułam się lepiej. Twarze, które ciągle mi towarzyszyły nagle zniknęły, a ja dostałam niesamowitego ukojenia.
Moje nerwy zaczęły się regenerować, a umysł odpoczął.
Biedny Antony... Próbował mi pomóc na wszelkie możliwe sposoby, a nadal mu si eto nie udawało. Powoli traciłam nadzieję, że coś kiedyś wróci do normy, a ja uwolnie się od upierdliwych duchów.
Zamachnęłam się na pierwszego z manekinów, któremu po chwili odpadła głowa. Siła uderzenia siadła mi na zdrowie ramię, aż mi zdrętwiało. Teraz już w obu rękach mi mrowiło. Zaklęłam... Ches uczył mnie im mocniej tym większa skuteczność... Sranie w banie a nie skuteczność!
Strzepałam sobie rękę i znów wzięłam do garści miecz. Rzuciłam się na kolejnego manekina. Po kilku minutach rozprawiłam się z prawie wszystkimi. Został mi tylko jeden. Podeszłam do szafy na bronie i wzięłam lekki zgrabny mieczyk. Wzięłam go do zranionej ręki... Pierwsze co zrobiłam to jęknęłam z bólu gdy ciężar miecza nadwyrężył mi ramię. Zagryzłam wargi i wzięłam się w garść. Musze wyćwiczyć tą rękę. Inaczej nie bd umiała walczyć... a akurat to jest najważniejsze.
Podeszłam do słomianej masy, przypominającej człowieka.
Spojrzałam na nią, na moją zranioną rękę, znów na manekina i znów na ramie.
- Oto chwila prawdy - zacisnęłam szczękę.
Zamachnęłam sie z całej siły i cięłam w manekina.
Poczułam coś ciepłego w okolicy nadgarstka i piekielny ból towarzyszący szarpnięciu. Krzyknęłam i mimowolnie z oczu poleciały mi łzy.
Miecz gdzieś upadł, a manekin stał nie tknięty.
Niezidentyfikowana osoba znów szarpnęła mnie za ramię, a ja znów krzyknęłam. Z moimi płucami dałabym rade obudzić umarlaka.
- Wyżywając sie do niczego nie dojdziesz!
Shedow puścił mi rękę.
Teraz już nikt nie przytrzymywał mojego ciała, które pod tak dużą dawką bólu poleciało na ziemię jak worek kartofli.
Nie "czułam" ręki, nie umiałam nią poruszać... czułam się jakby mi ją ktoś odrąbał, z tą różnicą, że tak czy siak ona była ale bezużyteczna.
Zacisnęłam pięści i szczęki.
Wstałam ocierając łzy:
- Widze, że najjaśniejszy Pan postanowił zaszczycić mnie swoją obecnością. Bardzo mi miło. - Naładowałam tą wypowiedź bardzo duża ilością jadu i sarkazmu.
Ten tylko wzruszył ramionami.
- Mam lepsze rzeczy do roboty. - mruknął unikając mojego wzroku.
Prychnęłam:
- To co tu robisz?
Byłam na niego zła, że naraził mnie na nie wyobrażalny ból. Wszystko we mnie wrało i jak zawsze mówiłam wszystko co mi na sercu leży.
Wzruszył ramionami.
- Jak narazie to patrze jak sie nad sobą użalasz. - powiedział beznamiętnie.
Przegiął.
Zwiesiłam głowę i zacisnęłam pięści.
- Przepraszam, że żyje we mnie wola życia. Nie wiem jak ty ale ja chcę ujść z życiem po następnym spotkaniu z Zirę. - zawiesiłam się - Więc wybacz mi że się forsuję i chce nauczyć się z nią walczyć. Przepraszam, że zawróciłam dupe wielmożnemu panu. - lekko dygłam. To była namiastka skłonu.
Chłopak patrzył na mnie zaskoczony i westchnął.
- Nie po to zarywałem noce, aby patrzeć jak użalasz się nad sobą!
No to to mnie wkurzył!
- Wcale się nad sobą nie użalam! - zaprotestowałam - a wogule...
Chłopak nie wytrzymał:
- Przymknij się i słuchaj!
Drgnęłam zaskoczona.
Podniasłoam już oskarżycielsko palec aby mu nawtykać, ale zgred mnie uprzedził.
- Nie robisz na mnie wrażenia.
Moja ręka poleciała w dół. Teraz to się obraziłam. Założyłam ręce na piersiach i wpatrywałam sie w niego z urazą.
- Po pierwsze: Jak chcesz abym cie uczył to msz mi sie na ten czas podporządkować... - otwierałam usta aby mu powiedzieć co o tym myślę - Bez żadnego Ale! - a jednak się rozmyśliłam, gdy usłyszałam jego groźny ton. - Po drugie: Aż nie zagoisz rany nie bd walczyć tą ręką. Powinnaś najpierw zatroszczyć się o zdrowie, a później o walkę. Po trzecie: Nie toleruje spóźnień. Wszystko jasne?
Zrobiłam wielkie oczy.
- Naliczyłam sześć zdań... pobiłeś swój rekord! - dogryzłam mu.
Chłopak uderzył czołem o beton.
- Na co ja się pisze... co za baran ze mnie.
Podeszłam do niego i poklepałam go przyjacielsko po plecach.
- Nie martw się. Nie bd tak źle.
W rezultacie było tragicznie.
Gdy już Shedow wytłumaczył mi na czym polega walka, jak powinniśmy w ciągu niej postępować i że wiele czynników wpływa na naszą wygraną, to zwątpiłam w siebie...
Po pierwsze: Zawsze myślałam, że walka to wymachiwanie mieczem albo do obrony, albo do ataku. W rezultacie te całe wymachiwanie to była technika, którą ja bardzo kaleczyłam. Po drugie: w czasie walki strasznie daje porwać sie emocją i mój gniew lub panika bardzo szybko umią mną owładnąć i robie wiele idiotycznych błędów. Tak więc pierwszym moim ćwiczeniem było stanie na jednej nodze przez 10 minut... a do dobrej zabawy na głowie miałam miskę z zimną wodą. Która na dzień dobry spadła rozlewając wszystko na mnie.
Aż do końca treningu byłam mokra i trzepałam się jak osika, ale było ego plusy! Byłam rozbudzona! Jako ostatnim ćwiczeniem na dziś było namiastka walki.
Walczyliśmy do 15 trafień.
Shedow wygrał 15;7, a to dlatego, że ja "daje się porwać emocją" Gdy zauważał jakieś moje potknięcie lub nieprawidłowość, kierował płazem broni w moją stronę a ja obrywałam. Głęboko wierzyłam, że jego dość impertynenckie sposoby czegoś mnie nauczą.
Kilkanaście godzin później.
Honey
Widziałam jak jej usta wpijają sie do warg mojego Zayn'a... Nie wytrzymałam. Wybiegłam z sali zalewając się płaczem. Trącałam ludzi łokciami, aby przetorować sobie drogę... Nie wiem gdzie teraz mam iść. W domu ten sukinsyn mnie znajdzie... nie wiem...
Usłyszałam za sobą nawoływania Zayn'a...
Przyśpieszyłam biegu. Co chwile ocierałam oczy z łez... Biegłam nie zatrzymując się. Ciągle przed oczami miałam ich zlepione ciała... Chciało mi sie wymiotować!
A to miał być najwspanialszy dzień w moim życiu!
W końcu z braku sił położyłam się na ziemi i zaczęłam szlochać. Nie wiem jak długo biegłam i gdzie jestem... nie obchodziło mnie to. Czułam się jak po najgorszym maratonie. A powinnam sie oszczędzać.
- Boże! Dziecko! - usłyszałam czyiś głos. W mojej rozpaczy trudno mi było ogarnąć kto to - Honey Skarbie! Coś ty ze sobą zrobiła?!
Poczułam jak czyjeś ręce postawiają mnie do pionu, a po chwili zobaczyłam śliczne oblicze mamy Zoey, które aktualnie przybrał kolor białego prześcieradła.
- Co... co sie stało? - zapytała teraz łagodniej przystawiając mi dłoń do policzka.
Pociągnęłam nosem.
- Pękło mi serce!! - wyżaliłam się.
Kobieta zrobiłą zaskoczoną minę.
- Jestem ekspertem w tych sprawach i powiem ci, że serce nie może pęknąć. - próbowała mnie pocieszyć, ale jakoś nie miałam ochoty na śmiech.
Pociągnęłam nosem.
- Czuje się jak jakis niepotrzebny śmieć! - wyżaliłam sie.
Kobieta objęła mnie ramieniem:
- No to teraz wyżal sie staruszce, bo inaczej do niczego nie dojdziemy.
Poklepała mnie po ramieniu.
Tak więc opowiedziałam jej o wszystkim.
Jak przez ostatni tydzień się źle czułam i że często wymiotowałam. Jak zrobiłam test i wykazało, że jestem w ciąży z tą bezuczuciową świnią!
- To wspaniale! - przerwała mi pani Louis - Z takiego powodu nie powinnaś płakać! Będziecie świetnymi rodzicami!
Jakoś nie udzielałam jej entuzjazmu.
- Niech pani posłucha do końca...
Opowiedziałam jej to co mi Zayn zrobił.
Gdy skończyłam spojrzałam na nią.
Jej oczy były rozszerzone, a do policzków nabrała powietrza i powoli je wypuszczała.
- ymnn... no tak. - tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić - Jestem pewna, że to nie jego wina...
- C-O O-N-A Z-R-O-B-I-Ł-A?!
Z głębi krzaków usłyszałam wkurzony głos Zoey.
Dziewczyna wyłoniła się z cienia. Trzymała w rękach kwiaty.
- Nie wpadajmy w panike dziewczyny... - zaczęła nas uspokajać jej mama.
- Rozszarpie ją. - Zo rzuciła kwiatami i zaczęła biec w stronę obozu. Usłyszałam grzmot błyskawic.
- To się wkurzyła. - skomentowałam.
Pani Louis spojrzała na mnie:
- Nie zazdroszczę Zayn'owi i tej dziewczynie.
Zoey
Jak ta krowa mogła to zrobić?!
Wszystko we mnie wrało! Wypalałam sie żywym ogniem. Próbowałam się uspokoić. Policzyłam od jeden do dziesięciu i z powrotem, ale gdy ujrzałam ta sukę to zwątpiłam w swoje opanowanie.
- BRIGDEN! - wydarłam sie ile pary w płucach.
Dziewczyna siedziała sobie pod murkiem i bawiła sie mieczem. Spojrzała na mnie i parszywie się uśmiechnęła. Wredna jędza.
- Fox! Robisz za psa od Richardsa? Cóż za rodzinna solidarność! - zakpiła.
Ze zgrzytem stali dobyłam miecza.
- Suko jak mogłaś to zrobić?! - cedziłam przez zęby. Miałam ochotę się na nią rzucić. Nawet bez miecza bym sobie z nią poradziła. Mam dość ostre zęby. To wystarczy by pokonać tego pasożyta. - Co oni Ci zrobili?!
Dziewczyna wstała i otrzepała się. Lekceważyła mnie rzez cały czas... za chwile nerwy mi puszczą!
- Akurat twój braciszek dużo mi zrobił.
Uniosłam brew.
- W porównaniu co ty zrobiłaś to jest nic! - stała jakieś dwa metry od niej i uniosłam miecz. Ona zrobiła to samo.
Zaśmiała się:
- Pocałowałam go... wielkie mi coś! - prychnęła.
Zadałam pierwsze trafienie. Dziewczyna z trudnością się obroniła.
- Tym samym sprowadziłaś ich związek do katastrofy! Honey została zraniona! I myślisz, że teraz pozwoli Zaynoi zbliżać się do dziecka?! - ostanie słowo wykrzyczałam.
Wszyscy co zgromadzili się wokół nas, zamilkli. Kasmir i Lauren, Dzieci Apollina, Hermesa, Afrodyty, Chester i satyry. Wszyscy zamilkli i wlepiali w nas oczy.
- Stawiam dziesięć monet na Zo. - usłyszałam szept Laurena.
- Przyjmuje. - przybili sobie piątki.
Zadałam kolejne trafienie osłupionej Rikki. Ledwie uskoczyła. Skoczyłam za nią i kopnęłam ją z całej siły w tors. Dziewczyna poleciała na murek. Obróciła się i tym samym ochroniła się przed moim ostrzem, które teraz zagłębiło się w mur.
- Przyjmujemy zakłady! Córka Zeusa, czy córa Posejdona?! Która z wojowniczek wygra?! Jedynie pięć monet! - słyszałam jak przez mgłę słowa bliźniaków. Chciało mi się śmiać, ale jednocześnie ich udusić.
Po chwili tłum zaczął kibicować to mi to Brindgen.
- Nie.. niee wiedziałam. - wysapała.
Odbiłam jej cios i wyprowadziłam flintę.
- No oczywiście! Bo jak jaśnie pani mogła wiedzieć?! Lepiej chronić swoją dupę i użalać się nad sobą! - prawie splunęłam jej w twarz.
- Nie miałam pojęcia! - krzyknęła. Zachowała się bardzo nie rycersko i próbowała uderzyć mnie w zranione ramię. Zauważyłam to i prześlizgnęłam się za jej klingą i przerzuciłam ją sobie przez plecy. Dziewczyna leżała na ziemi i pojękiwała.
- Teraz minie słuchaj - wycedziłam, szarpnęłam ją za włosy tak aby spojrzała mi prosto w oczy - Jeśli jeszcze raz zbliżysz się do mojej rodziny lub moich przyjaciół. Spopielę cie na pieprzony proszek. Nie bd się cackać z tobą następnym razem.
Puściłam ją i zaczęłam się oddalać.
Czułam sie jak jakaś furia, lub anioł zagłady.
Tłum zaczął skandować moje imię. Ja nie cieszyłam się z nimi.
Kasmir poklepał mnie po plecach.
- Odszczelę ci pół działki. - uśmiechnął sie od ucha do ucha i spojrzał na brata - wisisz mi 10 monet.
Przez twarz bliźniaka przemknął cień bólu.
- Masz... - oddał mu forse.
- Dziękuje! - chłopak pocałował mamonę - a co do ciebie. Objął mnie ramieniem. - Mam taki plan na zarabianie forsy... co byś powiedziała, na walki na arenie z twoją osobą w roli głównej? Odszczele ci 20 procent z zakładów...
Usłyszałam szczęk metalu.
Instynktownie odepchnęłam od siebie chłopaka i odskoczyłam jak kocica. Miecz minał mnie o centymetry i wbił się głęboko w ziemię.
Zadałam Rikki cios rękojeścią w brzuch i z całej siły kopnęłam w jej miecz. Złamał się w miejscu gdzie wystawał z ziemi.
Dziewczyna spoglądała na mnie nienawistnym wzrokiem.
Strzeliłam ją z całej siły w twarz.
- Odejdź i już nie wracaj. - warknęłam w jej kierunku.
Obróciłam się na pięcie. Podniosłam wysoko głowę i dumnie wymaszerowałam z całego zamieszania.
W cieniu zauważyłam Shedowa, który z dezaprobatą kręcił głową. Zawiodłam go.
WESOŁYCH ŚWIĄT!
A że po wigilii i zapewne z prezentów jesteście zadowolone, to życzę wspaniałej atmosfery przez święta, a co do Sylwka życzę abyście dotarli do domuxD Bo jak mniemam to bd trudne ;P
WESOŁYCH ŚWIĄT!
Ps. W zakładce HEROSI ukazała się postać Honey!
Bujka:*
Rozdział świetny jak zawsze! Może mogłybyście mnie informować o nowym na moim gg: 44632794 ? Odpowiedzcie pliss
OdpowiedzUsuńJesteście świetne! Uwielbiam Wasze opowiadanie, jest niesamowite!
OdpowiedzUsuńDla tego nominowałam Was do Liebster Award, więcej informacji znajdziecie u mnie- http://hurrytobeyoung.blogspot.com/. Serdecznie zapraszam!
Lena:D
Wasze opowiadanie jest świetne i oryginalne, a takie są najlepsze. W każdym rozdziale są emocje. Trochę za dużo walk i brutalności jak dla mnie ale i tak jest super. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńnie mogę doczekać się kolejnego rozdziału jesteście świetne;). Uwielbiam waszego bloga.
OdpowiedzUsuń