wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział czterdziesty dziewiąty

 - No to kto potrafi prowadzić? - spytał Dylan przytulając sswoją dziewczynę, która trzęsła się jak galaretka. Nadal nie potrafiła otrząsnąć się z szoku wywołanego bliskim spotkaniem z chmarą pająków. Na dodatek jest dzieckiem Ateny więc jej trauma nasiliła się 100 krotnie.
 - Ja! - wykonałam sprężynkę i stanęłam boso na ciepłym greckim piasku - I tak muszę skoczyć do obozu po parę rzeczy. - przeciągnęłam się jak kocica, nie zważając, na to, że prawie łokciem wybiłam oko Rikki... niestety dziewczyna uchyliła się od przypadkowego uderzenia... taka szkoda!
 - No dobra - powiedział niepewnie syn Apollina - potrafisz prowadzić?
 - Mam prawo jazdy jeśli oto ci chodzi. - uśmiechnęłam się triumfalnie.
Wszyscy spojrzeli na nie ze zdziwieniem.
 - A niby kiedy je robiłaś? - spytała Hania.
Posłałam w jej stronę tajemniczy uśmiech.
 - Więcej na ten temat może ci opowiedzieć Pan Znikam. - wskazałam kciukiem na Shedowa, który zmieszał się.
           Nie chciałam teraz rozwodzic się nad tym, że co kilka dni wybieraliśmy sie z czarnowłosym na małe wycieczki mające na celu zdobycie prawka... W obozie niestety nie uczą nas jak prowadzi sie samochód, a jak widać w tych czasach jest to bardzo przydatne! Dlatego z Shedowem uznaliśmy, że to bd dobra przygoda. Ale nie byliśmy pierwszymi, którzy na to wpadli... Prawie wszyscy nauczyciele mieli prawko, Zayn, Honey, nasz kochany wielkolud Gregory... i wiele wiele innych osób... dziwie się, że bliźniacy jeszcze nie załatwili sobie przewka... oni lubia przypały.
 - Dobra później sobie pogadacie! - ucioł Chester - teraz trzeba zorganizować resztę.
Znów się przeciągnęłam:
 - Syn Największego Złodzieja na Ziemi zalatwi nam wóz - zaczęłam kręcić głową aby rozruszać mięśnie... zwisanie głowa w dół w kokonie mi nie służy - Z Klarą musi jechać Rikki - jej imie ledwo przeszło mi przez gardło. - A Mel też jedzie bo martwie się o nią bezpieczeństwo.
Zakończyłam to zgrabnym obrotem w stronę nasłuchujących.
Wszyscy zaniemówili nie wiem z czego. Może nagle pojawiło się coś za moimi plecami, albo nie umiom uwierzyć w to co przed chwileczką powiedziałam.
 - Wow - jako pierwszy odezwał się Gregory.
 - To... - zaczał Kasmir patrząc na mnie rozwartymi oczami.
 - ...było... - teraz Lorenzo
 - ...Niesamowite! - dokończyli wspólnie.
 - Jednak głowy umisz używać inaczej niz do walenia przeciwników - w głosie Rikki było mniej jadu niż zwykle... a to mnie zdziwiło. 
 - No niekiedy jej się zdarzają przebłyski inteligencji. - dopowiedział Shed stając obok mnie, opierając brode o moje ramie.
 - Ale bardzo rzadko. - Uśmiechnęła się perfidnie ta winogronowa jędza.
            Po krótkiej dyskusji Dylan przywrócił nas do porządku... widocznie zebrał myśli i wymyślił jakiś sensowny plan więc uciszyliśmy się grzecznie i zaczęliśmy słuchać co ma do powiedzenia chłopak.
 - Zgadzam sie z Zoey, praktycznie we wszystkim, tylko obawia się, że trzeba wam kogoś dołożyć na wszelki wypadek.
 - Najlepiej kogoś kto...
 -... potrafi utrzymać...
 -  ... dwie lwice...
 - ... na dystans....
 - ...bo...
 - ...rozwalą...
 - Auto. - zakończyli razem bliźniaki.
          Spojrzałam na nich z przymrużonych powiek. Najpewniej mieli racje, bo jak przyjdzie co do czego i wkurze się na Brigden to moze wylecieć w powietrze wszystko dookoła, a chyba tego wolelibysmy uniknąć.
Poczułam jak pierś Shedowa faluje w góre, gdy nabiera powietrza aby zgłosić się na ochotnika... lecz nim zdążył się odezwać Hania juz wypaliła.
 - Weźcie Chestera.
Wszyscy spojrzeli na nia.
 - Dlaczego? - spytała Mel odrywając wzrok od swojego zamku z piasku robionego na stopach Christophera.
 - Bo go nie lubie.


***

            Gdy Chris załatwił jakiegoś dobrego jeepa i gdy już prawie wszystko było gotowe do naszego wyjazdu Shed zaprosił mnie na krótki spacer wzdłuż linni brzegowej. Szliśmy brodząc w lekko zimnej wodzie morza, trzmając się za ręce i ciesząc się swoją obecnością. Miałam gdzies to, ze znajduje się na terenie Posejdona i zaraz moze mnie woda wciągnąć na dno. Szłam z moim chłopakiem i cieszyłam się pięknym dniem. Nie miałam ochoty na zastanawianie się kiedy zginę. Po naprężonych mięśni twarzy zauważyłam, że ciemnowłosego coś gryzie.
 - Moglem się zgłosić za Chestera. - wypalił w końcu.
Przewróciłam oczami. 
 - A co - powiedziałam szczerząc się - boisz się, że sobie nie dam rady? - podpuściłam go. 
Ten spojrzał na mnie z góry. 
 - Bardziej, że się pozabijacie z Rikki. - odparł. 
Westchnęłam niezadowolona. 
 - Zepsułeś tą piękną chwilę wypowiadając JEJ imię! - nastroszyłam się niezadowolona. 
 - Zaraz możemy to naprawić. - odprał przyciągając mnie do siebie. Przyległam do jego ciepłego torsu schowanego za białą koszulką z jakimiś chińskimi napisami. Jego dłonie powędrowały na moje biodra i przyciągnęły mnie bliżej. 
 - No proszę, proszę. - zarzuciłam mu ręcie na ramiona - widze, że się swobodnie czujesz śród obcych niż przy swoich. - Kiwnęłam głowa w stronę plażowiczów. 
 - Tu nikt nie wie kim jestesmy i nie gnębią cię za to, z którego łona wyszedłeś. 
Zacmokałam z dezaprobatą. 
 - Ująłeś to bardzo poetycko - zaśmiałam się - Ale wiesz jak mnie wkurzasz gdy mówisz o tym, że jąką to ty sierotą nie jesteś bo jesteś synem Nemezis. Mnie to gówno obchodzi kto się ze sobą piepszył. Ważne, że jesteś. - Zakończyłam. Niekiedy moje przebłyski inteligencji mnie przerażają. Zaczerwieniłam się gdy po sekundzie zrozumiałam, co takiego powiedziałam. Pochyliłam lekko głowę aby ukryć moje oznaki zażenowania. 
 - Chyba częściej musisz wisieć głową w dół. - teraz to on mi dogryzł - Takie natlenienie mózgu dobrze Ci robi... a od godziny mnie zaskakujesz, że ruszyłaś tym starym procesorem. - popukał mnie delikatnie w głowę. 
Od jego słów jeszcze bardziej się zaczerwieniłam. Czy to takie dziwne, że ja myślę? No prosze! JEszcze to sobie zapiszcie w kalendarzu! - pomyslałam.
 - Ej nerwus... - użył mojego przezwiska, które mi nadał podczas naszych treningów. Podniósł mój podbródek tak, że zmuszona byłm popatrzeć w jego jasne jak księżyce oczy.
 - Cicho! - wspięłam się na palce i pocałowałam go zanim zdążył jeszcze bardziej zniszczyc ta chwile.
          Nasze wargi, delikatne, ciepłe i żarłoczne błądziły po sobie obdarowywując siebie pocałunkami. Nasze usta tak samo chciwe, poruszające sie w jednym tępie. Wplątałam palce w jego włosy i przyciągnęłam go do siebie, a on objął mnie jeszcze mocniej w tali. Nasze jezyki splotły sie z sobą w szaleńczym tańcu. Oderwaliśmy sie od siebie dysząc, pocałowałam go jeszcze raz w usta i popchnęłam do tyłu. Chłopak z wielkim pluskiem wpadł do wody. Jego mina była bezcenna, zaskoczenie z nutą irytacji i przebiegłości.
          Nim zdążyłam się roześmiać, odwróciłam się i zaczęłam uciekac z wielkim piskiem. W połowie plaży chłopak dogonił mnie, przerzucił sobie mnie przez ramię i zawrócił w stronę morza. Ja darłam się i piszczałam aby mnie postawił, ale mnie nie słuchał. Zaczęłam go bić pięściami i kopać go kolanami, a ten nadal nic. W końcu wylądowałam w wodzie. Nałykałam się sporo słonej wody, gdyż kilka razy fale mnie zmyły. Natomiast on stał zadowolony z siebie.
 - Śmieszne. - wydukałam gdy ogarnęłam, z której strony fala leci.
 - Śmiem Ci przypomnieć, że to ty zaczęłaś.
Przewróciłam oczami.
 - Pomóż mi - wyciągnęłam w jego stronę dłoń.
             Tak jak się spodziewałam dżentelmen ujął ją i chciał pomóc mi wstać. Ale w tedy ja go pociągnęłam do siebie i poleciał na mnie jak worek. Przewróciłam go tak, że siedziałam na nim okrakiem, a on bił się z falami. Gdy ogarnął całą sytuacje objął mnie i przyciągnął do siebie. 
 - Zobaczysz, że kiedyś przestanę ci ufać! - zagroził.
Wzruszyłam ramionami i pokazałam mu język.
 - Jakoś sobie z tym poradzę. - pochyliłam sie nad nim i znów go pocałowałam.


***

- Dzieciaki! NA miejscu będziemy za około dwie godziny jak się nic nie zmieni. - poinformowałam wszystkich, po czym zaciągnęłam sie ambrozją, która od razu mnie ożywiła. Na drodze nic się nie działo. Musiałam jechać tylko po pasie, uważać na znaki i włączać od czasu do czasu migacze gdy mijałam innych uczestników ruchu. Nudziło mnie to. Minęły już prawie 3 godziny, a jeszcze nic na nas nie wyskoczyło... wręcz tęsknie za pieczarą Arachne.. tam chociaz się coś działo, a nie tak jak tu. Nuda, i jeszcze raz nuda!
 - Tak daleko?! - mruknęła Mała blondynka jadąca w bagażniku. Jeszcze nie odpokutowała za to, że namówiła bliźniaków do przyjazdu do Aten i wywalenia mi wszystkich rzeczy z torby. Za to bs pokutowac jeszcze długo po przyjeździe do obozu. A przypilnuje tego gto bd miał nad nia piecze. i to nie bd nikt miły!
 - Ty już lepiej siedź cicho. - odparłam - Trzebabyło siedzieć w obozie.
 - Ale nikt nie powiedział, ze nie moge, a bliźniacy zostali! - zaczęła się wykłucać - Ja tez chcę zostać!
Krzyknęła. Gdy by stała na ziemi na pewno tupnęła by z niezadowoleniem nogą.
 - Mel - odezwał się Chester, który siedział na fotelu pasażera obok mnie i próbował zasnąć. Naciągnął czerwoną szyldówkę na twarz odizolowując się od promieni słonecznych. - Jeśli nie przestaniesz jazgotać i nie dasz mi spac to osobiście przypilnuje abyś leciała za tym samochodem do końca dro...
Nie dokończył gdyż rzuciło całym autem, kiedy wzięłam ostry zakręt tuż przed głazem, który nagle spadł przed maskę. Wszyscy krzyknęli z niezadowoleniem, gdyż nie wiedzieli co się dzieje.
 - Fox! - wydarła się Rikki - Czy ty jesteś chora psychicznie?
Nie zdążyłam odpowiedzieć bo coś wylądowało na naszym dachu robiąc wielkie wgniecenia.
 - Co u diabła...? - zaczął syn Aresa kiedy przed szybą pojawiła się wielka brodata głowa, z brodawkami na nosie. Stwór uśmiechnął się pokazując swój bardzo niezadbany zgryz.
Po chwili kolejny huk i kolejny stwprek wylądował na naszym dachu, ale ten zgrabnie przeskoczył na tylnią szybę i zaczął się dobijać kilofem do środka. Mel zaczełą krzyczeć i próbowała przedostac się w bespieczne miejsce. Chris wyciągnął w jej stronę ręce i próbował ją złapać.
Skręciłam kierownicą i o cal minął nas wielki głaz.
 - Duchy gór! - krzyknęła Klara, która obudziłą się i trzymałą kurczowo miecz, który dostała od Arachne.
 - A co to takiego jest? - spytał Chester otwierając okno i wychylając się z niego.
Mały skrzato podobny potwór zauważył to i skoczył na wycieraczki zasłaniając mi całe pole widzena.
 - Zrób coś! - krzyknęłam do chłopaka.
 - Staram się! - odkrzyknął wchodząc na dach.  
 - Pewnie dwunastka dowiedziała się, że zdobyliśmy miecz! - powiedziała Rikki wyjmując swój oręż. obróciła się na fotelu w stronę Mel i próbowała ją wciągnąc do środka uważając przy tym aby szpetny skrzat nie zrobił jej krzywdy.
              Znów skręciłam ostro kierownicą kiedy kolejny kamień wielkości piłki do koszykówki, próbował spaść na nasz samochód. Rikke rzuciło tak, że wylądowała na szybie Klary, a Chester z ledwościa utrzymał się na dachu gdyż jego nogi zasłaniały mi lewą szybę.
 - A co to są te duchy gór? - spytałam Klarę, która jeszcze się nie otrząsnęła po spotkani z chmara pajaków i mówiła mniej niż zwykle.
 - Małe gnomy, które wywołują lawiny i sprawiają, głupie wypadki. Zazwyczaj nie są bardo szkodliwe.
 - No widać - mruknęłam pod nosem i ominęłam kolejny kamień.
           Coś trzasnęło i wszystko co miałam na desce rozdzielczej poleciało do tyłu. Usłyszała pisk malej dziewczynki i krzyk reszty, którzy próbowali jej pomóc. W lusterku widziałam, że Gnom otworzył bagażnik, a dziewczynka pod wpływem siły wyporu wyleciała z samochodu. Widac to do cisnęłam hamulce do ziemi, a samochód się zatrzymał.
 - Chris! - przed sekundą Rikke krzyknęła do Pana Złodzieja.
 - Już! - odkrzyknął i zniknął, aby po chwili pojawić się z przestraszoną blondynką w ramionach.
          Natomiast Chester Przeleciał przez maskę łapiąc duszka i wylądował na ziemi pełnej kamieni. Sama uderzyłam głową o kierownice, a Klara rąbnęła czołem o szybę i zaczeła krwawić. Rikke leżała w tak dziwnej pozycji na skrzyni biegów, że to się w pale nie mieści. Nogi miała na desce rozdzielczej, a ręce i reszta tułowia leżąły skrzywione pod nogami Klary. W sumie nie współczułam jej. Dobrze jej tak.
 - Chester! - wydarłam się widząc, że kamienie wciąż spadają, a przyjaciel leżał nieprzytomny na ziemi. Kilka kamieni udeżyło w nasz dach robiąc wgniecenia.
 - Wychodzimy! - szybko wydałam komędę i otworyzłam drzwi, a pierwsze co zrobiłam po wyjściu z auta to roztrzaskałam piorunem głazy wielkosci wózka, który leciał wprost na samochód.
           Zaraz po tym jeden ze skrzatów wskoczył na mnie, dotykając mnie w miejsca, o których Shedow mógł sobie pomarzyć. Próbowałam go złapać ale skubaniec był szybki. W końcu straciłam cierpliwość i zrobiłam z siebie agregat do prądu, w rezultacie duch spadł na ziemię gdyż, natężenie prądu było dla niego za wielkie. Kila razy jeszcze poskakał na ziemi, a potem znieruchomiał.
 - Teraz to mnie wkurzyły! - krzyknęłam i rozwalałam lecące kamienie jeden po drugim.
Słyszałam, za sobą komendy Rekke, która kazała Chrisowi wziąść Mel i nieprzytomnego Chestera w bezpieczne meijsce.
 - My sobie poradzimy! - krzyknęła na koniec biorąc pod ramie wystraszoną Klarę , która zachowywała się jak spłoszony kot lecz ściskała w ręce meicz tak mocno jakby od tego zależało by jej życie.
Niestety gnomów się namnożyło i teraz wyłaziły z wszystkich stron, a głazy spadały coraz częściej. Wyciągnęłam zza pasa rękojeść miecza i aktywowałam go. Srebrne ostrze wyskoczyło i zamachnęłam się na ducha, kóry chciał na mnie wskoczyć.
        Rikke i Klara już dawno walczyły z nimi, ale ja byłam zajęta rozwalaniem kamieni, a nie głupimi gnomami, która na marginesie rowaliły mi bluzkę i zostałam w za małym staniku pożyczonym przez, którąś z dziewczyn. Córka Ateny walczyła ale z mizernym skutkiem. Patrząc na nią zdawało się, że ten miecz jest strasznie nieporęczny i ciężki. A gdy trafiał na swój cel nie przecinał go ale przesuwał jakby wg nie był zaostrzony. Co było bardzo dziwne.
 - Brigden zrób coś jak jesteś taka potężna! - warknęłam na ciemnowłosą, która zmagała się z gnomami aby utrzymać je metr od siebie. Jej miecz obracał się w każdym kierunku, ale nie potrafił dosięgnąć celu. Skrzaty były za szybkie na to.
 - Sama coś zrób Pani Ja Jestem Najlepsza. - dogryzła mi, a sama wyczarowała mini fale i zmyła gnomy znajdujące się wokół niej.
 - Co za wspaniałomyślność - mruknęłam.
           Coś złotego rozbłysło i wręcz oślepiło mnie. Gdy światło ustało spojrzałam w stronę jego energii. W rękach Klary znajdował się zupełnie inny miecz. Ten był jeszcze piękniejszy i jeszcze wspanialszy niż jego poprzednik. Teraz w końcu wyglądał na oręż. Dziewczyna zamachnęła sie nim z łatwością, znowu coś błysło, a zaraz o tym wszystkie skrzaty zniknęły z piskiem. 
Spojrzałyśmy na nia zaskoczone.
 - Jak ty to.. - zapytałam otwierając usta.
 - Nie wiem. - odparła blondynka. - ale to chyba przez krew... Kilka kropli mojej krwi spadło na klinge gdy walczyłam.
Spojrzałam na nia z niedowierzaniem.
 - Czy to możliwe, ale krew go aktywował? - bardziej stwierdziła niż spytała Rikki.
 - Na to wygląda. - odparła jej córka Ateny.
W powietrzy zabrzmiał "Fire" od Linkin Park. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i odebrałam go.
 - I jak wam idzie? - spytała przełączając na głośno mówiący - wiecie już gdzie jest ten wulkan?
 - Tak - usłyszałam poważny głos Hani - Trzeba załatwić transport do...


Pufff... Ciężko pisać tak późno w nocy;D ale się udało:D

Dziś Świąteczny czas
Dzwony biją w las
Mały karpik się uśmiecha
Wnet na pierwszą gwiazdę czeka
Uszka dziś się przysłuchują
Jak kolędę podśpiewują
Barszczyk pięknie jest czerwony
Zaś jak zwykle zawstydzony
Zdrowych Ciepłych i Pogodnych
Życzymy wszystkim Świąt Radosnych
Wesołych Swiąt!!

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział czterdziesty ósmy

 Fajnie... Ciekawe, czego szukamy. Chodzimy po tych Atenach w nadziei, że coś skupi naszą uwagę, ale nic z tego. Ufam, że druga grupa już coś wykombinowała.
 Patrzyłam na Dylana, który nerwowo wystukiwał numer do Klary. Coś czuję, że zaczyna żałować, iż nie poszedł razem ze swoją dziewczyną. Lecz ja wiem o tym, że jest bezpieczna. Przecież jest w tej lepszej drużynie.
 Spojrzałam na Chestera, który gdyby mógł to zatłukłby kogoś na śmierć. Oczywiście, że tak. A najlepiej jakby to był chłopak i nazywałby się Shedow. Wciąż mu nie wybaczył, że odebrał mu dziewczynę. Ach, cieszę się, że Zo zmądrzała i rzuciła tego frajera. W końcu nie mam wyrzutów, że nie trawię chłopaka przyjaciółki. Liczę, że nadarzy się jakaś fajna okazja, żeby przez "przypadek" mu przywalić.
 - Mam dosyć - mruknął Chris. - Chodzimy już od paru godzin bez celu... A co jeżeli tamci mają kłopoty, a co jak już nież...
 - Zamknij się! - warknęłam i odwróciłam się do niego. - Druga grupa żyje i na pewno nic im nie jest, nie widzę powodu do innego myślenia. Panowie, jestem jedyną laską w tej grupie, a zaczynam myśleć, że nas jest więcej.
 - Han ma rację - przede mną stanął Dylan.- Tamta grupa nie odpowiada, ale to nic nie znaczy. Może w końcu znaleźli drogę... - spojrzał na chwilę na mnie i znowu popatrzył na resztę. - Nie zapominajmy, że to nie nasza misja, tylko Klary. Może my tam nie jesteśmy potrzebni? Może powinniśmy czekać na jakiś inny znak...
 - Na inną przepowiednię? - rzucił Gregory.
 - Dokładnie - poklepałam Dylana po plecach. - Ale myślę, że jednak z tym czekaniem to przesadziłeś. Gregory? Jak długo ci zajmie wyszukanie reszty?
 - Nie wiem, jakieś pięć minut?
 Widziałam jak reszta patrzy na mnie morderczym wzrokiem. Nie dziwię się, na ich miejscu też tak zareagowałabym na wieść, że w ciągu 5 minut można znaleźć drogę do tamtych, którą szukamy od godzin. Tylko wiedziałam, że na to potrzeba czasu. Myślę, że za dużo nas byłoby do tej misji.
 Wskoczyłam więc na wysoką skarpę oddaloną od centrum. Położyłam się na ziemi i zaczęłam przyglądać się niebu.
 "Ojcze, jeżeli mnie słyszysz, to wdzięczna byłabym za pomoc. Zaczynam się bać, a strach czasem może i jest pomocny, ale co za dużo to nie zdrowo. Dobrze wiesz, że chcę mieć już to wszystko za sobą, więc do cholery, weź rusz swoje zacne cztery litery i nam pomóż"
 - Ha ha ha... - usłyszałam śmiech bliźniaka. - Wiecie co znalazłem?
 - Co? - warknął Chester.
 - Nowiutką butelkę wina!
 Przewróciłam oczami i groźnie spojrzałam w kierunku nieba.
 "Dzięki! Ale nie o to prosiłam!"
 Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na chłopaków, który krążyli niżej. Oczywiście, tylko Gregory był skupiony na swojej pracy. W końcu jest on w tym najlepszy. Sięgnęłam po swój miecz i spojrzałam na niego. Czułam pod swoimi palcami zimny metal. Było to przyjemne uczucie. Przyjrzałam się mu uważniej, odkąd go dostałam za każdym razem mnie zaskakiwał. Tym razem na ostrzu zaczęły w słońcu mienić się imiona... Greckie imiona... Zapewne kobiece. Było ich mnóstwo i choć wydawałoby się, że odbierają urok mieczowi, to było wręcz przeciwnie. Nie można było odwrócić od niego wzroku.
 - "Łaska" - obok mnie usiadł Dylan.
 - Słucham? - spojrzałam na niego.
 Ten zaś pokazał palcem na ostrze, gdzie greckimi literami zostało wyryte słowo "łaska". Nigdy wcześniej nie widziałam tego, tak samo jak imion, ale one się różniły od tego. To słowo było wyraźniejsze.
 - Co to może znaczyć? Łaska? Dla czego?
 Dylan tylko się uśmiechnął i pogłaskał moją głowę.
 - Han... Ty jesteś Łaską. Twoje imię  z hebrajskiego znaczy Łaska... O tobie jest tutaj mowa.
 Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego jak na kosmitę. Od kiedy mój przyjaciel zna się na imionach. Ech... Lepiej nie wnikać, co robi z Klarą, kiedy są sam na sam.
 Pod nos mi podsunął paczkę ciastek z żurawiną. Uśmiechnęłam się na ich widok. Od lat ich nie jadłam, a przecież to była nasza tradycja.
 - Dylan? - podrapałam się po głowie. - Wiesz, że ja już straciłam rachubę czasu?
 - Dzisiaj jest 8 marca... Więc... Wszystkiego najlepszego! - wrzasnął mi nad uchem i mnie przytulił.
 - Tsa... Dzięki. Gregory masz coś?! - wrzasnęłam w kierunku rudzielca.
 Chłopak pokazał palcem, żebyśmy chwilę poczekali. Podniosłam się więc z ziemi i schowałam miecz do pochwy. Podeszłam bliżej niego i oparłam się na jego plecach, słysząc jak wzdycha z niezadowolenia.
 Patrzyłam na ekran jego komputera i nic nie mogłam zrozumieć. Widać, że dobra to ja jestem tylko w rozpoznawaniu gatunków win.
 - Mam dobrą i złą wiadomość... - wyprostował się, powodując, że zachwiałam się, ale Lorenz mnie złapał. - Od której zacząć? - spojrzał na mnie triumfalnie.
 Odpowiedzi brzmiały za pierwszym razem różnie, za drugim razem było tak samo, tylko osoby pozamieniały się zdaniem. W końcu Dylan podniósł rękę, żeby powiedzieć.
 - Zacznij od dobrej.
 - Nasi przyjaciele jeszcze żyją.
 - Jeszcze!? - jęknęłam.
 - Dawaj złą - przede mną wcisnął się Chester.
 - Są pół kilometra pod Atenami... I nie wiem, czy znajdziemy drogę.
 - Zaprowadzę was do świątyni Arachne - powiedział Lorenz, a wszyscy na niego spojrzeli zdumieni. - No co?! Z Kasmirem trochę jej podokuczaliśmy, więc wiecie...
 Uśmiechnął się i złapał za swój plecak. W tym momencie byłam bardzo ciekawa, co do niej zapakował. Coś czuję, że nie ma tam nic do jedzenia ani na zmianę. Pokręciłam głową i odwróciłam się na pięcie, wpadając na Chestera. Spojrzeliśmy na siebie wrogo i minęliśmy się.
 Po kilku minutach szybkiego spaceru dotarliśmy do jakiegoś małego sklepiku w centrum. Weszliśmy do środka całą grupą, dławiąc się pod wpływem tutejszego odoru. Nie dziwię się, że mieszkańcy omijają sklepik szerokim łukiem.
 Na ścianach były porozwieszane różnorodne obrazy utkane z tkaniny. Niektóre były tak realistyczne, że miałam wrażenie, że postacie na mnie patrzą i się śmieją. W szczególności starsze kobiety, których siwe włosy były idealnie spięte.
 - Masz wrażenie, że je skądś znasz? - szepnął mi do ucha Chris, co spowodowało, że lekko drgnęłam.
 - Oczywiście, że tak - obok nas zjawił się Riddle, którego nie ruszało to, że prawie ryknął. - Przecież to są bogowie w swojej starszej wersji... Tacy zwyczajni... Ludzcy... Bliscy śmierci.
 - Skończ! - warknął Chester, który stał przy samych drzwiach. - Miałeś nas do reszty zaprowadzić, a nie opowiadać jakieś głupoty.
 Lorenz tylko ruszył ramionami i ruszył wgłąb sklepu. Czułam coś, że lepiej się trzymać w tej chwili niego. Ręką przejechałam po pochwie, chcąc się upewnić, że mój miecz tam jeszcze jest. Nie wiem, dlaczego, ale im dalej szliśmy, tym strach we mnie narastał.
 Wszędzie były pajęczyny, które lepiły się do ubrań. Sam ich dotyk obrzydzał mnie. W końcu dotarliśmy do małego, ciemnego pomieszczenia, gdzie Lorenz się zatrzymał. Słyszałam, że szukał czegoś, klepiąc ścianę. Po jakimś czasie coś zaczęło szemrać.Odsunęłam się z przerażenia i wpadłam na jakiegoś chłopaka. W tym momencie ani nie chciałam zobaczyć kto został przeze mnie staranowany, ani też nie myślałam o tym, żeby przeprosić.
 W końcu ktoś mądry zapalił świeczkę, która musiała leżeć gdzieś na półce. Tą osobą był Dylan. Minął mnie i podszedł do przejścia w ścianie. Dopiero teraz poczułam chłód bijący z dziury. Póki światło świeczki rozświetlało pomieszczenie, zdążyłam rozejrzeć się tutaj. Na szczęście na jednej ze ścian wisiała para pochodni. Najwyraźniej ktoś o nas pomyślał. Podeszłam tam i ściągnęłam je, krzywiąc się za każdym razem, kiedy miałam do czynienia z czymś lepkim.
 - Kto chce? - zwróciłam się do chłopaków.
 Oczywiście, mogłam się tego spodziewać, że każdy się rzuci na nie. Szczęściarzem był jednak Chris, który z gracją się przeteleportował i odebrał to ode mnie.
 Podpaliliśmy pochodnie i przeszliśmy przez przejście. Chris szedł jako pierwszy, zaraz za nim Dylan, Chester, ja, Gregory, a na samiutkim końcu Lorenz. Cóż, no nie mogę powiedzieć, że mam złe tyły. Jak ktoś zechce nas zaatakować od tyłu, to mogę na nich liczyć.. Chyba.
 - Cholera - warknął Dylan. - Więcej tych pajęczyn nie mogło być.
 - Stary! - krzyknął Gregory. - Im bliżej świątyni Arachne, tym ich będzie więcej...
 - No co ty nie powiesz - mruknął w odpowiedzi.
 Delikatnie podniosłam kąciki ust do góry, wyobrażając sobie jak oburzony musi być przyjaciel. Chociaż nie dziwię się mu, jest tego coraz więcej... Podniosłam wzrok do góry i szybko tego pożałowałam.
 - Chłooopaki.. - przełknęłam ślinę. - Jak myślicie... Pająki Arachne mają w sobie truciznę...
 - Pewnie tak - rzucił Chester. - Po co ci to wiedzieć?
 - Bo chyba mamy gości... Do góry.
 Widziałam jak Chester podnosi powoli głowę i jak na zawołanie staje. Nad nami nie wiadomo skąd wychodziły gromady calowych obrzydliwych pająków. Gdyby nie myśl, że reszta jest w niebezpieczeństwie, odwróciłabym się na pięcie i pobiegła do wyjścia. Nie że się boję tych małych cholerstw, ale są paskudne.
 - Czyli za niedługo dojdziemy na miejsce - powiedział spokojnym głosem Gregory. - Nie martw się, są one po prostu ciekawskie. Idźcie dalej...
 Pokiwałam głową i popchałam syna Aresa na co ten warknął, ja zaś uśmiechnęłam się triumfalnie.
 Po raz n-ty dotknęłam dłonią pochwy, jakbym się obawiała, że nie mam już miecza. To się chyba nazywa potocznie strach.
 - Cii!
 Chris zatrzymał się niespodziewanie, że chcąc nie chcąc, wpadłam na Chestera. Jestem pewna, iż gdyby mógł zatłukłby mnie na kwaśne jabłko.
 - Słyszycie? - szepnął Christopher.
 Nadwyrężyłam słuch, chcąc się dowiedzieć o czym mówił przyjaciel.
 - Płacz... - rzucił Lorenz.
 - Klara! - krzyknął Dylan.
 Minął on Chrisa i pobiegł w ciemność. Spojrzałam w szoku na Gregory'ego, który kiwnął głową mi, żebym się ruszyła. Tak też zrobiłam.
 Przyśpieszyliśmy i chwilę później zobaczyliśmy jasne światło. Był to koniec tego korytarza. Płacz dziewczyny narastał, ale w pewnym momencie zamilkła. Pewnie zobaczyła Dylana.
 - Niee! - usłyszałam pisk dziewczyny.
 Wtedy wszyscy zaczęli biec. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ale wiedzieliśmy, że ktoś potrzebuje pomocy. Wpadliśmy do wielkiej groty, która odrobinę przypominała sklep, z którego zaczynaliśmy swoją podróż. Wszędzie wisiały obrazy z tkanin. Tym razem wiele z osób przestawionych było znajome, wiele sytuacji było znajome. Ktoś tutaj chyba miał bzika na punkcie dzieci Ateny.
 - Widzę, że kolejni goście przybyli... - usłyszałam cichy głos jakby wydobywał się zza mnie.
 Odwróciłam się, ale nikogo nie było. Spojrzałam jeszcze raz na "świątynię" i na środku zobaczyłam Klarę, która klęczała. Najwyraźniej opadała już z sił, ale na pierwszy rzut oka nic jej nie było. Zaczęłam szukać wzrokiem, gdzie są moi przyjaciele, ale nie mogłam ich dostrzec.
 Usłyszałam jakiś cichy jęk i spojrzałam za siebie. W miejscu, gdzie przed chwilą stali chłopaki, już nikogo nie było. Z pochwy wyciągnęłam swój miecz. Wtedy w odbiciu ujrzałam TO. Spojrzałam do góry i zobaczyłam kilka kokonów, z których wystawały tylko głowy przyjaciół. Wszyscy z nich trwali w jakimś głębokim śnie. Byłam świadoma, że zaraz mnie to czeka, więc póki mogłam krzyknęłam w kierunku Klary.
 - Klara! Uwierz w siebie! Uwierz w siebie, a nie w swój strach! Jesteś najlepsz...
 Czułam jak moją głowę rozsadza. Chciałabym ją wymienić. Halo?! Ktoś mi pomoże? Oczywiście, że nie... Ja sama muszę się wybudzić. No dalej, dasz radę. Otwórz w końcu te cholerne oczy.
 - Han.. - ktoś z zewnątrz próbuje się wedrzeć. Dalej. - Han... Do cholery, obudź się!
 Zaczął do mnie dochodzić jakiś obraz, więc chyba się udało. Kiedy obraz się wyostrzył, zdałam sobie sprawę, że wiszę kilka metrów nad ziemią. Także więc... Chyba wolałam być dalej nieprzytomna.
 Usłyszałam jak ktoś zdycha, jakby mu ulżyło... Spojrzałam na prawo, gdzie zobaczyłam Zo. Ta się do mnie wyszczerzyła, co było dziwne, patrząc na to w jakiej sytuacji się znajdujemy.
 - Baliśmy się, że nie wybudzisz się - krzyknął ktoś kto musiał wisieć za mną.
 - Dlaczego miałabym się nie wybudzić? - powiedziałam zachrypniętym głosem.
 - Kobieto, Klara jest już w połowie zadania - odpowiedziała Zo. - Prawie wszystko przespałaś, ale musiałaś nieźle dostać.
 No tak, to już znamy przyczynę bólu głowy. Wzięłam parę głębszych wdechów i przyjrzałam się dokładniej na to, co się na samym dole. Zobaczyłam tam Klarę, która siedziała naprzeciwko CZEMUŚ... Czyżby to brzydkie coś było Arachne... No cóż, może na ziemi wygląda jakoś lepiej, ale z góry jest to obrzydliwe coś.
 - Jakie to zadanie? - mruknęłam.
 - Pamiętasz może mit o Atenie i Arachne? - zapytała Rikki, która wisiała po drugiej stronie. - Otóż to, Arachne jako zadanie wyznaczyła zrobienie jej haft, który musi być tak samo piękny jak wieki temu zrobiła jej matka. Jeżeli wykona je dostanie w zamian miecz, który od wieków strzeże... A jak się jej nie uda...
 - Zje ją - skończyła za dziewczynę Zo.
 - Ona umie tkać? - zapytałam.
 - Powiem szczerze, że nic mi o tym nie wiadomo... - powiedział smutno Dylan.
 Zagryzłam wargi i ponownie spojrzałam w dół, jakby miało to pomóc dziewczynie. Nie wiem, dlaczego, ale straciłam kontakt z rzeczywistością. Pustka, ciemność, która nie wiem ile teraz trwała.
 - Nie wiem jak ty Han! - usłyszałam krzyk Zo. - Ale ja bym się ruszyła.
 Ocknęłam się i zobaczyłam jak wszyscy próbują się wydostać z swoich kokonów. Spojrzałam na dół, gdzie zobaczyłam Klarę, która trzymała w dłoni jakiś miecz skierowany w kierunku Arachne. Jej dłonie drżały, tak samo jak jej całe ciało. Z każdej dziury zaczęły na powierzchnię wychodzić te cholerstwa, które dotrzymywały nam drogi.
 Poczułam jak coś odrywa się od powierzchni, spojrzałam do góry i pożałowałam. Czułam jak spadam, strach sparaliżował mnie całą. Nawet nie wiem, kiedy z każdej ze ścian wyrosły winorośle, które stworzyły coś na podobieństwo materaca. Kiedy spadłam na nią, wydostałam się z kokona i spojrzałam na resztę, która jeszcze wisiała do góry nogami.
 - Skaczcie! - wrzasnęłam.
 Zauważyłam, że czegoś zabrakło przy moim boku. Zerknęłam do kokonu i wyciągnęłam stamtąd mój miecz. W tym momencie obok mnie wylądował Shedow, który szybko wyszedł z kokona. Złapał mnie za rękę i przeteleportował na dół. Stanęliśmy obok Klary, która ledwo trzymała miecz. Miecz, który był tak piękny, że trudno było odwrócić od niego wzrok.
 - Shedow zabierz stąd Klarę - krzyknęłam do kuzyna. - Spotkamy się na powierzchni.
 - W porządku.
 Objął przerażoną dziewczynę i zniknęli w tym samym momencie, kiedy Arachne rzuciła się w ich kierunku. Zamachnęłam się mieczem, ale minęłam się. Niestety, teraz półkobieta skupiła całą uwagę na mnie.
 - Zostaw ją! - za mną usłyszałam głos Gregory'ego.
 Ponownie spojrzałam na Arachne, której twarz była kilka cali ode mnie. Wyglądała jakby coś ją sparaliżowało. Jej oczy chociaż były czarne, to miałam wrażenie, że napłynęła do nich jakaś ciemna mgła.
Z jej ust zaczął wydostawać się znajomy głos:
Drugim ostrzem nie miecz, nie grot,
Lecz młot, który miażdży wskroś. 
Spoczywa głęboko w skale,
U stóp kłębu dymu się chowa.
 Spojrzałam na Gregory'ego. Chyba wiedział, że tym razem przepowiednia jest przeznaczona dla niego. 
 Znikąd zjawił się Shedow, który z uśmiechem na twarzy zabrał naszą dwójkę do reszty. Wszyscy stali już obok Klary i gratulowali jej odwagi. Przecisnęłam się przez tłum i przytuliłam blondynkę.
 - Wiedziałam, że dasz radę - powiedziałam ile sił miałam w głosie.
 - Gdyby nie twoje słowa... - w jej głosie nadal było słychać przerażenie. - Dziękuję... 
 Poczułam jak zaczynam słabnąć. 
 - Nieźle ci menda przywaliła - usłyszałam głos któregoś z bliźniaków. - Ma ktoś ambrozję? 
 - Ja mam... - powiedział Dylan i podał mi ją. 
 - Dziękuję - uśmiechnęłam się, kiedy poczułam jak wracają mi powolutku siły. - Panowie i panie! Mamy pierwszą broń! Zostało jeszcze siedem. Gregory zostawiam tobie za zadanie zapoznanie reszty z nową przepowiednią, a ja teraz idę na plażę się poopalać.