sobota, 21 marca 2015

Rozdział siedemdziesiąty drugi

Pheonix:

-Dasz mi to? - zapytałam wyciągając rękę w stronę Zoey. Blondynka ważyła w dłoniach mały złoty przedmiot z wyrytym znakiem miecza.
-Co to w ogóle jest?
-A bo ja wiem? - ciągłe odpowiadanie pytaniem na pytanie zaczęło mnie nudzić- Po prostu mi to daj.
Dziewczyna położyła mi na dłoni coś co wyglądało jak mała tuba. Przyłożyłam ją do oka, dmuchnęłam na nią, nic.  Obróciłam to w dłoniach, uniosłam, podrzuciłam, próbowałam znaleźć cokolwiek co mogłoby świadczyć o jego pochodzeniu bądź treści. Na jednym boku były wgłębienia z przesuwanymi cyframi, tak jak w niektórych kłódkach.
-To coś musi przecież robić.... - zastanawiałam się na głos.
-Może chodźmy z tym  do Gregory'ego co? - podsunęła Zoe.
Nie mówiąc nic, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę domku Hefajstosa. Szłam przez ubite dróżki, kopiąc w zamyśleniu kamyki. Co to mogło być... Rano, gdy wstałam znalazłam to coś leżące na ścieżce prowadzącej do domu Nike. Myślałam, że może, któryś dzieciak to zgubił, no wiecie, jakąś boską zabawkę czy coś w ten deseń ale wszyscy zaprzeczyli.
-Zwolnij. Nie chce mi się biegać. - Zoey zrównała ze mną krok i sapnęła.
-A więc... coś nowego? - zapytałam odrywając wzrok od tajemniczego przedmiotu i kierując go na rozpromienioną twarz przyjaciółki.
-W sumie nic. Ciągle to samo. Dzieci w końcu zaczynają nabierać we wszystkim wprawy. - uśmiechnęła się szeroko. Fakt, mogła być z siebie dumna. Uczy dzieciaki tego, czego ona się uczyła i co więcej - są w tym naprawę dobre.
-Od dawna, odkąd złączyli obozy nie dzieje się nic nowego, zaczyna mnie to trochę martwić - przyznałam kiedy stanęłyśmy u progu właściwego budynku.
W kuźni było gorąco, zaczęłam sapać i pocić się przez ten zaduch. Przeszłyśmy szybko przez korytarz, do pomieszczenia gdzie było chłodniej. Odetchnęłam i spostrzegłam Gregory'ego nachylającego się nad jakimś nowicjuszem pochylonym nad mieczem. Chyba go poprawiał bo pokazywał niedoskonałości i skazy na rękojeści. Nawet z daleka mogłam zobaczyć, że źle by się nim walczyło. Miał zbyt grubą rękojeść i zbyt wygięte w dół ostrze. Zoey podeszła do niego i wskazała mu przedmiot na mojej dłoni zaczynając tłumaczyć jak i gdzie to znalazłam. Podczas kiedy ona rozmawiała podszedł do mnie jeden z rekrutów. Miał może 16 lat, blond włosy i delikatne, niemal kobiece rysy twarzy.
-Mogę to zobaczyć? - zapytał - już dawno nie widziałem Posłańca.
-Czego? Wiesz co to jest? - zapytałam szczerze zdziwiona.
-No tak. W obozie Ateny często używaliśmy Posłańców aby komunikować się między sobą. Trzeba znać szyfr aby go otworzyć. Znasz go?
Nie odezwałam się tylko zaczęłam jeszcze raz przyglądać się liczbom. Chłopak stał ze mną jeszcze przez chwilą, wybąkał pod nosem przeprosiny i odszedł.

**

Posłaniec leżał na stole. Hasta niecierpliwie trącał go łapą. Ja po wypróbowaniu setki kombinacji poddałam się.
Położyłam się na kanapie i wsłuchiwałam w piękną ciszę, która nastała po tym jak dzieciaki opuściły domek aby pobawić się w wojnę na polanie pod wierzbą. Zamknęłam oczy, odprężyłam się. Nagle coś zaczęło się dziać. Podłoga, okna, ściany. Wszystko zaczęło wibrować. Hasta rzucił się na mnie, zwalając z kanapy na podłogę i przyciskając całym ciałem do ziemi. Szyby w oknach eksplodowały. Odłamki szkła spadły na ziemię ostrym deszczem. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam krzyczeć.  Kiedy Hasta ze mnie wstał zrozumiałam, że już po wszystkim.
Szybko wybiegłam na dwór chcąc sprawdzić jakie powstały szkody. Obozowicze biegali w koło swoich domków i łapali za broń nie wiedząc co się dzieje. 
Złapałam za ramię jednego przebiegającego obok mnie chłopaka i zatrzymałam go.
-Wiesz może co się tu stało?
-Wiadomo tylko, że coś się dzieje przy lesie, proszę Pani.
Zostawiłam go i sprintem pobiegłam w stronę lasu przy okazji przemieniając swój strój na zbroje. Od linii drzew dobiegały krzyki i chrzęsty jakby łamanych kości. Przeskoczyłam przez w połowie zburzony mur i doskoczyłam do Dylana walczącego z ciskającymi ogniem chochlikami. Te stworki miały wielki uszy i oczy przez co mogłyby się wydawać urocze ale nie były. Jeden z nich rzucił w moją głowę kulą ognia. Przeleciała centymetry od moich włosów. Poczułam na twarz piekące gorąco. Wkurzona, że mógł zniszczyć  mi fryzurę przebiłam go mieczem na wylot przygwożdżając do
drzewa. Chochliki skrzeczały i wydawały z siebie dziwne świszczące dźwięki, herosi krzyczeli a ja jakby zatrzymałam się w czasie widząc jedną twarz pośród tego całego zgiełku. Był tam. Riker tam był. Stał nad jednym  z herosów trzymając mu ostrze miecza przy gardle. Gdy się wystarczająco skupiłam zdałam sobie sprawę, że tym herosem był młody dzieciak, który uczył się ze mną.  Nie zważając na nic chwyciłam swoją broń i zaczęłam biec w jego stronę. Stanęłam za jego plecami i przytknęłam czubek miecza pomiędzy jego łopatki.
-Odwróć się. - nakazałam Rikerowi z łamiącym się sercem.
-Pheonix...
-Odwróć się. Powoli. I opuść miecz.
Brunet odwrócił się w moją stronę z mieczem w jednej ręce i uniesioną dłonią.
-Pheonix, proszę cię. Odejdź stąd. Jeszce możesz się do nas przyłączyć, możesz bezpiecznie przetrwać tę wojnę u boku tego co słuszne...
-To ty stąd odejdź. - łzy zapiekły mnie pod powiekami. To już nie jest on. Priscilla przeciągnęła go na swoją stronę. Wysunęłam przed siebie ostrze miecza, kierując je w jego stronę.
-A więc tak chcesz się bawić? - nasze ostrza zderzyły się. Włosy opadały mi kaskadami na twarz, na policzki całe we łzach.
-To nie jesteś ty.
Odparował mój cios i wyrecytował:
-Dwóch zakochanych, jeden taniec, jedna śmierć, to taniec ze śmiercią jest. Kiedy zabijasz kogoś kogo kochasz zabijasz też cząstkę siebie, nie sądzisz Nix? Zawsze byłaś intrygująca, walczyłaś z tym z czym nie mogłaś wygrać. Teraz też nie wygrasz.
-Jeszcze zatańczę ci na grobie.
Krążyliśmy w okół siebie, parując ciosy i okaleczając się. Patrzyłam na niego, na jego płynne ruchy, ciche kroki. Przecież on nie uczył się walczyć. To za mało czasu, żeby osiągnąć taką precyzję każdego ruchu, zero pomyłek.
Patrzyłam na niego i nie wiedziałam już kim jest, kim się stał. Co się z nami stało? Wytrącił mi broń z dłoni i w ciągu sekundy znalazł się przy mnie.
-Dwóch zakochanych, jeden taniec, jedna śmierć, to taniec ze śmiercią jest. - wyszeptał prosto do mojego ucha. Obejmował mnie od tyłu tak, że rękami przyciskał moje ramiona do tułowia, unieruchamiając mnie. Szarpałam się ale był silniejszy. Jedną dłonią założył mi kosmyk włosów za ucho.
-Nie zabijesz mnie. - wysapałam.
-Masz rację. Nie zabiję. Bo jeszcze po Ciebie wrócę, będziesz moją królową.
-A co jeżeli się nie zgodzę?
-Wtedy moja matka ześle cię do otchłani Tartaru.
-Co ona ci zrobiła? Otwórz oczy! TY nie chcesz taki być! - wykrzyczałam.
-Skąd wiesz, że nie chcę? Mam wszystko. Władzę, rodzinę... i Ciebie.
-Nie masz mnie. Nienawidzę cię. Rozumiesz? Nienawidzę. Wolałabym się zabić niż zostać twoją królową.
-Ranisz. - uśmiechnął się złośliwie. Pocałował mnie w szyję. Zesztywniałam. - Wrócę po ciebie i  zostaniesz moją królową. Czy tego chcesz czy nie..- wyszeptał i zniknął.
Rozejrzałam się po lesie. Chochliki zniknęły. Herosi opierali się zdyszani o drzewa. To dopiero początek.

***

Wydawało mi się, że coś pominęłam. Riker dwa razy powtórzył mi ten wierszyk. I  może to głupie ale postanowiłam to sprawdzić. Przesuwałam cyfry. Kolejno: 2 - tyle razy mi to powtórzył, 2 - dwóch zakochanych, 1- jeden taniec, 1- jedna śmierć. Posłaniec zatykał, wydał długi zgrzytający dźwięk i rozłożył się. Teraz mogłam zobaczyć dokładnie wszystkie jego trybiki. Powoli, żeby niczego nie uszkodzić wyjęłam ze środka zwinięty papier.
                                


                                          "Tu nic nie jest takie jakie się wydaje,
                                                                                                         R."