Rikki
Siedziałam na werandzie starego domu i
patrzyłam na ruchy wód oceanu. Wydawało się być tutaj tak spokojnie, ale
naprawdę zbliżał się huragan. Wszystko, co widzę za parę godzin miało zniknąć z
powierzchni ziemi. Nie wiem dlaczego, ale liczyłam, że ojciec chociaż zlituje
się nad tym domkiem.
Odłożyłam kubek z ciepłym kakaem i podeszłam
do brzegu. Tak bardzo tęskniłam za czasami, kiedy pływałam razem z syrenami i
innymi stworzeniami wodnymi, a teraz pozostało mi patrzeć tylko na glony.
-
Dlaczego nie wrócisz? – usłyszałam za sobą męski głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam Charlesa. Był to
mężczyzna po czterdziestce, ale gdybym go nie znała pomyślałabym, że ma tylko
trzydzieści lat. Jego blond włosy opadały mu na czoło, a w niebieskich oczach
płonęły promyki szczęścia. Nic dziwnego, został przecież niedawno ojcem.
- Bo nie
pasuję tam – odpowiedziałam na jego wcześniejsze pytanie. – Dobrze wiesz jak to
wygląda…
- Ja
przywykłem do tego, ty też będziesz w stanie – położył mi swoją dłoń na ramię.
– Rikki, widzę jak bardzo chcesz tam wrócić.
-
Charles, ale nie jestem tam mile widziana! Co ty teraz myślisz? Że wrócę do
swojego domku i powiem: „ No siema! Tęskniliście za mną? Byłam na wakacjach u
naszego starego brata, właśnie urodziła mu się córeczka, więc ta-dam jesteśmy
wujkami i ciotkami!”
Charles
spojrzał na mnie jak na jakąś kretynkę i popukał mnie w głowę.
Niebo
zaczęło się chmurzyć. W oddali widziałam błyskawice. Nagle poczułam zimny
strumień wiatru. Spojrzałam na mojego brata, który z uwagą przyglądał się niebu.
- Czyżby
Zeus i ojciec postanowili się za nas wziąć? – mruknął.
- Mam
wrażenie, że to nie będzie nic przyjemnego…
Usłyszeliśmy wielki huk. Odwróciliśmy się i spojrzeliśmy na stary dom,
który stanął w płomieniach. Charles ruszył się z miejsca i pobiegł w kierunku
domu. Kiedy oprzytomniałam, pobiegłam mu pomóc. W środku znajdowała się jego
żona i córka. W myślach prosiłam ojca, żeby nic im się nie stało, żebyśmy
zdążyli.
Skoczyłam w płomienie, poczułam nieprzyjemne
ciepło na mojej twarzy. Ledwo widziałam gdzie mój brat pobiegł. Postanowiłam
skupić się na gaszeniu ognia. Tylko ja i woda, tylko ja i woda.
Nagle przez drzwi zaczęła wpływać woda, która starała się ugasić płomienie, ale
te tylko się z nią bawiła. Boski ogień – pomyślałam. Wiedziałam już w tej
chwili, że nic nie poradzę. Szybko pobiegłam na górę, liczyłam, że tam będzie
Charles z żoną.
Stanęłam
w progu pokoiku małej i zobaczyłam brata walczącego z płonącą belką, pod którą utknęła
jego żoną. Rzuciłam się mu na pomoc, ale wątpiłam w to, żeby ona z tego wyszła.
Ciepło powoli topiło jej skórę, krzyki Ariel były przerażające. Pragnęłam
skupić swój słuch na czymś innym, wtedy usłyszałam ją, małą Lenkę. Rozejrzałam
się po pokoiku i zobaczyłam kołyskę. Podbiegłam tam i wyciągnęłam maleńką.
Kiedy odwróciłam się, spotkałam wzrokiem wzrok Charlesa. Chociaż nie widziałam
jego oczu wyraźnie, czułam, że w jego oczach są łzy.
-
Zabierz ją stąd, proszę! – powiedział zachrypniętym głosem.
Kiwnęłam
głową, że rozumiem. Przycisnęłam maleńką do piersi i wybiegłam z pokoju.
Musiałam uważać na spadające deski, które płonęły złowieszczym ogniem.
Jak mogłeś Zeusie! Jak mogłeś! – moje myśli wrzeszczały na boga bogów.
Wybiegłam na zewnątrz i rzuciłam się na
piasek. Z trudnością potrafiłam oddychać. Wszystko wokół mnie się kręciło.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niespokojny ocean. Z ciężkością się podniosłam
i z małą Leną ruszyłam do brzegu, kiedy już było blisko upadłam i bezczynie
czekałam aż coś się stanie, ale nic się nie działo.
Poczułam, że ktoś na mnie patrzy. Spojrzałam
na Małą. Ona przyglądała mi się z taką uwagą. W jej oczach znalazłam siłę.
Podniosłam się jeszcze raz i dotarłam do wody. Zanurzyłam się w niej, czerpiąc
siły.
- Zeusie
zemszczę się! – usłyszałam krzyk Charlesa.
Zacisnęłam zęby, modląc się, żeby nic się mu
nie stało. Bardzo dobrze znałam bogów, którzy nie lubią jak ich dzieci im
grożą. Na szczęście nic nie runęło w jego stronę. On tylko skulił się.
Widziałam tylko drżenie jego ramion – płakał. Nie dziwiłam się, przed momentem
stracił miłość swojego życia i nie mógł jej ocalić. Nie mogłam wiedzieć jak się
czuł, ponieważ nigdy nie straciłam kogoś kogo kochałam.
Przytuliłam mocniej do siebie Lenkę. Wiatr
szarpał moje włosy na wszystkie strony. Podeszłam do Charlesa i padłam na
kolana obok niego.
-
Zrobiłeś wszystko, co mogłeś… - podniosłam jego podbródek do góry.
- Ona…
ona… tak na mnie patrzyła – czułam jak moje serce wali jak nienormalne. – On mi
za to zapłaci.
- Mam,
co do tego wątpliwości – mruknęłam i dałam mu maleńką. – Coś czuję, że to chyba
nie bogowie to zrobili.
- Rikki
słyszysz, co mówisz?! – warknął. – Tylko bogowie mają ogień, którego zwykła
woda nie jest w stanie ugasić.
- Ale
powiedz dlaczego miałby zabić Ariel?!
Na jej
myśl znowu się rozpłakał. Było mi go tak bardzo żal. Przytuliłam go najmocniej
jak potrafiłam. Teraz tylko patrzyłam się w płomienie, które wydawały się śmiać
z nas. Z czasem zrozumiałam, że to nie one się śmieją tylko postać, która
wyłoniła się z płomieni. Szybko się odsunęłam, ciągnąc za sobą Charlesa.
Była to
kobieta o długich blond włosach i mrożącym krew żyłach spojrzeniu. Na jej
twarzy widniał uśmiech.
- Kim
jesteś? – warknął mężczyzna.
- Spokojnie
– spojrzała na swoje paznokcie. – Jesteś Priscilla, bliźniaczka Posejdona.
- Co ty
gadasz?! – teraz ja warknęłam. – Bogowie nie mają bliźniąt oprócz Apollo i
Artemidy!
- Ups…
To wy nie wiecie! – znowu uśmiała się. – No więc niektórzy bogowie mają bliźniaków,
ale nie wiem czy wiedzą o tym… Nie, nie, na pewno wiedzą. Przecież ktoś musi
niszczyć ten świat ich siłami…
- To
twoja sprawka? – zapytałam.
- O ten
huragan to tak – uśmiechnęła się i spojrzała się za siebie. – A ta chatka to
wina Henry’ego! Właśnie gdzie on się podział?
Poczułam
jak ktoś szarpie mnie za włosy i ciągnie do tyłu. Upadłam na piasek i
spojrzałam na osobę, która się do tego przyczyniła. Był to Hefajstos, a raczej
jego brat bliźniak. Nie mogłam w to uwierzyć.
- Mogłem
się domyślić, że to nie Zeus – mruknął Charles. – Tylko Hefajstos może używać
boskiego ognia w ten sposób, bo tamten woli inne sposoby…
- Bardzo
inteligentny jesteś – powiedziała Priscilla. – Lubię takich, ale widzę, że
jesteś już zajęty.
Wiedziałam do czego zaraz dojdzie. Spojrzałam
na brzydala, który z uwagą mi się przyglądał. Musiałam obmyślić plan zanim
dojdzie do walki. Trzeba byłoby Lence dać jakieś bezpieczne schronienie.
Jedyne, co przychodziło mi do głowy to wrzucić ją do oceanu na pożarcie
Rekinowi. Tyle, że jak to zrobić szybko?
- No nie
potrafię uwierzyć, że dzisiaj zabiję dwójkę dzieci Posejdona! – Priscilla znowu
zaczęła swoją gadkę.
Przewróciłam oczami i starałam się skupić na
oceanie. Mój umysł poszukiwał umysłu jakiegoś wodnego stworzenia, a najlepiej
rekina, który służył mojemu ojcu. W końcu na coś trafiłam. Przekazałam obrazy i
wiadomość. W odpowiedzi dostałam zrozumienie i gotowość do pomocy.
W
myślach zaczęłam odliczać. Przyjrzałam się Charlesowi, żeby zobaczyć w jaki
sposób trzyma małą. Pięć, cztery… Napięłam wszystkie mięśnie. Trzy, dwa… Nie
doliczyłam do jednego, tylko wyskoczyłam, łapiąc małą. Przez chwilę spojrzałam
w oczy jej ojca. Pragnęłam mu przekazać, żeby mi zaufał. Puścił ją i się
odsunął, ja zaś pędem ruszyłam do oceanu wiedziałam, że biegnie za mną Henry.
Nie było więc czasu. Rzuciłam dzieckiem, kiedy było już nad wodą, wyskoczył z
niej Rekin, który połknął dziecko w całości. Miałam wrażenie, że do mnie
mrugnął, ale mój umysł już był tak wykończony, że splatał mi figle.
- Co ona
zrobiła?! – zabawnie krzyknął Henry. – Priscilla widziałaś?
- Och…
Czyli jednak będziemy walczyć – mruknęła.
Szybko
ściągnęłam bransoletkę, która nagle stała się mieczem, a mój brat z kieszeni
wyciągnął złoty łańcuszek, który również stał się mieczem. Stanęliśmy odwróceni
do siebie plecami. Ja miałam przed sobą Henry’ego a on Priscillę.
- Rikki
– powiedział ściszonym głosem.
- Co?
-
Zamienisz się, bo nie chcę walczyć z dziewczyną.
Przewróciłam oczami i zmieniłam miejsce. Teraz
patrzyłam na kobietę, która marzyła tylko o tym, żeby mnie zabić. Na szczęście
odkąd tutaj byłam, Charles postanowił mnie trenować. Był bardzo dobrym
szermierzem. Kiedy był w obozie, to on uczył szermierki. Nawet teraz jest dużo
lepszy od Zayna.
Usłyszałam pierwsze uderzenia miecza i
uznałam, że to jest czas. Rzuciłam się na bliźniaczkę Posejdona i jako pierwsza
uderzyłam, lecz ona zrobiła unik jakby znała mój ruch od urodzin. Zmarszczyłam
czoło i spróbowałam jeszcze raz, lecz i tym razem nic mi nie wyszło. Na
szczęście ja również potrafię się bronić przed jej atakiem. Przerażała mnie
tylko jej siła i śmiech.
Walka
trwała wieki. W końcu z braku sił przewróciłam się, wiedziałam, że zaraz będzie
mój koniec. Priscilla miała zadać mi ostateczny cios, kiedy nagle wyskoczył
Charles i odbił jej miecz. Szybko wstałam i próbowałam coś zrobić, kiedy
zobaczyłam jak jego bok przeszywa miecz. Do oczu napłynęły mi łzy. Mój brat
upadł na kolana.
- No to
została nam tylko ona – mruknął Henry, patrząc na mnie.
- Nie –
pokręciła głową blondynka. – Ona jest bardzo dobra, zostawię sobie ją na
koniec. Teraz czas na ciebie – dotknęła jego poparzonej twarzy. – Co powiesz na
Irlandię?
- Z
przyjemnością.
Nim
zrozumiałam, o co chodzi zniknęli. Szybko pozbierałam się i podbiegłam do
mojego brata. Widziałam cierpienie na jego twarzy.
- Rikki
– zaczął, ale ja mu przerwałam.
-
Wszystko będzie dobrze, słyszysz? – próbowałam samą siebie przekonać tymi
słowami choć wiedziałam, że nic nie będzie dobrze.
-
Zaopiekuj się moją córką, zabierz ją do obozu. Na pewno będzie mogła się tam
dostać, przecież miała rodziców herosów. Opowiadaj jej o nas.
-
Charles nie mów tak jakby…
- Nie
jestem idiotą – pogłaskał mnie po policzku, ścierając łzy. – Chciałbym zobaczyć
jak ona rośnie… - jego głos się załamał. – Daj jej proszę mój łańcuszek.
Do mojej
dłoni włożył jego złoty łańcuszek, na którym był wygrawerowany napis:
„nadzieja”.
-
Charles! – usłyszałam głos ojca. Podniosłam głowę i zobaczyłam go. – Synku!
Tym
razem przybrał postać staruszka. Nachylał się nad moim bratem i coś do siebie
mówili. Kiedy w końcu Posejdon odsunął się od niego, zrozumiałam, że go już nie
ma. Spojrzałam z zapłakanymi oczami na ojca, a ten tylko rozłożył ramiona i
mnie przytulił. Tego tylko mi brakowało, jego ciepła.
- Rikki
musisz być silna – zaczął mówić przyjemnym głosem. – Charles przeżył już swoje.
Był bohaterem, którego będą wspominać pokolenia i to nie tylko dlatego, że był
moim synem, tylko, że miał wielkie serce jak ty.
- Ojcze,
a co jeżeli nie dam rady?
- Rikki,
ty zawsze dajesz radę. Teraz zabierz małą Lenę do obozu, przekaż ją córkom
Nadziei, a ty zacznij się przygotowywać.
- Dobrze
– pokiwałam głową. – A co z nim i Ariel.
- Ja się
tym zajmę.
Jeszcze
raz pokiwałam głową i wskoczyłam do oceanu. Dopłynęłam do lądu, gdzie na
kamieniu leżała mała dziewczynka. Uśmiechała się, nie wiedząc, że przed chwilą
straciła swoich rodziców. Popłakałam się, widząc jej morskie oczy. Była taka
piękna, była nadzieją życia, mojego życia.
Dzisiaj postanowiłam napisać z perspektywy Rikki, bo na pewno wiele z Was się zastanawiała, co się z nią działo. Dziewczyny mamy prośbę, jeżeli skończycie czytać to napiszcie jakikolwiek komentarz, może być nawet buźka, ale chcemy wiedzieć ile z Was czyta ;) Aaa... I zapraszam Was na mojego, czyli Kingi bloga, który niedawno założyłam (http://swiat-oczami-jessi-i-jamesa.blogspot.com/)
Kinga
No, Kinga, przebiłaś samą siebie! Az dwie śmierci w jednym! XD
OdpowiedzUsuńNo ale tak ogólnie, jest świetnie. Nie spodziewałam się tego. A szczególnie z perspektywy Rikki i uważam, że cholernie ciekawe.
Xoxo, ta która pisała do ciebie z dwóch gg, i powiedziałaś jej, ze nie jesteś dobra w zapamiętaniu nicków xd
Ps. - wydaje mi się, ze podpis jest dłuższy niż sam komentarz xdxd
Pozdro, Baśka ♥
Rozdział świetny jak zawsze oby tak dalej dziewczyny nie mogę doczekać się kolejnego Xoxo
OdpowiedzUsuń