poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział dwudziesty drugi

Leżałam na ciepłej grzywie czarnego wierzchowca i próbowałam odpocząć. Shedow obiecał mnie asekurować, kiedy będę kimać. Ale ból w klatce piersiowej nie pozwalał mi na to,  a przez cały czas miałam dziwne wrażenie, że chłopak gapi mi się na tyłek.
 - Długo jeszcze? - jęknęłam.
Nie miałam pojęcia jak długo juz lecimy. Nie to, że nie lubię latać ale byłam zmęczona i chciałam jak najszybciej isć spać. Przez te całe zamieszanie zapomniałam o mamie. Nie wiedziałam gdzie teraz jest i było mi z tym źle.
 - Lecimy dopiero pół godziny. Śpij - mruknął.
 - Łatwo powiedzieć. - warknęłam.
Zamknęłam oczy i odleciałam.
Poczułam, że coś jest nie tak i otworzyłam oczy.
Ja naprawdę leciałam!
Nie chodzi mi o sen tylko rzeczywistość.
Noc spadałam przede mną, a jej skrzydło było złamane pod dziwnym kontem.
Po mojej lewej stronie zauważyłam Shedowa, który siłuje się z Zirą.
Widocznie zasnęłam i obudziłam sie po wszystkim.
Pokierowałam swoją mocą i podleciałam do Ziry. Kopnęłam ją i oderwała sie od chłopaka. Znaleźliśmy się dość blisko ziemi, a bogini rzuciła sie na mnie.
Zrobiłam unik i podleciałam do chłopaka.
 - Noc! - krzyknął w rozpaczy i kazał się do niej zawieść.
Chwyciłam go za rękę i skierowałam nas w stronę ogiera, który wierzgał i machał przestraszony zdrowym skrzydłem.
Chłopak objął szyję wierzchowca i zniknęli.
Próbowałam wyhamować przed drzewami ale Zira skoczyła mi na plecy i poleciałam na drzewa. Gałęzie obijały mnie ze wszystkich stron. W geście rozpaczy obróciłam sie na plecy. Miałam tyle szczęści, że całe uderzenie przejęła na siebie bogini, a ja byłam tylko poobijana.
Wyszarpałam sie i próbowałam uciec.
Moja wolność długo nie trwała.
Zdzira chwyciła mnie za szyje, a ja straciłam grunt pod stopami.
Zaczęłam mnie dusić, a ja próbowałam wymacać stopami ziemię, której nie było.
Wbiłam paznokcie do jej skóry dając sobie chwilowe ulżenie gdy rozluźniła nieznacznie  uścisk.
        Nie umiałam sie poruszyć. Mroczki pojawiły mi sie przed oczami i czułam jak siły ze mnie odchodzą. Nie chciałam pożegnać sie ze światem. Jeszcze tylu rzeczy nie doświadczyłam... bezwarunkowej miłości, prawdziwej, szczerej przyjaźni, tortu czekoladowego, sprania kilku osób, sexu i wielu innych rzeczy. Ale czułam, że już niec nie mogę zrobić. Widziałam jak otwierają sie przede mna drzwi do tartaru. Delektowałam sie ostatnimi oddechami życia...
Uścisk ulżył i upadłam na ziemię. Dyszałam niemiłosiernie, chciałam złapać jak najwięcej powietrza. Leżałam na ziemi jak jakaś sierota i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić.
Słyszałam jak Shedow pojedynkuje się z Zirą. Próbowałam sie podnieść. Byłam wrakiem człowieka... całkiem wyczerpana... Oparłam sie o jedno z drzew i próbowałam odzyskać siły. Spojrzałam na ręce. Całe się trzęsły i były umazane krwią. Ciężko mi sie oddychało.
Nagle cień ptaka padł na mnie, a na moich kolanach wylądowała złota fiolka z załączonym liścikiem. Spojrzałam w ślad za ptakiem, który zniknął.
Podejrzanie zaczęłam oglądać fiolkę.
Wyjęłam liści  i zaczęłam czytać:

"Skrop ranę ambrozją,
resztę wypij.

Ps. Nie poddawaj się.
                                             tata"           

Jeszcze w tym dniu brakowało mi troskliwego ojczulka. Super że przypomniało mu się o mnie w ostatnich chwilach życia. Brawo. Bardzo rodzicielskie nie ma co. A od kiedy on może się nazywać moim tatą? Jestem stworzona z jego nasienia, ale nie życzę sobie tego! Musiałby zapracować na to abym go uznała za ojca! Jest moim rodzicielem, dał mi życie i nic więcej. Zniszczył mi i mamie życie. 
Ale o tym później.
Niechętnie otworzyłam fiolkę i zrobiłam to o co prosił. 
Skropiłam najpierw rany na szyi i piersiach i od razu poczułam ulgę. Rany zasklepiły się i nie zostało po nich śladu. 
Później udało mi sie skropić policzki i od razu poczułam ulgę. 
Resztę wypiłam.
Ambrozja miała smak jakiegoś diabelskiego Rumu. Gorzej niż Ruska wódka, a takoż już piłam. Poczułam sie jak w Bajce Asterix i Obelix jak łykali wywar Panoramixa, albo po pierwszym razie spróbowania ruskiej wódki. To był hardkor. 
Poczułam jak ciepło rozprowadza mi sie po ciele. Usłyszałam trzask i złamany mostek wrócił na miejsce. Zafascynowana oglądałam dzieła eliksiru. Nawet Snape lepszego wywaru by nie ugotował. 
W końcu poczułam w sobie siłę. 
Wzięłam do ręki miecz i byłam gotowa stanąć oko w oko z przeznaczeniem.
Uchyliłam sie przelatujący mi nad głową chłopakiem. Nie odwróciłam sie by spojrzeć gdzie uderzył. Od razu naparłam na wiedźmę. Wcześniej poznałam jej taktykę i nie mogłam sie doczekać aby wykorzystać jej jedyny słaby punk. Pewność siebie. 
Do walki weszłam ja Chuck Norris z pół obrotu. Wybiłam jej jeden miecz i teraz stałyśmy na przeciw siebie jak równy z równym. Miałyśmy te same szanse. 
 - Myślisz, że jedną bronią cię nie pokonam? 
U śmiechnęłam sie perfidnie. 
 - Fechtujesz jak stara babcia więc to nie ma znaczenia. Nawet gdybyś miała dziesieć noży nie pokonała byś mnie. A ty i twoje wielkie ego jest idealnym celem. - rozwścieczyłam ją. Usłyszałam jakieś dziwne ujadanie i szare, szpetne stworki, z ostrymi pazurami zbliżały sie do nas. 
Pięknie... jeszcze jeden problem.    
        Natarła na mnie, a ja okręciłam sie wokół niej. Czułam się jak torreador uciekający przed bykiem. Znów natarła i teraz złączyłyśmy się.
Podcięła mi nogi, a ja prześlizgnęłam sie pod jej nogami, spróbowałam wskoczyć jej na plecy ale ta błyskawicznie się odsunęła i przystawiła mi do gardła miecz. Spróbowałam uciec ale na drodze stanęło mi drzewo do którego przywarłam. Znów straciłam grunt pod nogami. 
Próbowałam się wyszarpać ale ostrze coraz bardziej nacinało mi skórę. Jak ka nie lubie ostrych rzeczy! 
 - No witam wszystkich! - usłyszałam pocieszny głos Christophera. Chyba nigdy nie cieszyłam się na jego widok! 
Zira zmierzyła wszystkich wzrokiem: 
 - Ty miałabyś MARTWA! - wskazała na Hannę - Derek powiedział, że to załatwi! 
Hanna zrobiła zdziwiona minę po czym uderzyła sie w głowę: 
 - Derek? Czyli już znam pana De. Chris, czy mógłbyś?
Chłopak pokiwał głową i nim Zira zrozumiała, wybałm już wolna. Potarłam obolałe miejsce na szyi. 
 - Szybciej się nie dało? – warknęłam w stronę przyjaciółki 
 - Wybacz, oglądałam widoczki.
Przy tej dziewczynie dostane białej gorączki! 
Stworki wyłoniły sie z lasu i wszyscy przystąpiliśmy do ataku. Nawet Shedow się pojawił. Dylan bombardował szara masę strzałami, Chris spuszczał ich z wysokości, a one rozpaćkiwały sie o ziemię, a ja Z Hanną jak żniwiarze, torowałyśmy sobie drogę do bogini, która była zajęta walka z Cieniem.
 - ...już raz ci to proponowałam! - dosłyszałam urywek rozmowy - U mojego boku będziesz panem świata!
Usłyszałam uderzenie mieczy. 
 - Powtórzę to po raz kolejny! - Shed tracił cierpliwość - nigdy się do ciebie nie przyłącze! Wolałbym umrzeć! 
Podciął ją w jednej sekundzie, ona upadła, a on pozbawił ją jednym kopniakiem broni. Jedną noga stał na niej i jednocześnie unieruchamiał ją w miejscu, a do jej gardła miał przystawiony miecz. 
 - Chyba sprawa zakończona... - przerwałam bo role się odwróciły. Bogini odepchnęła Shedowa i rzuciła sie w moją stronę. Hanna zasłoniła mnie ciałem i to ona została schwytana. Zira przystawiła go jej szyi jakiś podejrzanie wyglądający sztylet. 
Uniosłam miecz, a Zira mocniej przyciągnęła brunetkę, dając mi do zrozumienia, że nie mam sie zbliżać. Znieruchomiałam w obawie o przyjaciółkę. 
 - Zoey! Masz wybór! Albo ona zginie, albo ty! - Zdzira przekrzyczała cały rygor walki.
Miałam ochotę, rzucić w nią czymś ciężkim.
 - Nie słuchaj jej! - krzyknęła Hanna i od razu została uciszona. 
 - Nie dotykaj jej! - zagrzmiał głos Dylana. Wycelował strzałę prosto w głowę Ziry - Zdejme ją. - mruknął w moją stronę. 
 - Jest szybsza. - odezwałam się.
Wiedziałam co Dylan czuje, ale tez po dzisiejszej walce z nią wiem do czego jest zdolna. 
 - Gdy wypuścisz strzałę zdąży się zasłonić Hanną i to ja przedziurawisz. - Poparł mnie Shed. 
Widziałam zaciętość na  twarzy Dylana.            
 - Zoey! - Odłóż wszystkie rzeczy i chodź do mnie! Tylko twojej śmierci chce! - zaśmiała się. 
Biłam sie z sobą. 
W końcu uległam namową. 
Upuściłam miecz na ziemię i schowałam zbroję. Postąpiłam krok do przodu a Zira się cofnęła. 
 - Odłóż naszyjnik. 
Zacisnęłam szczęki.  Zerwałam łańcuszek z szyi i czułam się naga. Uniosłam wysoko głowę i poszłam przed siebie. Napotkałam po drodze spojrzenia moich przyjaciół.
Pokonałam już połowę droge do Ziry.  
 - Zo nierób tego! - błagała Han - pamiętasz nasz ostatni trening? - mówiła szybko i nie zważała na to, że może umrzeć - co ci powiedziałam? Że nie chciałabym aby moi bliscy ginęli za mnie. Ty tez to powiedziałaś. Że wolałabyś umrzeć... - została skutecznie uciszona przez Zirę. 
Coś mi nie pasowało. Na ostatnim treningu ćwiczyłyśmy jak zrobić kiwkę w sytuacji bez wyjścia. A ta rozmowa miała miejsce miesiące temu! 
Spojrzałam z powątpieniem na Hannę i teraz dopiero z czaiłam o co jej chodziło. Widziałam jak po jej policzku spływa łza, która mieniła sie w słońcu.       
Dokładnie wiedziałam co mam teraz zrobić.
Podeszłam do niej. 
 - Głupie dziecię. - powiedziała i wypuściła Hannę, która "poleciała" na drzewo. 
Uskoczyłam przed Boginią, a w tedy Hanna zaatakowała. 
Poczułam palący ból nad obojczykiem lewej ręki i az krzyknęłam. W następnej chwili z mojej rany został wyciągnięty czarny sztylet ociekający krwią. Nogi sie pode mną ugięły. 
Usłyszałam krzyk bogini.
Mnie już nic nie obchodziło. 
Zaczełam się trzepać jak w epilepsji. Ból był nie do zniesienia. Łzy same spływały mi po twarzy. Moje zmysły zostały przytłumione i jakby wszystko dochodziło do mnie z oddali.
Poczułam ja coś przywiera do mojej rany i znów krzyknęłam. 
Poczułam jak coś wysysa mi to co aż tak pali i sprawia mi bul. Próbowałam leżec spokojnie, ale i tak bul był niemiłosierny. Krzyczałam i rzucałam sie jak opentana. 
W końcu to co mi wysysało jad z rany oderwało się ode mnie i odzyskałam ostrość widzenia. Shedow leżał obk mnie z zakrwawionymi ustami i teraz on trzepał się jak w epilepsji. Wszystkie żyły wokół twarzy i szyi zrobiły sie czarne i wypukłe. Z jego ust zaczęła wylatywać piana. 
Krzyknęłam w panice.          
Nagle wszystko sie skończyło i chłopak leżał w bezruchu.
Miałam całą zdrętwiałom lewą stronę ciała. Podczołgałam sie do chłopaka. 
Dźgnęłam go palcem, a on nic. Jego wzrok był pusty. 
Krzyknęłam i zaczęłam go cucić.    
 - Pomocy! - zaczęłam krzyczeć... znaczy myślałam, żę krzyczałam a tak naprawdę wycharczalam coś niezrozumiałego - POMOCY!
Pierwszy dopadł mnie Dylan. 
 - O matko! - powiedział widząc moją ranę.
Próbował mnie na siłę oglądać. Ale ja sie mu wyrywałam. 
 - Shedow - jęknęłam. 
No i wszyscy zajęli się nim. 
Zostałam odciągnięta przez Christophera do tyłu. 
Mamrotałam, mamrotałam, mamrotałam. 
Mało do mnie dochodziło. Jad wyjadł mnie pd środka i byłam cholernie zmęczona. Nawet ambrozja nie pomagała. 
Widziałam jak Hanna i Dylan robią mu sztuczne oddychanie. 
Nie chciałam tak siedzieć bez czynnie. 
Próbowałam się wyrwać, ale moje siły były na wyczerpaniu. 
W sumie nie wiem co się stało. 
Cały świat zawirował przed oczami i ukazała się ciemność. 
" Musi wiedzieć, że chce żyć..." - usłyszałam czyiś głos w głowie. 
Widziałam zarysy Bogini, która podeszła do Shedowa i przywarła do niego wargami. Wszystko wokoło rozświetliło się. 
Oderwała się od niego i odeszła. 
 - To Nyks... - szepnęła Han.  
 - Musi wiedzieć, że chce żyć. - wymamrotałam. 
Podczołgałam sie do niego i trzasnęłam Shedowa z całej siły w twarz. 
 - Masz żyć gnojku, bo inaczej odwiedzę cię w Tartarze i skopie ci tyłek! 
Znów trzasnęłam go w twarz. 
W tedy usłyszałam jego oddech, a ja osuęłam się na ziemię. 
Ciemność widzę! Ciemność! Znowu!     



Końcówkę zdupczyłam wiem... no ale cóż... chciałam dobrze a wyszło... tak jak zawsze... -,-"
Bujka :*  

3 komentarze: