poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty

-No ty chyba sobie ze mnie jaja robisz...-wymamrotałam patrząc oszołomiona na czerwony napis.
Zoey poklepała mnie po ramieniu.
-Niestety nie, mała - za plecami usłyszałyśmy głęboki męski głos. Gregory. - Teraz to również twoje wojna.
Za jego plecami stanęło jeszcze kilka osób wyrwanych ze snu. Jak i również przyprowadzona przez Shedowa do obozu. Jej długie gęste włosy wyglądały jakby wcale nie spała. Była uczesana ale jej wymięte ubranie wskazywało na to, że jednak musiała chociaż leżeć. Dylan stanął za moimi plecami kładąc jedną dłoń na ramieniu.
-Głupie przepowiednie. - powiedziałam. - każdy mógł to napisać!
Wtedy Dylan jak na zawołanie puścił moje ramię, stanął z rozłożonymi na boki rękami, jego oczy zaszły mgłą i wyrecytował słowo w słowo to co zostało napisane krwią.
-Czyli jednak nie każdy..- zakpiła Rikki.
-No i niby jak ja mam wam pomóc?
-Jesteś szybka, prawie dorównujesz Zoey, zwinna, dobrze władasz mieczem, jesteś silna no i przede wszystkim możesz dobrze zmylić przeciwnika zmieniając postać. To się przyda. - podsumował Kasmir wyliczając na palcach moje zdolności.
-Boże.. Co ja bym robił jakbym mógł zamienić się w kobietę... -Oczy Lorenza stały się rozmarzone a na twarzy pojawił się błogi uśmiech.
-Zamknij się już debilu. - zrugał go ze śmiechem Dylan.
-A ty nie?- odparł mu nieustępliwy bliźniak.
-Stary... Idź się leczyć. - Gregory położył mu troskliwie dłoń na ramieniu.
-Chodźmy już stąd. Teraz raczej nie wróci ale i tak trzeba postawić straż. - powiedział Chester (nie wiem czy dobrze pamiętam ale chyba miał na imię Chester). Po chwili dodał rozglądając się po grupce osób- ochotnicy? 
Westchnęłam i uniosłam dłoń.
-Ja mogę zostać. I tak już raczej nie zasnę. - skwitowałam i osunęłam się po nieumazanym kawałku kamiennego muru.
-No to zostaję z tobą - zaoferował Dylan. - I tak muszą być dwie osoby. 
Za plecami zgromadzonych rozległ się cichy ryk. Ja już do niego przywykłam ale inni chyba nie, sądząc po tym, że każdy podskoczył w miejscu. 
-Hasta również zostaje. - oznajmiłam. 
-Niech wam będzie- Ches machnął na to ręką i zrobił odwrót w stronę swojego domku. 
Reszta poszła w jego ślady. Zoey jeszcze raz poklepała mnie po ramieniu i też poszła do siebie. Albo do Shedowa ale kto ich tam wie. 
Zwierzę położyło się obok mnie a ja oparłam brodę na czubku jego głowy. Dylan stanął bokiem do bramy, twarzą do mnie. Wbił we mnie swoje miażdżące (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) spojrzenie i założył ręce na piersiach.
-Czeka nas dłuuuga noc. - oznajmiłam patrząc przed siebie i obserwując jak nikłe, oddalone światła w oknach naprawdę różnorodnych domów gasną jakby ktoś zdmuchiwał świeczki. Po kolei. Jedno po drugim. Aż w końcu było zupełnie ciemno.
-Ale w końcu mamy szansę bliżej się poznać. - powiedział z szerokim uśmiechem siadając przede mną.-Gramy w pytanie-odpowiedź? 
-Ostatni raz grałam w to w 5 klasie. Chyba oboje z tego wyrośliśmy, nie sądzisz?
-Skoro niektórzy Bogowie nadal chodzą w tym co przypomina prześcieradło to my możemy zagrać w jedną niewinną grę.
-Zaczynaj. 
-Co najbardziej cenisz i lubisz w życiu? 
Spojrzałam na niego opierając głowę na dłoni ułożonej na szyi lwa obronnego. Przez chwilę rozważałam w głowie wszystkie możliwości, doszukiwałam się drugiego dna, do którego byłam przyzwyczajona, a którego chyba tu nie było.
-Cenię rodzinę, przyjaciół..- tu pogłaskałam Hastę po łbie-.. Moce sukuba, noc, miłość.. A lubię seks. 
Podrapał się po tyle głowy a ja uśmiechnęłam się triufująco.
-Ok. Moja kolej. Czym dla ciebie jest obóz herosów?- zadałam pierwsze lepsze pytanie, które nasunęło mi się na myśl.
-Domem. Bezpieczną oazą. Miejscem gdzie mogę być naprawdę sobą.
-Nie jest tu zbyt bezpiecznie- zauważyłam.
-Nie o takie bezpieczeństwo mi chodziło. Tu nie muszę zastanawiać się nad sensem bycia, po prostu jestem i tyle. Podczas walki oddaję się w zapomnienie, w bezpieczną strefę. Ale dość o tym. Jak to się stało, że wylądowałaś właśnie tutaj?
-Trenowałam w nieoficjalnym obozie na obrzeżach Los Angeles. Nazywaliśmy to Instytutem. Obóz źle się kojarzył. Więc nazwa Instytut przyjęła się bardzo szybko. Po treningach wracaliśmy do domów, było zupełnie inaczej niż tutaj. Mój ojciec od lat opowiadał mi o mamie. Mówił, że jest, nigdy nie mówił, że była, niesamowicie piękna, inteligentna, beztroska, czuła. Wiedziałam czemu odeszła, że nie wróci też się domyślałam. "Może kiedyś", tak sobie wmawiałam. Może kiedyś ją spotkam. Przemiany pojawiły się nagle, podczas jednego z wielu treningów na strategie. Pamiętam do dziś przerażoną minę mojego instruktora. Był ode mnie niewiele starszy, przystojny. Ale mniejsza o drobiazgi. Rzucił miecz na ziemię, bo to było podczas części praktycznej, i cofnął się kilka kroków. Cała sala okolona była lustrami, abyśmy widzieli swoje ruchy i aby widział je przeciwnik, takie utrudnienie. Ja również rzuciłam miecz i zbliżyłam się do lustra. Zmieniałam się. Moje włosy były białe, czerwone, marchewkowo rude, blond, czarne, miodowe. Moja skóra miała najróżniejsze odcienie. Oczy też. Zmienialy kształt, wielkość, kolor. Od jasnoniebieskiego po ciemny braz i czarny. W głowie mi szumiało. Słyszałam milion szeptów, jakby każdevmoje nowe ja walczyło o miejsce w mózgu. A ja patrzyłam przerażona na swoje odbicie. Już nie moje. Z każdą mikrosekundą inne. Włosy w jednej milisekundzie były proste, czarne, do ramion. W drugiej już blond, do pasa. Ledwo wyłapywałam wszystkie szczegóły. Ale oprócz ciała zmieniało się jeszcze ubranie. Szepty się nasiliły. Padłam na kolana przed tym nieszczęsnym lustrem i łapiąc się za głowę krzyczałam. Fabian, instruktor był przerażony. Patrzył na mnie nie wiedząc co robić. Wreszcie to ustało a ja wyłożyłam się na zimnej posadzce ciężko dysząc. - urwałam aby zaczerpnąć głębszego oddechu. Dylan słuchał nie przypuszczając, że omijan kilka istotnych szczegółów.- szybko wyjaśnili mi, że nie jestem tylko herosem. Powiedzieli, że jestem sukubem. Tata to potwierdził i przeprosił mnie za zatajenie tej informacji. Gdy wreszcie sie z tym oswoiłam sąsiad zobaczył jak sie zmieniam. Ojciec zatrudnił kogoś kto wymazał mu pamięćale w obawie, że wspomnienie wróci jak mnie zobaczy, wyjechalismy do innej części miasta. W końcu przenieśli mnie tu, mówiąc, że tu bardziej rozwinę swoje zdoloności. Więc spakowałam rzeczy, pożegnałam przyjaciół, Instytut, tatę - i chłopaka ( dodałam w myślach) - i przyjechałam tu. 
Dylan długo nic nie mówił. Przypatrywał mi siś tajemniczo. 
-Ciekawe. Naprawdę. Jak to jest zmienić postać?
-Już przyzwyczaiłam się do szumów w głowie, w pewnym momencie przestałam je słyszeć. A oprócz tego czuję delikatne mrowienie na całym ciele.
Uśmiechnęłam się lekko. 
-A teraz koniec nudnych opowiadań, chodźmy na patrol. - wstałam z szerokim bananem na twarzy i poczekałam aż Dylan też się podniesie.
-Dobrze więc. Ja idę na prawo, ty lewo. Hasta pilnuje wejścia. 
Lew stanął dumnie pośrodku bramy i podniósł do góry potężny łeb. 
Ruszyłam w swoją stronę, wcześniej oczywiście pogłaskawszy Neque Hastę po karku. Szłam wzdłóż muru  rozglądajac się czujnie w każdą stronę. Doszłam do miejsca gdzie domki się kończyły, a bynajmniej były poza zasięgiem wzroku kiedy poczułam czyjąś dłoń na swoich ustach. Chciałam krzyczeć. Ale silne, aczkolwiek szczupłe palce zacisnęły się mocniej a usta zbliżone do moich uszu wyszeptały kojące słowa. Poczułam zapach słonej wody pomieszany z zapachem świeżej kory. Przestałam się szamotać. Dłoń cofnęła się. Silne ręce wzięły mnie w ramiona, podnosząc nad ziemię. Wtuliłam się w ciepłą bluzę Rikera i zacisnęłam dłonie na jego plecach. Połączyliśmy się w pełnym miłości i tęsknoty pocałunku, który zostawił na moich ustach smak soli.
-Tęskniłam. - wyszeptałam ze łzami szczęścia w oczach. 
-Ja też. - uśmiechnął się do mnie. Jego oczy błyszczały. Złapał mnie za rękę, splotliśmy palce i pozwoliłam aby poprowadził mnie dalej od obozu, pod drzewo na górce, skąd widać było morze. 
-I jak? - zapytał przytulając mnie. - Jak ci się tu podoba?
-Już po pierwszej nocnej akcji. Mieliśmy włamanie na teren. A tak w ogóle jak się tu dostałeś? 
Wskazał na morze. Przypłynął? Zwariował.
-Musiałem cie zobaczyć...
-I pocałować. - zaśmiałam się kończąc zdanie za niego. 
-A jakby sie bez tego obyło?- wyszczerzył się. Szturchnęłam go łokciem i przeniosłam na jego kolana aby go pocałować. Przez jakiś czas trwaliśmy tak w namiętnym pocałunku, błądząc dłońmi po swoich ciałach kiefy poczułam jak wkłada ręce pod moją koszulkę. Uśmiechnęłam się nie przerywając całowania i zatopiłam palce w jego włosach. Palce Rikera zaczęły drażnić moje plecy w miejscu zapiecia stanika. Pogroziłam mu palcem i zmieniłam ciuchy. Teraz miałam na sobie spodnie, które są tak ciasne, że nie da się ich zdjąć, koszulke z dekoltem, skórzaną kurtkę i co najważniejsze - stanik zapinany z przodu. Uwielbiałam się z nim tak droczyć. 
Chłopak fuknął zirytowany a ja śmiejąc się odrzuciłam włosy do tyłu. Odsunęłam się od niego i wstałam. Posmutniał.
-Mam wartę, muszę iść. Kiedy znów się zobaczymy?- zapytałam łapiąc go za obie dłonie i patrząc głęboko w oczy. 
-Za niedługo. Obiecuję. 
Puściłam jego ręce, pocałowałam go na pożegnanie i ruszyłam w droge powrotną. A on w kierunku wody. 


-Gdzie byłaś? Martwiłem się. - Dylan odetchnął widząc mnie całą i zdrową.
-Poszłam trochę dalej niż zamierzałam - skłamałam. 
-Czemu zmieniłaś strój? - zdziwił sie.
-Czasami tylko o czymś pomyśle a sie w to zmieniam, nie kontroluje tego. 
-Dobra. Koniec warty. - Shedow pojawił się jak z pod ziemi i wyrósł przed nami zevskrzyżowanymi rękami. 
Spojrzał na mnie z nieodgadnioną miną. 
-Dzięki stary. Chodź Nix. - powiedział Dylan ziewając.
-Za chwilę cię dogonię. - oznajmiłam i uśmiechnełam się niepewnie. On tylko skinął głową i poszedł z Hastą w stronę domków. 
-Byłeś tam. - powiedziałam. 
-Owszem. Byłem. - powiedział surowym głosem ale gdy tylko spojrzał na mnie, westchnął - Nix, proszę, badź ostrożna. Zo mnie zabije za zatajenie tej informacji - jęknął.
-Powiem Zoey. Ale to ma być nasza tajemnica Shedow. Nikt nie może o tym wiedzieć. Nikt nie może o nim wiedzieć.
-Dlaczego? Co jest w tym złego?
-Riker jest synem bliźniaczki Posejdona.

**********************
Dodam to późno bo o !5:00! ale akurat i tak nie śpie xD daję wcześniej bo nie będzie mnie w weekend. Nie robię poprawek, zbyt późno. Idę spać. Dobranoc skarby :)

Rozdział pięćdziesiąty ósmy

 - Boże! Jak nie chce mi sie tam iść! - wymamrotałam gdy szliśmy w stronę domku dowodzenia. - Jeden heros w te czy wewte nic nie zdziała...
 - Zo... Z łaski swojej zamknij się w końcu. - Warknął Ches.
Uniosłam brwi.
 - Och! Tak ładnie zwracać się do cioci? - odgryzłam się tarmosząc jego włosy.
Odsunął się i spojrzał na mnie z niesmakiem.
 - Ciotka od siedmu boleści. Już bym wolał starą, pomarszczoną ze stadem kotów.
Mrugnął do mnie.
 - Nie dostaniesz prezentu na urodziny! - zagroziłam, a ten spojrzał na mnie jak na idiotkę.
 - Moje urodziny już były i zapomniałaś o nich. Nie pamiętasz?
Stanęłam jak w ryta. Zmarszczyłam brwi i przyjęłam wyraz twarzy myśliciela.
 - Fox, zaraz ci mózg wyparuje - odezwał się Gregory.
Obrzuciłam tego zdrajce karcącym spojrzeniem.
 - No wiesz! Ja Cie miałam za przyjaciela! - zbeształam go.
Nasza rozmowa rozkwitła na dobre gdy stanęliśmy przed  Domem Dowodzenia.
          Nie wyróżniał się prawi niczym od zwykłych domków. Jego ściany były zrobione z kamienia przeplatanego drewnem, a białe okiennice skrzył y się w blasku słońca. Dach został zrobiony z ciemnego drewna, które dodawało mu władczości. Pod dachem znajdowały się rzeźby wszystkich Bogów i Bogiń nie pomijając Nemezis i Nyks. Poniżej na zwieńczeniach tarasu znajdowały się rzeźby herosów, którzy odcisnęli w jakiś sposób swoje piętno w historii świata. Dom był o jedno piętro wyższy od zwykłych, a przez czar rzucany na wchodzącego może pomieścić cały obóz. Najbardziej niedorzeczną rzeczą, która znajdowała się przy wejściu do Dowództwa była skomputeryzowana maszyna z przekąskami, która gryzła się ze starożytnym stylem. 
 - Zostańmy przy tym, że jestem królową a wy moimi poddanymi.
Mówiąc to skierowąłam się do automatu z żarciem. Nie jadłam dziś obiodu i byłam strasznie głodna, a Bóg jeden wie co mnie spodka w tych parszywych, przebrzydłych ścianach. Nie miałąm zamiaru wchodzić tam z pustym żołądkiem!
         Stanęłam przed maszynom  oglądając co będzie najsmaczniejsze. Po długim dumaniu zdecydowałam się na orzeszki w czekoladzie i zaczęłam szukać po kapsach drobnych. Na złośliwość losu nie mogłam doszukać sie drobnych. Nawet w staniku nie było ani grama srebrnika. Grrr. Moja niezawodna kryjówka na czarną godzinę mnie zawiodła.
Rozejrzałam się ostrożnie. Wszyscy już wpakowali sie do środka, a deptak opustoszał! To była moja szansa! Jakby nigdy nic wyciągnęłam wskazujący palec w stronę maszyny, wysłałam impuls elektryczny. Robot podskoczył kilka razy i wydał mi to co chciałam. Sięgnęłam do szuflady po orzeszki.
 -Nie łądnie tak kraść. - Podskoczyła i upuściłam przekąski. .
 - Cholera! Shedow! - zbeształam go, chodź ja powinnam oberwać - Przestraszayłam się!
Chłopak wynużył się z cienia.
 - Nie wiedziałem, że córka Zeusa zachowuje się tak niehonorowo.- objął mnie w talii i przyciągnął do siebie.
 - Dam ci kilka jak obiecasz, że nie piśniesz, ani słówka. - pokazałam mu język i schrupałam jednego orzeszka.
Uniósł brwi.
 - Panno Fox to przekupstwo! - zrugał mnie.
Posłałam w jego stronę figlarny uśmieszek.
 - No zgódź się! - pomachała mu paczuszką przed twarzą - Przecież wiem, że uwielbiasz orzeszki. - wyszczerzyłam się.
Spojrzał na mnie zmrużonymi oczami. W chwili kiedy nasze usta się zetknęły wiedziałam,  że wygrałam potyczkę. Objęłam delikatnie jego szyję i wplątałam palce w jego czarne jak noc włosy. Przyciągnął mnie bardziej do siebie i jęknął gdy przygryzłam delikatnie jego dolną wargę.
 - Sorry, że przerywam wam czyszczenie migdałków... - ni z tego ni z owego w oknie po mojej prawej stronie pojawił się Chris. Oderwaliśmy się od siebie ciężko dysząc -... ale jesteście potrzebni.


***

 - Nie wiedziałam, że ty tak dobrze walczysz. - pochwaliłam Pheonix po jej małym teście sprawności. 
Ta zadowolona komplementem zakręciła mieczem wokół nadgarstka.
 - W końcu jestem córką Nike. - pokazała mi jezyk - A ty potomkiem Zeusa i siedziałaś na dupie i się pasłaś! - oskarżyła mnie. 
Uniosłam brew. 
 - Ja się pasłam? - Chłopaki za nami parsknęli - Kochanie! Jakbym tam weszła nie miałabyś ze mną najmniejszych szans!
Pokazałam jej język.
 - Zo powtórzysz ile ty masz lat? - zaczepił mnie Gregory.
Obróciłam się do niego i pokazałam na rączce cztery paluszki.
 - Ćtely! - wysepleniłam i na powrót zwróciłam się do towarzyszki, która dalej wywijała młynki.
 - Może się sprawdzimy? Która lepsza? - poruszała zawadiacko brwiami.
Jęknęłam. 
 - Boisz się, że przegrasz? - dziewczyna przerzuciła broń do drugiej ręki.
 - Zoey, nie powiedziałaś...
 -... jej jeszcze? - zagadnęli bliźniaki.
Zrobiłam usta w dziubek.
 - O czym? - i nagle żarówka nad moją głową zaświeciła się - Aaa... no tak. Nix, bo w sumie ja nie jestem herosem. - zgniotłam opakowanie po orzeszkach  wywaliłam je do kosza obok jadalni.
Mina dziewczyny jak na nią spojrzałam była bezcenna.
 - Ale jak to nie jesteś herosem?! - zdziwiła się. - Przecież...
 - Urodziłam się jako heros, ale teraz już nie można tego tak nazwa...
 - Bo widzisz... - przedarł się do nas Lorenzo.
 - ... Zo to taki psychiczny przypadek... - Kasmir zawtórował mi jak to miał w zwyczaju.
 - ... a raczej mocno rąbnięty przypadek...
 - ...który nazywamy Boskim błogosławieństwem.    
Odsunęłam te dwie hieny od córki Nike i popchnęłam ich w stronę chłopaków, którzy jak to dobrze kumple podstawili im nogi i bliźniacy padli na ziemie jak placek.
 - Nie przerywać mi rozmowy! - zganiłam ich ostro.
Coś tam wybąkali, ale już ich nie słuchałam.
 - Co to jest te Boskie... coś?
 - Dowództwo to tak nazwało. - z wyjaśnieniami przyszedł Chester.
Warknęłam na nich.
 - Borze! Jak wy nie potraficie tłumaczyć! - krzyknęłam - Zagmatwaliście jej to! - potrząsnęłam głową. - Chodzi o to, że kiedyś tatuś postanowił obdarzyć mnie "błogosławieństwem" - skrzywiłam się - i od teraz jestem skazana na ciagłe picie ambrozji, ostre treningi i tp. Ale są i plusy. Moja boska moc wzrosła i potrafię fajne sztuczki. 
Wyszczerzyłam się do lekko zaskoczonej koleżanki.
 - Czyli....?
 - Jestem tylko w 1/4 człowiekiem.


***

 - Pięknie, prawda?
Jego miękki głos pieścił moje uszy. Objął mnie w pasie i przyciągnął do ciebie. Pomiędzy naszymi ciałami nie zostawił ani milimetra wolności. Czułam jego miarowy ciepły oddech na policzku i przyśpieszone bicie serca. Staliśmy objęci wśród gwieździstej zimnej nocy. Lekki wietrzyk przyniósł nam zapach deszczu, który oznajmiał nadciągającą burzę.
      Jedną z niewielu rzeczy, które razem mogliśmy robić było wpatrywanie się w nocne niebo, każdy z nas interesował się czymś innym. On fascynował się księżycem i gwiazdami, ja bezkresną ciemnością i chmurami, które przysłaniały świecące niebo.
Uniosłam głowę, aby spojrzeć na niebo znajdujące się nad nami.
 - Uwielbiam te chwile. - westchnęłam - W których mogę o wszystkim zapomnieć... odetchnąć z ulgą i dać porwać się chwili bez obawy, że zaraz ktoś może nam przeszkodzić.
Poczułam jak jego pierś zaczyna falować gdy zaczyna się śmiać.
 - Powiedz mi lepiej kiedy tego nie robisz? - zaczął się ze mną drażnić.
Skrzywiłam się. Nie podobała mi się jego uwaga.
 - Wcale, że nie... ja...
 - Tylko mi nie mów, że ciągle myślisz o problemach innych. - przerwał mi - Zazwyczaj włączasz myślenie kiedy masz komuś złoić dupę.
Naburmuszyłam się jeszcze bardziej. Że też, bawiło go denerwowanie mnie. To było dawno i nieprawda. Życie mnie zmieniło w drametralny sposób. Nikt w obozie nie przeżył takiego piekła jak ja... Przemoc psychiczna, brak bezpiecznego miejsca, świadomość dziecka co się dzieje za ścianą, gdy jakiś nowy "kolega" wchodzi do domu, a mama się nim zajmuje.
Przeszłość wciąż do mnie wracała, a ja nie potrafiłąm jej wygnać z pamięci. Wiele razy próbowałam coś z tym zrobić... zapominałam... ale po jakimś czasie zjawiało się ze zdwojoną siłą, a to było najgorsze.
 - Ej... wracaj do mnie. - usłyszałam w uchu jego kojący szept.
Pokręciłam głową, aby odpędzić wspomnienia małej dziewczynki z biednej dzielnicy. Odkąd pojawiłą się Pheonix prezszłość wciąż do mnie wracałą. Ona za bardo przypominała mi dzieciństwo. Nie zsklepione rany wciąż otwierały się, gdy patrzyłam na jej wydoroślałą twarz. Przez ostatni czas starałam się ją traktować jak każdego innego znajomego, ale jej śmiech, gra ciała przypominały mi o domu.... o którym chciała, jak najszybciej zapomnieć.
 - Zamyśliłam się. - odparłam opierając się plecami o jego tors. Poczułam jakk nabiera powietrze aby mi dogryźć. - Zamknij sie. - Warknęłam a mała blyskawica zatańczyła na mojej skórrze ognistego walca aby mu uswiadomić, że jestem poważna.
 - Psujesz mi chwile. - jęknął bezradnie.
 - Ty ją psujesz od samego początku!
 - Ale t jesteś dziś drażliwa! - odparł.
 - A ty niemiły.
 - A to nowość - wymamrotał.
Mój łokieć uderzył w żebra chłopaka, a ten wciągnąl głośno powietrze. Teraz to ja się uśmiechnęłam.Chwila satysfakcji gdy chłopak nie mógł się odgryźć była kojąca do moich zszarganych nerwów. Nie mogę uwierzyć, że z jego humorkami przeżyłam tyle lat. To naprawdę zadziwiające. Nie pozabijaliśmy się przez całe dwa lata wiec jesteśmy na dobrej drodze naszego związku. Oby!
 - Złośnica. - nadgryzł mi płatek uszka.
Przeszły mnie dreszcze. Jego dotyk był tak kojący i spokojny. Nie czułam w nim agresji, ani napięcia, które normalnie mu towarzyszą. Chodź jest bohaterem naszego obozu i tak herosi krzywo na niego patrzą ze względu na jego pochodzenie. Są tym zaślepieni i nie widzą jego prawdziwego oblicza, a on na umór zamyka sie w sobie. Ciesze sie, że otwiera sie do mnie. Ufam mu i z jego strony czuje to samo.
Obróciłam się do niego i cos było nie tak.
To nie był Shed.
Obejmował mnie długowłosy blondyn z którym wcześniej walczyłam. Odepchnęłam go od siebie i zamachnęłam się na niego nogą. Niestety poślizgnęłam się i wleciałam do jakiejś dziury. Chwyciłam się rękami o wystające korzenie drzewa, pod którym staliśmy, ale to nic nie dało. Moje dłonie ślizgały sie po korzeniach. Facet o wężowej twarzy stał nad przepaścią i śmiał się z mojego nieszczęścia. Za nim pojawiła się jakaś postać. Nie umiałąm dostrzec twarzy., gdyz stał tyłem do promieni księżycowych.
 - Shedow nie chcesz uratować swojej dziewczyny? - z gardła blondyna wydarł się syk.
Moje oczy powiększyły się.
 - Shed. - nie mogłam uwierzyć, że jeszcze mi nie pomógł. - Pomóż mi! - krzyknęłam. Moje moce nie działały. Cholera!
Żar zaczął palić mi stopy i spojrzałam na przyczynę tego gorąca. W dole dziury znajdowała sie wrząca lawa, a w niej coś pływało... coś wielkiego i przerażającego.
 - Shed! - pisnęłam gdy moja ręka obsunęłą się i musiałam chwycić sie pułki skalnej raniąc dłoń. - Co tak stoisz?! Pomóż mi!
Znów krzyknęłam gdy druga ręka mi objechała.
Znó spojrzałam w dół, a lawa zaczęłą się powoli zbliżać, a złote oczy potwora wgapiały się we mnie z pod lawy. Krzyknęłam gdy moge nogi zaczęły sie palić.
NAgle przedemną pojawił się Shedow, który podał mi rękę. Niezastanawiając się podałam mu dłoń i spojrzałam na niego z wdxięcznoscią. I wtedy się przeraziłam. Jego oczy były przepełnione czerwienią nie należały do niego, chodź twarz byłą taka sama.
 - Shedow? - szepnęłąm z niedowierzaniem.
 - Tak będzie lepiej. - szepnąłi puścił moją dłoń.
Zaczęłąm spadać do lawy krzycząc w powietrze jego imię. Imię mojego przyjaciela, kochanka i zabójcy.


- AAAAAAAAAAAAAAAA - zaczęłąm krzyczeć.
- Zo! Zo! Co jest!
Nie dochodziły do mnie, żadne bodźce. Byłam przerażona i roztrzęsiona. Obódziłąm się w momencie kiedy płomienie lawy zaczynały trawić moją skórę, a potwór zaciskał zęby na moich nogach. To było przerażające. Po chwili doszło do mnie, że znalazłąm się w uspokajających objeciach ciemnowłosego syna Nyks. Przytuliłąm się do niego mocno.
 - Ciiiii - uspokajał mnie - Zo to tylko zły sen... JEstem tu!
Wtuliłam się do jego koszulki głośno łkając.
 - Już dobrze, spokojnie. - potrząsał mną jak małym dzieckiem - wszystko jest dobrze. - przemawiał do mnie kojącym głosem, a ja ciągle nie potrafiłam się uspokoić.
Ten sen był zbyt rzeczywisty. Nie mogłam przy normalnym śnie mieć takich odczuć. Coś zapiekło mnie na dłoni. Spojrzałam na nią. Była cała po przecinana, z ran sączyłą się krew, która barwiła szarą koszulkę chłopaka.
 - Shed. - przerwałam mu wybałuszając oczy na dłoń - Zraniłam się dziś w rękę?
Zwolnił nie co uścisk aby spojrzeć na mnie.
 - Nie przypominam sobie. - odparł marszcząc brwi.  - Coś się stało?
Pokazałam mu moje otarte i zakrwawione ręce. Patrzyłąm jak jego twarz przybiera wyraz przerazenia, a zara potem czujności. Coś wyczuł.
 - KTOŚ jest w obozie. - powiedział.
Oboje wyskoczyliśmy z łóżka jak oparzeni. W świetle księzyca ujrzałam jakiś cień.
Usłyszeliśmy krzyk dziewczynki.
 - SELENE! - krzyknął i pobiegł do swojej siostry, która spała obok nas w pokoju.
Natomiast ja nie tracąc czasu chwyciłam swój miecz i inne oręza, któe leżały pod łóżkiem i wyskoczyłam przez okno na spotkanie zimnej nocy. Cień biegł, a raczje skakał po dachach domków po mojej prawej stronie. Kierował się  w stronę pobojowiska, spowodowanej dziurą w barieże. Nie mogłam dać mu usciec. Użyłąm Żółtego Błysku i znalazłąm się obok mojego napastnika. SZarpnęłąm go za ramie, a ten zdezorientowany potknął się i uskoczyłw przeciwnym kierunku. Znó zmaterializowąłam sie przed nim i wymieniliśmy kilka ciosów. Zza czarnej peleryny wyciągnąłcoś błyszczącego i przeciął mi skóre na udzie nim zdążyłam uskoczyć. Kopnęłam go gołą stopą w pierś, a ten wpadł do jednego z baraków Hefajstosa. Wleciałam tam za nim, nie zważając na ból w dłoniach i nodze.
Dobyłam miecza. Było cicho. Za cicho. Powinny tu pracować maszyny Gregorego, ale wszystko jest wyłączone. Coś tu jest nie tak. Zaczęłam powoli i ostrożnie przechadzać się nasłuchując zagrożenia. Nic cisza. W tem całe pomieśzczenie rozświetliło się.
 - Kto tu jest?! - usłyszałam głos jednego z hefajstosó, który miałdyżur w tym baraku.
 - UWAŻAJ! - krzyknęłam w chili kiedy intrus do niego dostakiwał z mieczem wzniesionym w góre.
Zmaterializowałam się pomiędzy nimi i wytrąciłam miecz z dłoni napastnika. Oberwałam kolanem w brzuch, następnie zostałam szarpnięta za włosy, aż w końcu jego ręka wylądowała na moim gardle zaciskajaće je mocno.
Przez chwile szarpałąm się, ale idiotka nie pomyslałąm, zę wciąż mam moc! Ten sem musiał mi coś poprzestawiać we łbie!
Położyłam mu rękę na piersi i raziłma błyskawicą. Niestety widziałco sie bedzie działo i odskoczył przebijając sie przez drewnianą ścianę.
 - ŁAP go! - warknęłam w stronę chłopaka, który nie wiedział co miał zrobic.
Zama nie potrafiłam złapać tchu ale musiałam za nim gonić. Zebrałąm sie w sobie i wznowiłąm pościg. Postać znacząco oddaliłą sie odemnie, ale to nie był problem. Z moją szybkkością dorwe tego śmiecia w mgnieniu oka.
 - Nie uciekniesz mi. - zamachnęłąm się mieczem na jego plecy, a ten znó odskoczył - Będziesz ciągle uciekał i się chował, tchórzu?
No i jak na moje zawołanie zanórkował w dół i wpadł w otwarte okno domku Afrodyty. USłyszałam pisk dziewczyn. Kurw... nie mogłąm tam teraz wpaść, gdyz go spłosze... ale nie moge zostawić dziewczyn samych.
BUM
Połowa domku Afrodyty, wyleciałą w powietrze, a odłamki ścian i dachu rozbryzgały się wszędzie. MAchnęłąm dłoniom aby odgonić kurz i inne obiekty latające. Zauwarzyłam, że Mel stała w różowej piżamie w dziuze domku i trzymałą cś w ręce. Najpewniej jakiś wynalazek bliźniakó, którzy jej dali. Stała z zaciętym wyrazem twarzy gotowa wybuchnąć koleje obiekty.
W tem postać sie pojawiła, ale nie sama. Zreplikowała się i rozpieżchła w cztery strony świata. Cholera! Chce mi uciec!
Uśmiechnęłam się.
Mi córce Zeusa chce ktoś uciec? Nie doczkanie!
Poraziłam wsystkich błyskawicami. Skutecne gdyż repliki rozpłynęły się w powietrzy, a prawdziwy intruz odskoczył w bok gdzie czekał na niego sztylet, który ugodził go w ramie. Znó przenioslam się do niego i roztrzaskałąm nożem jego maskę, która ilruszyła się. Zostałam odepchnięta, a ten znó odskoczył. Żuciłamn w niego nóżem, który tym razem trafiłw nogę. Syknął i odskoczył.
Jakaś postać z uniesionym mieczem na mnie wpadła.
Przytrzymałąm ją jedną ręką i szarpnęłąm tak aby widzieć jej twarz. Phoenix.
Czy ona wszędzie musi być?!
 - Zawadzasz! - krzyknęłąm i postawiłąm ją na nogi.
 - Nie tylko ty możes zsię dobrze bawić. - usmeichnęła sie.
 - Dobra dziewczyno, kóra go złapie? - zaczęłam sie z nią przekomażać, jak za dawnych czasó.
 - Napewno nie ty, blondyneczko! - odpchnełą mnie i rzuciłą si w pogoń za utykającym gościem.
Nie zostałm jej dłuzna i poprostu przeleciałąm ją ladując przed intruzem, który prawie dopadł bariery.
 - Gra skończona - Powiedziałąm tnąc mieczem w jego nogi.
Odskoczył opierając sie dłoniom o moją głowę. Obejżałam sie za siebie i coś na mnie wpadło i poleciałyśmy na mur.
 - Zoey! - jęknęłą szatynka.
Nie mogłąm nabrać tchu. Dziewcyzna nie ważyła tone ale to nei znaczy, że taki impet nie zdniutł mi żeber. Nie potrafiłąm barać tchu.
 - Udusze cie jak on ucieknie!
Pozbierałyśmy się i znó ja wyprzedziłam, ale niestety, facet znalazł się już za barierą. Stanęłam na murze i wgapiałam sie w las pełen ciemności.
Nix dogoniłą mnie i stanęła za mną.
 - Gońmy go! - powiedziała rozeznana w sytuacji.
Wyciagnęłąm rękę aby zagrodzić jej drogę.
 - To nie ma sensu. - odparłam obracajac się bezradnie.
 - MAmy jeszcze szanse... razem...
Pokręciłam głową.
 - PRzypatrze się. - wskazałam kciukiem - JEsteś tu nowa więc mozęsz tego nie zauwarzyć. Ale las jest pełen potworów. - poklepałam ja po ramieniu - Innym razem go dorwiemy.
Spojrzałam w gwiaździste niebo, zostawiając las za plecami. Było identyczne jak w moim śnie. Coś niebezpiecznego działo się w obozie i trzeba to rozwiązać.
 - Zoey... - usłyszałam cichy głos Pheonix
 - Ymn? - wymamrotałam obracając się.
 - PAtrz. - wskazała na coś co znajdowało się na mórze.
Krew. Dużo krwi, które ukłądały się w słowa.
Przykucnęłyśmy, a dziewczyna przeczytałą napis.


Czas zacząć od nowa. 
Dróżyna, któa rozpadłą się,
znó wróci z nowymi członkami. 
Za wino ukażą się skrzydła i gałęź oliwna,
Kolejny heros w boju sprawdzić się musi,
gdzie okaże się czy jest wart posłuchania...
Starą przepowiednie czas odnowić 
i udać się gdzie wrota stoją otwarte...

Uśmeichneąłam się.
 - No kochanie. - objęłąm ją ramieniem - Witamy w drużynie! - puściłam jej oko.



 Przepraszam, że tak długo to trwało, ale nie wyrobiłam się przed wyjazdem, a nad morzem nie miałam kiedy tego dokończyć ;C
Od razu przepraszam was za wszystkie błędy!! ;P

Taka mała pamiątka z Bałtyku ;D 

 Mrrr ;3

środa, 2 lipca 2014

Rozdział pięćdziesiąty siódmy

-Już czas, żebyś przestał ją chować. Musisz ją zabrać do obozu, nie możesz jej chronić, to nie działa- spojrzałem w oczy kobiecie, którą tak mocno kochałem. Pomimo tego, że darzyłem ją miłością, nie ochroniłem jej, gdy patrze na jej postać zastanawiam się po co mi te wszystkie moce, skoro nie mogę ochronić tych których kocham?
-Jesteś pewna? Ona nie powinna się do tego mieszać, nie powinna wo gule interesować mój świat. Ona musi zostać normalna- próbowałem się chwytać ostatniej deski ratunku. Już przed narodzinami mojej jedynej córki ustaliliśmy, że nie będziemy jej mieszać w żadne nie jej wojny. 
-Hypnosie, ona nigdy nie była normalna. Nie możesz już jej chować, jeśli ty tego nie zrobisz, porwą ją- dlaczego ona musiała o wszystkim pomyśleć? Zawsze zachowywała trzeźwy umysł, przynajmniej częściowo. To właśnie za to ją kochałem. 
-Rose, ale ona mnie nienawidzi, nigdy ze mną nie pójdzie!- moja własna, mała córeczka, która obserwuję od dnia jej narodzin, nienawidzi, mnie- własnego ojca. 
-To naprawdę mądra kobieta, to prawda, nienawidzi cię, ale nie rozumie wielu rzeczy. Musisz w końcu przestać się ukrywać. To twoje dziecko, jesteś jej jedynym żyjącym rodzicem, musisz być silny- słowa Rose paliły, wbijały się w mój umysł i raniły. Tak bolesny mi uświadamiały, że jestem chyba najgorszym ojcem na świecie. Przy mnie Dionizos to wzorowy rodzic!
-Susane nie powinna się w to mieszać! To nie jej wojna!- nie mogłem pozwolić by mój plan idealnego życia dla niej przepadł, ot tak!
-Nie zapominaj, że ona ma potężny dar! Jak myślisz ile czasu zajmie Bliźniakom wytropienie jej? Czy ty możesz przestać tchórzyć! Chcesz, żeby Zira ją zabiła?- jak to możliwe, że nawet teraz, kiedy umarła potrafi tak dosadnie i łatwo przełamać każdy mój opór kilkoma zdaniami? 
-Dobrze... Zrobię to. W końcu to moja córka, nie mogę pozwolić by jakiś plugawy podmiot mi ją zabrał- spojrzałem jeszcze raz w te piękne, ciemne oczy. Uśmiechnęła się do mnie i zaczęła się rozpływać. Wiedziałem, że zaraz się przebudzę. To niesamowite, że pomimo, tego, że jej dusza znajduje się czeluściach Tartaru, ona wciąż potrafi mnie odwiedzać w snach.

                                                                           ***

-Czyli mówisz mi, że masz córkę, która ma 17 lat?- Afrodyta spojrzała na mnie jak na debila.
-No tak... I czy mogłabyś ze mną do niej pójść? Myślę, że jeśli będzie tam jakaś kobieta, to może lepiej to przyjmie. Wysłałbym herosów, ale jeśli usłyszy, że są od jej ojca, to z nimi nie pójdzie. A ty masz tak dużo dzieci, to pewnie wiesz jak z nimi postępować i...
-Dobra pójdę z tobą, tylko nic już nie mów- przerwała mój monolog.- Ale nie rozumiem jak mogłeś to zataić? Tyle lat nic nam nie powiedziałeś?- chyba była zła. W sumie ja też bym był na jej miejscu.
-Chciałem dla niej innego życia...-wymamrotałem pod nosem.

                                                                               ***
-Naprawdę Hypnos? Taka dziura? Aleksander mieszkał w pałacu- spojrzałem na nędzny  pokój w sierocińcu. Jedyne co mogłem zrobić, to to, żeby tą klitkę miała na własność. Po całym pokoju walały się ubrania, kartki, książki i inne niezidentyfikowane przedmioty. Moja córka spała na wąskim łóżku. Była taka piękna.
-Ciszej, jeszcze ją obudzisz...
-A niby jak ty ją zamierzasz zabrać do obozu?- spojrzała na mnie sceptycznie.
-No, może Shedow przyjdzie i ją weźmie do obozu, a tam jej ktoś wszytko wytłumaczy?- hmmm... ona nie będzie miała wyboru, a sprawa będzie załatwiona. Plan idealny.
-Nie ma mowy! Masz ją obudzić i to w tej chwili!- po co ja brałem Afrodytę? Podszedłem do Susane i delikatnie potrząsnęłam jej ramieniem.
                                                                                 ***
   Czy ja słyszę jakieś głosy? Nie na pewno mi się wydaje. Wychowawcy ośrodka już dawno śpią myśląc, że nic w nocy nie wywiniemy po ich dwóch dyżurach. Poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Ej! Co tu jest grane?! Ktoś mną potrząsnął, a ja leciutko otworzyłam zaspane oczy. A niech to szlag. W MOIM pokoju jest jakiś facet i kobieta! I chyba nie muszę dodawać, że to żaden z naszych 'opiekunów'?!
-Co wy tu robicie?- szybko wstałam z łóżka rozbudzona.
-Spokojnie, Susane...
-Skąd znasz moje imię?- jeśli to miało mnie uspokoić to ten facet się przeliczył!
-Jestem twoim ojcem...- co? No ja zaraz wyjdę z siebie i stanę obok!
-Nie, no zajebiście! I co może jeszcze?- czy ci ludzie uciekli z wariatkowa?!
-Susane, naprawdę jestem twoim ojcem. Przyszedłem, żeby ciebie zabrać do obozu dla herosów- ciekawe jak mocne jest to co on bierze.
-Jak się naćpałeś, to byś przyjemniej poszedł gdzieś indziej robić sobie jaja z ludzi, a nie do sierocińca! A co jeśli byś trafił na jakąś małą dziewczynkę lub małego chłopca i to biedne dziecko uwierzyłoby w twoje brednie?- spojrzałam na niego jak na ułomnego, którym zresztą był.
-Co ja mam zrobić żebyś uwierzyła?! Jestem twoim ojcem!- nie no teraz to on przegina!
-Ja nie mam ojca! Rozumiesz? Nie mam, nie miałam i nie będę mieć!- ciekawe dlaczego nikt jeszcze nie przyszedł, te krzywki musiały już kogoś obudzić.
-Twoja matka mówiła, że nie będzie łatwo, ale nie myślałem, że aż tak...- spojrzałam na niego z furią.
-NIE WAŻ SIĘ WSPOMINAĆ O MOJEJ MATCE!- ten gość jest bezczelny.
-Susane, naprawdę jestem twoim ojcem. Dziadkowie ci o mnie nie mówili?
-Weź się ogarnij i przestań wygadywać głupstwa! Nie jesteś moim ojcem, a ja twoją córką- no normalnie jak z małym dzieckiem. A pomyśleć, że normalnie jestem bardzo cicha. No właśnie normalnie, a nie jak ktoś wtarga do mojego pokoju i wygaduje bzdury!
-Mam na imię Hypnos...- o cholera! Spojrzałam na niego wściekła. No po prostu świetnie. Podeszłam do tego kolesie który uważa się za boga i z całej siły dałam mu w twarz. Zasłużył czy jest moim ojcem czy nim nie jest. Spojrzał na mnie zszokowany kiedy jego głowa lekko odskoczyła.
-Wyjdź- moje oczy ciskały przysłowiowe gromy.
-Susane, możesz mnie wysłuchać?- spytała teraz kobieta.- Do niczego cię nie będziemy zmuszać, tylko proszę wysłuchaj mnie- w jej oczach nie mogłam wyczytać żadnych złych intencji, a zresztą ona nic mi nie zrobiła. Przez cale przedstawienie mężczyzny tylko patrzyła na niego jak na debila z dezaprobatą.
-Usiądź- delikatnie poklepała miejsce obok siebie na łóżku, kiedy sama się rozgościła i usiadła na materacu. Gdy wykonałam polecenie zaczęła przemawiać bardzo spokojnym głosem.
-Jestem Afrodyta. Razem z twoim ojcem chcielibyśmy ciebie zabrać do obozu. Widzisz, obok świata, w którym aktualnie jesteś jest, też drugi świat. Nie jest niczym odgrodzony z tym, który znasz, ale w moim, naszym świecie aktualnie panuje wieczna wojna. Zapewne znasz niektórych z bogów greckich?- kiedy lekko skinęłam, ona się uśmiechnęła i kontynuowała.- Dla ciebie na razie to jest świat fantasy, ale musisz mi uwierzyć na słowo, bogowie o których uczyłaś się na lekcjach istnieją naprawdę. Ja jestem jedną z nich, tak jak twój ojciec- spojrzałam na nią jak na świra. Cud, że jej nie przerwałam. Ale coś mi na to nie pozwalało.
-I myślisz, ze ja w to uwierzę?
-Mam taką nadzieję. Wiem jak to brzmi, ale to jest prawda.
-I co, niby mam teraz ci wpaść w ramiona i pójść z tobą bóg wie gdzie?- spojrzałam na mojego ojca z po wątpieniem.
-Tak by było najlepiej. Wojna toczy się pomiędzy nami, a bliźniaczymi bogami zrodzonymi z łez Nemezis. Boję się, że będą cię chcieli wciągnąć w swoje szeregi- jacy oni są naiwni.
-Ty się o mnie boisz, jeśli faktycznie jesteś moim ojcem? Przez 17 lat nie interesowało ciebie to co się ze mną dzieje! A teraz przychodzisz tu i mówisz, że chcesz mnie chronić! Nie błagam! Jak już tu przylazłeś to mogłeś lepszą bajeczkę wymyślić- ten człowiek nie ma wo gule rozumu.
-To, że mnie przy tobie nie było miało ciebie ochronić. Chciałem, żebyś była normalna, żebyś nigdy nie dowiedziała się o Olimpie, żebyś nigdy nie walczyła, chciałem, żebyś była tylko człowiekiem- ciekawe czy udałoby mi się wezwać policje?
-Poprawka, ja jestem zwykłym, normalnym człowiekiem, Olimp to tylko fantastyka i mity a ty jak stąd nie wyjdziesz trafisz do więzienia- jako ćpun powinien bać się policji prawda. A  pomyśleć, że ja chciałam, żeby w moim życiu stało się coś zaskakującego, jak w tych wszystkich książkach które czytam. Ale niestety moje życie nie jest książką i zamiast wspaniałego chłopaka mam parę debili, która wkręciła sobie, że są bogami Olimpijskimi, świetnie co nie?
-Co mam zrobić, żeby udowodnić tobie, że jestem twoim ojcem?- no to już przesada. Jeśli myśli, że dam się nabrać na te jego maślane oczka, to się myli.
-Nie możesz tego udowodnić, bo nim nie jesteś- powiedziałam chyba najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Ale temu chyba to nie wystarczyło.
-Chwila- zaczął przeszukiwać kieszenie.- Mam- podał mi jakiś kawałek papieru, którym okazało się zdjęcie. Na tym zdjęciu była moja mama. Z zaskoczeniem wzięłam zdjęcie z mojego biurka, przedstawiające uśmiechniętą moją rodzicielkę i z otwartymi ustami porównywałam obie postacie. Na zdjęciu tego kolesia, był jeszcze on i trzymał w rękach jakiegoś małego bobasa. Odwróciłam zdjęcie gdzie był podpis wiele wyjaśniający 'Hypnos, ja i Susane, 1 miesiąc'. Czyżby tym szkrabem na zdjęciu byłabym ja? Odłożyłam zdjęcie mamy i sięgnęłam do albumu szybko go kartkując. Gdy w końcu odnalazłam zdjęcie, na którym byłam ja i moja mama, po raz kolejny porównałam je ze zdjęciem świra. Na moim zdjęciu mama miała taką samą sukienkę w kwiatki, a ja na jej rękach, byłam w takich samych ubrankach ze ślicznego zielonego materiału. Spróbowałam wyjąc zdjęcie z albumu, ale okazało się przyklejone. Szybko sięgnęłam do biurka w poszukiwaniu nożyka do papieru. Gdy znalazłam narzędzie delikatnie zaczęłam je odklejać od karty z albumu. Po chwili delikatnej pracy w dłoniach trzymałam prawie identyczne zdjęcia, z tym, że na jednym był mężczyzna, a na drugim już nie. Odwróciłam zdjęcie na którym byłam tylko ja i mama. Na jego odwrocie również została zapisana informacja, ale o wiele dłuższa.

'Susane, jeśli odkleiłaś to zdjęcie to może to oznaczać, że ciekawość Cię tak zżerała,  że nie mogłaś wytrzymać, lub, że twój ojciec, Hypnos, przyszedł do Ciebie i pokazał Ci inną wersję tego zdjęcia. Zapewne mu teraz nie wierzysz, masz ochotę go wyrzucić z pokoju i zapomnieć, że go spotkałaś Niestety, to prawda, jeśli po Ciebie przyszedł, sprawy zaszły za daleko i musisz z nim iść. Proszę uwierz mi i jemu. Kocham Cię. Mama'

Rozpłakałam się jak małe dziecko. Rozpoznałam charakter pisma mojej rodzicielki. Widziałam go już tyle razy. Zostawiła dla mnie list w którym wyjaśniała, że to, że ona umarła wcale nie jest moją winą, że jestem najpiękniejsza, rzeczą która przydarzyła się jej kiedy żyła. Zostawiła mi również swój pamiętnik, którego nie mogę przeczytać, ponieważ kiedy tylko do dotykam mam ochotę płakać. Zresztą w domu dziadków jest pełno jej przedmiotów, między innymi tych naznaczonych jej pismem. Zadziwiające ile tekstu mogła zmieścić na małym zdjęciu. Ale biorąc pod uwagę jej drobne pismo, pewnie by tutaj jeszcze zmieściła Harrego Pottera. nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony pojawia się mój 'ojciec' i mówi mi, że jestem herosem, a z drugiej to cholerne zdjęcie! Och... Jak bardzo bym chciała, żeby obok mnie była teraz moja babcia, albo dziadek. Oni zawsze mi pomagają rozstrzygać problemy, może nie takie ten.
W mojej głowie rozgrywała się bitwa. Z jednej strony chęć uwierzenia w co napisała mama, z drugiej, nierealność tej sytuacji. Po chwili podjęłam decyzje, że zadzwonię do babci. Odczepiłam ze spodu jednej z szuflad sfatygowany telefon. Dostałam go dwa lata temu na święta od dziadków. Pomimo tego, że kompletnie spłukali się próbując ratować moją mamę jakimś cudem wynajdowali pieniądze dla mnie. Niestety, było ich za mało, żebym mogła z nimi zamieszkać. Wybrałam numer który znałam na pamięć i przyłożyłam urządzenie do ucha.
-Halo?- wyraźnie zaspany głos babci odezwał się po drugiej stronie.
-Babciu? To ja Susane, przepraszam, że dzwonię tak późno, ale przyszedł do mnie jakiś facet i twierdzi, że jest moim ojcem. Ma na imię Hypnos...- zaczęłam jej streszczać wydarzenia z dzisiejszej nocy. Babcia nie odzywała się, tylko słuchała. Nie słyszałam jej chrapania, więc pewnie nie zasnęła.
-Niestety Sue, to prawda. Nie jestem z tego powodu zadowolona, ale najwidoczniej sprawy zaszły za daleko i musisz z nim pójść. Jak bardzo bym chciała, nigdy ci tego nie mówić, zaufaj mu- w głosie babci słychać było smutek i żal.- Daj mi go jeszcze do telefonu- jak prosiła tak zrobiłam. Podałam Hypnosowi urządzenie, a ten przyłożył je do ucha. Próbował coś tam powiedzieć, ale moja kochana babcia mu to skutecznie udaremniała.
-Oczywiście, że chce dla niej jak najlepiej. Nigdy nie mógłbym jej skrzywdzić- po raz kolejny głos zabrała babcia i wyobrażałam sobie jakiego wykładu musi słuchać. W końcu oddał mi telefon, a ja po raz kolejny rozpoczęłam rozmowę ze staruszką.
-Skarbie, możesz, a nawet musisz z nim iść, ale pamiętaj jakby działo się coś na co nie miałabyś ochoty masz natychmiast do nas wracać. Uważaj na siebie, dobrze?
-Oczywiście.
-Pamiętaj, zawsze możesz do nas przyjść. No, a teraz musimy już kończyć. Papa, kocham Cię...
-Ja ciebie też...- za nim zdążyłam coś jeszcze dodać babcia rozłączyła się. Bidulka, pewnie teraz gdzieś tam płakała.
Zawsze ufałam babci, postanowiłam, że zrobię to po raz kolejny, pomimo, że bradzo tego nie chciałm.
Spojrzałam na Hypnosa i wzruszyłam ramionami.
-Chyba będę musiała z tobą pójść- Bóg mi świadkiem jak tego nie chciałam. Spojrzałam na mój pokój i ścisnęło mi się serce. Nigdy nie pomyślałabym, że będzie mi szkoda tej klitki. Wstałam i spojrzałam pytająco na Hypnosa.- Jak mamy tam się dostać?- Gdy tylko wypowiedziałam te słowa w pokoju pojawił się jakiś chłopak.
-To jest Shedow, zabierze cię do obozu cieniem- spojrzałam na chłopaka, który wyglądał tak jakby chciał być wszędzie, ale nie tutaj.
-Możemy ruszać?- zapytał, a ja lekko skinęłam głową. Podszedł do mnie i objął mnie w pasie.- To nie będzie przyjemne- obróciliśmy się i świat znikał mi sprzed oczu. Jak wspomniał do przyjemnych to nie należało. Nie wiem kiedy zamknęłam oczy, a jak je otworzyłam to byłam na środku jakiejś drogi pomiędzy budynkami. Wszytko było pogrążone w śnie, a Shedow stał trzy kroki ode mnie.
-Wreszcie jesteście. Witaj w obozie dla herosów, Susane. Shedow, możesz już iść- odwróciłam się, a za mną stał satyr. O dziwo mnie to nawet nie zaskoczyło, nie wiem czy cokolwiek dziś jest jeszcze w stanie mnie zaskoczyć... Zamiast paniki, w mojej głowie pojawiła się tylko myśl, że jest mi przeraźliwie zimno, w końcu stałam na jakiejś drodze bez butów, w szortach i za dużym podkoszulku!
-Jestem Lucas, opiekun obozu. Chodź do siedziby nauczycieli, potem pokażę ci, gdzie będziesz spała...


~~~
Witajcie, jestem Patrycja... Nie, to nie żart, jestem kolejną współautorką tego bloga ;)
Ciągle nie mogę uwierzyć, że Dominika mnie wybrała, ale chyba tylko Zeus wie co nią kierowało ;)
Mam ogromną nadzieję, że moje marne wypociny, choć w minimalnym stopniu przypadły wam do gustu. Do zobaczenia w następnej notce z córką Hypnosa ;D