poniedziałek, 29 października 2012

Rozdział siedemnasty



 Jestem ciekawa, co wykombinowała tym razem Zo. Nigdzie w obozie jej nie było, wszyscy włączyli się w akcję ratunkową, tylko mi się nie chciało ruszać. Dobrze wiedziałam, że jest z Shedowem. A skąd to wiem? Przyjaciel – mogłam go spokojnie tak nazwać, ponieważ strasznie się zbliżyliśmy do siebie w czasie odkąd zaczęła mi się „objawiać” jego matka. Razem próbujemy dojść do prawdy, ale nikomu o tym fakcie nie mówimy. – w środku nocy jeszcze do mnie wpadł, żeby uprzedzić, co planuje. Rozkazał mi kryć Zoey, a o niego mam się nie martwić.
 Wzięłam swój miecz i zaatakowałam manekina. Kolejna dziura w jego piersi. To robiło się już strasznie nudne. Codziennie Zayn każe mi ćwiczyć, tak jakbym nie radziła sobie z mieczem, a prawda jest taka, że chce się na mnie wyżyć. Dlaczego? Bo jego siostra zniknęła, a ja nic nie chcę powiedzieć i pokonałam go w walce.
 - Jeszcze raz! – rzucił rozkaz w moją stronę.
 Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na chłopaka. Widziałam gniew w jego oczach i wolałam mu w takiej chwili nie przeszkadzać, ale nie miałam już sił. Rzuciłam moim mieczem o ziemię – mam nadzieję, że mój ojciec się nie obrazi, że tak potraktowałam jego broń. Podeszłam do Zayn’a i spojrzałam mu głęboko w oczy.
 - Nie – powiedziałam ze stoickim spokojem.
 - Co nie? – warknął w moją stronę.
 - Nie powtórzę tego. Już ślęczę tutaj z tobą cztery godziny, mam dosyć. To nie moja wina, że nie potrafisz walczyć – powiedziałam zanim zdążyłam ugryźć się w język. Poczułam nieprzyjemne dreszcze, które przeszły mi po plecach. Wiedziałam, że zaraz pojawią się konsekwencje moich słów.
 - Wynoś się – mruknął i odwrócił się ode mnie plecami.
 Nie podobało mi się to zachowanie. To nie był Zayn. On nigdy nie pozwolił sobie na takie słowa. Byłam gotowa do stoczenia z nim walki, a on kazał mi się wynosić? Z pewnością chodzi tutaj o Zo.
 Podeszłam do mojego miecza i podniosłam go z ziemi. Oczyściłam zakurzone ostrze i włożyłam je do srebrnej pochwy, którą zamontowałam przy moim pasie. Nie wiedziałam, co teraz z sobą począć. Nie miałam ochoty na powrót do domku, a nie chciałam też przypadkiem gdzieś wpaść na Chester’a, który jest wściekły na wiadomość, że Zo „uciekła”. Skierowałam się na skraj lasu, gdzie powinny się odbywać zajęcia z lecznictwa. Podobno dzisiaj mają lekcję w terenie. Mało kiedy pojawiam się na tych zajęciach, ale za każdym razem jestem miło przyjmowana.
 Kiedy dotarłam do celu zobaczyłam syna Asklepiosa, który prowadzi te zajęcia. Już najwidoczniej musiały się skończyć, bo chował potrzebny sprzęt. Podeszłam tam i usiadłam na trawie. Nie podnosiłam wzroku, ale wiedziałam, że chłopak zaprzestał pakowania i się mi przyglądał.
 - Czyżbyś potrzebowała rozmowy? – usłyszałam jego przyjemny głos.
 Podniosłam głowę i spojrzałam na ciemnookiego. Uśmiechał się do mnie jak nikt od dawna. Starałam się mu odwdzięczyć tym samym.
 - Ostatnio nie mam z kim rozmawiać – powiedziałam cicho. – Mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa znalazł sobie dziewczynę i poświęca jej swój cały wolny czas, Zoey cały czas kręci z Chester’em, a mi pozostają tylko nocne pogaduszki z Shedow’em, który jest jak człowiek bez uczuć, nic go nie obchodzi.
 - Ze mną możesz porozmawiać – uśmiechnął się jeszcze bardziej. – Odkąd zostałem nauczycielem lecznictwa nie mam wielu przyjaciół.
 Chłopak usiadł obok mnie.
 - Ty dobrze wiesz, gdzie jest Zoey, prawda?
 - Nie do końca – spojrzałam w jego hipnotyzujące oczy. – Wiem tylko, że jest z Shedow’em, ale nic więcej.
 - Ciekawe… - mruknął. – Od kiedy was łączy taka więź? On odkąd pamiętam z nikim się nie związywał.
 Swój wzrok przeniosłam na las i to, co mogło się w nim czaić. Znowu na myśl o tym słyszę huczenie sowy. Nie wiedziałam, czy mogę ufać Antony’emu, ale z drugiej strony to on mi zaoferował rozmowę.
 - Obiecujesz, że nikomu nie powiesz?
 - Przyrzekam na rzekę Styks.
 Wiedziałam, że teraz mogę mu uwierzyć. Usiadłam tak, żeby widzieć jego twarz. On znowu czarująco się uśmiechnąć, na co musiałam się zaczerwienić.
 - Od przeszło roku nawiedza mnie w snach i nie tylko jego matka – zagryzłam wargę. – Za każdym razem mnie przed czymś przestrzega i każe mi pomóc mu… Cały czas mnie to zastanawia, dlaczego wybrała właśnie mnie? To mnie czasem przeraża…
 Chłopak ujął moje dłonie, poczułam niesamowite ciepło tak jakby przekazywał energię. Przez moje serce płynęła taka ciepła krew, że miałam ochotę położyć się i zasnąć. Nie czułam się wcześniej tak spokojna i bezpieczna jak teraz.
 - Dziękuję… - szepnęłam.
 - Nie ma za co.
 Uśmiechnął się i nim zdążyłam jeszcze coś powiedzieć odpłynęłam.
 Obudziłam się w wielkiej sypialni, było tutaj ponuro, ale nie odczuwałam żadnego zagrożenia. Wstałam z miękkiego łoża i podeszłam do wielkiego lustra. Na sobie miałam długą, ciemnozieloną suknię z gorsetem, a na szyi miałam wielki krzyż. Włosy miałam schowane pod kapturem. Nie miałam pojęcia skąd się taki strój znalazł w mojej garderobie. Rozejrzałam się po sypialni, lecz nic więcej prócz lustra i łóżka tutaj nie było. Ruszyłam ku wielkim, drewnianym drzwiom. Z trudem udało mi się je otworzyć. Prowadziły one na wielki korytarz, który był już mniej ponury niż sypialnia.
 Ujrzałam na parapecie czarną sowę, która z uwagą się mi przyglądała. Była taka piękna. Miałam ochotę do niej podejść i dotknąć jej pierza, ale bałam się i czułam, że ona tego z pewnością nie chce. Usłyszałam jak korytarzem idzie jakieś zwierzę, które głośno stąpa. Długo nie musiałam czekać, żeby go zobaczyć. Wielki wilk szedł obok pięknej kobiety ubranej w czarną szatę. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Płynnym ruchem zbliżała się do mnie. W pewnej chwili zatrzymała się i spojrzała na sowę. Wyciągnęła lewą rękę, na której ptak usiadł. Szepnęła mu coś i po jakimś czasie wzbił się w powietrze i wyleciał przez okno.
 - Kim jesteś? – szepnęłam.
 - Domyśl się – pogłaskała grzbiet wilka.
 - Ty jesteś Nyks?
 - Jesteś bardzo inteligentną dziewczyną – na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Witaj w moim pałacu! Pewnie zastanawiasz się, co tutaj robisz? – pokiwałam twierdząco głową. – Wiem o tym, iż razem z moim synem zastanawiacie się, dlaczego właśnie ciebie nawiedzam – stanęła przy oknie i spojrzała na rozgwieżdżone niebo. – Nie robię tego, żebyś się bała, ale tylko ty jesteś w stanie pomóc mojemu synowi.
 - Tylko ja? – uniosłam brwi jako oznaka zdziwienia. – Przecież ja nie jestem jedyną osobą, która się mu stara pomóc. Blisko jest też z nim Zoey.
 - Zamilcz! – chociaż jej słowa były jadowite ona wciąż zachowywała stoicki spokój. – Nikt kto jest związany z Zeusem nie będzie ratować mojego syna.
 - Ale ona jest inna… - próbowałam zacząć jej tłumaczyć.
 - Nie, ona nie jest inna – mruknęła. – Ona jest dokładnie taka sama jak jej ojciec. No, ale to nie jest jedyny powód tego, że w tobie widzę nadzieję.
 - Co to jeszcze jest?
 - Ciebie i Shedowa łączy coś więcej – odwróciła głowę i spojrzała na mnie księżycowymi oczyma. – Wasze babcie były siostrami, córkami bogini nadziei. Dlatego wierzę w ciebie.
 Nie spodziewałam się, że dowiem się czegoś takiego. Ja i Shedow rodziną? To niemożliwe…
 - Możesz mi coś jeszcze wyjawić? O co chodzi z tą wojną, która się zbliża?
 - Przepowiednia Dylana, w niej znajdziecie wszystko… Za niedługo pojawi się nowa, nie wiem jeszcze kiedy, ale się pojawi. Wiedz, że to nie przypadek, iż widzisz krwiste oczy, to nie przypadek…
 Chciałam jeszcze zadać parę pytań, ale obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać, aż w pewnej chwili wreszcie zniknął.
 Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że leżałam na szpitalnej macie. Obok mnie siedział zaczytany w jakiejś nieznanej mi książce Antony. Widząc, że się budzę uśmiechnął się i odłożył lekturę na szafkę. Ujął moją dłoń i spojrzał głęboko w oczy.
 - Jak się czujesz? – zapytał troskliwie.
 - Co się stało? – usiadłam na łóżku i zaczęłam poprawiać włosy.
 - Zasnęłaś, po prostu zasnęłaś.
 - Ona mi się śniła – szepnęłam.
 - Tak myślałem – mruknął. – Czasem bogowie wybierają właśnie taki sposób. Wyjaśniły się twoje wszystkie wątpliwości?
 - Nie wszystkie, ale większość… - zacisnęłam jego rękę mocniej. – Antony, dziękuję ci za to, co dla mnie zrobiłeś dzisiaj. Nie znasz mnie, a zgodziłeś się mnie wysłuchać…
 - To ja ci dziękuję, że wybrałaś właśnie mnie.
 Wstałam szybko i przytuliłam się do chłopaka. W jego ramionach poczułam się niesamowicie bezpiecznie. Dlaczego nigdy wcześniej nie pomyślałam o tym, żeby do niego zajść? Odsunęłam się trochę i zobaczyłam lekko zarumienioną twarz, uśmiechnęłam się na ten widok i poklepałam jego delikatne policzki.
 Na salę wszedł rozwścieczony Chester, a obok niego Zayn. Wiedziałam, że będę miała kłopoty. Miałam ochotę poprosić nowego przyjaciela, żeby mnie jeszcze na jakiś czas uspał, ale to nie jest żadne wyjście.
 Sięgnęłam więc po swoje buty i podeszłam do chłopaków. Wiedziałam, że syn Zeusa jest w stanie mnie rozszarpać za moje ostatnie słowa, ale starałam się ukryć strach, który we mnie był. Razem z nimi wyszłam na podwórze.
 - Ty wiesz, gdzie jest Zo – warknął w moim kierunku Chester.
 - Wyobraź sobie, że nie wiem – przewróciłam oczami.
 - Mów albo…
 - Albo co? – uniosłam brwi. – Zabijesz mnie, bo nie mam ochoty na to, żeby powiedzieć ci, gdzie jest twoja dziewczyna? Podaruj sobie taką gadkę…
 - Ej! – usłyszałam krzyk Chrisa.
 Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka ubranego w zbroję. Ostatnimi czasy i o nim zapomniałam, o moim kochanym druhu, który od pewnego czasu jest zamknięty w sobie i cały czas przesiaduje przy jeziorze. Stanął naprzeciwko mnie i Chester’a, który wyglądał jakby chciał się na mnie rzucić.
 - Panowie, o co wam chodzi? – Christopher zaczął od bardzo miłego tonu.
 - Nie wtrącaj się gówniarzu! – warknął syn Aresa.
 Widziałam jak napinają się mięśnie obu panów. Miałam ochotę odrzucić Chrisa, ale nie zdążyłam. Chester dał mu w twarz. Chłopak trzymając się za twarz, upadł na ziemię. Poczułam gniew jaki we mnie narastał. Szybko z pochwy wyciągnęłam swój miecz i przystawiłam Chesterowi do szyi.
 - Mam już dosyć waszych humorów – spojrzałam to na Zayna to na syna Aresa. – Myślicie, że co? Że Zoey jest najważniejsza w tym obozie? To się mylicie, ona jest ważna jak każdy z nas… To, że jest córką Zeusa nie daje jej żadnej wyższości… - ostrzę przysunęłam bliżej szyi chłopaka. – Ona jest moją przyjaciółką, więc mogę wam powiedzieć, że jest bezpieczna… Ale ostrzegam was, że zapłacicie mi za to, co przed chwilą zrobiliście jednemu z moich przyjaciół.
 Odsunęłam miecz i włożyłam do z powrotem. Szybko schyliłam się i złapałam Chrisa pod ramię. Jeszcze raz spojrzałam na wrogo mi nastawionych chłopaków.
 - Toscano – krzyknął za mną Zayn. – To nie my tego pożałujemy, tylko ty…
    
Taaa... Było na, co czekać... yhy... Chyba tylko jeden rozdział mniej do rozdziału Domy XD ^^
Kinga

sobota, 20 października 2012

Rozdział szesnasty

 - Jestem ciekawa kiedy rozstrzygnie się ta przepowiednia... - drążyłam temat z Hanną.
Spojrzała na mnie uważnie:
 - No ja też... chciałabym coś więcej wiedzieć.
 - Od roku nie było innej przepowiedni. - mruknął Chester.
Spojrzałam pod siebie.
 - Nie marnuj tlenu! Naliczyłam dopiero sto pompek! Do tysiąca ci jeszcze brakuje! Pompuj! Pompuj!
          Chester znów zalazł mi za skórę i wymyśliłam do niego indywidualny plan treningowy. Oczywiście sprzeciwił sie temu i to nie raz, ale jednak biedak nie jest odporny na pioruny, a nikt nie był na tyle odważny aby się za niego wstawić. Nawet mój brat uciekł  do swojej dziewczyny.
Tak więc rezultatem mojego programu treningowego było min.: Tysiąc pompek, a ja z Hanią na nim siedziałyśmy i obciążałyśmy go, później przysiady - siedziałam mu na plecach - Bieg przełajowy - znów siedziałam mu na plecach,- i pływanie - znów siedziałam mu na plecach.
 - No, no... pana Chestera zdegradowali!
 - Ta! Do roli wózka! 
Brat spojrzał na niego jak na idiotę:
 - Nie baranie. Do roli prywatnego murzyna!
Spojrzałam rozbawionym wzrokiem na parkę bliźniaków. 
 - No proszę proszę! Kto tu zawitał?! - uśmiechnęłam się.
Kasmir zaśmiał się.
 - Wasi super seksowni ulubieńcy?
Zaczęli to się zachwalać jacy to oni sexi nie są. Spojrzałam znacząco na Han.
 - ZAMKNIJCIE MORDY - powiedziałyśmy chórkiem - Bo się muchy zlecą. - dogryzłam im.
Teraz to oni spojrzeli na siebie znacząco.
 - NA NICH! - wydarli się.
Po sekundzie zostałam przewrócona chyba przez Lorenza, przeturlaliśmy się przez połowę głównego placu, który o tej porze był zapełniony ludźmi. Zatrzymaliśmy sie dopiero wtedy gdy gruchnęłam głową o posąg mojego ojca i urwał mi się film.


Otworzyłam oczy. 
Rozejrzałam się. 
Przystosowałam oczy do jasnego światła. 
Przez jakiś czas nie wiedziałam, kim jestem i gdzie jestem. Ale na razie nie było mi to potrzebne. Odkryłam kołdrę i wstałam z łóżka. Położyłam stopy na miękkim dywanie i rozejrzałam się. Na początku nie rozpoznałam tego pomieszczenia. Ściany były w odcieniu ciemnego fioletu, a na nich znajdowały się czarne antyramy ze zdjęciami piorunów podczas burzy. Podeszłam do przeciwległej ściany i położyłam rękę na zimnym szkle. Pamiętałam kiedy zrobiłam to zdjęcie. Dwa lata temu na wyjeździe z moim kumplem, który myślał, że coś  z tego wyjdzie. Wiedział, że uwielbiam łapać błyskawice. Próbował mnie do siebie przekonać ale średnio mu się udawało. Przeszłam do drugiej antyramy. Skrzyżowane błyskawice. Był to piękny widok, bo niebo rozświetliło  się na fioletowo. Widniała data. 23,07,1997r. Dokładnie pamiętałam jak robiłam te zdjęcie. Na barana wziął mnie jakiś mężczyzna i kazał przycisnąć guzik na aparacie kiedy zobaczę błyskawicę. 
Mama spojrzała na mnie i pogładziła mnie po policzku: 
 - Zo... nigdy tego dnia nie zapomnisz. To będzie najwspanialszy dzień w twoim życiu. - pocałowała mnie w czoło. 
 - Tak maleńka. - przytaknął jej facet. 
Zauważyłam błysk i nacisnęłam guziczek. Chciałam aby mama i nieznajomy byli ze mnie dumni. Byłam tak podniecona tym, że postanowili mnie pierwszy raz w życiu zabrać na łapanie burz. Zawsze chciałam to robić. Mama zarażała mnie tym od pieluszek. 
 - Świetnie kochanie! - pochwaliła mnie mama. 
Uśmiechnęłam sie dowartościowana. 
 - No to teraz zobaczymy jak ci to wyszło. - powiedział mężczyzna i ściągnął mnie z ramion. 
Wziął mnie na rękę, a drugą zaczął klikać coś na aparacie. 
Pokazał mi zdjęcie jakie zrobiłam. Było piękne! Dokładnie takie jakie mi wisi w pokoju. 
 - Dobrze się spisałaś maleńka! - pocałował mnie w policzek. Jego dwudniowy zarost drażnił mi skórę. 
Owinęłam jego głowę małymi rączkami. 
Coś odrzuciło mnie od wspomnienia... 
Kim był ten facet? Nie widziałam jego twarzy. Kim on może być? Ojcem? Wujkiem? Chłopakiem mamy? Nie mam pojęcia. 
Westchnęłam i podeszłam do szafy. 
Wciągnęłam na siebie czarne spodnie, białą bokserkę, a na to ubrałam luźną bluzę. Podkreśliłam oczy kredką i wymieniłam kolczyki na ładniejsze. NA szyję przypięłam pentagram. 
Wyszłam ze swojego pokoju i skierowałam se do małej kuchni. 
Mieszkałam razem z mamą. A nasze mieszkanie było śmiesznie małe. Miało dwa pokoje, łazienkę i mikroskopijną kuchnię. Ale zawsze było posprzątane... No bo przecież, mama swoich klientów do chlewu nie wpuści.  
Po odejściu mojego ojca mam miała trudność w dostaniu pracy. Gdy miałam siedem lat skończyły się nasze wycieczki na łapanie burzy, gdyż nasze pieniądze się skończyły. Mam miłą w tedy kryzys i jak to się mówi... Tonący się brzytwy chwyta? Aby na nas zarobić postanowiła zostać dziwką... nie byle jaką tylko jedną z najlepszych. 
Mieszkałyśmy w małym domku w centrum Londynu... teraz miałyśmy pieniądze na mieszkanie i jedzenie... nawet niekiedy pozwalałam sobie kupić jakiś nowy ciuch. 
Nie akceptowałam tego co mama robi i za wszelką cenę próbowałam znaleźć pracę... próbowałam wszystkiego ,ale zawsze się coś zdarzało, że mnie wywalali... Wiem jestem impulsywna i skłonna do bójek... ale ja nawet jednych rzeczy nie zrobiłam! 
Rudowłosa piękność siedziała na krześle w kuchni i oglądała gazetę. Byłam ubrana w różowy krótki szlafrok... Czyli czeka na swojego klienta. 
 - Cześć mamo. - powiedziałam i usiadłam do śniadania. 
A ona nic. Nie oderwała wzroku od gazety. 
 - Mamo? - pomachałam jej przed twarzą. 
Zero kontaktu. 
Dotknęłam jej ręki, a moja dłoń przez nią przeszła. 
 - Co? - byłam zdziwiona. 
Spojrzałam na kobietę. Długie rude, prawie czerwone włosy, długie zgrabne nogi, a ciało miała wysportowane i mogłaby uchodzić za moją siostrę. NA jej twarzy jeszcze nie pojawiła się ani jedna zmarszczka. Wspominałam, że moja mama byłą sierotą od 12 roku życia? Nie? To teraz mówię.   
Uplotła mi francuza na bok. 
Usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. 
Mama zesztywniał. Wstała podeszła machinalnie do drzwi. 
Nie chciałam tu być kiedy, ktoś gwałcił moją mamę. Nie ubiłam o tym myśleć, a co dopiero tego słuchać. Przeszłam do mojego pokoju. Nagle usłyszałam krzyk. 
Pobiegłam w stronę mojej mamy. 
W cały przedpokój zapełnił się jakimiś szarymi potworami z ostrymi zębami i pazurami. W łapach trzymały zakrzywione noże. Ich oczy były wyłupiaste i całkiem białe. Widziałam w nich chęć mordu. Otoczyły moją mame i zadawały jej ciosy. Ona krzyczała. 
Wzięłam patelnie i uderzyłam jednego z nich.
Ale patelnia przez niego przeszła. 
Moja mama zaczęłam się wydzierać: 
 - ZOEY! ZOEY! KOCHAM CIĘ! - darła się. 
Jej włosy były upaprane krwią, tak jak ona cała. 
Chciałam coś zrobić ale byłam bezsilna. 
Przedarłam się przez  stwory i zobaczyłam jak z mojej mamy uchodzi życie. 
Nie żyje. 
Zaczęłam się drzeć. NIE! 
MOJA MAMA UMARŁA! NIEEE!! 

Wzięłam głęboki oddech.
Usiadłam na łóżku. Byłam cała rozdygotana i zlana zimnym potem. Nie wiedziałam co sie dzieje. Byłam cała mokre i zlana potem.
Spojrzałam na otoczenie.
Byłam w skrzydle szpitalnym.
Odkryłam kołdrę i wstałam. Mojej stopy dotknęły zimną podłogę.
Podeszłam do okna. Cały krajobraz spowiła noc Stanęłam w nim. Miałam na sobie tylko szpitalną koszulę. Zamknęłam oczy aby się uspokoić. Zobaczyłam zmasakrowane ciało matki i od razu otworzyłam oczy.
Nie wiedziałam czy to koszmar czy dano mi widzieć przyszłość. Ale coś w głosie mi mówiło, że mama potrzebuje pomocy i podjęłam decyzję.
Zabrałam swoje rzeczy czyli wisiorek z moim imieniem i miecz i wyleciałam przez okno.
Ktoś suszył pranie na dworze i porwałam dużą czarną koszulkę i jakieś spodenki. Spodenki ubrałam w locie, ale z koszulą wolałam zaczekać.
Postawiłam swoje stopy na bruku stajni. Od razu uderzył mnie zapach siana i słyszałam jak konie hałasują.
Weszłam za jeden ze stogów siana i przebrałam się. Znalazłam nawet jakieś buty.
Podeszłam do boksu mojego wierzchowca. Miał czarną maść przepalaną białym. Była wielka ale śliczna. Zayn nie nadał jej imienia, ale ja to zrobiłam: Kalipso. Takie imię do niej pasowało.
Zastrzygła uszami na mój widok.
A ja uśmiechnęłam się.
Chciałam otworzyć jej boks ale zostałam przyparta do ściany.
Kalipso przestraszona poruszała skrzydłami. 
 - Co chcesz zrobić? - usłyszałam głos Shedowa.
Szarpnęłam się
 - Nie twoja sprawa! - próbowałam się wyrwać ale był silniejszy ode mnie.
 - A właśnie, że moja! - warknął - nie che aby cie wywalili z Obozu za głupotę!
Prychnęłam.
 - A coś ty nagle taki koleżeński się zrobił? - zadrwiłam.
Uniósł brew:
 - Wiesz ukrywałem to w sobie, ale dzięki - powiedział ironicznie.
Próbowałam się wyrwać.
Odepchnęłam go.
 - Puść mnie! - warknęłam, a on znów stanął przede mną .
 - Najpierw mi powiesz co chcesz zrobić. - zażądał.
Prychnęłam.
 - Niedoczekanie!
Podcięłam mu nogi. Pociągnął mnie za sobą upadając. Przeturlaliśmy się az znalazł się na mnie.
 - Dlaczego chcesz uciec? 
Czy on myśli, że mu to powiem?
 - Dlaczego mnie śledziłeś?
 - Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. - skarcił mnie.
Przewróciłam go, teraz to ja na nim leżałam.
 - Mam to gdzieś. - warknęłam. - jak mnie nie puścisz będę zmuszona cie związać i tu zostawić!
Zagroziłam a ten wybuchnął śmiechem.
 - Jakoś się cb nie boje!
Znów był na mnie.
  - To dlaczego chcesz odejść?
W sumie? I tak mnie nie puści... raczej nikomu nie wygada, a gdy go ogłuszę bd już w drodze do Anglii... zajmie mi to całą noc... Czemu Grecja musi leżeć tak daleko?
 - To dotyczy mojej matki! Ma kłopoty!
Znów znalazłam się na nim.
 - CO??! - wydawał się na zaskoczonego, rzadko mu sie do zdarzało - Skąd wiesz.
Przełknęłam ślinkę.
 - Miałam o tym sen.
Spojrzał mi prosto w oczy. Jego teńczówki byly w kolorze spodka księżyca. Widziałam w nich zwątpienie. Nie wierzył mi.
 - To niemożliwe.
Nie wytrzymałam.
- SHEDOW! Błagam! To moja mama! Kocham ją! We śnie widziałam, że rozrywają ją jakieś dziwne stwory... Błagam... muszę ją ochronić!
Do moich oczu napłynęły łzy. Czekałam na reakcję chłopaka.
Byliśmy w tej samej sytuacji co na arenie. Tez na nim leżałam. Tylko w tedy ja miałam na sobie zbroję i on tez. A teraz to ja wyglądałam jak nie wiadomo co w za dużej koszulce i za małych spodenkach, a on miał na sobie czarne spodnie, koszulkę i bluzę z kapturem. Jego włosy były w artystycznym nieładzie. Czyli spał.
Poluźnił uchwyt.
 - Dobra. Wierze ci.
Uśmiechnęłam się.
 - Dzięki...
Wstałam z niego
 - Pod warunkiem, że pojadę z tobą.    
 - CO?! - zaczęłam na niego wrzeszczeć.
 - To co słyszysz. - uśmiechnął się.
Warknęłam.
Wiem, że i tak za mną poleci.
 - Gotuj się.
Weszłam do boksu Kalipso.
 - Byłoby szybciej jakbyśmy pojechali na Nocy. Jest szybszy od twojego. - co prawda, to prawda. Chłopak stwierdził fakt.
Uniosłam brew.
 - Co aż tak chcesz sie przytulać? Jeszcze ci mało? - zaśmiałam się - W tedy nie byłoby miejsca dla mojej matki... oczywiście jak trzeba bd ją zabrać. - dokończyłam szybko. Chciałam ją wziąć. I tak zrobię.
 - Wygrałaś.
Wzięłam szczotki i zaczęłam ją czyścić.  Shedow oparł ręce o drzwi i położył na nich brodę. Przypatrywał mi się.
 - Powinnaś częściej tak się ubierać. Masz ładne nogi.
Spiorunowałam go wzrokiem
 - TA już Chester mi o tym mówił... - jęknęłam.
Uniósł brew.
 - Chodzicie ze sobą? - spytał.
Co to wywiad środowiskowy?
 - A co zazdrosny?
Zaczerwienił się.
 - To ja pójdę naszykować Noc.
Uśmiechnęłam się triumfalnie.
 - I słusznie! - krzyknęłam za nim.
Po pięciu minutach byliśmy gotowi do drogi. Założyłam Kalipso tylko siodło, aby było mi  wygodnie i nie obiłabym sobie siedzenia. Wodze i tak byłby niepotrzebne po pegazy są inteligentne i umią słuchać jeźdźców.
Shedow natomiast jechał na oklep.
 - Gotowa?
Uśmiechnęłam sie zuchwale.
 - Jeszcze jak!
Spięłam wierzchowca, a ona wzbiła się w powietrze.


Pierwszy raz bd pisać z perspektyw bohaterów, którzy są w innych miejscach. Jestem ciekawa jak to wyjdzie:D W sumie Kinga by się musiała ruszyć z notką xD ale jak ona coś wymyśli to jest warte czekania (;
Pozdrawiam:P
Bujka :*

sobota, 13 października 2012

Rozdział piętnasty



Tej nocy nie potrafiłam zasnąć, cały czas przed oczami pojawiały mi się czerwone oczy. Odwróciłam się na drugą stronę, mając nadzieję, że to mi w czymś pomoże. Niestety, panicznie się bałam, kiedy miałam zamknięte oczy. Otworzyłam je i chciałam krzyknąć, ale ktoś przysłonił mi usta dłonią. W ciemności widziałam parę oczu, które przypominały mi dwa księżyce. Dobrze wiedziałam do kogo one należą.
 - Co tutaj robisz? – szepnęłam w jego kierunku.
 - Sam nie wiem – mruknął niechętnie. – Hmm… Jak powiem, że matka mi się objawiła, to mi uwierzysz?
 Usiadłam na łóżku i z ciekawością na niego spojrzałam. Poczułam się dziwnie, miałam wrażenie, że wszystko się we mnie przewraca. Kiedy ogarnęłam, o co chodzi, siedziałam już na wielkiej skale, z której było widać cały obóz. Spojrzałam na niebo, skąd biło srebrne światło. Poczułam jakąś pustkę. Zawsze z Dylanem, kiedy była pełnia biegliśmy na najwyższy pagórek w okolicy, kładliśmy się na ziemi i rozmawialiśmy.
 Zerknęłam na Shedowa, który znowu jakoś nie był niczym zainteresowany, nie licząc gapienia się w księżyc.
 - Objawiła ci się matka podobno… - próbowałam jakoś zacząć.
 - Yhy… - tylko tyle z siebie zdołał wydać.
 Zmrużyłam oczy, mając nadzieję, że z moich źrenic wystrzelą dwa lasery, które zmiotą go z tej ziemi.
 - Może tak więcej? – zaczęłam naciskać.
 - No kazała mi iść do ciebie…
 - I…
 - Na Zeusa! – warknął. – Czy ty zawsze masz tyle pytań?
 - Shedow, nie miałabym gdybyś mi chociaż odrobinę wyjawił, o co chodzi! Ja do cholery do tej pory nie rozumiem, dlaczego twoja matka mnie nawiedza w snach oraz w rzeczywistości, dlaczego się odzywa w mojej głowie. Powiedz mi wreszcie, dlaczego tak jest? Dlaczego ja?
 Chłopak podszedł do mnie na taką odległość, że mogłam zobaczyć gniew, który w nim narastał. Nie mogłam w takiej chwili okazać strachu.
 - Czasem też chciałbym wiedzieć czego chce od ciebie moja matka – mruknął. – Ale jej jakoś się nie śpieszy do wyjawienia tego. Dzisiaj mi po prostu kazała iść do ciebie i porozmawiać, a ja wolałem się nie sprzeciwiać.
 - Nie dziwię ci się… - szepnęłam, ale niestety chłopak to usłyszał i musiałam mu tłumaczyć. – Ma przerażające te oczy, takie czerwone i przez nie nie potrafię spać.
 Zobaczyłam na jego twarzy zmarszczki.
 - Moja matka nie ma czerwonych oczu… To nie ona ci się śni…
 - To kto?
 - Moja siostra Nemezis…

 Parę godzin później…
 - Oh yeah! – Dylan znowu zaczął mi tańcować przed twarzą. – A z kim się umówiła Klara?! Aha aha…!
 - Cieszę się z tego faktu – mruknęłam i wróciłam do dalszej rozgrzewki przed turniejem, który odbywa się, co trzy miesiące.
 - Ja też! – zrobił unik przed ciosem zadanym przez jednego z jego braci. – Nawet będziemy dzisiaj w tej samej drużynie.
 Bez problemu odbijałam kolejne ciosy zadawane przez mojego najstarszego brata. Jemu też to nie zadawało żadnych problemów. Gdyby mógł rzuciłby miecz i poszedł napić się wina. Obejrzałam się po arenie i zobaczyłam Zoey z jakimś Szkrabem. A to ciekawe…
 Szybko odbiłam cios i wyrwałam miecz brata z ręki, rzucając nim w stronę manekina. On tylko ruszył ramionami i poszedł napić się czegoś. Podbiegłam do przyjaciółki, żeby dowiedzieć się kim jest to małe coś.
 - Kogo my tu mamy! – krzyknęłam.
 - No siema! – uśmiechnęła się Zo. – Poznaj Mel, Mel poznaj Han.
 - To jest Hanna Toscano? – zaczęła piszczeć, na co zmarszczyłam brwi.
 - No chyba tak…
 - A dasz mi autograf?! Pliss….
 Spojrzałam z przerażeniem na Zo, ale ona tylko ruszyła ramieniem i skupiła się na swoim mieczu. Jeszcze raz spojrzałam na małą istotkę, próbując zrozumieć jej rozumowanie.
 - Jeśli można spytać, dlaczego chcesz mój autograf? Przecież nie jestem jakąś gwiazdą… - prychnęłam.
 - Jak nie! Przecież ty się biłaś no z tymi złymi i w ogóle. No i jeszcze umiesz strzelać winogronami!
 Zoey ryknęła śmiechem. Upadła na kolana, trzymając się za brzuch. Teraz żałowałam, że nie jestem córką Zeusa, z przyjemnością przypaliłabym jej ten tyłek. Wzięłam kilka wdechów i z uśmiechem na twarzy podpisałam się na kartce papieru dziewczynki.
 - A ja potrafię strzelać piorunami, nie jest to lepsze? – powiedziała przyjaciółka.
 - Proszę cię! Bardzo często w swoim kraju coś takiego widziałam, ale nigdy nie widziałam latających winogron!
Dziewczynka z radością przytuliła ten skrawek i pobiegła w poszukiwaniu innych „gwiazd”.
 Stanęłam nad Zo i zaczęłam tupać nogą. Ona tylko na mnie spojrzała i pokazała język. Ciekawa jestem, co dzisiaj brała, bo jej zachowanie nie jest normalne, chociaż nie… Jest wszystko w porządku.
 Razem z nią podeszłam do Dylana, który widząc ją stracił humor.
 - Nie cieszysz się na mój widok? – mruknęła dziewczyna.
 - Bardzo…
 Przewrócił oczami i ruszył na zbiórkę, my razem za nim. Byłam ciekawa z którym domkiem w tym turnieju będziemy. Usiedliśmy na ziemi, przyglądając się jak Chris i bracia Riddle próbują złapać dziwne coś, chyba nie udany eksperyment.
 - Kochani! – na środek wyszedł stary Satyr. – Dzisiaj rozpoczyna się Turniej 1468. To piękny czas w naszym obozie… - znowu zaczyna nudzić. - … naszedł czas na losowanie. A więc do grupy pierwszej tym razem należą – wyciągnął z prawdę mówiąc nie wiem skąd swoje okulary i spojrzał na pierwszą kartkę. – Domek Hefajstosa… - wszystkie, że tak powiem brzydale powstali i ruszyli po swoje zielone opaski. – Domek Ateny…
 - Teraz będę ja… - szepnął do mnie Dylan.
 - Dołączy również do drużyny zielonej domek Apollina.
 Zrobiłam wielkie oczy na przyjaciela. Skąd on o tym wiedział? Przecież tego nikt nie wie. On tylko poruszył brwiami i ruszył razem z braćmi po opaskę.
 Ta ceremonia trwała krótko. Wiem tylko tyle, iż jestem z Zo, Chrisem, Chesterem no i kochanymi braćmi Riddle. Czyli możemy zapomnieć o wygranej. Szybko ruszyłam po swój miecz, żółtą opaskę przywiązałam do ramienia i ruszyłam do lasu. Najbardziej się lękałam jednej osoby. Był nim Shedow. Jakoś po ostatniej nocy przeraża mnie jeszcze bardziej.
 Obok mnie pojawiła się Zoey, która po prostu nie potrafiła się doczekać walk. Zayn i Chester po prostu nie mogli ze śmiechu, widząc jej zapał. Przewróciłam oczami na widok tej zbzikowanej rodzinki. Kiedy usłyszeliśmy wybuch wiedzieliśmy, że możemy ruszyć do walki. My z Zo zdecydowałyśmy się trzymać razem. Dobrze znamy sposoby Shedowa, jeżeli królewiczowi w ogóle zachce się walczyć. Na horyzoncie ujrzeliśmy kilka córek Afrodyty, oczywiście, były one zajęte przeglądaniem się w tafli wody. Z Zoey spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo. Ona zbiła się w powietrze na taką wysokość, że spokojnie mogła stanąć na najwyżej gałęzi. Ja zaś za pomocą „winogron” weszłam na drugie drzewo. Dzięki swoim umiejętnością wykorzystałam winorośle, żeby stworzyć siatkę. Każda z nas trzymała ją z dwóch stron na znak miałyśmy puścić.
 Raz, dwa, trz…  - ktoś przerwał moje przemyślenia. Ze strachu za szybko puściłam siatkę, ale na szczęście Zoey to wyczuła i wypuściła ją w podobnym czasie. Wiedziałam, że akcja się udała, kiedy na dole usłyszałam pisk Afrodyt. Przewróciłam oczami i spojrzałam na osobę, która przerwała naszą akcję.
 Niestety, to była osoba, która była najmniej mile widziana na moim drzewie. Chciałam już sięgać po miecz, ale chłopak zrobił jakiś dziwny ruch i straciłam równowagę, w ostatniej chwili złapałam się gałęzi. Spojrzałam na przerażoną Zoey, za którą chwilę później i on się pojawił. Jej walka trwała jednak odrobinę dłużej, ale również skończyła tak jak ja.
 - Czyli go już mamy za sobą – krzyknęła w moim kierunku, trzymając się mocno gałęzi.
 - Coś czuję, że będzie za nami tęsknić…
 - Lepiej, żeby nie… - prychnęła. – Schodzimy na ziemię?
 - Oczywiście.
 Szybkim ruchem zeskoczyłyśmy z tych drzew i spojrzałyśmy na nasze dzieło. Dziewczęta zaczęły szarpać się w sieci. Było mi ich żal, więc postanowiłam pocieszyć ich białymi winogronami.
 Razem z Zo przybiłyśmy sobie piątki i pobiegłyśmy w kierunku wzgórza. Usłyszałyśmy dziecięcy krzyk. Podbiegłyśmy do drzewa, żeby się schować i zobaczyć kto tak krzyczy. Poziom niżej ujrzałyśmy Dylana, który niańczył Mel. Zo stłumiła śmiech. Klepnęłam ją w głowę i ustawiłam się w taki sposób, żeby coś usłyszeć.
 - Mel uspokój się, ja ciebie proszę – usłyszałyśmy z daleka wybuch. No ładnie bliźniacy nieźle się bawią. – Jeszcze nas ktoś usłyszy i co będzie?
 - No, ale daj mi autograf, pliss…. – spojrzała na niego tak jak wcześniej na mnie.
 - Ale po co ci?!
 - No, bo ty jesteś Dylan Stephens no i walczyłeś z tymi złymi i w ogóle… - zaczęła skakać obok niego.
 Ja i Zoey ledwo oddychałyśmy ze śmiechu. Obie byłyśmy już czerwone. Nasz przyjaciel musiał się gotować z gniewu, że właśnie go wybrali do jej niańczenia.
 - Jak wrócimy do obozu to zrobimy sobie zdjęcia, prawda? – Merilyn znowu zaczęła gadać.
 - Tak, tak… - mruknął. – Czy ty w ogóle potrafisz walczyć?
 - Oczywiście! – zaczęła skakać. – Pokazać ci?!
 - Lepiej nie.
 Chłopak wstał i chciał gdzieś iść, ale zahaczył nogą o jakiś korzeń i wylądował głową w kupie bagna. Pierwsze, co zrobiłam to zakryłam usta Zo, bo wiedziałam, że tym razem jej śmiech są w stanie wszyscy usłyszeć.
 Mel z uśmiechem na twarzy podeszła do chłopaka i ciągnąc go za włosy podniosła jego ufajdaną twarz. Poklepała go po policzku i powiedziała:
 - Jesteś kochanym pajacem.
 - Dobra idziemy na nich? – zapytała Zo.
 Pokiwałam głową. Ręką wyszukałam broń i wyszłyśmy z naszej kryjówki. Pierwsza nas zauważyła Mel i chciała do nas podbiec, ale Dyl zatrzymał ją. Pokiwał głową i czekał aż zrozumie. Dziewczynka zrobiła wielkie oczy i patrzyła to na nas, to na niego.
 Zoey pierwsza ruszyła na naszego przyjaciela, ale niespodziewanie pomiędzy nimi pojawiła się córka Afrodyty. Na twarzy małej malował się gniew.
 - Nie ładnie atakować mojego błazna! – krzyknęła i ruszyła na przyjaciółkę z małym mieczykiem.
 Zrobiłam wielkie oczy. Nie spodziewałam się, że dziewczynka ma tyle werwy do walki. Spojrzałam na Dylana, który też był w szoku. Ujęłam mocniej miecz i powoli ruszyłam w jego kierunku, mając nadzieję, że mnie nie zauważy. Moje serce biło coraz szybciej i szybciej… W pewnej chwili znowu usłyszałam huczenie sowy i przy moim sercu została wycelowana strzała. Spojrzałam w czarne oczy Dylana. On dobrze wiedział, co planuję.
 - …zaplanowaliście to – mruknęłam.
 Odwróciłam głowę i spojrzałam na Zoey, która została mocno przytrzymana przez Shedowa. Usłyszeliśmy głośny dźwięk rogu, a na niebie ukazał się zielony dym. Drużyna przeciwników wygrała. Dylan i Mel zaczęli skakać ze szczęścia, a Shedow ponownie zniknął. Przewróciłam oczami i wróciłam do obozu. Nie miałam ochoty na nic. Dobrze wiedziałam, że przegramy, ale liczyłam, że może jest jakaś mała szansa. Usiadłam na ławce obok świątyni mojego ojca. Czasem mam wielką ochotę, żeby się z nim spotkać i porozmawiać na temat tego, co tutaj się dzieje, ale boję się. On jest typem osoby, która ma wszystko w swoich czterech literach i liczy się tylko on. Ciekawa jestem, co moja matka w nim widziała…
 - Hej! – obok mnie usiadł Chris. – Idziemy uczcić naszą przegraną?
 - A ty stawiasz? – spojrzałam na niego.
 - Ej! To ja jestem synem boga wina, czy ty?!
 Palnęłam go w głowę, ale z uśmiechem na twarzy ruszyłam z nim do reszty towarzystwa. Zerknęłam na Klarę i Dylana, którzy cały czas się uśmiechali i trzymali za ręce. Byli uroczą parą, ale brakowało mi go. Byliśmy przyjaciółmi tyle lat i zawsze trzymaliśmy się razem.
 Zobaczyłam, że obok nich zjawiła się Mel. Z ciekawości podeszłam tam.
 - Nie pasujecie do siebie, nie pasujecie do siebie, nie pasujecie do siebie… - cały czas to powtarzała.
 Uniosłam brwi, a Klara nie wytrzymała i zapytała:
 - Dlaczego?
 - Bo ty jesteś ładna, a on brzydki!
 Wszyscy ryknęli śmiechem, tylko przyjaciel patrzył na małą jakby chciał ją ukatrupić, ale ta tylko ruszyła ramionami, poklepała jego mordkę i jakby nic usiadła na jego kolanach. 

Proszę! Mam nadzieję, że nie zawiodłam! Jestem ciekawa, co Dominika wymyśli ^^
Kinga

niedziela, 7 października 2012

Rozdział czternasy

Dnia pewnego wszyscy staną w rynsztunkach bojowych,
Ponieważ nowo narodzona z łez Nemezis dwunastka
Do wojny Olimp zmusi.
Świat obleje się krwią i zaleje wszystkich
Smutek i rozpacz zawładnie wszystkimi.
Ośmiu herosów stanie nad wyborem życia i śmierci,
Kto wybierze dobrze razem z innymi świętować będzie,
Kto wybierze śmierć przez wieki
Będzie cierpiał w odchłani Hadesu

Oczy Dylana wróciły do normalności. 
 - Znam to na pamięć. Nie umiesz wymyślić czegoś bardziej oryginalniejszego? - spytałam przyjaciela, który próbował się pozbierać z ziemi, ale ręka Chestera go powstrzymała. 
 - Leż stary. - poklepał kumpla po ramieniu. Chces był cały spocony i widziałam siniaka na jego udzie, wynik zderzenia się z bramkarzem. Śmierdział od niego potem i trawą - Chłopie spadłeś z sześciu metrów na główkę. Musisz dojść do siebie. 
 - Zo ja na to nie mam wpływu i przepraszam, ze cie nudzę. - Powiedział słabo. 
 - Nie po to skakałam za tobą przez trybuny, a później skoczyłam z sześciu metrów aby usłyszeć przepowiednie, którą znam na pamięć.
Wywrócił oczami. 
       Nim Dylan zesztywniał i runął przez trybuny, robiliśmy meksykańską falę. Gdy wstał nagle zrobił jakieś dziwne wygibasy, stracił równowagę i runął przed siebie. A ja poleciałam za nim. Próbowałam go złapać przy murku, bo nie chciałam aby spadł z 6 metrów na grających zawodników. Lecz mi sie nie udało... Jedynie szarpnęłam go tak za rękę, ( przy czym tez runęłam z murku ) aż przewrócił się w powietrzu i rąbnął bokiem o ziemi. Natomiast ja zrobiłam salto i upadając przekoziołkowałam do niego. Od razu zawodnicy wstrzymali grę i Zrobiło się niezłe widowisko gdy, Stephens zaczął mamrotać przepowiednię.   
A teraz znajdowaliśmy się na murawie.
 - Przepraszam, że cie zawiodłem. - mruknął poirytowany - Będziesz musiała pogadać na ten temat z moim ojcem. To on mi przesyła wizje. - znów próbował wstać ale unieruchomił go Syn Asklepiosa: Antony Leons, który był naszym nauczycielem Lecznictwa <link do zakładki> , a dziś pełnił funkcję lekarza podczas meczu. 
 - Chłopie chyba się długo nie wyjdziesz z łóżka. - oznajmił gdy juz go całkowicie zbadał. 
 - Przekaże Klarze, że z dzisiejszej randki nici. - powiedziałam całkiem poważnie. 
Chłopak zaczerwienił się. 
 - ZOEY! - wydarł się.
 - Tony widzisz? Przecież to okaz zdrowia. - wskazałam kciukiem na połamańca, który leży na ziemi. - to syn Apollina bardzo dorze potrafi grać. Ja bym dała mu coś na popęd seksualny bo coś i się zdaje, że... 
Nie dokończylam bo wściekły Dyl zacżął mnie gonić. 
 - A nie mówiłam, że okaz zdrowia? - krzyknęłąm przez ramię - KLARA! TWÓJ CHŁOPAK MNIE BIJE!! - wydarłam się. 
Dyl długo mnie nie gonił. 
Po jakiś trzech metrach jego nogi zwiotczały i upadł twarzą na zole. Biedny chłopak. 
 - To szok pourazowy. - powiedział fachowo Tony. Miał dziś szarą koszule i białe spodnie..., a na to biały szlafrok lekarza. Śmiesznie się ubierał jak na chłopaka przed trzydziestką.  
 - Kiedy mu przejdzie? - zapytał Ches. 
Tony spojrzał  na niego. 
 - Jak ta pani - wskazał kciukiem na mnie - bd go wkurzać to nie prędko. 
Zrobiłam oburzoną minę. 
 - Wcale, że nie! - myślałam szybko - ja tylko chciałam pomóc swojemu koledze. To wszystko!
Wszyscy parsknęli śmiechem wraz ze mną. 
Gdy pozbierali Dylka z ziemi, Syn Aresa oberwał ode mnie z pięści w ramię. 
 - A to za co? - powiedział lekko zaskoczony. 
 - Unikałeś mnie przez cały dzień! Jeszcze kazałeś siebie kryć! bo poszedłeś na rozgrywki nożnej! -  kipiałam od złości - nie lubie tej dyscypliny, ale to nie oznacz, że od razu masz sie z nią kryć.  
Wyglądał na zakłopotanego i zaskoczonego. 
  - Co sie stało? - przybiegła zdyszana Hania. 
W samą porę bo miałam ochotę rzucić się na Chestera i rozszarpać go przy świadkach. 
 - A nic... Dylan spadł z sześciu metrów, rozplaszczył sobie twarz i wygląda jak pekińczyk... a przed upadkiem przekoziołkował przez trzy trybuny. A tak nawiasem mówiąc to powtarza się z przepowiedniami. Jego ojciec powinien się postarać o nowe.  
Zrealizowałam jej szybko wszystko. 
Jej mina była bezcenna. 
 - ŻE CO ZROBIŁ?! - wydarła się, a ciekawskie pary oczu odwróciły się w moją stronę. 
Mimowolnie skuliłam się. 
 - Plasnął sobą o ziemie? - zapytałam jak mała dziewczynka. 
 - GDZIE JEST?! 
Teraz Chester się odezwał: 
 - Antony zabrał go do skrzydła szpitalnego. Tam się nim zajmą.
I już jej nie było.  
 - Dzięki. - sapnęłam wracając do naturalnej postawy ciała - myślałam, że mnie zje. 
 - Nmzc. - wyszczerzył się.
Gra się na nowo rozpoczęła. W sumie mało mnie to interesowało i postanowiłam udać sie na arenę i troche poćwiczyć. A nuż może znajdę kogoś do pomocy. 
Bez pośrednio udałam sie na sale treningową. 
Usłyszałam dzwne odgłosy. Jakby ktoś uderzał manekina maczugą i pojękiwanie dziecka.
 Zaśmiałąm się pod nosem i weszłam na arenę. 
moim oczom ukazałsię dość dziwny obraz. Na środku stał manekin, którego obkładał miecz, kórym władało kupa rzelaza, co kiedyś mogla być zbroją. 
Przyjrzałam sie tej scence i zauważyłam małą złotowłosą dziewczynkę, która była bardzo śliczna. To ona miała na sobie zbroję i waliła płaską strona miecza manekin. Dziwiłam się, zę ta zbroją ją nie przeważyła. Była tak a drobniutka. 
Podeszłam bliżej aby się jej przyjrzeć. 
Nie abym się skradała... 
Stanęłam za nią i próbowałam odszyfrować kim ona jest. 
Aż oczy bolały patrząc na jej zmagania. 
 - Ale mieczem sie uderza tą ostrą stroną. - powiedziałam w końcu. 
Dziewczynka pisnęła i wypuściła z rąk miecz, który spadł na jej nóżkę. 
 - AU!!! - krzyknęła. 
Podskoczyłam wystraszona i podbiegłam do niej. 
 - Nic ci się nie stało?  - uklękłam obok niej. 
Spojrzała na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami, do których nabiegły łzy. Dopiero teraz poznałam ta siedmiolatkę. To była córka Afrodyty, Merilyn Casillias. Była niziutka, miała złote loki okalające jej twarz i była po prostu śliczna. Nie znałam nikogo z domku Afrodyty, aż tak zapalonego do zabijania potworów co Merilyn. 
Gdy mnie ujrzała jej oczy wyglądały jak pięciozłotki. 
 - TY JESTEŚ ZOEY FOX! - wy piszczała. 
Normalnie nie wiedziałam, że można tak wysoki ton głosy wydobyć z siebie. Aż uszy bolą. 
 - Ciii - uciszyłam ją - nie krzycz! - położyłam jej dłonie na ustach. 
Totalnie nie wiedziałam, co ją tak we mnie jarało. 
Odetkałam jej ostrożnie buzię. 
 - Nie moge uwierzyć, że wreszcie Cię spotkałam! Dasz mi swój autograf?!
To była najdziwniejsza proźba, którą mi powiedziano. 
 - Yyyy dobra.... A co ty tu tak własciwie robisz? Myślałam, że Domek bogini piękności nie walczy.
Parsknęła śmiechem. 
 - Ci lamerzy nie walczą! Ja sie do nich nie przyznaję! - zauważyłam błysk w jej oku - Mogę zamieszkać z tobą? 
Nie wiedziałam co powiedzieć. 
Ta dziołszka gadała jak katarynka. Zadziwiałam mnie ale i przerażała jednocześnie. 
 - Nie wiem czy dyrekcja się zgodzi... - jęknęłam . 
 - Kij im w oko! Najważniejsze, że tu jesteś! 
Przerażała mnie. 
Wstałam i przyjrzałam się manekinowi, a później jej mieczu. 
Był stary, zardzewiały i o wiele za ciężki dla niej. Warzyłam go w ręce i w ostateczności rzuciłam nim na sam koniec areny.
 - Jak chcesz walczyć ta nie takim złomem. Mozesz sobie krzywdę zrobić. 
Patrzyła na mnie rozanielonym wzrokiem. 
 - Zostaniesz moją trenerką? 
Spojrzałam na nią tempo. Ale gdy doszły do mnie sens jej słów dowartościowałam się. 
 - Nie obiecuje, ale moge pokazać ci podstawowa chwyty, pchnięcia itp. Zgadzasz się? 
Pokiwała ochoczo głową. 
Wyciągnęłam swój miecz i cięłam manekina. 
Najpierw na ziemie spadła jego głowa, a później reszta. 
 - Tak to powinno wyglądać Mel. 
Uniosła brew. 
 - Nadałaś i ksywkę! - wy piszczała i przytuliła sie  do moich nóg. 
Czułam sie dość niezręcznie. Nie byłam przyzwyczajona do czułości. 

Dwadzieścia minut później...

 - Popatrz. Nie dźgaj tego manekina tylko tnij. 
Pokazałam jej to jeszcze raz. 
Przyniosłyśmy ( dokładnie ja ) z magazynu kilkanaście manekinów i długi sztylet dla Merilyn, który jak dla niej wydawał się mieczem. 
 - Jeszcze raz. - nakazałam, zrobiła to jak kazałam - świetnie! Powtórz pięć razy. 
 - Bawisz się w niańkę Fox? - usłyszałam znajomy głos Shedowa. 
Stał dokładnie za mną. Magłam mu przyłożyć klinga miecza, ale zapewne by sparował cios. 
Obdarzyłam go uśmiechem: 
 - No proszę proszę. Pan Cień we własnej osobie! Co za zaszczyt! - zakpiłam z niego. 
Nasze przekomarzanie było na porządku dziennym... a właściwie nocnym. Oboje lubimy patrzeć w nocne niebo i zawsze gdy leże na dachu mojego domku, nagle z cienia wyłania się Shedowa i razem patrzymy na gwiazdy. objawiał sie tylko i wyłączeni w pełnie księżyca.
 - Widzę, zę ci zdegradowali, do niańczenia dzieci. - teraz on zakpił. 
Uniosłam brew. 
 - No tak... bo jestem nieokiełznana i musieli coś zrobić aby zniwelować mój zapał do zabijania stworów. Nie to co ty. Ty się rzucasz na bliźniaczych Bogów. 
Troche przesadziłam ale kij z tym.  
Miałam na niego Cięte za to, że chciał iść na śmierć walcząc z Zirą. Ona chciała mnie dopaść. Nie chciałam aby za mnie ktokolwiek ginął.      
 - Merilyn dość kiepską sobie wybrałaś nauczyciele. - zwrócił się do młodej, kóra patrzyła na niego rozanielonym wzrokiem. Jakby był Deepem, lub Bloomem.   
No to przegiął. 
 - Ta?? A może sprawdzimy swoje umiejętności? - zaproponowałam. 
Wcisnęłam diamencik na moim wisiorku i ku uciesze Mel, moja zbroja pojawiła sie na mnie. 
 - No popatrz... tak przypadkiem ubrałem się w zbroje. - posłal do mnie łobuzerski uśmieszek i wskazał na siebie. 
 - Mel będziesz sędziować.  
Stanęliśmy na przeciwko siebie. On wyciągnął miecz, a ja nie musiałam. 
 - Do startu? Gotowi? - chyba jej nikt nie powiedział, że akurat takie obliczanie jest na bieganie - START!    
Okrążyliśmy się pare razy, a później chłopak na mnie naparł. 
        Sparowałam jego cios i odpowiedziałam celując w jego miednice. Podcioł mi nogi czego się nie  spodziewałam. Nie chciałam przegrać więc spróbowałam zrobić piruet i w efekcie znalazłam się za jego plecami! Ale obstałam! Zareagował błyskawicznie. Posłał mi cięcie za cięciem. Zasłaniałam się najlepiej jak umiałam, ale zaczęła mnie już ręka boleć. Przerzucił mnie sobie rzez plecy, a ja udałam że padłam na ziemię. Zrobił dokładnie to co chciałam. Przystawił mi czubek miecza do gardła. Wyprowadziłam flintę, podważyłam jego rękojeść, wstając zrobiłam piruet i w rezultacie wyrwałam miecz z dłoni Chłopaka.  
Miałam przewage 25cm wiec sie nie zdziwiłam, zę szybko się z nim uporałam. 
Uśmiechnęłam się do niego triumfalnie. 
Ale on wyciągnął swoje sztylety. 
Ich klingi były jak pół mojej. 
Naparłam na niego, czego się spodziewał. Sparował cios, a że miał w obu rękach miecze to miał przewagę. Byłam bez tarczy więc było mi trudniej. 
Nie wiem dokładnie co zrobiliśmy, ale w rezultacie to przycisnął mnie do siebie, i próbował dźgnąć mi w gardło sztyletami, a ja próbowałam je powstrzymać mieczem. 
 - Mam przewagę. - szepnął mi do ucha - jesteśmy kwita. 
Powiedział. 
Zrozumiałam co miał na myśli i wkurzyła sie.  
Podłożył mi tą samą świnię co ja mu gdy wyrywałam mu miecz.
 - Wiedziałeś, zę to zrobię. - stwierdziłam fakt. 
 - Ta... i co z tego? 
Chciałam dać mu po palić. Zaparłam się nogami przerzuciłam go przez bark. Pociągnął mnie za sobą. I w końcowym efekcie, wypadł mi miecz, a on został z jednym sztyletem. Leżałam na ziemi, a on siedział mi na brzuchu, kolanami przygniatając mi ręce. Czułam sie niekomfortowo, ale kogo to obchodzi? Sprawa była przesądzona. Nie musiał mi nawet przystawiać klingi do gardła  
Szybko ze mnie wstał i podał  mi rękę. 
Ujęłam ją i z całej siły pociągnęłam go na ziemię. 
Przygniotłam go i poddusiłam. 
Usłyszałam trzask metal o podłoże, a sztylet kaś poleciał.
 - Lekcja numer jeden. - mruknęłam - nie bądź zbyt pewny swojej wygranej, lepiej dwa razy dźgąć niż wylecieć ze swojego ciała. Po drugie nie odwracaj się do przeciwnika plecami.. - rozluźniłam uchwyt.   
Uśmiechnął się. 
Nie wiem co on zrobił jakiś dziwny zamach nogą, ale w rezultacie znalazłam sie pod nim. 
 - Lekcja numer trzy. - teraz on mnie pouczał - Nie rzucaj się na silniejszego, po czwarte, nie kończ pojedynku gdy nie jesteś przekonana o wygranej.
Spojrzałam hardo w jego oczy.  
 - Wygrałeś - powiedziałam niezadowolona. 
Znów zgramolił się zemnie, ale teraz od razu mnie postawił. 
Podaliśmy sobie ręce na zgodę. 
Jakby to był ktoś inny to pewnie bym go pożarła. 
 - To było SUPERR! - wy piszczała - Nauczcie mnie tak!

Jakiś czas później...

 - Zawahałaś się dwa razy. Dlaczego? 
Spytał Shegow gdy sprzątaliśmy arenę. Młoda ulotniła się na dobranockę.
Przez pierwszą sekundę nie wiedziałam o co mu chodzi. 
 - Ręka mnie bolała. - wzruszyłam ramionami. 
 - Ręka cie bolała? - powiedział z pogardą - jak cie przy prawdziwej walce ręka zaboli to możesz się pożegnać z życiem! - zakpił.
Uniosłam brew. 
 - To panie Fechmistrz, niech mi pan powie gdzie robię błąd.
Przyjął obojętną minę. 
Wyciągnął sztylety. 
  - Uderzaj, aż powiem STOP. 
Mi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Nawalałam go przez dobre pięc minut. Ręka mi już odpadała i niekiedy przerzucałam sobie miecz do drugiej ręki. A on wydawał się wręcz znudzony. Ze mnie się lał pot, a ten był znudzony.
 - Przez cały czas trzymasz miecz tak mocno, jakby zależał ood niego twoje życie. 
 - Przecież tak jest.  - zakpiłam.  
Wywrócił oczami: 
 - Zaciskaj rękojeść kiedy uderzasz. Wtedy tak szybko ci się ręka nie zmęczy. 
No nie powiem to było rozsądne.  
Pokazał mi kilka fajnych trików korygując mnie. Przy jednych ćwiczeniach staliśmy naprawdę blisko i czułam ciało jego ciała. Na zakończenie treningu znów zaczęliśmy sie pojedynkować z takim samym skutkiem. Remis. 
 - Dobrze walczysz. - przyznał. 
Teraz oboje wyliśmy zlani potem. 
  - Ty również. - jęknęłam. Jak już się spoufalamy to możemy se szczerze pogadać - jak przekonałeś Zirę do odejścia? 
Westchnął. 
Przez ostatni rok wypytywałam się o to. Ale on kaś znikał.  
 - Siła perswazji. - powedział obojętnie. 
Uderzyłam się ręką w czoło. 
 - Jeszcze mi powiedz, ze prowadziłeś agresywne negocjację. - fuknęłam. 
 Posłał mi łobuzerski uśmiech .
 - Uwierz... mam mocny wpływ na Zirę. Nie wiem jak to robię... przypuszczam, że to przez moc mojej matki. 
Nie rozumiałam nic z tego co mi powiedział. 
Nastała głucha cisza. 
Usłyszałam roześmiane głosy. 
 - Musze lecieć. - pożegnał się i zniknął. 
 - Szlag! - zaklęłam. 
No tak. I w mojej głowie narodziły się pytania bez odpowiedzi. 

Servus! 
Notka mi się podoba:D  I szczerze powiem, że nawet mi wyszła tak ja chciałam:D  Z tego powodu jestem z siebie dumna!  
Z niecierpliwością, czekam na to co Kinga wymyśli. 
Bujka :*