sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział dwudziesty siódmy


Rikki

 Spojrzałam się na wszystkich, którzy z uwagą przyglądali się temu, co przed momentem się wydarzyło. Na ich twarzach malowało się zdziwienie, ale również byli pod wielkim wrażeniem tego, co zaprezentowała Zoey. Reszta, która tylko przez przypadek tutaj się znalazła, kręciła głową, chcąc powiedzieć, że jako „rodzina” nie powinniśmy się tak zachowywać.
 Rękawem przetarłam obolałą twarz, z której płynęła szkarłatna krew. Podniosłam się z ziemi i otrzepałam swoje spodnie. Nie patrząc na innych, odezwałam się.
 - Nie macie nic innego do roboty? – mruknęłam i podniosłam głowę. – Wynocha!
 Ja sama obróciłam się na pięcie i weszłam do lasu, który prowadził na plażę.
 Kiedy już tam dotarłam, podeszłam do jeziora. Cała byłam poobijana przez tą żmiję. Nie potrafię zrozumieć Chrisa… Jak on może mówić, że ona ma serce? Przecież jej tylko zależy na tym, żeby być popularnym i pokazać swoje umiejętności, a przy okazji obronić cztery litery swojego brata. Skąd mogłam wiedzieć, że ten idiota zrobi Honey dziecko, no skąd? Przecież oni są jeszcze młodzi. Gdybym wiedziała, to nie popełniłabym tego błędu. Pozwoliłabym mu mnie zabić w gniewie, na tej sali. Mi już na niczym nie zależy.
 Zanurzyłam się w lodowatej wodzie i poczułam ulgę, którą ze sobą niosła. Zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w krzyki, które były słyszalne z obozu. Gratulowali Zoey za to, że mnie pokonała… Pokonała osobę, która miała dłuższy staż w obozie. To się nazywa u nich sukces. Sami się nie odważą mnie wyzwać, bo boją się potęgi wody. Tak bardzo chciałabym być jak mój brat, który oddał za mnie i za swoją córkę życie…
 Po moich policzkach spłynęły łzy.
 Nie pasuję tutaj.
 Otworzyłam oczy i zobaczyłam na plaży Shedowa, który jakby nic obierał nożem jabłko. Nawet nie patrzył w moją stronę, ale wiem, że mnie obserwował. To chyba jedyna osoba, która się niczym i nikim nie przejmuje. Chociaż mam wrażenie, że i on powoli się zmienia.
 - Czego chcesz? – warknęłam, nie wychodząc z wody.
 - A czego ja mógłbym chcieć? – uniósł oczy, co mnie sparaliżowało. Tak dawno ich nie widziałam, co powodowało we mnie zaciekawienie i chęć przyjrzenia się im. Księżycowe tęczówki? To jedyna osoba na świecie, która je ma…
 - Właśnie nie wiem, czego ty możesz chcieć… - wyszłam z wody, ale cały czas byłam blisko, gdyby coś chciał mi zrobić. – Co ty w niej widzisz? – zapytałam, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Ona nie jest taka jak myślisz…
 - To ty nie wiesz jaka ona jest – mruknął.
 Odłożył nóż i jabłko na bok, a sam się wyprostował, ukazując mi swoje całe oblicze.
 - Jesteś naiwny…  -zacisnęłam szczękę. – Myślisz, że ona się nie dowie kim ty tak naprawdę jesteś?
 - Ona już wie kim jestem…
 Podniosłam brwi i w końcu zdecydowałam się usiąść obok niego.
 - To się ciesz… - poczułam jak mięknie moje serce. – Ja już wszystko straciłam… Kiedyś straciłam matkę, potem Zayna... Mojego brata, Chrisa… Straciłam wszystkich…
 - Ja cię proszę – przewrócił oczami.
 - Och… Zapomniałam dodać, że straciłam mojego wiernego towarzysza, który brał udział razem ze mną na wszystkich misjach.
 W tej chwili uświadomiłam sobie, że teraz ja przypominam Shedowa. Wszyscy go przez lata ignorowali i obwiniali, a teraz ze mną jest tak samo. Jestem skazana na samotność, której już nawet on nie odczuwa. Znalazł swoich prawdziwych przyjaciół.
 Wstałam i chciałam iść w stronę obozu, ale przede mną zmaterializował się Shedow. Dotknął mojej ręki i coś do niej włożył, ale nim pozwolił mi zobaczyć, odezwał się.
 - Nigdy mnie nie straciłaś… - mruknął. – Bo jednak misje bez ciebie, to nie prawdziwe misje. Gdybym potrafił przepraszać, to przeprosiłbym cię za to wszystko, co się stało… To przez moją rodzinę.
 - Nie będę zaprzeczać… - dotknęłam jego policzek. – To wszystko jest coraz bliżej, nie wiem, co to jest, ale to jest blisko…
 - Wiem Rikki, wiem… - spojrzał w kierunku obozu. – Boję się, że przegram… że to wszystko po prostu zniknie, bo się poddam…
 - Ty się boisz? – uśmiechnęłam się. – Ty nigdy nie przegrasz, ponieważ walczysz i to jest najważniejsze. Pamiętasz ten dzień, kiedy się poznaliśmy? Miałeś wybór, czy mnie ratować, ale dobrze wiedziałeś, iż narażasz życie albo po prostu odejść… Nigdy ci nie podziękowałam za to, że zdecydowałeś się na pierwszą opcję oraz nigdy nie przeprosiłam za to, że po przybyciu tutaj stałam się taka jak oni wszyscy…
 - Nie jesteś jak oni wszyscy – mruknął. – Oni przecież nie narażali swojego tyłka dla mnie.
 Przewróciłam oczami, a on jak w nawyku ma, tajemniczo się uśmiechnął.
 - Pamiętaj, żeby przy niej być i nie pozwól, żeby jej zachowanie sprowadziło na was zagładę. Ona jest jak na razie głupia, bo chce sama walczyć z Zirą… Nie da rady, nie ważne ile byś ją nauczył, ona nie da rady.
 - Przeraża mnie twoja pewność siebie.
 - Ciebie nic nie przeraża i dobrze wiesz, że mówię prawdę. Ja walczyłam z bliźniakiem mojego ojca i wiem, że to nie jest łatwe – poczułam wielki smutek na samą myśl o tamtym wydarzeniu.
 - Dlaczego go pocałowałaś?
 - Ratowałam swój tyłek – poklepałam jego policzek i się uśmiechnęłam. – Sam też zrobiłbyś to, ale ty wiedziałbyś o ciąży. Hmm… Ta dwójka sobie poradzi. Jestem żmiją, więc głupia ona będzie jak mu nie wybaczy… Aaa… I podszkol trochę Zo, bo słabo wywija tym mieczem.
 - Ale pokonała ciebie – uniósł swoją brew.
 - Ja to nie Zira.
 Chłopak pokiwał głową i znikł. Ja sama spojrzałam na to, co otrzymałam od Shedowa. Był to łańcuszek, który dostałam wiele lat temu od mojej mamy. Zgubiłam go w dniu, w którym spotkałam Shedowa. Przez tyle lat myślałam, że wpadł on w jakąś przepaść, a on po prostu spoczywał w jego kieszeni. Poczułam jak po moich policzkach zaczynają spływać łzy. Może on nie zmienia się, a jest taki jak był dawniej, tylko nikt tego nie zauważał.
 Założyłam łańcuszek na szyję i spojrzałam na wygrawerowany napis po drugiej stronie malutkiego serduszka ze złota.
 „Walcz”
 Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do obozu. Każdy patrzył na mnie jak na jakąś zarazę. Chyba już wiedzą, co zrobiłam. Weszłam do mojego domku i nie zwracając uwagi na komentarze mojego rodzeństwa, zabrałam się za pakowanie. Tylko jedna osoba siedziała spokojnie i przyglądała się moim ruchom. Była to mała dziewczynka, która z pewnością nie była córką Posejdona. Była bardzo śliczna, a uśmiech, który gościł na jej twarzy uspokoił mnie.
 - Dlaczego się pakujesz? – zapytała swoim dziecinnym głosem.
 - Wyjeżdżam – puściłam jej oczko i schowałam do torby zdjęcie Christophera.
 - Ale ja jeszcze ciebie jeszcze nie poznałam, a słyszałam wiele historii o tobie – podeszła bliżej i usiadła na moim łóżku. – To prawda, że jesteś nieustraszona?
 Uniosłam wzrok i spojrzałam na blondynkę. Nieustraszona? Dawno tego nie słyszałam…
 - To było dawno i nie prawda, teraz jestem parszywą su… - ugryzłam się w język, przecież to dziecko. – Po prostu się zmieniłam. Jak się nazywasz?
 - Jestem Marilyn – podała mi swoją dłoń.
 - Rikki – uśmiechnęłam się do małej. – Znasz Christophera? – pokiwała twierdząco głową. – Czy mogłabyś mu powiedzieć, że bardzo go przepraszam i zawsze… - nie byłam w stanie skończyć.
 - Co zawsze?
 - Zawsze go kochałam.
 Powiedziałam i zabrałam swój plecak. Wybiegłam ze swojego domku i pobiegłam w kierunku jeziora, tylko stamtąd będę mogła odejść. Tym razem na zawsze. Obejrzałam się ostatni raz i poczułam ból… Jednak muszę opuszczać mój dom… Tylko takie wyjście jest w tej sytuacji. Jestem potrzebna gdzieś indziej…
 - Nie rób tego – odwróciłam się i w jeziorze zobaczyłam postać mojego ojca. – Nie pozwól sobą pomiatać!
 - Znowu martwisz się o swoje imię? – uniosłam brew.
 - Nie – pokręcił głową. – Martwię się o ciebie… Patrz jak się zmieniłaś. Każesz Shedow’owi, żeby zaopiekował się Zo, ponieważ jest narwana, ale ty jesteś taka sama… Ona cię znajdzie i zabije.
 - Nie boję się jej – mruknęłam. – Zniszczyła wszystko, co kochałam. Nawet śmierć z jej rąk byłaby dla mnie przysługą.
 - Co ty mówisz?!
 - Żegnaj!
 Wskoczyłam w jezioro i popłynęłam tam, gdzie serce mi kazało płynąć.

Dylan

 Leżałem w łóżku, ponieważ miałem kolejne napady przepowiedni, przez co traciłem przytomność. Klara tak się o mnie martwiła, że zabroniła stąd wychodzić. Fajnie… Nie ma to jak siedzieć w samotności.
 Sięgnąłem po swoją gitarę i zacząłem coś na niej brzęczeć. No tak. Pierwsze, co mi przychodziło do głowy to piosenka, którą napisałem razem z Hanną parę lat temu na konkurs piosenki. Oczywiście, wygraliśmy go, bo jak się okazało tylko my potrafiliśmy się tam bawić. Zawsze w swoim towarzystwie czuliśmy się dobrze, tak jak tamtego wieczoru w barze, kiedy ją pocałowałem. Często denerwowała mnie jej przyjaźń, bo chciałem czegoś więcej, ale nie śmiałem na nią naciskać…
 Poczułem ostry ból i zamgliło mnie przed oczami.
 Znalazłem się na jakiejś polanie. Był słoneczny, włoski dzień. Przede mną były hektary ziemi, z których rodziły się nowe winorośle. Uśmiechnąłem się, widząc to wszystko. Czułem zapach wina oraz słyszałem dziecięcy śmiech. Odwróciłem się i zobaczyłem małą dziewczynkę, która biegła w moim kierunku razem z balonikiem w ręku. Miała z jakieś cztery latka i piękne, czarne oczy oraz długie kręcone czarne włosy.. Niesamowite, była podobna do… mnie? Wskoczyła mi w ramiona, a ja ją uniosłem i zacząłem nią kręcić. Była taka piękna.
 - Kocham cię tatusiu! – krzyczała.
 - Ja ciebie też, Skarbie!
 - Chodźmy do mamy!
 Położyłem ją na ziemi, a ta jeszcze w powietrzu złapała moją dłoń i pociągnęła w kierunku małego domku, które leżało obok jakiegoś pięknego jeziora. Już na tarasie słyszałem śmiech i śpiew jakiejś dziewczyny. Otworzyłem drzwi i wszystko się rozmyło.
 Nagle przeniosłem się do ciemnego miejsca. Było tutaj zimno i śmierdziało rozkładającymi się trupami. Usłyszałem charakterystyczne stukanie butów na obcasie, odwróciłem się i zobaczyłem kobietę. Była wyjątkowo piękna, ale czułem bijące od niej zło. Na dodatek te czerwone oczy.
 Kobieta zaczęła się śmiać, z pewnością widząc moją minę.
 - Witaj Dylanie! – powiedziała chłodnym głosem. - Hmm… To na tobie spoczywa przepowiednia…
 - Słucham? – zmarszczyłem czoło.
 - To ty wiesz kto stanie przeciwko mnie…
 - Słucham? Kim ty jesteś?
 - Nie ważne – zbliżyła się do mnie. – I tak się dowiesz jak się obudzisz – dotknęła mojego policzka. – Powiedz mi kim oni są, a pozwolę ci dożyć tamtego dnia, który widziałeś przed chwilą!
 Poczułem strach. To wszystko, co widziałem było takie piękne i prawdziwe.
 - Kim oni są! – wrzasnęła.
 - Nie wiem!
 - Łżesz… Powiedz albo twoją największą miłość spotka śmierć!
 Chciałem, żeby ten koszmar już się zakończył. Pokręciłem głową i poczułem jak moje serce przeszywa szablą.

Hanna
 Dylan nagle się przebudził. Był cały spocony, chciałam mu przetrzeć czoło wilgotną szmatką, ale zatrzymał moją dłoń i spojrzał na mnie pustymi oczyma. Po chwili je zamknął i po jego policzku spłynęła łza. Rozluźnił swój uścisk, dzięki czemu mogłam wytrzeć jego twarz.
 - To był tylko sen – starałam się go jakoś uspokoić, ale wciąż widziałam, że ma przyśpieszony oddech. – Hej, spokojnie.
 - To wszystko było takie realistyczne – mruknął.
 - A co ci się śniło – uśmiechnęłam się do przyjaciela i usiadłam obok niego na łóżku.
 - Widziałem małą dziewczynkę, która była moją córką… Byliśmy chyba w Toskanii, bo czułem zapach winogron i tworzonego wina… Mały domek, niedaleko jakiegoś jeziora… Nie mam pojęcia gdzie dokładniej – delikatnie się uśmiechnął. – Słyszałem kobiecy głos i śpiew… Czułem się jak w domu, którego mi brakowało...
 - Piękne… Może tak będzie wyglądać twoja przyszłość – pogłaskałam jego włosy. – Ty i Klara zamieszkacie gdzieś we Włoszech, będziecie mieć hektary ziemi, na której będą rosnąć winorośle, które ci polecę, oczywiście! – uśmiechnęłam się, chociaż w środku poczułam delikatną zazdrość. – Będziecie mieć słodziutką dziewczynkę i będziesz żył jak w bajce…
 - Pod warunkiem jak powiem kto został wyznaczony w przepowiedni… - szepnął i się skrzywił.
 - Dylan? Komu powiesz? I co powiesz? Przecież nie masz pojęcia… Prawda?
 - Prawda, ale kobieta o czerwonych oczach powiedziała, że ja łżę… Że wiem kim oni są – spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. – Bo jeżeli tego nie zrobię to Klara zginie…
 - Co?! Ale jak…? Kobieta o czerwonych oczach?
 Chłopak pokiwał twierdząco głową, a ja poczułam się słabo. Ona znowu wróciła, ale tym razem się uwzięła na Dylanie. Tyle, że skąd on ma wiedzieć, o tym kto został wyznaczony?
 - Gdzie jest Klara? – chłopak wyszedł z łóżka i podszedł do szafki z ubraniami. – Nie mogę jej teraz zostawić…
 - Zostaw… - mruknęłam. – Jest na treningu, więc nie masz się, o co martwić…
 Do pokoju chłopaka wpadł Chris. Był cały zmachany i z trudem potrafił coś powiedzieć.
 - Rikki… - wziął głęboki wdech. – Rikki znowu odeszła.
 Z Dylanem spojrzeliśmy się po sobie.
 - Ale jak to ? – zapytał mój przyjaciel. – Przecież niedawno wróciła i znowu odeszła?
 - Pobiła się z Zo i ta jej powiedziała, że nikt jej tutaj nie chce – do jego oczu napływały łzy. – Ona odeszła…
 Poczułam napływający gniew. Miałam ochotę wyjść stąd i wygarnąć Zo, ale coś czułam, że to i tak w niczym nie pomoże. Zabrałam swoją torebkę i wybiegłam z pokoju. Skierowałam się do lasu, mając nadzieję, że spotkam osobę, która teraz będzie mi teraz najbardziej potrzebna.
 Ugh! Jak ja nienawidzę tego lasu! Same obrzydlistwa tutaj mieszkają. A na dodatek nigdy nie wiesz, w co wdepniesz.
 Usłyszałam czyjś śmiech. Odwróciłam się i zmierzyłam wzrokiem Shedowa, który stał oparty o jedno z drzew.
 - Hanna, co ty tutaj robisz?
 - Wchodzę w odchody… Nie widać? – warknęłam.
 - Och… Mam nadzieję, że to nie rodzinne… - zmaterializował się bliżej mnie.
 - Oo… I właśnie o to mi chodzi. Powiedz mi coś o twojej siostrze…
 Jego mimika twarzy się zmieniła. Teraz wyglądał jakby chciał mi coś zrobić. Przewróciłam oczami, kiedy wiedziałam, że nie będzie chciał ze mną rozmawiać na ten temat.
 - Dobra, nie ważne – mruknęłam. – Chciałam wiedzieć, bo to chyba ona śniła się Dylanowi.
 - Czego chciała?
 - Teraz już chcesz rozmawiać? Och… No dobra, tylko tak nie patrz! Chciała znać kto został wyznaczony do przepowiedni. – chłopak się nawet nie zdziwił. – Wiesz coś o tym?
 - Nie, ale nie można dopuścić do tego, żeby ona się dowiedziała o tym…
 Pokiwałam głową.
 - Dlaczego Rikki odeszła?
 - Tego nie musisz wiedzieć.
 Nim zdążyłam zadać jeszcze jakieś pytanie, on znikł.
 - Cholera, jak ja tego nie lubię!


Głupie: I know! Musiałam to 10 razy poprawiać, bo raz za krótkie a raz do bani.. Dobra nie przynudzam.
Kinga

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Rozdział dwudziesty szósty

           Zniecierpliwiona chodziłam po sali treningowej. Jeszcze raz poprawiłam ochraniacze na nadgarstkach i zmieniłam kierunek. Na sali było ciemno, nie licząc kilku lamp które świeciły niewyraźnie. Nie ubrałam swojej zbroi gdyż  wylądowała na biurku Gregory'ego, który próbował naprawić elementy, które się nie zreperowały np. Po ciosie sztyletu z Tartaru. Włożyłam na siebie skórzany dość wygodny kombinezon, który grubą warstwą skóry okrywał moje ciało. No nie powiem, że nie przywiązałam wagi do stroju. Wszystko w zbroi było idealnie dopasowane do rzeźby mojego ciała, a dodatkowe ochraniacze były starannie dobrane. Do tego musiałam obwiązać ramię kilka razy, gdyż rana ciągle krwawiła, a przy tym wydzielała ropę, która śmierdziała niemiłosiernie... Nadal miałam je zdrętwiałe i czułam na całej długości ręki dziwne mrowienie. Te uczucie nie chce przejść i to jest najgorsze... czułam sie jakby mnie kąsamy czerwone mrówki... Ja cierpię!!
A Shedowa wciąż nie ma...
Może co do  niego pomyliłam się w ocenie?
Miał przyjść mnie szkolić... była trzecia szewsnaście, a chłopak spóźniał się już kwadrans... A ja nie śpię... rano bd zmierzła! I to przez Shedowa, który się nie pojawił!
           Chciałam aby nauczył mnie walczyć z Zirą. Drugi już dzięki niemu umknęłam z objęć śmierci, ale w końcu go obok mnie zabraknie i już się jej nie wymknę... musiałam coś w tym kierunku zrobić. Co do tego czasu nauka indywidualna z Zayn'em i Chester'em poszła na marne... Ich połączone techniki nie obroniły mnie przed ciosami Ziry... musiałam zasięgnąć opinii eksperta jeśli chodzi o walkę z boginiami. Chciałam się nauczyć walczyć jak on... Jego ruchy w tym co robi sa niesamowicie szybkie, ale za to nie tracą na sile, jego ramię i broń są do siebie stworzone i poruszają się w tym samym rytmie... to przerażające, ale zarazem niesamowite i piękne. Mam ambicje nauczyć się jego techniki!
             Zrobiłam jeszcze jedno kółeczko wokół sali. Nadal go nigdzie nie było. Zacisnęłam po raz ostatni rzemienie na nadgarstkach i udałam się po mój miecz. Przed podjęciem rozgrzewki wbiłam go w ziemię dokładnie na środku sali. Wokół niego poustawiałam manekiny w różnych pozycjach. Wzięłam miecz do ręki i od razu poczułam się lepiej. Twarze, które ciągle mi towarzyszyły nagle zniknęły, a ja dostałam niesamowitego ukojenia.   
Moje nerwy zaczęły się regenerować, a umysł odpoczął.
Biedny Antony... Próbował mi pomóc na wszelkie możliwe sposoby, a nadal mu si eto nie udawało. Powoli traciłam nadzieję, że coś kiedyś wróci do normy, a ja uwolnie się od upierdliwych duchów.
           Zamachnęłam się na pierwszego z manekinów, któremu po chwili odpadła głowa. Siła uderzenia siadła mi na zdrowie ramię, aż mi zdrętwiało. Teraz już w obu rękach mi mrowiło. Zaklęłam... Ches uczył mnie im mocniej tym większa skuteczność... Sranie w banie a nie skuteczność!
Strzepałam sobie rękę i znów wzięłam do garści miecz. Rzuciłam się na kolejnego manekina. Po kilku minutach rozprawiłam się z prawie wszystkimi. Został mi tylko jeden. Podeszłam do szafy na bronie i wzięłam lekki zgrabny mieczyk. Wzięłam go do zranionej ręki... Pierwsze co zrobiłam to jęknęłam z bólu gdy ciężar miecza nadwyrężył mi ramię. Zagryzłam wargi i wzięłam się w garść. Musze wyćwiczyć tą rękę. Inaczej nie bd umiała walczyć... a akurat to jest najważniejsze.
Podeszłam do słomianej masy, przypominającej człowieka.
Spojrzałam na nią, na moją zranioną rękę, znów na manekina i znów na ramie.
 - Oto chwila prawdy - zacisnęłam szczękę.
Zamachnęłam sie z całej siły i cięłam w manekina.
Poczułam coś ciepłego w okolicy nadgarstka i piekielny ból towarzyszący szarpnięciu. Krzyknęłam i mimowolnie z oczu poleciały mi łzy.
Miecz gdzieś upadł, a manekin stał nie tknięty.
Niezidentyfikowana osoba znów szarpnęła mnie za ramię, a ja znów krzyknęłam. Z moimi płucami dałabym rade obudzić umarlaka.
 - Wyżywając sie do niczego nie dojdziesz!
Shedow puścił mi rękę.
Teraz już nikt nie przytrzymywał mojego ciała, które pod tak dużą dawką bólu poleciało na ziemię jak worek kartofli.
Nie "czułam" ręki, nie umiałam nią poruszać... czułam się jakby mi ją ktoś odrąbał, z tą różnicą, że tak czy siak ona była ale bezużyteczna. 
Zacisnęłam pięści i szczęki. 
Wstałam ocierając łzy: 
 - Widze, że najjaśniejszy Pan postanowił zaszczycić mnie swoją obecnością. Bardzo mi miło. - Naładowałam tą wypowiedź bardzo duża ilością jadu i sarkazmu. 
Ten tylko wzruszył ramionami. 
 - Mam lepsze rzeczy do roboty. - mruknął unikając mojego wzroku. 
Prychnęłam: 
 - To co tu robisz? 
Byłam na niego zła, że naraził mnie na nie wyobrażalny ból. Wszystko we mnie wrało i jak zawsze mówiłam wszystko co mi na sercu leży.
Wzruszył ramionami. 

 - Jak narazie to patrze jak sie nad sobą użalasz. - powiedział beznamiętnie. 
Przegiął. 
Zwiesiłam głowę i zacisnęłam pięści. 
 - Przepraszam, że żyje we mnie wola życia. Nie wiem jak ty ale ja chcę ujść z życiem po następnym spotkaniu z Zirę. - zawiesiłam się - Więc wybacz mi że się forsuję i chce nauczyć się z nią walczyć. Przepraszam, że zawróciłam dupe wielmożnemu panu. - lekko dygłam. To była namiastka skłonu. 
Chłopak patrzył na mnie zaskoczony i westchnął
 - Nie po to zarywałem noce, aby patrzeć jak użalasz się nad sobą! 
No to to mnie wkurzył! 
 - Wcale się nad sobą nie użalam! - zaprotestowałam - a wogule...
Chłopak nie wytrzymał: 
 - Przymknij się i słuchaj!    
Drgnęłam zaskoczona. 
Podniasłoam już oskarżycielsko palec aby mu nawtykać, ale zgred mnie uprzedził. 
 - Nie robisz na mnie wrażenia. 
Moja ręka poleciała w dół. Teraz to się obraziłam. Założyłam ręce na piersiach i wpatrywałam sie w niego z urazą.   
 - Po pierwsze: Jak chcesz abym cie uczył to msz mi sie na ten czas podporządkować... - otwierałam usta aby mu powiedzieć co o tym myślę - Bez żadnego Ale! -  a jednak się rozmyśliłam, gdy usłyszałam jego groźny ton. - Po drugie: Aż nie zagoisz rany nie bd walczyć tą ręką. Powinnaś najpierw zatroszczyć się o zdrowie, a później o walkę. Po trzecie: Nie toleruje spóźnień. Wszystko jasne? 
Zrobiłam wielkie oczy. 
 - Naliczyłam sześć zdań... pobiłeś swój rekord! - dogryzłam mu. 
Chłopak uderzył czołem o beton.
 - Na co ja się pisze... co za baran ze mnie
Podeszłam do niego i poklepałam go przyjacielsko po plecach. 
 - Nie martw się. Nie bd tak źle.
W rezultacie było tragicznie.        
Gdy już Shedow wytłumaczył mi na czym polega walka, jak powinniśmy w ciągu niej postępować i że wiele czynników wpływa na naszą wygraną, to zwątpiłam w siebie... 
          Po pierwsze: Zawsze myślałam, że walka to wymachiwanie mieczem albo do obrony, albo do ataku. W rezultacie te całe wymachiwanie to była technika, którą ja bardzo kaleczyłam. Po drugie: w czasie walki strasznie daje porwać sie emocją i  mój gniew lub panika bardzo szybko umią mną owładnąć i robie wiele idiotycznych błędów. Tak więc pierwszym moim ćwiczeniem było stanie na jednej nodze przez 10 minut... a do dobrej zabawy na głowie miałam miskę z zimną wodą. Która na dzień dobry spadła rozlewając wszystko na mnie.  
Aż do końca treningu byłam mokra i trzepałam się jak osika, ale było ego plusy! Byłam rozbudzona! Jako ostatnim ćwiczeniem na dziś było namiastka walki. 
Walczyliśmy do 15 trafień.
Shedow wygrał 15;7, a to dlatego, że ja "daje się porwać emocją" Gdy zauważał jakieś moje potknięcie lub nieprawidłowość, kierował płazem broni w moją stronę a ja obrywałam. Głęboko wierzyłam, że jego dość impertynenckie sposoby czegoś mnie nauczą.      


Kilkanaście godzin później.

Honey
           Widziałam jak jej usta wpijają sie do warg mojego Zayn'a... Nie wytrzymałam. Wybiegłam z sali zalewając się płaczem. Trącałam ludzi łokciami, aby przetorować sobie drogę... Nie wiem gdzie teraz mam iść. W domu ten sukinsyn mnie znajdzie... nie wiem...
Usłyszałam za sobą nawoływania Zayn'a...
Przyśpieszyłam biegu. Co chwile ocierałam oczy z łez... Biegłam nie zatrzymując się. Ciągle przed oczami miałam ich zlepione ciała... Chciało mi sie wymiotować!
A to miał być najwspanialszy dzień w moim życiu!
W końcu z braku sił położyłam się na ziemi i zaczęłam szlochać. Nie wiem jak długo biegłam i gdzie jestem... nie obchodziło mnie to. Czułam się jak po najgorszym maratonie. A powinnam sie oszczędzać.
 - Boże! Dziecko! - usłyszałam czyiś głos. W mojej rozpaczy trudno mi było ogarnąć kto to - Honey Skarbie! Coś ty ze sobą zrobiła?!
Poczułam jak czyjeś ręce postawiają mnie do pionu, a po chwili zobaczyłam śliczne oblicze mamy Zoey, które aktualnie przybrał kolor białego prześcieradła.
 - Co... co sie stało? - zapytała teraz łagodniej przystawiając mi dłoń do policzka.
Pociągnęłam nosem.
 - Pękło mi serce!! - wyżaliłam się.
Kobieta zrobiłą zaskoczoną minę.
 - Jestem ekspertem w tych sprawach i powiem ci, że serce nie może pęknąć. - próbowała mnie pocieszyć, ale jakoś nie miałam ochoty na śmiech.
Pociągnęłam nosem.
 - Czuje się jak jakis niepotrzebny śmieć! - wyżaliłam sie.
Kobieta objęła mnie ramieniem:
 - No to teraz wyżal sie staruszce, bo inaczej do niczego nie dojdziemy.
Poklepała mnie po ramieniu.
Tak więc opowiedziałam jej o wszystkim.
Jak przez ostatni tydzień się źle czułam i że często wymiotowałam. Jak zrobiłam test i wykazało, że jestem w ciąży z tą bezuczuciową świnią!
 - To wspaniale! - przerwała mi pani Louis - Z takiego powodu nie powinnaś płakać! Będziecie świetnymi rodzicami!
Jakoś nie udzielałam jej entuzjazmu.
 - Niech pani posłucha do końca...
Opowiedziałam jej to co mi Zayn zrobił.
Gdy skończyłam spojrzałam na nią.
Jej oczy były rozszerzone, a do policzków nabrała powietrza i powoli je wypuszczała.
 - ymnn... no tak. - tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić - Jestem pewna, że  to nie jego wina...
 - C-O   O-N-A   Z-R-O-B-I-Ł-A?!
Z głębi krzaków usłyszałam wkurzony głos Zoey.
Dziewczyna wyłoniła się z cienia. Trzymała w rękach kwiaty.
 - Nie wpadajmy w panike dziewczyny... - zaczęła nas uspokajać jej mama. 
 - Rozszarpie ją. - Zo rzuciła kwiatami i zaczęła biec w stronę obozu. Usłyszałam grzmot błyskawic.
 - To się wkurzyła. - skomentowałam.
Pani Louis spojrzała na mnie:
 - Nie zazdroszczę Zayn'owi i tej dziewczynie.


Zoey
Jak ta krowa mogła to zrobić?!
Wszystko we mnie wrało! Wypalałam sie żywym ogniem. Próbowałam się uspokoić. Policzyłam od jeden do dziesięciu i z powrotem, ale gdy ujrzałam ta sukę to zwątpiłam w swoje opanowanie.
 - BRIGDEN! - wydarłam sie ile pary w płucach.
Dziewczyna siedziała sobie pod murkiem i bawiła sie mieczem. Spojrzała na mnie i parszywie się uśmiechnęła. Wredna jędza.
 - Fox! Robisz za psa od Richardsa? Cóż za rodzinna solidarność! - zakpiła.
Ze zgrzytem stali dobyłam miecza.
 - Suko jak mogłaś to zrobić?! - cedziłam przez zęby. Miałam ochotę się na nią rzucić.  Nawet bez miecza bym sobie z nią poradziła. Mam dość ostre zęby. To wystarczy by pokonać tego pasożyta. - Co oni Ci zrobili?!
Dziewczyna wstała i otrzepała się. Lekceważyła mnie rzez cały czas... za chwile nerwy mi puszczą! 
 - Akurat twój braciszek dużo mi zrobił.
Uniosłam brew.
 - W porównaniu co ty zrobiłaś to jest nic! - stała jakieś dwa metry od niej i uniosłam miecz. Ona zrobiła to samo.
Zaśmiała się:
 - Pocałowałam go... wielkie mi coś! - prychnęła.
Zadałam pierwsze trafienie. Dziewczyna z trudnością się obroniła.
 - Tym samym sprowadziłaś ich związek do katastrofy! Honey została zraniona! I myślisz, że teraz pozwoli Zaynoi zbliżać się do dziecka?! - ostanie słowo wykrzyczałam.
Wszyscy co zgromadzili się wokół nas, zamilkli. Kasmir i Lauren, Dzieci Apollina, Hermesa, Afrodyty, Chester i satyry. Wszyscy zamilkli i wlepiali w nas oczy.
 - Stawiam dziesięć monet na Zo. - usłyszałam szept Laurena.
 - Przyjmuje. - przybili sobie piątki.
Zadałam kolejne trafienie osłupionej Rikki. Ledwie uskoczyła. Skoczyłam za nią i kopnęłam ją z całej siły w tors. Dziewczyna poleciała na murek. Obróciła się i tym samym ochroniła się przed moim ostrzem, które teraz zagłębiło się w mur.
 - Przyjmujemy zakłady! Córka Zeusa, czy córa Posejdona?! Która z wojowniczek wygra?! Jedynie pięć monet! - słyszałam jak przez mgłę słowa bliźniaków. Chciało mi się śmiać, ale jednocześnie ich udusić.
Po chwili tłum zaczął kibicować to mi to Brindgen.
 - Nie.. niee wiedziałam. - wysapała.
Odbiłam jej cios i wyprowadziłam flintę.
 - No oczywiście! Bo jak jaśnie pani mogła wiedzieć?! Lepiej chronić swoją dupę i użalać się nad sobą! - prawie splunęłam jej w twarz.
 - Nie miałam pojęcia! - krzyknęła. Zachowała się bardzo nie rycersko i próbowała uderzyć mnie w zranione ramię. Zauważyłam to i prześlizgnęłam się za jej klingą i przerzuciłam ją sobie przez plecy. Dziewczyna leżała na ziemi i pojękiwała.
 - Teraz minie słuchaj - wycedziłam, szarpnęłam ją za włosy tak aby spojrzała mi prosto w oczy - Jeśli jeszcze raz zbliżysz się do mojej rodziny lub moich przyjaciół. Spopielę cie na pieprzony proszek. Nie bd się cackać z tobą  następnym razem.
Puściłam ją i zaczęłam się oddalać.
Czułam sie jak jakaś furia, lub anioł zagłady.
Tłum zaczął skandować moje imię. Ja nie cieszyłam się z nimi.
Kasmir poklepał mnie po plecach. 
 - Odszczelę ci pół działki. - uśmiechnął sie od ucha do ucha i spojrzał na brata  - wisisz mi 10 monet.
Przez twarz bliźniaka przemknął cień bólu.
  - Masz... - oddał mu forse.
 - Dziękuje! - chłopak pocałował mamonę - a co do ciebie. Objął mnie ramieniem. - Mam taki plan na zarabianie forsy... co byś powiedziała, na walki na arenie z twoją osobą w roli głównej? Odszczele ci 20 procent z zakładów...
Usłyszałam szczęk metalu.
Instynktownie odepchnęłam od siebie chłopaka i odskoczyłam jak kocica. Miecz minał mnie o centymetry i wbił się głęboko w ziemię.
Zadałam Rikki cios rękojeścią w brzuch i z całej siły kopnęłam w jej miecz. Złamał się w miejscu gdzie wystawał z ziemi.
Dziewczyna spoglądała na mnie nienawistnym wzrokiem.
Strzeliłam ją z całej siły w twarz.
 - Odejdź i już nie wracaj. - warknęłam w jej kierunku.
Obróciłam się na pięcie. Podniosłam wysoko głowę i dumnie wymaszerowałam z całego zamieszania.
W cieniu zauważyłam Shedowa, który z dezaprobatą kręcił głową. Zawiodłam go.



WESOŁYCH ŚWIĄT!
A że po wigilii i zapewne z prezentów jesteście zadowolone, to życzę wspaniałej atmosfery przez święta, a co do Sylwka życzę abyście dotarli do domuxD Bo jak mniemam to bd trudne ;P
 WESOŁYCH ŚWIĄT!
 
Ps. W zakładce HEROSI ukazała się postać Honey!
Bujka:*

sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział dwudziesty piąty

PROSZĘ O PRZECZYTANIE KOMENTARZA POD ROZDZIAŁEM!

Rikki
 Weszłam na wielką salę treningową i zaciągnęłam się. Zapach potu pomieszany z dezodorantami, to coś czego mi przez te ostatnie miesiące brakowało. Podeszłam do arsenału z bronią i wybrałam średniej długości miecz, z łacińskimi słowami, których nie potrafiłam przeczytać. Tak to jest, jak się nie uważa na łacinie.
 Odwróciłam się i szukałam wzrokiem jakiegoś wolnego manekina, ale jak na złość wszystkie były zajęte. Przewróciłam oczami i oparłam czoło o ścianę, licząc, że ktoś się domyśli i zawiadomi mnie o wolnym partnerze do walki.
 - Kogo ja tutaj widzę? – usłyszałam znajomy mi głos.
 Odwróciłam się i zobaczyłam Zayna w swoim całym uzbrojeniu. Zmrużyłam oczy na jego widok. Wolałam już spotkać się z harpiami niż z nim. Podniosłam swój miecz i ruszyłam przez salę.
 - Bridgen! – warknął. – Dobrze wiesz jak nie lubię jak się mnie ignoruje!
 - No co ty! – zrobiłam zdziwioną minę. – Ach…, przepraszam to przecież Zayn Richards.
 - Przesadzasz – powiedział z zaciśniętymi szczękami.
 - Co mi zrobisz? Uderzysz? – podeszłam do niego bliżej.
 Poczułam jego perfumy, których używał od trzech lat. To ja je mu kupiłam i zawsze uwielbiałam jak ich używał.
 Na twarzy Zayna pojawił się uśmiech. Zmrużyłam oczy, uważnie przyglądając się synowi Zeusa. Po chwili z pochwy wyciągnął swój miecz, którym dał mi do zrozumienia, że wyzywa mnie do pojedynku. Pokiwałam twierdząco głową i podniosłam swój miecz, robiąc pierwszy ruch.
 Zayn odbił moje uderzenie z łatwością i spróbował mnie zaatakować. Odskoczyłam do tyłu i uniknęłam ciosu, ale niestety już na samym początku moja ulubiona koszulka została rozdarta.
 - Coś cienko ci idzie, Rikki – spojrzał na mnie z tryumfalnym uśmiechem.
 - Daję ci tylko fory – zrobiłam kolejny ruch, ale z łatwością go uniknął. – Tak jak przez całe życie.
 Zayn zaczął się śmiać.
 - Tak – teraz zaczął działać ofensywnie. – Pamiętasz te czasy, kiedy byliśmy razem? – uniósł swoje brwi, a ja zacisnęłam szczęki. – Ooo… Co to za mina? Czyżby Pani Która Nigdy Się Nie Zakochała właśnie się zarumieniła.
 - Wal się – odbiłam kolejny jego cios i zaczęłam ciąć na oślep.
 - Nie wierzę, że nigdy nie byłaś we mnie zakochana – dalej kontynuował swój bezsensowny dialog. – Kochałaś mnie i dlaczego się do tego nie przyznasz?
 - Może dlatego, że ciebie się nie da kochać? – czułam jak zaczęło mnie palić w klatce piersiowej. – Byłam z tobą, bo miałam dosyć samotności, ale nie myślałam, że mógłbyś takim sukinsynie.
 Uśmiech z jego twarzy znikł, zmrużył oczy i zaatakował mnie. Moja ręka zaczęła boleć, więc zaczęłam się cofać póki nie wpadłam na ścianę. Zayn przyłożył miecz do mojej krtani i zbliżył swoją twarz do mojej. Widziałam wściekłość w jego oczach. Czułam jakby robiło się gorąco. Mam nadzieję, że Zeus nie postanowi mi teraz podsmażyć moich czterech liter.
 - Może ty mnie nigdy nie kochałaś – zaczął warczeć w moim kierunku. – Ale wiedz, że ja cię wtedy kochałem i nie potrafię ci wybaczyć, że złamałeś moje serce.
 - To ty masz serce – rozejrzałam się po sali, szukając jakiegoś ratunku, bo wierzę w to, że Zayn jest w tej chwili stanie mnie zabić.
 Zobaczyłam, że na salę weszła Honey, dziewczyna Zayna. Teraz na mojej twarzy pojawił się tryumfalny uśmiech. Rozluźniłam swoje wszystkie mięśnie i spojrzałam głęboko w oczy Zayna.
 - Jeżeli mnie kochałeś to chyba się nie obrazisz, jeżeli to zrobię! – ostatnie słowa powiedziałam na tyle głośno, żeby dziewczyna zwróciła na nas uwagę.
 Zbliżyłam się do chłopaka i pocałowałam go. Jego ciepło rozeszło się po moim całym ciele. Dreszcze przeszły mi po plecach – dawno go nie całowałam, więc dlatego tak się czuję.
 Usłyszałam krzyk Honey. Spojrzałam w jej kierunku i zobaczyłam zapłakane oczy. Delikatnie się do niej uśmiechnęłam jak dziewczyna, która właśnie odbiła jej chłopaka.
 Zayn przez chwilę patrzył w tamtą stronę, ale wyglądał jakby go sparaliżowało. Po chwili spojrzał na mnie jeszcze raz z nienawiścią.
 - Dlaczego to zrobiłaś? – w jego głosie było słychać żal. – Uważasz nas za kogoś kto się wywyższa, a co ty robisz?
 - Nie wyjeżdżaj mi z takimi banalnymi tekstami – warknęłam w jego kierunku. – Lepiej biegnij za swoją księżniczką.
 Zayn rzucił swój miecz i wybiegł z sali. Oparłam głowę o ścianę i zmrużyłam oczy. Miałam już wszystkiego dosyć, nawet nie zwróciłam uwagi na to, że wszyscy na mnie patrzą.
 - Kim ty jesteś? – usłyszałam głos Christophera.
 Odwróciłam głowę w prawo i zobaczyłam chłopaka, który marszczył czoło i zaciskał szczękę. Musiał być świadkiem tego, co się stało. W tej chwili dotarło do mnie, co zrobiłam. Chciałam coś powiedzieć, ale on zaczął kręcić głową, co znaczyło, że nie ma zamiaru mnie słuchać i ruszył ku wyjściu. Nie mogłam mu na to pozwolić. Nie może odejść bez wytłumaczenia. Odrzuciłam broń i zaczęłam biec za nim.
 - Chris, czekaj! – wołałam przyjaciela, ale on nie reagował. W końcu pociągnęłam go za ramię, gdzie zobaczyłam w jego oczach łzy. Czułam jak moje serce zaczyna mięknąć.
 W tej chwili zrozumiałam, co przed chwilą zrobiłam. Stałam się tym kim nie chciałam być. Chciałam zacząć tłumaczyć swoje zachowanie, ale nie wiedziałam jak. To, co zrobiłam nie dało się wytłumaczyć.
 - Co tak stoisz? – Christopher fuknął. – Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć?
 - Nie wiem, co…
 - Nic nie musisz – pokręcił głową. – Czekałem na ciebie cały rok, każdego dnia chodziłem na plażę, mając nadzieję, że ty tam będziesz… Rikki, dlaczego to zrobiłaś?!
 - Nie wiem… - zamknęłam oczy. – Bo taki miałam impuls?
 - Nie wierzę ci… - zbliżył swoją twarz do mojej. – Jeżeli nie chcesz mówić to nie mów, ale nie oczekuj, że zapomnę o tym, co widziałem. Aa… i jeśli chcesz wiedzieć to mylisz się, co do Zoey. Może i jest trochę zamodrzała i rzuca się bezmyślnie na Zirę, ale nie robi to, dlatego, iż chce być bohaterem… Tylko, że ma serce, którego najwyraźniej tobie go zabrakło…
 Nie wytrzymałam i dałam mu z liścią.
 - Przez tyle lat myślałam, że jesteś moim przyjacielem… - po moich policzkach spływały łzy.- A jesteś jak ta cała banda… Wiesz, dlaczego to zrobiłam? – przetarłam rękawem policzek. – Kiedy ja i Zayn byliśmy razem flirtował potajemnie ze Honey… Nigdy nie dowiedział się, że o tym wiedziałam i oskarżył mnie o złamanie jego serca… To on mi złamał serce, a ja wreszcie mogłam się na nim zemścić.
 - Złamał ci serce? – zaczął się śmiać mi w twarz. – Ty nigdy go nie kochałaś, więc jak mógł ci złamać serce?
 - Nigdy nie byłam zakochana, ale kochałam go jak ciebie..
 Wzięłam głęboki wdech i pobiegłam do swojego domku.

***
Hanna
 - Ej! – Dylan skoczył przede mnie. – A pamiętasz jeszcze urodziny Julii?
 Zaczęłam się śmiać na wspomnienie urodziny naszej znajomej ze szkoły. Złapałam przyjaciela za ramię i się do niego przytuliłam. Tyle lat przyjaźniliśmy się.
 - A pamiętasz imprezę w mieście? – rzuciłam i poczułam jak go paraliżuje.
 - Chyba ci nie chodzi o… - spojrzał na mnie.
 Wtedy zrozumiałam o co mu chodzi. Poczułam jak się zarumieniłam. Nerwowo zaczesałam włosy do tyłu.
 Parę lat temu na imprezie ja i Dylan przesadziliśmy trochę z alkoholem i zaczęliśmy tańczyć na ladzie, a pod koniec imprezy zaczęliśmy się całować. Było to wydarzenie, o którym chcieliśmy jak najszybciej zapomnieć i nigdy do tego nie wracać, bo baliśmy się, że gdyby nam nie wyszło, stracilibyśmy naszą przyjaźń.
 - Nie – pokręciłam głową. – Ale coś czuję, że to była niezapomniana chwila. Nie mówiłam ci wtedy, bo to był taki nijaki moment, ale świetnie całujesz.
 - No co ty!? – Dylan zaczął się szczerzyć. – Klara jakoś nigdy mi tego nie powiedziała.
 - Może wyszedłeś z prawy? – zaczęłam ruszać brwiami.
 - Żałujesz, że nam nie wyszło… wtedy?
 Zaskoczyło mnie to pytanie, bo nie spodziewałam się, że mógłby mnie kiedyś o to zapytać. Prawda jest taka, że już wtedy czułam do niego coś więcej, ale bałam się mu o tym powiedzieć. Dylan jest chłopakiem, który ma w sobie to coś.
 - Czasem – mruknęłam.
 Nie zauważyłam, że zbliżyliśmy się do siebie. Poczułam jak jego dłoń delikatnie głaszcze mój policzek. Spojrzałam głęboko w jego oczy i chciałam już się nachylić, kiedy zobaczyłam jak jego oczy nieruchomieją. Odsunęłam się trochę i spojrzałam na jego sparaliżowane ciało. Znowu usłyszałam jego głos, którego używa podczas przepowiedni:

Dwunastka bogów, herosów swych wybrała,
Do walki ich naznaczyła, piętnem boskiego istnienia.
Osiem sztandarów do walki powstanie,
Do godnego bogów w walce reprezentowania.
Sztandar Gromu gotowy na wezwanie,
Winorośl już czeka na powstanie,
Słońce i łuk czekają na rozkazy,
Złodziej do sztuczek gotowy się staje.
Hełm i tarcza do boju ruszyć gotowa,
Kowadło i młot pracy ma wiele,
A krwawa włócznia do walki przystała,
Ostatni heros nie z dwunastki
lecz z łona tej, która Nemezis spłodziła.
Cała ósemka w dzień Sądu powstanie
Gdzie losy świata na nich złożone pozostanie.
Wiara, nadzieja, miłość i zdrada,
te słowa niech zagoszczą w waszych sercach.
Los może zmienny się okazać, a wraz z nim przyszłość ziemi...

 Po zakończonej przepowiedni Dylan upadł na ziemię. Szybko kucnęłam obok niego i podniosłam jego głowę.
 - Co się stało? – jęknął.
 - Przepowiednia… - szepnęłam.
 - Znowu? – usiadł i zaczął pocierać swoją głowę. – Mam już dosyć tej przepowiedni…
 - Dylan, to była nowa przepowiednia, która chyba miała za zadanie przekazać nam o tym kto powinien zacząć walczyć?
 - Dziwne! – spojrzał na mnie. – Na czym my skończyliśmy rozmowę? Aaa… chyba na urodzinach Julii…
 Zmarszczyłam czoło.
 - Nie pamiętasz nic więcej?
 - A było coś więcej? – pomogłam mu wstać.
 - Yyy… Mówiliśmy o zabawie andrzejkowej w pensjonacie – skłamałam.
 - Aaa…!



Dziewczyny i Chłopaki ! Pisanie komentarzy nie gryzie ;) A nam się naprawdę robi milej na sercu, kiedy wiemy, że Wy czytacie! Więc liczę na jakieś zaangażowanie z Waszej strony!
Kinga