sobota, 8 grudnia 2012

Rozdział dwudziesty czwarty

Shedow.
          Zimny wiatr chłostał mnie po twarzy. Gałęzie płaczącej wierzby oplatały moje ciało, niesione zimnym porannym wiatrem. Stałem na wysokim wzgórzu, na którym kiedyś umarła nimfa, właśnie dla niej wyrosła ta wierzba płacząca. Lubiłem te miejsce... praktycznie przez cały czas było spowite cieniem. O poranku i zachodzie słońce odwiedzało te miejsce. Zachód słońca zawsze wyglądał zjawiskowo, ale nic nie pobije widoku wstającego słońca, które wędruje na piedestale nieba.
Zaletami tego miejsca było też to, iż widok rozciągał się na cały obóz i miałem oko prawie na wszystko.
         Jakoś nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Zayn był na mnie zły, że nie zatrzymałem jego siostry... Jeszcze nie chciał wierzyć, że mama Zo była w niebezpieczeństwie. A jeszcze nagłe pojawienie sie Rikki wyprowadziło go z równowagi. Nie wiem co sie z nim stało, ale bardzo się zmienił. Kiedyś nie był aż tak zadufany w sobie... zmienił się na niezłego dupka, który uważa, za życiowy cel gnębienie silniejszych i mądrzejszych od siebie. Po prostu jego cechami dominującymi musiały byc wady Zeusa. Zwykły człowiek nie mógłby nosić w sobie, aż tyle naraz bo by eksplodował... albo zapadł w deprechę co za niedługo dosięgnie Zayna.. Hanna opowiadałam mi o tym, że gnębi ją, a ostatnio pokłócili się. Próbowałem byc bezstronny w rozsądzaniu, które z nich jest gorsze, albo ma większy problem... ale jakoś nie umiałem się na ten temat skupić.
OD czasu felernego pojedynku z Zirą, w którym nas ewidentnie pokonała, jadem pochodzącym z Hadesu byłem strasznie rozkojarzony i nie umiałem sie skupić na dłuższą metę.
Ciągle miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Zacząłem widać jakieś czarne kształty, które nie umiałem przeniknąć Cieniem.
         Rozmawiałem na ten temat z Zoey. Chciałem sprawdzić czy tez tak się czuje. Okazało sę, ze dziewczyna ma jeszcze gorzej. Widywała co jakiś czas zjawy, które do niej mówiły i żądały od niej wiele rzeczy.
 - Shedow... ja naprawdę się boje... - mówiła roztrzęsiona. Jej ręce trzęsły się i z ledwościa trzymała w ręku kubek - boje się, że przyjdzie dzień i wezmą mnie do Hadesu...
Była na skraju płaczu, a je nie miałem pojęcia co mam zrobić... jak ją pocieszyć i jak sie zachować. Te rzeczy po latach samotności były dla mnie obce.
Usiadłem obok niej na łóżku szpitalnym.
 - Jad niema aż takich skutków ubocznych. Co najwyżej mogą cie straszyć. - próbowałem ją pocieszyć.
Ta spojrzała na mnie z wzgardą.
 - Wielkie pocieszenie... - warknęła.
Cóż... nie jestem dobry w pocieszaniu ludzi. Lepiej wychodziło mi zrażanie ludzi.
Wzruszyłem ramionami.
- Nikt nie powiedział, że byc herosem to prosta rzecz. - znów palnąłem jakąś głupotę. Naprawdę powinienem częściej rozmawiać z ludźmi.
Przewierciła mnie wzrokiem.
 - O ile wiem nie pisałam się na ten los. - wstała z łóżka i zaczęła przechadzać sie w tą i z powrotem. Wspominałem, ze ma dość możne ADHD?
Dziewczyna gwałtownie sie zatrzymała i wpatrywała się w jakiś punkt w przestrzeni.
Warknęła i cisnęła w tamtą stronę szafką nocną.
 - Pierdolone zjawy!! - teraz w ruch poszło krzesło. Roztrzaskała je o ścinę, a resztkami biła sie z powietrzem. Już wiem dlaczego Antony nie chciał jej wypuścić ze szpitala. Zachowywała się jak obłąkana.
Nie umiałem już patrzec na co to robi i jednym ruchem pozbawiłem ją broni i odepchnąłem ją.
 - Przestań. I tak nic im nie zrobisz. Jedynie zafundujesz sobie kolejny dzień w szpitalu.
Spojrzała na mnie gniewnie i założyła ręce na piersi.
 - Nie czujesz tego co ja. - przez chwilę na jej twardym obliczu, zagościł cień strachu i bezradności - mam wrażenie, że wyczekują mnie. Czekają aż do ich przyjdę... Wczoraj obudziłam się i byłam przez nie otoczona. Wpatrywały sie w mnie tym swoim pustym wzrokiem... Moja psychika tego nie wytrzymuje.  
Poczułem jak jeden z moich kącików powędrował ku górze.
 - Psychika normalnego człowieka by tego nie wytrzymała, a co dopiero twoja zryta bania.
Dziewczyna roześmiała się.
 - Tak wiem, że do obłąkania brakuje mi tylko kaftanu bezpieczeństwa ale bez przesady. - zawiesiła sie - że zachowuje się jak na haju, to nić złego.
Pokazała mi język. Wróciła do normalności i odetchnąłem z ulga.
 - A tak po za tym to jak się sprawy na wolności mają? - uniosła brew wyczekująco - Bo wiesz... siedzę tu całe dnie pod ciągłą obserwacją... - zacięła się i zwrócieła sie gdzieś w bok. - Co mnie to obchodzi, że jesteś Marek Antoniusz? Przerywasz mi w rozmowie, a to niegrzeczne! - zrobiłą gest jakby odpychała muchy.  
 - Masz wahania nastroju gorsze niż Zayn. - zaśmiała się jeszcze głośniej. Cały stres z niej uszedł i nie było śladu po tej psycholce, która rozwaliła szafkę nocną i krzesełko.
 - Dobre porównanie - podniosła sie na rękach i teraz widziałam jej całe oblicze w blasku księżyca. Jej twarz nie nosiła żadnych śladów po ciosach Ziry. Jedynie ledwie dostrzegalną niedoskonałością była ledwie widoczna biała blizna na lewym policzku dziewczyny. Pamiętam jak głęboka była ta ranka zadana nożem. A ambrozja zrobiła swoje. - naucz mnie walczyć. -  powiedziła ni z tego ni z owego.
Zbiła mnie z tropu.
 - Przecież dobrze walczysz. - tylko tyle zdołałem z siebie wykrzesać.
Pokręciła przecząco głową.
 - W cale nie. Gdyby nie ty, to dawno bym została strawiona przez Zirę. - poderwała się z miejsca, kucnęła na ziemi i podciągnęła pod brodę kolana. - muszę nauczyć sie z nią walczyć. - oznajmiła.
Patrzyłem na nią próbując rozgryźć jej tok rozumowania.
Sięgnąłem do pamięci, aby przypomnieć sobie jak dziewczyna walczy. 
 - W sumie? DZiwnie walczysz - wbiła we mnie wściekły wzrok.
 - Dzieki, że dopiero teraz o tym mówisz.
Wyszczezyłem się.
 - Do twojej gracji ruchów nie pasuje, bezmyślność Aresa. - uniosłem jeden kącik ust
Dziewczyna spojrzała na mnie spode łba.
 - Nie musisz mi przypominać, ze mam grację i koordynację walenia. Dobrze o tym wiem. - przez chwilę patrzyła w punkt gdzieś za mną - To nauczysz mnie walczyć czy nie?!
Powiedziała groźnym głosem.
Jej wachania nastroju są bardzo interesujące. Ciekawe jak długo to potrwa.  
 - Poproś Chestera albo Zeyna oni z chęcią cię pouczą.
Pokręciła przecząco głową.
 - Już ze mną trenowali i zrobili ze mnie walenia. Więc podziękuje.
Wywróciłem oczami.
Dziewczyna poderwała się i znów pochwyciła krzesło. Wzięła zamach, ale w ostatniej chwili powstrzymała się a jej rysy złagodniały.  
 - Miałeś romans z Kleopatrą!? - zrobiła wielkie oczy i zwróciła się do cienia, którym był Marek Antoniusz, którego w tym momęcie chciała potraktować krzesłem. - Jaka ona jest?!
Totalnie zapomniała o mojej obecności. 
Uśmiechnąłem się i postanowiłem zostawić ją w tej ekscytującej rozmowie, w której i tak nie mogłem uczestniczyć.
 - Dobranoc. - pożegnałem się
Przeniosłem się cieniem. Cienie ludzi przelatywało mi przed oczami, a ciemność spowiła mnie całkowicie. Oglądałem różne obrazy z głów osób przez, które przelatywałem. Tak właśnie działał cień. Wnikał do innych cieni, a ja miałem wgląd do głów ich posiadaczy. Zdawało mis się, że ta podróż trwała godzinami... a tak naprawdę sekundę później znalazłem się w swoim łóżku przebrany w piżamkę.
Westchnąłem na wspomnienie tej rozmowy.
To było raczej logicznie, ze bd mi się pogarszać i wejdę do stanu Zoey. Magia mojej mamy jeszcze długo mnie nie ustrzeże... kiedyś sie wyczerpie i bd się zachowywał jak Fox. Nic do niej nie miałem ale miała straszne wahania nastrojów odkąd widuje te zjawy. Nie przypominała siebie, a jak już to tylko przebłyski dawnej ZO. To było okropne.  Nie chciałem teraz o tym myśleć.
Zapewne znajdzie sposób na zmuszenie mnie do nauki walki, wiec bd musiał uzbrić się w cierpliwość. Zacznę ją unikać to moze zapomni... chyba....
Ta kobieta doprowadzi mnie do stanu krytycznego. 
Zauważyłem jakieś poruszenie na niebie. Jakiś ciemny kształt wtargnął na niebo i zbliżał się w strone obozu.
Przeniosłem się na pastwisko pegazów gdzie miałem lepszy widok...


Zoey.

 - Kim byś została jakbyś nie była herosem? - zagadnęła Hanna.
Siedziałyśmy sobie na polanie i patrzyłyśmy w chmury. Ledwie co mnie wypuścili ze szpitala, a ja poprosiłam Toscano aby mnie uprowadziła. Zapewne znów Zayn zachodzi w głowę gdzie jestem. Ale musiałam uciec od jego nadopiekuńczego oka i jeszcze bardziej upierdliwego Chestera. Ja rozumiem, że się o mnie martwią i wg... ale mogli by sobie odpuścić... ze szkła nie jestem, a co to dla mnie jedna dziura w ciele mniej czy więcej? Ciągle mi ich przybywa i jest mi z tym dobrze.     
Bardziej martwiłam sie zjawami, które objawiały mi się na każdym kroku... były przerażające i za każdym razem co je widziałam przechodziły mnie dreszcze. 
 - Dziwką. - odparłąm bez namysłu.
Dziewczyna wstała gwałtownie poruszona moją odpowiedziom. Uniosła brew.
 - Słońce zasłaniasz. - skarciłam ją.
Dziewczyna westchnęła.
 - Ja się chyba nie dorobię na prezenty do moich chrześniaków. - pokazała mi język.
Spojrzałam na nia rozbawiona.
 - Ha ha ha bardzo śmieszne. - uniosłam się na łokciach i lekko syknęłam gdy zabolało mnie lewe ramie - Uwierz wiem co to ZABEZPIECZENIA! - wydarłam się jej do ucha. - a poza tym dobrze płatna praca, szybka i nie trzeba w niej siedzieć 8h.
Dziewczyna znów westchnęła.
 - Mam lepszy pomysł. Ja znajdę sobie bogatego męża, który bd miał przystojnego brata i ożenisz się z nim.
 - Wyjdę za mąż - poprawiłam.
 - Nie! - zaprotestowała - słuchaj - przybrała wyraz twarzy myśliciela - Bd mieszkać razem wydamy książkę o naszej głupocie, ukradniemy im pieniądze i uciekniemy na bezludna wyspę gdzie bd na nas czekać przystojni meni naszego życia.   
Po chwili gruntownego zastanowienia dodałam:
 - Nie uwzględniłaś moich dzieci.
Dziewczyna popukała mnie w czoło.
 - Idź ty się leczyć.
Wyszczezyłam się.
 - Nie moja wina, że twój diler sprzedał ci felerny towar. A później ja mieszam... wciągam i przez takie ciulstwa mam nasranie w głowie.
 - Ty od zawsze masz nasrane w głowie. To żadne usprawiedliwienie. - usłyszałam zgrzytliwy głos Rikki.
Tak... nasza kochana Riki wróciła do obozu po rocznej przerwie. A na dodatek przyniosła ze sobą dziecka. Nie wieże jej, że to dziecko jej brata. Zapewne zaciążyła sie z kimś i teraz nie chce sie do tego przyznać... A najgorsze jest to, że zwerbowała Chrisa i chodzi za nia wpatrzony jak w obrazek. To było upierdliwe.
 - I kto to mówi. - warknęłam.
Dziewczyna zaśmiała sie
 - To nie ja na każdym kroku widzę zmarłych.
Przegięła!
 - Taaa ja widzę zmarłych, ale nie noszę śmierci jak inne osoby... - nasączyłam tą wypowiedź dużą ilością jadu. Mam nadzieje, że zrozumie przesłanie.
Dziewczyna zmierzyła mnie nienawistnym spojrzeniem, odwróciła się na pięcie i zaczęła biec w stronę jeziora w którym po chwili zniknęła.
Han szturchnęła mnie w żebra.
 - To było poniżej pasa. - upomniała mnie.
 - Ona zaczęła! - Broniłam się.
Dziewczyna westchnęła bezradnie:
 - Nie powinnaś takich rzeczy mówić, a szczególnie w jej sytuacji.
Podniosłam się gwałtownie.
 - A to ona może, tak?- nie wytrzymałam - czyli ja moje cierpieć z powodu zmarłych, którzy kręcą się wokół mnie, a ona może mnie bezkarnie obrażać? - wstałam i otrzepałam się - dzięki za miły ranek. Spadam.
Nie ważąc na słowa przyjaciółki poszła w las. Byłam mego wkurzona i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Najchętniej sprzedałabym sobie kulkę w łeb.... to byłoby najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. Mało kto by płakał.
        Nie wiem jak długo szłam i gdzie szłam, ale nogi zaprowadziły mnie do stajni. Weszłam do niej jak każdego ranka. W sercu nadal nosiłam nadzieję, że Klipso i mama kiedyś wrócą... Najprawdopodobniej Zira ich zabiła... niedawno już ich nawet opłakałam... Próbowałam wyciągnąć ze zjaw informacje na temat mojej rodzicielki ale na marne. Cholernie się bałam, że moje poświęcenie poszło na marne i że byłam bezsilna ocalić mamę.
       Antony podejrzewał, że popadam w deprechę, a to może poprowadzić mnie do samobójstwa. Między innymi dlatego Zayn zaczął zachowywać się jak nadopiekuńcza mamuśka, a Chester skakał wokół mnie jak marionetka... co prawda pochlebiało mi to, ale nie dawał mi miejsca na życie i coraz bardziej mnie irytowała. Co prawda chodziliśmy ze sobą, ale teraz co raz bardziej czuję, że się od siebie oddalamy i nie czyje tego samego co na początku. To te zbyło dobijające i miałam wyrzuty sumienia z tym związane. Ale cóż nie można zmuszać sie do miłości. To by było nienaturalne. 
Przystanęłam przy pustym boksie Kalipso.
Westchnęłam zawiedziona i poszłam zobaczyć jak się miewa Noc ze złamanym skrzydłem. Co prawda poskładali go do kupy, ale dostała zakaz latania przez 2 tyg, aż bd mieli pewność, że rana się naprawiła. Podobno ambrozja dzieła inaczej na ludzi, bogów a inaczej na zwierzęta i stworzenia. A hipoteza Crystal była interesująca.
Dałam Nocy jabłko i wyszłam na wybieg... nie wiem dlaczego ale miałam wrażenie, że zaraz coś się stanie.
I miałam rację.
Spojrzałam na niebo i zauważyłam ciemny kształt zbliżający się do obozu. Usłyszałam trąby nawołujące co bitwy. Czarny kształt zbliżał się do stajni. Niebawem  rozpoznałam w nim pegaza. Wylądował niedaleko mnie i moje serce podskoczyło.
Ruszyłam biegiem w stronę Klalipso.
 - MAMO!! - zaczęłam drzeć się.
Moja mama zeszła z konia i próbowała biec w moją stronę... a to wyglądało jakby kowboj deptał kapustę. Skutki długiej jazdy na pegazie.
Wpadłyśmy sobie w ramiona.
Obie płakałyśmy jak bobry, a wokół nas zrobiło się nie małe zbiegowisko.
 - Gdzieś ty była!? - mówiłam z pretesją - Zamartwiałam sie o cb!
Mama zaśmiała się:
 - Twój ojciec chciał mi pokazać pałace - zachichotała.
Ja natomiast zrobiłam face plam.
 - I taż mi się trafiła taka rodzina... - mruknęłam.



Tak tak... powiewa nudą... z góry przepraszam.  
Bujka:*

1 komentarz:

  1. Artykuł wnosi wiele świeżości do tematu, bardzo fajne spojrzenie.
    Gratuluje Twojej witrynie i liczę, że cały czas
    będzie się rozwijała. Dzieki!
    Take a look at my web blog :: Sposób na zmarszczki

    OdpowiedzUsuń