Bolała mnie kostka, było mi zimno i niewygodnie, a rana na plecach paliła niemiłosiernie.. Wieki tkwiłam w tej jaskini skalnej, odkąd ujrzałam dwoje przerażająco białych gałek ocznych. Wtedy instynktownie zebrałam siły i najszybciej jak umiałam rzuciłam się do ucieczki. Byłam o wiele drobniejsza i zwinniejsza od tego potwora, który posiadał wielkie, ostre, białe kły, przerażająco białe gałki oczne i ogromniaste pazury, ale i tak zatopił pazury w moim ciele. Wyglądał jak tygrys wielkości słonia pomieszany z jakimś stworem morskim. Na grzbiecie rosły mu ostre szpikulce, a pomiędzy pazurami mieściła się błona. Pamiętam, że gdy na mnie warknął poczułam smród gnijącego ciała i przeraziłam się nie na żarty. Zaczęłam wrzeszczeć jak porąbana i rzuciłam się do ucieczki. Biegłam przez plątaninę korytarzy, klnąc na siebie, że musiałam zgubić mój miecz. Zostałam tylko z małym sztylecikiem.
Na całe szczęście jaskinia znajdowała się jakieś 20 metrów nad potworem i nie potrafił tu doskoczyć. Próbowałam się zdrzemnąć ale nie potrafiłam. Było o wiele za zimno, zamarzały mi palce u rąk i nóg, a ja nie miałam się czym przykryć. Drżałam jakbym miała epilepsję.Rana na plecach paliła i zapomniałam na chwile o bólu w kostce. Nawet już nie zważałam na to, że futrzak znajdywał sie coraz wyżej. I tak już mu obiecałam, że zrobię sobie z niego futro na zimę. Żałuje, że zrezygnowałam z nauki strzelania z łuku. Przydał by mi się teraz pełen kołczan strzał. Naszpikowałam bym potwora i zrobiłabym z niego poduszkę na szpilki. Jak wyjdę z tego cało poproszę Dylana aby mnie pouczył strzelać.
Zimno.
Próbowałam sobie przypomnieć jakim potworkiem może być ta tygrysia-foka, ale jakoś nie bardzo uważałam na lekcjach Filologi zwierząt z Chen'em. A historia z Ciachem wg mnie nie interesowała. Dałabym teraz wszystko za kogoś od Ateny aby mi powiedział jak mam walczyć z tym czymś.
Nagle głowa stwora pokazała się u wylotu jaskini. Spojrzałam na niego. Rył pazurami o skałę próbując się utrzymać, ale wciąż kłapał na mnie wielgachnymi zębami.
Wiele nie myślałam, bo czułam się jak we śnie... za pewne przez szybki upływa krwi. Wzięłam i kopnęłam w pysk potworka, który stracił równowagę i runął na ziemię.
Na chwilę mam spokój... ale ciekawe jak długo mu zajmie wdrapanie się wyżej.
Usłyszałam krzyki i u wlotu strzeliny pokazały sie dwie postacie, które na prawdę szybko przebierały nóżkami.
Po głosach poznałam Dylana i Hannę. Ta druga jakby kulała. Biegła strasznie nierównomiernie. Jaskinia zatrzęsła sie poleciał kurz i głazy i do pomieszczenia wleciały kolejne dwa rozwścieczone futrzaki.
- No wreszcie odsiecz! - krzyknęłam ile miałam pary w ustach.
Ale ci nic. Biegali w popłochu.
Przyjrzałam się im. Hania miała na sobie zbroję, ale nie widziałam miecza. Za to Dylan miał na sobie tylko nagolenniki, i napierśnik oraz kołczan ze strzałami.
No to oddział ratunkowy jakich mało...
- EJ! TUTAJ! - ryknęłam i zaczęłam machać rękami jak powalona.
W końcu Hanna mnie zauważyła.
Zaczęła podbiegać do mnie, ale na jej drodze stanął futrzak.
- HARYBSY!! - wydarła się i zrobiła szybki odwrót.
CO?! Harybsy? Przecież one nas rozszarpią na śniadanie! Jaki heros da sobie z nim rade? A początkujący jest spisany na straty od razu. Jak na ironię zgubiłam gdzieś miecz... pięknie.
Dylan okładał potwory strzałami. Jednego oślepił całkowicie, a drugi wyglądał jak poduszka na szpilki. Ale w końcu musiały mu się strzały skończyć...
Gdy zobaczyłam jak jeden potworek runął na ziemię zaczęłam skakać i bić brawo.
- Tak! Dylan! Zajebisty jesteś! Tak daa...
Leciałam w dół. Zaczęłam wrzeszczeć i zakryłam twarz dłońmi. Oczywiście po kilku metrach zatrzymałam się w powietrzu i zaczęłam lewitować. Jak zwykle.
- Zoey! JA ci zaraz dam mnie tak straszyć! - wydarła się Han.
- Tak... tak... Macie ze sobą ambrozję? Albo cokolwiek? - pokiwali przecząco głowami - nieźle.
Runęłam na ziemię.
Całowałam twarzą glebę. Kręciło mi się w głowie i nie wiedziałam gdzie jestem. Głupie uczucie. Ktoś mnie obioł i próbował podnieść. Ból w plecach nie dał mi funkcjonować, a kostka nie pozwalała mi stanąć na nogach.
Zrobiło mi się słabo i straciłam orientacje.
A później widziałam ciemność.
Poczułam ból w policzku.
OD razu otworzyłam oczy i potarłam bolące miejsce.
- Mówiłam, że ja to zrobię. - usłyszałam znajomy dziewczeński głos.
- Teraz to ona bd wściekła. - teraz zabrał głos chłopak.
- Narazie i tak nie kontaktuje. - westchnęła - Zoey? Zoey? Słyszysz mnie?
Zamrugałam kilkaset razy.
Przed oczami malowały mi sie kontury, a później osoby.
Zamrugałam jeszcze kilka razy.
- Kto mi przyłożył? - spytałam wściekła przyjaciół.
Hanna uśmiechnęła się niewinnie.
- Tak jakoś ręka mi się omsknęła. - zaśmiała się sztucznie.
Spojrzałam na nią wściekła.
- Zaraz to mi się przez przypadek ręka omsknie. - zagroziłam - a tak wg to gdzie przerośnięte pieski?
Gdy mój umysł wrócił do normalności mogłam zadać te pytanie.
- Gdzieś dwieście metrów od nas próbują się do nas przekopać. - wskazał Dylan - gdy zaryłaś twarzą o ziemię, to Han chciała odgonić je winoroślami. Ale przy tym - popatrzyła na nią podejrzliwie - rozwaliła pół jaskini zakopując nas w tym tunelu, a Harybsy w drugim. A ja cie tu przyniosłem. - wyszczerzył się.
Wytrzeszczyłam na nich czy.
- Nie mogliście szybciej PRZYJŚĆ?! Marzłam na kość, a wy mnie nawet nie szukaliście! Czekałam na was wieki! A wy co? Chociaż uporaliście sie z cyklopem? Przyrzekam, że jak dorwę tego cyklopa co mnie tu spuścił to zostanie wgnieciony do podłoża i... - moje usta zostały przesłonięte przez dłoń Dylana, gdy klnęłam jak szewc.
W końcu spojrzałam na niego morderczym spojrzeniem i puścił mnie.
- Jak byś chciała wiedzieć to ja leżałam w szpitalu bo coś mi szwankuje w node, wiesz? - Hanna wskazała na swoje udo. Zauważyłam wielki biały opatrunek.
- Dobra usprawiedliwiona, a ty? - zwróciłam moje mordercze spojrzenie znów na Dylana, a ten zakłopotał się - zdrajca! - warknęłam.
- Zo to nie tak! Znaczy... czekałem na Hanne... - zaczął się tłumaczyć.
Uciszyłam go gestem.
- Pogrążasz się.
Udałam obrażoną.
On się produkowała, a Han się śmiała.
Coś dziwnie zaswędziało mnie na plecach i od razu przypomniałam sobie o ranach.
- Co ze mną zrobiliście? - chciałam zobaczyć moje plecy, ale zostało mi to zakazane.
- Uwierz. Nie chcesz tego oglądać. - powstrzymał mnie chłopak. - sprawiłem, aby krew przestała lecieć i aby aż tak potwornie nie bolało. Nie zasklepiłem ran i oszczędź sobie widoku. Naprawdę.
Zrobiłam wielkie oczy.
- Postanowiłam uwierzyć ci na słowo. - odparłam. A tak mnie korciło aby spojrzeć - Nie widzieliście przypadkiem mojego miecza?
Hanna podała mi głowicę
- Trzymaj. Te cholerstwo za Chiny nie chce się otworzyć. - powiedziała oburzona.
Spojrzałam na nią z ukosa.
- Niegodnym się nie pokazuje. - prychnęłam.
Nacisnęłam na rzeźbiony piorun, i od razu z chrzęstem wyskoczyła klinga o włos mijając twarz Dylana. Zcięło mu kosmyk włosów.
- ZO! Uważaj z tym trochę! Tak ociupinkę!
Zignorowałam go.
- Od razu lepiej się czuje. A przy okazji - zwróciłam się do dziewczyny - W tym miejscu ma czarodziejski guzik i na niego się przyciska. Tak na przyszłość.
Wstałam i od razu sie zachwiałam.
Od razu zostałam złapana.
- Dzięki.
- Nie ma za co. - odparli chórkiem.
- No to znajdźmy teraz stąd wyjście. - powiedziała Hanna.
- Ilu zabiliście? - zapytałam.
Popatrzyli po sobie.
- Jeden na pewno - powiedział Dylan - jednego naszpikowałem strzałami ale ma za gróbą skór abym się przedarł. - spojrzął na Hannę
- Może jeden zginął jak się zapadło? - zapytała Hanna.
- Marne szanse. - odparłam - dobra ruszmy się. - spojrzałam w stronę odgłosów futrzaków - nie che zostać przekąską dla posłańców fałszywych.
Powoli zaczęliśmy się przemieszczać w przeciwległą stronę. Nie było łatwo iść po omacku.
- Ble... cuchnie tu starymi grzybami. - powiedziałam.
- Mi to śmierdzi zgnitym mięsem. - odparł Dylan.
Zatrzęsła się ziemia.
Usłyszałam odgłos spadających głazów i ujadanie Harybsów.
Wszyscy wydarliśmy sie w niebo głosy.
- Wiej! - ryknęłam popychając swoich przyjaciół - jak stoimy z bronią?
- Mamy twój miecz, strzały Dylana i jego nóż myśliwski! - krzyknęła Hanna.
Nie no... jak jedno znasz ujdzie z życiem to bd dobrze.
- Są już za nami! - krzyknął Dylan.
Super...
Biegłam jako ostatnia i byłam narażona na ostre zęby potworów. Jakoś los do mnie się nie uśmiechał. Zaraz przede mną biegła Hanna, utykałyśmy razem, a z dziesięć metrów przed nami biegł Dylan i ciągle się od nas oddalał. Skubaniec biegł na prawdę szybko.
Czułam oddech potworów na mojej szyi.
- Szybciej! Zaraz nas dogonią1 - wydarłam sie na Hannę
Potwór potknął się i miałyśmy kilka sekund przewagi.
Przyśpieszyłyśmy widząc okazję.
Ale na co to było? I tak w dwóch susach dogoniły nas.
Przyjaciółka zachwiała się i wpadłam na nią. Przetoczyłyśmy się kilka razy i zatrzymałam się na niej. Instynktownie podniosłam miecz w samą porę aby zatrzymać szczęki Harybsy. Bestia była strasznie silna. I napierała na mnie nie zważając na ostrze. W końcu z jego gardła trysnęła krew, a ten nic. Zaczęłam drzeć się jak opentana, a zaraz za mną Hanna.
Zęby stwora były coraz bliżej mnie, a moje ręce robiły się coraz cięższe. Zmusiłam się do podtrzymania z drugiej strony miecza. Z mojej dłoni trysnęła krew. Ale adrenalina robiła swoje i prawie tego nie czułam.
- ZO! - wydarłą mi sie do ucha przyjaciółka
- CO?! - sapnęłam.
- Krew ci leci!
Użyczyłam ją jednym niedowierzającym spojrzeniem.
- Serio? Nie zauważyłam!
Z lewej strony pojawiła się druga paszcza. Znów wydarłyśmy się.
Widząc krytyczną sytuację postanowiłam zrobić coś szalonego.
Przykurczyłam nogi i oparłam je o pierś zwierzęcia.
- Hanna! Zaboli! Uważaj!
Spróbowałam przerzucić Harybsę.
Napięłam wszystkie moje mięśnie. Jakimś cudem przerzuciłam przez siebie zwierzę, które uderzyło o ścianę i całe pomieszczenie zadygotało. Wiedziałam, jak silny może być półbóg, ale nie sądziłam, że bd umiał przerzucić przez siebie tonę żywego mięsa. Chyba zacznę wierzyć w silę Heraklesa.
USłyszałam przeraźliwy krzyk Hanny, a zaraz po nim szloch.
Cięłam w łapę stwora, który zatopił pazury w ramieniu Hanny. Miecz zatrzymał sie dopiero na kości. Zwierze zawyło i odskoczyło.
- DYLAN! - wydarłąm się.
Nie miałam bladego pojęcia co mam robić z taką raną! To było przerażające!
Podbiegłam do przyjaciółki, która wiła sie w bólu.
- Han... Spokojnie... Zaraz Dylan przyjdzie... a tym czasem, spróbuje nas utrzymać przy, życiu, ok?
- Załóż mi opaskę! - sapnęła przez łzy.
Odwinęłam prowizoryczne rękawice i spróbowałam zrobić opaskę uciskową. W połowie zawiązywania już musiałam walczyć na śmeirć i życie.
- No chodź! Chodź kupo sadła! - warknęłam na wielkie coś.
Pacnął mnie łapą i wylądowałam na ścianie.
LEdwie c się podniosłam zatopił zęby w moim przedramieniu. Krzyknęłam w bólu. Próbowałam ciąć zwierza, ale nie potrafiłam przebić sie przez skórę, dostatecznie głęboko.
Ręki nie czułam i usłyszałam trzask kości.
Ból przeszył mi całe ciało. To nie było przyjemne.
Stwór zawył, a z jego oka sterczała strzała. Puścił mnie i odskoczył. Zza mich pleców wylatywały strzały, jedna za drugą w przerwach... nawet nie wiem czy sekundowych. Harybsy zostały naszpikowane strzałami i powoli zaczęły się wycofywać.
- Zo Nic ci nie jest? - zapytał Dylan.
- Hanna... - szepnęłam ból nie dał mi nic więcej powiedzieć.
Książę zostawił mnie i poleciał do swojej księżniczki. Nie no bardzo miło.
- Trzymaj! - rzucił zza pleców jakiś flakonik - nalej kilka kropli na rękę.
Spojrzałam na to podejrzliwie.
- Co to? - otworzyłam flakonik i do mojego nosa naleciała słodka woń.
- Ambrozja. Lepiej tego nie pij... możesz pójść z dymem. - powiedział i zaczął zajmować się Hanią, która siedziała w kałuży krwi i wmawiała... dość przytomnie... Dylanowi, że jej nic nie jest.
- Hania nie kłuć sie! Bo tam zajdę! - zagroziłam.
Dziewczyna posłuchała.
Znów usłyszałam ujadanie. Matko! Czy to się kiedyś nie może skończyć?
- Wy się zajmujcie sobą... A ja rozwalę parę łbów.- próbowałam się podnieść.
- Siedź tam! Nie przyjdą bliżej niż zasięg strzały! - syknął chłopak - za bardzo sie boją.
Nalałam kilka kropel na ranę. Usłyszałam trzask, ale bólu już nie.
Krew przestała się sączyć, a ręka nie wyglądała na aż taką... połamaną.
- Ale fajnie! - nie czułam wg bólu gdy machałam w niej mieczem.
- Zo... dłoń tez pokrop. - powiedział Dylan nawet się nie obracając.
Spojrzałam na dłoń. Szkarłatny płyn sączył się z rany, a ja nic nie czułam. Fajnie!
Pokropiłam i dłoń.
Czułam sie jak nowo narodzona i zauważyłam że Hanna też. Stała o własnych siłach i uśmiechała sie do mnie. Niedobrze mi sie zrobiło na widok jej rany.
Usłyszałam odgłosy łap w korytarzu.
- Zarządzam odwrót! - powiedziałam i zaczęłam biec.
Zaraz za mną usłyszałam ujadanie. Biegliśmy ramię w ramię, po głupich kamieniach, które wchodziły nam pod nogi. Nagle Dylan zatrzymał sie. Zrobiłąm to samo wraz z Hanią.
- Biegnijcie! Zatrzymam je! - krzyknął Dylan.
- Kumpli sie nie zostawia! - klepnęłam go w ramię obracając miecz.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! - krzyknęła Hanna dzierżąc nóż myśliwski.
Uśmiechnęłam się do nich.
- Biorę tego z raną. - oznajmiłam - będzie zabawa!
NA te słowa z ciemności wyskoczyły stwory. Jeden w locie poleciał do tyłu jak oberław w pysk strzałą, a moje nowe futro zaszarżowało na mnie.
Przefrunęłam nad nim, a ten wpakował sie do ściany.
Szybko pozbierał się i zaszarżował.
Zrobiłąm unik, a on wpakował się na swojego kumpla.
- Nie są zwrotne! - powiedziąłam do przyaciół.
- Bardzo nam tym pomogłaś! - odkrzyknęła Hanna.
Stwór znów na mnie zaszarżował, a ja wiedziałam dokładnie co zrobić. Położyłam sie ba ziemi, a gdy nade mną skoczył cięłam w sam środek rany. Usłyszałam trzask i stwór padł bez ducha. Cel prosto w krtań. Zayn bd ze mnie dumny.
Zgramoliłam się z ziemi i postanowiłam pomóc przyjaciołom.
Hanna była wściekła, bo jej nóż utknął w cielsku Stworka i nie umiała go wydostać, a Dylan mierzył ostatnia strzałą. Stworek przez krew totalnie nie widział na oczy i teraz kręcił się w kółko wokół nas.
- Miecz! - krzyknęła Hanna, w tej samej chwili co zaszarżował na nią potwór.
Rzuciłam jej go.
Zaczęła go okładać, a ja bez broni czułam się naga. Zaraz zostanę zmiażdżona przez stwora! Przefrunęłam nad niem i usiadłam na niego, mocno trzymając się futra.
- Co ty robisz? - krzyknął Dylan.
Wyszczerzyłam sie do niego:
- Pomyślałam, że bezpiecznie bd na nim.
Zobaczyłam jak Hannie zaświeciła się lampka nad głową.
- Mam pomysł jak się stąd wydostać! - krzyknęłam - Dylan! Wskakuj na niego!
- Co?!
- Nie gadaj tylko podaj rękę! - ucięłam.
Chłopak usiadł za mną i obiął mnie ramieniem w tali.
- Nie jaraj się. - Mruknęłam.
Podałam Hannie rękę i zajęła miejsce przede mną.
- Trzymajcie się!
Nie mam pojęcia jak ona zmusiła to coś do biegu, ale biegło. Po jakimś czasie zobaczyłam strzelinę w jaskini.
- ŚWIATŁO!
Hanna skierowała tam potwora.
- Trzymajcie się!
Szarpnęło i poszybowałam w górę.
Pisnęłam gdy zobaczyłam przed twarzą dach, któregoś domku. Zasłoniłam się rękami. Poczułam jak kolejno uderzam w drewno. Zatrzymując się na sofie na parterze.
Domek Posejdona... To mi się od Rikki oberwie. W sumie to dobrze jej tak.
Szybko wyleciałam na zewnątrz.
Dość duże zbiegowisko się zrobiło.
A wszyscy zaspani. Jedynie Chester i Zayn dzierżyli oręż w rękach. Mieli roztrzepane włosy.
- Dzięki, że mnie szukaliście. - krzyknęłam oburzona w stronę dwójki. Odwróciłam się do nich plecami i poszybowałam w stronę przyjaciół zmagających sie z potworem. Skierował się na mnie.
- Miecz!
Załapałam go.
Zrobiłam niezłe salto w powietrzu i przez całą długość pleców cięła Harybsę. Zawył z bólu i wylądował na gapiach.
Rzuciłam oręż przyjaciółce.
- To Harybsa! - szeptali obozowicze.
- Zo! Co ty masz na plecach? - usłyszałam krzyk brata.
Spiorunowałam go spojrzeniem.
- Jak mnie porzuciliście na pastwę trzech Harybst to jedna zatopiła we mnie pazury. Ładnie, nie? - obróciłam się do nich plecami a wszyscy widzowie krzyknęli ble.
Podleciałam do przyjaciół.
- I jak to widzicie? - spytałam.
- Ledwie stoi. - odparł Dylan.
- Han.. zostawiamy ci pełne pole do popisu. Jakby co to cie ubezpieczamy! - Wymigaliśmy się i poszliśmy do dziury w ziemi, którą zrobił potwór.
- Ładne koszary do bronienia. - zagadnęłam.
- No.
Ledwie co potwór wstał to zaszarżował prosto na nas omijając Hanię z mieczem. Dylan zdążył wyskoczyć, ale ja nie zdążyłam. Trzymałam szczęki stwora oddalone na wyciągnięcie ręki.
Matko! Odór z jego paszczy jest odrażający!
Ślina ściekała mi na twarz... ble!
Nagle znieruchomiał i padł na mnie.
Straciłam tchu gdy jego ciało przygniotło mnie bezwładnie. Miałam głowę w jego paszczy. Dosłownie i wcale i się to nie podobało.
Próbowałam cokolwiek wymacać... Natrafiłam na rękojeść noża, ale nie potrafiłam jej wyciągnąć. W końcu ktoś chwycił mnie za rękę i wyciągnął mnie.
Moim wybawcą okazała sie Hanna.
Obie podpierałyśmy sie o siebie, a później gestem zaprosiłyśmy Dylana, który był najmniej pokiereszowany. Wszyscy wiwatowali i krzyczeli nasze imiona. W oczach Zayn'a widziałam dumę.
Nagle jakieś złote światło spowiło naszą trójkę.
- Jestem z ciebie dumny! - usłyszałam głos ojca - niech służy ci to dobrze.
Na mojej szyi pojawił się wisiorek z moim imieniem i małym diamencikiem...
Po prost napisałam istą powieść;P
Mam nadzieje, że nie zmaściłam:P
Resztę opisze Kinga!
Bujka:*
Na całe szczęście jaskinia znajdowała się jakieś 20 metrów nad potworem i nie potrafił tu doskoczyć. Próbowałam się zdrzemnąć ale nie potrafiłam. Było o wiele za zimno, zamarzały mi palce u rąk i nóg, a ja nie miałam się czym przykryć. Drżałam jakbym miała epilepsję.Rana na plecach paliła i zapomniałam na chwile o bólu w kostce. Nawet już nie zważałam na to, że futrzak znajdywał sie coraz wyżej. I tak już mu obiecałam, że zrobię sobie z niego futro na zimę. Żałuje, że zrezygnowałam z nauki strzelania z łuku. Przydał by mi się teraz pełen kołczan strzał. Naszpikowałam bym potwora i zrobiłabym z niego poduszkę na szpilki. Jak wyjdę z tego cało poproszę Dylana aby mnie pouczył strzelać.
Zimno.
Próbowałam sobie przypomnieć jakim potworkiem może być ta tygrysia-foka, ale jakoś nie bardzo uważałam na lekcjach Filologi zwierząt z Chen'em. A historia z Ciachem wg mnie nie interesowała. Dałabym teraz wszystko za kogoś od Ateny aby mi powiedział jak mam walczyć z tym czymś.
Nagle głowa stwora pokazała się u wylotu jaskini. Spojrzałam na niego. Rył pazurami o skałę próbując się utrzymać, ale wciąż kłapał na mnie wielgachnymi zębami.
Wiele nie myślałam, bo czułam się jak we śnie... za pewne przez szybki upływa krwi. Wzięłam i kopnęłam w pysk potworka, który stracił równowagę i runął na ziemię.
Na chwilę mam spokój... ale ciekawe jak długo mu zajmie wdrapanie się wyżej.
Usłyszałam krzyki i u wlotu strzeliny pokazały sie dwie postacie, które na prawdę szybko przebierały nóżkami.
Po głosach poznałam Dylana i Hannę. Ta druga jakby kulała. Biegła strasznie nierównomiernie. Jaskinia zatrzęsła sie poleciał kurz i głazy i do pomieszczenia wleciały kolejne dwa rozwścieczone futrzaki.
- No wreszcie odsiecz! - krzyknęłam ile miałam pary w ustach.
Ale ci nic. Biegali w popłochu.
Przyjrzałam się im. Hania miała na sobie zbroję, ale nie widziałam miecza. Za to Dylan miał na sobie tylko nagolenniki, i napierśnik oraz kołczan ze strzałami.
No to oddział ratunkowy jakich mało...
- EJ! TUTAJ! - ryknęłam i zaczęłam machać rękami jak powalona.
W końcu Hanna mnie zauważyła.
Zaczęła podbiegać do mnie, ale na jej drodze stanął futrzak.
- HARYBSY!! - wydarła się i zrobiła szybki odwrót.
CO?! Harybsy? Przecież one nas rozszarpią na śniadanie! Jaki heros da sobie z nim rade? A początkujący jest spisany na straty od razu. Jak na ironię zgubiłam gdzieś miecz... pięknie.
Dylan okładał potwory strzałami. Jednego oślepił całkowicie, a drugi wyglądał jak poduszka na szpilki. Ale w końcu musiały mu się strzały skończyć...
Gdy zobaczyłam jak jeden potworek runął na ziemię zaczęłam skakać i bić brawo.
- Tak! Dylan! Zajebisty jesteś! Tak daa...
Leciałam w dół. Zaczęłam wrzeszczeć i zakryłam twarz dłońmi. Oczywiście po kilku metrach zatrzymałam się w powietrzu i zaczęłam lewitować. Jak zwykle.
- Zoey! JA ci zaraz dam mnie tak straszyć! - wydarła się Han.
- Tak... tak... Macie ze sobą ambrozję? Albo cokolwiek? - pokiwali przecząco głowami - nieźle.
Runęłam na ziemię.
Całowałam twarzą glebę. Kręciło mi się w głowie i nie wiedziałam gdzie jestem. Głupie uczucie. Ktoś mnie obioł i próbował podnieść. Ból w plecach nie dał mi funkcjonować, a kostka nie pozwalała mi stanąć na nogach.
Zrobiło mi się słabo i straciłam orientacje.
A później widziałam ciemność.
Poczułam ból w policzku.
OD razu otworzyłam oczy i potarłam bolące miejsce.
- Mówiłam, że ja to zrobię. - usłyszałam znajomy dziewczeński głos.
- Teraz to ona bd wściekła. - teraz zabrał głos chłopak.
- Narazie i tak nie kontaktuje. - westchnęła - Zoey? Zoey? Słyszysz mnie?
Zamrugałam kilkaset razy.
Przed oczami malowały mi sie kontury, a później osoby.
Zamrugałam jeszcze kilka razy.
- Kto mi przyłożył? - spytałam wściekła przyjaciół.
Hanna uśmiechnęła się niewinnie.
- Tak jakoś ręka mi się omsknęła. - zaśmiała się sztucznie.
Spojrzałam na nią wściekła.
- Zaraz to mi się przez przypadek ręka omsknie. - zagroziłam - a tak wg to gdzie przerośnięte pieski?
Gdy mój umysł wrócił do normalności mogłam zadać te pytanie.
- Gdzieś dwieście metrów od nas próbują się do nas przekopać. - wskazał Dylan - gdy zaryłaś twarzą o ziemię, to Han chciała odgonić je winoroślami. Ale przy tym - popatrzyła na nią podejrzliwie - rozwaliła pół jaskini zakopując nas w tym tunelu, a Harybsy w drugim. A ja cie tu przyniosłem. - wyszczerzył się.
Wytrzeszczyłam na nich czy.
- Nie mogliście szybciej PRZYJŚĆ?! Marzłam na kość, a wy mnie nawet nie szukaliście! Czekałam na was wieki! A wy co? Chociaż uporaliście sie z cyklopem? Przyrzekam, że jak dorwę tego cyklopa co mnie tu spuścił to zostanie wgnieciony do podłoża i... - moje usta zostały przesłonięte przez dłoń Dylana, gdy klnęłam jak szewc.
W końcu spojrzałam na niego morderczym spojrzeniem i puścił mnie.
- Jak byś chciała wiedzieć to ja leżałam w szpitalu bo coś mi szwankuje w node, wiesz? - Hanna wskazała na swoje udo. Zauważyłam wielki biały opatrunek.
- Dobra usprawiedliwiona, a ty? - zwróciłam moje mordercze spojrzenie znów na Dylana, a ten zakłopotał się - zdrajca! - warknęłam.
- Zo to nie tak! Znaczy... czekałem na Hanne... - zaczął się tłumaczyć.
Uciszyłam go gestem.
- Pogrążasz się.
Udałam obrażoną.
On się produkowała, a Han się śmiała.
Coś dziwnie zaswędziało mnie na plecach i od razu przypomniałam sobie o ranach.
- Co ze mną zrobiliście? - chciałam zobaczyć moje plecy, ale zostało mi to zakazane.
- Uwierz. Nie chcesz tego oglądać. - powstrzymał mnie chłopak. - sprawiłem, aby krew przestała lecieć i aby aż tak potwornie nie bolało. Nie zasklepiłem ran i oszczędź sobie widoku. Naprawdę.
Zrobiłam wielkie oczy.
- Postanowiłam uwierzyć ci na słowo. - odparłam. A tak mnie korciło aby spojrzeć - Nie widzieliście przypadkiem mojego miecza?
Hanna podała mi głowicę
- Trzymaj. Te cholerstwo za Chiny nie chce się otworzyć. - powiedziała oburzona.
Spojrzałam na nią z ukosa.
- Niegodnym się nie pokazuje. - prychnęłam.
Nacisnęłam na rzeźbiony piorun, i od razu z chrzęstem wyskoczyła klinga o włos mijając twarz Dylana. Zcięło mu kosmyk włosów.
- ZO! Uważaj z tym trochę! Tak ociupinkę!
Zignorowałam go.
- Od razu lepiej się czuje. A przy okazji - zwróciłam się do dziewczyny - W tym miejscu ma czarodziejski guzik i na niego się przyciska. Tak na przyszłość.
Wstałam i od razu sie zachwiałam.
Od razu zostałam złapana.
- Dzięki.
- Nie ma za co. - odparli chórkiem.
- No to znajdźmy teraz stąd wyjście. - powiedziała Hanna.
- Ilu zabiliście? - zapytałam.
Popatrzyli po sobie.
- Jeden na pewno - powiedział Dylan - jednego naszpikowałem strzałami ale ma za gróbą skór abym się przedarł. - spojrzął na Hannę
- Może jeden zginął jak się zapadło? - zapytała Hanna.
- Marne szanse. - odparłam - dobra ruszmy się. - spojrzałam w stronę odgłosów futrzaków - nie che zostać przekąską dla posłańców fałszywych.
Powoli zaczęliśmy się przemieszczać w przeciwległą stronę. Nie było łatwo iść po omacku.
- Ble... cuchnie tu starymi grzybami. - powiedziałam.
- Mi to śmierdzi zgnitym mięsem. - odparł Dylan.
Zatrzęsła się ziemia.
Usłyszałam odgłos spadających głazów i ujadanie Harybsów.
Wszyscy wydarliśmy sie w niebo głosy.
- Wiej! - ryknęłam popychając swoich przyjaciół - jak stoimy z bronią?
- Mamy twój miecz, strzały Dylana i jego nóż myśliwski! - krzyknęła Hanna.
Nie no... jak jedno znasz ujdzie z życiem to bd dobrze.
- Są już za nami! - krzyknął Dylan.
Super...
Biegłam jako ostatnia i byłam narażona na ostre zęby potworów. Jakoś los do mnie się nie uśmiechał. Zaraz przede mną biegła Hanna, utykałyśmy razem, a z dziesięć metrów przed nami biegł Dylan i ciągle się od nas oddalał. Skubaniec biegł na prawdę szybko.
Czułam oddech potworów na mojej szyi.
- Szybciej! Zaraz nas dogonią1 - wydarłam sie na Hannę
Potwór potknął się i miałyśmy kilka sekund przewagi.
Przyśpieszyłyśmy widząc okazję.
Ale na co to było? I tak w dwóch susach dogoniły nas.
Przyjaciółka zachwiała się i wpadłam na nią. Przetoczyłyśmy się kilka razy i zatrzymałam się na niej. Instynktownie podniosłam miecz w samą porę aby zatrzymać szczęki Harybsy. Bestia była strasznie silna. I napierała na mnie nie zważając na ostrze. W końcu z jego gardła trysnęła krew, a ten nic. Zaczęłam drzeć się jak opentana, a zaraz za mną Hanna.
Zęby stwora były coraz bliżej mnie, a moje ręce robiły się coraz cięższe. Zmusiłam się do podtrzymania z drugiej strony miecza. Z mojej dłoni trysnęła krew. Ale adrenalina robiła swoje i prawie tego nie czułam.
- ZO! - wydarłą mi sie do ucha przyjaciółka
- CO?! - sapnęłam.
- Krew ci leci!
Użyczyłam ją jednym niedowierzającym spojrzeniem.
- Serio? Nie zauważyłam!
Z lewej strony pojawiła się druga paszcza. Znów wydarłyśmy się.
Widząc krytyczną sytuację postanowiłam zrobić coś szalonego.
Przykurczyłam nogi i oparłam je o pierś zwierzęcia.
- Hanna! Zaboli! Uważaj!
Spróbowałam przerzucić Harybsę.
Napięłam wszystkie moje mięśnie. Jakimś cudem przerzuciłam przez siebie zwierzę, które uderzyło o ścianę i całe pomieszczenie zadygotało. Wiedziałam, jak silny może być półbóg, ale nie sądziłam, że bd umiał przerzucić przez siebie tonę żywego mięsa. Chyba zacznę wierzyć w silę Heraklesa.
USłyszałam przeraźliwy krzyk Hanny, a zaraz po nim szloch.
Cięłam w łapę stwora, który zatopił pazury w ramieniu Hanny. Miecz zatrzymał sie dopiero na kości. Zwierze zawyło i odskoczyło.
- DYLAN! - wydarłąm się.
Nie miałam bladego pojęcia co mam robić z taką raną! To było przerażające!
Podbiegłam do przyjaciółki, która wiła sie w bólu.
- Han... Spokojnie... Zaraz Dylan przyjdzie... a tym czasem, spróbuje nas utrzymać przy, życiu, ok?
- Załóż mi opaskę! - sapnęła przez łzy.
Odwinęłam prowizoryczne rękawice i spróbowałam zrobić opaskę uciskową. W połowie zawiązywania już musiałam walczyć na śmeirć i życie.
- No chodź! Chodź kupo sadła! - warknęłam na wielkie coś.
Pacnął mnie łapą i wylądowałam na ścianie.
LEdwie c się podniosłam zatopił zęby w moim przedramieniu. Krzyknęłam w bólu. Próbowałam ciąć zwierza, ale nie potrafiłam przebić sie przez skórę, dostatecznie głęboko.
Ręki nie czułam i usłyszałam trzask kości.
Ból przeszył mi całe ciało. To nie było przyjemne.
Stwór zawył, a z jego oka sterczała strzała. Puścił mnie i odskoczył. Zza mich pleców wylatywały strzały, jedna za drugą w przerwach... nawet nie wiem czy sekundowych. Harybsy zostały naszpikowane strzałami i powoli zaczęły się wycofywać.
- Zo Nic ci nie jest? - zapytał Dylan.
- Hanna... - szepnęłam ból nie dał mi nic więcej powiedzieć.
Książę zostawił mnie i poleciał do swojej księżniczki. Nie no bardzo miło.
- Trzymaj! - rzucił zza pleców jakiś flakonik - nalej kilka kropli na rękę.
Spojrzałam na to podejrzliwie.
- Co to? - otworzyłam flakonik i do mojego nosa naleciała słodka woń.
- Ambrozja. Lepiej tego nie pij... możesz pójść z dymem. - powiedział i zaczął zajmować się Hanią, która siedziała w kałuży krwi i wmawiała... dość przytomnie... Dylanowi, że jej nic nie jest.
- Hania nie kłuć sie! Bo tam zajdę! - zagroziłam.
Dziewczyna posłuchała.
Znów usłyszałam ujadanie. Matko! Czy to się kiedyś nie może skończyć?
- Wy się zajmujcie sobą... A ja rozwalę parę łbów.- próbowałam się podnieść.
- Siedź tam! Nie przyjdą bliżej niż zasięg strzały! - syknął chłopak - za bardzo sie boją.
Nalałam kilka kropel na ranę. Usłyszałam trzask, ale bólu już nie.
Krew przestała się sączyć, a ręka nie wyglądała na aż taką... połamaną.
- Ale fajnie! - nie czułam wg bólu gdy machałam w niej mieczem.
- Zo... dłoń tez pokrop. - powiedział Dylan nawet się nie obracając.
Spojrzałam na dłoń. Szkarłatny płyn sączył się z rany, a ja nic nie czułam. Fajnie!
Pokropiłam i dłoń.
Czułam sie jak nowo narodzona i zauważyłam że Hanna też. Stała o własnych siłach i uśmiechała sie do mnie. Niedobrze mi sie zrobiło na widok jej rany.
Usłyszałam odgłosy łap w korytarzu.
- Zarządzam odwrót! - powiedziałam i zaczęłam biec.
Zaraz za mną usłyszałam ujadanie. Biegliśmy ramię w ramię, po głupich kamieniach, które wchodziły nam pod nogi. Nagle Dylan zatrzymał sie. Zrobiłąm to samo wraz z Hanią.
- Biegnijcie! Zatrzymam je! - krzyknął Dylan.
- Kumpli sie nie zostawia! - klepnęłam go w ramię obracając miecz.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! - krzyknęła Hanna dzierżąc nóż myśliwski.
Uśmiechnęłam się do nich.
- Biorę tego z raną. - oznajmiłam - będzie zabawa!
NA te słowa z ciemności wyskoczyły stwory. Jeden w locie poleciał do tyłu jak oberław w pysk strzałą, a moje nowe futro zaszarżowało na mnie.
Przefrunęłam nad nim, a ten wpakował sie do ściany.
Szybko pozbierał się i zaszarżował.
Zrobiłąm unik, a on wpakował się na swojego kumpla.
- Nie są zwrotne! - powiedziąłam do przyaciół.
- Bardzo nam tym pomogłaś! - odkrzyknęła Hanna.
Stwór znów na mnie zaszarżował, a ja wiedziałam dokładnie co zrobić. Położyłam sie ba ziemi, a gdy nade mną skoczył cięłam w sam środek rany. Usłyszałam trzask i stwór padł bez ducha. Cel prosto w krtań. Zayn bd ze mnie dumny.
Zgramoliłam się z ziemi i postanowiłam pomóc przyjaciołom.
Hanna była wściekła, bo jej nóż utknął w cielsku Stworka i nie umiała go wydostać, a Dylan mierzył ostatnia strzałą. Stworek przez krew totalnie nie widział na oczy i teraz kręcił się w kółko wokół nas.
- Miecz! - krzyknęła Hanna, w tej samej chwili co zaszarżował na nią potwór.
Rzuciłam jej go.
Zaczęła go okładać, a ja bez broni czułam się naga. Zaraz zostanę zmiażdżona przez stwora! Przefrunęłam nad niem i usiadłam na niego, mocno trzymając się futra.
- Co ty robisz? - krzyknął Dylan.
Wyszczerzyłam sie do niego:
- Pomyślałam, że bezpiecznie bd na nim.
Zobaczyłam jak Hannie zaświeciła się lampka nad głową.
- Mam pomysł jak się stąd wydostać! - krzyknęłam - Dylan! Wskakuj na niego!
- Co?!
- Nie gadaj tylko podaj rękę! - ucięłam.
Chłopak usiadł za mną i obiął mnie ramieniem w tali.
- Nie jaraj się. - Mruknęłam.
Podałam Hannie rękę i zajęła miejsce przede mną.
- Trzymajcie się!
Nie mam pojęcia jak ona zmusiła to coś do biegu, ale biegło. Po jakimś czasie zobaczyłam strzelinę w jaskini.
- ŚWIATŁO!
Hanna skierowała tam potwora.
- Trzymajcie się!
Szarpnęło i poszybowałam w górę.
Pisnęłam gdy zobaczyłam przed twarzą dach, któregoś domku. Zasłoniłam się rękami. Poczułam jak kolejno uderzam w drewno. Zatrzymując się na sofie na parterze.
Domek Posejdona... To mi się od Rikki oberwie. W sumie to dobrze jej tak.
Szybko wyleciałam na zewnątrz.
Dość duże zbiegowisko się zrobiło.
A wszyscy zaspani. Jedynie Chester i Zayn dzierżyli oręż w rękach. Mieli roztrzepane włosy.
- Dzięki, że mnie szukaliście. - krzyknęłam oburzona w stronę dwójki. Odwróciłam się do nich plecami i poszybowałam w stronę przyjaciół zmagających sie z potworem. Skierował się na mnie.
- Miecz!
Załapałam go.
Zrobiłam niezłe salto w powietrzu i przez całą długość pleców cięła Harybsę. Zawył z bólu i wylądował na gapiach.
Rzuciłam oręż przyjaciółce.
- To Harybsa! - szeptali obozowicze.
- Zo! Co ty masz na plecach? - usłyszałam krzyk brata.
Spiorunowałam go spojrzeniem.
- Jak mnie porzuciliście na pastwę trzech Harybst to jedna zatopiła we mnie pazury. Ładnie, nie? - obróciłam się do nich plecami a wszyscy widzowie krzyknęli ble.
Podleciałam do przyjaciół.
- I jak to widzicie? - spytałam.
- Ledwie stoi. - odparł Dylan.
- Han.. zostawiamy ci pełne pole do popisu. Jakby co to cie ubezpieczamy! - Wymigaliśmy się i poszliśmy do dziury w ziemi, którą zrobił potwór.
- Ładne koszary do bronienia. - zagadnęłam.
- No.
Ledwie co potwór wstał to zaszarżował prosto na nas omijając Hanię z mieczem. Dylan zdążył wyskoczyć, ale ja nie zdążyłam. Trzymałam szczęki stwora oddalone na wyciągnięcie ręki.
Matko! Odór z jego paszczy jest odrażający!
Ślina ściekała mi na twarz... ble!
Nagle znieruchomiał i padł na mnie.
Straciłam tchu gdy jego ciało przygniotło mnie bezwładnie. Miałam głowę w jego paszczy. Dosłownie i wcale i się to nie podobało.
Próbowałam cokolwiek wymacać... Natrafiłam na rękojeść noża, ale nie potrafiłam jej wyciągnąć. W końcu ktoś chwycił mnie za rękę i wyciągnął mnie.
Moim wybawcą okazała sie Hanna.
Obie podpierałyśmy sie o siebie, a później gestem zaprosiłyśmy Dylana, który był najmniej pokiereszowany. Wszyscy wiwatowali i krzyczeli nasze imiona. W oczach Zayn'a widziałam dumę.
Nagle jakieś złote światło spowiło naszą trójkę.
- Jestem z ciebie dumny! - usłyszałam głos ojca - niech służy ci to dobrze.
Na mojej szyi pojawił się wisiorek z moim imieniem i małym diamencikiem...
Po prost napisałam istą powieść;P
Mam nadzieje, że nie zmaściłam:P
Resztę opisze Kinga!
Bujka:*
Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!!! Świetny rozdział^^ Już nie mogę się doczekać następnego:D
OdpowiedzUsuńpiszesz swietnie i oby tak dalej nie moge doczekac sie nastepnej notki to jest strasznie super mam pytanie czy nie znasz moze jakis podobnych blogów do twojego chodzi mi ze zwiazanego z mitami albo mocami czy cos ? bo ja szukam i srednio mi to szukanie wychodzi jakbys jakies znala czy cos to mogłabys podac w nastepnej notce bardzo prosze bo przez cb mam chrapke na takiego typu opowiadania wiec sama widzisz piszesz swietnie i to bez zadnych watpliwosci wiec nawet nie zaprzeczaj chociaz jakbym miala ci poradzic i tak według mnie to wole jak jest pisane z punktu widzenia zoey niz anny ale to tylko tak moja drobna mala sugestia jakby co kto pytal :) a tak po za tym to pozdrawiam Agata
OdpowiedzUsuńPiszą to dwie autorki i każda ma swoją bohaterkę >.< >.<
Usuń