poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział sześćdziesiąty drugi

Pheonix:



-Rozdzielamy się - oznajmił Chester kiedy już wszyscy pojawili się na zbiórce. - Zoey, dzisiaj idziesz z Pheonix. Obie jesteście szybkie, będziecie szły jako pierwsze i uprzedzały nas o ewentualnych przeszkodach.
Uśmiechnęłam się, związałam wysoko włosy i stanęłam obok Zo a Ches odhaczył coś w notatniku i postukał długopisem o brodę, chwile się zastanawiał i dopiero jak znów coś zapisał oznajmił:
-Shedow - Chris. Lorenz idzie z Kasmirem i Rikki a Dylan ze mną.
-Jeśli Rikki ich nie pozabija to będzie cud. - wyszczebiotała Zoey uśmiechając się z przesadną słodyczą. W uśmiechu ukazała wszystkie swoje białe, równe zęby i splotła ręce przed sobą trzepiąc rzęsami w stronę brunetki.
-Słuszna uwaga, Zo. Rikki, idziesz z Zoey i Nix. Ci tutaj bracia wybuchowcy są nam potrzebni.
Spojrzałam na blondynkę, która stanęła z rozdziawioną buzią wpatrując się w Chestera.
-Oh, skarbie zamknij buzie bo połkniesz muchę. - Rikki uśmiechnęła się złośliwie i stanęła obok mnie z założonymi na piersiach rękami.
-Ok, już wymieniliśmy uprzejmości. Czas na robotę. - Dylan zatarł dłonie i przerzucił plecak przez ramię. Ja nic nie potrzebowała, natura sukuba. W każdej chwili mogłam zwyczajnie pomyśleć o jakiejś broni i nagle ona magicznie się pojawiała. Praktyczne. Rikki i Zoey ruszyły już w kierunku lasu. Nie miałam innego wyjścia, poszłam za nimi odprowadzana uważnymi spojrzeniami herosów.

W milczeniu, rozglądając się na boki maszerowałyśmy po lesie, grzęznąc w poniektórych miejscach w błocie spowodowanym wcześniejszym krótkim ale intensywnym opadem deszczu. Po wyjściu z lasu mieliśmy w różnych odstępach czasowych i różnymi środkami transportu dostać się do Arkadii. My wybrałyśmy (po jednej drobnej kłótni Zoey i Rikki) Piekielne Taxi. Na czym to polega? Sama do końca nie wiem ale Zo jest tak podekscytowana, że zastanawiam się czy nie powinnam zacząć się bać.
Liście chrzęściły mi pod nogami, błoto i mokra ziemia przylepiały do wysokich żołnierskich butów. Nagle coś przeleciało mi nad głową. Krzyknęłam i osłoniłam się rękami.
-Nix uważaj! - usłyszałam Rikki, która również padła na ziemię.
Odwróciłam się gwałtownie i wyobraziłam, że przede mną jest tarcza, od której odbija się to stworzenie. Nie miałam okazji przyjrzeć się mu z bliska ale miło nie wyglądał. Zwłaszcza jego paszcza z żółtymi, zakrzywionymi, zapewne ostrymi zębami. Wzdrygnęłam się na myśl, że mało brakowało a jego szczęka zatopiłaby się w moich plecach.
Zoey dobyła miecz i z bojowym okrzykiem rzuciła się na stwora. Przeskoczyła nad nim wznosząc się w powietrzu i wycelowała ostrzem w jego gardło. Odcięła mu głowę, co dziwne, nie było żadnej krwi, żadnej cieczy, tylko mięso. Chwile później głowa odrosła. Z dodatkową niespodzianką - dodatkowym rzędem zębów, które ociekały żółtą, skwierczącą mazią. Rikki również do niego doskoczyła. gdy szybko pokręcił głowę, odrobina trującej śliny skapnęła na bluzkę brunetki tworząc w niej wypaloną dziurkę.
-Oj, dajcie spokój! To nowa bluzka! - wrzasnęła i zamierzyła się na to coś oszczepem rycząc jak wściekły koń.
Gorączkowo pomyślałam o jakiejś broni. Po chwili przeturlałam się pod stwora walczącego z oszczepem i wbiłam mu długi sztylet prosto w miejsce gdzie powinno być serce. Zwierzę zawyło i rzuciło się w bok, prosto na drzewo. Jeszcze chwilę trzęsło się w nienaturalnych drgawkach aby po chwili rozsypać się w pył.
-Co to było?! - wydyszałam.
-Klakier. - powiedziała Zoe.
-Nadałaś mu imię? - zapytałam unosząc brwi w geście irytacji. Skojarzyło mi się to z kotem ze smerfów więc spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Byłyśmy w niebezpieczeństwie a ona wymyśla dla stwora imię jak dla domowego kotka. Nie wierzę...
-Nie, tak nazywa się ten gatunek. Nigdy nie widziałam żadnego.. Do dzisiaj... - odparła Rikki zamyślona klękając na jedno kolano i dotykając palcami miejsca gdzie jeszcze przed chwilę leżała odcięta głowa.
-Jesteś pewna?
-Oczywiście. Najbliższe stado powinno być dopiero na zachód. Daleko na zachód. One nie żyją w lasach tylko w puszczach. Coś je musiało tu sprowadzić. To by znaczyło, że trzeba ostrzec resztę. - podniosła na nas głowę i wzrok pełen determinacji a Zoey odeszła kawałek i przez krótkofalówkę powiadomiła resztę o nowym gatunku w lesie.
-Zostały nam dwa kilometry lasu. - oznajmiłam patrząc na  mapę.
-A więc w drogę.

Po upływie trzydziestupięciu minut i po walce z gnomem leśnym byłyśmy już na krańcu lasu. Nie wiedziałyśmy gdzie konkretnie jest reszta, zawiadomiłyśmy ich tylko, że już wyruszamy do Arkadii i czekamy na nich na miejscu. Zoey zadzwoniła po taxi prawie unosząc się z podekscytowania nad ziemią. Nie chwila, ona serio sie unosiła. 
Po minucie obok nas zatrzymała się dość duża żółta, latająca taksówka z czarną szachownicą na boku. Nie wygladała stabilnie. Była zardzewiała, drzwiczki po otwarciu chwiały się na przeżartych rdzą i jakąś lepka substancją zawiasach a kierowcą był... Kościotrup. Kierowca, trup w równie martym samochodzie. Obaj byli szkieletami tego co kiedyś miało swoje lata świetności.
Przewróciłam oczami. Nie widziałam nic fajnego w lataniu rozwalającą się taksówką, kilka tysięcy kilometrów. Ja chciałam jeszcze pożyć.
-Nie wsiądę do tego! - powiedziałam rozkładając ręce w geście obrony - Przecież to wygląda jakby lada chwila miało się rozsypać. 
-Paniusiu, ja na to mam licencję. Nie bój żaby, wszystko będzie cacy. - Taksówkarz wyszczerzył zęby w czymś co kiedyś musiało być uśmiechem i oparł się łokciem o wybitą szybę. 
-Trochę adrenaliny nikomu nie zaszkodzi. - odparła Zo pakujac się na przednie siedzenie. 
Spojrzałam na Rikki. Wzruszyła ramionami i wskoczyła na tylne siedzenie. Nie mając większego wyboru, również weszłam do taksówki. 
-Trzymajcie się czegoś. Czeka nas szybki lot.- uprzedził taksówkarz.
-A ma pan.. Hmm.. Pasy?- zapytałam szukając na siedzeniu czegos czego moglabym się przytrzymać.
-Kiedyś były. Zanim kiedyś jakaś czarownica ich nie przegryzła. Ale to drobiazg.
-A więc czego mamy si....Aaaaa!- nie dokończyłam bo nagle auto ruszyło ostro w górę, pędząc w pionie coraz wyżej. 
Przysunęłam sie do Rikki, Zoe niczego sie nie złapała więc przeleciała do tylu między siedzeniami i teraz wszystkie trzy krzyczałyśmy trzymając sie mocno samych siebie. Zoe krzyczała i śmiała się na przemian. Podczas kiedy ona świetnie się bawiła, ja postanowiłam, że już nigdy nie wsiądę do tak wątpliwego środka transportu. 

-Jesteśmy na miejscu. Należy się pięćdziesiąt srebrników.- kościotrup wystawił dłoń a Zo przeszukała kieszenie plecaka a następnie wręczyla mu należność. 
Wyskoczyłam z pojazdu jako pierwsza. Miałyśmy jeszcze spory kawałek do przejścia. Shedow i Chris czekali już na nas w umówionym miejscu. Oni się teleportowali więc w sumie byli na miejscu pierwsi i pewnie im sie nudziło podczas gdy my mogłyśmy zginąć w rozlatującym się na kawałki, latającym badziewiu.
Shedow podszedł do Zo i przytulił ją. Christopher niepewnie objął Rikki, która przez chwile była zesztywniała a potem delikatnie odwzajemniła uśmiech.
Przypomniałam sobie, że miałam Zoey powiedzieć o Rikerze. Ups.
-Ej, dobra. Co teraz? - zapytałam rozkłądając ramiona i zmieniając ciuchy na bardziej odpowiednie. Nie było zimno ale nie było też za ciepło. Bojówki, glany i koszula moro chyba były wystarczające.
-Chester mówił, żeby czekać na nich gdzieś w połowie góry. Jedno ale: nie możemy użyć swoich mocy, zeby się przemieścić - Chris spojrzał na mnie i dodał - no chyba, że Nix bo bieganiem między drzewami nie zwróći niczyjej uwagi.
-Ale sama nie pójdę, nie znam drogi.
-Nie pocieszy cię fakt, że my też, prawda? - powiedziała Zoey wyszczerzając w uśmiechu zęby.
Spojrzałam na nią zirytowana z miną "SERIO?! Dopiero teraz mi to mówisz?!" a ona wzruszyła ramionami.
-Ponoć wszystkie drogi prowadzą do Kyllene. - Stwierdził Chris.
-To był Rzym. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. - poprawiłam.
-Jako syn Hermesa, może podświadomie wiesz gdzie jest. - zaopanował Shed.
-Być może- zgodził się chłopak. - Po prostu idźmy przed siebie.

Jakieś dwie godziny później spotkaliśmy się wszyscy pod jedną z większysz półek skalnych. To było jedno z wejść do jaskini Ziry. Trochę przysypane kamieniami, ale dało się przejść. No może, Gregory miał z tym delikatny problem. Było za łatwo. Zdecydowanie za łatwo. A to by znaczyło, że szykuje się naprawdę trudny koniec.
Bracia Wybuchowcy szli przodem, oświetlając drogę lampkami, stworzonymi przez nich. Miały jaśnieć tylko w kompletnych ciemnościach, a kiedy trzeba same się gasiły albo wybuchały. Ich znak rozpoznawczy.
Chris szedł tuż za nimi zaciskając dłonie w pięści. To jego próba. Naprawdę się tym denerwował. Położyłam mu dłoń na ramieniu, odwrócił się do mnie a ja skinęłam mu głową z lekkim uśmiechem. Nagle lampki zgasły.
-Co się dzieje?! - usłyszałam Chestera.
-Nie wiemy ale to nic dobre....- Kasmir umilkł w półzdania bo przed nami nagle pojawiła się wielka świecąca kula poprzecinana srebrnymi żyłkami prądu. Lorenz wyciagnął w stronę tego dłoń.
-Nie ruszaj tego! - prawie krzyknęłam.
Jego dłoń cofnęła się z powrotem a kula jakby urażona cofnęła się w głąb skalnego korytarza.
Dalej szliśmy  na oślep aż trafiliśmy do jednego wielkiego pomieszczenia wykutego w kamieniu. Sklepienia było jakieś dwadzieścia metrów nad nami. Lorenz wziął zapalniczkę i podpalił pochodnie przytwierdzone do skał.
-Tu jest za spokojnie... - powiedziała cicho Rikki.
Wszyscy przytaknęli.
I tak jakby na zawołanie z innych odrębnych korytarzy zaczęli wychodzić ludzie. Chociaż nie. Nie ludzie. To coś miało ludzkie sylwetki ale nie miało twarzy. Jedynie gładką, naciagniętą skórę. Pomiędzy nimi niczym królowa stała Zira. W czarnym kombinezonie z dużym dekoltem  i włosami spiętymi w kucyk wysoko na głowie wyglądała jak bogini mordowania. W ręce miała długi srebrny miecz i minę jakby bawiło ją to, że przybyliśmy.
-Oh, jak miło. Córka Zeusa. - zasyczała. - Tatusia zaboli jak ucierpisz w walce.  Śmiertelnie.
-Jakby jego obchodziło coś innego niż jego własny tyłek. - prychnęła Zoey.
-W to nie wątpię.
Skinęła dłonią na naszą grupkę a stwory ruszyły na nas ze ślepą furią.
Sylwetka Christophera rozmazywała się powoli, zaczynając od dłoni. Po chwili zniknął cały a ja oniemiała patrzyłam w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał i próbowałam ogarnąć co się przed chwilą wydarzyło.
Stwory miały coś ponad dwa metry wysokości. Żeby im dorównać musiałam wydłużyć sobie nogi. Teraz wyglądałam jak tyczka. Pięknie. Przewróciłam oczami i rzuciłam się w wir walki.


W tym samym czasie u Chrisa:

Było jasno, nienaturalnie jasno. Christopher stał po kolana w wodzie, której ciągle przybierało. Zobaczył skałę po przeciwnej stronie długiej ale niskiej kamiennej groty, na której coś błyszczało w świetle dostającym się tu przez małą dziurkę na szczycie. Brunet przymrużył oczy próbując wypatrzyć co się tam znajduje, po chwili ujrzał trzy noże z trzonami z czarnej skóry. Zaczął brnąć w tamtą stronę. Woda która podnosiła się co sekundę sięgała mu już po żebra i jej ciągłe przybywanie utrudniało chodzenie. Kiedy próbował iść dalej nadepnął na coś co wydało dziwny dźwięk jakby otwieranych drzwi i do groty zaczęło napływać więcej wody. Booth zaczął panikować próbując iść dalej ale za każdym razem wpadał do wody, mimo tego nie poddawał się. Próbował teleportować się do skały ale nie dał rady, dopiero po czwartym razie zdał sobie sprawę że miejsce w którym się znajdował skutecznie hamuje wszystkie jego zdolności.
Złapał się za głowę zaciskając pięści na swoich włosach.
Myśl, geniuszu myśl! - powtarzał sobie w myślach ale to nic nie dawało, nie mógł się skupić gdyż cały czas panikował na cichy głos w głowie który mówił że zanim dotrze do tych cholernych noży, może utonąć, w czymś co kocha a bynajmniej w czymś co jest z tą osobą związane.
Skup się! Zastanów się co w takiej sytuacji zrobiłaby Hanna... - w jego oczach zaczęły pojawiać się łzy na samą myśl o dziewczynie. Nie mógł, nie chciał skończyć tak jak ona a nawet jeszcze gorzej. Woda dosięgała mu już do brody, wiedział  że nie ma czasu, wziął więc głęboki oddech po czym wszystkimi siłami odbił się od kamieni i wypchnął nogi do góry, ułożył się na plecach głową w stronę błyszczących od światła księżyca przedmiotów. Zaczął ruszać rękami w sposób w jaki robi się aniołki na śniegu, przez co płynął. Uśmiechnął się w duchu z myślą że jeszcze chwila i będzie po wszystkim.
Był już prawie u celu misji, już wyciągał rękę kiedy coś owinęło się w okół jego kostki i wciągnęło pod taflę wody. Momentalnie zaczął wiercić nogami próbując się uwolnić jak najszybciej by nabrać powietrza którego za pierwszym razem nie wziął za dużo.
Oczy cały czas miał zamknięte, nie chciał ich otworzyć choć woda napierała na powieki coraz mocniej. Bał się, po prostu bał się co zobaczy, bał się że przerazi go to tak bardzo że nie ukończy zadania. Dlatego tak bardzo zaciskał oczy.
Chłopak namacał ręką miejsce gdzie to coś oplatało mu w mocny sposób nogę, oprócz gładkiej skóry nie poczuł nic, przesunął więc rękę wyżej, poczuł łuski, zwykłe, układające się obok siebie łuski jak u smoka tyle że w wodzie, zaczął się wyrywać nie tylko z braku powietrza jak i z obawy o swoje życie, nie mógł uwierzyć jak takie zwierze może zmieścić się w dziurze o szerokości zaledwie pięciu metrów.
Rwał się i rwał a jego myśli ciągle krzyczały - wąż morski, wąż morski!
Zaczął wymachiwać rękami do góry z myślą że może uda mu się wyśliznąć, ale nic z tego.
Wymyśl coś! Wymyśl coś! - po raz kolejny od kiedy tu trafił krzyczał na siebie w myślach.
Nie miał pomysłu, nie potrafił nic wymyślić, nic nie przychodziło mu do głowy. Zwinął dłoń w pięść, próbował walnąć nią w stwora ale mu nie wyszło i walnął nią w szorstką, kamienną ścianę. Otworzył usta żeby krzyczeć ale żaden dźwięk nie wydostał się z jego ust. Woda zaczęła nalatywać mu do ust gdyż nie był w stanie ich zamknąć, dusił się. Do płuc zaczęło nalatywać więcej wody, czuł to i czuł że to koniec, mimo że tak bardzo tego nie chciał.
W ostatnim przebłysku świadomości przypomniał sobie scenę z filmu który kiedyś oglądał razem z chłopakami z domu Hermesa i postanowił zaryzykować, w końcu i tak nie ma nic do stracenia.
Złapał kawałek jego ogona, po czym ugryzł go najboleśniej jak umiał. Potwór puścił go a ten wypłynął na powierzchnie z otwartymi ustami, zachłysnął się powietrzem próbując złapać oddech a następnie szybko wspiął się na skały, co chwile spoglądając w dół na wodę czy przypadkiem się nie wynurzył. Chris stanął już na wysuniętej skale z nożami kiedy ni z tą ni zowąd pojawił się przed nim wielki wąż z głową jak u smoka i grzebieniem pociągniętym z głowy na dół i jeszcze dalej pod wodę. Wąż patrzył na niego kiedy ten podbiegł i kopnął noże pod skałę gdzie po chwili sam podbiegł.
-Co to miało być Synie Hermesa? - zagrzmiał potężny głos węża,który unosił głowę nad wodą z szeroko otwartymi oczami.
-Sztuczka. - Chris miał niepewny głos - nie byłem pewny czy zadziała...
-Sztuczka godna króla złodziei. Gratuluję. - mogło się wydawać, że wąż się uśmiechnął. - co się dzieje w obozie?  Nie było mnie tam od dawna. Czekałem na Ciebie dwanaście lat.
Chris usiadł na kamieniu i zaczął rozmawiać z wężem, który ostatecznie okazał się stęskniony za widokiem prawdziwego morza i który wcześniej mieszkał w jeziorze przy obozie.



-Gdzie ty byłeś do cholery?! - krzyknęła Zoey widząc, że Chris zmaterializował sie nagle przed nią na polu walki. Przystawila nogę do nogi i jednym celnym cięciem miecza pozbawiła głowy  stwora bez twarzy, która poturlała się pod moje nogi. Z obrzydzeniem krzyknełam na blondynkę i odkopnęłam głowę w głąb sali.
-Rozmawiałem z wężem morskim.- odpowiedział spokojnie.
-Aha. No to gratuluję a teraz zabieraj dupe w troki i pomóż nam!
-Co? A tak, jasne. Już.
Wyjął zza paska srebrny nóż i zaatakował nim zbliżającego się stwora. 
-Masz oręż?!- wrzasnął Chester z drugiego końca sali, jednocześnie skręcając kark potworowi. Chris pomachał mu trzema nożami. - No to spadamy!
Wszyscy jak stali, tak rzucili się w stronę korytarza. 
-Nie byłabym tego taka pewna...- krzyknęła za nami Zira. - Aiden! Przyprowadź ją!
Wszyscy odwrócili się jednocześnie. Do sali z korytarza wszedł wysoki blondyn trzymając nóż przy gardle szarpiącej sie dziewczyny. Był od niej dwa razy wiekszy, nie miała szans.
-Jeśli nie oddacie mi noże, ona no cóż... Zginie - Zira uśmiechnęła się przerażająco i zbliżyła o kilka kroków. Jej buty na wysokich szpilkach stukały o  kamienną podłogę odbijając się echem po całej jaskini. 
-Nie możemy jej tu zostawić. - powiedział Chester.
-Nie możemy oddać tej zdzirze i marnej podróbie mojego ojca płci damskiej tych noży! - zaprotestowała Zoe. Wszyscy spojrzeli na nią ogłupiali. - Och dajcie spokój! Ona nic nie potrafi. Nie pomoże nam. A oręże sa nam POTRZEBNE.
Podczas gdy wszyscy próbowaliśmy wyperswadować dziewczynie, że nie możemy zostawić tej biednej heroski zdanej na łaskę, niełaskę Ziry potwory zaczęły otaczać nas z wszystkich stron. 
-Masz jeszcze jakieś objekcje Zo?- zapytałam szturchając ją w ramię i wskazując nasze położenie. 
Blondynka zacisnęła wargi i rozejrzała się. Potwory otaczały nas z góry, z półkek skalnych, zachodziły nas z korytarzy, ze wszystkich stron, tłoczyły się u boku Ziry. 
-Już nie żyjemy. 


*******************
Wybaczcie, że tak długo czekaliście ale mam nadzieję, że dotrwaliście do końca rozdziału i dziękuję za pomoc mojej kochanej siostrze, która jest odpowiedzialna za 1/4 rozdziału :) 
Pozdrawiam <3

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział sześćdziesiąty pierwszy

Uniosłam dłonie i prześlizgnęłam się pomiędzy skałami, zadzierając rękaw obcisłej różowej koszulki sportowej. Okręciłam się łapiąc równowagę i zmieniłam kierunek. Na mojej drodze wyskoczyła skała. Wiedziałam, że nie dam rady jej minąć, była zbyt blisko, a ja nie miałam czasu na manewr. Zakryłam rękoma twarz i zatraciłam się w powietrzu. Nie czekałam na uderzenie, czekałam na rozpłynięcie się w ciepłych, nocnych powiewach wiatru. Poczułam bliskość głazu zmierzający w moja stronę, a potem poczułam jak rozpływam się na milion kawałków, dryfując w powietrzu.
Po pokonaniu przeszkody, moje ciało, które było małymi niewidocznymi dla oka atomami znów zaczęło się scalać. Zmaterializowałam sie zarz za lecącym głazem nie tracąc na prędkości i pomknęłam dalej łapiąc więcej prądów powietrznych, które dały mi dodatkowy napęd.
          W bladym blasku księżyca zauważyłam wielką skałę. Skierowałam się wprost na nią i dosłownie rozbiłam się o nią, rozpływając się w powietrzu. Nie chciałam przez nią przejść ale tylko sprawdzić swoje możliwości.
Zmaterializowałam się stojąc na skale. 
         Wstałam z kucek i teraz widziałam świat przekręcony o 90 stopni. Usłyszałam ostrze przecinające powietrze, a potem po kolei cztery ostrza przeszły przez moje ciało, które zamieniło się w różową mgłę, która od razu scaliła się z moim ciałem. Nie zdążyłam przyzwyczaić jeszcze się do tego uczucia. Tą nową moc odkryłam jakiś tydzień temu.
           Lorenz i Kasmir rzucali szklanką pełną wody. Próbowali chwycić ją lewą ręką nie uronić  ani kropli. Nagle rzucili ją w moją stronę, a ja chciałam ją złapać. W tedy mój kciuk rozmył się i szklana stłukła się. Chłopaki tego nie zauważyli, ale ja owszem. Wtedy właśnie poleciałam do Zeyna po pomoc. I tak właśnie już tydzień ćwicze pod okiem moich dwóch braci. Zeyna i Heraklesa, który nagle zjawił się na naszym drugim treningu przysłany przez Zeusa... tego nadętego ćwoka, który nie może ruszyć dupska z Olimpu! Ważniak jeden!
Po ostrzach w moim kierunku premieściły się dwie postacie. Zaatakowali mnie równocześnie, a moje ciało znów się rozmyło unikając ich ciosów. Zmaterializowałam przed swoim starszym bratem i sparowałam jego rękę, ten próbował chwycić mnie za nadgarstek, który się rozmył, a ja kopnęłam go kolanem w żebra.
           Zeyn wykorzystał moją nieuwagę i naparł na mnie z prawej strony, rozcinając bluzkę na szyi robiąc wielki dekold. Cóż bluzka do prania. Herakles podciął mi nogi i zaczęłam opadać w dół tracąc równowagę. W locie dołączyli do mnie bracia i wymieniliśmy się ciosami. Tusz przy ziemi zwolnili i poszybowali w górę, a ja zderzyłam się z grubą skorupą rozpadając się na miliard kawałków. Lekkim powiewem wiatru posłała swoje cząsteczki w stronę stromej skały i zmaterializowałam się na niej. Zaczełam biec po niej w górę próbując utrzymać równowagę, kiedy bracia przepuszczali kolejne ataki. Herakles wymierzył mi kilka mocnych ciosów, których nie uniknęłam gdyż w pełni nie potrafiłam panować nad własną mocą. 
           Czułam coraz większe zmęczenie, a częstotliwość ataków chłopaków się nie zmniejszała, co źle wpływało na mnie. Zaczęłam robić się powolna i co chwilę używałam Żółtego Błysku, aby sparować ciosy. Bolały mnie żebra, które najpewniej miałam stłuczone i lewe kolano, które doświadczyło kopniaka Zeyna. Zero delikatności dla kobiety! Bydlaki!
           Rozmyłam się cała i zmaterializowałam kilka metrów od nich. Zaczęłam biec po skale aby złapać troche oddechów, lecz na próżno. Dogonili mnie i po zaciętej walce znów spadałam w stronę ziemi, a oni lecieli za mną z wyciągniętymi mieczami. Dostrzegłam przed sobą drzewo rosnące na półce skalnej. Obróciłam się w powietrzu i odbiłam od drzewa, robiąc z siebie ludzki pocisk. Musieli usunąć się z drogi, kiedy obok ich mknęłam, ale Herkules zdążył chwycić mnie za kostkę i cisnąć w drugą stronę.
            Uderzyłam plecami o te same drzewo, od którego się odbiłam, łamiąc je. Poczułam jak coś mi pęka ale nie martwiłam się tym. Boskość za chwilę mnie poskłada do kupy więc nie ma się czym marwić.
             Wpadając na zimną ziemię znów się rozbiłam. Teraz dłużej zajęła mi materializacja się, a chłopaki lecieli w moją stronę machając mieczami. Wspięłam się na ręce i okręciłam nabierając szybkości. Najpierw kopnęłam Zeyna potem Heraklesa, ale ten wyminął mój cios i zafundował mi niezłego młynka, wyślizgnęłam mu się, stanęłam na rekach na jego barkach i nim zdążył zareagować oplotłam nogmi jego głowę otem runęłam do przodu i posłałam go na najbliższe drzewo. Podskoczyłam i frunęłam w stronę skały. A oni jak natrętne muchy znów mnie otoczyli. Tym razem rozmyłam się ostatni raz.
 - DOŚĆ! - krzyknęłam wracając do normalnej formy i posłałam w ich stronę huragan, który odgrodził mnie od nich.
Zmęczenie wzięło górę i poczułam jak powoli spadam w stronę ziemi. Zamknęłam oczy.


 - Hej, Zo. - usłyszałam delikatny głos. - Nie wygłupiaj się.
Ktoś potrząsnął moim ramieniem, ale ja jeszcze nie chciałam wstawać. Było mi tak dobrze... tak spokojnie.
 - Kobieto powstań! - kolejny głos zakłócił mój azyl. Ten był gruby i nieprzyjemny.
 - A co jeśli się nie obudzi? - spytał ten pierwszy dalej mną trzęsąc.
Usłyszałam sapnięcie.
 - No to będziemy mieli problem.
 - Zamknijcie się oboje. - warknęłam na głosy - Ja tu próbuje się zrelaksować.
Uchyliłam jedną powiekę. Widziałam nad sobą dwie pochylone postacie, które przyglądały mi się z troską. Chwilwo nie wiedziałam gdzie jestem... ach tak. Trenowałam. I chyba zleciałam z góry. Ale co było potem to nie pamiętam.
 - Zo! Obudziłaś się! - Zeyn wziął mnie w ramiona.
Herakles odchrząknął, a jego płaszcz z Lwa Nemejskiego lekko zsunął się z jego ramienia.
 - Uważaj. Może mieć coś połamane. - upomniał go.
Skrzywiłam się słysząc tą uwagę.
 - Jak wyglądam? - tak naprawde chyba nie chce słyszeć tej odpowiedzi.
 - Jak osoba, która spadła z 200 metrów. - odparł staruszek.
Wyszczerzyłam się. Tak jednak nie chciałam takiej odpowiedzi. Dopiero teraz poczułam coś mokrego i lepkiego znajdującego się na moich ubraniach i  włosach. To musiała być krew... i to moja.
 - Nie pocieszyłeś mnie.  - odparłam - Macie ambrozje? Bo jakoś mi zimno.   
Zayn syknął i zaczął grzebać po kieszeniach.
 - Masz wariatko. - przyłożył mi do ust butelkę ze słodkim płynem. Otworzyłam usta, a nektar spłynął do mojego gardła - Jakby Shedow widział cie w takim stanie to najpewniej by mnie za to zabił.
          Uśmiechnęłam sie na tą myśl. Czasami ciesze się, że mój chłopak o jednych rzeczach nie wie. Na 100% zrugał by mnie za tak drastyczny trening... a o moich braciach nie wspomnę... Już dawno byliby powieszeni za jaja, na którymś z drzew. 
 - Dobra rodzinko muszę się zbierać. - oznajmił Heralkes przeciągając się. - Ty - wskazała na mnie - zakaz używania tej mocy do czasu aż ją opanujesz, pamiętasz? - kiwnęłam głową nie odrywając ust od butelki - I ci cho sza dopóki nie pojawi się nowy Błogosławiony, jasne? - teraz oboje pokiwaliśmy głową.
Herakles jak się pojawił tak zniknął.
 - Że też on musi tyle gadać. - parsknął ciemnowłosy - Zeus każe nam za dużo rzeczy ukrywać. O przepowiedni, którą wielkolud przyniósł - miał namyśli Heraklesa - też nie powinien nam mówić. A pojawienie się nowego Błogosławionego przechyli szalę zwycięstwa na naszą stronę!
Wypróżniłam całą butelkę i otarłam usta dłonią. Teraz już potrafiłam poruszyć dłonią, do minuty będę jak nowo narodzona, po takim zastrzyku ambrozji.
 - Lepiej jak trzymamy to w tajemnicy i po cichaczu będziemy ich trenować. - szepnęłam. - Mniejsze prawdopodobieństwo, że Zira się dowie.


***

 - Kochanie gdzie byłaś w nocy? - Shedow przerwał pakowanie broni i spojrzał w moją stronę.
Podniosłam głowę z nad polerowanej klingi Krwawego Ostrza i spojrzałam na swojego ukochanego.
 - Nie potrafiłam zasnąc - skłamałam. Mam nadzieje, że nos mi nie urośnie. - Patrolowałam przezz jakiś czas obóz, a potem spotkała Zeyna i nam trochę zeszło. - nie skłamałam całkowicie.... bo przecież byłam z Zeynem. 
Shed przymrużył oczy, a ja wstrzymałam powietrze. Związał usta w cieńką linie, ale nic nie powiedział. Uśmiechnęłam się blado do niego i wróciłam do polerowania. Cholera! Przed nim się nic nie ukryje! 
 - Stresujesz się kolejną misją? - spytał. 
Wzdrygnęłam się. Przez cały czas odkąd pojawiła się kolejna przepowiednia , próbowałam ukryć w sobie wszystkie emocje i lęki. Nie potrafiłam myśleć na ten temat. W końcu poprzednia misja zakończyła się wielkim fiaskiem i odejściem jednego herosa, co wcale nie było miłe. Zacisnęłam dłoń na rękojeści. 
Poczułam jak otacza mnie ramieniem i całuje w głowę. 
 - Nie martw się tym. Teraz poczynamy zgodnie z przepowiednią. - szepnął. Jego głos był nad wyraz kojący. - teraz nic się nie stanie... może troche ns poturbują jak w każdej misji, ale nikt nie odejdzie. - pocałował mnie w głowę - Obiecuje.
Pokiwałam głową gdyż bałam się odezwać, aby mój łamiący głos mnie nie zdradził. 
Rozległo się pukanie do drzwi. 
 - Prosze! - krzyknął Shedo ostatni raz mnie całując.
W drzwiach stanęła Selena. Wyglądała blado, ale o wiele lepiej niż pare dni temu. Wciąż była skryta i bała się ludzi, ale w stosunku do Sheda była całkiem otwarta.
 - Coś się stało? - spytałam.
Pokręciła głową. 
 - Idziecie? - jej cichutki głos rozszedł się po pokoju.
 - Tak. - Shedow puścił mnie i podszedł do niej. - Ale będziesz tu bezpieczna. - słyszałam jak powoli tłumaczy jej wszystko.
Miałam kilka chwil dla siebie i zaczęłam dopakowywać się. Plecak z ambrozjom, portfel, dokumenty, sześć kilo ciężkiej  broni, troche jedzenia, koc, śpiwór i kolejne kilo zabawek Gregorego. Niekiedy czuje się jak agent specjalny sił herosów. Miałam na sobie masę sprzętu elektronicznego porównującego wartością te, które używają FBI. Cóż za ironia losu.
Zarzuciłam plecak na ramie i zapięłam pas z nożami. Byłam przygotowana na nadchodzącą bitwę... ale czy na pewno? 
 - Gotowa? - spytał Shedow wypuszczając Selen z objęć. 
 - Jasne! - odparłam. Pomachałam małej - Trzymaj się Sel! 
Trzymając się za ręce udaliśmy się na miejsca zbiórki. Wąwóz Lusios w zachodniej  Arkadii. 


Mam nadzieje, żę wam się podobało :D Bo ja jestem bardzo zadowolona :D A co wy myślicie?
Bujeczka :**

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział sześćdziesiąty

W Domku Dowodzenia powiedziano mi, ze mam zamieszkać w świątyni Hypnosa.  ŚwietnieBędę musiała codziennie oglądać jego wizerunek. Osobiście będę pomagać przy remoncie mojego przyszłego lokum, by jak najszybciej uwolnić się od obecności boga snu.
Nawet nie rozumiem po co mnie tu sprowadzono, obóz jest przeładowany herosami wiec co za różnica jeden w tą czy w tą?
Podczas moich rozmyślań zapanowało jakieś poruszenie. Herosi przemieszczali się najczęściej w grupkach, dyskutując o czymś zawzięcie. W mojej głowie szybko zrodził się plan opóźnienia swojego przybycia do świątyniRuszyłam za rozentuzjazmowanymi i rozgadanymi pól-bogami. By choć w minimalnym stopniu przypominać człowieka w trakcie drogi zaplotłam z włosów kłosa i przerzuciłam go przez ramie.
-Było włamanie i pojawiła się nowa przepowiednia, podobno dotyczy drużyny...- naprawdę, nie wiem czym tak się ekscytować? Kolejny heros będzie musiał walczyć za jakiegoś boga w nieswojej wojnie...
Nie mogłam nie poznać celu mojej podrożywokół napisu na murze w dalszej i bliższej odległości zgromadziło się dużo osób.
-Niestety nie, mała. Teraz to również twoja wojna.- usłyszałam męski głos. Akurat, to wojna bogów! A ona zostanie wyniesiona na piedestał, bo za jakiegoś zginie. O nie! Dlaczego jakaś dziewczyna zaczęła mi się uważnie przyglądać? Musze jak najszybciej stad odejść, ona, ani nikt inny nie może się do mnie w żaden sposób zbliżyćZaczęłam się powoli oddalać, jakby to, co zobaczyłamzaspokoiło moja ciekawość.
-Głupie przepowiednie! Każdy mógł to napisać!- tylko tyle udało mi się usłyszeć zanim zaczęłam biec.

***
Zatrzymalam sie pod dosc pokaznym budynkiem. Dzieki dosc dokladnym instrukcjom, ktore uzysalam w Domku Dowodzenia nie moglalam nie trafic. Nawet ja! Zamiast od razu wejsc do swiatyni stalam przed schodkami prowadzacymi do niej. Balam sie. Nawet dokladnie nie wiem czego.
-Jestes debilka i tchorzem. Nie ma czego sie bac- powiedzialam glosno by choc odrobine dodac sobie odwagi. Podeszlam do machobiowych dzwi i polozylam dlon na zeliwnej klamce. Zamknelam oczy i pchnelam drewniana powloke z calej sily.Co okazalo sie bledem.... Ktos dokladnie naoliwil zawiasy, w skutek czego prawie wyladowalam na podlodze. Tez mi cos... Jakby nie mozna bylo przykleic kartki! Naprzyklad,,Łatwo sie otwieraja. Nie pchac z calej sily!" Ale nie! Lepiej, zeby czlowiek lezal plackiem! Rozejrzalam sie po wnetrzu, nie kryjac zachwytu. Podloga byla wykonana z granitu, sciany byly granatowe a na nich wymalowano konstelacje, ktore nawet swiecily! No i ogromny hypnosowski posag. Bog snu rozparty na ogromnym lozu. Jakby nie wystarczyly ogromne rozmiary postumentu, umieszczono go na podescie, zaraz za oltarzem do skladania ofiar. Ruszylam przez nawe w strone posagy, jednak nie weszlam po schdkach tylko skrecilam w lewa strone, ku drzwim ukrywajacym pokoje. W trakcie budowy swiatyn przewidziano mozliwosc, zbyt duzej liczby herosow, by mogly je pomiescic domki, dlatego wybudowano w swiatyniach odrebne mieszkania. Mogly pomiesc kazda liczbe dzieci bogow, bo byly zaczarowane tak, by w razie potrzeby 'powiekszaly sie'. Dotknelam sciany, uruchamiajac sprytnie ukrytych drzwi. Mieszkanie otwietalo sie tylo dla dzieci danego boga. Czy wspomnialam, ze mieszkania sa idealnymi bunkrami? Jednak nie godzi sie zbyt dlugo mieszkacw swiatyni poniewaz, tte pokoje wykonano rowniez dla bogow. Weszlam do korytarzyka ukrytego za drzwiami, ktore natychmiast sie za mna zamknely. Bylo tutaj piec par drzwi. Otworzylam pierwsze z prawej. Kuchnia polaczona z jadalnia i salonem, naprzeciwko byla duza lazienka. Kolejne drzwi po lewej prowadzily do garderoby, a  na przeciwko na schody. Drzwi na koncu korytarza skrywaly sypialnie, do ktorej weszlam. Ogromne lozko, komoda, regal i toaletka, mala lazienka oraz przejscie do garderoby, kremowe sciany i... Olsniewajacy sufit! A raczej jego brak! Zamiat tradycyknej betonowej powloki, byl przeszklony, a pokoj tak zaprojektpwany i zapewne zaczarowany, ze bez problemu moglam ogladac przepiekne nocne niebo. Spojrzalam na lozko, byla na nim biala koerta, ktora odcinala sie od ciemnej poscieli. Podnioslam ja i dokladnie obejrzalam, na wierzchu bylo moje imie, wiec ja otworzylam.


,,Susane,
Mam nadzieje, ze spodobalo sie tobie mieszkanie. W koncu jestes w obozie, napewno sie z kims zaprzyjaznisz. Mozesz z tąd brac co tylko chcesz.
Twoj ojcec,
 Hypnos"

Na pewno sie z NIKIM nie zaprzyjaznie, musze sie trzymac na uboczu, tylko w ten sposob nikomu nic sie nie stanie.



~~~
Hej :) 
Mozecie mnie powiesic, ze tak dlugo, ale nie mam dostepu do kompa a rozdzial najpierw napisalam na papierze a potem przez telefon.
Przepraszam, ze tak malo dialogow i sama opisowka, ale to w koncu ma byc odludek, nie? 
Jak ktos przeczyta ten rozdzial to jest moim bohaterem... Bo wiem jak ciezko czyta sie flaki z olej dodatkowo bez korekty, ale jej juz dzis nie dam rady zrobic bo nie wiem gdzie podzialam okulary i az oczy mnie pieka... Przepraszam rowniez ze jest dosc krotki, ale  beznadziejnie pisze sie na telefonie.
Pati ;*