niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział siedemdziesiąty czwarty

Susane:

-Co my tutaj robimy?- ubrana w gruby sweter, rurki i martensy oczywiście wszytko w kolorze czarnym, zajadałam hot-doga na jednej z Nowojorskich ulic.
-Skąd ty to masz?- oczywiście po co odpowiadać na pytania Hypnosie!- Co to jest?
-Hot-dog, z budki na rogu, te są najlepsze. Co my tutaj robimy?
-Skąd wiesz? Tutaj zaczniemy twoja naukę panowania nad mocami- spojrzałam na niego sceptycznie.
-Urodziłam się tutaj, wiem gdzie są najlepsze hot-dogi. To od czego zaczynamy?- skończyłam spożywać jakże zdrowy posiłek i wyrzuciłam serwetki do kosza.
-Musimy gdzieś usiąść, chodź!- więc ruszyłam za Hypnosem.
***
-Mogłeś mi powiedzieć, że wybieramy się do jakieś cholernie drogiej restauracji, założyłabym jakąś sukienkę czy coś- wysyczałam kiedy już zajęliśmy miejsce przy stoliku w prywatnym pokoju.
-Ale przecież nikt Cię nie widzi- ugh... czy bogowie nie mogli by być trochę bardziej domyślni?
-Mniejsza. Po co tu przyszliśmy? Bo chyba nie po to by zjeść?- jakieś wykwintne potrawy już stały na stole, a obok nich desery.
-Zjedzmy, będziesz potrzebowała dużo energii. Do tej pory mocy używałaś samoistnie, tak naprawdę nie miałaś wpływu na to jak nią kierujesz- w trakcie gdy on mówił ja rozpoczęłam jedzenie. Nie miałam jak to coś co jest na moim talerzu się nazywa, ale niewątpliwie było pyszne.- Musisz nauczyć się kontrolować i wykorzystywać moc. Dotąd używałaś jej nie kontrolując tego i dopóki nie nauczysz się kontroli, to nie masz prawa jej używać! Musisz być bardzo świadoma ludzi wokoło, ich uczuć, nastroi i tego gdzie się znajdują. Twój umysł powinien zastępować ci oczy i uszy.
-Dobra, ale po co? Nie rozumiem, po co mam, aż tak wtrącać się w umysły?
-Byś nie zużywała na to tak dużo energii i nie skupiała się na tym tak bardzo.
-Okej... A po co mnie wyciągnąłeś tutaj, nie mogłeś mi powiedzieć o tym w obozie?- zapytałam kończąc posiłek.
-Mogłem, ale lepiej byś poćwiczyła najpierw na ludziach. Medytowałaś kiedyś?-wstał i wskazał dwie maty naprzeciwko okno. Szybko przyjął pozycję kwiatu lotosu.
-Nie- usiadłam obok niego przyjmując taką samą pozycję.
***
   Uchyliłam jedną powiekę, szybko ją zamykając. Po chwili zrobiłam tak samo z drugim okiem. Siedzimy już tutaj od kilku godzin, zdrętwiały mi nogi, a nadal nie potrafię się skupić! Zaczęłam nucić w myślach Take Me To Church Hozier  i wkurzona na brak efektów, postanowiłam szybko uruchomić tą piosenkę na smartphonie, ówcześnie wkładając do uszu słuchawki. Gdy rozbrzmiały dobrze mi znane dźwięki skupiłam się na swoim umyśle, po raz milionowy tej godziny. Uspokoiłam swój oddech i zastygłam wsłuchana w dźwięki muzyki. Wyciszyłam się i chyba w końcu mi się udało. Wyczułam Hypnosa siedzącego obok i obserwującego mnie, ludzi na dole spieszących się do domu na spotkanie, kelnerów w restauracji na dole znudzonych pracą, kucharza któremu przypalił się sos. Chwila co? Gwałtownie wszytko się skończyło trwało to zaledwie kilka sekund, ponieważ piosenka nadal głośno rozbrzmiewała w moich uszach. 
-Czy o to chodziło?- zapytałam, wyjmując jedną słuchawkę i uważnie wpatrując się w rysujący się przede mną widok.
-Tak. Na razie tylko tyle mogłem, musisz teraz to udoskonalić- złapał mnie za rękę i mój świat zwirował. Znajdowałam się na polanie przy stajni pegazów. Wstałam i spojrzałam na miejsce w którym powinien znajdować się Hypnos, zastając tam pustkę. Ruszyłam w stronę obozu wkładając drugą słuchawkę do ucha i oddając się muzyce. Nie wiedziałam jak potoczy się moje życie, za to wiedziałam jedno, musiałam nauczyć się panować nad swoją mocą. 


Hej :) 
Zasługuje na lanie! I to ogromne, miałam dodać rozdział już dawno, ale niestety, w święta nie miałam na to czasu, a moja kochana szkoła wcale mi tego nie ułatwia. Przepraszam, że tak krótki i beznadziejny, ale muszę uciekać uczyć się na dwa sprawdziany, które mam jutro. 
Do zobaczenia, w czymś dłuższym i lepszym:)
~Pataxxon

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział siedemdziesiąty trzeci

    Ja już naprawdę mam dość pracy w obozie! Ciągłe konferencje, narady, zażalenia, skargi, narzekania, intrygi, plany, kłótnie wrzaski, obchody terenu, kręcenie nosem, trzaskanie, łamanie, rzucanie, wyrywanie, bicie, kąsanie, ciągnięcie, wybijanie, rażenie, podpalanie, a w końcu krzyki aby wszyscy sie zamknęli i usiedli na swoich miejscach. Czy już wspominałam, że nie cierpię pracy z bogami? Ciągle tylko układanie planu rozmów tak, aby ten, tamten, i sramten nie byli razem na sali bo się nie cierpią i roznieśli by obóz. Tu tak wielcy Bogowie się pokłócą i rozniosą cały dom, tamten nie słuchał, Ares podrywa pomniejsze boginie, a ja wychodzę z siebie aby Hefajstos nie widział, że Afrodyta jest wściekła na Aresa, który nie podrywa jej na oczach jej męża tylko podrywa inne, aby jego luba była bezpieczna, jednocześnie naraża się na jej gniew i coś czuję, że z sexu dziś będzie miał nici. Biedny braciszek. Za chwilę rozwalę mu łeb, gdyż rozpieprza mi całe spotkanie.
            Oczywiście święty Zeus poszedł w diabli, kiedy go okrzyczałam, że ma przestać mi nagle pomagać, bo poczucie winy nie daje mu spokoju. Przybiłyśmy sobie w tedy z boginią Herą piąteczki, choć ta kobieta mnie nie cierpi, tak jak resztę bękartów swego męża.
 - Czy możemy przejść do czegoś poważnego? - zapytałam, usiłując nie wyrwać swoich włosów - Wujku Hadesie wybacz, ale naprawdę nie chce rozmawiać na temat obdzierania tam kogoś ze skóry. - Mężczyzna zgromił mnie spojrzeniem, a jego żona odetchnęła z ulgą. Musiała słyszeć tą opowieść już miliardowy raz, też bym się nią znudziła - Mógłbyś swoją energię przeznaczyć na walkę z twoją bliźniaczką, naprawdę ułatwiłbyś nam sprawę. - próbowalam mówić spokojnie i bawić się w psychologa tak jak mi radził Luke, ale w dzisiejszym dniu już nadszarpnęli mojej złotej cierpliwości, aż zanadto.
 - Uważaj co do kogo mówisz! - syknął Bóg śmierci i rozkładu.
Zaczęłam wywijać nadgarstkiem.
 -Tak, tak. - wywróciłam oczami - Bo wrzucisz mnie do Tartaru i będziesz patrzył jak mnie przez wieki ciemność pochłania, słyszałam to już, czy możemy przejść już do TEMATU?! - wydarłam się czemu towarzyszyło odgłos gromu.. Zgiełk ucichł, a bogowie przestali robić to co robili - Dziękuję. Ktoś jeszcze ma jakieś pytania?
Z górnego rzędu wystrzeliła ręka.
 - Momosie jesli usłyszę pytanie, a la moge iść do łazienki, bądź kiedy to się skończy to obiecuje ci, że wyślę cię do Podziemia bez pomocy  Charona.
Bogu żartów zrzedła mina i usadowił się z powrotem na swoim miejscu, z towarzyszącym mu śmiechem innych bogów.
 - Zacznij więc córo Zeusa. - oddała mi głos Atena. Nie patrzyła na mnie, więc musiała byc ciągle na mnie zła, za to, że nie ochroniłam Klary przed tym wszystkim. Czemu wszyscy bogowie są do mnie negatywnie nastawieni? Nie rozumiem tego.
 - Dobrze, a więc zacznijmy od planu działania, który nie skończyliśmy na zeszłych obradach. Więc - odchrząknęłam - "Bogom nakazane jest nauczać swoje dzieci, posługiwania się mo..."
 - Sprzeciw to niedopuszczalne! - huknął któryś z bogów.
I znów się zaczyna... - pomyślałam - a już myślałam, że będzie spokojnie.
Atena stanęła w obronie herosów i zaczęła wygłaszać swoje argumenty dlaczego bóstwa powinny nauczyć władać mocą swoje dzieci. Powiem nawet dobrze jej szło dopuki reszta uznała, że i tak jest to bezcelowe bo nawet jeśli wszyscy herosi zginą, a zabijemy bliźniaczych bogów to oni od noszą sukces. Zero chęci aby uratować swoje dzieci. Egoiści.
Korzystając z nieuwagi bogów wyślizgnęłam sie niezauważona z sali i czmychnęłam z koloseum, wtapiając się w tło nieba.
JA mam na dzisiaj dość.


*** 


Odziana w czerń postać przemierzała śpiący obóz herosów ukrywając się w cieniu. Powita w czerń niezauwarzona przemykała pomiędzy herosami stojącymi na warcie, Ci ją nie zauwarzali, a gdy na nią wpadali nie potrafili zrozumiec co tak właściwie się stało i zwalali to na zmęczenie ciężkim dniem.
Postać miała tylko jeden cel. Dostać się do bariery, tak aby nikt inny ją nie zauważył.
Przemierzanie obozu nie sprawiało jej trudności, dzięki latach obserwacji i wtapianie się w otoczenie, wiedziała dokładnie gdzie być o dobrej porze aby nie zostać zauważoną.
Bez problemów dostała się do bariery i wyciągła przed siebie dłoń.
Żółte światło rozjaśniło noc, a bariera usunęła sie pod naporem dłoni, jakby uciekała od światła, które ją parzy. Postać ostrożnie wyszła za teren obozu i wtopiła się w czerń nocnego lasu.


***


 - Dobra czy wszyscy gotowi? - spytałam schodząc ze schodów do salonu domu Shedowa, w którym zgromadzili się wszyscy herosi wyznaczeni do wyruszenia, na misję ratunkową do obozu Ateny, aby wspomóc i przetransportować resztę braci do głównego obozu. Nie wiem jak ten salon i kuchnia pomieściły prawie trzydziestkę ludzi, ale to nie do mnie te pytanie. Ważne, że są wszyscy... wraz z kupą złotej sierści i jej Pani.
 - Jap - odparła Pheonix przestając głaskać Hastę.
 - Ty nie idziesz. - wskazałam na nią palcem.
 - Wszyscy idą. - żachnęła się.
Przewróciłam oczami.
 - Wszyscy oprócz ciebie. Koniec kropka. - założyłam ręce na piersi - Wypad mi stąd. Psujesz porządek. - wskazałam głową drzwi - Więcej razy powtarzać się nie będę.
 - Możesz to załatwić - jasnogłowa główka Luka znalazła się w pobliżu -  bardziej dyplomatycznie... jak przystało na córkę Zeusa.
Pojawiłam się za nim i moja pięść bardzo szybko natrafiła na szubek głowy dzieciaka. Nie musze mu mówić, że mnie poirytował.
 - Jak na syna Zeusa nie przystało nie umieć walczyć. -  uklękłam przed nim i poprawiłam kaftan - i na przyszłość nie wtrącaj się jak dorośli rozmawiają. - zapięłam naramiennik ciasno, ale tak aby nie krępował jego ruchów i wstałam spogladając na niezadowoloną i burzącą się w sobie i na zewnątrz Pheonix. - A ty tu dalej jesteś?
 - Nie masz takiej władzy aby mi rozkazywać.
Jęknęłam.
No widziałam, że przez te całe zamieszanie z nadzorcą do spraw Boskości, ktoś mnie posądzi o przywództwo. Och przecież jestem na to za głupia, a poza tym nie cisnę sie do takich miejsc... jedyne do czego się cisnę to do mojego Sheda, który przyszedł mi z odsieczą.
 - Ona nie, ale ten kawałek papieru ma taką siłę. - na słowa Shedowa wszyscy się uciszyli. Chyba się już przyzywczaili, że mojej obecności zawsze towarzyszy jakaś awantura. Ale żeby syn Nyks się odzywał publicznie... to wywołuje niezłe poruszenie.
Rzucił kartkę w stronę dziewczyny, która niechętnie go złapała.
 - Co to? - rozłożyła ją i zaczęła czytać.
Wzięłam jabłko i zaczęłam je powoli skubać.
 - Lista spisana przez Aresa, herosów, którzy mogą wyruszyć na odsiecz obozu Luka. - odparł schodząc ze schodów w ten swój seksowny sposób.
Zauważyłam, że kilka dziewczyn chciałyby go zjeść. Oj nie, nie... ten pan już zajęty. Lepiej na niego nie patrzcie bo oczy wyłupie - mówiła moja podświadomość.
 - Dlaczego akurat Ares ją spisał? - spytał Chester, włączając się do dyskusji.
Usadowiłam się wygonie na stoliku  i podkurczyłam nogę, tak aby moja broda spoczywała na rzepce.
 - Bo jest Bogiem Wojny i zajmuje się stanem żołnierzy. - odparłam zjadając całe jabłko razem z szupinką - Chyba nie będziecie się kłócić z Bogiem? - oblizałam palce - JA próbowałam i uwierzcie jest to bezcelowe.  - Pokazałam im kciuka - Także Chester wywal stąd Pheonix.
Ta przymrużyła oczy, ale o dziwo nie otworzyła ust. Jedynie warknęła i oscentacyjnie pokazała swoje niezadowolenie.
             Rozumiałam ją. Ja też po takich wydarzeniach ze swoim lubym, chciabym się wyrwać z obozu, a najlepiej w wir walki, która pozwala zapomnieć o stracie i innych bzdetach związanych z miłością. Współczułam tej małej pyskatej osóbce, ale miała swoje zadania, a ja wole nie ingerować w Boskie Plany. Umywam od tego ręce, ja jestem jedynie posłańcem pomiędzy Herosami, a Bogami, nie mam zamiaru brac za coś odpowiedzialności, jestem na to zbyt... nieodpowiedzialna. Moge lać po mordach obce zastępy, ale nie bede decydowała o życiu moich bliskich... niet to za dużo.
Po ustabilizowaniu sytuacji z Phoenix, podałam kartkę Gregorowi, który miał ją do pewności przeczytać na głos.
 - Aby zredukować wątpliwości wyczytam z listy nazwiska osób, które mają przygotować się do wymarszu, a reszta niech łaskawie wyjdzie. - krótko, zwięźle i na temat tak jak lubie, dlatego wybrałam do tego zadania właśnie syna Hefajstosa - Chester, Jasper, Emi, Kora, Kira, Scott...
Tymczasem ja wymknęłam się z salonu i stanęłam obok Shedowa.
 - Stresik? - Zapytał kierując swoje ciemne oczy na mnie.
Westchnęłam.
 - Pierwszy raz będe za kogoś odpowiedzialna. - Ścisnęłam drewnianą poręcz zdobioną małymi księżycami.
Chłopak zaśmiał się.
 - Pomyśl sobie, że to walka.
Zmarszczyłąm brwi.
 - Dlaczego?
Ujął moją dłoń i pociągnął w górę schodów. 
 - Bo tylko wtedy nie myślisz, że jesteś głupia i nieodpowiedzialna i włącza ci się instynkt Zeusowski.
Zachichotałam.
 - Zeusowskiego? Co to znaczy? - Odwróciłam się do niego i pchnęłam tyłkiem drzwi, które otworzyły się. Teraz to ja prowadziłam.
 - 'Ja wiem wszystko najlepiej, słuchać mnie bo mam intuicję i mam ochotę wypaćkać się w mózgu tego kto się napatoczy' To właśnie instynkt Zeusowski i jego dewiza życiowa.
Zrobiłam dzióbek.
 - Zjebałeś atmosfere. - odparłam kładąc mu dłoń na korpusie - Zapomniałeś dodać " jestem boska gdy paćkam się w mózgach przeciwników".
Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, jak to miał w zwyczaju, a mi skończyła się przestrzeń za tyłkiem, a zaczęła się przestrzeń szafy, która więziła mnie.
 - I nie tylko wtedy.
Pochylił się aby być bliżej mojej twarzy.
 - A kiedy? - moja dłoń z torsu pojechała wzdłuż jego tyłu głowy, a on szybciej westchnął.
Pochylił się nad moją szyją i musnął ją bardzo delikatnie ustami.
 - Na przykład teraz... - złożył pocałunek wyżej - i teraz - kolejne smagnięcie jego ustami - i teraz... 
Nie wytrzymałam.
 - Och skończ już z tym! - Nasze usta splotły się w jedno



Hejka!! :)
Wybaczcie mi moją długą nieobecność, ale matura i studia i przeprowadzka i choroba nie pomogły mi w pisaniu notki, a do tego usunęło mi się magicznie konto na GG i nie miałam kontaktu z resztą autorek, ale mam nadzieje, że jakoś to ogarne <3
Tak wiec, krótka notka ze strony Zoey ;) Oczywiście nie pamiętam na czym stanęłam w jej życiu więc wymyśliłam takie coś... zaczęłam to pisać chyba w lutym, ale nie miałam kiedy tego dokończyć, a w końcu na studiach mam multum czasu więc uznałam, że się za to wezne <3
Tak wiec wstawiam jego małego demona, zapewne niezgodnego z fabułą, ale ważne że jest ;)
Bujka ;D 

sobota, 21 marca 2015

Rozdział siedemdziesiąty drugi

Pheonix:

-Dasz mi to? - zapytałam wyciągając rękę w stronę Zoey. Blondynka ważyła w dłoniach mały złoty przedmiot z wyrytym znakiem miecza.
-Co to w ogóle jest?
-A bo ja wiem? - ciągłe odpowiadanie pytaniem na pytanie zaczęło mnie nudzić- Po prostu mi to daj.
Dziewczyna położyła mi na dłoni coś co wyglądało jak mała tuba. Przyłożyłam ją do oka, dmuchnęłam na nią, nic.  Obróciłam to w dłoniach, uniosłam, podrzuciłam, próbowałam znaleźć cokolwiek co mogłoby świadczyć o jego pochodzeniu bądź treści. Na jednym boku były wgłębienia z przesuwanymi cyframi, tak jak w niektórych kłódkach.
-To coś musi przecież robić.... - zastanawiałam się na głos.
-Może chodźmy z tym  do Gregory'ego co? - podsunęła Zoe.
Nie mówiąc nic, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę domku Hefajstosa. Szłam przez ubite dróżki, kopiąc w zamyśleniu kamyki. Co to mogło być... Rano, gdy wstałam znalazłam to coś leżące na ścieżce prowadzącej do domu Nike. Myślałam, że może, któryś dzieciak to zgubił, no wiecie, jakąś boską zabawkę czy coś w ten deseń ale wszyscy zaprzeczyli.
-Zwolnij. Nie chce mi się biegać. - Zoey zrównała ze mną krok i sapnęła.
-A więc... coś nowego? - zapytałam odrywając wzrok od tajemniczego przedmiotu i kierując go na rozpromienioną twarz przyjaciółki.
-W sumie nic. Ciągle to samo. Dzieci w końcu zaczynają nabierać we wszystkim wprawy. - uśmiechnęła się szeroko. Fakt, mogła być z siebie dumna. Uczy dzieciaki tego, czego ona się uczyła i co więcej - są w tym naprawę dobre.
-Od dawna, odkąd złączyli obozy nie dzieje się nic nowego, zaczyna mnie to trochę martwić - przyznałam kiedy stanęłyśmy u progu właściwego budynku.
W kuźni było gorąco, zaczęłam sapać i pocić się przez ten zaduch. Przeszłyśmy szybko przez korytarz, do pomieszczenia gdzie było chłodniej. Odetchnęłam i spostrzegłam Gregory'ego nachylającego się nad jakimś nowicjuszem pochylonym nad mieczem. Chyba go poprawiał bo pokazywał niedoskonałości i skazy na rękojeści. Nawet z daleka mogłam zobaczyć, że źle by się nim walczyło. Miał zbyt grubą rękojeść i zbyt wygięte w dół ostrze. Zoey podeszła do niego i wskazała mu przedmiot na mojej dłoni zaczynając tłumaczyć jak i gdzie to znalazłam. Podczas kiedy ona rozmawiała podszedł do mnie jeden z rekrutów. Miał może 16 lat, blond włosy i delikatne, niemal kobiece rysy twarzy.
-Mogę to zobaczyć? - zapytał - już dawno nie widziałem Posłańca.
-Czego? Wiesz co to jest? - zapytałam szczerze zdziwiona.
-No tak. W obozie Ateny często używaliśmy Posłańców aby komunikować się między sobą. Trzeba znać szyfr aby go otworzyć. Znasz go?
Nie odezwałam się tylko zaczęłam jeszcze raz przyglądać się liczbom. Chłopak stał ze mną jeszcze przez chwilą, wybąkał pod nosem przeprosiny i odszedł.

**

Posłaniec leżał na stole. Hasta niecierpliwie trącał go łapą. Ja po wypróbowaniu setki kombinacji poddałam się.
Położyłam się na kanapie i wsłuchiwałam w piękną ciszę, która nastała po tym jak dzieciaki opuściły domek aby pobawić się w wojnę na polanie pod wierzbą. Zamknęłam oczy, odprężyłam się. Nagle coś zaczęło się dziać. Podłoga, okna, ściany. Wszystko zaczęło wibrować. Hasta rzucił się na mnie, zwalając z kanapy na podłogę i przyciskając całym ciałem do ziemi. Szyby w oknach eksplodowały. Odłamki szkła spadły na ziemię ostrym deszczem. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam krzyczeć.  Kiedy Hasta ze mnie wstał zrozumiałam, że już po wszystkim.
Szybko wybiegłam na dwór chcąc sprawdzić jakie powstały szkody. Obozowicze biegali w koło swoich domków i łapali za broń nie wiedząc co się dzieje. 
Złapałam za ramię jednego przebiegającego obok mnie chłopaka i zatrzymałam go.
-Wiesz może co się tu stało?
-Wiadomo tylko, że coś się dzieje przy lesie, proszę Pani.
Zostawiłam go i sprintem pobiegłam w stronę lasu przy okazji przemieniając swój strój na zbroje. Od linii drzew dobiegały krzyki i chrzęsty jakby łamanych kości. Przeskoczyłam przez w połowie zburzony mur i doskoczyłam do Dylana walczącego z ciskającymi ogniem chochlikami. Te stworki miały wielki uszy i oczy przez co mogłyby się wydawać urocze ale nie były. Jeden z nich rzucił w moją głowę kulą ognia. Przeleciała centymetry od moich włosów. Poczułam na twarz piekące gorąco. Wkurzona, że mógł zniszczyć  mi fryzurę przebiłam go mieczem na wylot przygwożdżając do
drzewa. Chochliki skrzeczały i wydawały z siebie dziwne świszczące dźwięki, herosi krzyczeli a ja jakby zatrzymałam się w czasie widząc jedną twarz pośród tego całego zgiełku. Był tam. Riker tam był. Stał nad jednym  z herosów trzymając mu ostrze miecza przy gardle. Gdy się wystarczająco skupiłam zdałam sobie sprawę, że tym herosem był młody dzieciak, który uczył się ze mną.  Nie zważając na nic chwyciłam swoją broń i zaczęłam biec w jego stronę. Stanęłam za jego plecami i przytknęłam czubek miecza pomiędzy jego łopatki.
-Odwróć się. - nakazałam Rikerowi z łamiącym się sercem.
-Pheonix...
-Odwróć się. Powoli. I opuść miecz.
Brunet odwrócił się w moją stronę z mieczem w jednej ręce i uniesioną dłonią.
-Pheonix, proszę cię. Odejdź stąd. Jeszce możesz się do nas przyłączyć, możesz bezpiecznie przetrwać tę wojnę u boku tego co słuszne...
-To ty stąd odejdź. - łzy zapiekły mnie pod powiekami. To już nie jest on. Priscilla przeciągnęła go na swoją stronę. Wysunęłam przed siebie ostrze miecza, kierując je w jego stronę.
-A więc tak chcesz się bawić? - nasze ostrza zderzyły się. Włosy opadały mi kaskadami na twarz, na policzki całe we łzach.
-To nie jesteś ty.
Odparował mój cios i wyrecytował:
-Dwóch zakochanych, jeden taniec, jedna śmierć, to taniec ze śmiercią jest. Kiedy zabijasz kogoś kogo kochasz zabijasz też cząstkę siebie, nie sądzisz Nix? Zawsze byłaś intrygująca, walczyłaś z tym z czym nie mogłaś wygrać. Teraz też nie wygrasz.
-Jeszcze zatańczę ci na grobie.
Krążyliśmy w okół siebie, parując ciosy i okaleczając się. Patrzyłam na niego, na jego płynne ruchy, ciche kroki. Przecież on nie uczył się walczyć. To za mało czasu, żeby osiągnąć taką precyzję każdego ruchu, zero pomyłek.
Patrzyłam na niego i nie wiedziałam już kim jest, kim się stał. Co się z nami stało? Wytrącił mi broń z dłoni i w ciągu sekundy znalazł się przy mnie.
-Dwóch zakochanych, jeden taniec, jedna śmierć, to taniec ze śmiercią jest. - wyszeptał prosto do mojego ucha. Obejmował mnie od tyłu tak, że rękami przyciskał moje ramiona do tułowia, unieruchamiając mnie. Szarpałam się ale był silniejszy. Jedną dłonią założył mi kosmyk włosów za ucho.
-Nie zabijesz mnie. - wysapałam.
-Masz rację. Nie zabiję. Bo jeszcze po Ciebie wrócę, będziesz moją królową.
-A co jeżeli się nie zgodzę?
-Wtedy moja matka ześle cię do otchłani Tartaru.
-Co ona ci zrobiła? Otwórz oczy! TY nie chcesz taki być! - wykrzyczałam.
-Skąd wiesz, że nie chcę? Mam wszystko. Władzę, rodzinę... i Ciebie.
-Nie masz mnie. Nienawidzę cię. Rozumiesz? Nienawidzę. Wolałabym się zabić niż zostać twoją królową.
-Ranisz. - uśmiechnął się złośliwie. Pocałował mnie w szyję. Zesztywniałam. - Wrócę po ciebie i  zostaniesz moją królową. Czy tego chcesz czy nie..- wyszeptał i zniknął.
Rozejrzałam się po lesie. Chochliki zniknęły. Herosi opierali się zdyszani o drzewa. To dopiero początek.

***

Wydawało mi się, że coś pominęłam. Riker dwa razy powtórzył mi ten wierszyk. I  może to głupie ale postanowiłam to sprawdzić. Przesuwałam cyfry. Kolejno: 2 - tyle razy mi to powtórzył, 2 - dwóch zakochanych, 1- jeden taniec, 1- jedna śmierć. Posłaniec zatykał, wydał długi zgrzytający dźwięk i rozłożył się. Teraz mogłam zobaczyć dokładnie wszystkie jego trybiki. Powoli, żeby niczego nie uszkodzić wyjęłam ze środka zwinięty papier.
                                


                                          "Tu nic nie jest takie jakie się wydaje,
                                                                                                         R."

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział siedemdziesiąty pierwszy

Susane


Miesiąc później...
   Dziś jest niedziela, jedyny częściowo wolny dzień w tygodniu. Obóz oplotły plotki o tym, że już niedługo cała niedziela będzie wolna... Najlepszy dowód na to, że stajemy się coraz lepsi. Tylko nie jestem do końca pewna czy to dobrze. Dziś powinnam ćwiczyć, ostatnimi czasy treningi poniekąd utrzymują mnie w ryzach. Kategorycznie odmówiłam ćwiczenia mocy, by uwodnić wszystkim, że nie jest mi to potrzebne, zamęczałam się by nie mieć siły nawet na myślenie. Zoey przy każdej okazji przypomina mi, że usypałam Mel, ludzie z obozu w końcu trzymają się na uboczu, a ja bez przeszkód mogę kontynuować to co zaczęłam już kilka lat temu. 
   Stałam teraz w stajni głaszcząc pegazy. Kolejnym minusem bycia córką Hypnosa, było to, że jego pegaz gdzieś przepadł. Kazali mi ćwiczyć na pegazie Nyks, nie rozumiał tej zależności - jesteś córką Hypnosa, weź pegaza Nyks. Mam nadzieję, że kiedy w końcu dojdziemy do tej bogini coś mi się rozjaśni. Póki co omawiamy wojny. Po kolei karmiłam jabłkami pegazy ciesząc się z chwili samotności. 
-No proszę, kogo my tu mamy- szybko odwróciłam się w stronę z której dobiegał głos. Cholera! Znowu! 
-Nie strasz jej bracie, nie po to tu przyszliśmy- po raz kolejny się odwróciłam. Dlaczego ta cholerna miała duże wejścia po obu stronach. Świetnie teraz nie mam możliwości ucieczki, bo stali tam mężczyźni cali ubrani na czarno. Czarne garnitury, czarne krawaty, czarne włosy no i oczywiście buty. Dobyłam mieczy. Pogratulowałam sobie w duchu, że od kąt je dostałam nie rozstawałam się z nimi. 
-Lubię ten kolor- powiedział jeden z nich wskazując na moje ubranie. Cholera dlaczego oni się zbliżali? Chyba zacznę wierzyć w fatum! Ja stoję dokładnie po środku stajni, a w moim kierunku spokojnie idą dwaj mężczyźni nie dając mi najmniejszej szansy na ucieczkę! A niech to szlag! Dodając do tego, niekorzystne dla mnie oświetlenie, bo idąc mieli słonce za sobą, a ja nie widziałam nawet ich twarzy.
-Czego ode mnie chcecie?- postanowiłam nie pokazywać im jak się boję, bo i tak zginę, więc wolę to uczynić z honorem.
-My? W sumie niczego. Ale mamy dla ciebie prezent- powiedział drugi z braci.
-Prezent? Truciznę?- obaj zgodnie się roześmieli.- Co was tak cieszy?
-Nie chcemy cię otruć! Za kogo ty nas uważasz?- zapytał się Pan A idący z prawej strony, skoro zaraz mi coś zrobią, to mogę ich nazwać co nie?
-Czyżby? To co was tu przywiało? Nie jesteście z obozu!- próbowałam sprawdzić co z moją klątwa, ale jak na złość niczego tam nie było! Cholera jasna!
-Co wy wyprawiacie?- no i zajebiście! Pojawił się Pan C za Panem B! 
-No co? Sam nam tu kazałeś przyjść!- Pan B postanowił się bronić? O co chodzi, do cholery jasnej!
-Kazałem, ale nie kazałam jej wam straszyć!- Pan C jest chyba dowódcą...
-Nie możesz nam rozkazywać! A zresztą ona się nie boi- a jednak nie jest dowódcą, o co im chodzi? Pan A dorzucił swoje trzy grosze.
-Nie boi się?! Wy chyba oszaleliście!- szkoda, że nie mam pop-cornu, ciekawie się zapowiada!
-Jesteśmy braćmi! Nie waż się nas upominać!- ach... W sumie mogłam się tego domyśleć po czarnym ubraniu. Chyba Panu A nie podoba się, że ktoś na niego krzyczy.
-Nie musisz mi o tym przypominać!- Pan C.
-Najwidoczniej muszę, bo ty chyba ciągle o tym zapominasz!- Pan A.
-Gdzie on jest?- czyżby Pan B się obudził?
-Uwiązałem go na dworze- Pan C lekceważąco machnął ręką.
-Na dworze?! Znowu nam ucieknie!- och.. Panie B, co ma uciekać?
-Przywiązałem go mocno!- Pan C się zaczął bronić.
-No i co z tego? On nas nie lubi!- nie no ja zaraz tutaj chyba padnę! Pan B zacznie chyba zaraz histeryzować!
-Spokojnie! Nie ucieknie!- Pan C.
-Czyżby, poprzednim razem też tak mówiłeś i co? Musiałeś się wracać i jego szukać!- Pan A się wtrącił.
-Ale tym razem wszytko jest dobrze!- Pan C.
-Dobrze?! Ty zawsze tak mówisz! A potem zganiasz na nas! Jak on znowu ucieknie to chyba go już nie znajdziemy!- a nie mówiłam? Pan B zaczął histeryzować, tylko brakuje takiego śmiesznego wywijania rękami i nogami jak w kreskówkach.
-Daj spokój!- Panie C, czy brakuje panu argumentów?
-Halo! Ja ciągle tu jestem!- pomachałam ręką by zwrócić ich uwagę. Wszyscy już byli blisko mnie i dopiero teraz zauważyłam, że stoją przede mną w kółeczku.
-Wybacz, gdzie nasze maniery! Jestem Fobetor- Pan A ma dziwne imię...
-A ja jestem Fanatosos- odwołuje, pan B ma dziwniejsze imię!
-Jestem Morfeusz- Pan C jest... Chwila! Czy oni są bogami? Spojrzałam na nich z zaskoczeniem.
-Ja jestem...- nie udało mi się dokończyć....
-Susane. Wiemy jak się nazywasz- powiedział Fobetor. Aha... Po co oni tu są.
-Jak zapewne się domyśliłaś jesteśmy bogami- spojrzałam na Fanatososa, gdy wypowiedział te słowa.
-Dodatkowo jesteśmy synami jednego z bogów! Czy domyślasz się jakiego?- Fobetor spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
-Czy ja ci do cholery wyglądam na Wikipedię? Chwila... wicie co to Wikipedia?- pokręcili głowami.- A Google?- po raz kolejny pokręcili głowami.- A wiecie co to encyklopedia?
-No jasne! Nie jesteśmy przecież jacyś zacofani!- serio, Morfeusz? Spojrzałam na nich sceptycznie.
-Taaa... Więc czy ja wyglądam na encyklopedię? Nie mam pojęcia kto jest waszym ojcem- spojrzeli po sobie.
-Nie?- spytali równocześnie. A myślałam, że to zdarza się w tylko w filmach i książkach.
-Ano, nie- wyglądali na autentycznie zaskoczonych.
-Jesteśmy- tu wskazał na braci.- Synami Hypnosa.- spojrzał na mnie wyczekująco.
-No i?- nie wiem czego on oczekiwał... czego ONI oczekiwali. Myśleli, że nie wiem, za mną wybuchną fajerwerki, a ja rzucę im się w ramiona? Spojrzeli na mnie zaskoczeni.
-Jesteśmy twoimi braćmi...- przewałam Fanatososowi.
-Przyrodnimi! Nie rozumiem, czego wy niby oczekujecie? Mam się wam rzucić w ramiona? Błagam was, pomyliście adresy.
-Mamy coś na zgodę!- czyżby Morfeusz próbował mnie udobruchać? Nie rozumiałam dlaczego tak bardzo chcieli mnie poznać...- poczekaj tutaj!
-Nie ma mowy! Ja pójdę- Fobetor wyrwał do przodu jak tylko zobaczył, że Morfeusz chce się ruszyć z miejsca.
-A to dlaczego?- krzyknął Morfeusz.
-Bo go jeszcze po drodze zgubisz!-znikał ze stajni.
-On... To znaczy ten twój prezent, nas za bardzo nie lubi...- powiedział Fantasos.
-Cicho! Jeszcze sobie pomyśli, że specjalnie go jej dajemy.
-Aaaa... To udawaj, że tego nie słyszałaś- Fantasos spojrzał na mnie jak bym miała zmienić się w harpię.
-No chodź! Co za przeklęte... To znaczy kochane zwierzę! Dobry pegaz, kochany pegaz! No chodź, nie bądź taki!- pomału zbliżał się Fobetor ciągnąć coś za sobą.
-Zrobisz mu krzywdę!- nosz do cholery, ten idiota był bogiem, z ciągnął to biedne zwierze! Podbiegłam do nich i zaczęłam uspokajająco głaskać pegaza.- No chodź maleńki, nic ci nie zrobię- odebrałam sznur i z łatwością prowadziłam zwierze.
-To jakiś spisek! Jak ty to zrobiłaś?- Morfeusz patrzył się na mnie oniemiały.
-Wytłumacz nam, jak on mógł ci uciec, a teraz ona go prowadzi, jakby był najłagodniejszym stworzeniem na świecie- Fobetor spojrzał na niego.
-Mogliście mi pomóc! A nie, tylko się mi przyglądaliście!
   W ten oto sposób poznałam swoich "braci" którzy z niewiadomych przyczyn przyprowadzili mi pegaza i zapewniali, że chcą mnie poznać. Szkoda, że tylko oni tego chcieli, ja nadal byłam sceptycznie nastawiona do bogów wszelkiej naści.



Kolejny miesiąc później...
    Dwa miesiące... Czuję się dziwnie uświadamiając sobie ile czasu już spędziłam w obozie doskonaląc sztuki walki i własną wytrzymałość. Jestem również zaskoczona zmian, jakie zaszły. Obóz się rozrósł, ludzie coraz lepiej porozumiewali i powoli zaczęły znikać te różnice pochodzenia z różnych obozów. Tylko jedno się nie zmieniło. Ja nadal byłam samotniczką i nadal nie miałam z tym problemów. Po raz pierwszy w życiu cieszyłam się, że tego, że ludzie pamiętają, tak długo to co zrobiłam. Wbrew pozorom, pamięć o uśpieniu Mel była ciągle żywa, a mnie wytykano palcami, gdziekolwiek się nie pojawiłam.Coraz rzadziej było można mnie spotkać na wspólnych posiłkach, pojawiałam się tylko w czasie treningów i lekcji. Cały wolny czas spędzałam przesiadując na dachu świątyni, często na nim ćwiczyłam, kiedy nie miałam ochoty spotykać ludzi na sali, lub na placach. Byłam szczęśliwa, ciągle sę przemęczałam, ciągle zwiększając intensywność i czas treningów by nie mieć siły nawet na najmniejsze użycie klątwy. Obawiałam się tego, że niedługo to przestanie skutkować, mój organizm przyzwyczajał się do morderczego wysiłku fizycznego.
Plotki okazały się prawda, teraz całą niedzielę mieliśmy wolną.
Weszłam do stajni by osiodłać Sen. Poparzyłam na pięknego czarnego jak noc pegaza, z białą planą w kształcie księżyca na pysku. Pogłaskałam go lekko i dałam marchewkę. Wyprowadziłam go z boksu i uwiązałam.
-Poczekaj tu chwilę, pójdę tylko po siodło- pogłaskałam pęciny Snu.
-Co robisz?- w wejściu stał Christoper.
-Nie twój interes- bałam się, że zakaże mi lecieć, ale wtedy czeka go sen.
-Gdzie chcesz lecieć? Zabiorę cię tam. Mi to zajmie kilka minut a tobie kilkanaście godzin- patrzył na mnie a ja nie wiedziałam co zrobić.- Nie gryzę.
-Chciałam polecieć do dziadków, by ich chociaż zobaczyć przez okno- nie wiem dlaczego to powiedziałam. Od jakiegoś czasu wszystkie emocje zaczęły się we mnie kumulować, coraz częściej myślałam o dziadkach i było mi ich cholernie brak.
-Chodź- objął mnie ramieniem i... EJ! CO SIĘ DZIEJE? Już po chwili stałam przed domem dziadków. Podeszłam do okna i zajrzałam przez nie. Byli tam! Siedzieli przy stole jedząc kolację. To była tradycja, co roku zasiadaliśmy do kolacji i zapominaliśmy o wszelkich troskach. Po moich policzkach zaczęły płynąc łzy.
-Już niedługo- szepnęłam, otarłam łzy i wróciłam do Chrstopera.-Dziękuje- moje oczy mnie zdradziły i znowu się rozpłakałam. Chłopak tylko się uśmiechnął, po raz kolejny mnie objął i znaleźliśmy się w zaśnieżonym przez bogów obozie.
***
-Susane?- było południe a ja drzemałam. Postanowiłam sobie odpuścić wszelką aktywność fizyczną i poużalać się nad sobą.
-Co jest?- Hypnos znikąd pojawił się na drugim końcu salonu.
-Musze ci coś powiedzieć...- spojrzałam na niego zaspana.
-Co się stało?- wiedziałam, że nie przychodził by, z powodu jakiejś błahostki. Uszanował moją wolę i nie spotykamy się, jeśli to nie jest konieczne.
-Chodzi o twoich dziadków...- od razu się ożywiłam.- Oni...
-Co z nimi?- uciekał ode mnie wzrokiem i dodatkowo to niedokończone zdanie....
-Tak mi przykro...
-Nie wierzę ci!- spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. Co on odpierdala? to nie może być prawda! wczoraj u nich byłam!
-Chodź- wstał, a gdy ja uczyniłam to samo, teleportował nas. Po raz kolejny stałam pod domem moich dziadków, tym razem jednak drzwi były wyważone. Pewnie ktoś się włamał. Nie panikuj. Niczym błyskawica wbiegłam do domu i ujrzałam wszytko w ruinie. Nie! To niemożliwe! O cholera! Ślady krwi! Poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę i znowu zostałam teleportowana. Tym razem staliśmy na cmentarzu, a przede mną stały dwie odkryte trumny. Spojrzałam na zmasakrowane sylwetki osób które kochałam z całego serca. Chciałam się wyrywać do nich, ale ktoś mocno objął mnie, nie pozwalając się ruszyć. Jacyś ludzie pozakrywali trumny i opuścili je do jam w ziemi. Ledwo widziałam przez oczy pełne łez. Nie widziałam otoczenia, ale ciągle miałam przed oczami obraz dwóch sylwetek pozbawionych życia. Kto był na tyle okrutny? Przecież oni nic nie zrobili! W tej chwili cieszyłam się, że ktoś mnie podtrzymuje, bo gdyby nie to, to pewnie leżałam bym teraz na ziemi, zalewając się łzami. 
-Ciii...- Hypnos odwrócił mnie twarzą do swojego torsu i uspokajająco gładził po plecach.
-K-k-k-kto?- nie miałam siły by wymówić nawet tak proste słowo.
-Zira... Przepraszam, że nie udało mi się ich obronić, nic nie wskazywało na atak- nadal uspokajająco gładził mnie po plecach. Po raz kolejny się teleportowaliśmy. Tym razem wróciliśmy do świątyni, a on ułożył mnie w łóżku. Zwinęłam się w kłębek, a Hypnos mnie otulił kołdrą. Miałam ochotę drzeć się, ale jedyne na co miałam energię to cichy płacz i lamet wewnątrz mnie.
***
Mam plan! Ruszyłam pewnie w stronę domku Afrodyty. Przez ramię miałam przewieszoną sportową torbę, a w niej ukryte skarby. Pewnie zapukałam do drzwi.
-Musicie mi pomóc- wpakowałam się do pomieszczenia i poprosiłam o zaplecenie warkocza z makami. plusem złej reputacji było, to, że każdy obawiając się mnie robił prawie wszytko o o prosiłam. Gdy dziewczyny się z tym już uparły zrobiły mi makijaż chociaż nie chciałam, ale się uparły. W końcu kazały mi założyć suknię z czarnego jedwabiu w stylu greckim. Tak uzbrojona ruszyłam w kierunku świątyni Hypnosa, nie zwracając uwagi na herosów przyglądających się mi. Obóz nadal pokrywał śnieg, a ja paradowałam w sukni odkrywającej ramiona, co prawda była do ziemi, ale w żaden sposób nie chroniła przed zimnem. Weszłam do budynku i wzięłam tace z owocami, która już wcześniej przygotowałam. Złożyłam tace na ołtarzu ofiarnym. Nie miałam pojęcia czy jest to tu praktykowane i jak to się robi, ale miałam to gdzieś! Zira odebrała mi wszytko co kochałam, a ja nie mam zamiaru nic z tym nie robić. Jeśli Hypnos ni da mi swojego błogosławieństwa, to trudno! Ale chcę mieć chociaż jedną osobę która będzie mnie wspierała. 
-Co ty wyprawiasz?- o wilku mowa.
-Chcę się zemścić. I chcę twojej pomocy. Wiem, że to możliwe. wyobraź sobie, że jestem jakąś greczynką i pragnę twojej pomocy.
-Dziecko, czy ty wiesz w co się pakujesz?- był zrezygnowany, chyba wiedział, że przekonywanie mnie bym sobie odpuściła nic nie da.
-Wiem i jestem gotowa podjąć ryzyko- spojrzałam mu w oczy. O mało się nie cofnełam kiedy ujrzałam w nich smutek.
-Dobrze. Masz moją pomoc, ale wiele nie mogę zrobić- spojrzałam na niego z radością. Zemste czas zacząć.



Hejka ;)
Kilka słów wyjaśnienia... po pierwsze przepraszam za opóźnienie. Po drugie to ostatni rozdział z ciągu, następny napisze Zuza lub Dominika, nie jestem pewna. Po trzecie: pewnie zastanawiacie się skąd ten skok czasowy... No cóż, cholernie trudno napisać jakaś fajną notkę, kiedy bohaterka nic ciekawego nie robi. Ten rozdział planowałam długo i w mojej głowie brzmiał o dużo ciekawej... Dodatkowo pisałam go w drugim tygodniu ferii w którym nie miałam czasu dosłownie na nic, nawet żeby się spotkać się z koleżankami ;/ Wczoraj nawet miałam pomysł, aby usunąć pierwszą część, ale kiedy wyobraziłam sobie ile czasu zajmie mi pisanie czegoś na to miejsce, zrezygnowałam. Braci wprowadziłam, bo mi się oni cholernie podobają, wiem, ze nie opisałam wyglądu, ale muszę nad tym chwilkę posiedzieć, by tego nie zepsuć ;P
Hmmmmm... Skąd ten nagły zryw Susane? Tą scenę, również miałam zaplanowana, już w czasie tworzenie Susane, wiedziałam, że jej dziadkowie musza umrzeć bo to miał być punkt zwrotny, by Hypnoska zaczęła wierzyć w walkę. A dlaczego tak? Nie ma pojęcia... Nie wyobrażałam sobie, by Susane od tak zaczęła walczyć... Po prostu ofiara i prośba o pomoc jako pierwsze przyszły mi do głowy.
To chyba wszytko... Jeśli macie jeszcze jakieś pytanie, śmiało zadajcie je  komentarzach, a ja na pewno na nie odpowiem ;)
Pati

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział siedemdsiesiąty

Susane:
   Dla każdego z herosów zajęcia kończyły się o 21, dla mnie o 22. Każdego dnia padnięta padałam na łóżko tylko po to, by po kilku godzinach po raz kolejny rozpocząć morderczy trening. Po lecznictwie szybko udałam się na trening z Chesterem. Jedynym plusem było to, że w końcu będę mogła wypróbować swoją broń. Jak tylko weszłam na sale dostrzegłam Mel, która rozmawiała z Chesterem. Czy ten mały diabełek nie zrozumiał, że jest okej?
-Susane, dobrze, że jesteś. Mel mówi, że jesteś zmęczona- spojrzałam na małego diabełka, który nie zrozumiał, że wszystko jest w porządku.
-Daje sobie radę- spojrzałam na Chestera.
-Powiedz prawdę. Jeśli jesteś padnięta to nie możesz prawidłowo ćwiczyć, możemy sobie odpuścić wieczorne treningi.
-To i tak nic nie da. Nie mogę spać- spojrzałam na niego z nadzieją, że da mi spokój.
-Dziwne. A co byś powiedziała na ćwiczenia swojej mocy- spojrzała na niego jak na debila.
-Skoro wpadłeś na ten genialny plan, może mi wytłumaczysz jak znajdziesz ludzi? Nikt o zdrowych zmysłach się na to nie zgodzi- miałam ochotę stąd wyjść. Co mu strzeliło do tego łba?
-Nie znasz niektórych wariatów stąd- wyglądał jakby już pod drzwiami stała kolejka tylko po to bym ja mogła trenować.
-Nawet jeśli byś znalazł kogoś  na tyle głupiego by się zgodził, to ja nie zamierzam w tym brać udziału. To jest chyba jakiś żart, ja w żaden sposób nie mogę zapewnić nikogo o tym, że nic mu się nie stanie- opadłam ciężko na ławkę.- To klątwa, nie zabawa.
-Do jasnej cholery to nie żadna klątwa, tylko moc! Zrozum to wreszcie dziewczyno! Jesteś nam potrzebna. Nie obchodzi mnie to czego ty chcesz- wydarł się na mnie, a ja wstałam.
-A więc to tak? Nie liczę się ja tylko, ta pieprzona wojna? Za kogo ty się uważasz? Nie zamierzam jak jakaś idiotka być na każde wasze zawołanie. Jakbyś nie zauważył jestem człowiekiem, a nie maszyną!- najchętniej to bym mu przyłożyła.
-Nie zamierzam cie traktować inaczej dopóki tego nie udowodnisz!- czułam jak moja wściekłość narasta. W szybkim tempie moja klątwa się po raz kolejny uwalniała. Starałam się ze wszystkich sil skupić całą swoją wole na Chesterze, by nie zrobić krzywdy Mel.
-Kim ty do cholery jesteś by mi stawiać jakiekolwiek warunki!- z wszystkich sił starałam się hamować.
-Jestem twoim trenerem! Zawsze będę od ciebie wyżej, wiec masz wykonywać moje polecenia- spojrzał na mnie z wyższością. Czułam, że granica została przekroczona.
-Nie możesz mi kazać tego zrobić! Nie jestem zabawką!- wiedziałam, że mój głos rozbrzmiał również w jego głowie. Poczułam jak ktoś na mnie pada. Spojrzałam w dół i zobaczyłam Mel. Kucnęłam przy niej i delikatnie położyłam ją na plecach. Odgarnęłam jej włosy z twarzy i delikatnie zajrzałam do jej umysłu. Żyła, tylko spała. To właśnie dlatego nie chce kogokolwiek do siebie dopuszczać. Tym osobom zawsze się coś działo. Byłam po prostu niebezpieczna.
   W sali zaczął się zbierać tłum ludzi a ja siedziałam z głową Mel na kolanach i płakałam.
***
   Siedziałam przy łóżku Mel, wiele razy próbowali mnie wygonić, ale ja trwałam jak na posterunku. Musiałam spróbować. Zbadałam umysłem otoczenie i przekonałam się, że na sali nie ma nikogo kto by nie spał, oprócz mnie. Ktoś z domu Askelopisa siedział w pokoju obok, ale wiedziałam, że nie wyjdzie z niego jeszcze przez kilka godzin.
   Delikatnie zbadałam umysł Mel i ruszyłam w drogę po nim. Znalazłam centrum snu i delikatnie zasugerowałam by się obudziła. Mała poruszyła lekko dłonią którą trzymałam. Po raz kolejny zasugerowałam by Mała się obudziła. Tym razem delikatnie uchyliła powieki. Postanowiłam postąpić w taki sam sposób jak kogoś usypiam. Delikatnie, lecz stanowczo wysłałam do niej informacje by się obudziła. Ze strachem wpatrywałam się w to maleństwo na łóżku. Miałam ochotę skakać z radości kiedy jej oczy sie otworzyły.
-Sue, musisz ćwiczyć- po raz kolejny zagłębiłam się w jej umyśle. Rozpłakałam się kiedy nie wykryłam, żadnych nieprawidłowości. Tak bardzo się o nią bałam.
-Nie mogę Mel, to jest niebezpieczne- odwróciłam od niej wzrok i skupiłam się na trzech kolejnych łóżkach. Postąpiłam tak jak z Mel.
-Nikomu o tym nie mów- pocałowałam ją w czoło i wyszłam z pomieszczenia. Podkradłam się pod okno i z ulgą ujrzałam  budzące się osoby. Szybko ruszyłam do świątyni Hypnosa.
***
   Jak zwykle wstałam wcześnie i udałam się do łazienki. Podpuchnięte, czerwone oczy , włosy w kompletnym nieładzie. Miałam ochotę schować się pod kołdrę i nigdy spod niej nie wychodzić. Wiedziałam, jednak, że nie mam wyjścia muszę się ogarnąć. Weszłam pod prysznic i szybko się umyłam, następnie musiałam się pomalować by choć w minimalnym stopniu przypominać człowieka. Wysuszyłam włosy i zaplotłam je w kłosa, a następnie ubrałam się w strój sportowy, który w moim wydaniu składał się z czarnych leginsów i czarnego topu. Postanowiłam wyjść na dach świątyni by przekonać się o nastrojach w obozie. Usiadłam po turecku i delikatnie zaczęłam badać nastroje herosów. Już chyba każdy wiedział co się wczoraj działo. Nic dziwnego, skoro na przymusową drzemkę udało się około 20 osób. Na szczęście nie było dużo ludzi w okolicach sali, wtedy bilans byłby o dużo większy. W umysłach ludzi przechodzących obok świątyni panowała przyjemna nie wiedza
 Ale im dalej sięgałam swoim umysłem w ich wyczuwałam jak nastroje się zmieniają. Nikt  nie pamiętał o tym, że Chester mnie zdenerwował, wszyscy skupili się na tym że ucierpiała Mel, małe niewinne dziecko. Według nich byłam potworem. Po moich policzkach leciały łzy. Byłam wściekła na Chestera, że doprowadził mnie do takiego stanu. Byłam wściekła na siebie, że dałam się sprowokować. W tym.wszytkim najgorsze było to, że ja faktycznie byłam nikim. Prawda boli gorzej od ciosów. Spróbowałam wybadać umysłu jeszcze dalej, chciałam.wiedzieć, co oni o mnie myślą. Tak jak się spodziewałam, każdy obwiniał mnie. Chwila... Ktoś mnie szuka. Idzie bardzo szybko w kierunku świątyni. Skupiłam się na umyśle tej osobie. Mogłam się tego spodziewać, Zoey. Podeszłam.do.brzegu dachu i obserwowałam.jak się zbliża...
-Zoey? Mnie szukasz?- krzyknęłam spoglądając w dół. Kiedy tylko mnie zauważyła wystrzeliła w górę, by po chwili być przy mnie.
-Co ty sobie wyobrażasz?- krzyknęła pomimo tego, że stała pół metra.ode.mnie.
-Naprawdę myślisz, że to ode mnie zależy?- spojrzałam na nią ja na idiotkę.
-Croft! Jak mogłaś usypać Mel?!- cały czas się darła pomimo, że nawet nie podniosłam głosu.
-Zoey, ostatnią rzeczą jaką chce robić jest usypianie kogokolwiek.
-No to nie rób tego!- dla niej to wszystko było takie banalne łatwe.
-Nie mogę kontrolować tego gdy ktoś mnie denerwuje. Ta klątwa ujawnia się w przypadku skrajnych emocji- miałam nadzieje, że mi odpuści.
-To, że się nie denerwujesz, nie oznacza, że ludzi możesz usypiać!- zrezygnowana pokręciłam głową.- Nie masz prawa robić tego nikomu z obozu.
-Właśnie o to pokłóciłam się z Chesterem, on chciał żebym zaczęła ćwiczyć moc. Ja nienawidzę tego...
-C-co??? Powtórz- przerwała mi.
-Nienawidzę tego...
-Nie, nie to... To wcześniej- znowu mi przerwała. 
-Chester chciał bym ćwiczyła...- widziałam jak Zoey wpada w furie.
-Zabije gnojka! Jak on mógł?- i poszybowała, a ja zeszłam z dachu i z bólem udałam się na poranny trening.
***
   Kiedy tylko dotarłam na plac gdzie zazwyczaj odbywał się lub zaczynał trening miałam ochotę uciec. Wszyscy wskazywali na mnie palcami, a ja miałam ochotę się zapaść pod ziemię. Szybko udałam się do linii drzew i postałam się wtopić w otoczenie. Pogratulowałam sobie w myślach czarnego stroju. Oparłam się o pień, wiedząc, ze mam jeszcze dziesięć minut do rozpoczęcia ćwiczeń. Przymknęłam oczy i starałam się przygotować mentalnie na to co mnie za chwilę spotka.
-Czego się chowasz?- nosz cholera jasna! Człowiek chce się trzymać na uboczu,  a tu mu nie dają!
-Nie chowam się- odparłam machinalnie.
-Jasne... Dlatego stanęłaś wśród drzew i starasz się zwracać jak najmniej uwagi. Skoro to nie chowanie to co?
-Brawo! Czego chcesz Shedow?! Jak trafnie zauważyłeś chowam się, więc jeśli zamierzasz mnie opieprzyć tak jak twoja dziewczyna to, to zrób i idź sobie- miałam ochotę wyrwać się z obozu choć na kilka godzin. 
-Nie rozumiem. Nie mam zamiaru cię opieprzać- spojrzałam na niego przelotnie.
-Och... Nie udawaj! Wiem, że masz mi za złe to, że uśpiłam Marilyn i wiem również, że to moja wina, więc odpuść sobie.
-O to chodzi. Daj spokój, wiem, że tego nie chciałaś. Marilyn jako jedyna nie odtrącasz, dlaczego?- nosz kurde! Psycholog i wybawiciel ludności się znalazł!
-Nie twoja sprawa!- miałam ochotę stad odejść, ale wiedziałam, że nie mam gdzie uciec.
-Powiedz mi, co ci szkodzi? Dlaczego nie odtrącasz Mel?- cholera jasna!
-Weź daj mi spokój! Za kogo ty się masz?!- nie mogłam mu powiedzieć o tym, że potrafię wniknąć komuś w umysł. Chyba by mnie za to zlinczowali.
-ROZGRZEWKA!- byłam uratowana!

Witajcie ;)
Pewnie spodziewaliście się rozdziału wczoraj, ale niestety, mój internet postanowił mi udowodnić, że powinnam wcześniej dodać rozdział i się zbuntował. Całe szczęście, że miałam już sporo rozdziału, dzięki pisaniu w szkole ;)
Następny rozdział najprawdopodobniej napisze Zuza ;)
Zapewne wrócimy do tego by rozdziały pojawiały się co dwa tygodnie, bo uwierzcie, to nie jest tak prosta sprawa by napisać coś wartego pokazania ;)
Wiem, że rozdział nie zachwyca, ale jeśli nie chcecie czekać kolejnego tygodnia, to niestety musicie się zadowolić tym ;D
Do zobaczenia w następnej notce, mam nadzieję, że już dożo lepszej. Wiem, że na razie nic ciekawego się nie dzieje, ale uwierzcie, mam w planach ciekawsze wątki, tylko do tego potrzebny jest czas...
Pati

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział sześćdziesiąty dziewiąty

Sue:
   Po treningu zastałam oddelegowana do domku Hefajstosa. W miarę zbliżania się do wejścia temperatura wzrastała, a gdy przeszłam przez drzwi miałam ochotę uciekać. Jak tu gorąco, szczególnie, że byłam zgrzana po katorgach zwanych treningami. Zaczepiłam pierwszego lepszego chłopaka ciężko pracującego przy jakiejś broni.
-Gdzie jest Gregory?- spojrzał na mnie, wzruszając ramionami.
-Nic nie słyszę, powtórz- no tak, oprócz niesamowitego ciepła w kuźni panował niesamowity hałas.
-GDZIE JEST GREGORY?!
-ZAPROWADZĘ CIĘ- zdziwiłam się, że zostawia niedokończone oręże, ale on je włożył w płomień więc podejrzewam, że i tak by nie miał nic do roboty. Mam nadzieję, jeszcze tego by mi brakowało by ktoś mnie opieprzył za odrywanie go od pracy. Przechodząc przez kuźnię zauważyłam, że nikt nie przejmował się moim pojawianiem. Każdy był zajęty swoja pracą co mi się bardzo podobało. Przynajmniej tutaj nie szeptano jak przychodziłam. W końcu dotarliśmy do centrum kuźni, przy którym jakiś chłopak pracował w pocie czoła.
-E! GREGORY! KTOŚ DO CIEBIE!- mój dotychczasowy towarzysz krzyknął w stronę swojego brata. Ten oderwał się od metalu i spojrzał na mnie.
-CHODŹ!- po raz kolejny ruszyliśmy przez kuźnię, tym razem w stronę jakiś drzwi. Jak się okazało prowadziły do małego pokoju, który chyba pełnił funkcję biura, ale o dziwo było w nim o wiele ciszej.- Co cię do nas sprowadza?
-Przysłał mnie Chester, mam złożyć zamówienie na broń.
-Jaka?- wyjął jakąś karteczkę i czekał z długopisem zawieszonym kilka milimetrów od jej powierzchni.
-Dwa miecze jednoręczne i noże do rzucania- szybko to zanotował.
-Imię, nazwisko, boski rodzic, obóz. Od kiedy połączyli musimy wszytko notować by się nie pogubić, ale skoro przysłał cię Chester to jesteś z Zeusa?
-Uhym... Susane Croft, Hypnos.
-Masz jakieś specjalne życzenia do broni?- teraz całą uwagę skupił na mnie,
-Emmmm... Może niech miecze będą ciut dłuższe niż normalnie i ciężkie. Noże niech będą zwyczajne- zastanawiałam się czy zrozumie moje pokrętne tłumaczenie 'zwyczajnych noży'.
-Grawerunek, specjalne zdobienia?- spojrzałam na niego jak na idiotę. Przecież ja mam tym walczyć, a nie prezentować.
-Nie, dziękuje...
-Okej... Jeszcze trochę będziesz musiała się pomęczyć z bronią na salach... Jak twoje zamówinie będzie gotowe poinformujemy Cie- już chciałam odejść, gdy Gregory jeszcze raz się odezwał.- Nie boj się wszystko będzie dobrze, nie jesteśmy tacy źli jak się wydajemy- co prawda nie wiedziałam kogo ma dokładnie na myśli: czy swój domek czy herosów ogółem, ale skinęłam głową z niepwenym uśmiechem i ruszyłam na obiad.

***
(Kilka dni później)
   Każdy dzień w obozie wyglądał tak samo. Codzienne mordercze treningi wydawały się rutyną. W tym tygodniu mieliśmy zacząć teorię, niestety zajęcia będą się odbywały tylko przed południem. Znudzona grzebałam w śniadaniu kiedy podszedł do mnie jakiś chłopak.
-Susane Croft?- wyglądał dość... zwyczajnie.
-Tak, o co chodzi?- utkwiłam w nim spojrzenie moich zmęczonych oczu.
-Gregory już skończył twoją broń i możesz ją odebrać po południu- broń jest gotowa? To chyba najlepsza wiadomość dzisiejszego dnia.
-A dlaczego nie mogę tego zrobić teraz?- chciałabym już w końcu mieć swoją broń.
-Bo jeszcze  coś przy niej robi. Ale kazał już mi  ciebie powiadomić.
-Okej... Przyjdę dziś po nią- posłałam mu uśmiech i wróciłam do grzebania w talerzu.
-Ooo... Witaj, Susane! Dlaczego nie jesz?- Mel usiadła obok mnie ze swoim talerzem i wpatrywała się we mnie, czekają na moją odpowiedź
-Hej, Mel. Nie jestem głodna- chciałam posłać jej uśmiech ale obawiam się, że nie za dobrze mi to wyszło.
-Wyglądasz na zmęczoną. Aż tak bardzo wasz męczą?- wyglądała na zmartwioną.
-Nie jest najgorzej, po prostu nie mogę spać.
-Chyba muszę pogadać z Chesterem, nie może cię tak katować!!! - spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
-Naprawdę nie musisz. Daje sobie radę- Mel zaczęła wesoło nawijać o dzieciakach w jej wieku z innych obozów, a ja jej tylko co jakiś czas posyłałam uśmiech gdy zerkała na mnie w przerwach pomiędzy jedzeniem, a mówieniem.
Jeszcze nigdy nie było mi tak trudno trzymać się na uboczu jak w obozie. Mała uważała mnie za nie wiadomo kogo i starała się zrobić wszystko bym czuła się tutaj jak najlepiej. Zajrzałam do jej umysłu i wyczułam, że ona mnie uważa za jakiegoś bohatera, czyli za kogoś kim nie byłam. Nie miałam serca by ją ignorować lub obrazić, wyczułam, że kogoś jej brakuje, ale nie wgłębiałam się w to. Uznałam, że jak Mała będzie chciała mi o tym powiedzieć to powie. Gdy miałam już jej oznajmić, że już idę kątem oka zobaczyłam jak staje na ławce i macha rączką.
-Zoey! Shedow! Dylan! Nix! Tu jesteśmy! Chodźcie!- świetnie. Szybko się do nas zbliżyli. To, że nie odtrącałam Małej, nie znaczy, że chciałam pozwolić jej przyjaciołom na to samo. Ale ona tego nie dostrzegała.
-Hej- Dylan przywitał się.
-Cześć- Phoenix..
-Witaj- Shedow.
-Cześć Mel. Nawet nie próbuj mnie usypiać bo nie ręczę za siebie- no i Zoey.
-Spokojnie, ja właściwie już skończyłam- ciągle nie wybaczyła mi tego, że ją uśpiłam. Nic nie daje tłumaczenie, że nie miała na to wpływu.
-Nie, nie idź. Przecież prawie nic nie zjadłaś- Phoenix spojrzała na mój talerz a ja pożałowałam, że nie nałożyłam mniej.
-Już się najadłam- posłałam jej słaby uśmiech i wstałam od stołu.
-I dobrze, nie będziemy mieli żadnej nieprzewidzianej drzemki. Ała!!! - jak zwykle miła Zoey.
-Miałaś być dla niej miła- usłyszałam jeszcze jak Phoenix mówi do Zoey.
-No co? Prawdę powiedziałam!
***
   Najwidoczniej plany uległy zmianie, ponieważ dostaliśmy plany, a raczej rozkłady dnia. Kiedyś niedziela była dniem wolnym, teraz różni się tylko tym, że popołudniu mamy wolne. Dzięki temu, że nastąpiła fuzja obozów to znaleźli się również nowi nauczyciele. Od Ateny mieli nauczać historii i strategii, rzemiosła od Hefajstosa, a filologii zwierząt od Artemidy. Oczywiście przeszli oni już szkolenie w swoich obozach i w tym w razie potrzeby szkolili tylko swoje umiejętności walki. Opiekunowie grup odpowiadali za ćwiczenie nas w walce, więc i tak to z nimi spędzaliśmy najwięcej czasu.  Byłam już po szermierce, a czekała mnie teraz strategia. Oczywiście szermierkę prowadził Chester, a strategie ktoś od Ateny. Po obiedzie jeszcze tylko techniki walki i będę mogła odebrać broń! Yea! Weszłam na salę w której odbywała się strategia i usiadłam w kącie.
-Witam wszystkich. Zaraz wam rozdam plany pola bitwy, a wy macie za zadanie obmyślić jak najlepszą strategię. Pamiętajcie, że armia wroga jest liczniejsza od waszej, oraz silniejsza- zapowiada się ciekawie. Zaraz polegnę! Spojrzałam na dokładny pan terenu. Zero jakich kol wiek wzniesień lub obniżeń terenu. Już chciałam wrócić do poprzedniego tygodnia gdzie były tylko ćwiczenia w walce, na poprawę kondycji i siły. Rozumiałam, że to jest nam bardzo potrzebne, ale nie wyobrażałam sobie siebie jako dowodzącego bitwą. Co to, to nie! Jestem zbyt słaba w podejmowaniu decyzji. Spojrzałam jeszcze raz na plan bitwy i stwierdziłam, że potrzebny jest atak z zaskoczenia czyli armię wroga trzeba odciągnąć dalej do malutkiego lasu który był zaznaczony w dość sporej odległości od armii wroga. Rozrysowałam swoją strategię polegającą na mały oddział, który zaatakuje i ucieknie w stronę lasu a tam zaatakuje go 'moja' armia. Chce już koniec!
***
   Po strategi na której na szczęście nie wypadłam najgorzej udałam się do kuźni. Szybko zaczepiłam kogoś i zostałam zaprowadzona do 'biura'. Usiadłam sobie grzecznie na krześle i niecierpliwie czkałam.
-Witaj Susane. Zapomniałem o zbroi, ale coś, a raczej ktoś, dostarczył mi twoje wymiary. Ale najpierw broń- wyszedł do pokoju obok i przyniósł dwa miecze w pochwach- wyjmij je, a ja pójdę po resztę.
   Wstałam i wzięłam do dłoni broń, jeszcze w pokrowcu. Wyciągnęłam ją i poczułam przyjemny ciężar. Była dużo lepsza niż ta w sali, dłuższa i cięższa. Z zaskoczeniem dostrzegłam zdobienia. Na klindze był delikatny motyw maków i jakiś napis. Rękojeść zaś zdobiły róże. Sprawdziłam drugi miecz i okazało się, że na nim na klindze są róże, a na rękojeści maki. Kiedy się przyglądałam mieczom wrócił Gregory.
-Dziewczyny odpowiedzialne za zdobienia nie mogły się oprzeć- położył noże w pochwach i zbroję.
-Ale dlaczego maki i róże?- spojrzałam na niego.
-Bo maki to kwiaty które rosną przy grocie Hypnosa, a róże? Nie chciały mi powiedzieć. One już takie są- uśmiechnął się do mnie.- Sprawdźmy czy zbroja dobrze leży.
   Pomógł mi się ubrać w zbroję, które nie miała żadnych zdobień oprócz 'rękawów' czy jak to się nazywa. Na jednym były róże, na drugim maki. Gregory pokazał mi jak mam poprzypinać miecze i noże. 
-Dlaczego ty nie ozdabiasz?- zapytałam gdy on jeszcze coś tam poprawiał.
-Och... Oczywiście, że ozdabiam, ale teraz jest strasznie dużo roboty. Na przykład nad twoimi mieczami musiałem siedzieć po nocach, bo co prawda był to pomysł dziewczyn, ale nie chciały ich ruszyć. A one są bardzo wkurzające, jak się czegoś im odmawia. czasami chciałbym być jedynakiem- zaśmiałam się.
-Nie jestem pewna. Wyobraź sobie ile byś miał teraz roboty. A tak? Masz względny spokój.
-No tak- też się zaśmiał.- Gotowe! I jak?- poruszyłam się i byłam zaskoczona, że nie jest mi niewygodnie.
-Jest okej. Mogę się ruszać, a to chyba najważniejsze- wyciągnęłam miecz zadowolona, że nie sprawiło mi to większego problemu.- Dziękuje. A teraz jak ja się mam z tego rozebrać?!

Hejka ;)
Bardzo przepraszam, że rozdział nie pojawił się już wczoraj, ale jak wróciłam do domu to po prostu padałam ze zmęczenia i szybko poszłam spać... 
Wiem, że długo nie było rozdziału i możecie być na mnie źli, że nie dodałam go wcześniej, ale szkoła nie daje mi zbyt dużo czasu by tworzyć. A nad tym rozdziałem musiałam jeszcze trochę popracować. Nie będę się jakoś szczegółowo rozpisywać. Kolejny rozdział także będzie mojego autorstwa i w miarę możliwości postaram się do dodać w następnym tygodniu. Zaglądajcie na mojego twittera: @Pataxxon, tam powinnam napisać czy uda mi się dodać rozdział.
Pati ;)
P.S.: W odpowiedzi na komentarz pod poprzednim rozdziałem. wyznaje zasadę, że jeśli ktoś znajdzie czas by skomentować to co napisze, to ja muszę mu odpowiedzieć ;) 
P.S.2: przepraszam, że jest tak mało akcji i dialogów, ale Sue miała być samotnikiem, a już i tak za bardzo mi to nie wychodzi.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Kolejne krótkie wyjaśnienie...

To znowu ja!
Jako, że właśnie zyskałam dostęp do komputera dzięki mojej kochanej Kuzynce, będę mogła dodawać rozdziały. Postaram się jak najszybciej przygotować nową notkę. Do zobaczenia w następnym rozdziale.
Pati