piątek, 26 września 2014

rozdział sześćdziesiąty piąty

Pheonix:
-Oh.. Patrz Hasta, jedzenie. - skomentowałam gdy grupka herosów, dzieciaków, nieznośnych dzieciaków, które miałam na głowie od dwóch godzin wmaszerowała do salonu. Hasta uniósł łeb z moich nóg i zmierzył je leniwym spojrzeniem. Wyraźnie uznał je za mało apetyczne więc wrócił do poprzedniej pozycji.
-Czego chcecie? - zapytałam nie odrywając wzroku od laptopa przede mną. To nie były dzieci Nike, w obecnym czasie miała tylko mnie dlatego dość często rozmawiałyśmy i przychodziła do mnie. Była pomniejszym bóstwem, nie miała jakiś mega ważnych zadań także mogła sobie pozwolić na odnawianie więzi z jedyną córką. A te dzieciaki zostały umieszczone w moim domu (ku niezadowoleniu Neque Hasty) gdyż ich domki jeszcze nie zostały przygotowane.
-Tylko powiedzieć, że wychodzimy. - dwunastoletni chłopiec z burzą blond loków na głowie trzymał w rękach piłkę do gry w siatkówkę a pozostałe dzieci noże i miecze. Nie mam pojęcia co to za gra, ale w końcu w obozach wszystkie gry są "inne".
-Nie jestem waszą opiekunką. - Młodzi spojrzeli na siebie zdezorientowanie. Westchnęłam - Idźcie.
Przez chwilę słyszałam kroki, trzask zamykanych drzwi i roześmiane, beztroskie głosy a potem głucha cisza. Nareszcie.
Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę. Wdech, wydech... Wdech... Trzask. Koniec spokoju. Fajnie.
-Nix!
-Oh, daj mi spokój... - powiedziałam - nie powiem jej tego teraz... Jeszcze nie.
-Komu czego nie powiesz? - usłyszałam podejrzliwy głos Dylana. Ou. Myślałam, że Shedow jest sam. Teraz Dylan spoglądał to na mnie to na przyjaciela niepewnym wzrokiem. 
-Eee... A nie nic takiego. Naprawdę. A więc, po co tu jesteście? - zapytałam wstając z kanapy. 
-Wszyscy wybrani mają się stawić na hali. Każdemu z nas mają podobno przydzielić grupkę herosów do wyszkolenia. - Odparł syn Nyks patrząc mi przeciągle w oczy. Jakby chciał powiedzieć coś innego.
-Dobra. WYGRAŁEŚ. Idę do Zoey, jeśli mnie znienawidzi to będzie twoja wina.
-O co jej chodzi? - zapytał Dylan gdy zniknęłam za drzwiami. Shedow pokręcił tylko głową i ruszył w stronę wyjścia.
-Zoey!-Na górze!
Skierowałam swoje kroki na schody. Wchodziłam powoli, schodek za schodkiem. W głowie tworzyły mi się miliony scenariuszy jak jej powiedzieć, to co chciałam. Przekroczyłam próg pokoju, w którym się znajdowała.
-Musimy pogadać. - powiedziała blondynka ze złością w oczach. Nie wiem co zrobiłam albo co się stało ale to nie wróżyło niczego dobrego.
-Okeej. - usiadłam na podłodze przed przyjaciółką i wbiłam w nią wzrok.
-Słuchaj. Shedow jest tu chyba jedyną osobą, która traktuje mnie bardzo poważnie, dla której znaczę bardzo dużo. A teraz... Teraz słyszę, to znaczy słyszałam waszą rozmowę.
-Czyli.. już wiesz? - spuściłam wzrok, zacisnęłam ręce na kolanach.
-Tak. I chcę, żebyś... Do cholery! Odwal się od Sheda!
-Czekaj, co?!
-Oh, nie udawaj głupiej! - gdyby Zoey była wulkanem to chyba takim, który mimo iż wydaje się, że nie wybuchnie w ciągu najbliższych dwustu lat, wybucha nagle w sekundę, kiedy nikt się tego nie spodziewa.
-O czym ty mówisz Zo? - złapałam ją za ramiona i zmusiłam by popatrzyła mi w oczy. Wyrywała się, biła mnie po dłoniach ale wreszcie na mnie spojrzała.
-O tobie i Shedzie.
Westchnęłam.
-Zoe, to nie tak. Pewnie nie słyszałaś całej rozmowy...
-W takim razie powiedz mi o co chodzi.
-Kiedy byłam na warcie przyszedł do mnie mój chłopak. Shedow nas widział. Obiecał nikomu nie mówić.
-Czemu? Znaczy, to wspaniale, że masz chłopaka ale czemu mi o nim nie powiedziałaś? I jak dostał się na teren obozu?- jej spojrzenie było urażone a zarazem dziwnie wesołe. Była zadowolona, że nie potwierdziły się jej najgorsze obawy.
-Chciałam ale później, po wojnie. Nie mogłam ci o nim powiedzieć, zabiliby go. Jest synem Priscilii. Dostał się tu od strony jeziora.- Oczy blondynki wyglądały jak pięciozłotówki.
W napięciu oczekiwałam na to co teraz powie. Patrzyła na mnie zaciskając usta w wąską kreskę. Wreszcie wolno wypuściła powietrze ustami i zaczęła:
-To jest niebezpieczne, nieodpowiedzialne i grozi bardzo dużą karą jeśli rada się o tym dowie... Jestem taka dumna!- rzuciła się na moją szyję, tak, że obie poleciałyśmy na podłogę.
-O mój Boże, Zoey moje plecy... - wydusiłam gdy usiadła z powrotem na panelach.
-Opowiadaj. - zarządziła.
Nie mając żadnego wyboru szybko streściłam jej jak poznałam Rikera, że musi się przenosić z miejsca na miejsce, że są pewne podejrzenia, że teraz, przed wojną jego matka próbuje go odnaleźć i ściągnąć do siebie. Opowiedziałam o tym jak Shedow nas zobaczył, jak obiecał, że nikomu nie powie, jak naciskał, żebym w końcu wyznała jej prawdę. Słuchała mnie uważnie, potakując głową albo uśmiechając się zachęcająco. Kończyłam właśnie mówić kiedy z dołu rozległ się krzyk.
-Zoey! Pheonix! Jeśli za pięć minut nie pojawicie się w Hali przez tydzień będziecie sprzątały klatki pegazów!- Gregory umiał postawić człowieka na nogi. Wykorzystując swoje zdolności minęłyśmy go tak, że zobaczył tylko rozmazane sylwetki.
-Dwadzieścia minut spóźnienia. - oznajmił Zayn widząc nas pędem wbiegające do wielkiej sali pełnej młodych herosów.
-Daj spokój, cokolwiek nie powiesz Gregory wymyślił już lepszą karę. - odparowała mi siostra.
Chłopak wzruszył tylko ramionami i gestem kazał nam stanąć z resztą wybrańców i starszych herosów, zaciągniętych na role tymczasowych nauczycieli. -No nieźle, Fox. - skomentowała zgryźliwie Rikki.
Zoey przewróciła oczami i wbiła wzrok w dzieciaki.
-Skoro już wszyscy są obecni możemy zaczynać - powiedział brat Zoey gdy Gregory pojawił się w drzwiach hali.
-Zoey Fox - grupa pierwsza, sektor A, obóz Ateny. - Zoey niezadowolona poszła do grupy, w której znajdował się jej młodszy <nieznośny> brat.
-Dylan Stephens - grupa druga, sektor C, obóz Hadesa. - chłopak popatrzył na Zayna niedowierzająco.  Miał szkolić w walce przebiegłe, chytre małolaty. Współczułam mu, chociaż ja mogę trafić gorzej.
-Shedow Gomes - grupa trzecia, sektor D, obóz Artemidy. - tu Zoey wybuchła głośnym śmiechem ze swojego sektoru, podobnie jak Lorenz i Kasmir stojący wciąż pośrodku sali. -No stary, będziesz uczył młode dziewczęta, zazdroszczę. - Kasmir poklepał go po jednym ramieniu, Lorenz po drugim a Zo piorunowała wzrokiem całkiem niebrzydkie dziewczyny chichoczące do zbliżającego się do nich nowego "instruktora".
-Pheonix Sallen, grupa czwarta, sektor B, obóz Aresa. - kamień spadł mi z serca. Obóz Aresa, powinni umieć walczyć i znać zasady strategii. Pokryje się to z moimi umiejętnościami więc powinniśmy się dogadać. Ku mojemu zdziwieniu, gdy tylko podeszłam bliżej sektorów, okazało się, że herosami, których mamy uczyć nie są tylko bardzo młodociani. Pośród nich są także nastolatkowie. Stanęłam obok wysokiego, na oko 17-letniego chłopaka, krzyżując nogi w kostkach i zaplatając ramiona na piersiach słuchałam dalej.
-Lorenz i Kasmir Riddle - grupa piąta i szósta, sektor E i F, obóz Hery. - znowu rozległ się głośny śmiech Zoey.
Bliźniacy spojrzeli po sobie zszokowani. Tego się raczej nie spodziewali.
-Rikki Bridgen, grupa siódma, sektor G, obóz Posejdona. - dziewczyna wyraźnie ucieszona ruszyła na trybuny. - Christopher Booth, zajęcia dodatkowe, lewitacja, teleportacja, sektor H, wszystkie obozy.
Temu to dobrze. Też wolałabym mieć zajęcia dodatkowe zamiast prawie całodniowych zajęć wojennych.
-Chester Neville, grupa ósma, obóz Zeusa, zostajesz ze swoimi podopiecznymi, sektor AB.
Sektory były porozmieszczane wokół całej sali i na trybunach, wyznaczone jakimiś śmiesznymi pachołkami.
-Gregory Andersen, zajęcia dodatkowe, wyrabianie broni, obóz Hafejstosa, sektor Z. Reszta nauczycieli znajdzie swoją grupę według danego przedmiotu nauczania i ogólnych dziedzin. Na dzisiaj tyle.Przeczytajcie listy wywieszone na drzwiach.  - Zayn skończył wyczytywać listę i wyszedł z sali.

Następnego dnia:
Po całodniowym treningu z herosami, gdzie tylko 2/3 z nich wie jak prawidłowo ustawić sie do biegu i jak złapać miecz tak aby móc go przerzucać z ręki do ręki ale jednoczesnie trzymać go na tyle stabilnie, żeby nie wypadł przy pierwszy mocniejszym uderzeniu, wreszcie mogłam bez żadnych wyrzutów sumienia rzucić się na łóżko, przytulić do mojego wielkiego kochanego lwa i zasnąć snem sprawiedliwych.
Tylko, że jak zwykle nie dane mi było długo spać w ciszy i spokoju gdyż do domu wróciły dzieciaki. Na dole panował ogólny gwar. Zwleklam swoje jakże zmeczone zwłoki z łóżka i jakoś doczłapałam na dół. W kuchni przy stole siedziała Nike, popijając zielonś herbatę. Krwistoczerwone usta idealnie pasowały do czarnej sukienki do kostek z długim koronkowym rękawem. Dzieciaki kręcily się w koło niej wypytujac o wiele rzeczy.
-Cześć mamo. - powiedziałam całując ją krótko w policzek i siadając obok.
-Jak treningi?- zapytała z uśmiechem odstawiając kubek na blat.
-Wykańczają mnie. Niby jest to obóz Aresa ale muszą mieć tam zupełnie inne dziedziny walki i kategorie wiekowe.
-Wiadomo. A, miałam ci to przekazać. - uśmiechnęła sie zakłopotana i wyjęła z torebki listy.
Podobało mi sie w niej to, że nie miała zahamowań typu "jestem boginią, nie zniżę się do poziomu śmiertelnych". Wręcz przeciwnie, była chyba jedynym tak bardzo uczłowieczonym i nowoczesnym bóstwem. Nie nosiła szat a zwyczajne ciuchy. Nie korzystała z mocy aby coś sie pojawiało na pstryknięcie palców. Tak jak z tym listem, schowała go do torebki.
-Muszę wracać na górę. Żyć mi nie dają odkąd na ziemi zaczęły sie wojny. A było tak spokojnie.. - spojrzała w strone sufitu i zniknęła.
Ja tymczasem wróciłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi na klucz i wzięłam się do czytania.

"Droga Nix,
Ciągle zastanawiam się, jak się czujesz, co robisz. Bardzo tęsknie za twoim towarzystwem w domu. Brakuje mi ciebie dosłownie wszędzie. Wiem, że sobie poradzisz. Zawsze sobie radzisz. Mam nadzieję, że zobaczymy się w najbliższym czasie. Dostałem stałą pracę, kiedy wrócisz,będziemy mogli zamieszkać tu na zawsze. Już nie będziemy się przenosić. Już nie będziemy uciekać. Mam nadzieję, że to co robisz sprawi, że będziesz miała pewność, że dokonałaś dobrego wyboru
Tata."

 Odwróciłam list i zobaczyłam znaczek. Odkleiłam go tak jak zwykle, żeby schować do albumu (znaczki przynosiły mi szczęście) kiedy moją uwagę zwróciły cyferki na odwrocie znaczka napisane bardzo drobnym pismem. "11,12, 18,19, 20, 23,24,25,26,27,28,29,33,34,35,36, 37,38,39, 53,54,55,56"
Przez chwile patrzyłam na liczby, aż w końcu przypomniałam sobie, że już kiedyś dostałam taki list.. od Rikera. Szybko policzyłam słowa i odczytałam drugą, ukrytą wiadomość. "Bardzo tęsknie, brakuje mi ciebie. Wiem, że sobie poradzisz. Zawsze sobie radzisz. Zobaczymy się w najbliższym czasie. Dostałem pracę. Już nie będziemy uciekać.
Riker musiał jakoś przechwycić list.. albo... spotkać się z moim tatą.
Zastanawiałam się nad tym gdy za oknem usłyszałam głośny huk. Zbiegłam ze schodów, wybiegłam z domu i oniemiała stanęłam w progu. Na trawniku  przed domem ktoś wypalił słowa 'przegracie wojnę, odzyskałam syna'. Z napisu unosił się niebieski dym. Nie chodziło o Aidena, syna Ziry. Podświadomie czułam, że chodzi o Rikera a to wszystko sprawka Priscilii.
O co tu do cholery chodzi....?



*******************************************
Przepraszam za dużą ilość dialogów, zwyczajnie nie mam weny na jakieś dłuższe pisanie opisów. I co chwila pada mi wifi ;-; Mimo to jakoś dokończyłam ten rozdział i mam nadzieję, że nie zanudziłam was za bardzo. Pozdrawiam <3

czwartek, 18 września 2014

Rozdział sześćdziesiąty czwarty

 - ...Czyty też będziesz w drużynie? Na pewno! Przecież masz tak potężną moc! To nawet lepsze niż strzelanie winogronami! - do szpitala wpadła mała różowa kulka o imieniu Mel, która dopadła do brązowowłosej z prędkością światła i wypytywała o różne aspekty zasypiania. Cóż... dziewczyna nie była z tego powodu zadowolona, a jej mina świadczyła o tym, że chce jak najprędzej z tond uciec i zaszyć się w samotni.
 - ...to będzie nasza szansa na wygranie tej wojny! Musisz się zgodzić! - jęczała Rikki, a od jej jazgotliwego głosu aż się skrzywiłam.
Wyciągnęłam dłoń po stojącą na stoliku nocnym ambrozję, która nie była pilnowana przez nadopiekuńczego Asklepiosa. Mi także potrzebny był nektar i to bardziej niz innym herosom. Pociągnęłam łyka i spojrzałam na córę Posejdona.
 - To nie zależy od niej czy  wstąpi do drużyny. - podniosłam głos, zakręcając butelkę. Ludzie zwrócili na mnie uwagę.
Ches pokiwał głową.
 - Racja, ona nie może sobie od tak wejść do drużyny.
 - Ja nawet nie chcę! - zawturowała mu Hypnoska.
Atmosfera zagęściła się, co było znów moją zasługą. Oj tak...
Córka Boga mórz spojrzała na mnie z nienawiścią.
 - Przyda nam się taka osoba jak ona Fox. - warknęła odwracając ku mnie głowę.
Antony cichaczem udał się do innego pacjenta unikając tym samym rozwinięcia przyszłej kłótni, a Che zakrył Mel oczy i uszy. Dobry wujaszek.
 - Nie możemy od tak sobie tym rządzić Brigden. - odparłam prostując się - A chce ci przypomnieć, że nie jesteś nawet w drużynie i twoje zdanie NAS nie obchodzi.
Dziewczynie zadrgała górna warga. Wstała z krzesła i skierowała się w moją stronę.
- Nie rządź się tak córeczko Zeuska. - z wyrazów wypowiedzianych przez ciemnowłosa wylewał się jad jakich mało - to, że jesteś w drużynie nie daje Ci decydowania o wszystkim.
Podeszłam do niej tak, że prawie stykałyśmy się piersiami.
 - BABY SIĘ BIJĄ! - jakiś kawalarz krzyknął z końca sali. 
 - Chcesz abym Ci przypomniała co ostatnio stało się kiedy nie posłuchaliśmy  Wyroczni? - pochyliłam się nad nią - Spójrz tam - wskazałam na łóżko w drugim końcu sali przy, kytórym stał jeden z bliźniaków, trzymający za rękę śpiącą, niegdyś piękną dziewczynę o zapadniętych oczach i ledwie widocznym meszkiem odrastających włosów. - To jest rezultat nieposłuszeństwa.
Zakończyłam patrząc twardo na Rikki, która dalej upierała się przy swoim.
 - Widziałaś co potrafi. Czemu tego nie rozumiesz?! - warknęła.
Posłałam jej krzywy uśmiech.
 - Nie udawaj, że tobie na czymś zależy. Ty przez połowe starcia stoisz i wyczekujesz okazji aby się ulotnić. Przez całe starcie pomachasz kilka razy mieczem w swojej obronie. a resztę masz w dupie. - stłumiłam odruch splunięcia - Ona - wskazałam na Susane - Nie potrafi nawet walczyć, a ty ją chcesz wciągnąć do wojny. - pokręciłam głową - Nie mam zamiaru wyciągać kolejnej ledwie żyjącej osoby spod gruzowisk, kiedy ty gówno robisz.
Odwróciłam się na pięcie i porwałam kolejną butelkę ambrozji, nie zważając na krzywe spojrzenia asklepiosów.
 - Susane życzę szybkiego powrotu do zdrowia. - kiwnęłam głowa w jej stronę i wymaszerowałam ze szpitala gromiona huraganem Rikkie.  

***

           Ledwie wyszłam na świeże powietrze, a juz wywalałam pustą butelkę po ambrozji. Czułam się dzis koszmarnie. A to przez tą nagłą drzemkę, którą zafundowała mi Susane. Moje ciało źle zniosło ten stan i zużyło więcej boskości niż na codzień. Musze jak najszybciej podładować baterie, gdyż prędzej czy później będe w czarnej dupie.
           Naciągnęłam smerfetkę na czoło i podążyłam w stronę koloseum gdzie młodzi herosi mieli zajęcia z instruktorami. Moja grupa rozpoczęła zajęcia z godzinę temu z synem Ateny, który ma zrobić z nimi teorię, ja przez następne trzy dni mam wolne na wykurowanie się.
Poczułam pulsujący ból w skroniach. Musiałam oprzeć się o pobliskie drzewo aby nie upaść. Kurde... Czuje się jak na kacu. Wstręt do światła, bóle głowy, kijowe samopoczucie... wszystko pasuje, ale szkoda, że to nie ta "choroba".
Odkorkowałam kolejną butelkę i wypiłam ją duszkiem. Zrobiło mi się nieco lepiej, ale w ciąż miałam dziwne uczucie. Będę musiała napomknąć o tym Heraklesowi, może on coś na to poradzi, a jak nie to pójdę coś rozwalić i może poczuje sie lepiej.
 - Wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą dziewczęcy głos.
Oderwałam się od drzewa spoglądając na śliczną blondyneczkę o nieskazitelnej twarzy. Tia... córa Afrodyty.
 - Tak. - syknęłam, a odchrząknęłam widząc jej urażoną minę - Znaczy... zakręciło mi się w głowę.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
 - Powinnaś iść do szpitala.
Wywróciłam oczami.
 - Akurat z niego wyszłam. - odparłam podnoszac wzrok na blondynkę - Jestes tu nowa? Wcześniej Cię tu nie widziałam.    
Dziewczyna zarumieniła sie.
 - Przybyłam wczoraj. Jestem Francezka. - wyciągnęła w moją stronę rękę.
Ujęłam ją delikatnie aby nie zrobić jej nadmiernej krzywdy. Dziś nie byłam pewna swojej boskości.
 - Zoey Fox.
Dziewczynie rozszeżyły się oczy.
 - Jesteś córką Zeusa?! - wypiszczała.  - Tego Zeusa?
O nei zaczyna się.
 - To nie jest nic nadzwyczajnego. - westchnęłam - I mogę Ci powiedzieć, że Zeus jest najgorszym rodzicem na świecie, wiec ciesz się, że Afrodyta jest twoją matką. Co prawda płodzi dzieci jak króliki, ale za to się nimi zajmuje.
Moze powiedziałam to troche za ostro, gdyż dziewczyna przeraziła się.
 - Więc to prawda, że dzieci Gromowładnego dziedziczą cięty język.
Wyszczerzyłam sie do niej. Chyba ją polubię.
 - I niezły temperament. - dodałam -  Miło było Cię poznać, ale muszę już iść. - odkorkowałam kolejną butelkę nektaru. - Jak spotkasz mała blondwłosa dziewczynkę o imieniu Marilyn to proszę zajmij się nią.
Zmarszczyła brwi.
 - Miałam ją już okazje poznać... - odwróciła sie i pokazała wyciętą w bluzce uśmiech. Wybuchnęłąm śmiechem. Cała Mel.
 - Zapewne, każda bluzka tak wygląda. - zaśmiałąm się.
 - ... i sukienka. - dodała.
Pożegnałam sie z dziewczyną i poszłyśmy w swoje strony. Przed koloseum zauważyłam Shedowa, kłócącego się z Pheonix. Chyba się na nią wkurzył, ale nie dam sobie głowy uciąć.
Przygryzłam wargę. Wiem, że nieładnie podsłuchiwać, ale musiałam wiedzieć o czym rozmawiają.
Przyzwałam słaby prąd wiatru, aby przyniósł mi ich rozmowę.
 - ... musisz jej o tym powiedzieć! - powiedział Shed.
 - ona... nie... powinna...
Moja moc nadal szwankowała i połowa fraz porozwiewała się zostawiając niespójną całość, która nie trzymała sie kupy. Czyżby ukrywali coś przede mną? Co się działo gdy spałam?
 - ...jeśli ty jej nie powiesz... to ja to zrobię!... - krzyknął chłopak.
 - Sheduś! - Że kurde co?! serio?! Czyżby oni... coś ten teges? Musze cos rozwalić - ... powiem jej... gotowa. To dla mnie... wcześnie...
 - Zoey!
Wystraszona rozwiałam wiatr jednocześnie kończąc podsłuchiwanie. Ale mnie cholernie przestraszył ten gówniarz Hermesa! Miała na sobie czapkę ze skrzydłami, a w ręce plik kartek.
 - Jestem Philip! Pilna wiadomość dla Błogosławionej Zoey Fox, córki Zeusa, pierwszej tego imienia. - rozdziawiłam usta.
Czy ktoś se jaja robi? Nigdy wczesniej nie słyszałam tego tytułu. Jesli bliźniaki robią sobie jaja to mają zagwarantowane wyciąganie mojego buta ze swoich dolnych dróg wypróżniających.
Spojrzałam na zziajanego,ciemnowłosego chłopaczka o niskim wzroście z piegami na twarzy. Miał może z dwanaście lat?
 - Co to za wiadomość? - spytałam marszcząc brwi.
Chłopak podał mi biała kopertę.
 - Przysłano mnie z kwatery głównej. Nie powiedziano mi co jest zawarte w wiadomości.
Ujęłam ją z lekką nieufnością. jeśli bliźniacy maczali w tym palce to najpewniej zaraz to wybuchnie albo wypełźnie z tego coś ohydnego.
 - Komu jeszcze masz je dostarczyć? - spytałam podejrzliwie.
Chłopak zasalutował.
 - Wszystkim dowódcą domków, kapitanom ich zastępcom, głównodowodzącym i ósemce! - wydedukował.
Cholera. A jednak nie bliźniaki.

***

 - Czemu usadowili mnie w w takim miejscu?! - mruknęłam do stojącego obok mnie Zeyna. 
Ten spojrzał na mnie z nad rzęs. 
 - Mi się ta sytuacja także nie podoba. 
            Siedzieliśmy w głównym balkonie, gdzie inni mieli nas jak na patelni. Nad nami zgromadzili się przedstawiciele innych domków i rada Starszych złożona z Centaurów, Satyrów i starszych herosów. Dziś Zeyn nie zasiadał w niej co mnie zdziwiło. Odkąd pamiętam grzał zaszczytne miejsce na piedestale, a dziś zajął mnie obok mnie. Coś mi tu porządnie śmierdzi ale jeszcze nie wiem co.
Zaraz nad nami na równej pozycji siedzieli bliźniacy i Rikki wraz ze swoimi braćmi, na kolejnych balkonach usadowili się reszta olimpijczyków i coraz wyżej inni pomniejsi bogowie. Musiałam zadrzeć głowę aby spojrzeć na miejsce przeznaczone dla dzieci Nyks, ale znalazłam tam tylko wystraszoną dziewczynkę, której cień falował niespokojnie.
 - Gdzie Shedow? - spytałam brata.
Ten uniósł głowę.
 - Nie ma go z Selen? - pokręciłam głową i poczułam jego zmartwione spojrzenie - Coś między wami jest nie tak? - zapytał z tonem nadopiekuńczego braciszka.
Otworzyłam usta ale rozległ się odgłos otwieranych drzwi i gwar rozmów ucichł. Na sale weszli kolejno osiwiały, stary satyr Eneasz, którego półokrągłe okulary zjeżdżały z nosa, a jego długa broda plątała się pod kopytami, zaraz za nim dreptał, najmądrzejszy i najbardziej ucywilizowany z centaurów, nauczyciel Heraklesa i innych sławnych herosów Chejron. Eneasz zastukał kila razy swoją drewnianą laską do lepszego efektu.
 - Zgromadziliśmy was tu... - ledwie jego beczący głos poniósł się po sali, a jego wzięły spazmy kaszlu. Uspokoił się i zaczął dalej przemawiać. - ...aby powitać naszego szanownego gościa... a raczej szanownych gości, którzy przybyli do nas aż z Olimpu.
Centaur odchrząknął.
 - Zachowujcie się godnie i nie przynieście nam wstydu! - dodał patrząc wprost na mnie. Ej... to nie fair.
          Zachłysnęłam się powietrzem, gdy w świetle białej błyskawicy zatrzepotał biały płaszcz od Armaniego i skręcona blond czupryna. Zeus wkroczył na scenę, a za nim szedł dumnie jakiś smarkaty blondynek, z aroganckim wyrazem twarzy. W niewyraźnym cieniu blasku stał wyprostowany Shedow z oczami utkwionymi w boga. Co on robi u boku mojego Ojca? A tak właściwie co tu robi ten sknera? Och... polecą wióry i może w końcu coś rozwale!
Herosi upadli na kolana przed Bogiem Bogów, a mnei do porządku przywołał szarpnięciem Zeyn. Pochyliłam się lekko na komiczny gest "ukłonu" i wbiłam oczy w rodziciela.
Ten stanął na chmurce i przemówił.
 - Witajcie herosi! - jego władczy ton poniósł się po pomieszczeniu, a reszta pogłębiła się w ukłonie.
 - Streszczaj się - warknęłam.
 - Zo! - Syknął Zey. 
Wspominałam, że obecność tego zadufanego w sobie pajaca gra mi na nerwach? Nie? To teraz mówię.
 - Powstańcie - odparł już łagodniej. Imbecyl - Przybyłem ty z ważną dla was wiadomością. - pstryknął palcami, a młody chłopiec wystąpił przed niego z dumnie podniesionym podbródkiem takim samym jak... No wykastruje tego *&*%*&%   *%&^%*! - Ten chłopiec jest przedstawicielem jednego z Obozów Herosów, które są oazą dla dzieci bogów. - zrobił przerwę - Ale o reszcie opowie wam już MÓJ SYN. - ostatnia fraza została skierowana do mnie i ciemnowłosego.
             Poczułam rękę na ramieniu, należącą do Zeyna. Aktualnie chciałam pozbawić uśmiechu tą boską, nieskazitelnie piękną mordę, która uwodzi kobiety i puszcza się z każdą, która mu się bardziej podoba! Co to ma być do cholery?! Dwoma nie potrafił się zając, a spłodził sobie jeszcze jedną kopie siebie? To akurat mu się udało. A tak wg to o co chodzi z tymi całymi obozami?
 - Dziękuje za tak gorące przyjęcie mojego ojca i mnie - odezwał się syneczek, który mógł mieć z dwanascie lat. Miał wyrazisty akcent i mocny głos jakby przemawianie było w jego genach - Nie zostałem przedstawiony. Nazywam się Luke Pierwszy tego imienia Syn Zeusa Gromowładnego. W moim domu nosze przydomek Złotousty, z czego bardzo rad...
 - Do rzeczy. - warknęłam na nowego braciszka. O dziwo nigdy o niego nie prosiłam.
Chłopiec spojrzał na mnie z kaprawymi, przebiegłymi ślepiami.
 - Siostro moja! - udał entuzjazm, a ja się skrzywiłam. Nienawidzę lizydupów. - Nawet w Obozie Ateny doszły słuchy o twych chwalebnych czynach i ciętym języku. Twe piękno przyćmiewa niejedną Afrodytkę i Muzy Apolla. Twa błyskawica, pewien jestem iż jest rącza i równie piękna jak...
 - Zaraz błyskawica pomoże ci w kontynuowaniu tematu. - warknęłam, a jedna z nich przebiegła po moim ciele.
Chłopak zmarszczył brwi i rzeczowo ułożył dłonie na piersi.
 - Impulsywna jak mówiłeś. - Luke kiwną głową w stronę ojca, który siedział na chmurce i popijał sobie ambrozję ze złotego puchara. - Dobrze siostro, że... - i tu sie wyłączyłam.
          Zrozumiałam tylko tyle, że istnieją Dwanaście Boskich Obozów Herosów, każdy jeden należy pod patronat jednego boga, a na czas wojny i zwiększenie naszych sił Bogowie chcą połączyć je w jeden. My byliśmy Wychowankami Zeusa, a Luke Ateny. Różnicą pomiędzy naszymi obozami było umiejętności walki. W ich obozie dużą wagę kładziono na intelekt, a u nas na wzorcowanie wszystkiego i szkolenie w boju. Luk nie potrafił walczyć, był jedynie dobrym mówcą i potrafił nieźle lać wodę co pięknie pokazał, dlatego też trzeba połączyć wszystkie obozy,, aby miały takie same szanse na przetrwanie. Po jego przemówieniu powstał Zeus i przęjął mowę,  a blondynek usunął się w cień. Widać, że znał swoje miejsce.   
 - Ojcze ale jak sobie wyobrażasz pomieszczenie tylu herosów w jednym obozie? - odezwał się stojący obok mnie Zeyn - Przecież, teraz nie nadążamy z budową nowych budynków, a co dopiero pomieszczenie tylu tysięcy!
Rada zawturowała mu ale nie z taką zuchwałością.
 - Jak się obronimy?
 - Nie ma tu tyle miejsca!
 - Zostaniemy głównym celem wroga!     
Gromowładny uniósł dłoń i głosy zniknęły.
 - Poczyniłem już przygotowania. - odparł, a za nim pojawił się miedzy innymi brodaty Herakres i kilka innych bogów. - Moi synowie i córy będą strzegli granic Ziemskiego Olimpu - jak pozwoliłem sobie nazwać wszechwielki  Obóz... Prawda, że oryginalnie?
 - Nie. - odparłam równocześnie ze starszym bratem.
Popatrzył na nas krzywo.
 - Pomniejsi półbogowie mają zająć się poszerzeniem obozu i wybudowaniu nowych kwater dla przybyszy. Do tego ustanowiłem nową radę i kilku ważniejszych ludzi, a także Zapoznajcie się w najbliższym czasie z nowymi stopniami, które będą obowiązywać.- na rękach starego satyra pojawił się ogromny plik papierów. Satyr ugiął się pod ciężarem i bekną głośno. - Do tego Zoey... - zwrócił się w moją stronę - Od dziś jesteś Odpowiedzialna za sprawy Bosko-ludzkie i nosisz miano Błogosławionej jako, że jesteś prawie boginią. - mrugnął do mnie - A i masz nauczyć brata walczyć. - wskazał na wypierdka. - Tak więc życzę wam miłego dnia... a! Własnie Zeyn, Shedow, Chejronie proszę was na stronę...
 - Ale... - zaczełam.
Nie miałam zamiaru niańczyć kopi mojego ojca! Nie ma mowy.
 - Zeus przemówił. - uciszył mnie Gromowładny.
Tak więc zostałam bez zdania, a u mojego boku pojawił się małe, sięgająca do łokcia, przebiegła istota, którą nie lubię.
 - O... - powiedział wskazując na moją twarz. - Mamy takie same nosy!
Skrzywiłam się i pochwyciłam go za kołnierz koszuli.
 - Nienawidzę lizusów.
i wyprowadziłam go z sali nie przejmując się śmiechem reszty herosów.


Troszkę, żeście się naczekali na ten rozdział, ale magia osiemnastki strasznie wciąga... A Poza tym PEGAZIE! Jeśli to czytasz to nadal mam ochote udusić Cię i Dziecko za tą szafeczkę! :*
Mam nadzieje, że te kilka dni zwłoki wynagrodziłam wam długością notki?

Ps. Przepraszam za błędy!!

Bujeczka :** 

niedziela, 7 września 2014

Rozdział sześćdziesiąty trzeci

Susane:
By choć trochę poznać obóz i się odprężyć, postawiłam udać się na spacer. Nie mogłam spać, więc żeby bezczynie nie przewracać się w łóżku wybrałam się na nocną wyprawę po terenach wokół świątyni. Dzięki temu, że już świtało nie musiałam nawet używać latarki. Postanowiłam poobserwować wschód słońca, który często mnie zaskakuje, podczas moich nocnych rozmyślań. Kocham ten moment kiedy światło wypiera delikatnie ciemność, a ludzie którzy są wokoło pogrążeni w śnie nawet tego nie zauważają. To tak jakbym na świecie pozostała tylko ja i ten piękny widok. Wspięłam się na jakieś wzgórze i zasiałam twarzą skierowaną ku wschodowi. Już teraz widać było pojedyncze promienie, które wymknęły się słońcu. Wpatrywałam się w widnokrąg nie zważając na upływający czas i otoczenie, liczył się tylko ten widok, rysujący się tam gdzieś daleko ode mnie.
-Nikt cię nie nauczył, że nie wolno się pałętać samemu? Coraz gorzej wasz szkolą, chyba niedługo napiszę list do waszych, pożal się boże, instruktorów. Jeśli dalej będziecie prezentować taki poziom, to nie będę miał z kim walczyć- od razu zerwałam się na równe nogi i odwróciłam do chłopaka.
-Kim jesteś i co tutaj robisz?- bałam się... Cholernie... Ale wiedziałam, że nie mogę dać mu tego po sobie poznać. Teraz nie dbałam o to by nie odczuć jakiś silnych emocji, ba! ja nawet tego chciałam. Chciałam uruchomić to cholerstwo by mieć choć najmniejszą szansę na ucieczkę.
-Aiden, miło mi. Jestem synem Ziry, twojej zabójczyni...- przebiegły uśmiech zagościł na jego ustach.- Pozwól, że przedstawię ci również mojego towarzysza, Phil, syn Hope, chociaż on niepotrzebnie się fatygował, z tobą każdy by sobie dał radę - miałam ochotę coś zrobić, ale co? Przecież jestem w obozie dopiero jeden, niecały dzień, kilka godzin! Co ja mogę?! I jak na złość to coś, nie chce się ze mnie uwolnić! Dlaczego akurat teraz!
-Po co tu przyszliście? Czego chcecie?- próbowałam uzyskać choć odrobinę czasu. Próbowałam cokolwiek wymyślić, ale w mojej głowie panowała pustka. Chciałam mi się krzyczeć z bezsilności, ale wiedziałam, że to by mi nie pomogło. A ich tylko utwierdziło, że jestem słaba.
-Nie dość, że nie wyszkolona, to jeszcze nie wychowana. Aj... aj... aj... Naprawdę, schodzicie na psy. Ja się tobie przedstawiłem, wypadałoby, żebyś zrobiła to samo - miałam ochotę rzucić się na niego, zrobić cokolwiek by zetrzeć mu z twarzy ten cholerny wyraz wygranej.
-Naprawdę myślisz, że teraz zabłysnę dobrymi manierami i się tobie grzecznie przedstawię?- założyłam ręce, pod piersiami by dodać sobie trochę stanowczości.
-Harda jesteś... Szkoda, że musisz zginać, chętnie bym się z tobą zabawił jak już moja matka wygra tą śmieszną wojnę. Udzielę tobie odpowiedzi, na twoje pytania. To, że stawiasz taki opór nawet mnie podnieca. Kto wie, może w trakcie transportu trochę się rozerwiemy?- stanął za moimi plecami, tak, że opierał się swoją klatką piersiową o tył mojego ciała, odgarnął moje włosy z ramie i zaczął mówić wprost do mojego ucha.- Herosi są na tropie oręża Hermesa, a ty będziesz kartą przetargowa. Moja matka zyska broń, w zamian za twoje życie. Oczywiście nie przeżyjesz, zabije zarówno ciebie jak i ekipę, która odzyska narzędzie walki. Wy macie za miętknie serduszka, jesteście naiwni i to was gubi. A teraz już czas ruszać w drogę. Myśleliśmy, że będziemy musieli zakraść się do obozu i stamtąd kogoś porwać, a tu taka okazja...- kiedy położył ręce na moich ramionach uniosłam nogę i z całej siły nadepnęłam go na stopę, następnie łokciem wymierzyłam cios w brzuch i odwróciłam się by zadać kolejne, niestety, on mnie uwięził, po raz kolejny łapiąc mnie za ramiona, tym razem mocno przyciskając je do mojego tułowia. Przyciągnął mnie do siebie tak, że stykaliśmy się torsami, objął mnie i odbił się w powietrze. Próbowałam go jeszcze kopnąć w krocze, ale niestety moje nogi i ręce były w jakiś niewidoczny sposób unieruchomione.- Radze ci się nie buntować, bo bardzo cię to zaboli- chciałam odpyskować, ale pomimo tego, że moje usta się otwarły, nie wyszedł z nich żaden dźwięk. W spojrzeniu próbowałam zawrzeć całą nienawiść jaką do niego czułam, żałowałam, że nie mogę ciskać gromami z oczu. On widząc mój morderczy wzrok tylko się roześmiał. Byłam załamana...    
                                                                  ***
-Bardzo dobrze, Aiden. Teraz tylko musimy poczekać, aż zdobędą broń - Zira rozsiadła w powietrzu. Mnie rzucono w kąt jak worek kartofli, miałam rozcięcie na twarzy i chyba siniaka bo niemiłosiernie bolało. Ogólnie cała byłam poobijana. Aiden, nie oszczędzał mnie po tym jak chciałam uciec. Świr! A może chodziło mu o to,ze go ugryzłam? No bo chyba nie o ten policzek za to, że nazwał mnie dziwką? Zira wysłała na powitanie herosów armię maszyn do zabijania bez twarzy. Bałam się, że coś pójdzie nie tak, ktoś z herosów zginie, nie uda im się odzyskać broni, a przede wszystkim, że zabierze ją Zira.
-Oni nie są tacy głupi, nie oddadzą ci jej. Powinnaś porwać kogoś, kto jest dla nich ważny, ja wczoraj trafiłam do obozu, oni mnie nie znają- pragnęłam ją sprowokować by mnie zbiła, by straciła swoją przewagę, element zaskoczenia. Ale ona tylko wymierzyła mi policzek.
-Umyj ją, musi wyglądać na zdrową- nie skomentowała moich słów, nie wiem czy dlatego, że niemo przyznała mi rację, czy też dlatego, że byłam niegodna jej uwagi. Kiedy doprowadzono mnie do stanu użytku Zira zabrała głos.
-Mają broń, ja wyjdę pierwsza, a ty za mną- widziałam jej samozadowolenie, była pewna, że herosi się nade mną zlitują, a przewaga liczebna wojowników bez twarzy świadczyła o jej przewadze.
-Jeśli nie oddacie mi noży, ona no cóż... Zginie- Zira od razu wyjawiła swoje intencje, ja się tylko modliłam by nie ulegli jej woli, Widziałam ich zaskoczenie jak Aiden mnie wprowadził, ale nic na to nie mogłam poradzić. Zaczęli rozmawiać, a ja w końcu poczułam to niezwykłe uczucie towarzyszące tej klątwie, temu więzieniu. Tym razem jednak nie chciałam jej za wszelką cenę powstrzymać, wręcz przeciwnie, niczym mgle kazałam jej zacząć się rozrastać. Powoli swoja umiejętnością ogarniałam umysły wojowników bez twarzy, najpierw ich lekko odurzając, a następnie usypiając, w tym samym czasie wpłynęłam na Aidena, zobaczyłam fragment jego myśli o tym jak bardzo chce zaimponować matce i nie mając czasu na współczucie jemu, wzięłam we władanie jego umysł. Zdecydowanie rozkazałam mu zostawić mnie i ruszyć na matkę, na Zirę również wpłynęłam, miała zabrać Aidenowi sztylet i się zabić, niestety o ile jego łatwo udało mi się podporządkować, z nią miałam problem. Opierała się mojej klątwie, kiedy Aiden nadal szedł w jej kierunku. Starając się ją mieć ciągle w swojej mocy, kazałam jemu ją zbić.
-Ty podstępna suko! Jak śmiesz mi to robić!- najprawdopodobniej chciała nasłać na mnie swoich wojowników, ale kiedy zobaczyła, że jego syn jest dla mnie jak marionetka, zrezygnowała z tego.- Ty suko zapłacisz mi za to!- chwyciła Aidena i się rozpłynęła w powietrzu. Teraz nie mając boga i herosa skupiłam się tylko na tym by umocnić sen uśpionych. Poczułam jak cała energia ze mnie ulatuje. Zdążyłam jeszcze zauważyć, że zostało tylko czterech herosów na nogach, reszta zapewne podzieliła los wojowników. Zamknęłam oczy i zobaczyłam ciemność.
                                                                   ***

Byłam wściekła! Kto śmiał przerywać mój błogi sen zapalaniem światła?! Uchyliłam lekko powieki by spojrzeć na przyczynę mojego wyrwania ze snu. Leżałam na łóżku w za jasno oświetlonym pomieszczeniu. Ktoś siedział, jakby mnie pilnował. Jęknęłam czując, że opadam z sił. Znowu czerń.
                                                                  ***
Znowu tu byłam, tym razem jednak nie było innych herosów tylko ja, Zira i jej wojownicy.
-Teraz mi za to zapłacisz!- na jej rozkaz armia beztwarzowców ruszyła na mnie. Potrafiłam przywoływać moc, ale byłam za słaba, nie mogłam sobie z nimi poradzić. Próbowałam uciec, ale moje próby w niczym mi nie pomagały. Ja byłam jedna, a ich setki. Upadłam, a oni po woli pozbawiali mnie życia
                                                                   ***
Coś jest nie tak. Proporcje mojego ciała się nie zgadzały. Czułam straszny ciężar na nogach. Delikatnie otworzyłam oczy, by po raz kolejny nie doznać szoku. Kiedy się upewniłam, że nie jest zbyt jasno, rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym aktualnie się znajdowałam. Po prawej i lewej stronie były łóżka, na niektórych leżeli ludzie z widocznymi ranami. Czyli byłam w szpitalu. Spojrzałam na swoje nogi na których ktoś spał. Nie rozumiałam o co chodzi, ale wolałam się nie ruszać by nie zbudzić intruza. Spokojnie próbowałam czekać, aż w końcu się obudzi, zastanawiałam się dlaczego czuwa przy moim łóżku, bo wątpiłam, by tego nie robił. Nikt bez powodu nie zasypia na czyiś nogach! Kiedy zorientowałam się, że tym co mnie nie obudziło, nie był ciężar, tylko, to, że ścierpła mi noga, zaczęłam zastanawiać się jak zmienić pozycję, by nie obudzić nieznajomego. Spróbowałam delikatnie poruszyć kończynami, ale niestety nie udało mi się to. Kiedy wykonałam ruch, choć minimalny, przeszył moje ciało ogromny ból, dodatkowo w oczach zakręciły mi się łezki. Miałam ochotę krzyknąć, ale ostatkami silnej woli i zagryzieniem warg powstrzymałam się od tego. Zamknęłam oczy i próbowałam znieść ogromny ból.
-Jestem Christopher, dla znajomych Chris. To przeze mnie się tutaj znalazłaś. Zaszalałaś dziewczyno, myśleliśmy, że jesteś zwykłą heroską, a okazało się, że ty potrafisz robić takie rzeczy. Czadowo! Ciekawe czy to o tobie mówi ta twoja przepowiednia...- za dużo informacji! Niech to szlag! Nie jestem zwykłą heroską? 
-To dlatego, że przez ciebie tutaj trafiłam, tu siedzisz?- zapytałam oszołomiona. 
-Nie, dlatego, że uśpiłaś pół obozu. To było czadowe, no może nie dla tych którzy udali się na przymusową drzemkę- posłał w moją stronę promienny uśmiech, on w sumie ciągle się uśmiechał. 
-Nie przesadzaj, nie pół obozu tylko kilkanaście osób które były najbliżej- dołączyła do nas dziewczyna o blond włosach.
-To jest Zoey, nie przejmuj się nią, teraz ty jesteś sławniejsza od niej, dlatego jest na ciebie zła. Mel bardzo chce cię poznać, i ciągle o ciebie wypytuje- nie rozumiem, Mel? Jaka Mel? O co w tym wszystkim chodzi? W miedzy czasie Chris dostał po głowie od Zoey.
-Wcale nie jestem zazdrosna!- krzyknęła, a ja odruchowo rozejrzałam się na boki sprawdzając, czy nikogo nie obudziła. O dziwo nikt na to nie zwrócił uwagi, wyglądało na to, że wszyscy spali.
-Oboje wiemy, że jesteś. Po co przyszłaś?
-Żeby cię zmienić, dziś masz przecież wartę. 
-A, no tak! Kompletnie zapomniałem. Od kiedy Zira zagroziła, że się na tobie zemści, jesteśmy w ciągłej gotowości. Ona nigdy nie zapomina, straszna kobieta!- mówiąc te straszne wieści ciągle był uśmiechnięty, jakby to, że za chwile ma iść pełnić warte wcale go nie przerażało. Zobaczyłam, że Zoey wygodnie rozsiada się w powietrzu z butelką czegoś co przyniosła przed chwilą z końca sali. Gdy spojrzałam w tamtym kierunku zobaczyłam kolejnego chłopaka podążającego w naszą stronę. W duchu jęknęłam, kolejna porcja informacji, ja tego nie wytrzymam! Ledwo myślę, a oni mi mówią o tylu rzeczach które warto by było pamiętać. 
-Jestem Anthony- na szczęście na tym skończył kiedy podszedł do mojego łóżka.- Jestem synem Asklepiosa i pełnię funkcję lekarza. Zoey oddaj mi ambrozję!- ostatnie zdanie powiedział twardo, już bez uśmiechu i dobroci z jaka zwracał się do mnie.
-Nie! To moja! Nie możesz sobie wziąć własnej? Już nawet nie można się napić?- blondynka wyglądała na wyraźnie poruszoną propozycją oddania płynu.
-To jest moja ambrozja!- podszedł do niej i bezceremonialnie wyrwał ją jej z dłoni. Następnie napełnił cały kielich i podał mi.- Proszę, to cię wzmocni.
Ostrożnie powąchałam napój który o dziwo pachniał oszałamiająco. Delikatnie umoczyłam usta, bojąc się, że smak będzie okropny. Na szczęście myliłam się.
-Ambrozja? A to nie nektar bogów?- zapytałam zdziwiona. Od zawsze uwielbiałam mitologię grecką. Przypadek?
-Jest, ale jako, że jesteśmy pół-bogami również ją możemy pić, tylko nie w takich ilościach- skinęłam głową.- Pij. To cię wzmocni.
-Co się ze mną stało? Dlaczego jestem taka wykończona i obolała?- do wykończenia się przyzwyczaiła. Kilkakrotnie jak moja klątwa się ze mnie wydostała to przez kilka kolejnych dni byłam zmęczona, ale to nie tłumaczy tego, że cała jestem obolała.
-No bo jak zemdlałaś, to spadłaś. I się bardzo mocno uderzyłaś, nawet ci krew z głowy leciała- Chris przestawił to już bez uśmiechu.-Wyglądałaś jak martwa.
-A zmęczona jestem dlatego, że było ich tam tak dużo, no i Zira? Z tym uśpieniem obozu to był żart?- bałam się, że sprowadziłam na nich niebezpieczeństwo, łatwiej było usypiać niż wybudzać. 
-Nie, to nie był żart. Najwidoczniej śnił ci się jakiś koszmar i twoja moc niezależnie od ciebie się uwolniła- spojrzałam na ludzi na łóżkach. A jeśli nie będę potrafiła im pomóc? A jeśli umrą? Przeze mnie, przez moją klątwę.
-Czy któryś z nich...- spojrzałam ponownie na łóżka z pacjentami.
-Nie... Żaden, wszyscy wybudzili się w mniej niż godzinę, w zależności gdzie przebywali- Anthony rozwiał moją największą obawę. Odetchnęłam z ulgą i szybko wypiłam ambrozję. Miałam ochotę opuścić to miejsce, gdy byłam mała, za długo przebywałam w mu podobnych. Szybko zrzuciłam z siebie pościel i gwałtownym ruchem wręcz wyskoczyłam z łóżka. Niestety nie na długo, szybko musiałam usiać podtrzymywana przez Chestera, bo zakręciło mi się w głowie.- Nic jednak nie tłumaczy twojego ciężkiego stanu, nie powinnaś być, aż tak zmęczona.Może masz jakiś pomysł?
-Zmęczenie mnie nie dziwi, już wcześniej kiedy klątwa się ze mnie uwalniała, to potem byłam wypompowana, ale nigdy nie było w takim stopniu.- zaczęłam się zastanawiać co mogło pójść nie tak.
-A czy teraz zauważyłaś jakąś różnice z wcześniejszymi razami?- Anthony chyba naprawdę usiłował mi pomóc.
-No tak... Zira mnie odpychała od siebie, nie mogłam przejąć nad nią kontroli. To strasznie bolało. To przez to! spojrzałam zaskoczona na otoczenie. Przypomniałam sobie jak mi groziła.- A poza tym nigdy nie zaatakowała tylu istot. Czy ta klątwa również was uśpiła?- pamiętałam, że nie wszyscy herosi stali kiedy ja traciłam przytomność.
-Tak! Mnie! Dlaczego nie Rikki? Co ja ci takiego zrobiłam!- Zoey stanęła nade mną i krzyczała.
-Przepraszam, nie mogę nad nią panować. To klątwa- miałam ochotę się rozpłakać. Znowu byłam sama. Dlaczego ludzie nie mogą zrozumieć, że to nie zależny ode mnie?
-Co? Jaka klątwa?- Teraz do rozmowy włączył się Chester.
-Jak zaczynam coś mocniej odczuwać, to wtedy ludzie i zwierzęta usypiają wokół mnie. Nie mogę nad tym panować- trudno było mi to wyznać, nauczyłam się utrzymywać to w sekrecie.
-To nie klątwa, tylko moc. Czy ty zdajesz sobie sprawę ile było tam tych istot?- do sali weszła jeszcze jakaś ciemnowłosa dziewczyna.
-Nie wiem, skupiłam się na was- nie mogło być tam za dużo tych istot. Najwyżej kilkadziesiąt.
-Tam były ich setki, a ty je unieruchomiłaś, a potem zasnęły!
-Wiemy to wszytko Rikki. Nie musisz nam tego przypominać- ach... Czyli to Rikki. 
-Ty masz moc! Potężną moc!- spojrzałam na nią jak na debilkę.
-Zwariowałaś?! To nie jest moc! To klątwa!- miałam ochotę rzucić w nią coś. Kiedy ja krzyczałam na Rikki do sali wpadła śliczna, mała blondyneczka.
-Czy ty też będziesz w drużynie? Na pewno, przecież masz tak potężną moc!

~~~
Witam! 
Przepraszam, że tak długo, ale, jakoś tak wyszło. Mam nadzieję, że tym rozdziałem wynagrodzę minimalne rozmiary poprzedniego ;D
No cóż, mam nadzieję, że przetrwaliście ;)
Buziaki, Pati ;*