wtorek, 20 sierpnia 2013

Rozdział czterdziesty pierwszy

Dylan
 Ponownie szargały mną przeciwne uczucia. Z jednej strony cieszyłem się z tego, że w końcu odnaleźliśmy Klarę, a przede wszystkim nic jej nie jest, ale z drugiej strony czułem się fatalnie, bo dopiero teraz zdałem sobie sprawę ile ludzie dla nas poświęcili. Tyle, że my jesteśmy rodziną.. Musimy sobie pomagać w trudnych chwilach, ja wręcz nie wyobrażam sobie, żeby zostawić kogoś na pastwę losu.
 Podszedłem do łóżka Hani i dotknąłem jej chłodnego policzka. Od kilku godzin jest w głębokim śnie, może to nawet lepiej. Na szczęście w ostatniej chwili została podana jej ambrozja. Dobrze, że Rikki miała tutaj trochę tego. Właśnie Rikki.
 Obróciłem się i zobaczyłem stojącą przy wejściu do groty dziewczynę. Zmieniła się od czasu, kiedy odeszła z obozu. Wygląda na dojrzalszą, a przede wszystkim już nie ma w oczach tych iskierek, które zawsze towarzyszyły jej. Stała się chłodną osobą i w rozmowie z nami również taka jest. Ta jej obojętność powoli staje się nie do zniesienia.
 - Co z nią? - podeszła do niej i dotknęła jej czoła. - Jak sądzisz wybudzi się za chwilę?
 - Przykro mi Rikki, ale ja również nie mam pojęcia. Tak bardzo chciałbym, żeby otworzyła w końcu powieki...
 Wiedziałem, że dziewczyna mi się przygląda.
 - To nie twoja wina - hmm... gdyby ten głos posiadałby choćby odrobinę ciepła, to uśmiechnąłbym się do niej, ale to zabrzmiało jak jakaś regułka, którą należy w takich chwilach powiedzieć.
 - Wiem - odpowiedziałem i usiadłem pod ścianą. - Ludzie tęsknią za tobą w obozie, wiesz?
 - A wiesz, że nie umiesz kłamać? - na jej twarzy na chwilkę pojawił się uśmiech. - Oni za mną nie tęsknią, Dylan, a ja jestem tego świadoma. Mi również lepiej bez nich, w końcu mogę robić, to co chcę i nikt nie komentuje mnie za każdym krokiem... Jestem wolna i dobrze mi z tym.
 Odpuściłem... Mógłbym teraz mówić o Zoey, że nie jest taką jedzą jaką do tej pory była, ale mam wrażenie, iż Dionizos nie kłamał, kiedy mówił o jej sile. Sam fakt, że uratowała Hanię i Chrisa pokazuje jej potęgę. Gdybym mógł, to chciałbym cofnąć czas i spróbować jakoś załagodzić stosunki między córkami boga wody i nieba. Tylko czasem o takich sprawach przypomina się zbyt późno.
 - Nie podziękowałem ci jeszcze za uratowanie Klary - podniosłem wzrok i znowu spojrzałem na dziewczynę, która przysiadła się na łóżku obok przyjaciółki. - Ona jest bardzo dla mnie ważna i nie wyobrażam sobie życia bez niej.
 - Nie ma za co, przecież wiem jak bardzo wam wszystkim na niej zależy - uśmiechnęła się, tym razem trwało to dłużej. - Lecz to nie to górowało podczas misji ratowniczej, Dylan. Przypomnij sobie swoją ostatnią przepowiednię.
 Skrzywiłem się, kiedy usłyszałem słowo 'przepowiednia'. Nie przepadałem za tym, dlatego zawsze starałem się jak najmniej o tym myśleć, lecz teraz zgodziłem się. Zamknąłem oczy i zacząłem w pamięci przypominać sobie wszystkie słowa tamtej przepowiedni.
 - Dobra, mam i co dalej? - podszedłem bliżej Rikki.
 - Myślałeś, kiedyś o kim mowa?
 - Nie, nie chcę o tym myśleć.
 - Może nadeszła już pora - zbliżyła twarz do mojej. - Kilka osób już zna swój los, może ty też powinieneś się nad nim zastanowić, synu Apollina, boga słońca.
 Minęła mnie i wyszła z groty. Zmarszczyłem czoło, próbując w głowie poukładać, to co dziewczyna powiedziała mi. Nienawidzę tego uczucia, że wszyscy każdą mi się nad czymś zastanawiać. Pokręciłem głową, próbując odepchnąć myśli i ostatni raz spojrzałem na Han. Pocałowałem ją w czoło i wyszedłem z jej groty. Przed nią spotkałem Klarę, która siedziała przy wejściu, nawet tam nie weszła. Usiadłem więc obok niej i spojrzałem w oczy.
 - Przepraszam - szepnęła. - Przepraszam, że byłam o nią zazdrosna. Za każdym razem, kiedy ją widziałam w pobliżu ciebie albo obok ciebie zbierał się we mnie strach, że ona mi ciebie odbierze - do jej oczu napłynęły łzy. - A pierwsze, co zrobiłam, kiedy mnie znalazła, to oskarżyłam ją, że wcale mnie nie szukała...
 - Cii.. - przytuliłem jej głowę do swojej piersi. - Już wszystko jest dobrze.
 - Nic nie jest dobrze - podniosła wzrok. - Nic...
 - Klara, czy ja o czymś nie wiem? - podniosłem delikatnie jej głowę, żebym mógł spojrzeć w jej oczy.
 - Dylan.. Ona mi się śniła, widziałam jej czerwone oczy... Dylan, ja jestem hełmem i tarczą.
 Teraz zrozumiałem, o co chodziło Rikki. Poczułem jak tracę oddech, chciałem, żeby to, co powiedziała nie okazało się prawdą. Ona nie może być jedną z ośmiu, ona jest za delikatna, żeby iść na wojnę. Nie może być tak, nie może...

Hania
 Podniosłam się z miękkiego łóżka, nie czując już żadnego bólu. Obróciłam się, chcąc pościelić łóżko i znieruchomiałam. Na łóżku leżałam ja, a raczej moje ciało. Zaczęłam cała drżeć. Czy ja nie żyję? - pomyślałam. 
 Poczułam czyjeś ręce na swoich ramionach, odwróciłam się i zobaczyłam ją, moją mamę. Była taka piękna i uśmiechnięta, dokładnie taka jaką pamiętam. Przytuliłam się do niej, zaskoczona, że w ogóle mogę ją dotknąć.
 - Mamo... - nie umiałam nic więcej powiedzieć.
 - Haniu, mamy niewiele czasu - dotknęła mojego policzka i spojrzała w oczy. - Nie powinno ciebie tutaj być, to nie twoja strona. Musisz się jak najszybciej obudzić, bo w innym wypadku zostaniesz w tym śnie na wieki.
 - Właśnie, dlaczego nie jesteś w Hadesie, jak tutaj się znalazłaś?
 - Mama i ciocia pomogły mi, ale tylko na chwilę. Marzyłam tyle lat, żeby cię dotknąć, wiesz? Przepraszam, że zostawiłam was. Miałam nadzieję, że Ramiro sobie poradzi, ale się pomyliłam. Tyle lat go musiałaś znosić... Dziękuję, że zaopiekowałaś się nim.
 - Ty naprawdę go kochałaś? Myślałam, że byłaś z nim tylko dla mnie...
 - Nie - pokręciła głową. - Kochałam go ponad swoje życie i jestem szczęśliwa, że znalazł nową rodzinę. Jest mi przykro, że możliwe, iż nigdy ich nie poznasz... Chciałam dla ciebie stworzyć prawdziwą rodzinę... Przepraszam.
 - Mamo, nic się nie stało... Miałam prawdziwą rodzinę.
 Złapałyśmy się za ręce. Nie chciałam jej puścić. Tyle lat na nią czekałam. 
 - Haniu proszę uważaj na siebie... Nie daj się zabić, zaufaj swoim partnerom... Ich wiedza i doświadczenie jest w stanie was ocalić, zaufajcie sobie nawzajem. Pewnego dnia cały świat bogów będzie was czcić za to, że ocalicie świat - uśmiechnęła się i sięgnęła ręką do kieszeni swoich dżinsowych spodni. - Wiem, że Dionizos wręczył ci już mój łańcuszek, ale chciałabym ci wręczyć bransoletkę, która będzie ci przypominać o mnie i o Ramiro...
 - To jest pożegnanie, prawda? - podniosłam wzrok. - Nie zobaczymy się już nigdy?
 - Niestety, nawet w Hadesie będziemy z daleka od siebie. 
 Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
 - Kocham cię Hanno i jestem z ciebie dumna.
 - Też cię kocham.

  Nie czułam się dobrze, nie umiałam się obudzić, próbowałam, ale nie potrafiłam. Spóźniłam się - pomyślałam. Zaraz po mnie przyjdą i zabiorą tam, gdzie być nie powinnam. Miałam ochotę płakać, ale nie potrafiłam, tutaj nic nie mogłam zrobić. Skuliłam, więc się w ciemności i słuchać ciszy... Wtedy usłyszałam jego głos, piękny, ale zarazem smutny, żałosny, wołający mnie, żebym wróciła. Wstałam i zaczęłam się za nim kierować. Po kilku minutach zobaczyłam światło, a przede mną stojącego Dylana, po którego policzkach płynęły łzy.
 - Co się stało? - podniosłam się na łóżku i go przytuliłam. - Dylan, o co chodzi?
 - Myślałem, że nie żyjesz - jego głos był najsmutniejszym głosem jaki słyszałam w ostatnim czasie. - Tak się bałem o ciebie... Nie wiem, co zrobiłbym jakby ciebie zabrakło.
 - Byłam martwa, ale przez chwilę - odsunęłam się od niego. - Już wszystko w porządku - uśmiechnęła się. - Co z Klarą? Czy reszta już dotarła? Zo chce mnie zamordować, czy jeszcze nie?
 - Han... - spuścił głowę. - Z Klarą wszystko w porządku, ale reszta...
 - Co z resztą?
 - Wrócił tylko George i Chris... Zoey wróciła ratować obóz. Zostawiła kartkę z wiadomością, że zaatakowano obóz.
 Popatrzyłam na niego pytająco. Jak to zaatakowali obóz? - pomyślałam. Przecież, kiedy go zostawialiśmy nic się nie zapowiadało, że zamierzają go atakować. Chyba, że to całe porwanie było przemyślanym podstępem.
 - Trzeba tam jechać.
 - Nie możemy Han - pokręcił głową.
 Do sali weszła Rikki, ale nie przypominała mi już tej samej Rikki, którą znałam. Zmieniła się i to bardzo, a myślę, że gdybym ją poznała w tym okresie, to reagowałabym na nią jak Zoey... Lecz jednak to ona ocaliła mi i Chrisowi życie oraz wyzwoliła Klarę spod rąk wroga.
 - Wszyscy tutaj należą do ósemki - powiedziała. - Nie tam wasze miejsce.
 - Skąd o tym wiesz? -podniosłam wzrok. - Jak to możliwe?
 - Stamtąd skąd ty i Shedow dowiedzieliście się o sobie - podeszła jeszcze bliżej mnie. - O tym fakcie chyba o nikim nie powiedziałaś, prawda?
 - Han? - usłyszałam pytający głos Dylana. - Czy to prawda? Czy wiedziałaś o sobie i nie powiedziałaś nam?
 - Dowiedziałam się o tym tego samego dnia, co Klara została porwana. Nie zapominaj jak mnie wtedy nie trawiłeś... Jak ci miałam powiedzieć, hmm? Hej Dylan, nie ważne, że nie wiemy gdzie jest twoja dziewczyna, ale słuchaj tego: jestem tą Winoroślą z przepowiedni, fajnie nie? - spuściłam głowę. - Przepraszam, ale zrozum, że nie miałam innego wyjścia.
 W grocie zapanowała cisza, nikt nic nie mówił, co mnie najbardziej przerażało. Nie powiedziałam prawdy o sobie najlepszemu przyjacielowi, wiem, że to nie fair, ale on już przeżywał piekło, a jakby zareagował na to, że jego przyjaciółka należy do ósemki... Teraz prócz mnie jest Shedow, On, Ona... Chwila!
 - Ty nie należysz do ósemki, prawda? - podniosłam wzrok.
 - Zgadza się, ja do niej nie należę, ale jestem w stanie wam pomóc ile tylko będę w stanie.
 - Czyli tak, jestem tam ja, Dylan - zaczęłam liczyć na palcach. - Chris, George, Shedow, Klara... Jest nas tylko sześcioro, gdzie jest zatem reszta?
 - Na bitwie - uśmiechnęła się.
 - Pomożesz im? - zapytałam.
 Z jej twarzy zniknął uśmiech. Najwyraźniej źle wspomina obóz. Złapałam jej dłoń i przyciągnęłam ją do serca.
 - Proszę, to nasza rodzina...

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział Czterdziesty

Otworzyłam oczy.
Było ciemno.
Ktoś do mnie mówił i lekko mna potrząsnął. Zamrugałam leniwie kilka razy, ale huczący ból w głowie oraz brak sił spowodował, że nie potrafiłam ruszyć żadną kończyną. Ktoś położył mi zimny okład na czoło. Próbowałam coś powiedzieć, ale wysiłek okazał się zbyt ciężki i osunęłam się w objęcia snu.


Znalazłam się w środku lasu. Przed sobą widziałam jedynie mrok. Wokół mnie panowała bezgraniczna cisza, przerywana pohukiwaniem sowy. Szłam przed siebie potykając się o nie widoczne korzenie drew i małe krzaki. Nie wiem jak długo szłam. Powoli zatracałam się w rytmie miarowego oddechu i żwawego kroku.
Usłyszałam przed sobą głosy i wzburzoną wodę. Powołałam sie na herosi instynkt i pokierowałam się w tamtą stronę. Powoli umiałam dosłyszeć o czym mówią.
A to dziwne, że próbuję ci pomóc odzyskać Klarę? - mruknęłam.
 - W taki sposób? - zmarszczył czoło. - Jestem pewien, że gdybyś mogła, to zadźgała ich.
 - Nie chcieli pomóc! - warknęłam.
 - Nie? Przecież narażali życie...
Czyżby usłyszałam głos Hani i Dylana?
Usłyszałam szelest za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam Shedowa wyłaniający się z cienia drzew. To było niesamowite! Jakby jego ciało zmaterjalizowało się z ciemności. Szedł prosto na mnie, jakby mnie nie widział.
Zaczęłam ruszać rękami aby mnie zauważył.
 - Ej Shedow! Stój!
A ten dosłownie przeszedł prze zemnie.
Wytrzeszczyłam oczy:
 - Co? - powiedziałam zaskoczona. Najwidoczniej chłopak w ogóle mnie nie słyszał. - Co tu się do cholery dzieje?! 
Chłopak zniknął, a po chwili usłyszałam jego głos jak rozmawiał z  innymi.  
Odgłosy rozmów przerodziły się w krzyki. Rzuciłam się biegiem na pomoc ludzią.
Wypadłam z lasu i zauważyłam niespotykaną scenę. Woda porwała Dylana, Shedowa i Hannę. Powoli wszyscy znikali w czarnych odmętach wody. 
Rzeczywistość zafalowała i dostałam się do jakiegoś dziwnego miejsca. Była to wilgotna jaskinia, w której było bardzo zimno. Zaczęłam przechadzać się wzdłuż wilgotnych ścian, aż napotkałam dwie postacie, które ze sobą rozmawiają. Była to Hanna i... KLARA! O boże! jak sie ciesze! Nie jestem narażona na gniew Ateny!! Hue, hue, hue!! 
Zaczęłam tańczyć. i tak nikt mnie nie widzi więc mogę soie trochę poszaleć. 
Poczułam jak wszystko faluje. 
 - Zoey! Zoey! - kobiecy głos zaczął huczeć w mojej głowie - Zoey! Posłuchaj to bardzo ważne! 
Zaczęłam obracać się jak pogłupawa, próbując zlokalizować zkąd dochodzi ten głos. 
Nagle przede mną zmaterializowała się Kobieca postać, ubrana w niebiesko-białą suknię.
 - Zoey! Zoey! - darła się dalej. 
W końcu jej postać stałą się wyraźniejsza i ujrzałam w niej Honey!
 - James! Wyłaź z mojej głowy! Wiem, że jesteś narzeczoną mojego brata, ale to nie znaczy, że bezkarnie możesz wchodzić do mojej głowy! - zbeształam ją. 
           Honey należała do dzieci Hery, które miały specjalne umiejętności w komunikowaniu się na odległość, ale tylko przez sen. Tworzyły swoją własną rzeczywistość do, której cie w sadzali i nie wypuszczali aż sobie pogadacie. Tyko najgorsze jest to, że twój umysł jest sobie daleko od ciała, a osoby które na cb patrzą widzą co robisz... czyli ciało zostaje na miejscu. Czyli jest to jedna z wielu form snu. 
 - Zoey zamknij się. - usłyszałam spokojny, ale szorstki głos mojego brata, który pojawił się za swoją lubą. - Ty nawet nie wiesz jakie masz kłopoty. Złamałaś razem z twoimi lekkomyślnymi przyjaciółmi kilka poważnych zasad obozu. Uciekliście, więc teraz... 
Machnęła ręką lekceważąco.
 - Jeśli wlazłeś do mojej głowy tylko po to aby powiedzieć mi, że mam kłopoty to mam cie w głębokim poważaniu. Ja użeram sie z Harybsami, z bękartami bliźniaczych bogów i... 
Honey, nie dała mi do kończyć. 
 - Jutro obóz zostanie zaatakowany.
Momentalnie zamknęłam się. Wybałuszyłam oczy. 
 - J... Jak... to?! - wyjąkałam.
Zayn wziął dłoń dziewczyny i zamknął ją w swoich wielkich łapskach. 
 - Nasi zwiadowcy zauważyli poruszenie ze strony południowej. Maszeruje na nas oddział złożony z pięciu tysięcy wysłanników Nemezis: harpii, cyklopów, olbrzymów, widziano wśród nich sporą ilość Harybs. A oddziałami dowodzi bliźniaczka Ateny - April.
Pierwszy raz w życiu naprawdę się wystraszyłam. Normalnie zimny pot zleciał mi po plecach. W tym momęcie byłam przerażona. 
 - Zoey... ściągamy wszystkich herosów z misji i tych którzy mogą jeszcze walczyć. Ewakuacja zaczęłą się dziś rano i będziemy robić wszystko aby opóźnić atak wroga...          
 - Na dodatek wbiliście nam nóż w plecy. Szóstka najlepszych herosów nagle opuściła obóz i nie wiadomo gdzie sa! 
 - Odbiliśmy Klarę. - ucięłam na swoje usprawiedliwienie. 
Zayn znalazł się obok mnie. 
 - ZOEY! Czy ty nie rozumiesz, że za jedną osobe poniesiemy straty może nawet połowy pułku? 
Zagryzłam wargę. Nie mogłam mu powiedzieć, że Atena groziła mi śmiercią... Wiedziałam, że brat ma racje, ale nie potrafiłam tego zaakceptować. 
 - Zoey. - słowa Honey zadźwięczały echem w mojej głowie - Potrzebujemy was...


         Poderwałam się. Dyszałam bardzo szybko. Czułam na plecach zimno pot. Moja klatka piersiowa unosiła się jakbym przebiegła maraton. Próbowałam się uspokoić, ale czułam się otumaniona. Ten sen wydawał się tak rzeczywisty. Wstałam z łóżka próbując ochłodzić swój organizm. Zauważyłam, że jestem w samej bieliźnie, a moje rany zostały opatrzone. Moje nogi trzęsły sie jak galareta i musiałam podtrzymywac się ściany. Otworzyłam okno.
Zimne powietrze owinęło moje ciało.
Usłyszałam gwizdy i otworzyłam oczy.
Jacys kretyni przechodzili właśnie ulicą i zauważyli mnie w oknie. Zaczeli gwizdać i jarać się moją nagością.
 - Upojna noc?! - krzyknął jeden.
 - Może byś do nas zeszła?! - odkrzyknął drugi. Stanęli dokładnie na przeciwko mojego okna i próbowali pokazać, że gwałcą się na wzajem. Miała ochote strzelić w nich piorunem ale tylko zamknęłam okno. 
Przeszłam przez pokój i usiadłam na łóżku.
           Potarłam swoją szyje i poczułam opuchliznę oraz małego strupka. Powoi przypominałam sobie zdarzenia z wczoraj i jak Toscano mnie zaatakowała. Poczułam się jakby wbiła mi nuż w plecy. Naprawde mnie zraniła. I to mocno. Nie wybaczę tej jędzy! Jeszcze się bd modlić do Dionizoska o wstawiennictwo. Zabije ją. Nogi z dupy powyrywam!
PUK PUK
Odwróciłam głowę w stronę okna. Wytrzeszczyłam oczy.
 -Irys?
Spojrzałam na orlice o białym łbie i złotym tułowiu, oraz przerażającymi czarnymi oczami. Dziobem pukała o szybę w moim pokoju.
Otworzyłam okno i wpuściłam ptaka. Ta delikatnie usiadła na nagim ramieniu. Miała coś przyczepione do nogi. Odczepiłam złota kartkę i zobaczyłam koślawe pismo mojego brata.


ZAATAKOWANO OBÓZ

 Zostawiłam kartkę na łóżku i poleciałam powiedzieć chłopakom.
 - Chris! Chris! Obudź się pacanie! - trzasnęłam go w twarz.
Ten otworzył oczy, uśmiechnęłam się z satysfakcją.
Chłopak przewrócił się na obok:
 - Jeszcze pięć minut. - mruknął i poszedł spać.
Ja stałam nad nim z miną " Serio? ".
Zostawiłam tego pajaca i poszłam go Gregorego. Miał okropnego guza na czole, który zaczał mu sinieć... Cóż dzieci Hefajstosa nie grzeszyły urodą ale Greg, z tym czołem wyglądał jak Dzwonnik z Notre Dame. Aż ciary mnie przeszły. Nie lubiłam tej bajki. Była bez sensu.
Zaczełam go budzić, ale dość mocno jest otumaniony... podejrzewam wstrząs mózgu, ale nie jestem dzieciakiem Apolla więc nie moge tego stwierdzić na 100%. Poddałam się i udałam się do pokoju mojego i Shedowa. Gdzieś pod łóżkiem mamy torbe z wyposażeniem. Musze ją znaleźć.     

   ***

Zayn
Nasza obrona - padła. 
Nasze wojsko - w strzępach. 
Nasza wiara - uleciała. 
Nasz obóz - zaraz padnie. 
           Ze wszystkich sił próbowaliśmy zatrzymać potwory, które uparcie parły na przód i mordowały niewinnych ludzi. Śnieg był cały zbroczony krwią, a wszędzie walały się nieżywe truchła potworów i herosów. 
              Widziałem masakrę swoich ludzi, przyjaciół, którzy zostali rozszarpani przez rozwścieczone potwory, albo zostawali obiadem dla harybs... A ja nic nie mogłem zrobić. Chester na lewym skrzydle z dziećmi Aresa miażdżyli przeciwnika nie dając im przedrzeć się w częśc mieszkalną. Dzieci Ateny też nieźle sobie radziły, gdyż pojawiały się z nikąd i zabijały przeciwników. Robili popłoch wśród wrogów. Dzieci Hefajstosa ciągle wypuszczały na  front nowe zabawki. Ja z resztą herosów zostaliśmy jako główny punkt zaczepny i próbowaliśmy odpędzić armie wroga. Ale i tak to wszystko było za mało. Potrzebowalibyśmy cudu. 
Najbardziej bolało mnie to, że musiałem rozdzielić się z Panią Fox i Honey, które pomagały w ewakuacji. Jak coś im sie stanie to nie wybacze sobie tego. 
Potrząsnąłem głową. 
Jedno z dzieci Hermesa zameldowali, że sa gotowi. 
 - Otworzyć! -wydałem rozkaz. 
I zniknął. 
po chwili usłyszałem rżenie koni i huk skrzydeł. 
 - NA ZIEMIE! - krzyknąłem i padłem plackiem, umykajac przed rozwścieczonymi kopytami Pegazów. 
Konie natarły na wroga i rozbiły ich wojsko, ale nie na długo.  Harpie wzbiły się w powietrze i zaczęły atakować skrzydlate wierzchowce. Widziałem jak zwierzęta jedne po drugim padają... Co ja zrobiłem?! - pomyślałem.
Atak jednego z potworów otrząsnął mnie. Zrobiłem unik i przebiłem brzuch besti, która padła beż życia na ziemie. Obróciłem się i pomogłem jednemu z synów Hypnosa rozprawić się z cyklopem.
Gdy skończyłem moją uwagę przykuł jakiś mały heros, który umykał przed jedną z Gorgon. Zamrugałem.
Wydawało mi się, że ten mały żołnierz jest dzieckiem. Właśnie potknęło się i upadło na ziemię, a z głowy spadł hełm.
Meduza zamachnęła się mieczem, a osóbka krzyknęłam.
Rozpoznałem jasną główkę dziecka. 
Co ona tu robi?! Pzzeciesz szła obok Honey do bunkrów! 
 - MARILYN! - krzyknąłem i zaczałem przedzierać sie przez tłum walczących. 
Ale byłem za daleko. 
Ostrze powoli spadało na śliczną główkę córki Afrodyty. 
Ogłuszający huk dotarł do moich uszu, a zaraz za tym coś jasnego oślepiło mnie. Musiałem zakryć dłonią oczy by nie oślepnąć. 
           Gdy sytuacja uspokoiła się podniosłem wzrok i nie mogłem uwierzyć w obraz, który widziałem. 
           Zoey, stała w wypadzie obok gorgony. Jej miecz opływał krwią, a głowa meduzy powoli potoczyła się do jej stup. Z mojego miejsca zdołałem dostrzec oczy bohaterki, które biły wściekłością i potęgą, a jej rysy twarzy były surowe, a zarazem piękne. Miała na sobie ciemny pancerz, a na nim srebrne nagolenniki, napierśnik, naramienniki i rękawice. W niepełnej zbroi wyglądął jak bogini wojny. Ale nie umiem zrozumieć dlaczego nie ubrała się cała. Przecież jest w środku bitwy, a nie jest całkowicie chroniona! To absurd! Ale to w tej chwili było nie ważne. Najważniejsze było to, że przyszedł na odsiecz naprawdę dobry szermierz i zabijając kilka potworów, dzięki czemu uratuje kilka żyć. Lecz obawiałem się jej wyrazu twarzy. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak wściekłej. Nawet gdy wypędzała Rikki z obozu nie była tak wściekła. Patrząc na nią czuje jakby była innym człowiekiem. Już nie obojętnym na wszystko, zdawała się głęboko poruszona, że ktoś zaatakował jej rodzinę i teraz walczyła o nią. 
Podeszła do Mel, która od razu wskoczyła na nią i najpewniej zaczęła płakać. Zoey przytuliła ją jak starsza siostra, która chciała pocieszyć swoją młodsza siostrę gdy zepsuła zabawek. Jakby nie okoliczności uznał bym to za piękny obrazek.
Z ruchu warg Zoey wyczytałem, słowa, które wypowiedziała do dziewczynki.
 - Spokojnie. Jestem tu. Wszystko będzie dobrze.


Poprawiałam to z 20 razy, ale i tak wyszło nijak ;(  Akcja zaczyna się rozkręcać :D