środa, 30 października 2013

Rozdział czterdziesty szósty

Dylan
 Złapałem dłoń spanikowanej Klary, której wróciła przytomność i wyciągnąłem ją na zewnątrz. Dziewczyna cała się trzęsła. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem. Czułem jak jej gorące łzy moczą moją bluzkę. Kto pomyślałby, że pierwszą misją będzie spotkanie z największym koszmarem dzieci Ateny.
 - Ja nie dam rady - szepnęła do mojej piersi. - Ja nie mam odwagi, żeby stanąć twarzą w twarz z Arachne...
 - Klaro, nie wierzę ci, że nie masz odwagi - podniosłem jej brodę do góry, żeby spojrzeć w jej zapłakane oczy. - Jesteś jedną z najodważniejszych osób, które znam...
 - Dylan - warknęła. - Nie jestem jak Hanna, ona dałaby sobie radę, ale nie ja.
 - Mylisz się.
 Dziewczyna odepchnęła mnie od siebie i poszła w kierunku jeziora. Odrzuciłem głowę do tyłu, ciężko wzdychając i popatrzyłem na gwieździste niebo. Jest takie piękne, że mógłbym na nie patrzyć całe wieki. Przy nich można zapomnieć o tym, co jest teraz i co nam grozi.
 Obok mnie ktoś stanął, ale nic nie mówił, tylko również patrzył się w gwiazdy. Po zapachu rozpoznałem w postaci Hannę. Przyjaciółka przez całe spotkanie była markotna, ale nie miałem odwagi przy reszcie pytać się, o co chodzi. Obawiam się, że nawet w tym momencie nie warto tego robić.
 - Gdzie poszła Klara? - w końcu się odezwała.
 - Poszła się przejść.. - mruknąłem. - Boję się, że jej strach ją pokona.
 - Da sobie radę - przyjaciółka pogłaskała moje ramię. - Potrzebuje tylko czyjejś pomocy.
 Tylko czyjej? - pomyślałem. Wiem, że ja nie dam rady. Spojrzałem na Hannę, która z kieszeni wyciągnęła paczkę żelek i zaczęła je wcinać, przeglądając się mi. Przysunęła paczkę bliżej mnie, chcąc nimi poczęstować.
 - Nie, dzięki - uśmiechnąłem się do niej i zrobiłem bliżej krok. - Hania?
 - Zapomnij - włożyła do ust żelatynową żyrafę. - Nie pomogę jej w tym. Wiesz, że jestem kiepskim pocieszycielem... Jej potrzebny psychiatra.
 - Han! - spojrzałem na nią w szoku. - Weź skończ!
 Dziewczyna przewróciła głową i pokiwała mi głową, żebym szedł w stronę obozu. Musiałem trochę przyśpieszyć, bo Han zawsze miała takie szybkie tempo. Prowadziła mnie nie wiadomo gdzie, a jakoś rozmowna nie była. Weszliśmy do obozowego szpitala, na co zmarszczyłem czoło. Dlaczego mnie ona tutaj przyprowadziła.
 Zobaczyłem jak do kogoś zaczęła machać. Po drugiej stronie sali zobaczyłem Antony'ego. Przyjaciółka podeszła do niego i pocałowała go w usta. Straciłem dech w piersiach. Nie wiedziałem o tym, że Hanna w końcu sobie kogoś znalazła. Na jej twarzy w końcu malowała się radość.
 - Będziesz stać jak słup? - zwróciła się do mnie.
 - Nie, po prostu nie spodziewałem się... - pokręciłem głową. - Dobra, nie ważne... Po co mnie przyprowadziłaś tutaj?
 - Myślę, że Antony jest w stanie pomóc Klarze - dziewczyna usiadła na łóżku i spojrzała na młodego lekarza.
 Chłopak zmarszczył czoło i spojrzał zaskoczony na dziewczynę.
 - W czym... - nie zdążył dokończyć zdania, bo na odział wpadła Zoey, na której twarzy malowało się niezadowolenia.
 - Toscano! - warknęła. - Gdzie moje żelki?!
 - Cicho siedź! - mruknęła i pokazała język. Spojrzała na Antony'ego i odpowiedziała na niedokończone pytanie. - Klara boi się pająków, a będzie musiała się z nimi zmierzyć... Może wybierzesz się z nami na misję, żeby pomóc jej jakoś?
 Na twarzy chłopaka pokazała się mina zrozumienia, ale po chwili znowu się skrzywił i pokręcił przecząco głową.
 - Niestety, chciałbym, ale nie mogę zostawić szpitala - pokazał na wszystkich leżących w łóżkach. - Ale jeżeli potrzebujecie osoby, która odbyła kurs psychiatry na Olimpie, to znam taką.
 Zoey wybuchnęła śmiechem aż musiała usiąść na jednym z wolnych łóżek. Całą trójką spojrzeliśmy na nią jak na wariatkę.
 - Kto to jest? - zapytałem się.
 - Rikki - odpowiedział.
 - Co?! - Zoey spoważniała. - Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że Brigden jedzie z nami.
 Razem z Han spojrzeliśmy na siebie i z uśmiechem na twarzy pokiwaliśmy twierdząco głową.

Hanna
 Zapukałam do pokoju Zoey i weszłam do środka. Chciałam się upewnić, że ochłonęła od chwili, kiedy dowiedziała się, iż Rikki jedzie z nami. Przyjaciółka wrzucała do swojej walizki wszystko, co miała pod nosem. Rozbawiony Shedow siedział na krześle i rzucał lotkami do tarczy powieszonej na szafce.
 - Yy... Zo? - odezwałam się.
 - Czego? - mruknęła i wskoczyła na swoją walizkę, żeby ją dopiąć. - Cholera! Potrzebuję cięższego zadka, Shed siadaj mi tutaj.
 - Tak jest! - zasalutował i usiadł na walizce, pomagając dziewczynie w dopięciu jej. - Kobieto, po co ci tyle ubrań?
 Zo spojrzała na niego gniewnie. Kiedy w końcu ją dopięła i spojrzała w moim kierunku marszcząc czoło.
 - Czy chcesz mi powiedzieć, że Rikki przez przypadek utopiła się? - przewróciłam oczami i spojrzałam na nią jak na kretynkę. - Nie patrz tak na mnie... Nie chcę, żeby jechała... Cholerna Klara... Cholerna ty.. Dlaczego wpadłaś na tak durn... - Shedow położył swoją dłoń na jej ustach.
 - Mówił ci ktoś, że za dużo mówisz? - uśmiechnął się dumnie i popatrzył na Zo. - Tak jest dużo lepiej...
 - Yy... Trzy, dwa, jeden - niestety od kilku tygodni moich odruchem na ich widok jest palmface, który pokazała mi Mel... od kilku tygodni muszę swoje czoło ukrywać pod grzywką. - Chciałam wam tylko przekazać, że za chwilę mamy zebranie na dole.
 Wyszłam z pokoju, zostawiając ich samych. Zeszłam na dziedziniec, gdzie bliźniacy rozmawiali z Chrisem. Chłopaki niechętnie chcą zostawić przyjaciela, bo uważają, że zanudzi się z nami. Uśmiechnęłam się do Lorenza, kiedy na mnie spojrzał. Po chwili skierowałam się do swojego domku, żeby przynieść swoją torbę. Po drodze spotkałam uśmiechniętą Mel, która trzymała w ręce swojego przyjaciela.
 - Cześć! - krzyknęła i mnie przytuliła.- Dzisiaj jedziecie, prawda? To dzisiaj?
 Zaczęła skakać, oczekując na moją odpowiedź.
 - Tak - pokiwałam głową. - A co? Będziesz tęsknić?
 - Oczywiście, że nie.
 Uśmiechnęła się tajemniczo i zniknęła mi z oczu. Zmarszczyłam czoło, oglądając się za nią. Po chwili ruszyłam ramionami i znowu ruszyłam po swoje walizki.

Dzień później...

 W końcu dojechaliśmy... Nigdy więcej nie zgodzę się, żeby jechać tak daleko autobusem. Wysiadłam zaraz za Chrisem i podbiegłam po swój bagaż. Uśmiechnięta Zoey usiadła na krawężniku, czekając aż jej wybranek dopadnie jej walizkę. Zazdroszczę jej i Klarze, że te mają swoich facetów, którzy z wielką chęcią zabiorą ich torby. Stanęłam obok Shedowa, który już sięgał po swoją torbę.
 - Han, weźmiesz mi ją na chwilę? - spojrzał na mnie przez ramię. Pokiwałam twierdząco głową i złapałam jego torbę, która była lekka jak piórko. - Dzięki.
 - Nie ma za co - uśmiechnęłam się do niego. - W zamian wyciągniesz moją?
 - Jasne - mruknął i zaczął wyciągać walizkę blondynki. - Cholera! Zo! Co ty w tej torbie masz?!
 - Wszystkie potrzebne rzeczy - uśmiechnęła się.
 Pokręciłam głową i z wielką radością odebrałam swój bagaż. Na szczęście, ja również miałam lekką torbę. Uznałam, że poza paroma ubraniami i kosmetykami nic do szczęścia mi nie jest potrzebne. Najwidoczniej Rikki tak samo pomyślała. Przez całą podróż siedziała sama, czasem któryś z chłopaków próbował do niej zagadać, ale szybko ich zbywała. Tylko Chrisowi udało się przy niej posiedzieć odrobinę dłużej. Nawet raz się do niego uśmiechnęła. Nie wiem kogo bardziej mi żal, jej, czy jego. Ona musi patrzeć na niego, dobrze pamiętając do kiedyś do niego czuła, a on w ogóle nie pamięta tego uczucia.
 Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się. Zobaczyłam za sobą jeden z najpiękniejszych widoków. Grecja... Nie kłamali w obozie, opisując ją. Podbiegłam do balustrady i spojrzałam na bliską okolicę. Morze było takie czyste, takie niebieskie... Niebieskie jak niebo.
 - Ślicznie, prawda? - córka Posejdona stanęła obok mnie.
 - I to jak - uśmiechnęłam się do dziewczyny. - Aż chciałoby się porzucić tą misję i wejść do tej wody...
 Odwróciłam głowę i spojrzałam na Zo, która wpadła w jakiś szał. Latała to z prawej strony, to z lewej i robiła wszystkiemu zdjęcie... No normalnie jak typowy turysta. Tu raz za pozowała do zdjęcia z Shedowem, a raz uszczypnęła w pośladek Dylana, robiąc przy okazji sobie samojebkę.
 W oddali zwróciłam uwagę na dwóch chłopaków, którzy mieli na sobie hawajskie koszule oraz spodnie, które kolorystycznie do siebie w ogóle nie pasowały. Na głowie jeszcze słomiane kapelusze a przez szyje przewieszone aparaty. Przypominali mi chińskich turystów, ale po karnacji skóry wiedziałam, że to nie oni. Jeden z nich zaczął w naszą stronę machać, ale drugi szybko go trzasnął w głowę, tłumacząc coś... Po chwili już razem machali.... Dziwne. Oboje stanęli parę metrów od nas, i wciąż się uśmiechali. Mieli w sobie coś znajomego, ale wolałam już na nich nie patrzeć.
 - Kto ma ochotę na lody?! - krzyknął Dylan.
 - Ja! - wrzasnęła Zo.
 - I ja! - odezwał się dziecięcy głos.
 Wszyscy spojrzeli po sobie, a po chwili na miejsce skąd wydobył się. Rikki powoli podeszła do jednej z walizek i zaczęła odsuwać zamek. Ze środka wypadła maleńka blondynka. Powoli podniosła głowę i pokazała nam się zarumieniona twarz Mel.
 - Gdzie są moje rzeczy?! - zaczęła wrzeszczeć Zo. - Moje kosmetyki, moje ubrania... Gdzie?!
 - Zoey - warknął Dylan. - To chyba nie jest największym problemem w tym momencie! Pytanie, co ona tutaj robi...
 Zmarszczyłam czoło i powoli spojrzałam na dwóch chłopaków, którzy przed chwilą stali tuż obok mnie. Zauważyłam, że bardzo im zależy, żeby zniknąć jeszcze przed ich zdemaskowaniem. Szybko przebiegłam dzielącą nas odległość i złapałam ich za tył koszuli.
 - Aaa... to boli! - były to znajome głosy.
 - Co tutaj robicie? - zapytałam braci Riddle. - Czyżbyście nam nie ufali?
 - To był pomysł Mel! - wrzasnął Lorenz.
 - Idioto - trzepnął go w głowę brat. - Ona jest jeszcze dzieckiem, bądźże mężczyzną i przyznaj się.
 - Ja idiotą? Tyś ch... - przerwałam im.
 Złapałam ich za uszy i przyprowadziłam do reszty. Zauważyłam, że Dylan już nabrał czerwonych kolorów. Nie spodziewał się, iż od tego momentu będzie musiał jeszcze niańczyć tą trójkę... A niestety będzie musiał, bo autobus powrotny jest dopiero jutro.
 - Dobra - uciszył towarzystwo. - Trzeba w końcu się wziąć do pracy... Całą koncepcję szlag trafił, ale jakoś sobie poradzimy... Dzielimy się na grupy.
 - Ok... - powiedziała energicznie Zo. - Byle, żebym nie trafiła na Rikki.
 - W nagrodę - uśmiechnął się bezczelnie Dylan. - Będziesz z Rikki, żebyście się nie pozabijały dodamy wam jeszcze Shedow'a, może Chester'a, Klara... Pójdziesz z nimi? - dziewczyna pokiwała głową. - Świetnie. No i Kasmir... Reszta idzie za mną.
 Kiedy pierwsza grupa odeszła, nasza skierowała się w stronę Panteonu.

czwartek, 17 października 2013

Rozdział czterdziesty piąty

 - Dzieciaki skupcie się. - poinformowałam młodzików - dziś nauczymy się jak w walce wykorzystywać różne sztuczki. - przeszłam wzdłuż dwóch szeregów ustawionych do mnie twarzą. - Tak więc dobierzcie się parami i ustawcie na przeciwko siebie w odstępach pięciu metrów. - zażądałam.
            Uwielbiałam czuć władze. Dziś poproszono mnei o poprowadzenie zajęc praktycznych z młodzikami. Przez bitwę, która miała miejsce miesiąc temu mamy duże braki w kadrze nauczycielskiej i "góra" zarządziła aby "bardziej doświadczeni" starsi koledzy prowadzili zajęcia. Na drugim końcu sali Shedow prowadził swoją grupę, a Chester jak zawsze rozkazywał swojemu domkowi. Nawet bliźniacy dostali swój przydział.... a to już było niepokojące. O ile dobrze pamiętam Dylan zajmuje sie łucznikami, Klara jak narazie niczym, a Hanna siedzi w stajni i robi za "głównodowodzącą".
Mali człowieczkowie zrobili dużo zamieszania zanim znaleźli pary, a za każdą kłutnie albo minute spóźnienia robili pompki... Tak, tak okrutna ja.
 - Ogarnięci jesteście? - zapytałam, a oni odpowiedzieli.
 - Tak jest Pani Fox! - krzyknęli zgodnym chórem.
Jedyna, rzecz którą Zayn ich nauczył umią do perfekcji. Szacunek do prowadzącego.
Podeszłam do ściany, na której znajdowały się przeróżne typy broni. Wzięłam jeden ze sztyletów do rzucania i zważyłam go w dłoni. Niezły, ale rękojeść jest za lekka. - pomyślałam.  
 - Czy Zayn przyznawał wam już bronie?  - spytałam.
 - Nie, Pani Fox! - krzyknęli zgodnym chórem. Coraz bardziej się do tych krasnali przekonywałam. Ale to nie znaczy, że nie byla wściekłą na Zayna... Zostawił mi młodzików, którzy ćwiczyli z drewniana bronią... A ja muszę odwalić kawał roboty.
Westchnęłam.
 - Ach... Zmiana planów. - powiedziałam - Dziś będą zajęcia z doboru broni. Tak więc niech wszyscy tutaj podejdą i wybiorą jaka broń do nich pasuje. Radze sugerować się swoim boskim rodzicem! - podpowiedziała im z czystej dobroci serca. - Gdy wszyscy bedą gotowi proszę ustawić na swoich poprzednich miejscach.
Zaplotłam ręce za plecami i zaczęłam przemieszczać się dalej od harmideru.
 - Mogę zadać Pani pytanie? - przede mną nagle pojawił sie chłopczyk o jasnych włoskach ścietych "na grzybka", ledwie siegający mi do miednicy. Przystanęłam i popatrzyłam na niego zaciekawiona.
 - Jeśli związane z lekcją. - napomniałam.
Chłopak chwilkę się zastanowił i nabrał pewności.    
 - Jest Pani córką Boga Zeusa - chłopczyk spojrzał na  mnie wyczekującą. Zauwarzyłąm, że wszystkie odgłosy związane z młodzikami ucichły. Nie musiała oglądać się przez ramie by wiedzieć, że wszyscy patrzą na nas z zaciekawieniem.
Kiwnęłam głową.
 - Broniom Pana Zeusa jest włócznia. Ale Pani posługuje się mieczem. Dla czego? - spytał z lekka zarzenowany.
Westchnęłam.
 - Jesteś synem Apollina? - chłopczyk przytaknął - A na imię masz...?
 - Daniel-  naprężył sie i wypił pierś.
Położyłam mu dłoń na głowie i poczochrałam mu włosy.
 - A więc Danielu, jesteś bardzo spostrzegawczy. Właśnie tej cechy najbardziej poszukuje się u dzieci Apolla. - lałam wodę.  - Owszem nie walcze włócznią, gdyż ten typ broni jest bardzo nie prawktyczny dla mojego stylu walki. - odprawłam, odprowadzając chlopczyka w stronę rynsztunku - Moim stylem jest walka w zwarciu, a włócznia pozwala trzymać wroga na dystans, a dotego jest bardzo nie poręczna i zajmuje dużo miejsca. - nie mogłam im powiedzieć, ze robie nazłość Zeusowi i dlatego nei walczę włócznią.  - Wole walczyć krótkimi mieczami, badź sztyletami.
Pokierowałam chłopczyka w stronę łuków i zciągnęłam mu jeden, na oko pasujący do neigo  i wręczyłam mu go.
Uznałam, że sprawa została zamknięta gdyż chłopiec zasalutował i odbiegł testując nową broń.
 - To znaczy, ze Pane nie potrafi władać włócznia? - zapytała jakas dziewczynka. Jej ton był pyszałkowski więc od razu rozpoznałam w niej córkę Afrodyty.
 - Imie? - siliłam sie na spokojny ton, ale miałam ochote tą małą smarkule rozszarpać.
 - Silena. - odparła trzepocząc rzęsami.
Jak to mnei irytowało.
 - Moja droga Sileno. W genach każdego herosa jest zapisana umiejętność walki bronią swoich Boskich Rodziców. Więc ja chcąc nie chcąc do perfekcji umiem władac włócznią, ale nie pasuje do mojego stylu walki jak wspominałam, więc szkole się w walce mieczem. Tak samo Dzieci Apollina potrafią z zamkniętymi oczami ustrzelić ptaka w locie... ale na przykład mam nadzieje, że znacie Dylana Stephensa... - dzieciaki pokiwały głowami - Tak więc Dylan potrafi walczyć także mieczem i bardzo dobrze rzuca nożami.
Kończąc tym temat zostawiłam dzieci, aby przemyślały sobie moje słowa. Oddaliłam się na przeciwległą ścianę gdzie skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o ścianę. Z daleka obserwowałam dzieci co robią i pozwoliłam im na samowolkę. Jak przegną mogę w tępie błyskawicy rozdzielić ich i ukarać. Po kilku minutach Shedow dołączył do mnie podpierając ścinę.
 - I jak sie Pani czuje w nowej roli Pni Profesor - podkreślił ostatnie słowo, a ja się skrzywiłam.
 - Nawet mi nie przypominaj. - odparłam - jakby nie to, że jestem wygadana, już dawno pozabijałabym te dzieci. - odparłam z przekąsem, a mój chłopak zaśmiał się.   
 - No już przyznaj się kto ci na odcisk nadepnął. - powiedział  szturchając mnie w bok.
Pokręciłam głowa.
 - Nikt mi nie nadepnął na odcisk... - odparłam stając na przeciwko niego.
Ten uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony.
 - Coś ci nie wierze.
Miałam ochote zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
 - Po prostu grają mi na nerwach dzieci Afrodyty. - powiedziałam chłodno odsuwając się od niego.
Ten objął mnie jedną ręką za szyje i pocałował w skroń. Próbował mnie tym pocieszyć i udało mu się, gdyż uniosłam jeden kącik ust.
Westchnął.
 - No leć teraz do swoich bo coś czuje, że bd miała się na kim wyżyć - pokazał głowa w strąnę młodzików, gdzie dwóch chłopców zaczęło się bić na miecze.
Westchnęłam zirytowana.
 - Dajmy im troche czasu. - odparłam zupełnie nie przejmując się tym, że oboje są poważnie poranieni.   
Chłopak spojrzal n amnei przeciągle.
 - Bawi cie to? - skarcił mnie.
Odepchnełąm go od siebie niby zła.
 - Niszczys zmi zabawe! - zaprotestowąłam jak małe dziecko i zniknęłam, aby pojawić się na drugim końcu sali.
Złapałam oboje delikwętów za wolne ręce, gdy chcieli zadać kolejny cios, okreciłam się o 360 stopni i puściłam ich. Wszystkiemu towarzysyzł dźwięk pioruna.
Wyprostowałam się i przybrałam surowy wyraz twarzy.
 - Coś mi się zdaje, że przypomnimy sobie zasady BHP panujące w anfiteatrze, a także  WY DWAJ! - zwróciłam się do poobijańców - macie zagwarantowany tydzień, w kuchni bez mozliwości uczęszczania na treningi. Wypad z sali! - zażądałam.
Nie powiem. Funkcja nauczyciela coraz bardziej mi się podobała.
Podparłam sobie boki.
 - A wy co? - warknęłam na przestraszone dzieci - Do szeregu! Już wiecie co was czeka za nieprzestrzeganie rozkazów! A i tak potraktowałam ich ulgowo.
Krasnale rospierzchły się jak myszy.
A ja czułam satysfakcję. 
Po godzinie zajęć wyrobiłam sobie niezły respekt u młodych, nikt nie podważał mojego zdania, słuchali uważnie poleceń i wykonywali wszystkie ćwiczenie. Po jakimś czasie przestałam ich traktowac jak wielki tyran i mówiłam do nich łagodnie. Mam nadzieje, że na dzień dobry na kolejnej lekcji nikt nie popuści w gacie, bo to by była siara.
Usłyszałam jakiś rumor od strony wejścia i instynktownie dałam znak aby herosi przestali ćwiczyć.
Do sali wbiegła Hania.
 - MAmy przepowiednie! - wykrzyknęłam i pobiegła dalej.
Bez interesownie poszłam w jej ślady:
 - Koniec zajęć! - krzyknęłam i przeniosłam się do biegnącej dziewczyny, zaraz obok znalazł się Shed, a daleko w tyle bez mocy przenoszenia biegł Chester. 

 - Wyrecytujcie to jeszcze raz - poprosiła Klara., która chodziła w tę i spowrotem po pokoju.
Siedziałam... Leżałam na fotelu głowa w dół i przedstawiałam sobą najwięsze znudzenie. Siedzielismy w domu Shedowa już bite pięć godzin i nie posunęliśmy się ani o krok do przodu.
Ziewnęłam szeroko.
 - Pierwsze ostrze na łonie Matki Wojny zostało złożone... - powiedziała Hanna nie odrywajac głowy od stolika.
 - To dość jasne - mruknął Dylan.
Strzeliłam palcami. Całą tą gatkę znam na pamięć nasza dziesiątka nie mówi o niczyn innym tylko o słowach pierwszej przepowiedni, co jest bardzo męczące.  
 - Matka wojny to Atena - powiedział mój chłopak, który rozwalił się na krześle obok - to było łatwe wydedukować.
 - No dobra. - powiedziała wyniosle córka Ateny kreśląc coś na niewidzialnej ścianie - pierwszą część już mamy. Druga.
 - Od wieków strzeże go Pani o białym oddechu. - tym razem odezwał sie Chester, który rozłożył się na sofie wraz z Gregorym i Rikki.
 - No i tu jesteśmy w dupie - skomentowałam.
Cisza, która nastała mówiła wszystko. Westchnęłam i wyczarowałam małą błyskawicę, pomiędzy wskazującymi palcami. Bawiłam się nią jakby to była " chińska pułapka ".
W końcu Zayn podjął dalszy temat ale ja ich nie słuchałam.. tak jak przez prawie cały czas. Totalnie ich olewałam. Nie umiałam znieść biadolenia Chrisa. Wyciągnęłam rękę do przodu i dotknęłam palcem jego nogi.
 - Teoretycznie możemy stwierdzić, że " Pani o białym oddechu" może  strezeć mieEECZ! - krzyknał i zwalił się z sofy, gdy poraziłam go leciutko prądem.Trzasnął sobą o ziemie i zaca smeisznie podrygiwać.
Hanna zaczęła sie na mnie drzeć, ale ja tylko siedziałam i uśmiechałam sie.
 - JEsteś nienormaln! Dorośnij w końcu! - mówiła przyjaciółka.
Wywróciłam oczami.
Zayn patrzyła na mnie karcącym wzrokiem, a Shedow pokazywał mi głową kuchnię. Potaknęłam. Lepsze to niż dalsze tu siedzenie. Pomyślałam.
Nie zważając na zamieszanie, zrobiłam przewrotkę i znalazłam się na nogach. Przeciągnęłam się, jak gdyby nigdy nic.
- Chcecie coś zjeść?
Wszyscy spojrzeli a mnei wilkiem, ale od razu zgłosili swoje propozycje. Spróbowałam je zapamiętać... w sumie dużo teogo było.
 - Pomoge ci - zaoferował się Shedow.
Wstał z krzesła i podążył za mną do kuchni.
Słyszałam za sobą głosy ludzi, którzy rozważali przeróżne rzeczy związane z przepowiednią. Ja natomiast przeciągnęłam się i usiadłam na blacie. Chłoapak minął mnie i próbował mnie zrzucić z szafki, ale ja się nie dałam! Zaczęliśmy się drażnić, az w końcu zleciałam z tego blatu. Pozbierałam się z ziemi i wzięłam się za robienie kanapek.
 - Tyle mózgów, a jeszcze nie znaleźliśmy odpowiedzi. - odezwąlam się w końcu.
Shogun przestał kroic ser i spojrzal w moją stronę.
 - Przepowiednie bogów nie są wcale takie łatwe. - napomniał mnie.
Wywruciłam oczami.
 - I tak wciąz nie wiem co tu robię. - mruknęłam - na moim miejscu miał byc Zayn.
          Wychyliłam się zza drzwi by spojrzeć na brata, który wędrował od godziny po pokoju z zastanowieniem. Pod jego koszulką było widac opatrunek. Rana co prawda była wyleczona, ale przy różnych czynnościach otwierała się i tryskała z niej krew. Tak właśnie działa jad pająków. Niby wszystko ok, ale rana wciąz nie jest wyleczona.
Chłopak westchnął.
 - Rozmawialiśmy już o tym. - znów zabrał się za krojenie sera.
Prychnęłam i zaczełam smarowac kanapki masłem orzechowym. Nie umiałam strawić tej ciszy i zagadnęłam.
 - Gramy w sto pytań? - zagadnęłam.
Chłopak wzruszył ramionami.
 - Czemu nie? - odparł - Ty pierwsza.
Hymn... zastanówmy się.
 - Miałes dziewczynę? - jego końcik ust zadrżał. A ja zlapałam okazję - Jaka była? ile miałes lat? ile ona miała?
 - Ej, ej, ej! - przerwał mi - to więcej niż jedno pytanie!
Spojrzałam na niego chytrze:
 - Gramy w 100 pytań, a Nie: w jedno pytanie, jedna odpowiedź! - pokazałam mu język, a on ukradł mi kanapkę z miodem i oparł sie o szafkę.
 - A więc. Miałem w tedy czternascie lat. Lizzy - bo tak miała na imię - mieszkała w mieście oddalonym od obozu o 100 km. To były czasy kiedy wykradałem się z obozu aby nie czuć się samotny. - uśmiechnęłam się z drugiej strony blatu - Pamiętam, że ona była odemnie rok starsza. - zagwizdałam.
 - Doświadczona. - pokazałam mu język, a ten rzucił we mnie ogórkiem. Złapałam go nim spadł do słoika z orzechową papką.    
 - Znałem ją dokładnie rok. Ale gdy  jej powiedziałem, że jestem herosem i wyśmiała mnie. - westchnął. Nie widziałam na jego twarzy bulu raczej rozbawienie - Cztery dni później poszłem na jej pogrzeb. - szepnął.
Wzdrygnęłam się.
 - Co się stało? - spytałam ze współczuciem.
Zakręcił nożem w dłoni.
 - Następnego ranka znaleziono jej ciało w lesie. Podobno rozszarpały ją wilki... - wbił nóż w stół. - Widziałem miejsce morderstwa i jestem pewny, że to Harybsy. Stała się potrawką dla potworów. Żałuje, że mnie przy niej nie było. Rozwaliłbym łeb  stworą.
Wyrwał nóż ze stołu i wznowił przerwaną czynność.
Nie wiedziałam co powiedzieć wiec się zamknęłam  i sięgnęłam po talerz, na który nałożyłam słodkie kanapki i zaniosłam je do pokoju.
 -... czy czystym w swej wierze zostanie. - wyrecytował Chris waląc sie po każdym słowie w  czoło. 
Zayn sięgnął po kanapkę jeszcze kiedy sżłam i dostał pacnięcie w rękę. Zrobił minkę obrażonego dziecka i podążył za mną jak cień. 
 - A teraz pytanie w jakiej wierze? - myślała na głos Klara, a Chester jęknął. Siedział zgarbony na sofie, a swoją głowe miała miedzy kola nami. Miałam ochote go klepnąć w lecy i krzyknąć " prostuj się!" Ale znając życie zabił by mnie.
 - Żarcie! - powiedziałam jedynie i wszystkie głowy zwróciły sie w moja stronę. 
Postawiłam kanapki na stole i "wybłysknęłam" się do kuchni w chwili kiedy wygłodniali ludzie żucili się na talerz. Shed  zdrygnął się gdy w poświcie żółtej błyskawicy przybyłam do kuchni. 
 - HA!- krzyknęłam - już wiesz co przeżywamy gdy "pojawiasz się i znikasz"! - powiedziałam a ten tylko ugryzł kawałek zielonego ogórka. Wyglądał zabujczo z takim głupiutkim wyrazem twarzy. Ale uwielbiałam to w nim. Nie wiele ludzi może dostrzeć jego prawdziwe ja, a przedemną zaczyna się otwierać... a ja przed nim. Chciałabym aby Gomez był tak otwarty przy innych ludziach... ale nie! Bo on musi przybrac maskę obojętności. 
Wrócił do krojenia ważyw, a ja sięgnęłam po miseczkę na saładkę Spojrzałam na niego przez ramie i przekszywiłąm glowę. Wpadłam na pomysł widząc jak z jego ust wystaje kawałek ogórka. 
 - Shedow? - spytałam gdy prechodziłam obok niego. Chłopak obrócił głowe w moją twarz i uniusł pytająco brew. 
            Zblizyłam do niego usta i ugryzłam wystającą częśc ogórka, muskając delikatnie jego wargi. To był nasz pierwszy "pocałunek" od czasu końca bitwy. Gdy odsunęłam się od niego poczułam jak moje policzki płoną, zerknęłam na niego kątem oka i dałabym sobie rękę uciąć, że on tez sie zaczerwienił, po tem uśmiechnął się pogodnie i "wciągnął" resztkę ogórka. Po tym incydencie poszlam na swoje stanowisko i zaczelam rozrywać sałatę.
Wzięłam ostani liść sałaty i krzyknęłam. 
 - PAJĄK! - wydarłąm się robiąc unik przed owłosionym stworem, który wyszedł spod sałaty. Po jego niebieskich nóżkach poznałam w nim Bonifacego. Pupila Mel. Odetchneąłm z ulga. 
Shedow stał za mną trzymając w pogotowiu nóż. - Spoko.- powiedzialam uspokajając nerwy. To rylko zwierzak Merlyn. - uspokoiłam go i wzięłam Facego na rękę. 
Nagle kuchnia zapełniła sie ludźmi. Skakali wokół mnie, a Gregowy mnie podniusł. 
Wsyzscy krzyczeli i cieszyli się. 
Razem z Shedowem patrzliśmy na nich zgłupieli. 
 - Postaw mnie na ziemi! - zażądałam. 
 - Jestes naszą bohaterką! - krzyczał młody. 
Gregory jeszcze kilka razy mną żucił, a ja uwarzałam aby tarantula nie wypadła mi z ręki. 
 - Rozszyfrowałaś przepowiednie! - krzyknęła Klara.
Syn Hefajstosa postawił mnei na zemi, a ja spojrzałam jak na największego idiote na świecie. 
 - Krzyknełas  pająk! - podpowedziała mi Hania. 
 - I co z tego? - spytałam podejrzliwie. 
Teraz Zayn pojawił się obok mnie i sprzedał mi soczystego buziaka w czubek głowy. 
 - PAjęczyca Arachne! - powiedział i uniusł mnie w objęciach. 
Teraz Kalra zabrała głos: 
 - Pani o białym oddechu! To pajęczyca Arachne! - pisnęłą - Strzeże świątyni mojej matki! Jak na to wpadłaś? - spytała.
 Spojrzałam na nią. 
 - Nie wpadłam na to. - powiedziałam zażenowana. - Po prostu znalazłam jego. 
I ukazałam wszystkim niebieską tarantulę. 
A Klara zbladła i znalazła się na ziemi. 
 - Ach... zapomniałam o panicznym lęku dzieci Ateny, przed pajękami. - powiedziałam głupkowato, gdy reszta towarzystwa, próbowali ocucić blondynkę. 
Dopiero teraz do kuchni weszła czarnowłosa córka Posejdona. 
 - Jestem ciekawa jak sobie poradzi z zadaniem. - powiedziała kpiąco. Az język mnie świezbiał aby jej odpowiedzieć. - Przeciez spodka się z matką pająków. 



Przebrnęliśmy już przez pierwsza Wielką Przepowiednie.
I ja wam się podoba relacja Zo i Shedowa?

sobota, 5 października 2013

Rozdział czterdziesty czwarty

Hanna
 Złapałam paczkę żelek, które Zoey przed tygodniem przywiozła z Niemiec. Nie mam zielonego, co tam robiła, ale wiem, że się tam wybrała z Shedowem. Oczywiście, dwie świnie nie chciały mi nic przywieźć, a ja taka dobra dla nich byłam... Ale cóż, na szczęście wiem, gdzie Zo zawsze chowa słodycze, więc nie ma problemu. Po namyśle wzięłam jeszcze jedną paczkę dla Mel.
 Wyszłam oknem po winoroślach, które moi bracia zasadzili w zeszłym roku. Afrodycie się tak spodobał nasz ogród, że poprosiła o kilka winorośli przy swoim domku, a że wszyscy jej zazdrościli tych pięknych krzewów, iż poprosili dzieci Dionizosa o zasadzenie ich przy wszystkich domkach.
 Kiedy zeskoczyłam na ziemię rozejrzałam się po obozie, modląc się, żeby nie wpaść na blondynkę.. Ale ta razem z Rikki znowu trenują. Podziwiam obie dziewczyny, ja po tygodniu odpuściłabym... Nie, ja tak zrobiłam. Odechciało mi się brania lekcji z łucznictwa razem z Dylanem. Oczywiście, przyjaciel wczoraj dał mi kazanie, że to jest nieodpowiedzialne, itd. Dziwne! Odkąd dowiedział się, że on będzie rządzić naszą drużyną, stał się nadto odpowiedzialny.
 - Han!
 Zamarło mi serce, kiedy usłyszałam piskliwy głosik. Odwróciłam się powoli na pięcie i spojrzałam na uśmiechniętą Mel, trzymającą w ręku swojego ulubieńca, czyli tarantulę. Uśmiechnęłam się do niej i rzuciłam paczkę żelek. Widząc żelki, schowała swojego przyjaciela do kieszeni i zabrała się za otwieranie paczuszki.
 - Coś się stało? - pogłaskałam ją po blond włoskach, kiedy zbliżyła się do mnie.
 - Od dwóch tygodni, odkąd się obudziłam zastanawiałam się skąd kojarzę tą dziewczy... - przerwała, kiedy w końcu udało się jej rozerwać plastikową torebkę -..nę, która walczy z Rikki.
 - I do czego doszłaś?
 - To ona mi kiedyś powiedziała, że kocha Christophera, prawda? - popatrzyła na mnie swoimi niebieskimi oczami. - To ona została uciekła z obozu, bo nikt jej nie chciał?
 Zagryzłam wargę i zatrzymałam się. Dobrze pamiętam tamten dzień, kiedy Rikki odeszła (27). Nawet mi do tej pory nie przeszło przez myśl, co czuje Chris, kiedy zobaczył dziewczynę po takim czasie. Zachowuje się bardzo normalnie. Nie zauważyłam czegoś niepokojącego... Zachowuje się tak jakby o niej... zapomniał. Moje oczy rozszerzyły się.
 - Mel, czy pytałaś o Rikki Chrisa? - złapałam dziewczynkę za ramiona. Ona pokręciła przecząco głową, próbując mnie rozgryźć. - Muszę uciekać! Trzymaj się! - rzuciłam się do biegu, ale po paru metrach się odwróciłam. - Postaraj się nie pokazywać Zo z żelkami.

Rikki
 Złapałam swój ręcznik i wyszłam spod prysznica. Dzisiejszy trening dał popalić mi i Zoey. Nie możemy ani jednego dnia pozwolić sobie na odpoczynek, bo może to zaburzyć nasz tryb. Podeszłam do zaparowanego lusterka i przetarłam je dłonią. Zobaczyłam tam swoje odbicie, a moja ręka powędrowała ku szyi, gdzie wisiało złote serduszko, które dostałam od mojej mamy... a później od Shedowa. Wciąż wracam do słowa, które zostało tam wygrawerowane - "walcz". Można je interpretować na miliony razy. Można walczyć, bo walczyć, można walczyć o swoje imię, czy też o swoją miłość. Na to słowo skrzywiłam się. Było one tak bardzo niedorzeczne.
 Poczułam coś dziwnego, co spowodowało, że w mojej łazience zmaterializował się Shedow. Nic się nie zmienił od czasu, kiedy go po raz ostatni widziałam .Spojrzał na mnie swoimi "księżycowymi" oczyma. Nie odzywał się tylko na mnie patrzył, nawet jego twarz nie okazywała niczego.
 - Dotrzymałeś słowa - postanowiłam pierwsza zabrać głos. - Zo zmieniła się od kiedy opuściłam obóz.
 Shedow lekko się uśmiechnął, ale po chwili znowu jego twarz przybrała kamienną minę.
 - Miała najwspanialszego nauczyciela na świecie - powiedział.
 Prychnęłam, ale nie w sposób, żeby go urazić. Jednak jego poczucie humoru też się nie zmieniło.
 - No dobrze, nie będę zaprzeczać - odwróciłam się i spojrzałam w jego lustrzane odbicie. - Jak chciałeś mnie zobaczyć nago, to się spóźniłeś...
 - Co za pech - mruknął, nie spuszczając ze mnie wzroku. -  Nie mieliśmy do tej pory okazji porozmawiać sam na sam.
 Zmrużyłam oczy i ponownie na niego spojrzałam. Nie miałam zielonego pojęcia, co ode mnie chce. Podeszłam bliżej niego, czując bijące od jego ciała ciepło. Spojrzałam w jego srebrne tęczówki, mając nadzieję wyczytać z nich coś więcej.
 - O czym? - szepnęłam.
 - Dlaczego to robisz? - złapał mój kosmyk i zaczesał go za ucho. - Próbujesz być obojętna na wszystko, a jednak wiem, że wciąż jest w tobie... - przerwałam mu.
 - Tylko nie wyjeżdżaj mi tutaj z tekstem typu " moja najwierniejsza towarzyszka", bo ci nie uwierzę - dotknęłam palcem jego piersi.
 Ten złapał moją dłoń i przyciągnął do swojej piersi.
 - Wciąż wierzę, że w tobie jest moja najwierniejsza towarzyszka, przyjaciółka, ale przede wszystkim osoba, którą przez tyle lat obdarzałem miłością...
 Poczułam jak coś we mnie pękło, moje całe ciało ogarnął niesamowity ból. Cofnęłam od niego rękę i odsunęłam się od niego, wpadając na umywalkę. Nie potrafiłam opanować łez, płynących do moich oczu. To wszystko tak bardzo mnie bolało. Chłopak nadal stał w miejscu i patrzył na mnie nadal z kamienną miną, ale zobaczyłam to w jego oczach... Była to troska.
 - Nie ma czegoś takiego jak miłość - prychnęłam.
 - Mylisz się Rikki - pokręcił głową. - Jest i ty dobrze o tym wiesz... Tylko po prostu o tym zapomniałaś.
 Złapałam dłońmi swoją głowę, chcąc w jakiś sposób odgonić, ten ból... Lecz on narastał i narastał. Zaczynało mi brakować tchu, zaczęłam tracić kontrolę nad swoim ciałem. Widziałam, że w łazience zaczęły ruszać się węże prysznicowe, a po chwili trysnęła z nich woda. Shedow wciąż stał w tamtym miejscu, nie zwracając uwagi, że jest cały mokry.
 - To boli - szepnęłam.
 Chłopak pokiwał głową i klęknął przede mną.
 - To znaczy, że walczysz, a jeżeli walczysz, to nigdy nie przegrasz... Znowu odzyskasz siebie.
 - To to za bzdury gadasz! - prychnęłam.
 - Powiedziała mi to kiedyś wyjątkowa osoba.... Miej to na uwadze. A.. - powiedział po chwili. - Nie martw się, nikt nigdy nie dowie się o tej sytuacji i o tym, że zwątpiłaś w nową siebie.
 - Nie zwątpiłam - krzyknęłam, a on tylko ruszył ramionami.
 Kiedy zniknął, poczułam niesamowitą ulgę. Wstałam z ziemi i spojrzałam na swoje odbicie. Byłam blada jak nigdy wcześniej.
 - Muszę zacząć go unikać - powiedziałam do siebie i zabrałam za dalsze zabiegi kosmetyczne.

Hanna
 Weszłam na taras jadalni, gdzie w cieniu brzozy siedział Chris, który zaczytał się w komiksie. Podeszłam do niego i usiadłam naprzeciwko. Chłopak podniósł wzrok i widząc mnie, uśmiechnął się. Odwdzięczyłam się tym samym, i zaczesałam kosmyki, które spadały na moje czoło za ucho.
 - Coś się stało? - zapytał po dłuższej ciszy.
 - No wiesz... - zaczęłam nieśmiało. - Nie wiem jak cię o coś zapytać...
 - Prosto z mostu - odłożył komiks i przybliżył się do mnie, łapiąc za dłonie. - Jeśli chcesz się zapytać, kto zjadł twoją bombonierę, to bez bicia się przyznaję, że to nie ja.
 Chłopak pokazał swoje białe zęby i przyglądał się mi z uwagą.
 - Co czujesz do Rikki?
 Chłopak zdumiał się. Nie wiedział, co powiedzieć. Poczułam jak jego dłonie zaczynają się pocić, ale nie zabierałam swoich. Miał je takie ciepłe.
 - Co ja czuję do Rikki, tak? - uśmiechnął się lekko. - Co mam do niej czuć? Wróciła córka Posejdona... Wielkie mi coś. Chociaż muszę przyznać, że ładna, ale odrobinę mnie wkurza...
 - Naprawdę nic do niej więcej nie czujesz? - chłopak pokręcił przecząco głową.
 Uśmiechnęłam się słabo i wstałam z ławeczki, oddalając się od chłopaka. On w ogóle nie pamięta, co czuje do Rikki. Nie wierzę, żeby tak mówił o niej, gdyby choć trochę pamiętał uczucie, którym ją darzył. Wyszłam z jadalni, szukając domku Ateny. Myślę, że Klara będzie w stanie mi wytłumaczyć, o co tutaj chodzi. Teraz powinna mieć odrobinę czasu wolnego, ponieważ Dylan ma trening z Chesterem.
 Wpadłam do ogrodu bogini mądrości, gdzie musiałam zachować ciszę. Dzieci Ateny uwielbiały w tym miejscu pochłaniać wiedzę, a każdy niepotrzebny hałas je rozprasza. W białej altance znalazłam Klarę, która uczyła Kasmira gry w szachy. Uśmiechnęłam się do nich, kiedy zauważyli, że nie są sami. Chłopak od razy wyczuł, że jest coś nie tak, bo zaproponował, iż pójdzie sprawdzić, co robi brat. Zajęłam jego miejsce i spojrzałam na blondynkę.
 - Coś się stało? - podniosła swoją brew.
 - Mam pytanie - czułam jak moje ręce się trzęsą, nie wiem, dlaczego tak bardzo to przeżywałam. - Czy jest możliwość wymazania swoich uczuć do drugiej osoby?
 Dziewczyna wybuchła śmiechem i usłyszałyśmy chórek niezadowolonych dzieci Ateny. Klara szybko przyłożyła dłonie do ust i nadal rozbawionym wzrokiem na mnie się patrzyła.
 - Zakochałaś się w kimś, ale ta druga osoba nie odwzajemnia twoich uczuć? - zaczęła ruszać swoimi brwiami.
 - Nie, nie chodzi o mnie... Idzie, czy nie?
 Klara wzięła głęboki wdech i spojrzała na poważnie na mnie.
 - Jest taka świątynia na końcu obozu, należy ona do Mneme...
 - Mneme? - zmarszczyłam czoło, próbując przypomnieć sobie kogokolwiek o tym imieniu. - Kim ona jest?
 - Jest to jedna z mniej znanych muz.... Jest muzą pamięci i wspomnień.
 - Wystarczy poprosić? - zdumiałam się. - Czyli mogę od tak sobie tam do niej iść i powiedzieć, że chcę na przykład zapomnieć o... - o czym chciałabym zapomnieć?
 Dziewczyna pokręciła głową.
 - Nie, to byłoby za piękne... Mneme wie, kiedy człowiek potrzebuje jej pomocy.
 - Chcę do niej iść - powiedziałam pewnie.
 Dziewczyna skrzywiła się, słysząc mój pomysł. Wyglądała jakby chciała wiedzieć, co we mnie siedzi. Problem w tym, że ja sama nie wiem, co to jest... Nawet nie wiem, dlaczego chcę tam iść. Żeby dostać potwierdzenie ze strony Mneme o tym, iż mój przyjaciel skorzystał z jej usług? Wątpię.
 Wstałam od stolika i ruszyłam do wyjścia. Wiedziałam, w którą stronę iść, bo w tej chwili przypomniałam sobie, że kiedyś Shedow mi wspominał o tamtym miejscu. Zatrzymałam się przed stajnią, gdzie wpadłam na Zoey, która była zajęta rozmawianiem ze swoim pegazem. Nie zwracając na nią uwagę, zabrałam Tristiana i dosiadłam go. Kątem oka zobaczyłam, że Zo przerwała rozmowę ze swoim przyjacielem i popatrzyła na mnie równie krzywo jak Klara.
 Po kilku minutach lotu dotarłam do bardzo małej świątyni. Było tutaj tak czysto i cicho. Wszystko przypominało mi tutaj wakacje na Chorwacji, gdzie zabierała mnie mama. Zza fontanny, która stała po środku wyłoniła się piękna, wysoka blondynka o niebieskich oczach i boskim uśmiechu. Była ubrana w białą suknię.
 - Córka Dionizosa - powiedziała swoim anielskim głosem. - Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będziemy miały okazję się poznać. Jesteś również piękna jak wszystkie inne córki twego ojca... Niestety, on nie miał ich wiele - usiadła na białym murku otaczającym fontannę i pokazała ławkę pod jednym z białych filarów. - Ale wszystkie córki Dionizosa mają ten sam problem...
 - Problem? - zdziwiłam się.
 - Nie masz żadnego problemu? - zaśmiała się. - Twoim największą udręką jest ta ciągła myśl, że zostawiłaś swojego ojczyma... Wiem jak bardzo za nim tęsknisz... Niesamowite, jak można kochać osobę, która przez większość twojego życia była pijana?
 - On nie potrafił sobie poradzić ze śmiercią mojej mamy - powiedziałam cicho. - On jest dobrym człowiekiem...
 W jednej chwili przed moimi oczami stanął obraz pensjonatu, gdzie się wychowałam. Stałam przy starym aucie Ramiro i przyglądałam się głównemu wejściu. Po chwili wypadła stamtąd moja mama oraz ojczym... Mieli na sobie ślubne stroje. Tak, to był dzień ich ślubu. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam bijących brawo ludzi. Po chwili poczułam jak ktoś mnie bierze na ręce. Były to ręce Ramiro. Spojrzałam na jego wówczas jeszcze młodą i przystojną twarz. Mogłabym pozazdrościć mojej mamie takiego męża, ale czułam, że był jeszcze lepszym ojcem. Pocałował mnie w policzek i znowu się uśmiechnął.
 Odszedł trochę od samochodu i mojej mamy, i pokazał mi hektary jego ziemi, gdzie rosły winorośle. Pokazał mi całą ręką tą ziemię i szepnął do ucha.
 - Za parę lat, to wszystko będzie należeć do ciebie.
 - Naprawdę? - spojrzałam uradowana na niego.
 - Tak - pogłaskał mój policzek. - Jesteś moją najukochańszą Kruszynką... Tak bardzo cię kocham...
 Obraz się rozmył i zmienił. Znalazłam się w salonie, gdzie przy kominku siedział Ramiro z kieliszkiem w ręku. Przełknęłam ślinę i podeszłam do niego. Spojrzałam na jego zniszczoną twarz. Wciąż przyglądał się zdjęciu mojej mamy, które wisiało nad kominkiem. Złapałam jego dłoń, czekając aż odwzajemni uścisk. Pamiętam ten dzień, była to siódma rocznica śmierci mojej mamy. Wtedy po raz pierwszy od tak długiego czasu on odwzajemnił uczucie...
 - Przepraszam - szepnął. - Przepraszam.
 - Nie masz za co przepraszać, tato - poczułam jak po moich policzkach spływały łzy.
 - Nie potrafię się zmienić... Tak mi jej brakuje - wstałam i usiadłam na jego kolanach, przytulając się do niego najmocniej jak potrafiłam. Nawet nie przeszkadzał zapach alkoholu. - Nie chcę i ciebie stracić.
 - Nie stracisz... Przyrzekam ci, że nigdy cię nie zostawię. 
 Obraz znowu zniknął, ale tym razem wróciłam do świątyni. Po moich policzkach spływały łzy. Od tak dawna nie widziałam swoich rodziców tak wyraźnie. Zaczynałam zapominać jak wyglądają, zaczynałam ich zapominać. Może to był powód, dlaczego zapragnęłam się tutaj pojawić.
 - "Przyrzekam ci, że nigdy cię nie zostawię" - zacytowała mnie Mneme. - Teraz znasz powód, dla którego chcesz opuścić obóz po swojej misji...
 - Opuścić? - usłyszałam czyiś głos. Odwróciłam się i zobaczyłam zdziwioną Klarę, która stała przy jednym z filarów. Nie mam pojęcia, jak długo tam była. - Jak to opuścić?
 - Klara - pokręciłam głową.
 - Nie możesz nas tak opuścić, przecież rodziny się nie opuszcza - zbliżyła się do mnie. - Wiem, że między nami nie zawsze było okej, ale jednak...
 - Klaro, to nie jest moja rodzina - poczułam się żałośnie, to mówiąc. - Jesteście moimi przyjaciółmi, najwspanialszymi, ale jednak moje serce jest gdzieś indziej...
 - Dylan wiedział?
 Pokiwałam głową.
 - Córka Ateny jak miło - w końcu odezwała się Mneme, która w tym czasie zdążyła sobie zrobić kawę? - Mam dla ciebie wiadomość. Posłuchaj, bo to może być bardzo ważne:
Pierwsze ostrze na łonie Matki Wojny zostało złożone,
Od wieków strzeże go Pani o białym oddechu.
Próbę odwagi musi podjąć śmiałek,
Aby udowodnić, czy czystym w swej wierze zostanie.
 Spojrzałyśmy z Klarą na siebie, wiedząc już, co właśnie zostało nam przedstawione.
 - Pierwsza przepowiednia - powiedziałyśmy na raz.



Leń nie chciał tego zrobić więc ją wyręczyłam:P
Kolejna notka napisana przez Kinge :D