poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział dwudziesty drugi

Leżałam na ciepłej grzywie czarnego wierzchowca i próbowałam odpocząć. Shedow obiecał mnie asekurować, kiedy będę kimać. Ale ból w klatce piersiowej nie pozwalał mi na to,  a przez cały czas miałam dziwne wrażenie, że chłopak gapi mi się na tyłek.
 - Długo jeszcze? - jęknęłam.
Nie miałam pojęcia jak długo juz lecimy. Nie to, że nie lubię latać ale byłam zmęczona i chciałam jak najszybciej isć spać. Przez te całe zamieszanie zapomniałam o mamie. Nie wiedziałam gdzie teraz jest i było mi z tym źle.
 - Lecimy dopiero pół godziny. Śpij - mruknął.
 - Łatwo powiedzieć. - warknęłam.
Zamknęłam oczy i odleciałam.
Poczułam, że coś jest nie tak i otworzyłam oczy.
Ja naprawdę leciałam!
Nie chodzi mi o sen tylko rzeczywistość.
Noc spadałam przede mną, a jej skrzydło było złamane pod dziwnym kontem.
Po mojej lewej stronie zauważyłam Shedowa, który siłuje się z Zirą.
Widocznie zasnęłam i obudziłam sie po wszystkim.
Pokierowałam swoją mocą i podleciałam do Ziry. Kopnęłam ją i oderwała sie od chłopaka. Znaleźliśmy się dość blisko ziemi, a bogini rzuciła sie na mnie.
Zrobiłam unik i podleciałam do chłopaka.
 - Noc! - krzyknął w rozpaczy i kazał się do niej zawieść.
Chwyciłam go za rękę i skierowałam nas w stronę ogiera, który wierzgał i machał przestraszony zdrowym skrzydłem.
Chłopak objął szyję wierzchowca i zniknęli.
Próbowałam wyhamować przed drzewami ale Zira skoczyła mi na plecy i poleciałam na drzewa. Gałęzie obijały mnie ze wszystkich stron. W geście rozpaczy obróciłam sie na plecy. Miałam tyle szczęści, że całe uderzenie przejęła na siebie bogini, a ja byłam tylko poobijana.
Wyszarpałam sie i próbowałam uciec.
Moja wolność długo nie trwała.
Zdzira chwyciła mnie za szyje, a ja straciłam grunt pod stopami.
Zaczęłam mnie dusić, a ja próbowałam wymacać stopami ziemię, której nie było.
Wbiłam paznokcie do jej skóry dając sobie chwilowe ulżenie gdy rozluźniła nieznacznie  uścisk.
        Nie umiałam sie poruszyć. Mroczki pojawiły mi sie przed oczami i czułam jak siły ze mnie odchodzą. Nie chciałam pożegnać sie ze światem. Jeszcze tylu rzeczy nie doświadczyłam... bezwarunkowej miłości, prawdziwej, szczerej przyjaźni, tortu czekoladowego, sprania kilku osób, sexu i wielu innych rzeczy. Ale czułam, że już niec nie mogę zrobić. Widziałam jak otwierają sie przede mna drzwi do tartaru. Delektowałam sie ostatnimi oddechami życia...
Uścisk ulżył i upadłam na ziemię. Dyszałam niemiłosiernie, chciałam złapać jak najwięcej powietrza. Leżałam na ziemi jak jakaś sierota i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić.
Słyszałam jak Shedow pojedynkuje się z Zirą. Próbowałam sie podnieść. Byłam wrakiem człowieka... całkiem wyczerpana... Oparłam sie o jedno z drzew i próbowałam odzyskać siły. Spojrzałam na ręce. Całe się trzęsły i były umazane krwią. Ciężko mi sie oddychało.
Nagle cień ptaka padł na mnie, a na moich kolanach wylądowała złota fiolka z załączonym liścikiem. Spojrzałam w ślad za ptakiem, który zniknął.
Podejrzanie zaczęłam oglądać fiolkę.
Wyjęłam liści  i zaczęłam czytać:

"Skrop ranę ambrozją,
resztę wypij.

Ps. Nie poddawaj się.
                                             tata"           

Jeszcze w tym dniu brakowało mi troskliwego ojczulka. Super że przypomniało mu się o mnie w ostatnich chwilach życia. Brawo. Bardzo rodzicielskie nie ma co. A od kiedy on może się nazywać moim tatą? Jestem stworzona z jego nasienia, ale nie życzę sobie tego! Musiałby zapracować na to abym go uznała za ojca! Jest moim rodzicielem, dał mi życie i nic więcej. Zniszczył mi i mamie życie. 
Ale o tym później.
Niechętnie otworzyłam fiolkę i zrobiłam to o co prosił. 
Skropiłam najpierw rany na szyi i piersiach i od razu poczułam ulgę. Rany zasklepiły się i nie zostało po nich śladu. 
Później udało mi sie skropić policzki i od razu poczułam ulgę. 
Resztę wypiłam.
Ambrozja miała smak jakiegoś diabelskiego Rumu. Gorzej niż Ruska wódka, a takoż już piłam. Poczułam sie jak w Bajce Asterix i Obelix jak łykali wywar Panoramixa, albo po pierwszym razie spróbowania ruskiej wódki. To był hardkor. 
Poczułam jak ciepło rozprowadza mi sie po ciele. Usłyszałam trzask i złamany mostek wrócił na miejsce. Zafascynowana oglądałam dzieła eliksiru. Nawet Snape lepszego wywaru by nie ugotował. 
W końcu poczułam w sobie siłę. 
Wzięłam do ręki miecz i byłam gotowa stanąć oko w oko z przeznaczeniem.
Uchyliłam sie przelatujący mi nad głową chłopakiem. Nie odwróciłam sie by spojrzeć gdzie uderzył. Od razu naparłam na wiedźmę. Wcześniej poznałam jej taktykę i nie mogłam sie doczekać aby wykorzystać jej jedyny słaby punk. Pewność siebie. 
Do walki weszłam ja Chuck Norris z pół obrotu. Wybiłam jej jeden miecz i teraz stałyśmy na przeciw siebie jak równy z równym. Miałyśmy te same szanse. 
 - Myślisz, że jedną bronią cię nie pokonam? 
U śmiechnęłam sie perfidnie. 
 - Fechtujesz jak stara babcia więc to nie ma znaczenia. Nawet gdybyś miała dziesieć noży nie pokonała byś mnie. A ty i twoje wielkie ego jest idealnym celem. - rozwścieczyłam ją. Usłyszałam jakieś dziwne ujadanie i szare, szpetne stworki, z ostrymi pazurami zbliżały sie do nas. 
Pięknie... jeszcze jeden problem.    
        Natarła na mnie, a ja okręciłam sie wokół niej. Czułam się jak torreador uciekający przed bykiem. Znów natarła i teraz złączyłyśmy się.
Podcięła mi nogi, a ja prześlizgnęłam sie pod jej nogami, spróbowałam wskoczyć jej na plecy ale ta błyskawicznie się odsunęła i przystawiła mi do gardła miecz. Spróbowałam uciec ale na drodze stanęło mi drzewo do którego przywarłam. Znów straciłam grunt pod nogami. 
Próbowałam się wyszarpać ale ostrze coraz bardziej nacinało mi skórę. Jak ka nie lubie ostrych rzeczy! 
 - No witam wszystkich! - usłyszałam pocieszny głos Christophera. Chyba nigdy nie cieszyłam się na jego widok! 
Zira zmierzyła wszystkich wzrokiem: 
 - Ty miałabyś MARTWA! - wskazała na Hannę - Derek powiedział, że to załatwi! 
Hanna zrobiła zdziwiona minę po czym uderzyła sie w głowę: 
 - Derek? Czyli już znam pana De. Chris, czy mógłbyś?
Chłopak pokiwał głową i nim Zira zrozumiała, wybałm już wolna. Potarłam obolałe miejsce na szyi. 
 - Szybciej się nie dało? – warknęłam w stronę przyjaciółki 
 - Wybacz, oglądałam widoczki.
Przy tej dziewczynie dostane białej gorączki! 
Stworki wyłoniły sie z lasu i wszyscy przystąpiliśmy do ataku. Nawet Shedow się pojawił. Dylan bombardował szara masę strzałami, Chris spuszczał ich z wysokości, a one rozpaćkiwały sie o ziemię, a ja Z Hanną jak żniwiarze, torowałyśmy sobie drogę do bogini, która była zajęta walka z Cieniem.
 - ...już raz ci to proponowałam! - dosłyszałam urywek rozmowy - U mojego boku będziesz panem świata!
Usłyszałam uderzenie mieczy. 
 - Powtórzę to po raz kolejny! - Shed tracił cierpliwość - nigdy się do ciebie nie przyłącze! Wolałbym umrzeć! 
Podciął ją w jednej sekundzie, ona upadła, a on pozbawił ją jednym kopniakiem broni. Jedną noga stał na niej i jednocześnie unieruchamiał ją w miejscu, a do jej gardła miał przystawiony miecz. 
 - Chyba sprawa zakończona... - przerwałam bo role się odwróciły. Bogini odepchnęła Shedowa i rzuciła sie w moją stronę. Hanna zasłoniła mnie ciałem i to ona została schwytana. Zira przystawiła go jej szyi jakiś podejrzanie wyglądający sztylet. 
Uniosłam miecz, a Zira mocniej przyciągnęła brunetkę, dając mi do zrozumienia, że nie mam sie zbliżać. Znieruchomiałam w obawie o przyjaciółkę. 
 - Zoey! Masz wybór! Albo ona zginie, albo ty! - Zdzira przekrzyczała cały rygor walki.
Miałam ochotę, rzucić w nią czymś ciężkim.
 - Nie słuchaj jej! - krzyknęła Hanna i od razu została uciszona. 
 - Nie dotykaj jej! - zagrzmiał głos Dylana. Wycelował strzałę prosto w głowę Ziry - Zdejme ją. - mruknął w moją stronę. 
 - Jest szybsza. - odezwałam się.
Wiedziałam co Dylan czuje, ale tez po dzisiejszej walce z nią wiem do czego jest zdolna. 
 - Gdy wypuścisz strzałę zdąży się zasłonić Hanną i to ja przedziurawisz. - Poparł mnie Shed. 
Widziałam zaciętość na  twarzy Dylana.            
 - Zoey! - Odłóż wszystkie rzeczy i chodź do mnie! Tylko twojej śmierci chce! - zaśmiała się. 
Biłam sie z sobą. 
W końcu uległam namową. 
Upuściłam miecz na ziemię i schowałam zbroję. Postąpiłam krok do przodu a Zira się cofnęła. 
 - Odłóż naszyjnik. 
Zacisnęłam szczęki.  Zerwałam łańcuszek z szyi i czułam się naga. Uniosłam wysoko głowę i poszłam przed siebie. Napotkałam po drodze spojrzenia moich przyjaciół.
Pokonałam już połowę droge do Ziry.  
 - Zo nierób tego! - błagała Han - pamiętasz nasz ostatni trening? - mówiła szybko i nie zważała na to, że może umrzeć - co ci powiedziałam? Że nie chciałabym aby moi bliscy ginęli za mnie. Ty tez to powiedziałaś. Że wolałabyś umrzeć... - została skutecznie uciszona przez Zirę. 
Coś mi nie pasowało. Na ostatnim treningu ćwiczyłyśmy jak zrobić kiwkę w sytuacji bez wyjścia. A ta rozmowa miała miejsce miesiące temu! 
Spojrzałam z powątpieniem na Hannę i teraz dopiero z czaiłam o co jej chodziło. Widziałam jak po jej policzku spływa łza, która mieniła sie w słońcu.       
Dokładnie wiedziałam co mam teraz zrobić.
Podeszłam do niej. 
 - Głupie dziecię. - powiedziała i wypuściła Hannę, która "poleciała" na drzewo. 
Uskoczyłam przed Boginią, a w tedy Hanna zaatakowała. 
Poczułam palący ból nad obojczykiem lewej ręki i az krzyknęłam. W następnej chwili z mojej rany został wyciągnięty czarny sztylet ociekający krwią. Nogi sie pode mną ugięły. 
Usłyszałam krzyk bogini.
Mnie już nic nie obchodziło. 
Zaczełam się trzepać jak w epilepsji. Ból był nie do zniesienia. Łzy same spływały mi po twarzy. Moje zmysły zostały przytłumione i jakby wszystko dochodziło do mnie z oddali.
Poczułam ja coś przywiera do mojej rany i znów krzyknęłam. 
Poczułam jak coś wysysa mi to co aż tak pali i sprawia mi bul. Próbowałam leżec spokojnie, ale i tak bul był niemiłosierny. Krzyczałam i rzucałam sie jak opentana. 
W końcu to co mi wysysało jad z rany oderwało się ode mnie i odzyskałam ostrość widzenia. Shedow leżał obk mnie z zakrwawionymi ustami i teraz on trzepał się jak w epilepsji. Wszystkie żyły wokół twarzy i szyi zrobiły sie czarne i wypukłe. Z jego ust zaczęła wylatywać piana. 
Krzyknęłam w panice.          
Nagle wszystko sie skończyło i chłopak leżał w bezruchu.
Miałam całą zdrętwiałom lewą stronę ciała. Podczołgałam sie do chłopaka. 
Dźgnęłam go palcem, a on nic. Jego wzrok był pusty. 
Krzyknęłam i zaczęłam go cucić.    
 - Pomocy! - zaczęłam krzyczeć... znaczy myślałam, żę krzyczałam a tak naprawdę wycharczalam coś niezrozumiałego - POMOCY!
Pierwszy dopadł mnie Dylan. 
 - O matko! - powiedział widząc moją ranę.
Próbował mnie na siłę oglądać. Ale ja sie mu wyrywałam. 
 - Shedow - jęknęłam. 
No i wszyscy zajęli się nim. 
Zostałam odciągnięta przez Christophera do tyłu. 
Mamrotałam, mamrotałam, mamrotałam. 
Mało do mnie dochodziło. Jad wyjadł mnie pd środka i byłam cholernie zmęczona. Nawet ambrozja nie pomagała. 
Widziałam jak Hanna i Dylan robią mu sztuczne oddychanie. 
Nie chciałam tak siedzieć bez czynnie. 
Próbowałam się wyrwać, ale moje siły były na wyczerpaniu. 
W sumie nie wiem co się stało. 
Cały świat zawirował przed oczami i ukazała się ciemność. 
" Musi wiedzieć, że chce żyć..." - usłyszałam czyiś głos w głowie. 
Widziałam zarysy Bogini, która podeszła do Shedowa i przywarła do niego wargami. Wszystko wokoło rozświetliło się. 
Oderwała się od niego i odeszła. 
 - To Nyks... - szepnęła Han.  
 - Musi wiedzieć, że chce żyć. - wymamrotałam. 
Podczołgałam sie do niego i trzasnęłam Shedowa z całej siły w twarz. 
 - Masz żyć gnojku, bo inaczej odwiedzę cię w Tartarze i skopie ci tyłek! 
Znów trzasnęłam go w twarz. 
W tedy usłyszałam jego oddech, a ja osuęłam się na ziemię. 
Ciemność widzę! Ciemność! Znowu!     



Końcówkę zdupczyłam wiem... no ale cóż... chciałam dobrze a wyszło... tak jak zawsze... -,-"
Bujka :*  

czwartek, 22 listopada 2012

Rozdział dwudziesty pierwszy


 - Nie musiałaś – odezwał się Chris. – Znasz Chestera, on mnie nienawidzi.
 Przyjaciel opatrzył swój krwawiący nos. Nie mogłam uwierzyć, że nie przejął się tym, że syn Aresa dał mu w twarz. Sięgnęłam ręką po biały ręczniczek i mu podałam. Uśmiechnął się do mnie i zaczął czyścić nim okrwawioną twarz.
 - Dziękuję, że chciałeś mnie ochronić – powiedziałam i przytuliłam się do przyjaciela.
 Zauważyłam, że w ciągu tego roku przybrał trochę masy. W jego ramionach czułam się bezpieczna. On zawsze będzie moim młodszym „bratem”, którego kocham. Odsunęłam odrobinę głowę i spojrzałam w jego ciemne, dziecinne oczy, w których widziałam pomieszane emocje. Raz widziałam radość, a za drugim razem cierpienie.
 - Pomogę ci – dotknęłam jego policzka.
 On w zaskoczeniu uniósł brwi. Nie domyślił się, o czym ja mówię.
 - Pomogę ci znaleźć Rikki, dobrze wiem, że właśnie jej szukasz.
 - Skąd to wiesz? – odsunął się ode mnie i spojrzał na las, który było widać z okna szpitalnego.
 - Jestem twoja przyjaciółką, nie zapominaj o tym.
 Poklepałam go po plecach i wyszłam z ośrodka szpitalnego. Przed nim już nie było Zayna i Chestera. Na pewno knują jak się zemścić na mnie. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam do mojego domku. Starałam się o niczym nie myśleć, ale cały czas zastanawiam, co się dzieje z Zo i Shedow’em. Wiem, że są razem i nic nie może im się stać, ale chciałabym wiedzieć chociaż, gdzie są.
 Wskoczyłam na werandę i chciałam już wejść do środka, ale coś przyciągnęło mój wzrok. Zrobiłam krok do tyłu i na stoliku zobaczyłam kieliszek białego wina. Uniosłam brwi i podeszłam tam. Sięgnęłam po złotą kopertę i wyciągnęłam z niej liścik.
Smacznego! ~D.
 Czyżby ojciec sobie o mnie przypomniał? Zmrużyłam oczy i powąchałam wino. Było tak pociągające jak żadne inne, które wcześniej miałam okazję skosztować. Przypomniały mi się czasy w Toskanii. Bardzo chciałabym dowiedzieć, co tam słychać u mojego ojczyma. Czy sobie radzi i w ogóle. Rok temu poinformowano go o moim zaginięciu. Boję się, że nie daje sobie rady beze mnie.
 - Kogo tutaj widzę? – na taras wszedł Ben, mój starszy brat. – Co tam masz?
 Kiwnął głową w kierunku kieliszka.
 - Prezent od ojca – mruknęłam.
 Chciałam już zrobić łyk, ale przeszkodził mi brat.
 - To niemożliwe, ojciec preferuje wino czerwone i tylko to daje nam w prezencie – wyciągnął rękę i wziął kieliszek. Przysunął go do nosa i mocno się zaciągnął. – To jest z trucizną!
 - Co ty brałeś? – przewróciłem oczami i odebrałam kieliszek. – Jak może być w tym trucizna? Czy tyś oszalał?
 - Powąchaj!
 Zgodnie z jego słowami zrobiłam to. Znowu poczułam afrodyzjak, więc nie rozumiałam, o co mu chodzi. Widziałam, że nalega, żebym zrobiła to jeszcze raz. Skupiłam się i zanurzyłam się w woni wina. Przypomniała mi się Toskania, hektary przepięknych winorośli, który pięły się aż do nieba, ale poczułam delikatny, kwaśny zapach, który wszystko burzył. Nigdy nie czułam takiego zapachu, ale coś czuję, że w większej ilości odpychał by mnie. Odwróciłam się i z winorośli zerwałam jeden listek, wrzuciłam go do napoju. Widziałam jak się rozpuszcza pod wpływem trucizny dodanej do wina.
 - Ale dlaczego? – popatrzyłam w szoku na swojego brata. – Dlaczego nasz ojciec chciałby to zrobić?
 - Han, mówiłem ci, że to nie prezent od ojca! – zabrał ode mnie kieliszek. – Postaram się dowiedzieć skąd to się tutaj wzięło. Ty dziewczyno masz szczęście, że mnie masz.
 Uśmiechnął się i odszedł. Nadal nie umiałam uwierzyć, że ktoś chciałby mnie zabić. Pierwszymi osobami, które wpadły mi do głowy to Zayn i Chester, no ale nie podpisaliby się D. Jeżeli tym De nie może być mój ojciec, to kto to?
 Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam miecz na łóżko. Z mojej szafki wyciągnęłam luźne dżinsy oraz turkusową bokserkę. Pobiegłam do łazienki i już na wejściu się załamałam. Nie ma to jak dzielić ją z braćmi. Wszędzie były porozwalane ich ubrania, a gdzieniegdzie stały butelki po winie. Przewróciłam oczami i wskoczyłam pod prysznic, gdzie mogłam się wreszcie odprężyć, ale nie na długo. Do moich drzwi ktoś zaczął walić.
 - Han! – poznałam po głosie, że to Dylan.
 - Daj mi spokój! Biorę prysznic, chyba, że chcesz dołączyć?! – zaczęłam się śmiać z własnego „dowcipu”.
 - Nie żartuj sobie! – nie przestawał walić do drzwi. – Han wyłaź!
 - Pali się?!
 Przewróciłam oczami i sięgnęłam po ręcznik. Muszę zapamiętać, że jak będę miała kiedyś okazję to mam zabić Dylana.
 - Zo ma kłopoty!
 Te słowa zadziały na mnie jak kubeł zimnej wody. Na szybko zaczęłam się ubierać, a włosy spięłam w niedbały kok. Szybko otworzyłam drzwi i wpadłam w ramiona Dylana. Spojrzeliśmy sobie w oczy i szybko się ogarnęliśmy. Ja pobiegłam do mojego pokoju po miecz i żeby nie tracić czasu wyskoczyłam przez okno. Pokiwałam głową do Karola i podbiegłam do przyjaciela, który już zdążył dotrzeć do stajni.
 - Co się stało? – zaczęłam na szybko przygotowywać Tristiana do lotu.
 - Widziałem ją i jej matkę, a raczej jak ją zrzuca z czwartego piętra, no i Zirę…
 Cholera! Wskoczyłam na pegaza i przekazałam mu, gdzie ma lecieć. Cały czas nie mogłam zrozumieć, dlaczego Nyks nie poinformowała mnie o niebezpieczeństwie. Poczułam jak ogarnia mnie niesamowite zimno. Oczywiście, nie ma to jak lecieć z mokrymi włosami. Próbowałam sprawdzić, czy leci za mną Dylan. Było tak jak myślałam. Poprosiłam Tristiana, żeby z nim wyrównał.
 -Co się dzieje? – krzyknął w moją stronę Dylan.
 - Chyba ktoś chciał mnie dzisiaj otruć… - mruknęłam.
 - Co? Ciebie? Kto?
 - Nie wiem. – ruszyłam ramionami. – Wiesz jak to wszystko wygląda…
 Spojrzałam na ciemne niebo, a przed oczami pojawiła mi się para czerwonych oczu. Straciłam panowanie nad swoim ciałem i spadłam z Tristiana. Dobrze wiedziałam, że nikt nie zdoła mnie już uratować. Bezwładnie spadałam na ziemię. Mogłam przyglądać się pięknemu zachodowi słońca.
 - No helloł sister! – nie wiem jak, ale obok mnie pojawił się Chris. – Piękne widoczki, prawda?
 - Co ty tutaj robisz? – byłam w ogromnym szoku.
 - Spadam. – wyszczerzył się.
 Obejrzałam się na dół, brakowało już tylko 100 metrów. Kiedy miało dojść do zderzenia, nagle pojawiłam się na Tristianie. Rozejrzałam się i zobaczyłam wkurzonego Dylana.
 - Dlaczego tak długo? – jakby mógł skoczyłby Młodemu do gardła.
 - Chciałem być spektakularny! – krzyknął przyjaciel zza moich pleców.
 - Wiedziałeś, że spadam? I co ty w ogóle tutaj robisz? – popatrzyłam w ciemne oczy mojego „braciszka”.
 - No wiesz, chcę uratować Zo i powiedzieć jej jakiego ma idiotycznego chłopaka i brata!
 Przewróciłam oczami i skupiłam się na trasie. Prosiłam, żeby tylko nic się nie stało Zo. No i dziękowałam bogom, że wysłali po mnie Chrisa.
 - Chris! Ty potrafisz się teleportować!
 - No co ty!
 - To, co my tutaj właściwie jeszcze robimy? – uniosłam jedną brew.
 - Oglądamy widoczki?
 Klepnęłam go w głowę, na co syknął. Razem z Dylanem sprowadziliśmy nasze pegazy na dół i kazaliśmy im wrócić do obozu. Stephens przekazał Romualdowi , gdzie widział ostatnio Zo, lecz Młody nie ogarniał nic z jego słów. Po jakimś czasie pokazał mu to na mapie.
 - Aa… Byłem tutaj na lodach! – powiedział uradowany Christopher.
 Ja z Dylanem spojrzeliśmy na siebie i zdążyliśmy klepnąć się w czoło.
 Kiedy już się ogarnęliśmy, to stanęliśmy naprzeciwko siebie, trzymając za ręce  Długo nie trwało, żebyśmy się przenieśli do Anglii, a dokładnie w pole walki.
 - No witam wszystkich!-  Chris zaczął machać potworom.
 - Ty miałaś być martwa! – odwróciłam się i zobaczyłam Zirę, która trzymała ostrzę przy gardle Zo. – Derek powiedział, że to załatwił.
 - Derek? – uderzyłam się w głowę. – Czyli już znam pana De. Chris, czy mógłbyś?
 Chłopak pokiwał głową i nim Zira zrozumiała, o co chodzi, porwał Zo spod jej ostrza.
 - Szybciej się nie dało? – mruknęła Zoey.
 - Wybacz, oglądałam widoczki.
 Przewróciłam oczami i przygotowałam się do walki.

Aaaa... Mam nadzieję, że się podoba Wam i nie umiecie  się doczekać rozdziału Bujki xD
Kinga

sobota, 17 listopada 2012

Rozdział dwudziesty

 - Zira. - warknęłam - mogłam sie spodziewać.
        Kobieta spojrzała na mnie tymi swoimi przekrwionymi oczami. Widziałam w nich tylko zimno, zawiść i nienawiść. Miałam ochotę odwrócić od niej wzrok ale coś mnie do niej przyciągało. Była ubrana tak jak zawsze: krwawoczerwona zbroja, wielki miecz, którego głowica zdobiła czaszka z rubinowymi oczami był przypięty do pasa, i dwa sztylety w rękach... tak mi sie wydawało. Teraz nie byłam niczego pewna bo mroczki mi przed oczami tańczyły. Na plecach nosiła pochwę, ale nie wiedziałam co to w niej się kryje. Było to flustrujące.
 - Skąd wiedziała, że aby cię tu przyprowadzić należy posłać  wizję zabójstwa twojej kochanej matki? - jej głos był lodowaty i przepełniony nienawiścią - Mój plan wypalił. Z jednym małym szczegółem. - spojrzała w stronę kuchni - CIEBIE TU NIE MIAŁO BYĆ!!
Wydarła się.
Nie no ma baba płuca, normalnie strach mnie obleciał.. Spojrzałam w stronę Shedowa. Wskazał mi głową na drzwi. Dyskretnie mu przekazałam, że nie ma mowy. Nalegał ale ja odwróciłam wzrok.
 - Chcesz mnie to mnie masz. - niezgrabnie zebrałam się ze ściany i uniosłam miecz. Bolało mnie ramię, plecy i moje tłuste cztery litery, które miało zamortyzować upadek... pierdzielone dupsko na nic sie nie przydaje!
Zira spojrzała na mnie z lekceważeniem.
 - Ty taki nędzny pomiot Zeusa chce rzucić mi wyzwanie? - zadrwiła.
Spojrzałam na nią nią z uśmieszkiem.
 - A co? Boisz sie, że skopie ci tyłek? Możemy sprawdzić. - przełożyłam miecz do drugiej ręki.
Chłopak posłał mi znaczace spojrzenie.
 - Nie rób tego. Nie jesteś gotowa. Zabije cie. - próbował wyjść z piekarnika, ale coś opornie mu to wychodziło.
Spojrzałam na niego lekceważąco.
 - I tak by to zrobiła... a jak się tak napociła aby mnie tu zwabić to dostanie tego czego chce.
Usłyszałam mrożący krew w żyłach śmiech.
 - Och... jakie to urocze... aż chce się rzygać - oderwała ode mnie swoje czerwone oczy - wynoś się stąd! Matka nie będzie zadowolona ja będę zmuszona cie zabić! - warknęła.
W końcu uwolnił sie od biednego piekarnika i stanął na nogi otrzepując z siebie kurz. Wyjął sztylety i  spojrzał na nią hardo.
 - Aby ją dorwać będziesz musiała mnie zabić. - powiedział hardo, a mi szczęka opadła.
Shedow jeszcze nigdy nie wypowiedział tylu słów na raz!
Teraz to ja sie zaśmiałam jak wariatka.
 - Nie pozwolę ci z tą krową walczyć. Bez urazy. - zwróciłam się to wrednej suki, z niewinnym uśmieszkiem.
 - Ty pomiocie Zeusa! - ryknęła i rzuciła sie w moją stronę.
          Skopie sobie tyłek za brak przygotowania gdyż bogini doskoczyła do mnie i cisnęła o ścianę. Nawet nie próbowałam sie zasłaniać.  Po prostu poczułam jak ktoś we mnie uderza po czym ja wbijam się w ścianę. Akurat trafiłam na ścianę nośną wiec nic się nie stało... Oprócz tego, że chyba złamałam żebro. Po ogarnięciu świata i osunięci się na ziemie zauważyłam, że Shedow skutecznie zajął Zirę. Tym samym dał mi czas na...
         Moja myśl została przerwana bo w moją stronę leciało tuzin lewitujących noży. Bliźniak musiał je zaczarować bo nie widziałam innego wytłumaczenia. Uchyliłam się nad jednym, który z łatwością mógł mnie pozbawić głowy, nóż wbił się w ścianę, a na jego miejsce przyleciał kolejny. Odbiłam go płazem miecza, a ten poszybował gdzieś za okno. W sumie... byłam dość dobra w baseballu, więc przyjęłam jego taktykę. Kolejne noże udało mi się odbić, ale już trudniej z tymi, które leciały parami. Rzuciłam się za sofę i usłyszałam odgłos pękającego materiału i klingi miecza wystające tuż przed moim nosem.    
W końcu pozbyłam się mieczy i zajęłam się Boginią.
Shedow walczył jak jakiś bóg zemsty. Zasłaniał sie z gracją i wyprowadzał potężne ciosy jak kobra. Jakby nie to, że groziło mi śmiertelne niebezpieczeństwo wzięłabym popcorn i zasiadłabym na kanapie.Postanowiłam walczyć się do walki i wskoczyłam pomiędzy nich. Odepchnęłam Zaskoczonego Chłopaka do tyłu i jednym ruchem przystawiłam ostrze swojego miecza do szyi Ziry, która była równie zaskoczona.
 - Co robisz? - chłopak próbował mnie odepchnąć. Ale stałam jak wbita w ziemię. Nie miałam zamiaru odpuścić miejsca. Nie chciałam aby za mnie ginął. Przecież go w to wpakowała i ja nas z tego wyciągnę. Koniec kropka.
 - To nie twoja walka. - warknęłam.
Byłam zdeterminowana i za wszelką cenę nie odpuszczę.
Shed nie zdążył odpowiedzieć gdyż Zira odbiła mój miecz i zaczęła się walka. Trudno było mi się bronić tylko mieczem. Przydałaby się co najmniej tarcza, albo drugi miecz. To są właśnie minusy walki z osobą, która posługuje się dwoma typami broni. Cholernie ciężko w takim pojedynku przejąć inicjatywę.
       To nie to samo jak walki w obozie. Tam możesz popełnić błąd, a tu od najmniejszej pomyłki zależy twoje życie. Jawna niesprawiedliwość! Jest tylu dobrych szermierzy na świecie, a akurat Zira musiała sobie mnie upatrzeć! Pierdzielona ironia losu. Wyprowadziłam flintę, a bogini sie zasłoniła, natarła na mnie, a ja wpadłam na fotel. To dało mi przewagę gdyż bogini w ułamku sekundy rzuciła się na mnie, a ja kopnęłam ją obunóż i poleciała na szklaną komodę, którą rozbiłam.
Schedow pociągnął mnie za rękę, brutalnie prowadząc w głąb domu. Moje serce waliło jak oszalałe. Mieliśmy mało czasu gdyż Bogini zaraz sie pozbiera. Wepchał mnie do pokoju i zamknął drzwi.
 - Zastawmy je czymś! - zaproponowałam w panice.
Chłopak pokręcił głową.
 - To i tak nic nie da. Wysadzi je.
 Jęknęłam.
Byłam zestresowana i cała flustracja bezradności dopiero teraz zaczęła mnie wypełniać. Chodziłam jak nakręcona po pokoju. Musiałam coś zrobić aby odreagować emocję, ale żal mi było rozwalić jakąś moją rzecz.
 - Jesteś pojebana. - obróciłam sie o 180 stopni zaskoczona słowami chłopaka.
Uniosłam pytająco brew.
Westchnął.
 - Rzuciłaś się na 15 razy lepsza od siebie i na dodatek Boginię. To było lekko myślne i nieodpowiedzialne. Nie powinnaś w taki sposób szpanować. - wygłosił litanię.
Oburzyłam się.
 - Wcale nie chciałam szpanować! Nie chce abyś za mnie umierał! - zaprotestowałam.
Chłopak tez się uniósł.
 - A pomyślałaś o tym, że ja nie chce umierać? - warknął.
Mój kącik ust powędrował ku górze.
 - Jakbyś chciał umrzeć to bym uznała cię za wariata.
W jego oczach ujrzałam wesoła iskierki, które od razu zginęły w ciemności jego oczu i nastąpiła powaga.
 - Czas sie stąd wynosić! - chwycił mnie za ramię. I w tedy to się stało.
Cała ściana wybuchnęła i odrzuciła nas do tyłu. Wpadłam na regał z moimi cennymi książkami i rozwaliłam go. Usłyszałam jak moje dzieci spadają na ziemię i gniotą się. Co za brak szacunku dla książek! Nie wybaczę sobie tego!
       Shedow za to trafił na ścianę z płyty kartonowo gipsowej i przeleciał do sypialni mojej mamy łamiąc łóżko. Spróbowałam się pozbierać z ziemi, ale nim stanęłam na nogi, poczułam ból na prawym policzku i znów upadłam. Znów poczułam ból gdy zostałam kopnięta w brzuch. Coś strzeliło a ja wydałam z siebie stłumiony dźwięk. Próbowałam złapać powietrze ale było to trudne. Zira chwyciła mnie za włosyy, wyrywając wiele z cebulkami i wymierzyła kolejnego kopniaka w brzuch.
Poleciałam na ścianę i przytrzymałam się jej. Nogi mi sie trzęsły i nie umiałam się poruszać. Czułam pulsujący bul w mostku, a na domiar złego twarz zaczęła mi puchnąć.
Usłyszałam przerażający śmiech bogini.
 - Najpierw się z tobą pobawię... tak aby twój tatuś widział jak jego kochana córeczka cierpi... a później obedrze cie ze skóry, poćwiartuję, a resztę twojego marnego ciała rzucę na pożarcie Harybsą! - zaczęła śmieć sie jakby uciekła z zakładu dla obłąkanych. Przypominała mi Bellatriks Lestrange z Harrego Pottera. Też zachowywała sie jak obłąkanie chora, ale była bardziej przyjazna.
 - Nie doczekanie twoje. - sapnęłam.
Od razu przestała sie śmiać i wymierzyła mi solidny cios w drugi policzek.
 - Jak śmiesz się do mnie zwracać, pomiocie Zeusa? - warknęła.
Poczułam ból na policzku i od razu zalała mnie fala ciepła. Kontem oka ujrzałam jak bogini oblizuje nóż, którym mnie przecięła i zlizuje z jego krew.
 - Pewnie na śniadanie wpieprzasz małe dzieci, nie dorobku Nemezis.
Bogini rzuciła się na mnie, a ja runęłam jak beczka na ziemię i przeturlałam się. Usłyszałam jak sciana pod naporem Ziry pęka, a ona przelatuje do innego pokoju. Naparłam całym swoim ciężarem na pozostałości regału na książki, który runął na Bliźniaczkę Zeusa.
Byłam zmęczona, a krew mieszała mi sie z potem. Dokuśtykałam jakoś do Shedowa, który próbował zgramolić sie z łóżka. Nie dziwie sie, że nie potrafi się pozbierać. Ja też gdybym udeżyła głową o ścianę nie potrafiła bym się pozbierać.               
 - Musimy sie stąd wynosić. - wymamrotał.
No co on nie powie?
 - Przenieś nas jak najdalej stąd. - poleciłam.
Ciężko mi się myślało, ale jeśli chodzi o ucieczkę to wpadne na jakiś pomysł.
 - Co ci jest w policzek? - poczułam jak jego dłonie badają ranę.
Odwróciłam głowę.
 - Nic. Nie czas na rozczulanie sie  nade mną. - powiedziałam hardo.
Usłyszałam trzask i ryk bogini.
 - Spadamy.
Poczułam jak mnie obejmuję.
Byłam gotowa na szarpnięcie, ale poczułam jak nagle jego ciepło i dotyk umyka.
        Rozejrzałam sie a jego nie było, ale za to zauważyłam rozwścieczoną Boginię. Ledwie zdążyłam sie zasłonić, a już wylądowałam na ziemi. Zira przyszpiliła mnie do ziemi i próbowała przedziurawić mnie mieczami, ale ja broniłam się. Zaczepiłam moją klingę o jej rękojeści i unieruchomiłam ją. Była silniejsza ode mnie i jej miecze zaczęły sie do mnie niebezpiecznie zbliżać.
Później jej miecze dotykał już mojej skóry na piersiach, po chwili przebił ja, a z ran zaczęła sączyć się krew. Jęknęłam próbując ją odepchnąć na próżno.
Chwilę później Zira odleciała  ode mnie.
Shedow naparł na nią dając mi okazję do ucieczki, której znów nie wykorzystałam. Walczył z nia jak lew i było widać, że są równi. Wszystkie ich ruchy były płynne i głęboko przemyślane.
Wstałam z podłogi i skierowałam miecz w stronę Ziry. Zamknęłam oczy i skupiłam sie na piorunach przebiegających po mieczu. Zebrałam w sobie moc i i posłałam w strone bliźniaczki pioruny. Ta krzyknęła i przeleciała przez ścinę wpadając do sąsiadów.
Zmęczona opadłam na kolano.
 - Ty gnoju! Zostawiłeś mnie! - krzyknęłam w stronę Shedowa. Byłam naprawdę wkurzona - miałam cie za przyjaciela, a ty takie cyrki odstawiasz!
Słowa same wypływały mi z ust. nie miałam pojęcia co mówię.
 - To nie moja wina! - bronił się - to ty mi uciekłaś! - zaczął sie desperacko bronić!
Teraz byłam na maksa wkurzona.
 - Jesteś z nimi w zmowie! Przyznaj się! - zażądałam.
Jego oblicze spochmurniało i widziałam na jego twarzy ból. Dopiero teraz zauważyłam, że zagalopowałam się . Już sobie wyobrażałam co o mnie myśli: " Jest taka sama jak inni ". Byłam pewna, że tak zrobił.
W ułamku sekundy znalazł sie obok mnie i położył mi rękę na ramieniu.
 - Ja NIGDY do nich nie dołączę! zakoduj to sobie! - jego wypowiedź była nasączona jadem - nie wiem co sie stało, że nie mogę cię zabrać cieniem. To nie moja wina.
Popatrzył mi hardo w oczy.
W ich czerni zauważyłam hardość i szczerość.
Westchnęłam.
 - Wierze ci. - uśmiechnęłam się na tyle ile pozwalało mi bolące policzko - a teraz wynośmy się stąd.
Praktycznie podniósł mnie na nogi.
 - Trzema znaleźć inny sposób wydostania sie.                    
Rozejrzałam sie po gruzach czegoś co kiedyś nazywałam domem.
Lampa zaświeciła mi się nad głową. 
- Zawołaj Noc.
Uśmiechnął się do mnie.
 - Opuszczamy ten lokal.


 I znów powieść:P
Jest kilka niedomówień, ale z powodu braku czasu nie zdążyłam ich poprawić:P
Mam nadzieję, że nie zmaściłam:P
Chciałybyśmy poznać wasze opinię o blogu w komentarzach. Możecie nas krytykować i pisać co byście chciały zmienić. Bardzo nam w tym pomożecie :* Nie bójcie sie pisać komentarzy to nie gryzie:P
Bujka :* 

poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział dziewiętnasty


Rikki
 Siedziałam na werandzie starego domu i patrzyłam na ruchy wód oceanu. Wydawało się być tutaj tak spokojnie, ale naprawdę zbliżał się huragan. Wszystko, co widzę za parę godzin miało zniknąć z powierzchni ziemi. Nie wiem dlaczego, ale liczyłam, że ojciec chociaż zlituje się nad tym domkiem.
 Odłożyłam kubek z ciepłym kakaem i podeszłam do brzegu. Tak bardzo tęskniłam za czasami, kiedy pływałam razem z syrenami i innymi stworzeniami wodnymi, a teraz pozostało mi patrzeć tylko na glony.
 - Dlaczego nie wrócisz? – usłyszałam za sobą męski głos.
 Odwróciłam się i zobaczyłam Charlesa. Był to mężczyzna po czterdziestce, ale gdybym go nie znała pomyślałabym, że ma tylko trzydzieści lat. Jego blond włosy opadały mu na czoło, a w niebieskich oczach płonęły promyki szczęścia. Nic dziwnego, został przecież niedawno ojcem.
 - Bo nie pasuję tam – odpowiedziałam na jego wcześniejsze pytanie. – Dobrze wiesz jak to wygląda…
 - Ja przywykłem do tego, ty też będziesz w stanie – położył mi swoją dłoń na ramię. – Rikki, widzę jak bardzo chcesz tam wrócić.
 - Charles, ale nie jestem tam mile widziana! Co ty teraz myślisz? Że wrócę do swojego domku i powiem: „ No siema! Tęskniliście za mną? Byłam na wakacjach u naszego starego brata, właśnie urodziła mu się córeczka, więc ta-dam jesteśmy wujkami i ciotkami!”
 Charles spojrzał na mnie jak na jakąś kretynkę i popukał mnie w głowę.
 Niebo zaczęło się chmurzyć. W oddali widziałam błyskawice. Nagle poczułam zimny strumień wiatru. Spojrzałam na mojego brata, który z uwagą przyglądał się niebu.
 - Czyżby Zeus i ojciec postanowili się za nas wziąć? – mruknął.
 - Mam wrażenie, że to nie będzie nic przyjemnego…
  Usłyszeliśmy wielki huk. Odwróciliśmy się i spojrzeliśmy na stary dom, który stanął w płomieniach. Charles ruszył się z miejsca i pobiegł w kierunku domu. Kiedy oprzytomniałam, pobiegłam mu pomóc. W środku znajdowała się jego żona i córka. W myślach prosiłam ojca, żeby nic im się nie stało, żebyśmy zdążyli.
 Skoczyłam w płomienie, poczułam nieprzyjemne ciepło na mojej twarzy. Ledwo widziałam gdzie mój brat pobiegł. Postanowiłam skupić się na gaszeniu ognia. Tylko ja i woda, tylko ja i woda. Nagle przez drzwi zaczęła wpływać woda, która starała się ugasić płomienie, ale te tylko się z nią bawiła. Boski ogień – pomyślałam. Wiedziałam już w tej chwili, że nic nie poradzę. Szybko pobiegłam na górę, liczyłam, że tam będzie Charles z żoną.
 Stanęłam w progu pokoiku małej i zobaczyłam brata walczącego z płonącą belką, pod którą utknęła jego żoną. Rzuciłam się mu na pomoc, ale wątpiłam w to, żeby ona z tego wyszła. Ciepło powoli topiło jej skórę, krzyki Ariel były przerażające. Pragnęłam skupić swój słuch na czymś innym, wtedy usłyszałam ją, małą Lenkę. Rozejrzałam się po pokoiku i zobaczyłam kołyskę. Podbiegłam tam i wyciągnęłam maleńką. Kiedy odwróciłam się, spotkałam wzrokiem wzrok Charlesa. Chociaż nie widziałam jego oczu wyraźnie, czułam, że w jego oczach są łzy.
 - Zabierz ją stąd, proszę! – powiedział zachrypniętym głosem.
 Kiwnęłam głową, że rozumiem. Przycisnęłam maleńką do piersi i wybiegłam z pokoju. Musiałam uważać na spadające deski, które płonęły złowieszczym ogniem.
 Jak mogłeś Zeusie! Jak mogłeś! – moje myśli wrzeszczały na boga bogów.
 Wybiegłam na zewnątrz i rzuciłam się na piasek. Z trudnością potrafiłam oddychać. Wszystko wokół mnie się kręciło. Podniosłam głowę i spojrzałam na niespokojny ocean. Z ciężkością się podniosłam i z małą Leną ruszyłam do brzegu, kiedy już było blisko upadłam i bezczynie czekałam aż coś się stanie, ale nic się nie działo.
 Poczułam, że ktoś na mnie patrzy. Spojrzałam na Małą. Ona przyglądała mi się z taką uwagą. W jej oczach znalazłam siłę. Podniosłam się jeszcze raz i dotarłam do wody. Zanurzyłam się w niej, czerpiąc siły.
 - Zeusie zemszczę się! – usłyszałam krzyk Charlesa.
 Zacisnęłam zęby, modląc się, żeby nic się mu nie stało. Bardzo dobrze znałam bogów, którzy nie lubią jak ich dzieci im grożą. Na szczęście nic nie runęło w jego stronę. On tylko skulił się. Widziałam tylko drżenie jego ramion – płakał. Nie dziwiłam się, przed momentem stracił miłość swojego życia i nie mógł jej ocalić. Nie mogłam wiedzieć jak się czuł, ponieważ nigdy nie straciłam kogoś kogo kochałam.
 Przytuliłam mocniej do siebie Lenkę. Wiatr szarpał moje włosy na wszystkie strony. Podeszłam do Charlesa i padłam na kolana obok niego.
 - Zrobiłeś wszystko, co mogłeś… - podniosłam jego podbródek do góry.
 - Ona… ona… tak na mnie patrzyła – czułam jak moje serce wali jak nienormalne. – On mi za to zapłaci.
 - Mam, co do tego wątpliwości – mruknęłam i dałam mu maleńką. – Coś czuję, że to chyba nie bogowie to zrobili.
 - Rikki słyszysz, co mówisz?! – warknął. – Tylko bogowie mają ogień, którego zwykła woda nie jest w stanie ugasić.
 - Ale powiedz dlaczego miałby zabić Ariel?!
 Na jej myśl znowu się rozpłakał. Było mi go tak bardzo żal. Przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam. Teraz tylko patrzyłam się w płomienie, które wydawały się śmiać z nas. Z czasem zrozumiałam, że to nie one się śmieją tylko postać, która wyłoniła się z płomieni. Szybko się odsunęłam, ciągnąc za sobą Charlesa.
 Była to kobieta o długich blond włosach i mrożącym krew żyłach spojrzeniu. Na jej twarzy widniał uśmiech.
 - Kim jesteś? – warknął mężczyzna.
 - Spokojnie – spojrzała na swoje paznokcie. – Jesteś Priscilla, bliźniaczka Posejdona.
 - Co ty gadasz?! – teraz ja warknęłam. – Bogowie nie mają bliźniąt oprócz Apollo i Artemidy!
 - Ups… To wy nie wiecie! – znowu uśmiała się. – No więc niektórzy bogowie mają bliźniaków, ale nie wiem czy wiedzą o tym… Nie, nie, na pewno wiedzą. Przecież ktoś musi niszczyć ten świat ich siłami…
 - To twoja sprawka? – zapytałam.
 - O ten huragan to tak – uśmiechnęła się i spojrzała się za siebie. – A ta chatka to wina Henry’ego! Właśnie gdzie on się podział?
 Poczułam jak ktoś szarpie mnie za włosy i ciągnie do tyłu. Upadłam na piasek i spojrzałam na osobę, która się do tego przyczyniła. Był to Hefajstos, a raczej jego brat bliźniak. Nie mogłam w to uwierzyć.
 - Mogłem się domyślić, że to nie Zeus – mruknął Charles. – Tylko Hefajstos może używać boskiego ognia w ten sposób, bo tamten woli inne sposoby…
 - Bardzo inteligentny jesteś – powiedziała Priscilla. – Lubię takich, ale widzę, że jesteś już zajęty.
 Wiedziałam do czego zaraz dojdzie. Spojrzałam na brzydala, który z uwagą mi się przyglądał. Musiałam obmyślić plan zanim dojdzie do walki. Trzeba byłoby Lence dać jakieś bezpieczne schronienie. Jedyne, co przychodziło mi do głowy to wrzucić ją do oceanu na pożarcie Rekinowi. Tyle, że jak to zrobić szybko?
 - No nie potrafię uwierzyć, że dzisiaj zabiję dwójkę dzieci Posejdona! – Priscilla znowu zaczęła swoją gadkę.
 Przewróciłam oczami i starałam się skupić na oceanie. Mój umysł poszukiwał umysłu jakiegoś wodnego stworzenia, a najlepiej rekina, który służył mojemu ojcu. W końcu na coś trafiłam. Przekazałam obrazy i wiadomość. W odpowiedzi dostałam zrozumienie i gotowość do pomocy.
 W myślach zaczęłam odliczać. Przyjrzałam się Charlesowi, żeby zobaczyć w jaki sposób trzyma małą. Pięć, cztery… Napięłam wszystkie mięśnie. Trzy, dwa… Nie doliczyłam do jednego, tylko wyskoczyłam, łapiąc małą. Przez chwilę spojrzałam w oczy jej ojca. Pragnęłam mu przekazać, żeby mi zaufał. Puścił ją i się odsunął, ja zaś pędem ruszyłam do oceanu wiedziałam, że biegnie za mną Henry. Nie było więc czasu. Rzuciłam dzieckiem, kiedy było już nad wodą, wyskoczył z niej Rekin, który połknął dziecko w całości. Miałam wrażenie, że do mnie mrugnął, ale mój umysł już był tak wykończony, że splatał mi figle.
 - Co ona zrobiła?! – zabawnie krzyknął Henry. – Priscilla widziałaś?
 - Och… Czyli jednak będziemy walczyć – mruknęła.
 Szybko ściągnęłam bransoletkę, która nagle stała się mieczem, a mój brat z kieszeni wyciągnął złoty łańcuszek, który również stał się mieczem. Stanęliśmy odwróceni do siebie plecami. Ja miałam przed sobą Henry’ego a on Priscillę.
 - Rikki – powiedział ściszonym głosem.
 - Co?
 - Zamienisz się, bo nie chcę walczyć z dziewczyną.
 Przewróciłam oczami i zmieniłam miejsce. Teraz patrzyłam na kobietę, która marzyła tylko o tym, żeby mnie zabić. Na szczęście odkąd tutaj byłam, Charles postanowił mnie trenować. Był bardzo dobrym szermierzem. Kiedy był w obozie, to on uczył szermierki. Nawet teraz jest dużo lepszy od Zayna.
 Usłyszałam pierwsze uderzenia miecza i uznałam, że to jest czas. Rzuciłam się na bliźniaczkę Posejdona i jako pierwsza uderzyłam, lecz ona zrobiła unik jakby znała mój ruch od urodzin. Zmarszczyłam czoło i spróbowałam jeszcze raz, lecz i tym razem nic mi nie wyszło. Na szczęście ja również potrafię się bronić przed jej atakiem. Przerażała mnie tylko jej siła i śmiech.
 Walka trwała wieki. W końcu z braku sił przewróciłam się, wiedziałam, że zaraz będzie mój koniec. Priscilla miała zadać mi ostateczny cios, kiedy nagle wyskoczył Charles i odbił jej miecz. Szybko wstałam i próbowałam coś zrobić, kiedy zobaczyłam jak jego bok przeszywa miecz. Do oczu napłynęły mi łzy. Mój brat upadł na kolana.
 - No to została nam tylko ona – mruknął Henry, patrząc na mnie.
 - Nie – pokręciła głową blondynka. – Ona jest bardzo dobra, zostawię sobie ją na koniec. Teraz czas na ciebie – dotknęła jego poparzonej twarzy. – Co powiesz na Irlandię?
 - Z przyjemnością.
 Nim zrozumiałam, o co chodzi zniknęli. Szybko pozbierałam się i podbiegłam do mojego brata. Widziałam cierpienie na jego twarzy.
 - Rikki – zaczął, ale ja mu przerwałam.
 - Wszystko będzie dobrze, słyszysz? – próbowałam samą siebie przekonać tymi słowami choć wiedziałam, że nic nie będzie dobrze.
 - Zaopiekuj się moją córką, zabierz ją do obozu. Na pewno będzie mogła się tam dostać, przecież miała rodziców herosów. Opowiadaj jej o nas.
 - Charles nie mów tak jakby…
 - Nie jestem idiotą – pogłaskał mnie po policzku, ścierając łzy. – Chciałbym zobaczyć jak ona rośnie… - jego głos się załamał. – Daj jej proszę mój łańcuszek.
 Do mojej dłoni włożył jego złoty łańcuszek, na którym był wygrawerowany napis: „nadzieja”.
 - Charles! – usłyszałam głos ojca. Podniosłam głowę i zobaczyłam go. – Synku!
 Tym razem przybrał postać staruszka. Nachylał się nad moim bratem i coś do siebie mówili. Kiedy w końcu Posejdon odsunął się od niego, zrozumiałam, że go już nie ma. Spojrzałam z zapłakanymi oczami na ojca, a ten tylko rozłożył ramiona i mnie przytulił. Tego tylko mi brakowało, jego ciepła.
 - Rikki musisz być silna – zaczął mówić przyjemnym głosem. – Charles przeżył już swoje. Był bohaterem, którego będą wspominać pokolenia i to nie tylko dlatego, że był moim synem, tylko, że miał wielkie serce jak ty.
 - Ojcze, a co jeżeli nie dam rady?
 - Rikki, ty zawsze dajesz radę. Teraz zabierz małą Lenę do obozu, przekaż ją córkom Nadziei, a ty zacznij się przygotowywać.
 - Dobrze – pokiwałam głową. – A co z nim i Ariel.
 - Ja się tym zajmę.
 Jeszcze raz pokiwałam głową i wskoczyłam do oceanu. Dopłynęłam do lądu, gdzie na kamieniu leżała mała dziewczynka. Uśmiechała się, nie wiedząc, że przed chwilą straciła swoich rodziców. Popłakałam się, widząc jej morskie oczy. Była taka piękna, była nadzieją życia, mojego życia.

 Dzisiaj postanowiłam napisać z perspektywy Rikki, bo na pewno wiele z Was się zastanawiała, co się z nią działo. Dziewczyny mamy prośbę, jeżeli skończycie czytać to napiszcie jakikolwiek komentarz, może być nawet buźka, ale chcemy wiedzieć ile z Was czyta ;) Aaa... I zapraszam Was na mojego, czyli Kingi bloga, który niedawno założyłam (http://swiat-oczami-jessi-i-jamesa.blogspot.com/

Kinga

wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział osiemnasty

Zimno.
Szczękałam zębami jak pogłupawa. Zimno. Lecieliśmy już kilka godzin. Ale mi ZIMNO!!
 - Masz. - oberwałam czymś ciepłym w głowę.
Po dotyku i zapachu poznałam bluze chłopaka.
 - Dzięki ci. Niech bogowie nad tobą czuwają!
Wciągnęłam na siebie bluzę i przytuliłam się do ciepłej szyi Kalipso. Wyczuwałam, że chciała mi najlepiej pomóc. Wlatywała tylko w ciepłe prądy powietrza i wtedy okrywała minie skrzydłami. Szybowaliśmy wysoko nad chmurami i było zimno jak diabli.
 - A tobie mózg zamroziło? - zakpił chłopak - Nigdy nie byłaś za nic aż tak wdzięczna.
Spojrzałam na niego spode łba.
 - A skąd wiesz?
Uśmiechnął się.
 - Widzę jaka jesteś. - spojrzał na księżyc.
Prychnęłam:
 - Coś wątpię.
Wzruszył ramionami.
Spojrzał w stronę spodka, księżyca który jarzył sie jaśniej niż choinka świąteczna.   
        W jego blasku dobrze widziałam każdy cień na twarzy chłopaka. Miał pociągające rysy twarzy. Nosił tunele w uszach, a w nosie miał kolczyk. Nie wyglądał mi na osobę, która stawia włosy a żelu. Przypuszczam, że jego włochy już takie są. Tak się przyzwyczaiły do artystycznego nieładu. Pasowało mu tak.
        Swoją postawą odstraszał ludzi. Był niemiły i zachowywał się jakby nie miał uczuć. Ale po któreś rozmowie z nim wiedziałam jaki jest. Miał do wszystkich żal, że nie widzą tego co najważniejsze. Mówił, że czarne nie oznacza czarne, a białe nie oznacza białe. Przyjęliśmy tak przez symbolikę. Mianowicie: Białe symbol niewinności, a czarne zła i wszystkiego co najgorsze. Powiedział mi, że na prawdę jest na odwrót. A skąd to wiedział? Poznał obydwie strony świata. Nie wiem do teraz o co mu w tedy chodziło, ale wiem jedno. On nie jest osobą, którą udaje. Nie wiem jaki on jest dokładnie... jeszcze go nie poznałam, ale moim życiową misją będzie poznanie lepiej tego chłopaka. Intrygował mnie i swoją tajemniczością, jeszcze bardziej mnie interesował.
Spojrzałam na niego uważnie.
 - Tak? - Uśmiechnęłam się słabo - Bardzo lubię poznawać opinię ludzi. - wyszczerzyłam sie jeszcze mocniej. Na tyle ile pozwalały mi zmarznięte policzki.
Westchnął ale się nie odezwał.
Zmroziło mi mózg i nie chciałam o niczym myśleć.... odechciało mi się. Ale za to ta cisza mnie dobijała. Miałam uznane ADHD i długo nie umiałam bezczynnie siedzieć. Obrałam jakiś pogłupawy temat i zaczęłam. 
 - Jesteś osobą bardzo tajemniczą.
Chłopak zaszczycił mnie jednym spojrzeniem.
Ten panicz mnie irytował! Kij mu w dupę! Jak nie chce gadać to nie.
Jestem ciekawa jak zareagują w obozie na naszą ucieczkę. Zapewne Dylan się nie przejmie... przecież to facet, a w jego głowie tylko Klara. Za to ona pewnie zacznie nas szukać poprzez wizje...
Ciekawe co na tą moją wycieczkę powie Chester...
Ups... będę miała przesrane... Zayn mnie zabije!              
Ale teraz o tym nie potrafiłam myśleć. Za zimno.
Moje nogi stały się sine. Aż bolało patrzeć.
 - Nie mogę znieść twojego szczękania zębami! - wybuchł chłopak w końcu.
 - To nie moja wina! - próbowałam sie bronić.
Spojrzał na mnie z kpiną.
 - Trzeba było się lepiej ubrać. - mruknął.
Zgromiłam go spojrzeniem.
 - Trzeba było ze mną nie jechać. Jak ci to przeszkadza to możesz zawrócić droga wolna. - byłam na niego wściekła.
Skąd miałam wiedzieć, że będzie zimno jak diabli? Byłam przejęta snem o matce niż myśleniem nad ubiorem. To było śmieszne, że Shedow tak na mnie wyjeżdża. Następnym razem będę wiedzieć jak się ubrać.To było niesprawiedliwe!
Po moich słowach jego postawa złagodniała.
Nie wiem co wyczytał z mojej twarzy. Zaciętość? Upór? Głupotę? Po mnie można się wszystkiego spodziewać.
 - Chodź tu. - powiedział od tak.
Spojrzałam na niego przygłupawo.
 -Hę?
Westchnął.
 - Szczękasz jak jedna z czaszek Hadesa. Jestem cieplejszy i mogę cię ogrzać.
Uniosłam brew z powątpiewaniem.
Znów westchnął.
 - Kalipso jest kochanym konikiem. Widzę co robi, ale to nie wystarczy. - poklepał klacz po piórach, a ta parsknęła zachęcająco jakby wszystko rozumiała  - zachwile całkiem zamarzniesz, runiesz z konia, a ja nie mam zamiaru zeskrobywać Cię z ziemi.
Dobra przekonał.
 - Posuń się bo nie będzie dla nas miejsca. - mruknęłam.
Wyjęłam nogi se strzemion, poklepałam przepraszająco wierzchowca i poszybowałam do Shedowa. Usadowołam się przed nim. Poczułam jak mnie obejmuje. Jedną ręką objął mnie w tali i przyciągnął do siebie, a drugą objął moją szyję . Ja wtuliłam się w niego.
 - W końcu troche cieplej - szczęknęłam - jak to jest możliwe, że ty jesteś chodzącym grzejnikiem?
Zaśmiał się cicho.
 - To nie moja wina, ze jesteś zimnokrwista.
Ja też się uśmiechnęłam.
Lecieliśmy w ciszy. Grzał mnie swoim ciepłem, a ja próbowałam sie nie zamrozić. Gdy już przestałam szczękać zębami troche rozluźnił uścisk. Było mi cieplej. Poczułam coś ciepłego na moim udzie. Spojrzałam w tamto miejsce.
Shedow zawahał się. Czekał na moją reakcję. Spojrzałam na chłopaka.
 - Trochę wyżej i będziesz miał kłopot. - mruknęłam dziarsko.
Ten się uśmiechnął.
          Jego ciepłą dłoń przesuwała sie po moim udzie. No nie powiem... podobało mi się. Po jakimś czasie wróciło mi czucie w nogach. Nie chciało mi się spać. Ale czułam się strasznie zmęczona. Nw co zrobie jeśli na prawdę bd musiała walczyć. Chyba zrobie sobie łóżeczko na trupach i bd chrapać. Shedow się wszystkim zajmie.
 - Czy ty mi w końcu powiesz jak pokonałeś Zirę? - wypaliłam.
Trapiło mnie już to od roku a wreszcie mogłam się dowiedzieć. Jak mnie wkurzy to wypchnę go. Proste.
 - Nie dasz mi spokoju? - westchnął bezradnie.
Pokręciłam głową.
 - Porozmawiałem z nią.
Czekałam na dalszy ciąg. Kiwnęłam zachęcająco głową.
 - I co? Tyle? - wypoliłam poirytowana.
 - A co? Miałem ci powiedzieć, z której strony uderzyłem pod jakim kontem i siłą? - zakpił.
Spojrzałam na niego spode łba.
 - Tak!
 - Nie doczekanie twoje!

Pięć godzin później... 
    
 - Nie sądzisz, że będzie to śmiesznie wyglądać jak dwa pegazy będą latać pod oknem? - zapytałam. Jakoś plan chłopaka mnie do siebie nie przekonywał.
Spojrzał na mnie z powątpieniem:
 - A co masz inny pomysł?
Pokiwałam głową.
 - Zaparkowanie pegazów na najwyższym budynku w okolicy, a do domu przemieścić sie za pomocą Cienia. Co ty na to?
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
 - Co? Mi się też niekiedy zdarza przebłysk inteligencji. - wyszczerzyłam się do niego.
Przelatywaliśmy nad pałacem rodziny królewskiej. Przed nim zgromadziło się dość sporo ludzi.
 - Shed? - zaczęłam panikować.
 - Hymnn? - mruknął
 - Czy ludzie nas nie zauważą? - spytałam z niepokojem.
Uśmiechnął się łobuzersko.
 - Dopiero tera się tym martwisz? - pokiwałam ochoczo głową - Ludzie nie umieją patrzeć.
Nic więcej nie powiedział. Ale to mi wystarczyło.
Zaparkowaliśmy na jakimś biurowcu.
 - Zostań. - powiedział Shedow do Nocy - przypilnuj Kalipso. - konik prychnął zadowolony i odwrócił w jej stronę łeb - ej! - pociągnął go do siebie - lepiej to schowaj i zachowuj się odpowiedzialnie.  
Ryknęłam śmiechem na jego słowa.
 - No no... Masz napalonego konika. - dźgnęłam go łokciem pod żebra.
Uśmiechnął się.
 - Cóz zachowuje się jak każdy prawdziwy facet...
Chyba zauważył zmianę na mojej twarzy, bo się zamknął. Co prawda poruszył drażliwy dla mnie temat, ale próbowałam panować nad sobą. Coś mi to nie wychodziło.
 - Dobra przenieś nas tam. - stanęłam jak najbliżej niego.
 - Nie tak szybko. - zaskoczył mnie - najpierw musze wiedzieć numer domu, piętro i numer drzwi.
No i tu mnie miał.
Zapomniałam.
Nigdy mi tonie było potrzebne.
 - Zdaje się, że blok 113 piętro czwarte, a numer 16. - powiedziałam w reszcie - chyba nie pokręciłam.
 - Chyba nie pokręciłaś?! Mam nadzieje, że nie wpakujesz nas w ścianę. - szybkim ruchem obiął mnie, a ja się zdziwiłam.
Poczułam jak moje nogi odrywają się od ziemi, aby po sekundzie na nie wrócić. Czułam się jakby mi na dachu został żołądek...
Ugięłam nogi i pochyliłam się. Jakby nie chłopak to bym się przewróciła. Zbierało mi się na mdłości. I widziałam mroczki przed oczami.
 - Wszystko dobrze? - zapytał troskliwie.
 - Niecierpie tym podróżować! - powiedziałam, gdy byłam pewna, że nie puszczę na niego pawia.
Dobra wzięłam się w garść.
Poznałam tą klatkę. To byłą moja klatka. Stanęła przed moimi drzwiami. Nie widziałam na niech śladów włamania... ale przecież, mam im otworzyła. Nacisnęłam na klamkę. Drzwi zamknięte. Odetchnęłam z ulgą.
Sięgnęłam po klucz, który znajdował sie pod wycieraczką... tak wiem banalnie.
Włożyłam klucz do zamka i przekręciłam. Włożyłam go spowrotem pod wycieraczkę. Naciskając na klamkę znieruchomiałam. Bałam się co zobaczę w środku...
 - Co jest? - ile razy on jeszcze w ciągu tego dnia zada te pytanie?
Oderwałam rękę od klamki. Trzęsły mi się ręce:
 - Boje się... - jęknęłam.
Westchnął:
 - Nie po to tu jechałem. - Z nogawki spodni wyciągnął jeden ze swoich sztyletów i w mgnieniu oka dosłownie wparzył do mojego domu.
Pobiegłam za nim wyciągając rękojeść miecza.
 - Nikogo tu nie ma. - stwierdził.
Rozejrzałam się po moim tarym mieszkaniu.
Beżowa sofa, stary telewizor, szklany stolik na kawę, półka z książkami do ozdoby, meblościanka, dwa fotele. Wszystko było na miejscu. Przeszłam do kuchni. Tu też po staremu.
 - Która godzina? - spytałam.
Chłopak rozejrzał się:
 - Pięć po dziewiątej.
 - Pewnie moja mama jest na zakupach. - przeciągnęłam się. Cały stres sie ze mnie ulotnił - Musze wziąć prysznic i ubrać sie w normalne ciuchy. - strzeliłam kręgami szyjnymi - rozgość sie, a ja tymczasem załatwię to i owo.
       Przeszłam przez mizerną atrapę holu i wskoczyłam do mojego pokoju. Wszystko w nim było tak jak zawsze. Dokładnie tak jak w moim śnie. Rozejrzałam się po nim. Od razu mój wzrok napotkał stosik płyt moich ulubionych zespołów: ACDC, Metalica, Linkin Park, System, i wiele innych. Stęskniłam sie już za normalnym światem. Wzięłam jakąś torbę i wpakowałam do nich płyty. Weszłam na sofę, aby otworzyć okno, z którego miałam widok na Tamize i przywołałam myślami mojego orła. Po chwili zobaczyłam cień padający mi na twarz. Irys przyleciała i usiadła na parapecie.
Pokazałam jej na torbę.
 - Zawieś do obozu... A i jeszcze to. - wsadziłam do torby mój album ze zdjęciami - leć.
Orlicy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Kilka razy zatrzepotała skrzydłami i już jej nie było.
Wyciągnęłam z szafy coś do ubrania i udałam się do łazienki.
Po dwudziestu minutach wyszłam ubrana w białą bokserkę, szerokie, szare, dresowe spodnie, w białych adidasach, a włosy spięłam w wysokie guwienko.
 - Zoey! - usłyszałam głos chłopaka.
Weszłam do salonu.
 - Czy możesz powiedzieć twojej mamie, aby odłożyła tą patelnie?
Spojrzałam najpierw na niego, który stał przygwożdżony do ściany. Na przeciwko niego stała wyskoka,, rudowłosa kobieta, na której twarzy rysowała sie zaciętość.
 - MAMO! - powiedziałam uradowana i rzuciłam sie jej na szyję.        
Na początku mama nie wiedziała co się dzieje, ale po chwili odwzajemniła pocałunek.
 - Kochanie! Tak sie o ciebie martwiłam! - powiedziała przez łzy - wiedziałam, że kiedyś ten dzień nadejdzie... ale nie spodziewałam się, że tak szybko!
Poczułam, że coś ciepłego spływa mi po policzku. Po chwili ogarnęłam, że to łzy.
 - Tęskniłam! - wyszeptałam.
Mama pociągnęła włosem.
 - Zoey! A co wy tu tak właściwie robicie? - zapytała zaciekawiona.
Westchnęłam:
 - Bo... bo... Grozi ci niebezpieczeństwo.
Moja mama się zdziwiła.
 - Co? Mi? Bardzie chyba tobie! - wzburzyła się. - twój ojciec powinien nad tobą czuwać! Obiecywał że tak będzie! Jak ja go dorwę!
No i poszła na niego cała litania... Szczerze? Mam temperament po mamie wiec bym się nie zdziwiła, jakby pobiła Zeusa. A ja by byłabym zadowolona.
 - Jeśli będzie miała pani w ręku patelnię, to już współczuje Zeusowi.  - zaśmiał sie Shedow. - a teraz niech pani to odłoży.... bo może pani nie wytrzymać z wrażenia. - Dosłownie wyrwał z jej rąk patenie. 
Opowiedziałam mamie o śnie.
Wszyscy razem zgodnie postanowiliśmy przetransportować mamę do obozu gdzie będzie bezpieczna.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Mama wstała.
 - To pewnie... - zaczęła ale nie dałam jej skończyć.
 - Spławie go.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam na klamkę.
 - NIE! - usłyszałam krzyk Shedowa, a przed moją twarzą ukazało sie zakrzywione ostrze.
Usłyszałam BUM. I potwór w którego trafiła patelnia osunął sie na ziemię, a ja zatrzasnęłam za nim drzwi. Niestety do pokoju wdarło się jeszcze dwa stworki.
Ale mój przyjaciel szybko się z nimi uporał.
 - Jest ich więcej! - oparłam sie o drzwi myśląc, że to pomoże przed wyważeniem ich. - na zewnątrz sie od nich roiło!
 - Wyprowadź ją stąd!- zmienił sie ze mną chłopak.       
Pociągnęłam oszołomioną mamę za rękę i udałam sie do mojego pokoju. Porwałam miecz z łóżka i otworzyłam na oścież okno.
 - Kalipso! - wydarłam się.
Po chwili przed oknem pojawiła się biało-czarna masa sierści i piór.
 - Mamo! - potrząsnęłam ją bo nadal była zaskoczona - ona zabierze cię w bezpieczne miejsce! MAMO! Wchodź na nią!
Ale stała jak słup soli.
Zaryzykowałam i wypchnęłam ją z czwartego piętra. Na całe szczęście pegaz ją złapał i odlecieli.
Kliknęłam na diamencik i ubrałam sie w zbroję. Wyciągnęłam miecz i weszłam do holu kiedy drzwi pękły i do salonu wpadły potwory. By ohydne i strasznie od nich jechało. Shedow powalił już kilkanaście i wysłał kilka w podróż cieniem. Postanowiłam mu pomóc.
Przeszłam przez tłum jak burza. Czułam sie ja żniwiarz. Jak Mściwy anioł.Mój miecz już przesiąkł krwią.
 - Chyba w końcu się wycofują! - zauważył Shedow.
 - Jakoś nie zauważyłam.
Coś próbowało skoczyć na mnie. Lecz nie udało mi się zrobić mi krzywdy... no może troche. Wbił pazury do mojego przedramienia. Poczułam piekący ból.. nie takiego się spodziewałam.
 - Mają trujące pazury! - doinformował chłopak.
 - I ty teraz mi o tym mówisz? - powiedziałam gniewnie.
Co do tego, że potwory się wycofują miał rację. Ubywało ich, albo uciekały.
Usłyszałam BUM i poczułam na sobie wybuch, który mnie odrzucił i wbił w sofę. Miałam wiele szczęścia bo Czarnowłosy wylądował na piekarniku.
Przez drzwi przeszła kobieta w blond włosach odziana w pełną zbroję, koloru świeżej krwi. W rękach trzymała dwa zakrzywione miecze.
 - Zira. - warknęłam - mogłam sie spodziewać.


Tadam!!
Kolejna za wami.
Też wam sie zdaje, że zmaściłam postać Shedowa? I tak wiem, że na początku jest wiele nie dociągnięć i nie trzyma się kupy.... zmieniałam to 5874685415346856357955323963745565 razy i wyszło takie cóś...
Ale nic się nie bójcie, jego tajemniczość przyjdzie wraz z notką Kingi:D      
Bujka:*