piątek, 3 sierpnia 2012

Rozdział szósty

Zayn sparował mój cios i wyprowadził atak.
W ostatniej chwili obrócił miecz i uderzył mnie płazem w żebra.
Siła KOLEJNEGO ciosu, zwaliła mnie z nóg.
          Zrobiłam najgorszy błąd jaki mogłam. Wypuściłam z dłoni mój nowiutki miecz, który zrobił dla mnie Gregory. Był dłuższy od zwykłych greckich mieczy, a to tylko dlatego, że ja jestem straszną kaleką w walce na włócznie, a właśnie w tym specjalizują się dzieci Zeusa i najwyższe głowy obozu kazały przedłużyć mi klingę.
To był wspaniały pomysł!!
        Krwawe Oszczę - tak, wiem banalne ale tak właśnie nazwałam mój mieczyk - został wykuty w  żarzących węglach po uderzeniu pioruna i miał srebrzysty połysk. Na klindze zostało wygrawerowane jego imię po Grecku, a rękojeść została zrobiona z grubego rzemienia. Na głowicy został wyrzeźbiony piorun. Krwawe - tak go nazywałam w skrócie - był idealnym przedłużeniem mojej ręki i miałam ponad 25 cm przewagi nad przeciwnikiem.
 - Źle! Źle! Źle! - Zayn znów zaczął się na mnie wydzierać.
         Robił ze mnie pośmielisko na oczach wszystkich, którzy znajdowali się na sali treningowej min. Hani, która pracowała z Chesterem, nawet ona była lepsza ode mnie! Dylana, który pracował z blond włosą córką Ateny Clarą ( ta dziewczyna miała mikroprocesor zamiast mózgu! ), Na całe szczęście byłam od naszego wielkiego artysty lepsza i tylko to podtrzymywało mnie na duchu. A do tego jeszcze, sześciu zmienników naszych przeciwników. Nawet oni mogą odpocząć  a my nie!    
Przez całe dwa miesiące, które tu spędziłam wraz z Hanią i Dylanem były okropną męczarnią. Ćwiczyliśmy jak oszaleni. Dyrekcja kazała wszystkim zwiększyć ilość godzin treningowych, ale obozowicze mieli chociaż przerwy! A nasza trójka nowicjuszy zajeżdżała się od rana do wieczora, a robili nam tylko przerwy na posiłek!
Wyobraźcie to sobie.
5 rano pobudka.     
Dwugodzinna praca na świeżym powietrzy. Ćwiczenia wytrzymałościowe.
7 rano. Obozowicze - przerwa. Nowicjusze - praca z trenerami. ( władanie bronią, techniki walki ).
8,30 Śniadanie.
9,00 - 10,00 Obozowicze przerwa. Nowicjusze - Ujeżdżanie dzikich stworzeń, mitologia stworzeń i zastosowania ziół.
10,00 - 13,30 Trening walki  Wszyscy.
Przerwa dla wszystkich.
14,30 - obiad.
15,00 - 19,00 Zajęcia polowe.
19,30 Kolacja
20,00 Nowicjusze trening walki.
I tak na mijały całe dwa miesiące. Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.
W końcu nie wytrzymałam.
 - Boże! Mam już dość! - cisnęłam tarczą w kont sali, jak najmocniej umiałam - nie wysypiam się, ciągle haruje. Ty mnie od świtu do nocy zajeżdżasz i nawet nie jęczę. Ale ja NAPRAWDĘ moge być zmęczona jakbyś nie wiedział! 
Podniosłam z ziemi Krwawe i zaczęłam się oddalać.
 - Wracaj tu! - ryknął za mną brat.
Przyłożyłam dwa palce do głowy i odsalutowałam mu tyłem.
Słyszałam ciche poszepty wszystkich. Byłam chyba pierwsza, która sprzeciwiła się głównemu dowodzącemu i olała go. No ale cóż zasłużył.
         Przy wyjściu z sali treningowej zderzyłam się z Rikki. Ta dziewczyna naprawdę mnie nienawidzi. Gdy razem ćwiczymy daje mi największy wycisk i ośmiesza. Nie wiem co jej zrobiłam ale spoko. Zachowuje się tak odkąd zaczęłam latać i właśnie wtedy zaczęłam ją unikać.
 - Sorry. - rzuciłam beznamiętnie, odbiłam się od ziemi i zaczęłam dryfować ponad chmurami.
         Blisko nieba czuje się naprawdę bezpiecznie. Czuje, że wszystko mogę i jestem wstanie zrobić wszystko. Ale gdy postawiam nogi na ziemi znów wracam do szarej rzeczywistości. Srebrna zbroja dziwnie brzęczała na wietrze. Musiałam kilka razy łapać miecz aby nie rąbnął o ziemie kiedy pikowałam, albo robiłam beczki. Nikiedy dołączały do mnie orły. Najbardziej lubiłam orlicę o białym łbie, i złotym tułowiu. Jaj pióra odbijały promienie słoneczne i skrzyły się jak płynne złoto. Nazwałam ją Irys. Tak wiem, że to imię bogini ale pasowało to do niej. Jej pióra gdy są mokre stwarzają złudzenie tęczy. Dla tego ją tak nazwałam. Mam nadzieję, że bogini się nie obrazi.
Po kilku godzinach  latania, udałam się do domku Aresa ab coś przekąsić. Przyznam. Bałam  się spotkać z bratem. Zacząłby pewnie na mnie wrzeszczeć, a tak pójdę do ludzi, których cenię i mnie lubią.
Wślizgnęłam się przez okno do sypialni dziewczyn.
W ostatniej chwili uchyliłam się przed lecącym we mnie nożem.
 - Mogłabyś w końcu przestać bawić się w Piotrusia Pana? Kiedyś stracisz przez to głowę. - powiedziała Cerri wyciągając nóż wbity na wysokości głowicy do deski nad oknem.
 - Cer myślała, że Alex chce zaatakować. - powiedziała dziewięcioletnia Grace.
Była słodką dziewczynką o karmelowych włoskach do pasa i wielkich przerażających krwistych oczach. Gdy na cb patrzyła do końca nie wiedziałeś czy chce cię zabić, czy jest rozbawiona. 
Oberwała w sam czubek głowy od Cerri.
 - Mówiłam ci, że z cudzoziemcami nie masz gadać?
 - Ja nie cudzoziemiec tylko swój! - przyczepiłam się do rozmowy - a po za tym smarkaczu jak ty się do ciotki odnosisz? - mój wskazujący palec wzniósł się oskarżycielsko na rudowłosą.- ojciec Ci nie powiedział jak się do starszych odnosić?
Oby dwie dziewczyny ryknęły ze śmiechu.
Machinalnie przestałam grać i robić z siebie durnia zadowolona z zamierzonego efektu..
Przeszłam przez próg i zapytałam :
 - Macie coś dobrego w lodówce?
 - Sok pomarańczowy, kilka puszek energetyzujących, owoce, warzywa surowe mięso, trochę papki z marchewki ciasto szpinakowe i starą pizze z przed dwóch tygodni. - wielki tors Jackoba wyrósł przede mną i zaczął wyliczać na palcach. - to raczej wszystko.
Spojrzałam na lodówkę w zamyśleniu.
 - Ukradnę wam marchewkę, gruszkę i jednego energetyka. - wybrałam te rzeczy, zamknęłam nogą lodówkę i poszłam do sypialni dziewczyn.
W stronę Cer rzuciłam puszke z napojem:
 - Otwórz ty wyrodna bratanico!
Wszystko pochłonęłam w niecałe dwie minuty.
         Najedzona i zadowolona z życia pożegnałam się z gospodarzami i kulturalnie chciałam wyjść przez drzwi.Zderzyłam się z Chesterem, który miał na sobie tylko spodnie a w ręku miecz. Mi to cale nie przeszkadzało. Miałam słabość do dobrze rozwiniętych kaloryferów.  
 - Zrobiłaś niezłą scenkę na sali. Zayn jest wściekły. Na twoim miejscu unikał bym go.
Wzruszyłam lekceważąco ramionami.
 - Musi w końcu zrozumieć, że nie jestem robotem i kiedyś mogę mieć załamanie nerwowe.
Na odpowiedź syna Aresa musiałam poczekać, aż opróżni trzecią puszkę energetyka.
 - On cie kocha i nie chce abyś została daniem dla wysłanników dwunastki. W gruncie rzeczy tez tego nie chce. - spojrzał mi prosto w oczy.
JEgo niebieskie oczy były strasznie chipnotyzujące i to mnie w nich przerażało. Wszyscy z domku Aresa mają dziwne oczy.
Co prawda przez te miesiące zbliżyłam się do Chesa bardziej niż ktokolwiek. Ale jakiejś szczegulnej pikawy nie miałam gdy go widziałam, ale czułam, że jest mi bliski.
Zmusiłam się do odwrócenia wzroku.
 - Przecież mówiłeś, że bronie się zaskakująco mistrzowsko. I nikt mnie nie pokona? - zaczęłam go podpuszczać.
 - Tak? Jakoś tego nie pamiętam. - zobaczyłam ten specjalny błysk w oku przeznaczony tylko dla mnie.
 - Powtarzasz mi to przy każdym ćwiczeniu. - przypomniałam mu.
 - Będę musiał to sobie przypomnieć!
       Jego ręce zamknęły się dokładnie tam gdzie przed chwilą stałam. Próbował mnie złapać, nawet pare razy się mu udało, ale zawsze jakoś sie wybroniłam. W rezultacie końcowym. On przeleciał przez całą długość stołu i wylądował przed kominkiem, a ja na niego usiadłam. Oboje zaczęliśmy się śmiać jak oszaleni.   
Nagle usłyszałam trzy salwy grane na trąbce i bicie w wielki gong. Ten sygnał przekazywał, że coś niedobrego działo się w obozie.
 - Jazda do pokoju i z niego nie wychodź! - Chces zrzucił mnie z siebie i popchał w stronę drzwi.
 - Ale..
 - Nowicjuszom nie wolno brać w tym udział! Bez gadania jazda! Albo sam cie tam zawlokę! - popchnął mnie. Przeleciałam przez próg i zatrzymałam sie 10 cm nad  ziemią. Zrobiłam salto i stanęłam do pionu
 - DZIECI ARESA!! TO DZIEŃ TRIUMFU! TRZEBA BRONIĆ NASZEGO OBOZU! DO ZBROJOWNI! - usłyszałam triumfalny ryk wydający z 40 gardeł. Ches wychylił sie przez okno - Jeszcze tu jesteś?
Pokazałam mu język i poleciałam do swojego pokoju.
Kopnęłam w szafę, obijając sobie duży palec u nogi.
       Nagle na ziemię wypadła reszta mojej zbroi. Nagolenniki, tarcza stalowy gorset na tors i hełm.
Patrzyłam na to przez chwilę i zaczęłam szybko wkładać to na siebie. Zostawiłam jedynie hełm, bo od początku mi sie nie podobał. Pocięłam prześcieradło na kilka pasków i obwiązałam sobie nimi nadgarstki. Nie wiem czemu, ale dopiero teraz poczułam, że moja zbroja jest pełna.
Rozejrzałam sie czy teren czysty i wyleciałam przez okno. Podsłuchałam jak dzieci Hefajstosa mówią, że cyklop Fredrik znów wyrwał sie z pod kontroli Gregory'ego i uciekł, a przy tym rozwalił dwa budynki i spłoszył wszystkie jednorożce.
Nie chciałam  szukać go na własną rękę. Osobiście przerażała mnie myśl walczenia z trzypiętrowym cyklopem.
Podleciałam do domku Dionizosa. Zwisałam głową w duł i badałam czy teren czysty. Hanna tez nie chciała przegapić okazji i prubowała się wymknąć z domu ale Ben zaryglował jej drzwi, a ta waliła w nie.
 - Psyt! Psyt! PSYT! - w końcu odwróciła głowę w moją stronę - Co ci te biedne drzwi zrobiły? - zacmokałam z udawanym pożałowaniem - rusz się! Jeszcze trzeba skoczyć po Dylana!
Podałam jej rękę, ujęła ją rozpromieniona. Latanie z pasażerem było trudne, bo z ciągało mnie w dół, albo na prawo. Ale w końcu wylądowałyśmy na biednym Dylanie, który leżał na sofie zawiedziony.          
 - Au... - jęknął - Zo oberwałem z głowicy twojego miecza w czułe miejsce.
 - Przepraszam - tylko tyle zdołałam wykrztusić.
Hania nie była ani troche obolała bow wylądowałam na miękkiej sofie.
 - Ubieraj się! - prawdziwy wulkan energii! - i jedziemy skopać dupe pewnemu niegrzecznemu cyklopowi.
Oboje unieśliśmy pytająco brew.
 - Kim jesteś i co zrobiłaś z nasza Hanią? - zapytałam.
 - Starej Hani już nie ma. - powiedziała złowieszczo - teraz jest nowa ryzykantka Hania, łamiąca reguły itp.
 - Ja się cb boje! - powiedział Chłopak.


 - Zo czy dobrze usłyszałaś, że ostatnio widziano Fredrika na zachodniej części lasu? - spytał niedowiarek Dylan.
 - Tak! - powiedziałam gniewnie - Zayn mówił wyraźnie. Cyklop. Zachodnia część lasu. Kłopoty. Czy to aż tak trudne zrozumieć?
 - Ale ja tu nic nie widzę! - żalił sie chłopak.
 - Zamknij się albo powiem Aramisowi, aby cie zrzucił! - zagroziłam.
Chłopak dosiadał białego pegaza przeznaczonego dla jego domku. A Hanna jechała na swoim srokatym ogierze. Ja natomiast leciałam wolno.
 - Przestańcie się kłócić! - uciszyła nas Hania.
Nagle wszystkich wstrząsnął wybuch i jakby z pod ziemi wyłonił się cyklop dokładnie 20 metrów przed nami.
Jego jedno oko było skierowane wprost na nas.
 - Zabawki! - Powiedział jak małe dziecko, a z jego ust wyleciał płomień ognia. Wszyscy zrobili szybki unik.A ja blisko poznałam sie z drzewem.
 - Au... - jęknęłam.
        A w następnej chwili przeturlałam się aby nie zostać zmiażdżona łabskiem stwora. Unikałam jego łapsk jak ognia, ale on nadal chciał mnie złapać, a ja opadałam z sił.
Ale na szczęście przyszedł odwet. Dylan strasznie szybko zalewał Fredrika strzałami z łuku, a Hanna wyczarowała pnącze winogron i oplatała nim nogi stwora.
Wszystko było by wspaniale jakby cyklop się nie potknął i jego dupsko niebezpiecznie szybko zbliżało sie do mojej twarzy.        
Poczułam jak coś mnie unosi i niebezpieczne łaskotanie w brzuchu.
Otworzyłam oczy dopiero gdy powrotnie wylądowałam na ziemi. Byłam otoczona silnymi ramionami, które pilnowały aby nic mi sie nie stało.
 - Powinnaś siedzieć w pokoju! - usłyszałam nie znajomy dotąd głos chłopaka. 
 - Nie lubię zasad! - powiedziałam.
Chłopak zacmokał.
 - Te zasady są po to, abyś nie została zmiażdżona czterema literami Cyklopa. Two zwłoki by nieciekawie wyglądały. - jego głos działa na mnie strasznie kojąco. Miał głęboki głos, który poruszał moje serducho i czułam mrowienie w brzuchu..
Spojrzałam na chłopaka.
      Miał strasznie bladą cerę, różowe usta, ciemne jak noc włosy, i oczy koloru księżyca w pełni, nawet tak połyskiwały. Jego włosy sterczały pod dziwnymi kontami, mierzwione wiatrem. Miał kolczyk w brwi i nosie.  Jego piękne rysy twarzy przyciągały oko niejednej dziewczyny.
Kojarzyłam go z dnia kiedy przyszedł nam z pomocą kiedy duplikat Artemidy - Anabell, Hefajstosa - Henry'ego i Dionizosa - Derek'a. przybyli nas zabić.
 - Zoey - podałam mu rękę.
 - Shedow - uścisnął ją. - powinienem teraz przetransportować was przed oblicze najwyższej razy, ale mogli by was wykopać, a tak zobaczę czy warto was było ratować...  - uśmiechnął się cwaniacko.
 - Dzięki - mruknęłam - wiesz...
Usłyszałam sa sobą przerażone rżenie zwierzęcia i pisk Hani.
Wzbiłam się w powietrze i poleciałam wprost na cyklopa, który właśnie trzymał Tristana i Hanne w łapie i wymachiwał nimi w euforii radości.
Han próbowała uspokoić przerażone zwierzę, ale te nadal się szamotało.
A Dylanowi skończyły się strzały. 
Krwawe wbiło się głęboko w skórę Cyklopa, który ryknął z bólu i puścił Pegaza i jeźdźca. Na moje nieszczęści Fredrik uznał, że jestem zwykłą muchą i pacnął mnie z całej siły.
Z niewiarygodną prędkością leciałam do tyłu. Próbowałam wyhamować ale nie dałam rady. Poczułam jak na coś wpadam, a znajome ręce otaczają mnie w tali. Shedow uratował mnie, gdy mnie złapał, ale nie zamortyzował upadku. Odbiliśmy sie od ziemi i przekoziołkowaliśmy kilka metrów. W końcowym stadium wylądowałam na chłopaku, który był bardziej poobijany niż ja.
 - P-przepraszam... -jęknęłam schodząc z niego.
 - Już drugi raz uratowałem ci dziś życie więc wisisz mi obiad. - powiedział łapiąc powietrze.
 - Uważaj bo zaraz ci go wyczaruje. - pokazałam mu język.
 - Zoey! ZOEY - usłyszałam nawoływania Dylana.
 - Żyje! - odkrzyknęłam.
 - To dobrze bo cały rozwścieczony obóz chce z tobą gadać! - odkrzyknął.
Ups. Więc reszta już do nas dołączyła. No to teraz bd zabawa.
        Wzbiłam się w powietrze i zaczęłam rozciągać zbolałe mięśnie. Jeśli Shedow ma trochę rozumu powinien zaraz pojawić się gdzieś w tłumie i trzymać język za zębami.      
Ale na drodze do wściekłego Zayn'a stanął mi rozwścieczony Cyklop. Uchyliłam się przed jego pierwszym ciosem, wyrwałam z jego brzucha miecz i wylądowałam mu nad głową. Kretyn zaczął się rozglądać na wszystkie strony w poszukiwaniu mnie.
A ja miałam świetny widok na Rozwścieczony obóz. Rikki zabijała mnie wzrokiem, Zayn kipiał ze złości. Dylan i Hanna zgrywali niewiniątka.
 - Jak mogłaś opuścić swój pokój! Złamałaś regulamin!  - zaczął sie na mnie wydzierać Braciszek. Zaraz obok niego pojawiła sie jakaś dziewczyna i zaczęła go uspokajać.  Stawiam że to była Honey jego dziewczyna.
 - Regulamin mam w głębokim poważaniu. - odprysknęłam.
 - W tej chwili na dół! To może cie nie wywalą! JUŻ! - zaczął sie drzeć.
Westchnęłam.
          Nagle cyklop zamachnął sie i posłał w powietrze pierwsze dwie linie obronne z moim braciszkiem na czele. Obozowicze wylądowali na wierzchołkach drzew i w krzakach. Pegazy miały na tyle rozumu, że wzbiły się w powietrzem przed atakiem, ale reszta nie miała takiej możliwości. JA natomiast wskoczyłam  na barana Fredrikowi. Śmierdział jak dwie tony gówna. Kurczowo uczepiła się jego uszu. Miecz wypadł mi z ręki i wleciał do jakiejś szczeliny.
 - Szlag by to!
Ej! Dobry pomysł!
Odbiłam się od stwora i poszybowałam dokładnie przed nim.
 - Ej brzydalu! - rzuciłam w niego ułamaną częścią zbroi. - popatrz na mnie ty wielki śmierdzielu!
W końcu zwróciłam na siebie uwagę.
 - No chodź! Chodź! - zaczęłam go wołać.
 - ZOEY! NIE WAŻ SIĘ! - zaczął wołać Zayn.
 - ZO WRACAJ! - teraz usłyszałam głos Chestera.
Teraz nie mogłam się wycofać.
Zrobiłam wszystko o czym mnie uczył brat.
Otworzyłam oczy dokładnie w tym momencie kiedy Fred wyciągał po mnie łabska. Strzeliłam w niego salwą dwudziestu piorunów. Jeden po drugim.
W końcu Cyklop padł na ziemię.
Zadowolona z efektu mojej prazy przybiłam sobie piątkę z Hanią i Dylanem, którzy do mnie podlecieli.          - Nic nam nie zostawiłaś! - poskarżyła się przyjaciółka. 
Zgromiłam ich spojrzeniem:
 - Wypięliście się na mnie! Zdrajcy wy!
 - UWAGA! On jest ognio odporny. - krzyknął ktoś od Hefajstosa
Byłam za wolna i najbardziej oberwałam.  
Łapa Fredrika zacisnęła się mi kurczowo w tali, unieruchamiając nogi i boleśnie je gniótł.  Powoli traciłam oddech.
Znów walnęłam mu w łapę piorunem ale na nic.
Dylan próbował coś zrobić ale z mizernym skutkiem.      
 - Nie rzucę w niego bo zranię Zoey! - skarżyła się Hanna.
Nagle stwór wyrzucił mnie w powietrze i złapał za nogę. No cóż... przynajmniej potrafiłam oddychać. Ale od ciągłego potrząsania robiło mi sie niedobrze.
W końcu znieruchomiał, a ja zwisałam głowa w dół.
 - Może ktoś ruszy swoje zacne cztery litery i mnie stąd z ciągnie?!
Miny nastolatków były bezcenne. Wlepiali we mnie przerażone oczy, jedynie ci co mogli coś zrobić Dylan - brak strzał, Hania okładała cyklopa mieczem, Zayn, Chester, Rikki, Cerri i Shedow leżeli w krzakach, albo na drzewach, byli nieskuteczni. A reszta obozu nawet nie ruszyła się z miejsc!  
 - Przekąska do piesków! - Fred powiedział jak małe dziecko.
 - CO?!
Cisnął mnie do szczeliny gdzie wpadł mój miecz.
Zdołałam tylko lekko zamortyzować upadek, ale i tak poobijałam sie o twarde skały. Jęknęłam usiłując wstać. 
Śmierdziało tu padliną.
Za plecami usłyszałam warczenie. Bałam się odwrócić.


No to kolejna notka za nami.
Troche się rozpisałam bo chciałam wszystko zmieścić, ale i tak wiele rzeczy ominęłam. No cóż. Kinga bd miała trudne zadanie pisać dalej bo przerwałam w takim momencie. Mam nadzieje że nie zepsuje mi szyków ;P Nie no, tak czy siak się dostosuję:P
Pozdrawiam:P
Doma :* 

2 komentarze:

  1. jezzzu prosze dodaj jak najszybciej nie moge sie juz doczekac jestes swietna twoj blog jest swietny i twoje opowiadanie jest swietne ja chce juz nastepny rozdzial plisssssssss dodaj jak najszybciej prosze

    OdpowiedzUsuń
  2. masz wielgachny talent i nie da się tego ukryć.
    zostaję obserwatorką+licze na rew.

    http://camera-and-u.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń