środa, 12 lutego 2014

Rozdział pięćdziesiąty

 Zmęczona wstałam z gorącego piasku i rozejrzałam się po okolicy. Wszyscy zbierali się już do swoich mieszkań, hoteli, schronisk. To jest to... O tym nie pomyśleliśmy. Zmęczonymi oczyma spojrzałam na chłopaków. Ci nadal wierzyli w to, że o tej porze się opalą. Najwidoczniej musieliśmy na chwilę zasnąć.
 Z torby wyciągnęłam mapę Europy i zaczęłam przeglądać wyspę Lemnos, ponieważ po długiej naradzie stwierdziliśmy, że przepowiednia musi się wiązać z Hefajstosem. Mogliśmy zdecydować się na Etnę, ale mogłoby to być za proste. Wtedy Shedow przypomniał nam historię ojca Gregory'ego, przez co postanowiliśmy znaleźć możliwe nieistniejący już wulkan Mosychlos.
 Sięgnęłam po zegarek, żeby zobaczyć godzinę. Nie spodziewałam się, że już jest tak późno. Jeszcze raz spojrzałam na chłopaków, którzy smacznie spali na plaży. Wstałam i rozprostowałam kości. Dziwne, że nikt nas od czasu znalezienia pierwszej broni nie zaatakował. Przecież przez parę dobrych godzin byliśmy bardzo dobrym celem.
 Podeszłam do linii brzegowej i zanurzyłam swoje stopy w chłodnej wodzie. Zamknęłam oczy i zastanawiałam się, czy reszta bezpiecznie dojechała do obozu. Mam nadzieję, że tak, bo nie chciałabym, żeby komukolwiek coś się stało.. No może nie licząc Chestera, ten mógłby złamać sobie coś jak będzie wysiadać z auta.
 Otworzyłam oczy i spojrzałam na morze. Najwidoczniej coś się musiało dziać, bo było wzburzone. No chyba, że ja już przesadzam próbując wszystko niepotrzebnie interpretować. Parę razy zobaczyłam machające do mnie nimfy morskie, które były zadowolone, że ktoś ich widzi.
 - Moje plecy - jęknął Gregory, który najwidoczniej w końcu się przebudził.
 Spojrzałam na chłopaków, którzy podnosili się z piasku. Każdy miał pokrzywioną z bólu twarz, najwidoczniej tylko ja pomyślałam o tym, żeby się nasmarować kremem z filtrem. Podeszłam do nich i pomogłam spakować potrzebne rzeczy.
 - Musimy znaleźć jakieś zakwaterowanie - powiedziałam, kiedy zapinałam zamek z plecaku Shedowa. - Nie możemy spać na dworze.
 - Nie - warknął Gregory. - Musimy znaleźć transport na Lemnos.
 - Gregory - jęknął Dylan. - Każdy z nas jest zmęczony, nawet nie wiemy, czy znajdziemy ten wulkan. Sam widziałeś, że niewiele jest informacji na jego temat...
 Rudzielec zacisnął pięść i odwrócił się od całej reszty. Przewróciłam oczami i spojrzałam na bliźniaków, którzy czegoś szukali na swoim tablecie. Podeszłam do nich i usiadłam na jednym z plecaków. Zauważyłam, że mieli bardzo dziwną przeglądarkę. Sam ten tablet wydawał się mi dziwny. Czyżby to jakiś prezent od Hadesa?
 - Czego szukacie? - w końcu zapytałam.
 - Rezerwujemy...
 -... nam...
 -...pokoje...
 -...w hotelu!
 Jak na zawołanie pokazali palcem oddalony o kilka mil biały budynek, który miał na dachu umieszczony jakiś szyld. Mrużyłam oczy, żeby przeczytać jego nazwę, ale nie potrafiłam. W każdym bądź razie poklepałam bliźniaków po głowie i złapałam swój plecach. Zarzuciłam go na plecy i pobiegłam za Shedow'em, który zdążył już odejść.
 Chłopak lekko drgnął kiedy dotknęłam jego ramienia. Uśmiechnęłam się do niego i w ciszy szliśmy w kierunku miasta. Mijając pierwsze sklepy, w końcu się odezwałam.
 - Nie podziękowałam ci za uratowanie życia.
 Shedow prychnął i spojrzał na mnie. W końcu objął mnie ramieniem i zrobił to czego nienawidzę. Ponownie przez uprzedzenia mnie teleportował. Upadłam na ziemię i zaczęłam łapać oddech. W tym momencie miałam ochotę go zatłuc, ale ten najwyraźniej miał z tego ubaw.
 - Właśnie tego mi brakowało - pomógł mi wstać. - Ale tak na serio, to wiesz, że nie chciałbym podpaść naszym babkom.
 Teraz ja wybuchnęłam śmiechem. No tak, teraz zawsze będzie mi ratować życie z powodu tego, że boi się gniewu naszych przodkiń.
 Kiedy się uspokoiłam, zobaczyłam gdzie tym razem nas przeniósł. Musiałam ręką przykryć swoje usta, które nie chciały się zamknąć. Zabrał mnie w miejsce, gdzie było widać całe miasto, które szykowało się do kolacji. Muzykanci zaczynali grać, głośni turyści uczyli się mówić po grecku "dziękuję" a młodzi zakochani chowali się po kątach, żeby skraść sobie buziaka.
 - Jak tutaj pięknie... - usiadłam na skale i podciągnęłam kolana pod brodę. - Jak znalazłeś to miejsce?
 - Ri... - przerwał. -Znaczy się, ktoś mnie tutaj kiedyś zabrał.
 Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego podejrzanie. Ten odwrócił głowę, najwidoczniej mając nadzieję, że nie zauważyłam jego zmyłki. Dałam mu sójkę w bok, powodując, że w końcu na mnie spojrzał.
 - Rikki? - uśmiechnęłam się słabo.
 - Nie, nie... Richard. Mój kumpel... Z dzieciństwa.
 Zagryzłam wargi, żeby nie roześmiać się, słysząc jego daremne wymówki. Miałam ochotę z nim się podroczyć, ale najwidoczniej nie chciał się przyznać. Oparłam głowę o jego ramię i zaczęłam przyglądać się jak toczy się życie.
 - Dlaczego mnie tutaj zabrałeś? - zapytałam po jakimś czasie.
 - Wiesz, co teraz się dzieje w hotelu?
 Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego. Ten tylko uśmiechnął, złapał za dłoń i przeniósł. Tym razem nie upadłam na ziemię, tylko wpadłam na odwróconego bliźniaka.
 - Ło.. ło... ło - prawdopodobnie Lorenz  próbował złapać. - Chyba nie przepadasz za tego rodzaju transportem.
 - Nie dobijaj...
 Kiedy skończyło mi się kręcić w głowie, uświadomiłam sobie, że wciąż byłam w ramionach bliźniaka. Najwidoczniej musiałam się zarumienić, bo stojący obok Shedow próbował stłumić swój śmiech. Pokręciłam głową i spojrzałam na resztę, która o czymś żywo dyskutowała. Podeszłam bliżej, żeby dowiedzieć się, o co chodzi.
 - Moim zdaniem, Han powinna być ze mną i z Dylanem w pokoju - powiedział Gregory.
 - Ja cię rozumiem - próbował go uspokoić Dyluś. - Tyle, że według nas najuczciwiej będzie, jeśli ona będzie ze mną i z Shedowem w pokoju...
 Wybuchnęłam śmiechem, domyślając się o co chodzi. W takim razie są dwa pokoje trzyosobowe i próbują przygarnąć sobie jedyną dziewczynę do swojej sypialni. O bogowie! Jakie to jest okropne. Nieświadomie przeszły przeze mnie dreszcze, wyobrażając sobie, co mogliby ze mną tam robić.
 - Mogę sama wybrać? - stanęłam pomiędzy nimi.
 Chłopaki spojrzeli po sobie, najwyraźniej nie pomyśleli o tym, że ja sama mogę zdecydować. Spojrzałam na Gregory'ego, który nie wiem kiedy, ale zdążył jakoś doprowadzić siebie do porządku. Następnie przeniosłam wzrok na bliźniaków, którzy nie uczestniczyli w dyskusji, raczej byli zainteresowani konstruowaniem nowego gadżetu. Shedow i Dylan chcieli mnie w pokoju bez żadnych podtekstów.
 Obróciłam się na pięcie i wzięłam od Dylana klucz. Uśmiechnęłam się do niego i odpowiedziałam.
 - Wybieram bliźniaków.
 Shedow i Dylan spojrzeli na mnie szeroko oczyma. Myśleli, że wybiorę ich dla świętego spokoju, lecz uznałam, że więcej frajdy będzie z Lorenzem i Kasmirem. Najwidoczniej oni do tej pory nie wiedzą, o co chodzi, bo nawet nie zareagowali. Tylko biedny Gregory się zasmucił. O bogowie! Liczę, że nie wpadłam mu w oko. Nie może być...
 Wzięłam więc swój plecak i weszłam do windy. Wysiadłam na drugim piętrze, gdzie zaraz po lewej miałam pokój. Oczywiście, nie był on tak świetny jak w Zakopanym, ale teraz się to nie liczy. Każde łóżko będzie idealne. Nawet nie mam sił wziąć prysznica...
 - Był to bardzo długi dzień - powiedziałam do siebie.
 Położyłam się na dwuosobowym łóżku i zamknęłam oczy. Czułam każdy mięsień, każdy nerw, wszystko było obolałe. Niestety, po chwili usłyszałam jak drzwi się do pokoju otwierają. Na pewno to bliźniacy przyszli, więc odwróciłam się na drugim boku. Wciąż nikt się nie odzywał, ale słyszałam regularny oddech. Otworzyłam oczy, ale nic nie zobaczyłam. Wszędzie była ciemność, ale wiedziałam, że ktoś tutaj jest. Podniosłam się na łokciach i skupiłam na czymś wzrok w nadziei, że przyzwyczaję go do ciemności. Wciąż słyszałam oddech...
 Dłoń spuściłam na ziemię w poszukiwaniu miecza. Niestety, nigdzie nie wyczuwałam skórzanej pochwy. Moje serce zaczęło niebezpiecznie przyśpieszać, wtedy usłyszałam ten śmiech. Nie należał on do żadnego z przyjaciół. Przypominał on jednego z bogów, ale to byłoby marzeniem, żeby to był jeden z nich.
 - Nie boisz się sama być tutaj? - głosem przypominał Hermesa.
 - Harry... - szepnęłam w ciemność. - Na co czekasz, jestem bezbronna...
 Ponownie usłyszałam jego uroczy śmiech, wtedy go zobaczyłam. Wyszedł zza firany i stanął w oknie, gdzie zobaczyłam oświetloną przez księżyc twarz. Jego ciemne oczy morderczo na mnie patrzyły, ale nie ruszał się. Przy jego boku zobaczyłam mój miecz... W jaki sposób zdążył mi go zabrać.
 Wydostałam się z łóżka i podeszłam do ściany, chcąc zbliżyć się do drzwi, ale Harry nie jest głupi i wiedział, co zamierzam. Rzucił nożem, który utkwił parę milimetrów przed moją twarzą.
 - Wybierasz się  gdzieś? - warknął i jednym susem przeskoczył przez łóżko. - Przecież nawet się jeszcze nie zabawiliśmy...
 - Cholera! - spojrzałam na niego. - Czego wy dzisiaj ode mnie chcecie?
Najwidoczniej nie podobało mu się ta reakcja. Złapał mnie za włosy i pociągnął głowę do tyłu. Zbliżył swoją twarz tak blisko, że czułam zapach jego skóry. Modliłam się, żeby w końcu ktoś wrócił. Przecież to nie może tak się skończyć.
 - Nie ma tutaj miecza, jeśli chcesz wiedzieć - jęknęłam.
 On prychnął i zimnym ostrym mieczem pogłaskał mój policzek.
 - Wiem - szepnął mi do ucha. - Wiem również, że wiecie, gdzie jest kolejna broń..
 Bliźniak Hermesa naparł na mnie jeszcze bardziej. Pod wpływem jego ciepła bałam się coraz bardziej. Palcami wyczuwałam jego bok i przypięty do niego miecz. Był tak blisko a zarazem tak daleko...
 - Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedziałam, narażając się na jego gniew.
 Nie myliłam się. Złapał mnie mocniej za włosy i rzucił na łóżko. Poczułam silny ból w lewej ręce. Muszę odzyskać swoją broń, inaczej nie dam rady. Spojrzałam za siebie, ale go już tam nie było. Wtedy poczułam jak ktoś łapie mnie za nogi i przysuwa do siebie. Usiadł na mnie okrakiem a moje dłonie przytrzymał nad głową. Próbowałam się wiercić, w nadziei, że uda mi się wydostać. Był on za silny jak dla mnie.
 - Powiedz mi co wiesz - jego twarz znowu znajdowała się parę milimetrów od mojej.
 - Jakby powiedziała to moja przyjaciółka, jak chcesz mnie przelecieć, to to zrób a nie marnuj mojego czasu...
 Nogą wyczułam swój miecz, tylko nie wiedziałam w jaki sposób go wydostać. Wiedziałam, że dalsze droczenie się z bliźniakiem Hermesa w niczym mi nie pomoże. Czułam jak jego mięśnie się napinają, a dłonie zaciskają na moich nadgarstkach. Zaczynałam płakać z bólu, lecz dla niego to była satysfakcja.
 - Niestety, nie jesteś w moim typie - szepnął mi do ucha. - Chociaż...
 Wtedy otworzyły się drzwi, które wlały do środka światło. Nabrałam odwagi i ile sił miałam odepchnęłam Harry'ego od siebie. Póki orientowałam się, gdzie co jest, znalazłam swój miecz i oddaliłam się od niego. Usłyszałam jak mój wybawca wyciąga miecz i atakuje nieprzyjaciela. Szybko wydostałam się  z łóżka, chcąc mu pomóc, ale znowu poczułam ostry ból w lewej ręce. Upadłam przy łóżku i patrzyłam jak walczą.
 Chłopak nieźle sobie radził z mieczem, ale domyślam się, że to nie jego działka. Podniosłam się z trudnością i podeszłam do drzwi balkonowych. Otworzyłam je, dając możliwość wyprowadzenia Harry'ego na zewnątrz. Wtedy przyjaciel kopnął go wystarczająco mocno, że przeleciał przez framugi. Podbiegłam do niego i przyłożyłam miecz do jego klatki piersiowej.
 - Ty też nie jesteś w moim typie.
 Uśmiechnęłam się słabo i trzonem uderzyłam go w twarz, powodując, że przeleciał przez barierkę. Oczywiście, jak to na boga przystało znikł w połowie drogi.
 - Jesteś cała? - podbiegł do mnie jeden z bliźniaków, ale w tej chwili nie wiedziałam, czy to był Lorenz, czy Kasmir.
 Pokiwałam twierdząco głową, ale ten i tak wziął mnie pod ramię i zaprowadził do łóżka. Złapał jakiegoś jaśka i rzucił w kierunku drzwi, ale najwyraźniej chodziło mu o włącznik, bo w pokoju nastała jasność. Skrzywiłam się pod wpływem światła i zasłoniłam oczy lewą ręką, z którą było coś nie tak. Poczułam na niej lodowate palce chłopaka.
 - Kurde, masz jednorożca na ręce!
 Zabrałam od niego tą rękę i sama na nią spojrzałam. Na tak, ci to nigdy nie potrafią być poważni w takiej chwili. Od łokcia po nadgarstek miałam ogromnego krwiaka, który naprawdę przypominał kształtem jednorożca, przez co się uśmiechnęłam.
 Podniosłam wzrok i spojrzałam na Lorenza. Chłopak najwidoczniej nie wiedział, co w tej chwili zrobić. Na szczęście zdążył zmienić strój na bardziej służbowy. Złapałam go za skórzany płaszcz i wyciągnęłam z lewej wewnętrznej kieszeni buteleczkę z ambrozją. Lorenz był zaskoczony, najwidoczniej nie wiedział, że coś takiego ma przy sobie.
 Do pokoju wszedł Kasmir, który widząc bałagan i nas na wspólnym łóżku trochę się zmieszał.
 - Jeżeli wam przeszkadzam to powiedzcie...
 Pokręciłam z uśmiechem głową i wstałam z łóżka. Zamknęłam się w łazience, zapominając zabrać ze sobą jakiś zmiennych ubrań. Ach, wezmę je jak się wykąpię. Rozebrałam się i weszłam do wody. Oparłam głowę o ścianę i zamknęłam powieki. Usłyszałam śmiech bliźniaków, najwyraźniej bardzo cieniutka ta ściana.
 Chcąc nie chcąc, zaczęłam się im przysłuchiwać. Na początku rozmawiali o swoim nowym wynalazku, ale później zaczęli coś szeptać, przez co ich zaczęłam nie rozumieć.
 Szybko wyszłam z wanny, przeklinając na siebie za swoją cholerną ciekawość. Złapałam ręcznik i po cichutku otworzyłam drzwi. Wyjrzałam przez nie i zobaczyłam bliźniaków stających na balkonie.
 - Martwię się, że coś się stało Klarze... - uniosłam w zdziwieniu brwi, kiedy powiedział to Kasmir.
 - Stary, jest ona w dobrych rękach - poklepał brata Lorenz. - Ma ze sobą Zo, Rikki... Jak Dylan pozwolił jej na powrót do obozu, to ty tym bardziej powinieneś.
 Zaryzykowałam i na czworaczkach wyszłam z łazienki. Nie obchodziło mnie, to że miałam na sobie tylko ręcznik, który ledwo zakrywał mi uda. Wczołgałam się pod łóżko i spojrzałam na bliźniaków.
 - Co się działo, kiedy byliśmy..cholipka! - coś w ręce Lorenza zapłonęło, ale na szczęście szybko wyrzucił to przez okno. - Ale badziew.
 Kasmir zaczął się śmiać, widząc to.
 - Geniuszu, bo nie tak się to robi!
 - Drugi geniusz się odezwał... Ale właśnie. Powiedz mi, co się działo kiedy byliśmy podzieleni na grupy?
 Kasmir ruszył ramionami.
 - Nic - mruknął. - Dla Klary jestem tylko dobrym kumplem... Dla niej liczy się, tylko Dylan.
 Chłopak oparł się o barierkę i spojrzał w dół. Nie zazdrościłam jego sytuacji, ponieważ wiem jak to jest być zakochanym bez wzajemności. Przecież parę miesięcy temu ja byłam w podobnej sytuacji. Och, gdybym mogła mu jakoś pomóc, ale nie mogę się wtrącać w nieswoje sprawy.
 - Nie możesz o niej jakoś zapomnieć? - przewróciłam oczami, słysząc dobre rady profesora Lorenza.
 - Stary, ciesz się, że nigdy nie byłeś zakochany! - poklepał brata po plecach i wszedł do środka.
 No pięknie... Ciekawe jak ja teraz wyjdę. Aż zrobiło mi się zimno... No tak, bo przecież leżę półnaga pod łóżkiem. Poczułam jak na łóżku kładzie się Kasmir i zaczyna kombinować z jakimś gadżetem. Po chwili do pokoju wszedł Lorenz, który usiadł na fotelu i założył nogę na nogę.
 - Myślisz, że się utopiła? - zapytali na raz.
 O bogowie! Ale ze mnie idiotka... Kombinuj dziewczyno, kombinuj.
 Obejrzałam się za siebie, niestety, łazienka była za daleko, moje łóżko również. Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Do pokoju wszedł ktoś o nowych czarnych butach. Z pewnością Shedow.
 - Mamy zebranie w naszym pokoju - powiedział od niechcenia.
 Bliźniacy zebrali się i ruszyli do wyjścia.
 - Ej, ej - zatrzymał ich chłopak. - Gdzie Han?
 - Kąpie się.
 Bracia w końcu wyszli a mi ulżyło. Z drugiej strony mam nadzieję, że kuzyn nie będzie mi nigdy liczyć ile razy uratował moje zacne cztery litery.
 - Co tutaj robisz?
 Krzyknęłam z przerażenia i uderzyłam się o spód łóżka. Przyjaciel pomógł mi stamtąd wyjść i z szafy wyciągnął jakieś świeże ubrania. Uśmiechnęłam się nieśmiało i pobiegłam do łazienki się przebrać.

 - Nie podziękowałam ci.
 Następnego dnia zatrzymałam Lorenza na klatce schodowej, czekając aż wszyscy pójdą do taksówki. Chłopak uniósł w zdziwieniu jakby zapomniał o wczorajszej nocy.
 - Gdybyś tam nie wszedł... - nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, co mogłoby się stać.
 - Eee tam - chłopak objął mnie ramieniem. - Jesteśmy przecież kumplami z drużyny..
 - Przyjaciółmi, Lorenz... - poprawiłam go.
 - Na brodę Merlina! - chłopak zaczął skakać. - Chwila... to nie ta bajka! O bogowie! Hanna Toscano jest moją przyjaciółką.
 Wybuchnęłam śmiechem i złapałam Lorenza pod ramie. Dlaczego nie spędzałam z bliźniakami więcej czasu? Przecież przy nich w ciągu roku przybędzie mi tyle zmarszczek ze śmiechu, ile normalnym osobom podczas całego życia.
 Wszyscy weszliśmy do taksówki, która zabrała nas na lotnisko skąd mieliśmy polecieć na Lemnos. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie z planem i już jutro będziemy mieć kolejną broń i przepowiednię.