poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział dziewiętnasty


Rikki
 Siedziałam na werandzie starego domu i patrzyłam na ruchy wód oceanu. Wydawało się być tutaj tak spokojnie, ale naprawdę zbliżał się huragan. Wszystko, co widzę za parę godzin miało zniknąć z powierzchni ziemi. Nie wiem dlaczego, ale liczyłam, że ojciec chociaż zlituje się nad tym domkiem.
 Odłożyłam kubek z ciepłym kakaem i podeszłam do brzegu. Tak bardzo tęskniłam za czasami, kiedy pływałam razem z syrenami i innymi stworzeniami wodnymi, a teraz pozostało mi patrzeć tylko na glony.
 - Dlaczego nie wrócisz? – usłyszałam za sobą męski głos.
 Odwróciłam się i zobaczyłam Charlesa. Był to mężczyzna po czterdziestce, ale gdybym go nie znała pomyślałabym, że ma tylko trzydzieści lat. Jego blond włosy opadały mu na czoło, a w niebieskich oczach płonęły promyki szczęścia. Nic dziwnego, został przecież niedawno ojcem.
 - Bo nie pasuję tam – odpowiedziałam na jego wcześniejsze pytanie. – Dobrze wiesz jak to wygląda…
 - Ja przywykłem do tego, ty też będziesz w stanie – położył mi swoją dłoń na ramię. – Rikki, widzę jak bardzo chcesz tam wrócić.
 - Charles, ale nie jestem tam mile widziana! Co ty teraz myślisz? Że wrócę do swojego domku i powiem: „ No siema! Tęskniliście za mną? Byłam na wakacjach u naszego starego brata, właśnie urodziła mu się córeczka, więc ta-dam jesteśmy wujkami i ciotkami!”
 Charles spojrzał na mnie jak na jakąś kretynkę i popukał mnie w głowę.
 Niebo zaczęło się chmurzyć. W oddali widziałam błyskawice. Nagle poczułam zimny strumień wiatru. Spojrzałam na mojego brata, który z uwagą przyglądał się niebu.
 - Czyżby Zeus i ojciec postanowili się za nas wziąć? – mruknął.
 - Mam wrażenie, że to nie będzie nic przyjemnego…
  Usłyszeliśmy wielki huk. Odwróciliśmy się i spojrzeliśmy na stary dom, który stanął w płomieniach. Charles ruszył się z miejsca i pobiegł w kierunku domu. Kiedy oprzytomniałam, pobiegłam mu pomóc. W środku znajdowała się jego żona i córka. W myślach prosiłam ojca, żeby nic im się nie stało, żebyśmy zdążyli.
 Skoczyłam w płomienie, poczułam nieprzyjemne ciepło na mojej twarzy. Ledwo widziałam gdzie mój brat pobiegł. Postanowiłam skupić się na gaszeniu ognia. Tylko ja i woda, tylko ja i woda. Nagle przez drzwi zaczęła wpływać woda, która starała się ugasić płomienie, ale te tylko się z nią bawiła. Boski ogień – pomyślałam. Wiedziałam już w tej chwili, że nic nie poradzę. Szybko pobiegłam na górę, liczyłam, że tam będzie Charles z żoną.
 Stanęłam w progu pokoiku małej i zobaczyłam brata walczącego z płonącą belką, pod którą utknęła jego żoną. Rzuciłam się mu na pomoc, ale wątpiłam w to, żeby ona z tego wyszła. Ciepło powoli topiło jej skórę, krzyki Ariel były przerażające. Pragnęłam skupić swój słuch na czymś innym, wtedy usłyszałam ją, małą Lenkę. Rozejrzałam się po pokoiku i zobaczyłam kołyskę. Podbiegłam tam i wyciągnęłam maleńką. Kiedy odwróciłam się, spotkałam wzrokiem wzrok Charlesa. Chociaż nie widziałam jego oczu wyraźnie, czułam, że w jego oczach są łzy.
 - Zabierz ją stąd, proszę! – powiedział zachrypniętym głosem.
 Kiwnęłam głową, że rozumiem. Przycisnęłam maleńką do piersi i wybiegłam z pokoju. Musiałam uważać na spadające deski, które płonęły złowieszczym ogniem.
 Jak mogłeś Zeusie! Jak mogłeś! – moje myśli wrzeszczały na boga bogów.
 Wybiegłam na zewnątrz i rzuciłam się na piasek. Z trudnością potrafiłam oddychać. Wszystko wokół mnie się kręciło. Podniosłam głowę i spojrzałam na niespokojny ocean. Z ciężkością się podniosłam i z małą Leną ruszyłam do brzegu, kiedy już było blisko upadłam i bezczynie czekałam aż coś się stanie, ale nic się nie działo.
 Poczułam, że ktoś na mnie patrzy. Spojrzałam na Małą. Ona przyglądała mi się z taką uwagą. W jej oczach znalazłam siłę. Podniosłam się jeszcze raz i dotarłam do wody. Zanurzyłam się w niej, czerpiąc siły.
 - Zeusie zemszczę się! – usłyszałam krzyk Charlesa.
 Zacisnęłam zęby, modląc się, żeby nic się mu nie stało. Bardzo dobrze znałam bogów, którzy nie lubią jak ich dzieci im grożą. Na szczęście nic nie runęło w jego stronę. On tylko skulił się. Widziałam tylko drżenie jego ramion – płakał. Nie dziwiłam się, przed momentem stracił miłość swojego życia i nie mógł jej ocalić. Nie mogłam wiedzieć jak się czuł, ponieważ nigdy nie straciłam kogoś kogo kochałam.
 Przytuliłam mocniej do siebie Lenkę. Wiatr szarpał moje włosy na wszystkie strony. Podeszłam do Charlesa i padłam na kolana obok niego.
 - Zrobiłeś wszystko, co mogłeś… - podniosłam jego podbródek do góry.
 - Ona… ona… tak na mnie patrzyła – czułam jak moje serce wali jak nienormalne. – On mi za to zapłaci.
 - Mam, co do tego wątpliwości – mruknęłam i dałam mu maleńką. – Coś czuję, że to chyba nie bogowie to zrobili.
 - Rikki słyszysz, co mówisz?! – warknął. – Tylko bogowie mają ogień, którego zwykła woda nie jest w stanie ugasić.
 - Ale powiedz dlaczego miałby zabić Ariel?!
 Na jej myśl znowu się rozpłakał. Było mi go tak bardzo żal. Przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam. Teraz tylko patrzyłam się w płomienie, które wydawały się śmiać z nas. Z czasem zrozumiałam, że to nie one się śmieją tylko postać, która wyłoniła się z płomieni. Szybko się odsunęłam, ciągnąc za sobą Charlesa.
 Była to kobieta o długich blond włosach i mrożącym krew żyłach spojrzeniu. Na jej twarzy widniał uśmiech.
 - Kim jesteś? – warknął mężczyzna.
 - Spokojnie – spojrzała na swoje paznokcie. – Jesteś Priscilla, bliźniaczka Posejdona.
 - Co ty gadasz?! – teraz ja warknęłam. – Bogowie nie mają bliźniąt oprócz Apollo i Artemidy!
 - Ups… To wy nie wiecie! – znowu uśmiała się. – No więc niektórzy bogowie mają bliźniaków, ale nie wiem czy wiedzą o tym… Nie, nie, na pewno wiedzą. Przecież ktoś musi niszczyć ten świat ich siłami…
 - To twoja sprawka? – zapytałam.
 - O ten huragan to tak – uśmiechnęła się i spojrzała się za siebie. – A ta chatka to wina Henry’ego! Właśnie gdzie on się podział?
 Poczułam jak ktoś szarpie mnie za włosy i ciągnie do tyłu. Upadłam na piasek i spojrzałam na osobę, która się do tego przyczyniła. Był to Hefajstos, a raczej jego brat bliźniak. Nie mogłam w to uwierzyć.
 - Mogłem się domyślić, że to nie Zeus – mruknął Charles. – Tylko Hefajstos może używać boskiego ognia w ten sposób, bo tamten woli inne sposoby…
 - Bardzo inteligentny jesteś – powiedziała Priscilla. – Lubię takich, ale widzę, że jesteś już zajęty.
 Wiedziałam do czego zaraz dojdzie. Spojrzałam na brzydala, który z uwagą mi się przyglądał. Musiałam obmyślić plan zanim dojdzie do walki. Trzeba byłoby Lence dać jakieś bezpieczne schronienie. Jedyne, co przychodziło mi do głowy to wrzucić ją do oceanu na pożarcie Rekinowi. Tyle, że jak to zrobić szybko?
 - No nie potrafię uwierzyć, że dzisiaj zabiję dwójkę dzieci Posejdona! – Priscilla znowu zaczęła swoją gadkę.
 Przewróciłam oczami i starałam się skupić na oceanie. Mój umysł poszukiwał umysłu jakiegoś wodnego stworzenia, a najlepiej rekina, który służył mojemu ojcu. W końcu na coś trafiłam. Przekazałam obrazy i wiadomość. W odpowiedzi dostałam zrozumienie i gotowość do pomocy.
 W myślach zaczęłam odliczać. Przyjrzałam się Charlesowi, żeby zobaczyć w jaki sposób trzyma małą. Pięć, cztery… Napięłam wszystkie mięśnie. Trzy, dwa… Nie doliczyłam do jednego, tylko wyskoczyłam, łapiąc małą. Przez chwilę spojrzałam w oczy jej ojca. Pragnęłam mu przekazać, żeby mi zaufał. Puścił ją i się odsunął, ja zaś pędem ruszyłam do oceanu wiedziałam, że biegnie za mną Henry. Nie było więc czasu. Rzuciłam dzieckiem, kiedy było już nad wodą, wyskoczył z niej Rekin, który połknął dziecko w całości. Miałam wrażenie, że do mnie mrugnął, ale mój umysł już był tak wykończony, że splatał mi figle.
 - Co ona zrobiła?! – zabawnie krzyknął Henry. – Priscilla widziałaś?
 - Och… Czyli jednak będziemy walczyć – mruknęła.
 Szybko ściągnęłam bransoletkę, która nagle stała się mieczem, a mój brat z kieszeni wyciągnął złoty łańcuszek, który również stał się mieczem. Stanęliśmy odwróceni do siebie plecami. Ja miałam przed sobą Henry’ego a on Priscillę.
 - Rikki – powiedział ściszonym głosem.
 - Co?
 - Zamienisz się, bo nie chcę walczyć z dziewczyną.
 Przewróciłam oczami i zmieniłam miejsce. Teraz patrzyłam na kobietę, która marzyła tylko o tym, żeby mnie zabić. Na szczęście odkąd tutaj byłam, Charles postanowił mnie trenować. Był bardzo dobrym szermierzem. Kiedy był w obozie, to on uczył szermierki. Nawet teraz jest dużo lepszy od Zayna.
 Usłyszałam pierwsze uderzenia miecza i uznałam, że to jest czas. Rzuciłam się na bliźniaczkę Posejdona i jako pierwsza uderzyłam, lecz ona zrobiła unik jakby znała mój ruch od urodzin. Zmarszczyłam czoło i spróbowałam jeszcze raz, lecz i tym razem nic mi nie wyszło. Na szczęście ja również potrafię się bronić przed jej atakiem. Przerażała mnie tylko jej siła i śmiech.
 Walka trwała wieki. W końcu z braku sił przewróciłam się, wiedziałam, że zaraz będzie mój koniec. Priscilla miała zadać mi ostateczny cios, kiedy nagle wyskoczył Charles i odbił jej miecz. Szybko wstałam i próbowałam coś zrobić, kiedy zobaczyłam jak jego bok przeszywa miecz. Do oczu napłynęły mi łzy. Mój brat upadł na kolana.
 - No to została nam tylko ona – mruknął Henry, patrząc na mnie.
 - Nie – pokręciła głową blondynka. – Ona jest bardzo dobra, zostawię sobie ją na koniec. Teraz czas na ciebie – dotknęła jego poparzonej twarzy. – Co powiesz na Irlandię?
 - Z przyjemnością.
 Nim zrozumiałam, o co chodzi zniknęli. Szybko pozbierałam się i podbiegłam do mojego brata. Widziałam cierpienie na jego twarzy.
 - Rikki – zaczął, ale ja mu przerwałam.
 - Wszystko będzie dobrze, słyszysz? – próbowałam samą siebie przekonać tymi słowami choć wiedziałam, że nic nie będzie dobrze.
 - Zaopiekuj się moją córką, zabierz ją do obozu. Na pewno będzie mogła się tam dostać, przecież miała rodziców herosów. Opowiadaj jej o nas.
 - Charles nie mów tak jakby…
 - Nie jestem idiotą – pogłaskał mnie po policzku, ścierając łzy. – Chciałbym zobaczyć jak ona rośnie… - jego głos się załamał. – Daj jej proszę mój łańcuszek.
 Do mojej dłoni włożył jego złoty łańcuszek, na którym był wygrawerowany napis: „nadzieja”.
 - Charles! – usłyszałam głos ojca. Podniosłam głowę i zobaczyłam go. – Synku!
 Tym razem przybrał postać staruszka. Nachylał się nad moim bratem i coś do siebie mówili. Kiedy w końcu Posejdon odsunął się od niego, zrozumiałam, że go już nie ma. Spojrzałam z zapłakanymi oczami na ojca, a ten tylko rozłożył ramiona i mnie przytulił. Tego tylko mi brakowało, jego ciepła.
 - Rikki musisz być silna – zaczął mówić przyjemnym głosem. – Charles przeżył już swoje. Był bohaterem, którego będą wspominać pokolenia i to nie tylko dlatego, że był moim synem, tylko, że miał wielkie serce jak ty.
 - Ojcze, a co jeżeli nie dam rady?
 - Rikki, ty zawsze dajesz radę. Teraz zabierz małą Lenę do obozu, przekaż ją córkom Nadziei, a ty zacznij się przygotowywać.
 - Dobrze – pokiwałam głową. – A co z nim i Ariel.
 - Ja się tym zajmę.
 Jeszcze raz pokiwałam głową i wskoczyłam do oceanu. Dopłynęłam do lądu, gdzie na kamieniu leżała mała dziewczynka. Uśmiechała się, nie wiedząc, że przed chwilą straciła swoich rodziców. Popłakałam się, widząc jej morskie oczy. Była taka piękna, była nadzieją życia, mojego życia.

 Dzisiaj postanowiłam napisać z perspektywy Rikki, bo na pewno wiele z Was się zastanawiała, co się z nią działo. Dziewczyny mamy prośbę, jeżeli skończycie czytać to napiszcie jakikolwiek komentarz, może być nawet buźka, ale chcemy wiedzieć ile z Was czyta ;) Aaa... I zapraszam Was na mojego, czyli Kingi bloga, który niedawno założyłam (http://swiat-oczami-jessi-i-jamesa.blogspot.com/

Kinga

2 komentarze:

  1. No, Kinga, przebiłaś samą siebie! Az dwie śmierci w jednym! XD
    No ale tak ogólnie, jest świetnie. Nie spodziewałam się tego. A szczególnie z perspektywy Rikki i uważam, że cholernie ciekawe.
    Xoxo, ta która pisała do ciebie z dwóch gg, i powiedziałaś jej, ze nie jesteś dobra w zapamiętaniu nicków xd

    Ps. - wydaje mi się, ze podpis jest dłuższy niż sam komentarz xdxd

    Pozdro, Baśka ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny jak zawsze oby tak dalej dziewczyny nie mogę doczekać się kolejnego Xoxo

    OdpowiedzUsuń