wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział osiemnasty

Zimno.
Szczękałam zębami jak pogłupawa. Zimno. Lecieliśmy już kilka godzin. Ale mi ZIMNO!!
 - Masz. - oberwałam czymś ciepłym w głowę.
Po dotyku i zapachu poznałam bluze chłopaka.
 - Dzięki ci. Niech bogowie nad tobą czuwają!
Wciągnęłam na siebie bluzę i przytuliłam się do ciepłej szyi Kalipso. Wyczuwałam, że chciała mi najlepiej pomóc. Wlatywała tylko w ciepłe prądy powietrza i wtedy okrywała minie skrzydłami. Szybowaliśmy wysoko nad chmurami i było zimno jak diabli.
 - A tobie mózg zamroziło? - zakpił chłopak - Nigdy nie byłaś za nic aż tak wdzięczna.
Spojrzałam na niego spode łba.
 - A skąd wiesz?
Uśmiechnął się.
 - Widzę jaka jesteś. - spojrzał na księżyc.
Prychnęłam:
 - Coś wątpię.
Wzruszył ramionami.
Spojrzał w stronę spodka, księżyca który jarzył sie jaśniej niż choinka świąteczna.   
        W jego blasku dobrze widziałam każdy cień na twarzy chłopaka. Miał pociągające rysy twarzy. Nosił tunele w uszach, a w nosie miał kolczyk. Nie wyglądał mi na osobę, która stawia włosy a żelu. Przypuszczam, że jego włochy już takie są. Tak się przyzwyczaiły do artystycznego nieładu. Pasowało mu tak.
        Swoją postawą odstraszał ludzi. Był niemiły i zachowywał się jakby nie miał uczuć. Ale po któreś rozmowie z nim wiedziałam jaki jest. Miał do wszystkich żal, że nie widzą tego co najważniejsze. Mówił, że czarne nie oznacza czarne, a białe nie oznacza białe. Przyjęliśmy tak przez symbolikę. Mianowicie: Białe symbol niewinności, a czarne zła i wszystkiego co najgorsze. Powiedział mi, że na prawdę jest na odwrót. A skąd to wiedział? Poznał obydwie strony świata. Nie wiem do teraz o co mu w tedy chodziło, ale wiem jedno. On nie jest osobą, którą udaje. Nie wiem jaki on jest dokładnie... jeszcze go nie poznałam, ale moim życiową misją będzie poznanie lepiej tego chłopaka. Intrygował mnie i swoją tajemniczością, jeszcze bardziej mnie interesował.
Spojrzałam na niego uważnie.
 - Tak? - Uśmiechnęłam się słabo - Bardzo lubię poznawać opinię ludzi. - wyszczerzyłam sie jeszcze mocniej. Na tyle ile pozwalały mi zmarznięte policzki.
Westchnął ale się nie odezwał.
Zmroziło mi mózg i nie chciałam o niczym myśleć.... odechciało mi się. Ale za to ta cisza mnie dobijała. Miałam uznane ADHD i długo nie umiałam bezczynnie siedzieć. Obrałam jakiś pogłupawy temat i zaczęłam. 
 - Jesteś osobą bardzo tajemniczą.
Chłopak zaszczycił mnie jednym spojrzeniem.
Ten panicz mnie irytował! Kij mu w dupę! Jak nie chce gadać to nie.
Jestem ciekawa jak zareagują w obozie na naszą ucieczkę. Zapewne Dylan się nie przejmie... przecież to facet, a w jego głowie tylko Klara. Za to ona pewnie zacznie nas szukać poprzez wizje...
Ciekawe co na tą moją wycieczkę powie Chester...
Ups... będę miała przesrane... Zayn mnie zabije!              
Ale teraz o tym nie potrafiłam myśleć. Za zimno.
Moje nogi stały się sine. Aż bolało patrzeć.
 - Nie mogę znieść twojego szczękania zębami! - wybuchł chłopak w końcu.
 - To nie moja wina! - próbowałam sie bronić.
Spojrzał na mnie z kpiną.
 - Trzeba było się lepiej ubrać. - mruknął.
Zgromiłam go spojrzeniem.
 - Trzeba było ze mną nie jechać. Jak ci to przeszkadza to możesz zawrócić droga wolna. - byłam na niego wściekła.
Skąd miałam wiedzieć, że będzie zimno jak diabli? Byłam przejęta snem o matce niż myśleniem nad ubiorem. To było śmieszne, że Shedow tak na mnie wyjeżdża. Następnym razem będę wiedzieć jak się ubrać.To było niesprawiedliwe!
Po moich słowach jego postawa złagodniała.
Nie wiem co wyczytał z mojej twarzy. Zaciętość? Upór? Głupotę? Po mnie można się wszystkiego spodziewać.
 - Chodź tu. - powiedział od tak.
Spojrzałam na niego przygłupawo.
 -Hę?
Westchnął.
 - Szczękasz jak jedna z czaszek Hadesa. Jestem cieplejszy i mogę cię ogrzać.
Uniosłam brew z powątpiewaniem.
Znów westchnął.
 - Kalipso jest kochanym konikiem. Widzę co robi, ale to nie wystarczy. - poklepał klacz po piórach, a ta parsknęła zachęcająco jakby wszystko rozumiała  - zachwile całkiem zamarzniesz, runiesz z konia, a ja nie mam zamiaru zeskrobywać Cię z ziemi.
Dobra przekonał.
 - Posuń się bo nie będzie dla nas miejsca. - mruknęłam.
Wyjęłam nogi se strzemion, poklepałam przepraszająco wierzchowca i poszybowałam do Shedowa. Usadowołam się przed nim. Poczułam jak mnie obejmuje. Jedną ręką objął mnie w tali i przyciągnął do siebie, a drugą objął moją szyję . Ja wtuliłam się w niego.
 - W końcu troche cieplej - szczęknęłam - jak to jest możliwe, że ty jesteś chodzącym grzejnikiem?
Zaśmiał się cicho.
 - To nie moja wina, ze jesteś zimnokrwista.
Ja też się uśmiechnęłam.
Lecieliśmy w ciszy. Grzał mnie swoim ciepłem, a ja próbowałam sie nie zamrozić. Gdy już przestałam szczękać zębami troche rozluźnił uścisk. Było mi cieplej. Poczułam coś ciepłego na moim udzie. Spojrzałam w tamto miejsce.
Shedow zawahał się. Czekał na moją reakcję. Spojrzałam na chłopaka.
 - Trochę wyżej i będziesz miał kłopot. - mruknęłam dziarsko.
Ten się uśmiechnął.
          Jego ciepłą dłoń przesuwała sie po moim udzie. No nie powiem... podobało mi się. Po jakimś czasie wróciło mi czucie w nogach. Nie chciało mi się spać. Ale czułam się strasznie zmęczona. Nw co zrobie jeśli na prawdę bd musiała walczyć. Chyba zrobie sobie łóżeczko na trupach i bd chrapać. Shedow się wszystkim zajmie.
 - Czy ty mi w końcu powiesz jak pokonałeś Zirę? - wypaliłam.
Trapiło mnie już to od roku a wreszcie mogłam się dowiedzieć. Jak mnie wkurzy to wypchnę go. Proste.
 - Nie dasz mi spokoju? - westchnął bezradnie.
Pokręciłam głową.
 - Porozmawiałem z nią.
Czekałam na dalszy ciąg. Kiwnęłam zachęcająco głową.
 - I co? Tyle? - wypoliłam poirytowana.
 - A co? Miałem ci powiedzieć, z której strony uderzyłem pod jakim kontem i siłą? - zakpił.
Spojrzałam na niego spode łba.
 - Tak!
 - Nie doczekanie twoje!

Pięć godzin później... 
    
 - Nie sądzisz, że będzie to śmiesznie wyglądać jak dwa pegazy będą latać pod oknem? - zapytałam. Jakoś plan chłopaka mnie do siebie nie przekonywał.
Spojrzał na mnie z powątpieniem:
 - A co masz inny pomysł?
Pokiwałam głową.
 - Zaparkowanie pegazów na najwyższym budynku w okolicy, a do domu przemieścić sie za pomocą Cienia. Co ty na to?
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
 - Co? Mi się też niekiedy zdarza przebłysk inteligencji. - wyszczerzyłam się do niego.
Przelatywaliśmy nad pałacem rodziny królewskiej. Przed nim zgromadziło się dość sporo ludzi.
 - Shed? - zaczęłam panikować.
 - Hymnn? - mruknął
 - Czy ludzie nas nie zauważą? - spytałam z niepokojem.
Uśmiechnął się łobuzersko.
 - Dopiero tera się tym martwisz? - pokiwałam ochoczo głową - Ludzie nie umieją patrzeć.
Nic więcej nie powiedział. Ale to mi wystarczyło.
Zaparkowaliśmy na jakimś biurowcu.
 - Zostań. - powiedział Shedow do Nocy - przypilnuj Kalipso. - konik prychnął zadowolony i odwrócił w jej stronę łeb - ej! - pociągnął go do siebie - lepiej to schowaj i zachowuj się odpowiedzialnie.  
Ryknęłam śmiechem na jego słowa.
 - No no... Masz napalonego konika. - dźgnęłam go łokciem pod żebra.
Uśmiechnął się.
 - Cóz zachowuje się jak każdy prawdziwy facet...
Chyba zauważył zmianę na mojej twarzy, bo się zamknął. Co prawda poruszył drażliwy dla mnie temat, ale próbowałam panować nad sobą. Coś mi to nie wychodziło.
 - Dobra przenieś nas tam. - stanęłam jak najbliżej niego.
 - Nie tak szybko. - zaskoczył mnie - najpierw musze wiedzieć numer domu, piętro i numer drzwi.
No i tu mnie miał.
Zapomniałam.
Nigdy mi tonie było potrzebne.
 - Zdaje się, że blok 113 piętro czwarte, a numer 16. - powiedziałam w reszcie - chyba nie pokręciłam.
 - Chyba nie pokręciłaś?! Mam nadzieje, że nie wpakujesz nas w ścianę. - szybkim ruchem obiął mnie, a ja się zdziwiłam.
Poczułam jak moje nogi odrywają się od ziemi, aby po sekundzie na nie wrócić. Czułam się jakby mi na dachu został żołądek...
Ugięłam nogi i pochyliłam się. Jakby nie chłopak to bym się przewróciła. Zbierało mi się na mdłości. I widziałam mroczki przed oczami.
 - Wszystko dobrze? - zapytał troskliwie.
 - Niecierpie tym podróżować! - powiedziałam, gdy byłam pewna, że nie puszczę na niego pawia.
Dobra wzięłam się w garść.
Poznałam tą klatkę. To byłą moja klatka. Stanęła przed moimi drzwiami. Nie widziałam na niech śladów włamania... ale przecież, mam im otworzyła. Nacisnęłam na klamkę. Drzwi zamknięte. Odetchnęłam z ulgą.
Sięgnęłam po klucz, który znajdował sie pod wycieraczką... tak wiem banalnie.
Włożyłam klucz do zamka i przekręciłam. Włożyłam go spowrotem pod wycieraczkę. Naciskając na klamkę znieruchomiałam. Bałam się co zobaczę w środku...
 - Co jest? - ile razy on jeszcze w ciągu tego dnia zada te pytanie?
Oderwałam rękę od klamki. Trzęsły mi się ręce:
 - Boje się... - jęknęłam.
Westchnął:
 - Nie po to tu jechałem. - Z nogawki spodni wyciągnął jeden ze swoich sztyletów i w mgnieniu oka dosłownie wparzył do mojego domu.
Pobiegłam za nim wyciągając rękojeść miecza.
 - Nikogo tu nie ma. - stwierdził.
Rozejrzałam się po moim tarym mieszkaniu.
Beżowa sofa, stary telewizor, szklany stolik na kawę, półka z książkami do ozdoby, meblościanka, dwa fotele. Wszystko było na miejscu. Przeszłam do kuchni. Tu też po staremu.
 - Która godzina? - spytałam.
Chłopak rozejrzał się:
 - Pięć po dziewiątej.
 - Pewnie moja mama jest na zakupach. - przeciągnęłam się. Cały stres sie ze mnie ulotnił - Musze wziąć prysznic i ubrać sie w normalne ciuchy. - strzeliłam kręgami szyjnymi - rozgość sie, a ja tymczasem załatwię to i owo.
       Przeszłam przez mizerną atrapę holu i wskoczyłam do mojego pokoju. Wszystko w nim było tak jak zawsze. Dokładnie tak jak w moim śnie. Rozejrzałam się po nim. Od razu mój wzrok napotkał stosik płyt moich ulubionych zespołów: ACDC, Metalica, Linkin Park, System, i wiele innych. Stęskniłam sie już za normalnym światem. Wzięłam jakąś torbę i wpakowałam do nich płyty. Weszłam na sofę, aby otworzyć okno, z którego miałam widok na Tamize i przywołałam myślami mojego orła. Po chwili zobaczyłam cień padający mi na twarz. Irys przyleciała i usiadła na parapecie.
Pokazałam jej na torbę.
 - Zawieś do obozu... A i jeszcze to. - wsadziłam do torby mój album ze zdjęciami - leć.
Orlicy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Kilka razy zatrzepotała skrzydłami i już jej nie było.
Wyciągnęłam z szafy coś do ubrania i udałam się do łazienki.
Po dwudziestu minutach wyszłam ubrana w białą bokserkę, szerokie, szare, dresowe spodnie, w białych adidasach, a włosy spięłam w wysokie guwienko.
 - Zoey! - usłyszałam głos chłopaka.
Weszłam do salonu.
 - Czy możesz powiedzieć twojej mamie, aby odłożyła tą patelnie?
Spojrzałam najpierw na niego, który stał przygwożdżony do ściany. Na przeciwko niego stała wyskoka,, rudowłosa kobieta, na której twarzy rysowała sie zaciętość.
 - MAMO! - powiedziałam uradowana i rzuciłam sie jej na szyję.        
Na początku mama nie wiedziała co się dzieje, ale po chwili odwzajemniła pocałunek.
 - Kochanie! Tak sie o ciebie martwiłam! - powiedziała przez łzy - wiedziałam, że kiedyś ten dzień nadejdzie... ale nie spodziewałam się, że tak szybko!
Poczułam, że coś ciepłego spływa mi po policzku. Po chwili ogarnęłam, że to łzy.
 - Tęskniłam! - wyszeptałam.
Mama pociągnęła włosem.
 - Zoey! A co wy tu tak właściwie robicie? - zapytała zaciekawiona.
Westchnęłam:
 - Bo... bo... Grozi ci niebezpieczeństwo.
Moja mama się zdziwiła.
 - Co? Mi? Bardzie chyba tobie! - wzburzyła się. - twój ojciec powinien nad tobą czuwać! Obiecywał że tak będzie! Jak ja go dorwę!
No i poszła na niego cała litania... Szczerze? Mam temperament po mamie wiec bym się nie zdziwiła, jakby pobiła Zeusa. A ja by byłabym zadowolona.
 - Jeśli będzie miała pani w ręku patelnię, to już współczuje Zeusowi.  - zaśmiał sie Shedow. - a teraz niech pani to odłoży.... bo może pani nie wytrzymać z wrażenia. - Dosłownie wyrwał z jej rąk patenie. 
Opowiedziałam mamie o śnie.
Wszyscy razem zgodnie postanowiliśmy przetransportować mamę do obozu gdzie będzie bezpieczna.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Mama wstała.
 - To pewnie... - zaczęła ale nie dałam jej skończyć.
 - Spławie go.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam na klamkę.
 - NIE! - usłyszałam krzyk Shedowa, a przed moją twarzą ukazało sie zakrzywione ostrze.
Usłyszałam BUM. I potwór w którego trafiła patelnia osunął sie na ziemię, a ja zatrzasnęłam za nim drzwi. Niestety do pokoju wdarło się jeszcze dwa stworki.
Ale mój przyjaciel szybko się z nimi uporał.
 - Jest ich więcej! - oparłam sie o drzwi myśląc, że to pomoże przed wyważeniem ich. - na zewnątrz sie od nich roiło!
 - Wyprowadź ją stąd!- zmienił sie ze mną chłopak.       
Pociągnęłam oszołomioną mamę za rękę i udałam sie do mojego pokoju. Porwałam miecz z łóżka i otworzyłam na oścież okno.
 - Kalipso! - wydarłam się.
Po chwili przed oknem pojawiła się biało-czarna masa sierści i piór.
 - Mamo! - potrząsnęłam ją bo nadal była zaskoczona - ona zabierze cię w bezpieczne miejsce! MAMO! Wchodź na nią!
Ale stała jak słup soli.
Zaryzykowałam i wypchnęłam ją z czwartego piętra. Na całe szczęście pegaz ją złapał i odlecieli.
Kliknęłam na diamencik i ubrałam sie w zbroję. Wyciągnęłam miecz i weszłam do holu kiedy drzwi pękły i do salonu wpadły potwory. By ohydne i strasznie od nich jechało. Shedow powalił już kilkanaście i wysłał kilka w podróż cieniem. Postanowiłam mu pomóc.
Przeszłam przez tłum jak burza. Czułam sie ja żniwiarz. Jak Mściwy anioł.Mój miecz już przesiąkł krwią.
 - Chyba w końcu się wycofują! - zauważył Shedow.
 - Jakoś nie zauważyłam.
Coś próbowało skoczyć na mnie. Lecz nie udało mi się zrobić mi krzywdy... no może troche. Wbił pazury do mojego przedramienia. Poczułam piekący ból.. nie takiego się spodziewałam.
 - Mają trujące pazury! - doinformował chłopak.
 - I ty teraz mi o tym mówisz? - powiedziałam gniewnie.
Co do tego, że potwory się wycofują miał rację. Ubywało ich, albo uciekały.
Usłyszałam BUM i poczułam na sobie wybuch, który mnie odrzucił i wbił w sofę. Miałam wiele szczęścia bo Czarnowłosy wylądował na piekarniku.
Przez drzwi przeszła kobieta w blond włosach odziana w pełną zbroję, koloru świeżej krwi. W rękach trzymała dwa zakrzywione miecze.
 - Zira. - warknęłam - mogłam sie spodziewać.


Tadam!!
Kolejna za wami.
Też wam sie zdaje, że zmaściłam postać Shedowa? I tak wiem, że na początku jest wiele nie dociągnięć i nie trzyma się kupy.... zmieniałam to 5874685415346856357955323963745565 razy i wyszło takie cóś...
Ale nic się nie bójcie, jego tajemniczość przyjdzie wraz z notką Kingi:D      
Bujka:*    

1 komentarz: