wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział czterdziesty dziewiąty

 - No to kto potrafi prowadzić? - spytał Dylan przytulając sswoją dziewczynę, która trzęsła się jak galaretka. Nadal nie potrafiła otrząsnąć się z szoku wywołanego bliskim spotkaniem z chmarą pająków. Na dodatek jest dzieckiem Ateny więc jej trauma nasiliła się 100 krotnie.
 - Ja! - wykonałam sprężynkę i stanęłam boso na ciepłym greckim piasku - I tak muszę skoczyć do obozu po parę rzeczy. - przeciągnęłam się jak kocica, nie zważając, na to, że prawie łokciem wybiłam oko Rikki... niestety dziewczyna uchyliła się od przypadkowego uderzenia... taka szkoda!
 - No dobra - powiedział niepewnie syn Apollina - potrafisz prowadzić?
 - Mam prawo jazdy jeśli oto ci chodzi. - uśmiechnęłam się triumfalnie.
Wszyscy spojrzeli na nie ze zdziwieniem.
 - A niby kiedy je robiłaś? - spytała Hania.
Posłałam w jej stronę tajemniczy uśmiech.
 - Więcej na ten temat może ci opowiedzieć Pan Znikam. - wskazałam kciukiem na Shedowa, który zmieszał się.
           Nie chciałam teraz rozwodzic się nad tym, że co kilka dni wybieraliśmy sie z czarnowłosym na małe wycieczki mające na celu zdobycie prawka... W obozie niestety nie uczą nas jak prowadzi sie samochód, a jak widać w tych czasach jest to bardzo przydatne! Dlatego z Shedowem uznaliśmy, że to bd dobra przygoda. Ale nie byliśmy pierwszymi, którzy na to wpadli... Prawie wszyscy nauczyciele mieli prawko, Zayn, Honey, nasz kochany wielkolud Gregory... i wiele wiele innych osób... dziwie się, że bliźniacy jeszcze nie załatwili sobie przewka... oni lubia przypały.
 - Dobra później sobie pogadacie! - ucioł Chester - teraz trzeba zorganizować resztę.
Znów się przeciągnęłam:
 - Syn Największego Złodzieja na Ziemi zalatwi nam wóz - zaczęłam kręcić głową aby rozruszać mięśnie... zwisanie głowa w dół w kokonie mi nie służy - Z Klarą musi jechać Rikki - jej imie ledwo przeszło mi przez gardło. - A Mel też jedzie bo martwie się o nią bezpieczeństwo.
Zakończyłam to zgrabnym obrotem w stronę nasłuchujących.
Wszyscy zaniemówili nie wiem z czego. Może nagle pojawiło się coś za moimi plecami, albo nie umiom uwierzyć w to co przed chwileczką powiedziałam.
 - Wow - jako pierwszy odezwał się Gregory.
 - To... - zaczał Kasmir patrząc na mnie rozwartymi oczami.
 - ...było... - teraz Lorenzo
 - ...Niesamowite! - dokończyli wspólnie.
 - Jednak głowy umisz używać inaczej niz do walenia przeciwników - w głosie Rikki było mniej jadu niż zwykle... a to mnie zdziwiło. 
 - No niekiedy jej się zdarzają przebłyski inteligencji. - dopowiedział Shed stając obok mnie, opierając brode o moje ramie.
 - Ale bardzo rzadko. - Uśmiechnęła się perfidnie ta winogronowa jędza.
            Po krótkiej dyskusji Dylan przywrócił nas do porządku... widocznie zebrał myśli i wymyślił jakiś sensowny plan więc uciszyliśmy się grzecznie i zaczęliśmy słuchać co ma do powiedzenia chłopak.
 - Zgadzam sie z Zoey, praktycznie we wszystkim, tylko obawia się, że trzeba wam kogoś dołożyć na wszelki wypadek.
 - Najlepiej kogoś kto...
 -... potrafi utrzymać...
 -  ... dwie lwice...
 - ... na dystans....
 - ...bo...
 - ...rozwalą...
 - Auto. - zakończyli razem bliźniaki.
          Spojrzałam na nich z przymrużonych powiek. Najpewniej mieli racje, bo jak przyjdzie co do czego i wkurze się na Brigden to moze wylecieć w powietrze wszystko dookoła, a chyba tego wolelibysmy uniknąć.
Poczułam jak pierś Shedowa faluje w góre, gdy nabiera powietrza aby zgłosić się na ochotnika... lecz nim zdążył się odezwać Hania juz wypaliła.
 - Weźcie Chestera.
Wszyscy spojrzeli na nia.
 - Dlaczego? - spytała Mel odrywając wzrok od swojego zamku z piasku robionego na stopach Christophera.
 - Bo go nie lubie.


***

            Gdy Chris załatwił jakiegoś dobrego jeepa i gdy już prawie wszystko było gotowe do naszego wyjazdu Shed zaprosił mnie na krótki spacer wzdłuż linni brzegowej. Szliśmy brodząc w lekko zimnej wodzie morza, trzmając się za ręce i ciesząc się swoją obecnością. Miałam gdzies to, ze znajduje się na terenie Posejdona i zaraz moze mnie woda wciągnąć na dno. Szłam z moim chłopakiem i cieszyłam się pięknym dniem. Nie miałam ochoty na zastanawianie się kiedy zginę. Po naprężonych mięśni twarzy zauważyłam, że ciemnowłosego coś gryzie.
 - Moglem się zgłosić za Chestera. - wypalił w końcu.
Przewróciłam oczami. 
 - A co - powiedziałam szczerząc się - boisz się, że sobie nie dam rady? - podpuściłam go. 
Ten spojrzał na mnie z góry. 
 - Bardziej, że się pozabijacie z Rikki. - odparł. 
Westchnęłam niezadowolona. 
 - Zepsułeś tą piękną chwilę wypowiadając JEJ imię! - nastroszyłam się niezadowolona. 
 - Zaraz możemy to naprawić. - odprał przyciągając mnie do siebie. Przyległam do jego ciepłego torsu schowanego za białą koszulką z jakimiś chińskimi napisami. Jego dłonie powędrowały na moje biodra i przyciągnęły mnie bliżej. 
 - No proszę, proszę. - zarzuciłam mu ręcie na ramiona - widze, że się swobodnie czujesz śród obcych niż przy swoich. - Kiwnęłam głowa w stronę plażowiczów. 
 - Tu nikt nie wie kim jestesmy i nie gnębią cię za to, z którego łona wyszedłeś. 
Zacmokałam z dezaprobatą. 
 - Ująłeś to bardzo poetycko - zaśmiałam się - Ale wiesz jak mnie wkurzasz gdy mówisz o tym, że jąką to ty sierotą nie jesteś bo jesteś synem Nemezis. Mnie to gówno obchodzi kto się ze sobą piepszył. Ważne, że jesteś. - Zakończyłam. Niekiedy moje przebłyski inteligencji mnie przerażają. Zaczerwieniłam się gdy po sekundzie zrozumiałam, co takiego powiedziałam. Pochyliłam lekko głowę aby ukryć moje oznaki zażenowania. 
 - Chyba częściej musisz wisieć głową w dół. - teraz to on mi dogryzł - Takie natlenienie mózgu dobrze Ci robi... a od godziny mnie zaskakujesz, że ruszyłaś tym starym procesorem. - popukał mnie delikatnie w głowę. 
Od jego słów jeszcze bardziej się zaczerwieniłam. Czy to takie dziwne, że ja myślę? No prosze! JEszcze to sobie zapiszcie w kalendarzu! - pomyslałam.
 - Ej nerwus... - użył mojego przezwiska, które mi nadał podczas naszych treningów. Podniósł mój podbródek tak, że zmuszona byłm popatrzeć w jego jasne jak księżyce oczy.
 - Cicho! - wspięłam się na palce i pocałowałam go zanim zdążył jeszcze bardziej zniszczyc ta chwile.
          Nasze wargi, delikatne, ciepłe i żarłoczne błądziły po sobie obdarowywując siebie pocałunkami. Nasze usta tak samo chciwe, poruszające sie w jednym tępie. Wplątałam palce w jego włosy i przyciągnęłam go do siebie, a on objął mnie jeszcze mocniej w tali. Nasze jezyki splotły sie z sobą w szaleńczym tańcu. Oderwaliśmy sie od siebie dysząc, pocałowałam go jeszcze raz w usta i popchnęłam do tyłu. Chłopak z wielkim pluskiem wpadł do wody. Jego mina była bezcenna, zaskoczenie z nutą irytacji i przebiegłości.
          Nim zdążyłam się roześmiać, odwróciłam się i zaczęłam uciekac z wielkim piskiem. W połowie plaży chłopak dogonił mnie, przerzucił sobie mnie przez ramię i zawrócił w stronę morza. Ja darłam się i piszczałam aby mnie postawił, ale mnie nie słuchał. Zaczęłam go bić pięściami i kopać go kolanami, a ten nadal nic. W końcu wylądowałam w wodzie. Nałykałam się sporo słonej wody, gdyż kilka razy fale mnie zmyły. Natomiast on stał zadowolony z siebie.
 - Śmieszne. - wydukałam gdy ogarnęłam, z której strony fala leci.
 - Śmiem Ci przypomnieć, że to ty zaczęłaś.
Przewróciłam oczami.
 - Pomóż mi - wyciągnęłam w jego stronę dłoń.
             Tak jak się spodziewałam dżentelmen ujął ją i chciał pomóc mi wstać. Ale w tedy ja go pociągnęłam do siebie i poleciał na mnie jak worek. Przewróciłam go tak, że siedziałam na nim okrakiem, a on bił się z falami. Gdy ogarnął całą sytuacje objął mnie i przyciągnął do siebie. 
 - Zobaczysz, że kiedyś przestanę ci ufać! - zagroził.
Wzruszyłam ramionami i pokazałam mu język.
 - Jakoś sobie z tym poradzę. - pochyliłam sie nad nim i znów go pocałowałam.


***

- Dzieciaki! NA miejscu będziemy za około dwie godziny jak się nic nie zmieni. - poinformowałam wszystkich, po czym zaciągnęłam sie ambrozją, która od razu mnie ożywiła. Na drodze nic się nie działo. Musiałam jechać tylko po pasie, uważać na znaki i włączać od czasu do czasu migacze gdy mijałam innych uczestników ruchu. Nudziło mnie to. Minęły już prawie 3 godziny, a jeszcze nic na nas nie wyskoczyło... wręcz tęsknie za pieczarą Arachne.. tam chociaz się coś działo, a nie tak jak tu. Nuda, i jeszcze raz nuda!
 - Tak daleko?! - mruknęła Mała blondynka jadąca w bagażniku. Jeszcze nie odpokutowała za to, że namówiła bliźniaków do przyjazdu do Aten i wywalenia mi wszystkich rzeczy z torby. Za to bs pokutowac jeszcze długo po przyjeździe do obozu. A przypilnuje tego gto bd miał nad nia piecze. i to nie bd nikt miły!
 - Ty już lepiej siedź cicho. - odparłam - Trzebabyło siedzieć w obozie.
 - Ale nikt nie powiedział, ze nie moge, a bliźniacy zostali! - zaczęła się wykłucać - Ja tez chcę zostać!
Krzyknęła. Gdy by stała na ziemi na pewno tupnęła by z niezadowoleniem nogą.
 - Mel - odezwał się Chester, który siedział na fotelu pasażera obok mnie i próbował zasnąć. Naciągnął czerwoną szyldówkę na twarz odizolowując się od promieni słonecznych. - Jeśli nie przestaniesz jazgotać i nie dasz mi spac to osobiście przypilnuje abyś leciała za tym samochodem do końca dro...
Nie dokończył gdyż rzuciło całym autem, kiedy wzięłam ostry zakręt tuż przed głazem, który nagle spadł przed maskę. Wszyscy krzyknęli z niezadowoleniem, gdyż nie wiedzieli co się dzieje.
 - Fox! - wydarła się Rikki - Czy ty jesteś chora psychicznie?
Nie zdążyłam odpowiedzieć bo coś wylądowało na naszym dachu robiąc wielkie wgniecenia.
 - Co u diabła...? - zaczął syn Aresa kiedy przed szybą pojawiła się wielka brodata głowa, z brodawkami na nosie. Stwór uśmiechnął się pokazując swój bardzo niezadbany zgryz.
Po chwili kolejny huk i kolejny stwprek wylądował na naszym dachu, ale ten zgrabnie przeskoczył na tylnią szybę i zaczął się dobijać kilofem do środka. Mel zaczełą krzyczeć i próbowała przedostac się w bespieczne miejsce. Chris wyciągnął w jej stronę ręce i próbował ją złapać.
Skręciłam kierownicą i o cal minął nas wielki głaz.
 - Duchy gór! - krzyknęła Klara, która obudziłą się i trzymałą kurczowo miecz, który dostała od Arachne.
 - A co to takiego jest? - spytał Chester otwierając okno i wychylając się z niego.
Mały skrzato podobny potwór zauważył to i skoczył na wycieraczki zasłaniając mi całe pole widzena.
 - Zrób coś! - krzyknęłam do chłopaka.
 - Staram się! - odkrzyknął wchodząc na dach.  
 - Pewnie dwunastka dowiedziała się, że zdobyliśmy miecz! - powiedziała Rikki wyjmując swój oręż. obróciła się na fotelu w stronę Mel i próbowała ją wciągnąc do środka uważając przy tym aby szpetny skrzat nie zrobił jej krzywdy.
              Znów skręciłam ostro kierownicą kiedy kolejny kamień wielkości piłki do koszykówki, próbował spaść na nasz samochód. Rikke rzuciło tak, że wylądowała na szybie Klary, a Chester z ledwościa utrzymał się na dachu gdyż jego nogi zasłaniały mi lewą szybę.
 - A co to są te duchy gór? - spytałam Klarę, która jeszcze się nie otrząsnęła po spotkani z chmara pajaków i mówiła mniej niż zwykle.
 - Małe gnomy, które wywołują lawiny i sprawiają, głupie wypadki. Zazwyczaj nie są bardo szkodliwe.
 - No widać - mruknęłam pod nosem i ominęłam kolejny kamień.
           Coś trzasnęło i wszystko co miałam na desce rozdzielczej poleciało do tyłu. Usłyszała pisk malej dziewczynki i krzyk reszty, którzy próbowali jej pomóc. W lusterku widziałam, że Gnom otworzył bagażnik, a dziewczynka pod wpływem siły wyporu wyleciała z samochodu. Widac to do cisnęłam hamulce do ziemi, a samochód się zatrzymał.
 - Chris! - przed sekundą Rikke krzyknęła do Pana Złodzieja.
 - Już! - odkrzyknął i zniknął, aby po chwili pojawić się z przestraszoną blondynką w ramionach.
          Natomiast Chester Przeleciał przez maskę łapiąc duszka i wylądował na ziemi pełnej kamieni. Sama uderzyłam głową o kierownice, a Klara rąbnęła czołem o szybę i zaczeła krwawić. Rikke leżała w tak dziwnej pozycji na skrzyni biegów, że to się w pale nie mieści. Nogi miała na desce rozdzielczej, a ręce i reszta tułowia leżąły skrzywione pod nogami Klary. W sumie nie współczułam jej. Dobrze jej tak.
 - Chester! - wydarłam się widząc, że kamienie wciąż spadają, a przyjaciel leżał nieprzytomny na ziemi. Kilka kamieni udeżyło w nasz dach robiąc wgniecenia.
 - Wychodzimy! - szybko wydałam komędę i otworyzłam drzwi, a pierwsze co zrobiłam po wyjściu z auta to roztrzaskałam piorunem głazy wielkosci wózka, który leciał wprost na samochód.
           Zaraz po tym jeden ze skrzatów wskoczył na mnie, dotykając mnie w miejsca, o których Shedow mógł sobie pomarzyć. Próbowałam go złapać ale skubaniec był szybki. W końcu straciłam cierpliwość i zrobiłam z siebie agregat do prądu, w rezultacie duch spadł na ziemię gdyż, natężenie prądu było dla niego za wielkie. Kila razy jeszcze poskakał na ziemi, a potem znieruchomiał.
 - Teraz to mnie wkurzyły! - krzyknęłam i rozwalałam lecące kamienie jeden po drugim.
Słyszałam, za sobą komendy Rekke, która kazała Chrisowi wziąść Mel i nieprzytomnego Chestera w bezpieczne meijsce.
 - My sobie poradzimy! - krzyknęła na koniec biorąc pod ramie wystraszoną Klarę , która zachowywała się jak spłoszony kot lecz ściskała w ręce meicz tak mocno jakby od tego zależało by jej życie.
Niestety gnomów się namnożyło i teraz wyłaziły z wszystkich stron, a głazy spadały coraz częściej. Wyciągnęłam zza pasa rękojeść miecza i aktywowałam go. Srebrne ostrze wyskoczyło i zamachnęłam się na ducha, kóry chciał na mnie wskoczyć.
        Rikke i Klara już dawno walczyły z nimi, ale ja byłam zajęta rozwalaniem kamieni, a nie głupimi gnomami, która na marginesie rowaliły mi bluzkę i zostałam w za małym staniku pożyczonym przez, którąś z dziewczyn. Córka Ateny walczyła ale z mizernym skutkiem. Patrząc na nią zdawało się, że ten miecz jest strasznie nieporęczny i ciężki. A gdy trafiał na swój cel nie przecinał go ale przesuwał jakby wg nie był zaostrzony. Co było bardzo dziwne.
 - Brigden zrób coś jak jesteś taka potężna! - warknęłam na ciemnowłosą, która zmagała się z gnomami aby utrzymać je metr od siebie. Jej miecz obracał się w każdym kierunku, ale nie potrafił dosięgnąć celu. Skrzaty były za szybkie na to.
 - Sama coś zrób Pani Ja Jestem Najlepsza. - dogryzła mi, a sama wyczarowała mini fale i zmyła gnomy znajdujące się wokół niej.
 - Co za wspaniałomyślność - mruknęłam.
           Coś złotego rozbłysło i wręcz oślepiło mnie. Gdy światło ustało spojrzałam w stronę jego energii. W rękach Klary znajdował się zupełnie inny miecz. Ten był jeszcze piękniejszy i jeszcze wspanialszy niż jego poprzednik. Teraz w końcu wyglądał na oręż. Dziewczyna zamachnęła sie nim z łatwością, znowu coś błysło, a zaraz o tym wszystkie skrzaty zniknęły z piskiem. 
Spojrzałyśmy na nia zaskoczone.
 - Jak ty to.. - zapytałam otwierając usta.
 - Nie wiem. - odparła blondynka. - ale to chyba przez krew... Kilka kropli mojej krwi spadło na klinge gdy walczyłam.
Spojrzałam na nia z niedowierzaniem.
 - Czy to możliwe, ale krew go aktywował? - bardziej stwierdziła niż spytała Rikki.
 - Na to wygląda. - odparła jej córka Ateny.
W powietrzy zabrzmiał "Fire" od Linkin Park. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i odebrałam go.
 - I jak wam idzie? - spytała przełączając na głośno mówiący - wiecie już gdzie jest ten wulkan?
 - Tak - usłyszałam poważny głos Hani - Trzeba załatwić transport do...


Pufff... Ciężko pisać tak późno w nocy;D ale się udało:D

Dziś Świąteczny czas
Dzwony biją w las
Mały karpik się uśmiecha
Wnet na pierwszą gwiazdę czeka
Uszka dziś się przysłuchują
Jak kolędę podśpiewują
Barszczyk pięknie jest czerwony
Zaś jak zwykle zawstydzony
Zdrowych Ciepłych i Pogodnych
Życzymy wszystkim Świąt Radosnych
Wesołych Swiąt!!

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział czterdziesty ósmy

 Fajnie... Ciekawe, czego szukamy. Chodzimy po tych Atenach w nadziei, że coś skupi naszą uwagę, ale nic z tego. Ufam, że druga grupa już coś wykombinowała.
 Patrzyłam na Dylana, który nerwowo wystukiwał numer do Klary. Coś czuję, że zaczyna żałować, iż nie poszedł razem ze swoją dziewczyną. Lecz ja wiem o tym, że jest bezpieczna. Przecież jest w tej lepszej drużynie.
 Spojrzałam na Chestera, który gdyby mógł to zatłukłby kogoś na śmierć. Oczywiście, że tak. A najlepiej jakby to był chłopak i nazywałby się Shedow. Wciąż mu nie wybaczył, że odebrał mu dziewczynę. Ach, cieszę się, że Zo zmądrzała i rzuciła tego frajera. W końcu nie mam wyrzutów, że nie trawię chłopaka przyjaciółki. Liczę, że nadarzy się jakaś fajna okazja, żeby przez "przypadek" mu przywalić.
 - Mam dosyć - mruknął Chris. - Chodzimy już od paru godzin bez celu... A co jeżeli tamci mają kłopoty, a co jak już nież...
 - Zamknij się! - warknęłam i odwróciłam się do niego. - Druga grupa żyje i na pewno nic im nie jest, nie widzę powodu do innego myślenia. Panowie, jestem jedyną laską w tej grupie, a zaczynam myśleć, że nas jest więcej.
 - Han ma rację - przede mną stanął Dylan.- Tamta grupa nie odpowiada, ale to nic nie znaczy. Może w końcu znaleźli drogę... - spojrzał na chwilę na mnie i znowu popatrzył na resztę. - Nie zapominajmy, że to nie nasza misja, tylko Klary. Może my tam nie jesteśmy potrzebni? Może powinniśmy czekać na jakiś inny znak...
 - Na inną przepowiednię? - rzucił Gregory.
 - Dokładnie - poklepałam Dylana po plecach. - Ale myślę, że jednak z tym czekaniem to przesadziłeś. Gregory? Jak długo ci zajmie wyszukanie reszty?
 - Nie wiem, jakieś pięć minut?
 Widziałam jak reszta patrzy na mnie morderczym wzrokiem. Nie dziwię się, na ich miejscu też tak zareagowałabym na wieść, że w ciągu 5 minut można znaleźć drogę do tamtych, którą szukamy od godzin. Tylko wiedziałam, że na to potrzeba czasu. Myślę, że za dużo nas byłoby do tej misji.
 Wskoczyłam więc na wysoką skarpę oddaloną od centrum. Położyłam się na ziemi i zaczęłam przyglądać się niebu.
 "Ojcze, jeżeli mnie słyszysz, to wdzięczna byłabym za pomoc. Zaczynam się bać, a strach czasem może i jest pomocny, ale co za dużo to nie zdrowo. Dobrze wiesz, że chcę mieć już to wszystko za sobą, więc do cholery, weź rusz swoje zacne cztery litery i nam pomóż"
 - Ha ha ha... - usłyszałam śmiech bliźniaka. - Wiecie co znalazłem?
 - Co? - warknął Chester.
 - Nowiutką butelkę wina!
 Przewróciłam oczami i groźnie spojrzałam w kierunku nieba.
 "Dzięki! Ale nie o to prosiłam!"
 Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na chłopaków, który krążyli niżej. Oczywiście, tylko Gregory był skupiony na swojej pracy. W końcu jest on w tym najlepszy. Sięgnęłam po swój miecz i spojrzałam na niego. Czułam pod swoimi palcami zimny metal. Było to przyjemne uczucie. Przyjrzałam się mu uważniej, odkąd go dostałam za każdym razem mnie zaskakiwał. Tym razem na ostrzu zaczęły w słońcu mienić się imiona... Greckie imiona... Zapewne kobiece. Było ich mnóstwo i choć wydawałoby się, że odbierają urok mieczowi, to było wręcz przeciwnie. Nie można było odwrócić od niego wzroku.
 - "Łaska" - obok mnie usiadł Dylan.
 - Słucham? - spojrzałam na niego.
 Ten zaś pokazał palcem na ostrze, gdzie greckimi literami zostało wyryte słowo "łaska". Nigdy wcześniej nie widziałam tego, tak samo jak imion, ale one się różniły od tego. To słowo było wyraźniejsze.
 - Co to może znaczyć? Łaska? Dla czego?
 Dylan tylko się uśmiechnął i pogłaskał moją głowę.
 - Han... Ty jesteś Łaską. Twoje imię  z hebrajskiego znaczy Łaska... O tobie jest tutaj mowa.
 Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego jak na kosmitę. Od kiedy mój przyjaciel zna się na imionach. Ech... Lepiej nie wnikać, co robi z Klarą, kiedy są sam na sam.
 Pod nos mi podsunął paczkę ciastek z żurawiną. Uśmiechnęłam się na ich widok. Od lat ich nie jadłam, a przecież to była nasza tradycja.
 - Dylan? - podrapałam się po głowie. - Wiesz, że ja już straciłam rachubę czasu?
 - Dzisiaj jest 8 marca... Więc... Wszystkiego najlepszego! - wrzasnął mi nad uchem i mnie przytulił.
 - Tsa... Dzięki. Gregory masz coś?! - wrzasnęłam w kierunku rudzielca.
 Chłopak pokazał palcem, żebyśmy chwilę poczekali. Podniosłam się więc z ziemi i schowałam miecz do pochwy. Podeszłam bliżej niego i oparłam się na jego plecach, słysząc jak wzdycha z niezadowolenia.
 Patrzyłam na ekran jego komputera i nic nie mogłam zrozumieć. Widać, że dobra to ja jestem tylko w rozpoznawaniu gatunków win.
 - Mam dobrą i złą wiadomość... - wyprostował się, powodując, że zachwiałam się, ale Lorenz mnie złapał. - Od której zacząć? - spojrzał na mnie triumfalnie.
 Odpowiedzi brzmiały za pierwszym razem różnie, za drugim razem było tak samo, tylko osoby pozamieniały się zdaniem. W końcu Dylan podniósł rękę, żeby powiedzieć.
 - Zacznij od dobrej.
 - Nasi przyjaciele jeszcze żyją.
 - Jeszcze!? - jęknęłam.
 - Dawaj złą - przede mną wcisnął się Chester.
 - Są pół kilometra pod Atenami... I nie wiem, czy znajdziemy drogę.
 - Zaprowadzę was do świątyni Arachne - powiedział Lorenz, a wszyscy na niego spojrzeli zdumieni. - No co?! Z Kasmirem trochę jej podokuczaliśmy, więc wiecie...
 Uśmiechnął się i złapał za swój plecak. W tym momencie byłam bardzo ciekawa, co do niej zapakował. Coś czuję, że nie ma tam nic do jedzenia ani na zmianę. Pokręciłam głową i odwróciłam się na pięcie, wpadając na Chestera. Spojrzeliśmy na siebie wrogo i minęliśmy się.
 Po kilku minutach szybkiego spaceru dotarliśmy do jakiegoś małego sklepiku w centrum. Weszliśmy do środka całą grupą, dławiąc się pod wpływem tutejszego odoru. Nie dziwię się, że mieszkańcy omijają sklepik szerokim łukiem.
 Na ścianach były porozwieszane różnorodne obrazy utkane z tkaniny. Niektóre były tak realistyczne, że miałam wrażenie, że postacie na mnie patrzą i się śmieją. W szczególności starsze kobiety, których siwe włosy były idealnie spięte.
 - Masz wrażenie, że je skądś znasz? - szepnął mi do ucha Chris, co spowodowało, że lekko drgnęłam.
 - Oczywiście, że tak - obok nas zjawił się Riddle, którego nie ruszało to, że prawie ryknął. - Przecież to są bogowie w swojej starszej wersji... Tacy zwyczajni... Ludzcy... Bliscy śmierci.
 - Skończ! - warknął Chester, który stał przy samych drzwiach. - Miałeś nas do reszty zaprowadzić, a nie opowiadać jakieś głupoty.
 Lorenz tylko ruszył ramionami i ruszył wgłąb sklepu. Czułam coś, że lepiej się trzymać w tej chwili niego. Ręką przejechałam po pochwie, chcąc się upewnić, że mój miecz tam jeszcze jest. Nie wiem, dlaczego, ale im dalej szliśmy, tym strach we mnie narastał.
 Wszędzie były pajęczyny, które lepiły się do ubrań. Sam ich dotyk obrzydzał mnie. W końcu dotarliśmy do małego, ciemnego pomieszczenia, gdzie Lorenz się zatrzymał. Słyszałam, że szukał czegoś, klepiąc ścianę. Po jakimś czasie coś zaczęło szemrać.Odsunęłam się z przerażenia i wpadłam na jakiegoś chłopaka. W tym momencie ani nie chciałam zobaczyć kto został przeze mnie staranowany, ani też nie myślałam o tym, żeby przeprosić.
 W końcu ktoś mądry zapalił świeczkę, która musiała leżeć gdzieś na półce. Tą osobą był Dylan. Minął mnie i podszedł do przejścia w ścianie. Dopiero teraz poczułam chłód bijący z dziury. Póki światło świeczki rozświetlało pomieszczenie, zdążyłam rozejrzeć się tutaj. Na szczęście na jednej ze ścian wisiała para pochodni. Najwyraźniej ktoś o nas pomyślał. Podeszłam tam i ściągnęłam je, krzywiąc się za każdym razem, kiedy miałam do czynienia z czymś lepkim.
 - Kto chce? - zwróciłam się do chłopaków.
 Oczywiście, mogłam się tego spodziewać, że każdy się rzuci na nie. Szczęściarzem był jednak Chris, który z gracją się przeteleportował i odebrał to ode mnie.
 Podpaliliśmy pochodnie i przeszliśmy przez przejście. Chris szedł jako pierwszy, zaraz za nim Dylan, Chester, ja, Gregory, a na samiutkim końcu Lorenz. Cóż, no nie mogę powiedzieć, że mam złe tyły. Jak ktoś zechce nas zaatakować od tyłu, to mogę na nich liczyć.. Chyba.
 - Cholera - warknął Dylan. - Więcej tych pajęczyn nie mogło być.
 - Stary! - krzyknął Gregory. - Im bliżej świątyni Arachne, tym ich będzie więcej...
 - No co ty nie powiesz - mruknął w odpowiedzi.
 Delikatnie podniosłam kąciki ust do góry, wyobrażając sobie jak oburzony musi być przyjaciel. Chociaż nie dziwię się mu, jest tego coraz więcej... Podniosłam wzrok do góry i szybko tego pożałowałam.
 - Chłooopaki.. - przełknęłam ślinę. - Jak myślicie... Pająki Arachne mają w sobie truciznę...
 - Pewnie tak - rzucił Chester. - Po co ci to wiedzieć?
 - Bo chyba mamy gości... Do góry.
 Widziałam jak Chester podnosi powoli głowę i jak na zawołanie staje. Nad nami nie wiadomo skąd wychodziły gromady calowych obrzydliwych pająków. Gdyby nie myśl, że reszta jest w niebezpieczeństwie, odwróciłabym się na pięcie i pobiegła do wyjścia. Nie że się boję tych małych cholerstw, ale są paskudne.
 - Czyli za niedługo dojdziemy na miejsce - powiedział spokojnym głosem Gregory. - Nie martw się, są one po prostu ciekawskie. Idźcie dalej...
 Pokiwałam głową i popchałam syna Aresa na co ten warknął, ja zaś uśmiechnęłam się triumfalnie.
 Po raz n-ty dotknęłam dłonią pochwy, jakbym się obawiała, że nie mam już miecza. To się chyba nazywa potocznie strach.
 - Cii!
 Chris zatrzymał się niespodziewanie, że chcąc nie chcąc, wpadłam na Chestera. Jestem pewna, iż gdyby mógł zatłukłby mnie na kwaśne jabłko.
 - Słyszycie? - szepnął Christopher.
 Nadwyrężyłam słuch, chcąc się dowiedzieć o czym mówił przyjaciel.
 - Płacz... - rzucił Lorenz.
 - Klara! - krzyknął Dylan.
 Minął on Chrisa i pobiegł w ciemność. Spojrzałam w szoku na Gregory'ego, który kiwnął głową mi, żebym się ruszyła. Tak też zrobiłam.
 Przyśpieszyliśmy i chwilę później zobaczyliśmy jasne światło. Był to koniec tego korytarza. Płacz dziewczyny narastał, ale w pewnym momencie zamilkła. Pewnie zobaczyła Dylana.
 - Niee! - usłyszałam pisk dziewczyny.
 Wtedy wszyscy zaczęli biec. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ale wiedzieliśmy, że ktoś potrzebuje pomocy. Wpadliśmy do wielkiej groty, która odrobinę przypominała sklep, z którego zaczynaliśmy swoją podróż. Wszędzie wisiały obrazy z tkanin. Tym razem wiele z osób przestawionych było znajome, wiele sytuacji było znajome. Ktoś tutaj chyba miał bzika na punkcie dzieci Ateny.
 - Widzę, że kolejni goście przybyli... - usłyszałam cichy głos jakby wydobywał się zza mnie.
 Odwróciłam się, ale nikogo nie było. Spojrzałam jeszcze raz na "świątynię" i na środku zobaczyłam Klarę, która klęczała. Najwyraźniej opadała już z sił, ale na pierwszy rzut oka nic jej nie było. Zaczęłam szukać wzrokiem, gdzie są moi przyjaciele, ale nie mogłam ich dostrzec.
 Usłyszałam jakiś cichy jęk i spojrzałam za siebie. W miejscu, gdzie przed chwilą stali chłopaki, już nikogo nie było. Z pochwy wyciągnęłam swój miecz. Wtedy w odbiciu ujrzałam TO. Spojrzałam do góry i zobaczyłam kilka kokonów, z których wystawały tylko głowy przyjaciół. Wszyscy z nich trwali w jakimś głębokim śnie. Byłam świadoma, że zaraz mnie to czeka, więc póki mogłam krzyknęłam w kierunku Klary.
 - Klara! Uwierz w siebie! Uwierz w siebie, a nie w swój strach! Jesteś najlepsz...
 Czułam jak moją głowę rozsadza. Chciałabym ją wymienić. Halo?! Ktoś mi pomoże? Oczywiście, że nie... Ja sama muszę się wybudzić. No dalej, dasz radę. Otwórz w końcu te cholerne oczy.
 - Han.. - ktoś z zewnątrz próbuje się wedrzeć. Dalej. - Han... Do cholery, obudź się!
 Zaczął do mnie dochodzić jakiś obraz, więc chyba się udało. Kiedy obraz się wyostrzył, zdałam sobie sprawę, że wiszę kilka metrów nad ziemią. Także więc... Chyba wolałam być dalej nieprzytomna.
 Usłyszałam jak ktoś zdycha, jakby mu ulżyło... Spojrzałam na prawo, gdzie zobaczyłam Zo. Ta się do mnie wyszczerzyła, co było dziwne, patrząc na to w jakiej sytuacji się znajdujemy.
 - Baliśmy się, że nie wybudzisz się - krzyknął ktoś kto musiał wisieć za mną.
 - Dlaczego miałabym się nie wybudzić? - powiedziałam zachrypniętym głosem.
 - Kobieto, Klara jest już w połowie zadania - odpowiedziała Zo. - Prawie wszystko przespałaś, ale musiałaś nieźle dostać.
 No tak, to już znamy przyczynę bólu głowy. Wzięłam parę głębszych wdechów i przyjrzałam się dokładniej na to, co się na samym dole. Zobaczyłam tam Klarę, która siedziała naprzeciwko CZEMUŚ... Czyżby to brzydkie coś było Arachne... No cóż, może na ziemi wygląda jakoś lepiej, ale z góry jest to obrzydliwe coś.
 - Jakie to zadanie? - mruknęłam.
 - Pamiętasz może mit o Atenie i Arachne? - zapytała Rikki, która wisiała po drugiej stronie. - Otóż to, Arachne jako zadanie wyznaczyła zrobienie jej haft, który musi być tak samo piękny jak wieki temu zrobiła jej matka. Jeżeli wykona je dostanie w zamian miecz, który od wieków strzeże... A jak się jej nie uda...
 - Zje ją - skończyła za dziewczynę Zo.
 - Ona umie tkać? - zapytałam.
 - Powiem szczerze, że nic mi o tym nie wiadomo... - powiedział smutno Dylan.
 Zagryzłam wargi i ponownie spojrzałam w dół, jakby miało to pomóc dziewczynie. Nie wiem, dlaczego, ale straciłam kontakt z rzeczywistością. Pustka, ciemność, która nie wiem ile teraz trwała.
 - Nie wiem jak ty Han! - usłyszałam krzyk Zo. - Ale ja bym się ruszyła.
 Ocknęłam się i zobaczyłam jak wszyscy próbują się wydostać z swoich kokonów. Spojrzałam na dół, gdzie zobaczyłam Klarę, która trzymała w dłoni jakiś miecz skierowany w kierunku Arachne. Jej dłonie drżały, tak samo jak jej całe ciało. Z każdej dziury zaczęły na powierzchnię wychodzić te cholerstwa, które dotrzymywały nam drogi.
 Poczułam jak coś odrywa się od powierzchni, spojrzałam do góry i pożałowałam. Czułam jak spadam, strach sparaliżował mnie całą. Nawet nie wiem, kiedy z każdej ze ścian wyrosły winorośle, które stworzyły coś na podobieństwo materaca. Kiedy spadłam na nią, wydostałam się z kokona i spojrzałam na resztę, która jeszcze wisiała do góry nogami.
 - Skaczcie! - wrzasnęłam.
 Zauważyłam, że czegoś zabrakło przy moim boku. Zerknęłam do kokonu i wyciągnęłam stamtąd mój miecz. W tym momencie obok mnie wylądował Shedow, który szybko wyszedł z kokona. Złapał mnie za rękę i przeteleportował na dół. Stanęliśmy obok Klary, która ledwo trzymała miecz. Miecz, który był tak piękny, że trudno było odwrócić od niego wzrok.
 - Shedow zabierz stąd Klarę - krzyknęłam do kuzyna. - Spotkamy się na powierzchni.
 - W porządku.
 Objął przerażoną dziewczynę i zniknęli w tym samym momencie, kiedy Arachne rzuciła się w ich kierunku. Zamachnęłam się mieczem, ale minęłam się. Niestety, teraz półkobieta skupiła całą uwagę na mnie.
 - Zostaw ją! - za mną usłyszałam głos Gregory'ego.
 Ponownie spojrzałam na Arachne, której twarz była kilka cali ode mnie. Wyglądała jakby coś ją sparaliżowało. Jej oczy chociaż były czarne, to miałam wrażenie, że napłynęła do nich jakaś ciemna mgła.
Z jej ust zaczął wydostawać się znajomy głos:
Drugim ostrzem nie miecz, nie grot,
Lecz młot, który miażdży wskroś. 
Spoczywa głęboko w skale,
U stóp kłębu dymu się chowa.
 Spojrzałam na Gregory'ego. Chyba wiedział, że tym razem przepowiednia jest przeznaczona dla niego. 
 Znikąd zjawił się Shedow, który z uśmiechem na twarzy zabrał naszą dwójkę do reszty. Wszyscy stali już obok Klary i gratulowali jej odwagi. Przecisnęłam się przez tłum i przytuliłam blondynkę.
 - Wiedziałam, że dasz radę - powiedziałam ile sił miałam w głosie.
 - Gdyby nie twoje słowa... - w jej głosie nadal było słychać przerażenie. - Dziękuję... 
 Poczułam jak zaczynam słabnąć. 
 - Nieźle ci menda przywaliła - usłyszałam głos któregoś z bliźniaków. - Ma ktoś ambrozję? 
 - Ja mam... - powiedział Dylan i podał mi ją. 
 - Dziękuję - uśmiechnęłam się, kiedy poczułam jak wracają mi powolutku siły. - Panowie i panie! Mamy pierwszą broń! Zostało jeszcze siedem. Gregory zostawiam tobie za zadanie zapoznanie reszty z nową przepowiednią, a ja teraz idę na plażę się poopalać. 

czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział czterdziesty siódmy

 - Śmiem stwierdzić, że twoje założenie co do grup jest błędne. - Odezwał się Lorenz, gdy ja wywalałam moją walizkę do śmieci. Wyjęłam z niej tylko resztki ambrozji, butelkę z zawsze pojawiającym się alkoholem, pas z dwoma mieczami i pare innych zabawek, których Mel nie wywaliła z torby. Miałam ochote ją udusić! Musiała wpakować mi się do torby! JA JĄ UKATRUPIE!!
 - Dlaczego? - spytał poirytowany Dylan, który nie był zadowolony z komentarza kolegi.
Bliźniak złączył palce ze sobą i przybrał "mądrą" jak na siebie pozę.
 - Ponieważ - zrobił zamaszysty ruch ręką - JEŚLI NAS COŚ ZAATAKUJE TO NIE MAMY SZANS!  - Wydarł się dość dosadnie. - Dałeś im wszystkich szermierzy i dwie boginie! A my jedynie co mamy to przerośniętego brzydala...
 - Ktoś się prosi o dostanie w mordę! - wydarł się Gregory.
 - ... Małą - kontynuował jakby nigdy nic - latającą muszkę... - wskazał na Chrisa. Który początkowo na prężył pierś, ale rozumiejąc co powiedział o nim kumpel spiorunował go wzrokiem - Córkę pijaka, małą szantażystkę... - wskazał na Mel, która była zadowolona z nowego tytułu - i nadętego błazna, który myśli, że uda mu się zapanować nad nasza hałastrą!
 - Za-bi-je Cię! - Dylan rzucił się na bliźniaka, który szybko czmychnął za drzewo i zaczał się z nim bawić za kotka i myszkę.
Gregory poszedł w ślady za szefem i teraz oboje gonili Lorenza, a Chris podleciał do nich i próbował złapać Lorenza z powietrza.
Widząc latającego Chrisa zmroziło mi krew. Zauważyłam, że większość osób w drużynie doszła do tych samych wniosków co ja bo zaczęli się nerwowo rozglądać. Kilka przechodniów przystanęło i ze zdziwieniem zaczeli przyglądać się latającemu chłopcu.
Razem z Shedowem, Klarą, Kasmirem i Hanną rzuciliśmy sie w stronę tej bandy kretynów.
 - Gregory! Dylan! - krzyknęła Klara, aby zwrócić ich uwagę. Zaczeła pokazywac im coś na migi, a oni przystanęli i z przekrzywionymi głowami patrzyli na nią.
          W tym samym czasie Shed i Han pochwycili idiote Chrisa za nogi i powalili zdezorientowanego chłopaka na ziemię. Zauważyłam, że kilka przechodniów całe zdarzenie nagrywali więc posłałam w strone ich urzadzeń małą wiązkę elektryczną... która nie była aż tak mała bo każdy telefon i aparat wybuchł.
Nie przejmując się tym dopadłam Chrisa i postawiłam go na nogi, zarzuciłam mu niedlabe ręke na ramiona zwróciłam się do przechodni:
 - Oto godny nastepca Michael'a Jordan'a!!! - wskazałam na zdezorientowanego Chrisa - Oto przyszła gwiazda koszykówki! Czy państwo widzieli jego skok?!
Mówiłam jak katarynka do zainteresowanych przechodniów.
 - Zo... - szepnęła Hanna - oni sie nie rozumieją...
 - Przeciez to grecy. Oni rozumieją. - odparł jej Shedow.
 - Co?
        Jedynie tyle dosłyszałam z ich konwersacji. Widocznie Shedow dopiero teraz uświadamiał Hannie, że od przyjazdu do obozu zaczeła naturalnie mówic po grecku... w końcu to jej ojczysty język.
Natomiast ja dalej zgrywałam pajaca.
         Na drugim końcu ulicy Mel "płakała", a Chester próbował ją pocieszać słowami " zaraz znajdziemy twoją mamę ". Na całe szczeście wszyscy herosi odnaleźli się w sytuacji i robili co mogli, aby odciągnąć uwage zwykłych ludzi od latającego chłopaka.
          Po chwili wielkiego zamieszania ludzie stracili zainteresowanie błaznami i tłum się rozszedł. Natomiast my zeszliśmy z widoku w jedną z mniej uczęszczanych uliczek. Przez  cały czas prowadziłam Chrisa przyduszając go ręką. Gdy w końcu znaleźliśmy ustronne miejsce wszyscy zrobiliśmy pogawędkę Lorenzo i Chrisowi za tą sytuacje przy zwykłych ludziach. Chłopaki wyszli z tego z wielkimi śliwami pod oczami. Chris dostał ode mnie, a Lorenzo od Dylana i jeszcze poprawił mu Kasmir.      
Dylan jeszcze raz przmyślał nasze grupy i wymienił Chestera na Mel... Oczywiście próbowąłam im wcisnąć Rikki, ale "SZEF" zbył mnie slowami: " Będzie potrzebna Klarze... bla bla ble". Sranie w banie! Zacisnęłam zęby i zgodziłam się na tą felerną sytuacje. Gdy Gregory rozdal nam nasze zabaweczki zapadła noc.
 - Dobra. - Powiedział wyciagając z torby laptopa - Kazdy ma mikrofon i słuchaweczke, kazdy z gdry może się między sobą komunikowac przez naciśniecie na słuchaweczkę i wypowiedzenia imie osoby do której chce mówić...
 - To wygląda jak gąbka. - skomentowałam, przewracając słóchawkę w palcach.
 - ...Do tego mini mapa Panteonu. - Na małej dyskietce pokazała sie zielona mapa budynku.- W grałęm tu obecną mape panteonu, ale możemy trafić na różne tunele więc urządzenie ma wgranego GPSa i bd zarysowywać ścieżkę gdzie idziecie. Nasza drużyna jest niebieska, a drużyna - popatrzył w stronę moją, Shedowa, Rikki, Klary, Kasmira i Mel. Akurat przebierałam się w czarny wygodny strój, który pożyczyła mi Hanna. No chyba nie poszłabym spotkać się z wielkim pająkiem w szortach... A chyba zależało na tym Mel wywalając wszystkie moje rzeczy z torby. Rzucę ją harybsom na pożarcie! - a idioci są na czerwono.
Spojrzał na mnie i pokazał mi język. Przymrużyłam oczy bo jedynie tyle mogłąm zrobić z tej odleglości, ale Shedow stał praktycznie za przerośnietym brzydalem.
 - Shedow! Sztachnij go w łeb! - krzyknęłam w jego stronę.
Ciemnowłosy uniósł brwi, a jego spojrzenie mówiło " chyba się dziewczynko źle czujesz ".
 - Zachowujesz się jak dziecko. - skomentowała Han.
 - Bo jestem dzieckiem. - odparał m bez ogródek zapinając nisko pas z mieczami.
 - Jesteś żałosna. - mruknęłą Bridgen.
Bliźnaiki zgodnym chórkiem zawołali "Łuuu".
Spojrzałam na nią groźnym wzrokiem.
 - Nie rozmawiam z tobą wiec nie wtrącaj się do rozmowy dwóch dojrzałych ludzi. Rodzice nie uczyli cie kultury? - do gryzłąm się.
 - Masz coś do mnie? - warknęła i wyprostowała sie zaciskając pięści.
Uśmiechnęłąm się sarkastycznie.
 - I to dużo. - założyłam czarne rękawiczki, które podał mi Greg. - Pani MAGISTER niech się zajmie swoim zadaniem, a nie wtrąca się do poważnych rozmów.
Na tym rozmowa się zakończyłą, gdyż Dylan odciągnął Rikki, z pomocą bliźniaków dalej, a Hanna i Shedow zajęli się mną. JEszcze kilka sekund i pozabijałybyśmy się.
 - Mogłabyś w końcu z niej zejść. - odparła Hanna trzymając mnie za ramie.
 - Dlaczego? JA mam z tego ubaw. - powiedziałam przeciągając sie jak kocica.
Shedow w końcu puścił mój korpus i przyjrzałam się uważnie.
 - Jestes jędzą. - powiedział całkiem poważnie.
Uśmiechnęłam się przy tym komplemencie.
 - Ale twoją! - cmoknęłam go w policzek, A Toscano wydała z siebie odgłos obrzydzenia.
W końcu ogarnęliśmy się do końca i jako dwie osobne grupy wyruszyliśmy do Panteonu.


***

AAAAAAAAAAAAAA...! 
              Jedynie to wydobyło mi się z gardła, po tym jak nagle podłoga zniknęła i zaczełam spadac w nicość. USłyszłam inne krzyki, zarówno kobiece jak i mężczyzn. Spadąłam w dół próbując za trzymać się swoją boską mocą, która za chiny nine chciała działać! Akurat w takim momencie! 
usłysząłam dziecięcy pisk, Mel przeleciałą obok mnei jak szmaciana lalka i piszczała przerażona.
 - Zoey! NA pomoc! - krzyknęła zapłakana, a mi aż serce stanęło. 
Próbowałam złapać ją w powietrzu, ale leciała zbyt szybko i zaczeła się obracać w powietrzu, a to nie pomagało w sytuacji.
 - Marlyn! - krzyknęłam, póbując złapać jej wyciągnieta rączkę. 
Starałam się ją dosięgnąć, ale to było trudne zważając na to, że nie panowałam nad powietrzem, a to było dziwne. Zawsze ten żywioł był mi posłuszny, a teraz mu się odmieniło! Moze to sprawka tego, ,ze znajdujemy sie na misji, która ma udowodnić, że bez mocy mozemy dokonac to co z mocami? Nie wiem, ale to cholernie głupi pomysł. 
 - SHEDOW?! - wydarłam się - Zrób coś! - Nadal próbowałam chwycić dłoń małej. 
 - Ale co?! - usłyszałem rozpacz w jego głosie - moja moc tu nie działa! - krzyknął z pretensją. 
 - A co to niby moja wina?! - wydarłam się. 
 - NIE KŁÓĆCIE SIĘ! - wydarła się Klara i śmignęła obok nas. 
Zanurkowała w powietrzu i leciałą w stronę Mel. 
Spojrzeliśmy na siebie z Shedowem i poszliśmy w jej ślady. Zaraz za nami Usłyszałąm krzyk Kasmira. 
 - JAK się tym hamuje?! 
I tak samo jak Mel  leciał w nierównym locie obracając się w powietrzu jak na jakiejś karuzeli. Idiota- pomyślałam - rozumiem dziecko... ale dorosły facet? idiota. 
            USłszałam krzyk Klary i jakby napinanie sznura. Zaraz po tym coś szorstkiego i lepkiego zdezyło się ze mną i skutecznie zatrzymało poczułam jak reszta osób  wpada w lepką maź i skakałam za każdym razem kiedy kolejna osoba uderzała o sznury. Usłyszałam krzyk Mel, która ześlizgnęła sie ze sznurka i znów zaczęłą spadać. NA całę szczęście Shedow rzucił się za nią i złapał  za jej kostkę.  
 - Mam ją! - krzyknął z ulgą opadając na sznury. 
Jak jeden mąż odetchnęliśmy z ulgą. 
           Oparlam sie o lepką maź, która nas zatrzymała i odetchnęłam. Po uspokojeniu oddechu zaczęłąm sie interesować na czym się znajdujemy. Było ciemno. Ledwie widziałam zarysy moich kompanów. Rozejrzałam sie za czymś świecącym i wyciągnęłam z kieszyeni dyskietke z mapą Panteonu. Kliknęłam a ona rozświetliła sie na zielono w trójwymiarze. Spojrzałam gdzie sie znajdujemy. 
 - Jesteśmy dwa poziomy pod grupą Dylana, która kieruje się do głównej komnaty. - poinformowałam reszte. 
 - Nie mam z nim łączności. - powiedziała Klara, która próbowała porozumieć się ze swoi chłopakiem, który znajduje się nad nami. 
 - A tak właściwie gdzie się znajdujemy? - zapytała Rikki pomagając usiąść Mel. 
 - Nie wiem. Mapa sie skończyła. - odparłam. 
 - Zo. - Shedow pojawił się obok mnie bezszelestnie. - Nic ci nie jest? 
Powiedział troskliwie obejmując moją twarz. 
Ztrzepnęłam jego dłoń. 
 - Nie jestem nieporadną dziewczynką. - odburknęłam mu. 
W ogóle się tym nie przejął. 
 - Czasem chciałbym być twoim rycerzem na białym koniu, wiesz? - odparł pokazując mi język jak małę dziecko. 
Przewróciłam oczami, a on wstał  i zaczął się rozgladać. 
 - Czy ktoś mi w końcu POMORZE!? - wydarł się Kasmir
Spojrzałam w jego stronę, a on wisiał głową w dół, a od upadku ratował go but zaczepiony o biały sznur. 
Klara rzuciła mi sie z pomocą, a po chwili bliźniak został wyciągniety 
  - Ma ktoś coś świecącego? - zapytał Shedow z daleka.
Próbowałam go dostrzec, ale stał za daleko.
 - Mapa ledwie świeci. - odparłą Rikki patrząc w moją stronę.
 - Boje się. - mruknęła Mel podchodząc na czworaczkach w moją stronę.
Podałam jej rękę:
 - A trzeba było sie pchać na misję? - skarciłąm ją.
Dziewczynka zachlipała i przytuliła sie do mnie.
 - No już, już. - Zaczęłam ją pocieszać jak starsza siostra - Zaraz stąd wyjdziemy. Tylko znajdziemy Shedowowi jakieś światło.
Zostawiłam ją łkającą.
Niech cierpi za swoje błędy. Powinna sie już zacząć uczyć dbania o siebie. Że jest mała to nie oznacza, że wszyscy bd na jej zawołanie. A ja nie chce ją rozpieszczać, ani zepsuć więc ucze ją jak być twarda i radzic sobie z błedami.
Podeszłam do Shedowa.
 - Domyślasz się na czym stoimy? - zapytałam chłopaka.
Pokiwał twierdząco głową.
 - To siec pająka. - wyszeptał mi do ucha.
Przełknęłam ślinę.
Jeśli to sieć pająka to oznacza, że Arachne musi być blisko, a my wpadliśmy do jej pieczary. Na samą myśl tego czego dotykałam zrobiło mi się niedobrze.
 - To ohydne. - odparłam, próbując odpędzić od siebie myśli, które mi mówily, że to na czym stoje było kiedyś wewnątrz pajaka.... FUU!!
 - Ciii - uciszył mnei. - Nie mów Klarze bo zacznie panikować.
 - Głupia nie jestem - warknęłąm w odpowiedzi.
Ten przewrócił oczami.
 - Masz jakąś latarkę? - zapytał zmieniając temat.
Pokręciłam przecząco głową.
 - Jedyne co mam to aparat.
Shed pomyślał przez chwile.
 - Zaryzykuj i zrób zdjecie. Zobaczymy gdzie jesteśmy.
Wzruszyłam ramionami i wykonałam polecenie.
Strzeliłam fleszem w pustkę i spojrzałam w ekran.
 - Masz coś? - Shedow przyciągnął w swoją stronę lustrzankę.
 - No czekaj muszę znaleźć ten knefel. - Coś zaszeleściło, ale uznałą, że to pewnie Mel się przewróciła.  - O jest.
Spojrzliśmy na czarny ekran z czymś swiecącym. Próbowaliśmy przypasować dany element do ściany albo do czegokolwiek.
 - Patrz. a tam w rogu co to? - Spytał Shed wskazując na prawy górny róg.
Przyjrzałam się.
 - To wygląda jak szczotka mojej mamy do zbierania kurzu. - odparłam. - Ale skąd by się ty wzięła szczotka do kurzu?
Usłyszałam przeszywający pisk.
 - ZA WAMI!
            W tym samym momencie coś skapnęło na ramię chłopaka. Oboje znieruchomieliśmy. Powoli obróciłam się i stanęłam oko w oko z czterema parami oczu. Krzyknęłam i rzuciłam sie do ucieczki przed żuchwą wielkiego pająka.




PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM!
Za zwłoke! Ale nie miałam czasu anie weny na pisanie!! Naprawdę przepraszam! I mam nadzieje, że to nie jest aż tak do bani jak mi się wydaje:P
Bujak :D

środa, 30 października 2013

Rozdział czterdziesty szósty

Dylan
 Złapałem dłoń spanikowanej Klary, której wróciła przytomność i wyciągnąłem ją na zewnątrz. Dziewczyna cała się trzęsła. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem. Czułem jak jej gorące łzy moczą moją bluzkę. Kto pomyślałby, że pierwszą misją będzie spotkanie z największym koszmarem dzieci Ateny.
 - Ja nie dam rady - szepnęła do mojej piersi. - Ja nie mam odwagi, żeby stanąć twarzą w twarz z Arachne...
 - Klaro, nie wierzę ci, że nie masz odwagi - podniosłem jej brodę do góry, żeby spojrzeć w jej zapłakane oczy. - Jesteś jedną z najodważniejszych osób, które znam...
 - Dylan - warknęła. - Nie jestem jak Hanna, ona dałaby sobie radę, ale nie ja.
 - Mylisz się.
 Dziewczyna odepchnęła mnie od siebie i poszła w kierunku jeziora. Odrzuciłem głowę do tyłu, ciężko wzdychając i popatrzyłem na gwieździste niebo. Jest takie piękne, że mógłbym na nie patrzyć całe wieki. Przy nich można zapomnieć o tym, co jest teraz i co nam grozi.
 Obok mnie ktoś stanął, ale nic nie mówił, tylko również patrzył się w gwiazdy. Po zapachu rozpoznałem w postaci Hannę. Przyjaciółka przez całe spotkanie była markotna, ale nie miałem odwagi przy reszcie pytać się, o co chodzi. Obawiam się, że nawet w tym momencie nie warto tego robić.
 - Gdzie poszła Klara? - w końcu się odezwała.
 - Poszła się przejść.. - mruknąłem. - Boję się, że jej strach ją pokona.
 - Da sobie radę - przyjaciółka pogłaskała moje ramię. - Potrzebuje tylko czyjejś pomocy.
 Tylko czyjej? - pomyślałem. Wiem, że ja nie dam rady. Spojrzałem na Hannę, która z kieszeni wyciągnęła paczkę żelek i zaczęła je wcinać, przeglądając się mi. Przysunęła paczkę bliżej mnie, chcąc nimi poczęstować.
 - Nie, dzięki - uśmiechnąłem się do niej i zrobiłem bliżej krok. - Hania?
 - Zapomnij - włożyła do ust żelatynową żyrafę. - Nie pomogę jej w tym. Wiesz, że jestem kiepskim pocieszycielem... Jej potrzebny psychiatra.
 - Han! - spojrzałem na nią w szoku. - Weź skończ!
 Dziewczyna przewróciła głową i pokiwała mi głową, żebym szedł w stronę obozu. Musiałem trochę przyśpieszyć, bo Han zawsze miała takie szybkie tempo. Prowadziła mnie nie wiadomo gdzie, a jakoś rozmowna nie była. Weszliśmy do obozowego szpitala, na co zmarszczyłem czoło. Dlaczego mnie ona tutaj przyprowadziła.
 Zobaczyłem jak do kogoś zaczęła machać. Po drugiej stronie sali zobaczyłem Antony'ego. Przyjaciółka podeszła do niego i pocałowała go w usta. Straciłem dech w piersiach. Nie wiedziałem o tym, że Hanna w końcu sobie kogoś znalazła. Na jej twarzy w końcu malowała się radość.
 - Będziesz stać jak słup? - zwróciła się do mnie.
 - Nie, po prostu nie spodziewałem się... - pokręciłem głową. - Dobra, nie ważne... Po co mnie przyprowadziłaś tutaj?
 - Myślę, że Antony jest w stanie pomóc Klarze - dziewczyna usiadła na łóżku i spojrzała na młodego lekarza.
 Chłopak zmarszczył czoło i spojrzał zaskoczony na dziewczynę.
 - W czym... - nie zdążył dokończyć zdania, bo na odział wpadła Zoey, na której twarzy malowało się niezadowolenia.
 - Toscano! - warknęła. - Gdzie moje żelki?!
 - Cicho siedź! - mruknęła i pokazała język. Spojrzała na Antony'ego i odpowiedziała na niedokończone pytanie. - Klara boi się pająków, a będzie musiała się z nimi zmierzyć... Może wybierzesz się z nami na misję, żeby pomóc jej jakoś?
 Na twarzy chłopaka pokazała się mina zrozumienia, ale po chwili znowu się skrzywił i pokręcił przecząco głową.
 - Niestety, chciałbym, ale nie mogę zostawić szpitala - pokazał na wszystkich leżących w łóżkach. - Ale jeżeli potrzebujecie osoby, która odbyła kurs psychiatry na Olimpie, to znam taką.
 Zoey wybuchnęła śmiechem aż musiała usiąść na jednym z wolnych łóżek. Całą trójką spojrzeliśmy na nią jak na wariatkę.
 - Kto to jest? - zapytałem się.
 - Rikki - odpowiedział.
 - Co?! - Zoey spoważniała. - Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że Brigden jedzie z nami.
 Razem z Han spojrzeliśmy na siebie i z uśmiechem na twarzy pokiwaliśmy twierdząco głową.

Hanna
 Zapukałam do pokoju Zoey i weszłam do środka. Chciałam się upewnić, że ochłonęła od chwili, kiedy dowiedziała się, iż Rikki jedzie z nami. Przyjaciółka wrzucała do swojej walizki wszystko, co miała pod nosem. Rozbawiony Shedow siedział na krześle i rzucał lotkami do tarczy powieszonej na szafce.
 - Yy... Zo? - odezwałam się.
 - Czego? - mruknęła i wskoczyła na swoją walizkę, żeby ją dopiąć. - Cholera! Potrzebuję cięższego zadka, Shed siadaj mi tutaj.
 - Tak jest! - zasalutował i usiadł na walizce, pomagając dziewczynie w dopięciu jej. - Kobieto, po co ci tyle ubrań?
 Zo spojrzała na niego gniewnie. Kiedy w końcu ją dopięła i spojrzała w moim kierunku marszcząc czoło.
 - Czy chcesz mi powiedzieć, że Rikki przez przypadek utopiła się? - przewróciłam oczami i spojrzałam na nią jak na kretynkę. - Nie patrz tak na mnie... Nie chcę, żeby jechała... Cholerna Klara... Cholerna ty.. Dlaczego wpadłaś na tak durn... - Shedow położył swoją dłoń na jej ustach.
 - Mówił ci ktoś, że za dużo mówisz? - uśmiechnął się dumnie i popatrzył na Zo. - Tak jest dużo lepiej...
 - Yy... Trzy, dwa, jeden - niestety od kilku tygodni moich odruchem na ich widok jest palmface, który pokazała mi Mel... od kilku tygodni muszę swoje czoło ukrywać pod grzywką. - Chciałam wam tylko przekazać, że za chwilę mamy zebranie na dole.
 Wyszłam z pokoju, zostawiając ich samych. Zeszłam na dziedziniec, gdzie bliźniacy rozmawiali z Chrisem. Chłopaki niechętnie chcą zostawić przyjaciela, bo uważają, że zanudzi się z nami. Uśmiechnęłam się do Lorenza, kiedy na mnie spojrzał. Po chwili skierowałam się do swojego domku, żeby przynieść swoją torbę. Po drodze spotkałam uśmiechniętą Mel, która trzymała w ręce swojego przyjaciela.
 - Cześć! - krzyknęła i mnie przytuliła.- Dzisiaj jedziecie, prawda? To dzisiaj?
 Zaczęła skakać, oczekując na moją odpowiedź.
 - Tak - pokiwałam głową. - A co? Będziesz tęsknić?
 - Oczywiście, że nie.
 Uśmiechnęła się tajemniczo i zniknęła mi z oczu. Zmarszczyłam czoło, oglądając się za nią. Po chwili ruszyłam ramionami i znowu ruszyłam po swoje walizki.

Dzień później...

 W końcu dojechaliśmy... Nigdy więcej nie zgodzę się, żeby jechać tak daleko autobusem. Wysiadłam zaraz za Chrisem i podbiegłam po swój bagaż. Uśmiechnięta Zoey usiadła na krawężniku, czekając aż jej wybranek dopadnie jej walizkę. Zazdroszczę jej i Klarze, że te mają swoich facetów, którzy z wielką chęcią zabiorą ich torby. Stanęłam obok Shedowa, który już sięgał po swoją torbę.
 - Han, weźmiesz mi ją na chwilę? - spojrzał na mnie przez ramię. Pokiwałam twierdząco głową i złapałam jego torbę, która była lekka jak piórko. - Dzięki.
 - Nie ma za co - uśmiechnęłam się do niego. - W zamian wyciągniesz moją?
 - Jasne - mruknął i zaczął wyciągać walizkę blondynki. - Cholera! Zo! Co ty w tej torbie masz?!
 - Wszystkie potrzebne rzeczy - uśmiechnęła się.
 Pokręciłam głową i z wielką radością odebrałam swój bagaż. Na szczęście, ja również miałam lekką torbę. Uznałam, że poza paroma ubraniami i kosmetykami nic do szczęścia mi nie jest potrzebne. Najwidoczniej Rikki tak samo pomyślała. Przez całą podróż siedziała sama, czasem któryś z chłopaków próbował do niej zagadać, ale szybko ich zbywała. Tylko Chrisowi udało się przy niej posiedzieć odrobinę dłużej. Nawet raz się do niego uśmiechnęła. Nie wiem kogo bardziej mi żal, jej, czy jego. Ona musi patrzeć na niego, dobrze pamiętając do kiedyś do niego czuła, a on w ogóle nie pamięta tego uczucia.
 Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się. Zobaczyłam za sobą jeden z najpiękniejszych widoków. Grecja... Nie kłamali w obozie, opisując ją. Podbiegłam do balustrady i spojrzałam na bliską okolicę. Morze było takie czyste, takie niebieskie... Niebieskie jak niebo.
 - Ślicznie, prawda? - córka Posejdona stanęła obok mnie.
 - I to jak - uśmiechnęłam się do dziewczyny. - Aż chciałoby się porzucić tą misję i wejść do tej wody...
 Odwróciłam głowę i spojrzałam na Zo, która wpadła w jakiś szał. Latała to z prawej strony, to z lewej i robiła wszystkiemu zdjęcie... No normalnie jak typowy turysta. Tu raz za pozowała do zdjęcia z Shedowem, a raz uszczypnęła w pośladek Dylana, robiąc przy okazji sobie samojebkę.
 W oddali zwróciłam uwagę na dwóch chłopaków, którzy mieli na sobie hawajskie koszule oraz spodnie, które kolorystycznie do siebie w ogóle nie pasowały. Na głowie jeszcze słomiane kapelusze a przez szyje przewieszone aparaty. Przypominali mi chińskich turystów, ale po karnacji skóry wiedziałam, że to nie oni. Jeden z nich zaczął w naszą stronę machać, ale drugi szybko go trzasnął w głowę, tłumacząc coś... Po chwili już razem machali.... Dziwne. Oboje stanęli parę metrów od nas, i wciąż się uśmiechali. Mieli w sobie coś znajomego, ale wolałam już na nich nie patrzeć.
 - Kto ma ochotę na lody?! - krzyknął Dylan.
 - Ja! - wrzasnęła Zo.
 - I ja! - odezwał się dziecięcy głos.
 Wszyscy spojrzeli po sobie, a po chwili na miejsce skąd wydobył się. Rikki powoli podeszła do jednej z walizek i zaczęła odsuwać zamek. Ze środka wypadła maleńka blondynka. Powoli podniosła głowę i pokazała nam się zarumieniona twarz Mel.
 - Gdzie są moje rzeczy?! - zaczęła wrzeszczeć Zo. - Moje kosmetyki, moje ubrania... Gdzie?!
 - Zoey - warknął Dylan. - To chyba nie jest największym problemem w tym momencie! Pytanie, co ona tutaj robi...
 Zmarszczyłam czoło i powoli spojrzałam na dwóch chłopaków, którzy przed chwilą stali tuż obok mnie. Zauważyłam, że bardzo im zależy, żeby zniknąć jeszcze przed ich zdemaskowaniem. Szybko przebiegłam dzielącą nas odległość i złapałam ich za tył koszuli.
 - Aaa... to boli! - były to znajome głosy.
 - Co tutaj robicie? - zapytałam braci Riddle. - Czyżbyście nam nie ufali?
 - To był pomysł Mel! - wrzasnął Lorenz.
 - Idioto - trzepnął go w głowę brat. - Ona jest jeszcze dzieckiem, bądźże mężczyzną i przyznaj się.
 - Ja idiotą? Tyś ch... - przerwałam im.
 Złapałam ich za uszy i przyprowadziłam do reszty. Zauważyłam, że Dylan już nabrał czerwonych kolorów. Nie spodziewał się, iż od tego momentu będzie musiał jeszcze niańczyć tą trójkę... A niestety będzie musiał, bo autobus powrotny jest dopiero jutro.
 - Dobra - uciszył towarzystwo. - Trzeba w końcu się wziąć do pracy... Całą koncepcję szlag trafił, ale jakoś sobie poradzimy... Dzielimy się na grupy.
 - Ok... - powiedziała energicznie Zo. - Byle, żebym nie trafiła na Rikki.
 - W nagrodę - uśmiechnął się bezczelnie Dylan. - Będziesz z Rikki, żebyście się nie pozabijały dodamy wam jeszcze Shedow'a, może Chester'a, Klara... Pójdziesz z nimi? - dziewczyna pokiwała głową. - Świetnie. No i Kasmir... Reszta idzie za mną.
 Kiedy pierwsza grupa odeszła, nasza skierowała się w stronę Panteonu.

czwartek, 17 października 2013

Rozdział czterdziesty piąty

 - Dzieciaki skupcie się. - poinformowałam młodzików - dziś nauczymy się jak w walce wykorzystywać różne sztuczki. - przeszłam wzdłuż dwóch szeregów ustawionych do mnie twarzą. - Tak więc dobierzcie się parami i ustawcie na przeciwko siebie w odstępach pięciu metrów. - zażądałam.
            Uwielbiałam czuć władze. Dziś poproszono mnei o poprowadzenie zajęc praktycznych z młodzikami. Przez bitwę, która miała miejsce miesiąc temu mamy duże braki w kadrze nauczycielskiej i "góra" zarządziła aby "bardziej doświadczeni" starsi koledzy prowadzili zajęcia. Na drugim końcu sali Shedow prowadził swoją grupę, a Chester jak zawsze rozkazywał swojemu domkowi. Nawet bliźniacy dostali swój przydział.... a to już było niepokojące. O ile dobrze pamiętam Dylan zajmuje sie łucznikami, Klara jak narazie niczym, a Hanna siedzi w stajni i robi za "głównodowodzącą".
Mali człowieczkowie zrobili dużo zamieszania zanim znaleźli pary, a za każdą kłutnie albo minute spóźnienia robili pompki... Tak, tak okrutna ja.
 - Ogarnięci jesteście? - zapytałam, a oni odpowiedzieli.
 - Tak jest Pani Fox! - krzyknęli zgodnym chórem.
Jedyna, rzecz którą Zayn ich nauczył umią do perfekcji. Szacunek do prowadzącego.
Podeszłam do ściany, na której znajdowały się przeróżne typy broni. Wzięłam jeden ze sztyletów do rzucania i zważyłam go w dłoni. Niezły, ale rękojeść jest za lekka. - pomyślałam.  
 - Czy Zayn przyznawał wam już bronie?  - spytałam.
 - Nie, Pani Fox! - krzyknęli zgodnym chórem. Coraz bardziej się do tych krasnali przekonywałam. Ale to nie znaczy, że nie byla wściekłą na Zayna... Zostawił mi młodzików, którzy ćwiczyli z drewniana bronią... A ja muszę odwalić kawał roboty.
Westchnęłam.
 - Ach... Zmiana planów. - powiedziałam - Dziś będą zajęcia z doboru broni. Tak więc niech wszyscy tutaj podejdą i wybiorą jaka broń do nich pasuje. Radze sugerować się swoim boskim rodzicem! - podpowiedziała im z czystej dobroci serca. - Gdy wszyscy bedą gotowi proszę ustawić na swoich poprzednich miejscach.
Zaplotłam ręce za plecami i zaczęłam przemieszczać się dalej od harmideru.
 - Mogę zadać Pani pytanie? - przede mną nagle pojawił sie chłopczyk o jasnych włoskach ścietych "na grzybka", ledwie siegający mi do miednicy. Przystanęłam i popatrzyłam na niego zaciekawiona.
 - Jeśli związane z lekcją. - napomniałam.
Chłopak chwilkę się zastanowił i nabrał pewności.    
 - Jest Pani córką Boga Zeusa - chłopczyk spojrzał na  mnie wyczekującą. Zauwarzyłąm, że wszystkie odgłosy związane z młodzikami ucichły. Nie musiała oglądać się przez ramie by wiedzieć, że wszyscy patrzą na nas z zaciekawieniem.
Kiwnęłam głową.
 - Broniom Pana Zeusa jest włócznia. Ale Pani posługuje się mieczem. Dla czego? - spytał z lekka zarzenowany.
Westchnęłam.
 - Jesteś synem Apollina? - chłopczyk przytaknął - A na imię masz...?
 - Daniel-  naprężył sie i wypił pierś.
Położyłam mu dłoń na głowie i poczochrałam mu włosy.
 - A więc Danielu, jesteś bardzo spostrzegawczy. Właśnie tej cechy najbardziej poszukuje się u dzieci Apolla. - lałam wodę.  - Owszem nie walcze włócznią, gdyż ten typ broni jest bardzo nie prawktyczny dla mojego stylu walki. - odprawłam, odprowadzając chlopczyka w stronę rynsztunku - Moim stylem jest walka w zwarciu, a włócznia pozwala trzymać wroga na dystans, a dotego jest bardzo nie poręczna i zajmuje dużo miejsca. - nie mogłam im powiedzieć, ze robie nazłość Zeusowi i dlatego nei walczę włócznią.  - Wole walczyć krótkimi mieczami, badź sztyletami.
Pokierowałam chłopczyka w stronę łuków i zciągnęłam mu jeden, na oko pasujący do neigo  i wręczyłam mu go.
Uznałam, że sprawa została zamknięta gdyż chłopiec zasalutował i odbiegł testując nową broń.
 - To znaczy, ze Pane nie potrafi władać włócznia? - zapytała jakas dziewczynka. Jej ton był pyszałkowski więc od razu rozpoznałam w niej córkę Afrodyty.
 - Imie? - siliłam sie na spokojny ton, ale miałam ochote tą małą smarkule rozszarpać.
 - Silena. - odparła trzepocząc rzęsami.
Jak to mnei irytowało.
 - Moja droga Sileno. W genach każdego herosa jest zapisana umiejętność walki bronią swoich Boskich Rodziców. Więc ja chcąc nie chcąc do perfekcji umiem władac włócznią, ale nie pasuje do mojego stylu walki jak wspominałam, więc szkole się w walce mieczem. Tak samo Dzieci Apollina potrafią z zamkniętymi oczami ustrzelić ptaka w locie... ale na przykład mam nadzieje, że znacie Dylana Stephensa... - dzieciaki pokiwały głowami - Tak więc Dylan potrafi walczyć także mieczem i bardzo dobrze rzuca nożami.
Kończąc tym temat zostawiłam dzieci, aby przemyślały sobie moje słowa. Oddaliłam się na przeciwległą ścianę gdzie skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o ścianę. Z daleka obserwowałam dzieci co robią i pozwoliłam im na samowolkę. Jak przegną mogę w tępie błyskawicy rozdzielić ich i ukarać. Po kilku minutach Shedow dołączył do mnie podpierając ścinę.
 - I jak sie Pani czuje w nowej roli Pni Profesor - podkreślił ostatnie słowo, a ja się skrzywiłam.
 - Nawet mi nie przypominaj. - odparłam - jakby nie to, że jestem wygadana, już dawno pozabijałabym te dzieci. - odparłam z przekąsem, a mój chłopak zaśmiał się.   
 - No już przyznaj się kto ci na odcisk nadepnął. - powiedział  szturchając mnie w bok.
Pokręciłam głowa.
 - Nikt mi nie nadepnął na odcisk... - odparłam stając na przeciwko niego.
Ten uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony.
 - Coś ci nie wierze.
Miałam ochote zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
 - Po prostu grają mi na nerwach dzieci Afrodyty. - powiedziałam chłodno odsuwając się od niego.
Ten objął mnie jedną ręką za szyje i pocałował w skroń. Próbował mnie tym pocieszyć i udało mu się, gdyż uniosłam jeden kącik ust.
Westchnął.
 - No leć teraz do swoich bo coś czuje, że bd miała się na kim wyżyć - pokazał głowa w strąnę młodzików, gdzie dwóch chłopców zaczęło się bić na miecze.
Westchnęłam zirytowana.
 - Dajmy im troche czasu. - odparłam zupełnie nie przejmując się tym, że oboje są poważnie poranieni.   
Chłopak spojrzal n amnei przeciągle.
 - Bawi cie to? - skarcił mnie.
Odepchnełąm go od siebie niby zła.
 - Niszczys zmi zabawe! - zaprotestowąłam jak małe dziecko i zniknęłam, aby pojawić się na drugim końcu sali.
Złapałam oboje delikwętów za wolne ręce, gdy chcieli zadać kolejny cios, okreciłam się o 360 stopni i puściłam ich. Wszystkiemu towarzysyzł dźwięk pioruna.
Wyprostowałam się i przybrałam surowy wyraz twarzy.
 - Coś mi się zdaje, że przypomnimy sobie zasady BHP panujące w anfiteatrze, a także  WY DWAJ! - zwróciłam się do poobijańców - macie zagwarantowany tydzień, w kuchni bez mozliwości uczęszczania na treningi. Wypad z sali! - zażądałam.
Nie powiem. Funkcja nauczyciela coraz bardziej mi się podobała.
Podparłam sobie boki.
 - A wy co? - warknęłam na przestraszone dzieci - Do szeregu! Już wiecie co was czeka za nieprzestrzeganie rozkazów! A i tak potraktowałam ich ulgowo.
Krasnale rospierzchły się jak myszy.
A ja czułam satysfakcję. 
Po godzinie zajęć wyrobiłam sobie niezły respekt u młodych, nikt nie podważał mojego zdania, słuchali uważnie poleceń i wykonywali wszystkie ćwiczenie. Po jakimś czasie przestałam ich traktowac jak wielki tyran i mówiłam do nich łagodnie. Mam nadzieje, że na dzień dobry na kolejnej lekcji nikt nie popuści w gacie, bo to by była siara.
Usłyszałam jakiś rumor od strony wejścia i instynktownie dałam znak aby herosi przestali ćwiczyć.
Do sali wbiegła Hania.
 - MAmy przepowiednie! - wykrzyknęłam i pobiegła dalej.
Bez interesownie poszłam w jej ślady:
 - Koniec zajęć! - krzyknęłam i przeniosłam się do biegnącej dziewczyny, zaraz obok znalazł się Shed, a daleko w tyle bez mocy przenoszenia biegł Chester. 

 - Wyrecytujcie to jeszcze raz - poprosiła Klara., która chodziła w tę i spowrotem po pokoju.
Siedziałam... Leżałam na fotelu głowa w dół i przedstawiałam sobą najwięsze znudzenie. Siedzielismy w domu Shedowa już bite pięć godzin i nie posunęliśmy się ani o krok do przodu.
Ziewnęłam szeroko.
 - Pierwsze ostrze na łonie Matki Wojny zostało złożone... - powiedziała Hanna nie odrywajac głowy od stolika.
 - To dość jasne - mruknął Dylan.
Strzeliłam palcami. Całą tą gatkę znam na pamięć nasza dziesiątka nie mówi o niczyn innym tylko o słowach pierwszej przepowiedni, co jest bardzo męczące.  
 - Matka wojny to Atena - powiedział mój chłopak, który rozwalił się na krześle obok - to było łatwe wydedukować.
 - No dobra. - powiedziała wyniosle córka Ateny kreśląc coś na niewidzialnej ścianie - pierwszą część już mamy. Druga.
 - Od wieków strzeże go Pani o białym oddechu. - tym razem odezwał sie Chester, który rozłożył się na sofie wraz z Gregorym i Rikki.
 - No i tu jesteśmy w dupie - skomentowałam.
Cisza, która nastała mówiła wszystko. Westchnęłam i wyczarowałam małą błyskawicę, pomiędzy wskazującymi palcami. Bawiłam się nią jakby to była " chińska pułapka ".
W końcu Zayn podjął dalszy temat ale ja ich nie słuchałam.. tak jak przez prawie cały czas. Totalnie ich olewałam. Nie umiałam znieść biadolenia Chrisa. Wyciągnęłam rękę do przodu i dotknęłam palcem jego nogi.
 - Teoretycznie możemy stwierdzić, że " Pani o białym oddechu" może  strezeć mieEECZ! - krzyknał i zwalił się z sofy, gdy poraziłam go leciutko prądem.Trzasnął sobą o ziemie i zaca smeisznie podrygiwać.
Hanna zaczęła sie na mnie drzeć, ale ja tylko siedziałam i uśmiechałam sie.
 - JEsteś nienormaln! Dorośnij w końcu! - mówiła przyjaciółka.
Wywróciłam oczami.
Zayn patrzyła na mnie karcącym wzrokiem, a Shedow pokazywał mi głową kuchnię. Potaknęłam. Lepsze to niż dalsze tu siedzenie. Pomyślałam.
Nie zważając na zamieszanie, zrobiłam przewrotkę i znalazłam się na nogach. Przeciągnęłam się, jak gdyby nigdy nic.
- Chcecie coś zjeść?
Wszyscy spojrzeli a mnei wilkiem, ale od razu zgłosili swoje propozycje. Spróbowałam je zapamiętać... w sumie dużo teogo było.
 - Pomoge ci - zaoferował się Shedow.
Wstał z krzesła i podążył za mną do kuchni.
Słyszałam za sobą głosy ludzi, którzy rozważali przeróżne rzeczy związane z przepowiednią. Ja natomiast przeciągnęłam się i usiadłam na blacie. Chłoapak minął mnie i próbował mnie zrzucić z szafki, ale ja się nie dałam! Zaczęliśmy się drażnić, az w końcu zleciałam z tego blatu. Pozbierałam się z ziemi i wzięłam się za robienie kanapek.
 - Tyle mózgów, a jeszcze nie znaleźliśmy odpowiedzi. - odezwąlam się w końcu.
Shogun przestał kroic ser i spojrzal w moją stronę.
 - Przepowiednie bogów nie są wcale takie łatwe. - napomniał mnie.
Wywruciłam oczami.
 - I tak wciąz nie wiem co tu robię. - mruknęłam - na moim miejscu miał byc Zayn.
          Wychyliłam się zza drzwi by spojrzeć na brata, który wędrował od godziny po pokoju z zastanowieniem. Pod jego koszulką było widac opatrunek. Rana co prawda była wyleczona, ale przy różnych czynnościach otwierała się i tryskała z niej krew. Tak właśnie działa jad pająków. Niby wszystko ok, ale rana wciąz nie jest wyleczona.
Chłopak westchnął.
 - Rozmawialiśmy już o tym. - znów zabrał się za krojenie sera.
Prychnęłam i zaczełam smarowac kanapki masłem orzechowym. Nie umiałam strawić tej ciszy i zagadnęłam.
 - Gramy w sto pytań? - zagadnęłam.
Chłopak wzruszył ramionami.
 - Czemu nie? - odparł - Ty pierwsza.
Hymn... zastanówmy się.
 - Miałes dziewczynę? - jego końcik ust zadrżał. A ja zlapałam okazję - Jaka była? ile miałes lat? ile ona miała?
 - Ej, ej, ej! - przerwał mi - to więcej niż jedno pytanie!
Spojrzałam na niego chytrze:
 - Gramy w 100 pytań, a Nie: w jedno pytanie, jedna odpowiedź! - pokazałam mu język, a on ukradł mi kanapkę z miodem i oparł sie o szafkę.
 - A więc. Miałem w tedy czternascie lat. Lizzy - bo tak miała na imię - mieszkała w mieście oddalonym od obozu o 100 km. To były czasy kiedy wykradałem się z obozu aby nie czuć się samotny. - uśmiechnęłam się z drugiej strony blatu - Pamiętam, że ona była odemnie rok starsza. - zagwizdałam.
 - Doświadczona. - pokazałam mu język, a ten rzucił we mnie ogórkiem. Złapałam go nim spadł do słoika z orzechową papką.    
 - Znałem ją dokładnie rok. Ale gdy  jej powiedziałem, że jestem herosem i wyśmiała mnie. - westchnął. Nie widziałam na jego twarzy bulu raczej rozbawienie - Cztery dni później poszłem na jej pogrzeb. - szepnął.
Wzdrygnęłam się.
 - Co się stało? - spytałam ze współczuciem.
Zakręcił nożem w dłoni.
 - Następnego ranka znaleziono jej ciało w lesie. Podobno rozszarpały ją wilki... - wbił nóż w stół. - Widziałem miejsce morderstwa i jestem pewny, że to Harybsy. Stała się potrawką dla potworów. Żałuje, że mnie przy niej nie było. Rozwaliłbym łeb  stworą.
Wyrwał nóż ze stołu i wznowił przerwaną czynność.
Nie wiedziałam co powiedzieć wiec się zamknęłam  i sięgnęłam po talerz, na który nałożyłam słodkie kanapki i zaniosłam je do pokoju.
 -... czy czystym w swej wierze zostanie. - wyrecytował Chris waląc sie po każdym słowie w  czoło. 
Zayn sięgnął po kanapkę jeszcze kiedy sżłam i dostał pacnięcie w rękę. Zrobił minkę obrażonego dziecka i podążył za mną jak cień. 
 - A teraz pytanie w jakiej wierze? - myślała na głos Klara, a Chester jęknął. Siedział zgarbony na sofie, a swoją głowe miała miedzy kola nami. Miałam ochote go klepnąć w lecy i krzyknąć " prostuj się!" Ale znając życie zabił by mnie.
 - Żarcie! - powiedziałam jedynie i wszystkie głowy zwróciły sie w moja stronę. 
Postawiłam kanapki na stole i "wybłysknęłam" się do kuchni w chwili kiedy wygłodniali ludzie żucili się na talerz. Shed  zdrygnął się gdy w poświcie żółtej błyskawicy przybyłam do kuchni. 
 - HA!- krzyknęłam - już wiesz co przeżywamy gdy "pojawiasz się i znikasz"! - powiedziałam a ten tylko ugryzł kawałek zielonego ogórka. Wyglądał zabujczo z takim głupiutkim wyrazem twarzy. Ale uwielbiałam to w nim. Nie wiele ludzi może dostrzeć jego prawdziwe ja, a przedemną zaczyna się otwierać... a ja przed nim. Chciałabym aby Gomez był tak otwarty przy innych ludziach... ale nie! Bo on musi przybrac maskę obojętności. 
Wrócił do krojenia ważyw, a ja sięgnęłam po miseczkę na saładkę Spojrzałam na niego przez ramie i przekszywiłąm glowę. Wpadłam na pomysł widząc jak z jego ust wystaje kawałek ogórka. 
 - Shedow? - spytałam gdy prechodziłam obok niego. Chłopak obrócił głowe w moją twarz i uniusł pytająco brew. 
            Zblizyłam do niego usta i ugryzłam wystającą częśc ogórka, muskając delikatnie jego wargi. To był nasz pierwszy "pocałunek" od czasu końca bitwy. Gdy odsunęłam się od niego poczułam jak moje policzki płoną, zerknęłam na niego kątem oka i dałabym sobie rękę uciąć, że on tez sie zaczerwienił, po tem uśmiechnął się pogodnie i "wciągnął" resztkę ogórka. Po tym incydencie poszlam na swoje stanowisko i zaczelam rozrywać sałatę.
Wzięłam ostani liść sałaty i krzyknęłam. 
 - PAJĄK! - wydarłąm się robiąc unik przed owłosionym stworem, który wyszedł spod sałaty. Po jego niebieskich nóżkach poznałam w nim Bonifacego. Pupila Mel. Odetchneąłm z ulga. 
Shedow stał za mną trzymając w pogotowiu nóż. - Spoko.- powiedzialam uspokajając nerwy. To rylko zwierzak Merlyn. - uspokoiłam go i wzięłam Facego na rękę. 
Nagle kuchnia zapełniła sie ludźmi. Skakali wokół mnie, a Gregowy mnie podniusł. 
Wsyzscy krzyczeli i cieszyli się. 
Razem z Shedowem patrzliśmy na nich zgłupieli. 
 - Postaw mnie na ziemi! - zażądałam. 
 - Jestes naszą bohaterką! - krzyczał młody. 
Gregory jeszcze kilka razy mną żucił, a ja uwarzałam aby tarantula nie wypadła mi z ręki. 
 - Rozszyfrowałaś przepowiednie! - krzyknęła Klara.
Syn Hefajstosa postawił mnei na zemi, a ja spojrzałam jak na największego idiote na świecie. 
 - Krzyknełas  pająk! - podpowedziała mi Hania. 
 - I co z tego? - spytałam podejrzliwie. 
Teraz Zayn pojawił się obok mnie i sprzedał mi soczystego buziaka w czubek głowy. 
 - PAjęczyca Arachne! - powiedział i uniusł mnie w objęciach. 
Teraz Kalra zabrała głos: 
 - Pani o białym oddechu! To pajęczyca Arachne! - pisnęłą - Strzeże świątyni mojej matki! Jak na to wpadłaś? - spytała.
 Spojrzałam na nią. 
 - Nie wpadłam na to. - powiedziałam zażenowana. - Po prostu znalazłam jego. 
I ukazałam wszystkim niebieską tarantulę. 
A Klara zbladła i znalazła się na ziemi. 
 - Ach... zapomniałam o panicznym lęku dzieci Ateny, przed pajękami. - powiedziałam głupkowato, gdy reszta towarzystwa, próbowali ocucić blondynkę. 
Dopiero teraz do kuchni weszła czarnowłosa córka Posejdona. 
 - Jestem ciekawa jak sobie poradzi z zadaniem. - powiedziała kpiąco. Az język mnie świezbiał aby jej odpowiedzieć. - Przeciez spodka się z matką pająków. 



Przebrnęliśmy już przez pierwsza Wielką Przepowiednie.
I ja wam się podoba relacja Zo i Shedowa?

sobota, 5 października 2013

Rozdział czterdziesty czwarty

Hanna
 Złapałam paczkę żelek, które Zoey przed tygodniem przywiozła z Niemiec. Nie mam zielonego, co tam robiła, ale wiem, że się tam wybrała z Shedowem. Oczywiście, dwie świnie nie chciały mi nic przywieźć, a ja taka dobra dla nich byłam... Ale cóż, na szczęście wiem, gdzie Zo zawsze chowa słodycze, więc nie ma problemu. Po namyśle wzięłam jeszcze jedną paczkę dla Mel.
 Wyszłam oknem po winoroślach, które moi bracia zasadzili w zeszłym roku. Afrodycie się tak spodobał nasz ogród, że poprosiła o kilka winorośli przy swoim domku, a że wszyscy jej zazdrościli tych pięknych krzewów, iż poprosili dzieci Dionizosa o zasadzenie ich przy wszystkich domkach.
 Kiedy zeskoczyłam na ziemię rozejrzałam się po obozie, modląc się, żeby nie wpaść na blondynkę.. Ale ta razem z Rikki znowu trenują. Podziwiam obie dziewczyny, ja po tygodniu odpuściłabym... Nie, ja tak zrobiłam. Odechciało mi się brania lekcji z łucznictwa razem z Dylanem. Oczywiście, przyjaciel wczoraj dał mi kazanie, że to jest nieodpowiedzialne, itd. Dziwne! Odkąd dowiedział się, że on będzie rządzić naszą drużyną, stał się nadto odpowiedzialny.
 - Han!
 Zamarło mi serce, kiedy usłyszałam piskliwy głosik. Odwróciłam się powoli na pięcie i spojrzałam na uśmiechniętą Mel, trzymającą w ręku swojego ulubieńca, czyli tarantulę. Uśmiechnęłam się do niej i rzuciłam paczkę żelek. Widząc żelki, schowała swojego przyjaciela do kieszeni i zabrała się za otwieranie paczuszki.
 - Coś się stało? - pogłaskałam ją po blond włoskach, kiedy zbliżyła się do mnie.
 - Od dwóch tygodni, odkąd się obudziłam zastanawiałam się skąd kojarzę tą dziewczy... - przerwała, kiedy w końcu udało się jej rozerwać plastikową torebkę -..nę, która walczy z Rikki.
 - I do czego doszłaś?
 - To ona mi kiedyś powiedziała, że kocha Christophera, prawda? - popatrzyła na mnie swoimi niebieskimi oczami. - To ona została uciekła z obozu, bo nikt jej nie chciał?
 Zagryzłam wargę i zatrzymałam się. Dobrze pamiętam tamten dzień, kiedy Rikki odeszła (27). Nawet mi do tej pory nie przeszło przez myśl, co czuje Chris, kiedy zobaczył dziewczynę po takim czasie. Zachowuje się bardzo normalnie. Nie zauważyłam czegoś niepokojącego... Zachowuje się tak jakby o niej... zapomniał. Moje oczy rozszerzyły się.
 - Mel, czy pytałaś o Rikki Chrisa? - złapałam dziewczynkę za ramiona. Ona pokręciła przecząco głową, próbując mnie rozgryźć. - Muszę uciekać! Trzymaj się! - rzuciłam się do biegu, ale po paru metrach się odwróciłam. - Postaraj się nie pokazywać Zo z żelkami.

Rikki
 Złapałam swój ręcznik i wyszłam spod prysznica. Dzisiejszy trening dał popalić mi i Zoey. Nie możemy ani jednego dnia pozwolić sobie na odpoczynek, bo może to zaburzyć nasz tryb. Podeszłam do zaparowanego lusterka i przetarłam je dłonią. Zobaczyłam tam swoje odbicie, a moja ręka powędrowała ku szyi, gdzie wisiało złote serduszko, które dostałam od mojej mamy... a później od Shedowa. Wciąż wracam do słowa, które zostało tam wygrawerowane - "walcz". Można je interpretować na miliony razy. Można walczyć, bo walczyć, można walczyć o swoje imię, czy też o swoją miłość. Na to słowo skrzywiłam się. Było one tak bardzo niedorzeczne.
 Poczułam coś dziwnego, co spowodowało, że w mojej łazience zmaterializował się Shedow. Nic się nie zmienił od czasu, kiedy go po raz ostatni widziałam .Spojrzał na mnie swoimi "księżycowymi" oczyma. Nie odzywał się tylko na mnie patrzył, nawet jego twarz nie okazywała niczego.
 - Dotrzymałeś słowa - postanowiłam pierwsza zabrać głos. - Zo zmieniła się od kiedy opuściłam obóz.
 Shedow lekko się uśmiechnął, ale po chwili znowu jego twarz przybrała kamienną minę.
 - Miała najwspanialszego nauczyciela na świecie - powiedział.
 Prychnęłam, ale nie w sposób, żeby go urazić. Jednak jego poczucie humoru też się nie zmieniło.
 - No dobrze, nie będę zaprzeczać - odwróciłam się i spojrzałam w jego lustrzane odbicie. - Jak chciałeś mnie zobaczyć nago, to się spóźniłeś...
 - Co za pech - mruknął, nie spuszczając ze mnie wzroku. -  Nie mieliśmy do tej pory okazji porozmawiać sam na sam.
 Zmrużyłam oczy i ponownie na niego spojrzałam. Nie miałam zielonego pojęcia, co ode mnie chce. Podeszłam bliżej niego, czując bijące od jego ciała ciepło. Spojrzałam w jego srebrne tęczówki, mając nadzieję wyczytać z nich coś więcej.
 - O czym? - szepnęłam.
 - Dlaczego to robisz? - złapał mój kosmyk i zaczesał go za ucho. - Próbujesz być obojętna na wszystko, a jednak wiem, że wciąż jest w tobie... - przerwałam mu.
 - Tylko nie wyjeżdżaj mi tutaj z tekstem typu " moja najwierniejsza towarzyszka", bo ci nie uwierzę - dotknęłam palcem jego piersi.
 Ten złapał moją dłoń i przyciągnął do swojej piersi.
 - Wciąż wierzę, że w tobie jest moja najwierniejsza towarzyszka, przyjaciółka, ale przede wszystkim osoba, którą przez tyle lat obdarzałem miłością...
 Poczułam jak coś we mnie pękło, moje całe ciało ogarnął niesamowity ból. Cofnęłam od niego rękę i odsunęłam się od niego, wpadając na umywalkę. Nie potrafiłam opanować łez, płynących do moich oczu. To wszystko tak bardzo mnie bolało. Chłopak nadal stał w miejscu i patrzył na mnie nadal z kamienną miną, ale zobaczyłam to w jego oczach... Była to troska.
 - Nie ma czegoś takiego jak miłość - prychnęłam.
 - Mylisz się Rikki - pokręcił głową. - Jest i ty dobrze o tym wiesz... Tylko po prostu o tym zapomniałaś.
 Złapałam dłońmi swoją głowę, chcąc w jakiś sposób odgonić, ten ból... Lecz on narastał i narastał. Zaczynało mi brakować tchu, zaczęłam tracić kontrolę nad swoim ciałem. Widziałam, że w łazience zaczęły ruszać się węże prysznicowe, a po chwili trysnęła z nich woda. Shedow wciąż stał w tamtym miejscu, nie zwracając uwagi, że jest cały mokry.
 - To boli - szepnęłam.
 Chłopak pokiwał głową i klęknął przede mną.
 - To znaczy, że walczysz, a jeżeli walczysz, to nigdy nie przegrasz... Znowu odzyskasz siebie.
 - To to za bzdury gadasz! - prychnęłam.
 - Powiedziała mi to kiedyś wyjątkowa osoba.... Miej to na uwadze. A.. - powiedział po chwili. - Nie martw się, nikt nigdy nie dowie się o tej sytuacji i o tym, że zwątpiłaś w nową siebie.
 - Nie zwątpiłam - krzyknęłam, a on tylko ruszył ramionami.
 Kiedy zniknął, poczułam niesamowitą ulgę. Wstałam z ziemi i spojrzałam na swoje odbicie. Byłam blada jak nigdy wcześniej.
 - Muszę zacząć go unikać - powiedziałam do siebie i zabrałam za dalsze zabiegi kosmetyczne.

Hanna
 Weszłam na taras jadalni, gdzie w cieniu brzozy siedział Chris, który zaczytał się w komiksie. Podeszłam do niego i usiadłam naprzeciwko. Chłopak podniósł wzrok i widząc mnie, uśmiechnął się. Odwdzięczyłam się tym samym, i zaczesałam kosmyki, które spadały na moje czoło za ucho.
 - Coś się stało? - zapytał po dłuższej ciszy.
 - No wiesz... - zaczęłam nieśmiało. - Nie wiem jak cię o coś zapytać...
 - Prosto z mostu - odłożył komiks i przybliżył się do mnie, łapiąc za dłonie. - Jeśli chcesz się zapytać, kto zjadł twoją bombonierę, to bez bicia się przyznaję, że to nie ja.
 Chłopak pokazał swoje białe zęby i przyglądał się mi z uwagą.
 - Co czujesz do Rikki?
 Chłopak zdumiał się. Nie wiedział, co powiedzieć. Poczułam jak jego dłonie zaczynają się pocić, ale nie zabierałam swoich. Miał je takie ciepłe.
 - Co ja czuję do Rikki, tak? - uśmiechnął się lekko. - Co mam do niej czuć? Wróciła córka Posejdona... Wielkie mi coś. Chociaż muszę przyznać, że ładna, ale odrobinę mnie wkurza...
 - Naprawdę nic do niej więcej nie czujesz? - chłopak pokręcił przecząco głową.
 Uśmiechnęłam się słabo i wstałam z ławeczki, oddalając się od chłopaka. On w ogóle nie pamięta, co czuje do Rikki. Nie wierzę, żeby tak mówił o niej, gdyby choć trochę pamiętał uczucie, którym ją darzył. Wyszłam z jadalni, szukając domku Ateny. Myślę, że Klara będzie w stanie mi wytłumaczyć, o co tutaj chodzi. Teraz powinna mieć odrobinę czasu wolnego, ponieważ Dylan ma trening z Chesterem.
 Wpadłam do ogrodu bogini mądrości, gdzie musiałam zachować ciszę. Dzieci Ateny uwielbiały w tym miejscu pochłaniać wiedzę, a każdy niepotrzebny hałas je rozprasza. W białej altance znalazłam Klarę, która uczyła Kasmira gry w szachy. Uśmiechnęłam się do nich, kiedy zauważyli, że nie są sami. Chłopak od razy wyczuł, że jest coś nie tak, bo zaproponował, iż pójdzie sprawdzić, co robi brat. Zajęłam jego miejsce i spojrzałam na blondynkę.
 - Coś się stało? - podniosła swoją brew.
 - Mam pytanie - czułam jak moje ręce się trzęsą, nie wiem, dlaczego tak bardzo to przeżywałam. - Czy jest możliwość wymazania swoich uczuć do drugiej osoby?
 Dziewczyna wybuchła śmiechem i usłyszałyśmy chórek niezadowolonych dzieci Ateny. Klara szybko przyłożyła dłonie do ust i nadal rozbawionym wzrokiem na mnie się patrzyła.
 - Zakochałaś się w kimś, ale ta druga osoba nie odwzajemnia twoich uczuć? - zaczęła ruszać swoimi brwiami.
 - Nie, nie chodzi o mnie... Idzie, czy nie?
 Klara wzięła głęboki wdech i spojrzała na poważnie na mnie.
 - Jest taka świątynia na końcu obozu, należy ona do Mneme...
 - Mneme? - zmarszczyłam czoło, próbując przypomnieć sobie kogokolwiek o tym imieniu. - Kim ona jest?
 - Jest to jedna z mniej znanych muz.... Jest muzą pamięci i wspomnień.
 - Wystarczy poprosić? - zdumiałam się. - Czyli mogę od tak sobie tam do niej iść i powiedzieć, że chcę na przykład zapomnieć o... - o czym chciałabym zapomnieć?
 Dziewczyna pokręciła głową.
 - Nie, to byłoby za piękne... Mneme wie, kiedy człowiek potrzebuje jej pomocy.
 - Chcę do niej iść - powiedziałam pewnie.
 Dziewczyna skrzywiła się, słysząc mój pomysł. Wyglądała jakby chciała wiedzieć, co we mnie siedzi. Problem w tym, że ja sama nie wiem, co to jest... Nawet nie wiem, dlaczego chcę tam iść. Żeby dostać potwierdzenie ze strony Mneme o tym, iż mój przyjaciel skorzystał z jej usług? Wątpię.
 Wstałam od stolika i ruszyłam do wyjścia. Wiedziałam, w którą stronę iść, bo w tej chwili przypomniałam sobie, że kiedyś Shedow mi wspominał o tamtym miejscu. Zatrzymałam się przed stajnią, gdzie wpadłam na Zoey, która była zajęta rozmawianiem ze swoim pegazem. Nie zwracając na nią uwagę, zabrałam Tristiana i dosiadłam go. Kątem oka zobaczyłam, że Zo przerwała rozmowę ze swoim przyjacielem i popatrzyła na mnie równie krzywo jak Klara.
 Po kilku minutach lotu dotarłam do bardzo małej świątyni. Było tutaj tak czysto i cicho. Wszystko przypominało mi tutaj wakacje na Chorwacji, gdzie zabierała mnie mama. Zza fontanny, która stała po środku wyłoniła się piękna, wysoka blondynka o niebieskich oczach i boskim uśmiechu. Była ubrana w białą suknię.
 - Córka Dionizosa - powiedziała swoim anielskim głosem. - Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będziemy miały okazję się poznać. Jesteś również piękna jak wszystkie inne córki twego ojca... Niestety, on nie miał ich wiele - usiadła na białym murku otaczającym fontannę i pokazała ławkę pod jednym z białych filarów. - Ale wszystkie córki Dionizosa mają ten sam problem...
 - Problem? - zdziwiłam się.
 - Nie masz żadnego problemu? - zaśmiała się. - Twoim największą udręką jest ta ciągła myśl, że zostawiłaś swojego ojczyma... Wiem jak bardzo za nim tęsknisz... Niesamowite, jak można kochać osobę, która przez większość twojego życia była pijana?
 - On nie potrafił sobie poradzić ze śmiercią mojej mamy - powiedziałam cicho. - On jest dobrym człowiekiem...
 W jednej chwili przed moimi oczami stanął obraz pensjonatu, gdzie się wychowałam. Stałam przy starym aucie Ramiro i przyglądałam się głównemu wejściu. Po chwili wypadła stamtąd moja mama oraz ojczym... Mieli na sobie ślubne stroje. Tak, to był dzień ich ślubu. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam bijących brawo ludzi. Po chwili poczułam jak ktoś mnie bierze na ręce. Były to ręce Ramiro. Spojrzałam na jego wówczas jeszcze młodą i przystojną twarz. Mogłabym pozazdrościć mojej mamie takiego męża, ale czułam, że był jeszcze lepszym ojcem. Pocałował mnie w policzek i znowu się uśmiechnął.
 Odszedł trochę od samochodu i mojej mamy, i pokazał mi hektary jego ziemi, gdzie rosły winorośle. Pokazał mi całą ręką tą ziemię i szepnął do ucha.
 - Za parę lat, to wszystko będzie należeć do ciebie.
 - Naprawdę? - spojrzałam uradowana na niego.
 - Tak - pogłaskał mój policzek. - Jesteś moją najukochańszą Kruszynką... Tak bardzo cię kocham...
 Obraz się rozmył i zmienił. Znalazłam się w salonie, gdzie przy kominku siedział Ramiro z kieliszkiem w ręku. Przełknęłam ślinę i podeszłam do niego. Spojrzałam na jego zniszczoną twarz. Wciąż przyglądał się zdjęciu mojej mamy, które wisiało nad kominkiem. Złapałam jego dłoń, czekając aż odwzajemni uścisk. Pamiętam ten dzień, była to siódma rocznica śmierci mojej mamy. Wtedy po raz pierwszy od tak długiego czasu on odwzajemnił uczucie...
 - Przepraszam - szepnął. - Przepraszam.
 - Nie masz za co przepraszać, tato - poczułam jak po moich policzkach spływały łzy.
 - Nie potrafię się zmienić... Tak mi jej brakuje - wstałam i usiadłam na jego kolanach, przytulając się do niego najmocniej jak potrafiłam. Nawet nie przeszkadzał zapach alkoholu. - Nie chcę i ciebie stracić.
 - Nie stracisz... Przyrzekam ci, że nigdy cię nie zostawię. 
 Obraz znowu zniknął, ale tym razem wróciłam do świątyni. Po moich policzkach spływały łzy. Od tak dawna nie widziałam swoich rodziców tak wyraźnie. Zaczynałam zapominać jak wyglądają, zaczynałam ich zapominać. Może to był powód, dlaczego zapragnęłam się tutaj pojawić.
 - "Przyrzekam ci, że nigdy cię nie zostawię" - zacytowała mnie Mneme. - Teraz znasz powód, dla którego chcesz opuścić obóz po swojej misji...
 - Opuścić? - usłyszałam czyiś głos. Odwróciłam się i zobaczyłam zdziwioną Klarę, która stała przy jednym z filarów. Nie mam pojęcia, jak długo tam była. - Jak to opuścić?
 - Klara - pokręciłam głową.
 - Nie możesz nas tak opuścić, przecież rodziny się nie opuszcza - zbliżyła się do mnie. - Wiem, że między nami nie zawsze było okej, ale jednak...
 - Klaro, to nie jest moja rodzina - poczułam się żałośnie, to mówiąc. - Jesteście moimi przyjaciółmi, najwspanialszymi, ale jednak moje serce jest gdzieś indziej...
 - Dylan wiedział?
 Pokiwałam głową.
 - Córka Ateny jak miło - w końcu odezwała się Mneme, która w tym czasie zdążyła sobie zrobić kawę? - Mam dla ciebie wiadomość. Posłuchaj, bo to może być bardzo ważne:
Pierwsze ostrze na łonie Matki Wojny zostało złożone,
Od wieków strzeże go Pani o białym oddechu.
Próbę odwagi musi podjąć śmiałek,
Aby udowodnić, czy czystym w swej wierze zostanie.
 Spojrzałyśmy z Klarą na siebie, wiedząc już, co właśnie zostało nam przedstawione.
 - Pierwsza przepowiednia - powiedziałyśmy na raz.



Leń nie chciał tego zrobić więc ją wyręczyłam:P
Kolejna notka napisana przez Kinge :D

piątek, 20 września 2013

Rozdział czterdziesty trzeci

 Szczerze mówiąc nie spodziewałam się takiego rozpoczęcia roku. Zamiast zabawy, fajerwerek patrzyłam na zrozpaczonych herosów, którzy stali nieruchomo, spoglądając na miejsca, gdzie ofiarowali bogom ciała zmarłych bliskich. Wciąż nie wierzę, że straciliśmy tak wielu mężnych herosów. Niektórzy z nich byli ze mną w drużynie podczas tutejszych bitw, jedli posiłki obok mnie, uśmiechali się zalotnie lub siedzieli ze mną podczas lekcji.
 Sama straciłam tylko dwóch braci, ale niestety nie miałam okazji ich za dobrze poznać, bo przybyli do obozu niedawno. Na pewno nie tak wyobrażali sobie życie w tym miejscu. Gdybym potrafiła cofnąć czas...
 Poczułam na swoim ramieniu ciepłą dłoń, dotknęłam jej i odwróciłam się. Za mną stał Dylan. Delikatnie się do mnie uśmiechnął, chcąc ukryć swój smutek. On również stracił wielu braci i sióstr, lecz był bardziej do nich przywiązany niż ja.
 - Dużo się zmieniło, prawda? Popatrz, jesteśmy starsi o prawie 2 lata i tyle w tym krótkim czasie przeżyliśmy... Zmieniliśmy się i to chyba najsmutniejsze w tym wszystkim.
 - Tak - pokiwałam głową. - W szczególności ty, Dylan. Nie jesteś tym chłopakiem, którego znałam... Wiesz, że właśnie mnie olśniło? Właśnie w tym momencie - prychnęłam. - Odkąd pamiętam byłam zazdrosna o Klarę... nie podobało mi się to, że ją kochasz, że ją pocieszać, jesteś przy niej... Byłam w tobie zakochana... Ale teraz już wiem, że byłam zakochana w Dylanie, którego znałam przed obozem.... w tym beztroskim chłopaku, który nigdy mnie nie pytał o zdanie, tylko robił, co chciał i nieświadomie wpakowywał mnie w kłopoty... Naprawdę kochałam cię.
 - Naprawdę? - zmarszczył czoło. - Tyle razy próbowałem tobie to samo powiedzieć, ale nie miałem odwagi...
 Poczułam jak do moich oczów napływają łzy. Gdybyśmy oboje byli odważniejsi, to może teraz bylibyśmy razem jak dawniej? Lecz nic to nie zmieniłoby w naszym życiu. Decyzja o wyjawieniu naszych uczuć nie zmieniłaby toku wydarzeń, nie zmieniłaby niczego.
 - Dlaczego właśnie w tym momencie wzięło nam się na szczerość? - spojrzałam na obóz, który wyglądał jak wiele miast zniszczonych podczas wojen światowych. - Bo może okazać się, że nie będzie już żadnej okazji? Że w następnej bitwie, któreś z nas może stracić życie? Co jeżeli zginiemy jutro, za miesiąc, za rok?
 - Jak ginąć, to razem, Han - złapał mnie za dłonie. - Wciąż cię kocham i nie pozwolę ci stracić życia. Będę cię bronić póki będę miał siły, bo jesteś dla mnie jedną z najważniejszych osób. Będę dumny walcząc u twojego boku... Hanno Toscano, za parę miesięcy lub może powinniśmy liczyć to w tygodniach.. zabijemy bliźniaków i wrócimy do naszego życia.
 - Dylan.. wiesz, że odejdę stąd, prawda?
 - Wiem, Han. Wiedziałem to od samego początku. Uważasz, że wciąż masz obowiązek wobec Ramiro, ale naprawdę nie musisz odchodzić...
 Po moich policzkach spływały łzy. Rzuciłam się na jego szyję i przytuliłam go do siebie najmocniej jak potrafiłam.
 - Nic tego nie zmieni. Będę musiała to zrobić.
 - Wiesz, że robiąc to spowoduje, iż zapomnisz o tym wszystkim? O obozie, o swoim ojcu, o herosach... o mnie?
 - Wiem - szepnęłam. - Dylanie, to ostatnia nasza wspólna misja... Nigdy do tej rozmowy nie wrócimy i będziemy się cieszyć każdą wspólną chwilą... Stwórzmy historię, która będzie wbijana moim dzieciom do głowy w szkołach...
 Chłopak pokiwał twierdząco głową i nachylił się nade mną. Musnął moje usta i powoli się odsunął ode mnie. Tyle lat czekałam na to, a teraz było tak jakby przedwczesnym pożegnaniem. Nie patrząc na niego, czułam jak nieruchomieje, a później "ten" głos znowu zawładnął jego gardłem:

 Osiem ostrzy wykutych zostało w czeluściach czarnego wulkanu.
 Przez ogień i wodę szlifowane zostały,
 Pieczęcią powietrza i ziemi znaczone,
 Do dzieła zostały stworzone.
 Lecz wpierw heros krew swą przelać musi.
 Aby dążyć do wybawienia.

Kiedy zakończył, zachwiał się, więc szybko złapałam go i przytrzymałam w pionie. Chłopak zaczął mrużyć oczy, nastawiając ostrość swojego wzroku.
 - Znowu poinformowałem kto będzie walczyć? A może wyjawiłem tą tajemniczą dwójkę? - zakpił sobie.
 - To była nowa przepowiednia, Dylan... Wszyscy już znają swoje przeznaczenie.

Kilka godzin później...

 Weszłam na pagórek, na którym znajdowała się świątynia Zeusa. Ona jako jedyna pozostała bez jakikolwiek strat. Prawdopodobnie nikt nie miał odwagi jej zniszczyć. Dziwne... Gdybym ja była po drugiej stronie, to pierwsze, co zrobiłabym, to zniszczyłabym ją... Chociaż nie.. Wystarczyłoby, że byłabym wściekłą Zoey.
 O wilku mowa! Dziewczyna siedziała na kolanach złotego Zeusa. Przyglądała się czemuś, co trzymała w ręce. Czyżby ona się nad czymś zastanawiała? W końcu podniosła głowę, kiedy zdała sobie sprawę, że nie jest już sama.
 - Jesteś jeszcze zła? - zapytałam.
 - Nie, już nie... - delikatnie się uśmiechnęła. - Oddałam ci i jesteśmy kwita... Widzę, że już z nosem jest ok.
 - Powiedzmy, że tak... - odruchowo dotknęłam swojego nosa, który został uleczony przez Dylana. - Wiesz, że przypomniałam sobie o tym, że ty dzisiaj kończysz dwadzieścia lat...
 - Niezły czas na urodziny, nie? - prychnęła.
 - Niestety... Muszę stwierdzić, że w końcu ktoś ma gorsze urodziny niż moje 17-ste. Od tamtej pory nawet ich nie obchodzę. - Zo podniosła w zdziwieniu brwi i zleciała na dół, żeby do mnie podejść. - A więc Zo, wszystkiego najlepszego.
 - Taa... Dzięki - uśmiechnęła się.
 - Nie wiedziałam, co mogę ci wręczyć, bo w wymyślaniu prezentów zawsze byłam kiepska... Proponowałam, żeby dać ci dożywotni karnet do dionizyjskiej spiżarni, ale w tamtym momencie usłyszałam jak moi bracia po raz pierwszy byli zgodni...
 - Zgodzili się? - zrobiła wielkie oczy.
 - Dziewczyno, upadłaś na głowę? - uśmiechnęłam się. - Oni byliby w stanie zamordować za tą spiżarnię, dlatego musiałam się zwrócić z prośbą do ojca i ta-dam!
 Podałam dziewczynie bardzo małą buteleczkę z winem. Dziewczyna widząc jej rozmiary aż się skrzywiła. No tak, jej to zawsze mało.
 - Nie patrz tak na to... Ona wiecznie będzie pełna - w tym momencie jej oczy się zaświeciły. - No może nie wiecznie, bo zabraknie wina w momencie, kiedy będziesz miała dosyć... Czyli nici z upijania się.
 - Szkoda - mruknęła, ale zaraz się uśmiechnęła. - W każdym razie ci dziękuję za to i za pamięć.
 - Ach, nie ma za co - przytuliłam dziewczynę. - Ee.. nie powiedziałam ci jeszcze, że jeśli chodzi o wino, to zależy od twojej potrzeby. Jak będziesz chciała spróbować toskańskiego, to je dostaniesz, a jak najdzie cię na francuskie, to i takie dostaniesz.
 - Eee... Już mi się podoba!

Miesiąc później...

 Złapałam garść ciasteczek i usiadłam przy moim stoliku na jadalni. Dylan razem z Klarą grali w warcaby i nie zwracali uwagę na to, że przy stole reszta je. Spojrzałam na Chrisa, który wciągnął się w czytanie artykułu, który przyniosła mu Rikki, że zastygł z łyżką zupy w połowie drogi do ust. Uśmiechnęłam się na ten widok, bo przez głowę przeszło mi tylko to, żeby go wystraszyć... Ale pozostawię to raczej Zo, która idzie do stolika z połową jedzenia z obozu.
 Już minął miesiąc od najgorszego, co ten obóz spotkało. Wiele osób już wróciło do zdrowia, tylko kilkoro jeszcze leży w szpitalu. Najważniejsze, że już pogodzili się ze śmiercią swoich bliskich i skończono z żałobą. Jestem pewna, iż leży jeszcze tamta bitwa wszystkim na sercach, ale lepiej jest, kiedy tego się nie przypomina. Staramy się nie żyć przeszłością, tylko teraźniejszością... i po części przyszłością.
 Od miesiąca Dylan ma tą samą przepowiednię... "Osiem ostrzy wykutych zostało w czeluściach czarnego wulkanu". Razem z resztą zastanawiamy się o jaki wulkan chodzi. Może to jest klucz do następnej przepowiedni... Ale póki, co musimy czekać.
 - Cześć wam! - Zo rzuciła tacę na stół i spojrzała krzywo na Chrisa. Po chwili ruszyła ramionami i klepnęła jego dłoń, powodując, że zupa z łyżki wylądowała na jego bluzce. - Nie ma za co.
 - Zatłukę cię - mruknął. - No ej, to była moja ulubiona bluzka... Teraz nie spierze się...
 - Eee tam, nic nie widać - Zo sięgnęła po serwetkę i starała się wytrzeć plamę, ale jeszcze bardziej ją roztarła. - Ups.
 Chłopak przewrócił oczami i wstał od stolika, przy okazji trzepiąc gazetą Zoey w głowę. Ta tylko skrzywiła nos i zabrała się za jedzenie. Zauważyłam na jej ramieniu delikatną szramę, co znaczy, że była na treningu... razem z Rikki. One są w stanie się pozabijać tam, kiedy nikt nie patrzy... Ale cóż, obie są na tyle silne, że tylko ćwicząc razem mogą się rozwijać. Ja postanowiłam jak na razie zrezygnować z lekcji walki mieczem, a zająć się łucznictwem. To mi pomoże trzymać wrogów na odległość, powodując, że spokojnie będę mogła korzystać z magii winorośli.
 - Tak w ogóle, czy ktoś widział dzisiaj bliźniaków? - zapytała się Klara.
 - Z pewnością znowu budują jakąś bombę zagłady.. buahahaha - odpowiedziała żywo Zoey odrywając się od kurczaka. - Hmm... A dlaczego pytasz?
 - Ach, Kasmir miał mi w czymś pomóc... - dziewczyna ruszyła ramionami i wróciła do gry z Dylanem.
 Kątem oka zobaczyłam uśmieszek na twarzy Zo. Dziewczyna odkąd dowiedziała się, że jest jedną z ósemki dała sobie na cel, żeby przed misją zrobić coś dobrego. Tak, ona i coś dobrego... I na to wyznaczyła sobie, że spróbuje wyswatać tą dwójkę. Oczywiście, próbuję jej to wyperswadować, ponieważ nie chcę, żeby wchodziła z buciorami między Klarę a Dylana, ale na nic z tym. Zoey jest uparta jak osioł i uważa, że oni do siebie nie pasują. Z tą dziewczyną naprawdę jest coś nie tak.
 - Cześć wam - między nami "teleportował" się Shedow. I pierwsze, co musiał zrobić to sięgnąć po frytkę z tacy blondynki, ale wystarczyło, że syknęła i chłopak zabrał rękę. - No weź, jestem głodny.
 - To sobie weź tacę i nabierz swojego jedzenia.
 Spojrzałam na Chestera, który od jakiegoś czasu przyglądał się tacy Zo. Wykorzystał moment i sięgnął ręką po kawałek kurczaka, ale tym razem zamiast klapsa, w stole pojawił się nóż. Wszyscy przerwali swoje zajęcia i spojrzeli na zirytowaną Zo. Oczywiście, wszyscy ciekawi są, co zaraz zrobi dziewczyna. Chester przez chwilę patrzył to na kurczaka, to na nóż, nie wiedząc, czy kontynuować swoje "polowanie", czy raczej odpuścić.
 - Wara od mojego jedzenia - warknęła. - Ja tutaj mam wyliczone kalorie.
 Chcąc, nie chcąc prychnęłam, powodując, że Zo popatrzyła na mnie złowrogo. Poczułam, że to najlepszy pomysł, żeby stąd odejść. Poklepałam Shedowa po plecach i odeszłam od stolika. Wciąż w dłoni miałam parę ciastek. Zostawię je dla Marilyn. Ona wciąż leży w szpitalu, niestety nie wybudziła się od pogrzebu. Wydawało się, że nic złego się jej nie stało, ale pomyliliśmy się. Jej psychika była w kiepskim stanie, co spowodowało załamanie nerwowe, które doprowadziło do śpiączki. Codziennie ktoś ją odwiedza i stara się z nią rozmawiać. Najczęściej jest to Dylan, który miał do niej wielki sentyment.
 Weszłam na salę, gdzie na szczęście połowa łóżek już była wolna. Podeszłam do ostatniego, gdzie leżała mała blondyneczka. Uśmiechnęłam się na jej widok i usiadłam na skraju jej łóżka, dotykając czułka.
 - Cześć Mała - szepnęłam. - Przyniosłam ci trochę ciastek, bo coś czuje, że jak się wybudzisz to zgłodniejesz... a jak wiesz, te ciastka się nie psują i zawsze są tak samo pyszne.
 Spojrzałam na stolik, gdzie stały żółte żonkile. Takie przynosi tylko Honey, która za niedługo będzie miała rozwiązanie. Chyba to jest najwspanialsza informacja w obozie jak na dzień dzisiejszy.
 Podniosłam wzrok i zobaczyłam naszego tutejszego lekarza - Antony'ego. Uśmiechnęłam się do niego i przeniosłam na krzesło obok dziewczynki, pozwalając, żeby on ją zbadał.
 - Dawno tutaj cię nie widziałem - odezwał się Leons. - Mogę wiedzieć, co się z tobą działo przez ten czas?
 - Wolałam unikać tego miejsca - powiedziałam. - Wydaje się to samolubne i w ogóle, tym bardziej, że wy potrzebowaliście tutaj pomocy, a ja nie straciłam nikogo bliskiego... Lecz to miejsce mi przypomina o najgorszym, co mnie w życiu spotkało... O wypadku mojej matki. Leżała w szpitalu bez szans na przeżycie, a ja musiałam patrzeć na jej śmierć.
 - Nie wiedziałem... - Antony usiadł w miejscu, gdzie ja siedziałam nim on przyszedł. - Ale wiedz, że nie znam tutaj osoby, która nie straciła nikogo bliskiego. Dla każdego trudne jest tutaj po tym wszystkim przyjść... Jednak w końcu się odważyłaś.
 - Tak - uśmiechnęłam się. - W końcu już minęło mnóstwo czasu. Co z dziewczynką?
 - Wciąż mam wrażenie, że na kogoś czeka... Dlatego jeszcze się nie wybudziła.
 Spojrzałam na chłopaka, a ten tylko delikatnie się do mnie uśmiechnął. Czy znaczy, że ona czekała na mnie? Dlaczego? Przecież nie byłam nikim wielkim w jej życiu. W tym momencie przed oczami stanął mi obraz, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam. Było to podczas rozgrzewki przed turniejem, przyszła do mnie razem z Zo. 
 - Kogo my tu mamy! – krzyknęłam.
 - No siema! – uśmiechnęła się Zo. – Poznaj Mel, Mel poznaj Han.
 - To jest Hanna Toscano? – zaczęła piszczeć, na co dobrze pamiętam, że zmarszczyłam brwi.
 - No chyba tak…
 - A dasz mi autograf?! Pliss….
 - Jeśli można spytać, dlaczego chcesz mój autograf? Przecież nie jestem jakąś gwiazdą… - prychnęłam.
 - Jak nie! Przecież ty się biłaś no z tymi złymi i w ogóle. No i jeszcze umiesz strzelać winogronami!
 Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego dnia. Tak, potrafię "strzelać winogronami".
 - Mel.. - odezwałam się, kiedy chłopak odszedł. - Przepraszam, że dopiero dzisiaj cię odwiedziłam. Powinnam była robić, to częściej. Z pewnością chcesz wiedzieć jak się czuję... Powiem ci, że lepiej. W końcu pozwoliłam, żeby wszystko, co mnie do tej pory dręczyło wyszło na światło dzienne. Teraz jestem szczęśliwa, że osoby, na których mi zależy są całe... Brakuje mi tylko ciebie. Chciałabym, żebyś w końcu się obudziła... Bo boję się, że może nadejść dzień, kiedy będę musiała odejść, ale nie zdążę ciebie pożegnać... Już raz zrobiłam osobie, którą kocham i nie potrafię sobie tego wybaczyć.
 - O mnie się nie musisz martwić - szepnęła i otworzyła swoje śliczne oczka. - Nie pozwolę ci odejść bez pożegnania.
 Uśmiechnęłam się i przytuliłam do siebie dziewczynkę. Od tak dawna nie czułam się tak szczęśliwa jak w tej chwili. Teraz może się dziać, co ma się dziać.