wtorek, 28 sierpnia 2012

Rozdział dziesiąty

       Od wczoraj chciałam dorwać panów doskonałych i wygarnąć im, za to, że nie poszli mnie szukać po tarciu z cyklopem. Po prostu miałam ochotę ich wczoraj udusić. Oboje zmyli się gdzieś, zaraz po tym jak dostaliśmy podarunki od rodziców. Zayn nawet nie raczył pojawić się w domu, a za to do Chestera mnie nie wpuszczali, za co miałam ochotę zabić. Ale w końcu jednego i drugiego dorwałam. Zayn siedział w naszym domku i czytał jakąś powieść, a Ches właśnie wracał z treningu i przechodził bok domu. Gdy go dostrzegłam wciągnęłam go do domku. Nie krył nawet zaskoczenia malującego się na jego twarzy.
Dosłownie rzuciłam go na kanapę, obok pana mola książkowego. Oboje spojrzeli na mnie jak na wariatkę, a później na ich twarzach pojawiło sie zmieszanie.
Przysunęłam sobie krzesło, usiadłam na nim okrakiem opierając ramiona i brodę o oparci krzesła. Wpatrywałam sie w nich gniewnie.
 - A teraz słucham wyjaśnień. - zażądałam - Czemu do jasne cholery, ani jeden z wielmożnych panów nie szukał mnie po tym jak wpadłam do tego zasranego, stęchniałego gniazda Harybsów! CO?  - ostatni wyraz przeciągnęłam.
Najpierw spojrzeli po sobie, a później bardzo dyskretnie, Chester dźgał łokciem w Zayn'a, aby on coś sensownego powiedział.
Jemu oczy się, aż zaświeciły.
 - To ja zrobię coś do picia. - wstał ale moja noga była szybsza i usadowiła go w miejscu - no dobra, to bd siedział.
Zmroziłam ich spojrzeniem.
 - Do kurewskiej nędzy! Powiedzcie mi dla czego mnie, do jasnej cholery nie szukaliście?! - prawie to wykrzyczałam. Byłam wściekła jak nigdy i powinni to odczuć w największym stopniu.
Nastała błoga cisza.
Ci patrzyli na mnie ze strachem i próbowali nie robić żadnych gwałtownych ruchów. Ale nie umknęło mojej uwadze, ż eChes ciągle dźgał łokciem mojego braciszka.  Miałam ochotę ich porządnie zlać.
W końcu Zayn westchnął.
 - To był test.
Chester parsknął śmiechem, a minie jakoś ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała. Spojrzałam na niego z pożaleniem.
 - Serio? - zakpiłam - Jeszcze mi powiedz, że wysłałeś po mnie Dylana i Hannę, którzy nie mieli na sobie pełnego rynsztunku to cię wylacham.
Wzruszył ramionami.
 - Niczego lepszego nie wymyśiłem. Gasisz mnie każdym argumentem. - powiedział bez przekory.
Uniosłam brew. Chciałam się jeszcze nad nim poznęcać.
 - Serio? - znów zaczęłam kpić z niego - Na miłość boską jesteś synem Zeusa! I tak łatwo dałeś się zgasić?
Syn Aresa poruszył się na miejscu.
 - Ty też jesteś dzieckiem Zeusa więc...
Zwróciłam się do niego.
 - Och zamknij się! - warknęłam - do ciebie zaraz wrócę więc pomyśl nad jakiś wyjaśnieniem. Nie chce czekać do końca dnia - dogryzłam - Zayn - powiedziałam teraz spokojnie - dlaczego mnie nie szukałeś?
Chłopak w końcu dał za wygraną.
 - Byłem na ciebie zły. - westchnął - nie słuchałaś rozkazów, a mało komu się to zdarza... z wyjątkiem Rikki... ale to inna historia. - poczułem sie zlekceważony, a po drugim starciu z tobą byłe wściekły na moją bezsilność w stosunku do ciebie. - zawahał sie. - a gdy widziałem jak, jak latasz wokół cylkopa i osłaniasz swoich przyjaciół, a jeszcze do tego doszło błogosławieństwo ojca... to coś pękło we mnie i zauważyłem, że za niedługo będziesz walczyła ze mną o przywództwo...
Ton jego głosu i sposób w jakim to mówił, zmiękczyło moje serducho.
Wstałam ze krzesła.
 - Głupek. - patrzyłam na niego z góry. ( co pierwszy raz mi się zdarzało. gdyż był cholernie wysoki ) - ty myślałeś, że będę walczyć z tobą o przywództwo? - zwiesił głowę - Jesteś głupkiem, dlatego, że myślisz, o takich absurdalnych rzeczach! Prędzej umrę niż weznę za kogoś odpowiedzialność! Przecież ja jestem bezmyślna i od tak pakuję się do gniazda Harybsów, które mogą od tak zabić żółtodzioba.
Atmosfera rozluźniła się.
Zayn wstał i przytulił mnie.
 - Teraz dopiero zauważyłem jaki ze mnie debil. - westchnął.
Przytuliłam go do siebie. W końcu odsunął się ode mnie, a ja z całej siły uderzyłam go pięścią w pierś. Cios odebrał mu na chwilę wdech. Spojrzał na mnie.
 - Zzz...za coooooo? - wysapał.
Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
 - Za to, że nie przyszedłeś po mnie do jaskini, a przez to mam szpetne blizny, na plecach i rękach!                Przytuliłam go do siebie jeszcze raz.
         On przerzucił mnie sobie przez bark i zaczął mnie łaskotać. Okładałam go pięściami i kopałam z całej siły. Śmialiśmy sie przy tym jak dwoje uciekinierów z zakładu psychiatrycznego. Natomiast Chces wymknął sie z domu niepostrzeżenie.


 - Klara przewidziała, iż dwóch nowych herosów są w piekielnym niebezpieczeństwie.. dosłownie - podkreślił Zayn. Zebrał nas praktycznie w środku nocy, gdy cały domek Ateny, z rozdygotaną Klarą, najechała nasz spokojny domek. Zaczęli tłuc w drzwi. Gdy blada Klara opowiedziała nam o wizji, Zayn rozkazał wszystkich zbudzić i zebrać na głównym placu. Oczywiście, ja , że zostałam wyrwana z łóżka, byłam strasznie niezadowolona i nawrzeszczałam na lidera domku Ateny czyli Lexi, która nie była tym zadowolona, ale w końcu obie ustąpiłyśmy. Zięwnęłam słysząc słowa mojego brata. Staliśmy w kilkunastu szeregach, ustawieni domkami itp. Stałam jako pierwsza, po mojej prawej stronie stał Dylan, ze swoim domkiem, po lewej Hanna, a za mną stał Shedow. Myśmy byli linią, dla osób, dla których zabrakło miejscach przy swoich liniach, lub byli jedyni z domku. więc czuliśmy sie poniekąd jak wyrzutki. - Więc jeszcze dzisiejszej nocy, przedstawiciele domków, udadzą się na naradę i z wszystkich herosów wyłonimy nazwiska, tych którzy pojadą na wyprawę. - spojrzał po nas. Komicznie wyglądał, mówiąc tak poważnie z założonymi rekami na plecach, a ubrany tylko w dresowe spodenki od piżamy, gołymi stopami i roztrzepanymi włosami. Znaczy się, ja lepiej nie wyglądałam. Włosy spięte w niedbały kucyk, spodnie od dresu i przykrótka bluzka, która ledwie zakrywała mi biust, a odsłaniała mięśnie brzucha i połowę pleców. Kilka chłopaków, pogwizdywali na mój widok, ale szczęka im opadła gdy ujrzeli dzieci Afrodyty, umalowanych i ubranych do perfekcji. Akurat to mnie przerażało.
Louis, który przyglądał się całemu zamieszaniu, wyszedł na środek, tym swoim charakterystycznym kozim chodem i zabrał głos. 
 - Tak więc możecie udać się na spoczynek, a przedstawicieli domków, oraz Klarę proszę o  podążenie, za mną do domku Starszyzny gdzie podejmiemy decyzję.
Krutko ale stanowczo. Wszyscy jeszcze stali na baczność.
 - ROZEJŚĆ SIĘ! - wydarł się Zayn, tak jakby sie bał, że ktoś tego nie dosłyszy.
       Przed oczami wirowały mi osoby podążające do swoich domków. W tłumie poszukiwałam moich przyjaciół, ale jakoś ich nie zauważyłam przy swoich braciach. Gdy w końcu przepchałam sie przez tłum i zrobiło się luźniej, zauważyłam znajomą parkę, która podążała w stronę jeziora. Miałam dziwne wrażenie, że unikają mnie.
Podbiegłam do nich i pożyłam dłoń na ramieniu Hanny.
Poczułam szarpnięcie, po czym ból, wgniatających sie kamieni w ciało.
 - Boże! Zo przepraszam! - wypiszczała Hania, która nadal trzymała moją wygiętą dłoń - Czyś ty zwariowała podkradać sie do mnie? - skarciła mnie.
Jęknęłam, gdyż nie umiałam złapać powietrza.
Dylan podniusł mnie z ziemi, bo ja chwiałam się na nogach.
 - Następnym razem uprzedzaj gdy bd chciała, walnąć mną o ziemię. To może zdążę założyć zbroję. - odparłam.
Moi przyjaciele ryknęli śmiechem.
 - A tak po za tym - zaczęłam - czy wy aby mnie nie unikacie? - zapytałam, na ich twarzach pojawiło się zdziwienie - bo wiecie... wszystko razem robicie, a mnie zostawiacie w kącie. Ja wiem, że jestem nieznośna, upierdliwa, trudna do towarzystwa, wyszczekana i cyniczna, ale naprawdę czuje się jak wyrzutek.
Ich twarze były jeszcze bardziej zdziwione, ale jak na rozkaz zaczerwienili się.
 - Zaniedbujemy Cię. - powiedział w końcu Dylan.
 - Przykro nam.. ale tyle się dzieje.. że po prostu...
 - Zapomnieliście o mnie? - dopowiedziałam.
 - Tak... - zaczęła Hania - ale...           
 - Cześć wam! - poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
Spojrzałam na rozbawioną twarz syna Hermesa i sama się uśmiechnęłam. Spojrzałam na ramię Hanny, Chłopak trzymał na niej swoją dłoń. Mój wskazujący palec wystrzelił, oskarżycielsko.
 - A jego to nie przerzuciłaś przez bark! - pożaliłam się.
Ta wyszczerzyła się.
 - Bo on zasygnalizował swoje wtargnięcie na mój teren głośnym "CZEŚĆ" a ty tego nie zrobiłaś - pokazała mi język
 - A po za tym - zabrał głos Chris - Się już nauczyłem, nie zachodzić jej od tyłu. - wyszczerzył się.
 - Głupki. - powiedziałam i zażuciłam im ręce na barki.
Przechodziliśmy właśnie obok Domu Starszyzny.
Christopher zatrzymał się  i zaczął podkradać się pod okno.
 - Co ty robić? - szepnęła Hania.
 - Ciiiii - przyłożył palce do ust - udawajcie, że dalej idziecie i sie śmiejecie, ja wam powiem co usłyszałem.
Wyszczerzył sie.
 - Nie ma mowy! Masz natychmiast tu wrócić! - rozkazała dziewczyna ale on nic - Zo powiedz mu coś!
Spojrzałam na nią rozbawiona.
 - Ja? Dlaczego ja?
 - Jesteś córką Zeusa! Posłucha Cię! - błagała
Spojrzałam na nią.
 - Wybacz Han, ale ja tez chce się dowiedzieć o czym tam gadają. - pokazałam jej język.
 - Dylan! - próbowała znaleźć oparcie w przyjacielu.
Ten zrobił przepraszającą minę.
 - Wybacz... ale tez chciałbym wiedzieć.
Zatupała w miejscu kilka razy.
Wzięłam ich pod ramię i próbowałam zaangażować ich w rozmowę bo średnio mi to wychodziło.
 - A co tam u Karola? - zagadnęłam Dziewczynę.
Musiałam coś wymyśleć, aby dać pozory, że nikt nie podsłucha i zagłuszyć kroki Chrisa.. który zapewne w podkradaniu świetnie sobie radzi.  
Spojrzała na mnie. Nie lubie gdy tak na mnie patrzy.
 - Jakoś leci. - powiedziała wymijająco.
Przewróciłam oczami.
 - A jak tam u Greg'a? - zagadnęłam Dylana.
 - Dobrze... wczoraj nawet ucięliśmy sobie krótką pogawędkę odnośni moich nowych strzał.
 - Fajnie. - zmarkotniałam - wy to macie szczęście. - spojrzeli na mnie zdziwieni. - pełna chata ludzi, macie z kim pogadać, ja ma tylko Zayn'a, który jest wiecznie nieobecny. Rozmawiacie ze swoimi domowymi Satyrami, a ja nawet nie wiem jak on wygląda i jak ma na imię... to żenujące...
Pożaliłam się.
 - Twój satyr nazywa sie Selen, ma jasną sierść i uwielbia pracować późno w nocy.
Wszyscy troje podskoczyliśmy na dźwięk głosu Shedowa. Nie miałam pojęcia skąd głos dochodzi, gdyż nie widziałam ciała, ani niczego co by na to wskazywało. Było to irytujące.  W końcu w cieniu drzew zobaczyłam białka ciemnych oczu, a później wyłaniającą sie sylwetkę z cienia.Chłopaka oplatała ciemna mgła, która jakby tańczyła wokół niego.
 - Shedow - powiedziałam - hej
Przywitałam się. Poczułam jak Hania spina się.  Chyba nie przepada za tym chłopakiem.
Cień uśmiechnął się lekko i spojrzał na mnie.
 - Cześć. - omiutł nas wzrokiem - świetnie wyglądacie, po spotkaniu z Harybsami.
Zauwarzyłam poruszenie ze strony Syna Apollina.
 - Sugerujesz coś? - warknął.
Patrzyłam na nich zdezorientowana.
Z twarzy Shedowa znikł uśmiech i pojawiła się zaciętość.
 - Myślisz, że to moja sprawka? - warknął.
 - A niby czyja? - Dylan zbliżył sie do chłopaka - Kto by inny wszedł na teren obozu niezauważony? 
W powietrzu czuło się testosteron.
Niewiele myśląc wskoczyłam pomiędzy nich. Praktycznie zgniatali mnie mierząc się wzrokiem.
 - Bo co? Jestem wyrzutkiem? Bo moją matką jest Nyks, która urodziła Nemezis? Dlatego wszyscy myślą, że jestem podwójnym agentem?
Jego wypowiedź była tak naładowana jadem, że aż ja to odczułam. Wiedziałam, że Shedow jest synem Nyks, wiedziałam, że nie jest aż tak lubiany, ale myślałam, że zrobił to z własnej woli tak jak Rikki. A tu się okazało inaczej.
 - Dylan. - przemówiłam spokojnie - On uratował mi życie. Nie zrobiłby tego. Zresztą wam tez uratował życie.
Spojrzał na mnie jak na zdrajcę.
 - To dla czego nie poszedł Cię szukać? - próbował znaleźć dziurę w całym.
Oboje grali mi na nerwach A Han nie kiwnęła palcem.
 - Zayn dał mi rozkazy i je wypełniłem. - warknął - masz coś jeszcze do dodania?
Chłopak zaczął zbliżać się do kolegi.
 - Shed! Spokojnie! - położyłam mu dłonie na ciepłej klacie, powstrzymując go od dalszych działań - Shedow, spójrz na mnie. - poprosiłam i niechętnie ale spojrzał - ja ci wierzę. A Dylan jak przystało na dziecię Apollina lubi gadać głupoty. - każdy wyraz był ważny i delikatnie całe zdanie układałam w głowie.   
Oboje mierzyli sie wzrokiem.    
 - Coś mi się nie wydaje. - powiedział w końcu.
Stężenie testosteronu zrobiło sie coraz większe.
Wpadłam na genialny pomysł.
 - Dyl... przeproś go.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
 - Nie ma mowy! - zaprotestował.
Odwróciłam się w jego stronę.
 - Takim zachowaniem, wiele nie różnisz się od reszty obozu. Co z tego, że Shedow jest spokrewniony z Nemezis? A wy zrobiliście z niego wyżudka i podejrzewacie go o ,rzeczy, których nie zrobił To niemoralne. Hania sie chyba ze mną zgodzi? - spojrzałam na nią błagalnie.
W jej oczach zobaczyłam zrozumienie.
 - Zo ma rację. - stanęła obok mnie. - nazywanie go , za przeproszeniem - zwróciła sie do chłopaka -"wyrzutkiem" jest zwykłym oszczerstwem. Dylan. powiedziała uspokajająco - przeproś Shedowa.
Spojrzał na nas jakbyśmy były zdrajczyniami.
 - Nie.
Nerwy mi puściły. Z racji naszej przyjaźnie nie dałam mu w twarz, ale chwyciłam za koszulkę.
 - Dylan! PRZE-PROŚ GO! - wycedziłam.
Hanka położyła na jego ramionach ręce.
 - Dylan... - szepnęła.
Westchnął.
 - Prze-praszam... lepiej?
Puściłam go.
 - O wiele. - zwróciłam się do Shedowa - przykro mi, że poznajecie się w takich, a nie innych okolicznościach. Jest mi wstyd za kolegę.
Uśmiechnął sie blado.
 - Już się przyzwyczaiłem. Każdy w obozie mnie tak traktuje... no oprócz twojego brata i Chrisa i Rikki. - westchnął - powinienem już lecieć, bo moja obecność na jednych źle wpływa - spojrzał na Dylana.
Teraz Hanna wkroczyła.
 - On musiał odreagować niewyspanie... Zobaczysz jak się wyśpi bd już normalnie gadać. A za to na Zo dobrze wpływa niewyspanie. - puściłam jej sójkę w bok.
Shed uśmiechnął sie.
 - No widzę. - wyszczerzył sie w moją stronę.
Już miałam coś powiedzieć gdyż ubiegł mnie nadbiegający Christopher.
 - EJ! EJ! - darł się w niebo głosy - HANIA! DYLAN! ZO! Shedow? I SKEDOW! - wyraźnie sie zdziwił. - Wiem kto jedzie na misję!
Darł sie jak porąbany. Nie bał się, że go nakryją.
 - Zamknij się! - krzyknęłam wraz z Dylanem i Hanną.
 - A.. no tak... - przystawił palce do ust. Był taki zabawny.
Gdy w końcu do nas doszedł zaczął mówić szeptem.
 - Na akcję mamy jechać do Meksyku, rozchodzi sie o synów Hadesa.
 - To on ma synów? - zapytał ze zdziwieniem Shedow
 - Tak... Zayn mówił że dwóch! - dogryzł Dylan.
 - Zamknijcie się! - rozkazałam - No to kto jedzie do Meksyku? - zagadnęłam chłopaka z ADHD.
Wyszczerzył się.
 - Zayn, Klara ( ale to było do przewidzenia) , Chester... i miała jechać i Rikki, ale słuch o niej zaginął I jeszcze nasza piątka.
Wskazał na nas, a ja wraz z Hanią i Dylanem, zaczęliśmy skakać w miejscu i wrzeszczeć jak pojebani.      


Sratatata!
Znów wyszła  mi z tego powieść ;/A i Kindze juz przeszło i chce pisać dalej bloga:P Tak dla informacji!
I kolejny za nami. Średnio mi się podoba, no ale Kinga naprawi:P
Bujka:*

czwartek, 23 sierpnia 2012

Rozdział dziewiąty


 Usłyszałam głos Zeusa i zobaczyłam jak na szyi Zoey pojawia się przepiękny naszyjnik. Poczułam delikatne ukłucie w moim serduszku. Tak bardzo chciałabym usłyszeć takie słowa od mojego ojca. Spojrzałam na Dylana, który rozmawiał z jakimś mężczyzną. Kiedy przyjrzałam się bliżej, ujrzałam w nim podobiznę Apollina. Po chwili dali sobie żółwiki i bóg wyparował.
 - Hania, wszystko w porządku? – zapytał się.
 - Tak, tylko jestem strasznie zmęczona… Chyba powinnam wrócić do domku… - przetarłam oczy. – Tak z ciekawości, co tobie ojciec dał?
 Chłopak uśmiechnął się i zza pleców ściągnął kołczan i łuk. Broń była biała, nie znam się na drzewach, więc nie wiem z czego został zrobiony, ale był pięknie ozdobiony wyżłobieniami. Przeniosłam wzrok na kołczan, gdzie znajdowały się strzały. Pierwszy raz widziałam takie. Pióra miały barwę czystej bieli z czarnymi nutkami.
 - Piękne…
 - Tak – potwierdził moje słowa. – Najlepsze jest to, że mi ich nigdy nie zabraknie.
 Poczułam jak delikatnie mi się kręci w głowie. Nim zdążyłam coś zrobić całym ciałem poleciałam na Dylana…

 Obudziłam się w szpitalu. Nie było przy mnie nikogo i to było chyba najbardziej przerażające. Podniosłam się z łóżka i zaczęłam się ubierać. Usłyszałam wycie wilka. To było przerażające wycie wilka. Zagryzłam wargę i wyszłam ze szpitala. Nikogo nie było. Dziwne. Zawsze mi się wydaje, że powinien ktoś tutaj przechodzić. Pobiegłam w stronę mojego domku, nie odczuwałam już bólu w nodze. Weszłam do środka, ale było za cicho jak na mój dom.
 - Hej, jest tu ktoś?! – zaczęłam wołać. – Wróciłam!
 Nikt się nie odzywał. Ruszyłam do swojego pokoju. Wszystko było porozrzucane. Na łóżku zobaczyłam czarne pióra, a obok nich miecz. Wzięłam go. Rękojeść była wykonana z białego złota, które przypominało wijącą się po mieczu winorośl. Ta broń miała w sobie to coś…
 Usłyszałam huczenie. Odwróciłam się i zobaczyłam w oknie czarną sowę, która patrzyła na mnie ludzkimi oczami. Nie minęła chwila, a ptak odleciał. Szybko wyskoczyłam przez okno i podążyłam za nim. Prosiłam tylko, żeby nie wleciał do lasu, ponieważ nie chcę go stracić. O dziwo mnie sowa wysłuchała i poleciała naokoło, tak że dotarłam nad jezioro. Nagle ściemniło się, jedynym źródłem światła był księżyc. W pewnej chwili na tafli jeziora ujrzałam płynącego w moim kierunku łabędzia, ale po chwili on zniknął, a ja ujrzałam piękną kobietę. Z uśmiechem na twarzy podeszła do mnie i dotknęła mojego policzka.
 - Miło wreszcie cię zobaczyć Hanno.
 - Kim pani jest i co się tutaj dzieje?
 - Nie martw się. Jestem Reja…
 - To ty rzuciłaś „klątwę” na Dionizosa?
 - Och tak. Było to dawno temu… - usiadła na wielkim kamieniu. – Zawsze jego córki były takie piękne, czasem się zdarzało, że piękniejsze od córek Afrodyty, a wiesz o tym, iż tak nie powinno być. Bogini piękności zdarzało się zwracać do mnie z prośbą, żebym coś z tym zrobiła, ale uważałam, iż to nie potrzebne…
 - To dlaczego Dionizos nie może mieć tylu córek ilu ma synów?
 - Ponieważ z czasem jego córki wykorzystywały bogów, zaczęły z nimi romansować i pogrążać. Dionizos nic z tym nie robił, nie zależało mu na tym, do czasu…
 - Jakiego?
 - Do czasu, gdy powiedziałam mu, że będzie miał córkę raz na kilkadziesiąt lat. Nie spodziewał się, że mogę postąpić w ten sposób… Teraz jego córki są wyjątkowe…
 - Jak to wyjątkowe?
 - Zobaczysz.
 Stanęła i podeszła do jeziora, gdzie ujrzałam znowu tamtego łabędzia. Próbowałam zrozumieć o czym mówiła Reja, ale nie potrafiłam. Przynajmniej już wiem, dlaczego nie mam siostry…
 Znowu usłyszałam wycie wilka. Odwróciłam się i ujrzałam parę wielkich oczu. Powoli zbliżały się do mnie. Sparaliżowało mnie. Pragnęłam się jakoś ruszyć, ale nie potrafiłam.
 - Nie bój się.. – usłyszałam kobiecy głos. – Nic ci nie zrobię… Do czasu.
 Moje serce waliło jak szalone.
 - Kim jesteś?
 - Jestem Nyks… Matka Shedowa i Nemezis. Przez swoją siostrę mój syn jest odrzucany w obozie. Nieładnie. – nadal nie potrafiłam zlokalizować kobiety. – No, ale się wam nie dziwię, bo kto przecież chciałby mieć kontakt z bratem bogini, która stworzyła bestie, pragnące zabić bogów i ich dzieci?  Wojna się za niedługo zacznie.
 Po chwili z lasu wyskoczył wielki wilk.

 Usiadłam na łóżku, cała spocona. To był tylko koszmar, przerażający koszmar. Poczułam na ramieniu czyjąś rękę. Podniosłam głowę i zobaczyłam Dylana. Był blady, ale uśmiechnął się.
 - Wszystko w porządku? – zapytał.
 - Tak. – powiedziałam. – To tylko koszmar po wczorajszych przeżyciach… Chyba potrzebuję przerwy. Muszę zadzwonić do mojego ojczyma.
 - Nie. – do sali wszedł Louis. – Nie możemy się narażać. Jest zakaz kontaktowania się z rodziną.
 - Proszę cię… - spojrzałam błagalnie na satyra. – Mój ojczym może się martwić.
 - Twój ojczym myśli, że jesteś na wakacjach, gdzie nie ma sygnału.
 Ugh! Co to za uparta koza!
 Wyskoczyłam z łóżka, ale tym razem poczułam ogromny ból nie tylko w udzie, ale również na ramieniu. No pięknie. Przewróciłam oczami i sięgnęłam po moją świeżą sukienkę. Popatrzyłam na Dylana, który na początku nie zrozumiał, o co mi chodzi, ale po chwili się zmył.
 Szybko się przebrałam i ruszyłam w kierunku mojego domku. Kiedy wpadłam do środka, moi bracia czekali na mnie z wielkim bukietem winogron i butelką wina.
 - Nareszcie nasza bohaterka jest w domu! – powiedział jeden z braci.
 - Nie nazywajcie mnie tak. – powiedziałam szorstko. – Taki tytuł należy się osobom, które na niego zasłużyli, a nie dla mnie.
 Uśmiechnęłam się i poszłam do pokoju. Chciałam wskoczyć na moje łóżko, ale w ostatniej chwili zauważyłam, że coś na nim leży. Był to miecz, ten sam, co w moim śnie. Był taki lekki, jakby był wydłużeniem mojej ręki.
 - Jest to prezent od twojego ojca. – usłyszałam Karola. Odwróciłam się i zobaczyłam w oknie uśmiechniętą mordkę Satyra.
 - Szkoda, że nie dał mi go osobiście.
 - To jest Dionizos. Pojawia się tylko i wyłącznie w wasze urodziny albo jeżeli twoim braciom uda się wyhodować  nowy rodzaj winorośli.
 - Oczywiście. – pokiwałam głową i miecz odłożyłam na biurku. – Miałam dzisiaj dziwny sen. Pojawiła się w nim Reja i powiedziała mi prawdę…
 - Nic nowego. – uśmiechnął się. – Pojawia się ona zawsze w snach córek Dionizosa. Pragnie wam przekazać, że jesteście wyjątkowe…
 - I jeszcze się pojawiła Nyks..
 - Nyks? – Karol zrobił wielkie oczy. – Czego ona od ciebie chciała?
 - Nie wiem…
 Ruszyłam ramionami i wyszłam z pokoju. Potrzebowałam spokoju, więc ogród mojego ojca chyba będzie najlepszy. Usiadłam na ławeczce w cieniu i zamknęłam oczy. To wszystko, co tutaj przeżyłam było dla mnie trudne. Przecież jeszcze nie dawno prowadziłam pensjonat i winnice mojego ojczyma, a teraz walczę z jakimiś bestiami.
 - Cześć. – usłyszałam jakiś tajemniczy głos. Otworzyłam oczy i ujrzałam Shedowa, który ukrywał się w cieniu. – Podobno ci się śniła moja matka… - pokiwałam twierdząco głową. – Wiedz, że to nie jej wina…
 Powiedział tylko to i znikł. Nie rozumiem tego chłopaka, on jest taki tajemniczy… Wiem tylko, że uratował mnie raz i muszę się mu jakoś odwdzięczyć.
 Odwróciłam głowę i zobaczyłam na stoliku kieliszek czerwonego wina i liścik. Sięgnęłam po srebrną kopertę i wyciągnęłam z niej karteczkę.

„ Dobrze się spisałaś…”
Dionizos


Kolejny rozdział z perspektywy Hanny, tej gorszej... Mam pytanie, czy Wy wiecie, że piszą to opowiadanie dwie dziewczyny? Jak nie to właśnie Was informuję i na dodatek każda z nas ma swoją bohaterkę. Chcę podziękować jednemu Anonimu, który napisał, że lepiej byłoby gdyby to było pisane z perspektywy Zoey. Jak bardzo Ci na tym zależy mogę zrezygnować z pisania wspólnego bloga z moją przyjaciółką. Aaa... tak wgl dzięki za szczerość, teraz wiem, że piszę nudno. 
Reszcie chcę podziękować za komentarze i że jesteście z nami. I przepraszam, że tak się wyżyłam, ale tylko to mi pomaga... 

Następny należy do Dominiki ( Zoey)
Kocham Was,
Kinga.

piątek, 17 sierpnia 2012

Rozdział ósmy

         Bolała mnie kostka, było mi zimno i niewygodnie, a rana na plecach paliła niemiłosiernie.. Wieki tkwiłam w tej jaskini skalnej, odkąd ujrzałam dwoje przerażająco białych gałek ocznych. Wtedy instynktownie zebrałam siły i najszybciej jak umiałam rzuciłam się do ucieczki. Byłam o wiele drobniejsza i zwinniejsza od tego potwora, który posiadał wielkie, ostre, białe kły, przerażająco białe gałki oczne i ogromniaste pazury, ale i tak zatopił pazury w moim ciele. Wyglądał jak tygrys wielkości słonia pomieszany z jakimś stworem morskim. Na grzbiecie rosły mu ostre szpikulce, a pomiędzy pazurami mieściła się błona. Pamiętam, że gdy na mnie warknął poczułam smród gnijącego ciała i przeraziłam się nie na żarty. Zaczęłam wrzeszczeć jak porąbana i rzuciłam się do ucieczki. Biegłam przez plątaninę korytarzy, klnąc na siebie, że musiałam zgubić mój miecz. Zostałam tylko z małym sztylecikiem.
         Na całe szczęście jaskinia znajdowała się jakieś 20 metrów nad potworem i  nie potrafił tu doskoczyć. Próbowałam się zdrzemnąć ale nie potrafiłam. Było o wiele za zimno, zamarzały mi palce u rąk i nóg, a ja nie miałam się czym przykryć. Drżałam jakbym miała epilepsję.Rana na plecach paliła i zapomniałam na chwile o bólu w kostce. Nawet już nie zważałam na to, że futrzak znajdywał sie coraz wyżej. I tak już mu obiecałam, że zrobię sobie z niego futro na zimę. Żałuje, że zrezygnowałam z nauki strzelania z łuku. Przydał by mi się teraz pełen kołczan strzał. Naszpikowałam bym potwora i zrobiłabym z niego poduszkę na szpilki. Jak wyjdę z tego cało poproszę Dylana aby mnie pouczył strzelać.
Zimno.
        Próbowałam sobie przypomnieć jakim potworkiem może być ta tygrysia-foka, ale jakoś nie bardzo uważałam na lekcjach Filologi zwierząt z Chen'em. A historia z Ciachem wg mnie nie interesowała. Dałabym teraz wszystko za kogoś od Ateny aby mi powiedział jak mam walczyć z tym czymś.
Nagle głowa stwora pokazała się u wylotu jaskini. Spojrzałam na niego. Rył pazurami o skałę próbując się utrzymać, ale wciąż kłapał na mnie wielgachnymi zębami.
Wiele nie myślałam, bo czułam się jak we śnie... za pewne przez szybki upływa krwi. Wzięłam i kopnęłam w pysk potworka, który stracił równowagę i runął na ziemię.
Na chwilę mam spokój... ale ciekawe jak długo mu zajmie wdrapanie się wyżej.
Usłyszałam krzyki i u wlotu strzeliny pokazały sie dwie postacie, które na prawdę szybko przebierały nóżkami.        
Po głosach poznałam Dylana i Hannę. Ta druga jakby kulała. Biegła strasznie nierównomiernie. Jaskinia zatrzęsła sie poleciał kurz i głazy i do pomieszczenia wleciały kolejne dwa rozwścieczone futrzaki.
 - No wreszcie odsiecz! - krzyknęłam ile miałam pary w ustach.
Ale ci nic. Biegali w popłochu.
Przyjrzałam się im. Hania miała na sobie zbroję, ale nie widziałam miecza. Za to Dylan miał na sobie tylko nagolenniki, i napierśnik oraz kołczan ze strzałami.
No to oddział ratunkowy jakich mało...
 - EJ! TUTAJ! - ryknęłam i zaczęłam machać rękami jak powalona.
W końcu Hanna mnie zauważyła.
Zaczęła podbiegać do mnie, ale na jej drodze stanął futrzak.
 - HARYBSY!! - wydarła się i zrobiła szybki odwrót.
CO?! Harybsy? Przecież one nas rozszarpią na śniadanie! Jaki heros da sobie z nim rade? A początkujący jest spisany na straty od razu. Jak na ironię zgubiłam gdzieś miecz... pięknie.
Dylan okładał potwory strzałami. Jednego oślepił całkowicie, a drugi wyglądał jak poduszka na szpilki. Ale w końcu musiały mu się strzały skończyć...
Gdy zobaczyłam jak jeden potworek runął na ziemię zaczęłam skakać i bić brawo.
 - Tak! Dylan! Zajebisty jesteś! Tak daa...
Leciałam w dół. Zaczęłam wrzeszczeć i zakryłam twarz dłońmi. Oczywiście po kilku metrach zatrzymałam się w powietrzu i zaczęłam lewitować. Jak zwykle.
 - Zoey! JA ci zaraz dam mnie tak straszyć! - wydarła się Han.
 - Tak... tak... Macie ze sobą ambrozję? Albo cokolwiek? - pokiwali przecząco głowami - nieźle.
Runęłam na ziemię.
Całowałam twarzą glebę. Kręciło mi się w głowie i nie wiedziałam gdzie jestem. Głupie uczucie. Ktoś mnie obioł i próbował podnieść. Ból w plecach nie dał mi funkcjonować, a kostka nie pozwalała mi stanąć na nogach.
Zrobiło mi się słabo i straciłam orientacje.
A później widziałam ciemność.


Poczułam ból w policzku.
OD razu otworzyłam oczy i potarłam bolące miejsce.
 - Mówiłam, że ja to zrobię. - usłyszałam znajomy dziewczeński  głos.
 - Teraz to ona bd wściekła. - teraz zabrał głos chłopak.
 - Narazie i tak nie kontaktuje. - westchnęła - Zoey? Zoey? Słyszysz mnie?
Zamrugałam kilkaset razy.
Przed oczami malowały mi sie kontury, a później osoby.
Zamrugałam jeszcze kilka razy.
 - Kto mi przyłożył? - spytałam wściekła przyjaciół.
Hanna uśmiechnęła się niewinnie.
 - Tak jakoś ręka mi się omsknęła. - zaśmiała się sztucznie.
Spojrzałam na nią wściekła.
 - Zaraz to mi się przez przypadek ręka omsknie. - zagroziłam - a tak wg to gdzie przerośnięte pieski?
Gdy mój umysł wrócił do normalności mogłam zadać te pytanie.
 - Gdzieś dwieście metrów od nas próbują się do nas przekopać. - wskazał Dylan  - gdy zaryłaś twarzą o ziemię, to Han chciała odgonić je winoroślami. Ale przy tym - popatrzyła na nią podejrzliwie - rozwaliła pół jaskini zakopując nas w tym tunelu, a Harybsy w drugim. A ja cie tu przyniosłem. - wyszczerzył się.
Wytrzeszczyłam na nich czy.
 - Nie mogliście szybciej PRZYJŚĆ?! Marzłam na kość, a wy mnie nawet nie szukaliście! Czekałam na was wieki! A wy co? Chociaż uporaliście sie z cyklopem? Przyrzekam, że jak dorwę tego cyklopa co mnie tu spuścił to zostanie wgnieciony do podłoża i... - moje usta zostały przesłonięte przez dłoń Dylana, gdy klnęłam jak szewc.
W końcu spojrzałam na niego morderczym spojrzeniem i puścił mnie.
 - Jak byś chciała wiedzieć to ja leżałam w szpitalu bo coś mi szwankuje w node, wiesz? - Hanna wskazała na swoje udo. Zauważyłam wielki biały opatrunek.
 - Dobra usprawiedliwiona, a ty? - zwróciłam moje mordercze spojrzenie znów na Dylana, a ten zakłopotał się - zdrajca! - warknęłam.
 - Zo to nie tak! Znaczy... czekałem na Hanne... - zaczął się tłumaczyć.
Uciszyłam go gestem.
 - Pogrążasz się.
Udałam obrażoną.
On się produkowała, a Han się śmiała.
Coś dziwnie zaswędziało mnie na plecach i od razu przypomniałam sobie o ranach.
 - Co ze mną zrobiliście? - chciałam zobaczyć moje plecy, ale zostało mi to zakazane.
 - Uwierz. Nie chcesz tego oglądać. - powstrzymał mnie chłopak. - sprawiłem, aby krew przestała lecieć i aby aż tak potwornie nie bolało. Nie zasklepiłem ran i oszczędź sobie widoku. Naprawdę.
Zrobiłam wielkie oczy.
 - Postanowiłam uwierzyć ci na słowo. - odparłam. A tak mnie korciło aby spojrzeć - Nie widzieliście przypadkiem mojego miecza?
Hanna podała mi głowicę
 - Trzymaj. Te cholerstwo za Chiny nie chce się otworzyć. - powiedziała oburzona.
Spojrzałam na nią z ukosa.
 - Niegodnym się nie pokazuje. - prychnęłam.
Nacisnęłam na rzeźbiony piorun, i od razu z chrzęstem wyskoczyła klinga o włos mijając twarz Dylana. Zcięło mu kosmyk włosów.
 - ZO! Uważaj z tym trochę! Tak ociupinkę!  
Zignorowałam go.
 - Od razu lepiej się czuje. A przy okazji - zwróciłam się do dziewczyny - W tym miejscu ma czarodziejski guzik i na niego się przyciska. Tak na przyszłość.
Wstałam i od razu sie zachwiałam.
Od razu zostałam złapana.
 - Dzięki.
 - Nie ma za co. - odparli chórkiem.
 - No to znajdźmy teraz stąd wyjście. - powiedziała Hanna.
 - Ilu zabiliście? - zapytałam.
Popatrzyli po sobie.
 - Jeden na pewno - powiedział Dylan - jednego naszpikowałem strzałami ale ma za gróbą skór abym się przedarł. - spojrzął na Hannę
 - Może jeden zginął jak się zapadło? - zapytała Hanna.
 - Marne szanse. - odparłam - dobra ruszmy się. - spojrzałam w stronę odgłosów futrzaków - nie che zostać przekąską dla posłańców fałszywych.
Powoli zaczęliśmy się przemieszczać w przeciwległą stronę. Nie było łatwo iść po omacku.
 - Ble... cuchnie tu starymi grzybami. - powiedziałam.
 - Mi to śmierdzi zgnitym mięsem. - odparł Dylan.
Zatrzęsła się ziemia.
Usłyszałam odgłos spadających głazów i ujadanie Harybsów.
Wszyscy wydarliśmy sie w niebo głosy.
 - Wiej! - ryknęłam popychając swoich przyjaciół - jak stoimy z bronią?
 - Mamy twój miecz, strzały Dylana i jego nóż myśliwski! - krzyknęła Hanna.
Nie no... jak jedno znasz ujdzie z życiem to bd dobrze.
 - Są już za nami! - krzyknął Dylan.
Super...
          Biegłam jako ostatnia i byłam narażona na ostre zęby potworów. Jakoś los do mnie się nie uśmiechał. Zaraz przede mną biegła Hanna, utykałyśmy razem, a z dziesięć metrów przed nami biegł Dylan i ciągle się od nas oddalał. Skubaniec biegł na prawdę szybko.
Czułam oddech potworów na mojej szyi.
 - Szybciej! Zaraz nas dogonią1 - wydarłam sie na Hannę
Potwór potknął się i miałyśmy kilka sekund przewagi.
Przyśpieszyłyśmy widząc okazję.
Ale na co to było? I tak w dwóch susach dogoniły nas.
Przyjaciółka zachwiała się i wpadłam na nią. Przetoczyłyśmy się kilka razy i zatrzymałam się na niej. Instynktownie podniosłam miecz w samą porę aby zatrzymać szczęki Harybsy. Bestia była strasznie silna. I napierała na mnie nie zważając na ostrze. W końcu z jego gardła trysnęła krew, a ten nic. Zaczęłam drzeć się jak opentana, a zaraz za mną Hanna.
Zęby stwora były coraz bliżej mnie, a moje ręce robiły się coraz cięższe. Zmusiłam się do podtrzymania z drugiej strony miecza. Z mojej dłoni trysnęła krew. Ale adrenalina robiła swoje i prawie tego nie czułam.
 - ZO! - wydarłą mi sie do ucha przyjaciółka
 - CO?! - sapnęłam.
 - Krew ci leci!
Użyczyłam ją jednym niedowierzającym spojrzeniem.
 - Serio? Nie zauważyłam!
Z lewej strony pojawiła się druga paszcza. Znów wydarłyśmy się.
Widząc krytyczną sytuację postanowiłam zrobić coś szalonego.
Przykurczyłam nogi i oparłam je o pierś zwierzęcia.
 - Hanna! Zaboli! Uważaj!
Spróbowałam przerzucić Harybsę.
Napięłam wszystkie moje mięśnie. Jakimś cudem przerzuciłam przez siebie zwierzę, które uderzyło o ścianę i całe pomieszczenie zadygotało. Wiedziałam, jak silny może być półbóg, ale nie sądziłam, że bd umiał przerzucić przez siebie tonę żywego mięsa. Chyba zacznę wierzyć w silę Heraklesa.        
USłyszałam przeraźliwy krzyk Hanny, a zaraz po nim szloch.
Cięłam w łapę stwora, który zatopił pazury w ramieniu Hanny. Miecz zatrzymał sie dopiero na kości. Zwierze zawyło i odskoczyło.
 - DYLAN! - wydarłąm się.
Nie  miałam bladego pojęcia co mam robić z taką raną! To było przerażające!
Podbiegłam do przyjaciółki, która wiła sie w bólu.
 - Han... Spokojnie... Zaraz Dylan przyjdzie... a tym czasem, spróbuje nas utrzymać przy, życiu, ok?
 - Załóż mi opaskę! - sapnęła przez łzy.
Odwinęłam prowizoryczne rękawice i spróbowałam zrobić opaskę uciskową. W połowie zawiązywania już musiałam walczyć na śmeirć i życie.
 - No chodź! Chodź kupo sadła! - warknęłam na wielkie coś.
Pacnął mnie łapą i wylądowałam na ścianie.
LEdwie c się podniosłam zatopił zęby w moim przedramieniu. Krzyknęłam w bólu. Próbowałam ciąć zwierza, ale nie potrafiłam przebić sie przez skórę, dostatecznie głęboko.
Ręki nie czułam i usłyszałam trzask kości.
Ból przeszył mi całe ciało. To nie było przyjemne.
         Stwór zawył, a z jego oka sterczała strzała. Puścił mnie i odskoczył. Zza mich pleców wylatywały strzały, jedna za drugą w przerwach... nawet nie wiem czy sekundowych. Harybsy zostały naszpikowane strzałami i powoli zaczęły się wycofywać.    
 - Zo Nic ci nie jest? - zapytał Dylan.
 - Hanna... - szepnęłam ból nie dał mi nic więcej powiedzieć.
Książę zostawił mnie i poleciał do swojej księżniczki. Nie no bardzo miło.
 - Trzymaj! - rzucił zza pleców jakiś flakonik - nalej kilka kropli na rękę.
Spojrzałam na to podejrzliwie.
 - Co to? - otworzyłam flakonik i do mojego nosa naleciała słodka woń.
 - Ambrozja. Lepiej tego nie pij... możesz pójść z dymem. - powiedział i zaczął zajmować się Hanią, która siedziała w kałuży krwi i wmawiała... dość przytomnie... Dylanowi, że jej nic nie jest.
 - Hania nie kłuć sie! Bo tam zajdę! - zagroziłam.
Dziewczyna posłuchała.
Znów usłyszałam ujadanie. Matko! Czy to się kiedyś nie może skończyć?
 - Wy się zajmujcie sobą... A ja rozwalę parę łbów.- próbowałam się podnieść.
 - Siedź tam! Nie przyjdą bliżej niż zasięg strzały! - syknął chłopak - za bardzo sie boją.
Nalałam kilka kropel na ranę. Usłyszałam trzask, ale bólu już nie.
Krew przestała się sączyć, a ręka nie wyglądała na aż taką... połamaną.
 - Ale fajnie! - nie czułam wg bólu gdy machałam w niej mieczem.
 - Zo...  dłoń tez pokrop. - powiedział Dylan nawet się nie obracając.
Spojrzałam na dłoń. Szkarłatny płyn sączył się z rany, a ja nic nie czułam. Fajnie!
Pokropiłam i dłoń.
Czułam sie jak nowo narodzona i zauważyłam że Hanna też. Stała o własnych siłach i uśmiechała sie do mnie. Niedobrze mi sie zrobiło na widok jej rany.
Usłyszałam odgłosy łap w korytarzu.  
 - Zarządzam odwrót! - powiedziałam i zaczęłam biec.
Zaraz za mną usłyszałam ujadanie. Biegliśmy ramię w ramię, po głupich kamieniach, które wchodziły nam pod nogi. Nagle Dylan zatrzymał sie. Zrobiłąm to samo wraz z Hanią.
 - Biegnijcie! Zatrzymam je! - krzyknął Dylan.
 - Kumpli sie nie zostawia! - klepnęłam go w ramię obracając miecz.
 - Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! - krzyknęła Hanna dzierżąc nóż myśliwski.
Uśmiechnęłam się do nich.
 - Biorę tego z raną. - oznajmiłam - będzie zabawa!
NA te słowa z ciemności wyskoczyły stwory. Jeden w locie poleciał do tyłu jak oberław w pysk strzałą, a moje nowe futro zaszarżowało na mnie.
Przefrunęłam nad nim, a ten wpakował sie do ściany.
Szybko pozbierał się i zaszarżował.
Zrobiłąm unik, a on wpakował się na swojego kumpla.
 - Nie są zwrotne! - powiedziąłam do przyaciół.
 - Bardzo nam tym pomogłaś! - odkrzyknęła Hanna.
Stwór znów na mnie zaszarżował, a ja wiedziałam dokładnie co zrobić. Położyłam sie ba ziemi, a gdy nade mną skoczył cięłam w sam środek rany. Usłyszałam trzask i stwór padł bez ducha. Cel prosto w krtań. Zayn bd ze mnie dumny.
Zgramoliłam się z ziemi i postanowiłam pomóc przyjaciołom.
Hanna była wściekła, bo jej nóż utknął w cielsku Stworka i nie umiała go wydostać, a Dylan mierzył ostatnia strzałą. Stworek przez krew totalnie nie widział na oczy i teraz kręcił się w kółko wokół nas.
 - Miecz! - krzyknęła Hanna, w tej samej chwili co zaszarżował na nią potwór.
Rzuciłam jej go.
Zaczęła go okładać, a ja bez broni czułam się naga. Zaraz zostanę zmiażdżona przez stwora! Przefrunęłam nad niem i usiadłam na niego, mocno trzymając się futra.
 - Co ty robisz? - krzyknął Dylan.
Wyszczerzyłam sie do niego:
 - Pomyślałam, że bezpiecznie bd na nim.
Zobaczyłam jak Hannie zaświeciła się lampka nad głową.
 - Mam pomysł jak się stąd wydostać! - krzyknęłam - Dylan! Wskakuj na niego!
 - Co?!
 - Nie gadaj tylko podaj rękę! - ucięłam.   
Chłopak usiadł za mną i obiął mnie ramieniem w tali.
 - Nie jaraj się. -  Mruknęłam.  
Podałam Hannie rękę i zajęła miejsce przede mną.
 - Trzymajcie się!
Nie mam pojęcia jak ona zmusiła to coś do biegu, ale biegło. Po jakimś czasie zobaczyłam strzelinę w jaskini.
 - ŚWIATŁO!
Hanna skierowała tam potwora.
 - Trzymajcie się!
Szarpnęło i poszybowałam w górę.
Pisnęłam gdy zobaczyłam przed twarzą dach, któregoś domku. Zasłoniłam się rękami. Poczułam jak kolejno uderzam w drewno. Zatrzymując się na sofie na parterze.
Domek Posejdona... To mi się od Rikki oberwie. W sumie to dobrze jej tak.
Szybko wyleciałam na zewnątrz.
Dość duże zbiegowisko się zrobiło.
A wszyscy zaspani. Jedynie Chester i Zayn dzierżyli oręż w rękach. Mieli roztrzepane włosy.
 - Dzięki, że mnie szukaliście. - krzyknęłam oburzona w stronę dwójki. Odwróciłam się do nich plecami i poszybowałam w stronę przyjaciół zmagających sie z potworem. Skierował się na mnie.
 - Miecz!
Załapałam go.
Zrobiłam niezłe salto w powietrzu i przez całą długość pleców cięła Harybsę. Zawył z bólu i wylądował na gapiach.
Rzuciłam oręż przyjaciółce.
 - To Harybsa! - szeptali obozowicze.
 - Zo! Co ty masz na plecach? - usłyszałam krzyk brata.
Spiorunowałam go spojrzeniem.
 - Jak mnie porzuciliście na pastwę trzech Harybst to jedna zatopiła we mnie pazury. Ładnie, nie? - obróciłam się do nich plecami a wszyscy widzowie krzyknęli ble.
Podleciałam do przyjaciół.
 - I jak to widzicie? - spytałam.
 - Ledwie stoi. - odparł Dylan.
 - Han.. zostawiamy ci pełne pole do popisu. Jakby co to cie ubezpieczamy! - Wymigaliśmy się i poszliśmy do dziury w ziemi, którą zrobił potwór.
 - Ładne koszary do bronienia. - zagadnęłam.
 - No.
Ledwie co potwór wstał to zaszarżował prosto na nas omijając Hanię z mieczem. Dylan zdążył wyskoczyć, ale ja nie zdążyłam. Trzymałam szczęki stwora oddalone na wyciągnięcie ręki.
Matko! Odór z jego paszczy jest odrażający!
Ślina ściekała mi na twarz... ble!
Nagle znieruchomiał i padł na mnie.
Straciłam tchu gdy jego ciało przygniotło mnie bezwładnie. Miałam głowę w jego paszczy. Dosłownie i wcale i się to nie podobało.
Próbowałam cokolwiek wymacać... Natrafiłam na rękojeść noża, ale nie potrafiłam jej wyciągnąć.     W końcu ktoś chwycił mnie za rękę i wyciągnął mnie.
Moim wybawcą okazała sie Hanna.
Obie podpierałyśmy sie o siebie, a później gestem zaprosiłyśmy Dylana, który był najmniej pokiereszowany. Wszyscy wiwatowali i krzyczeli nasze imiona. W oczach Zayn'a widziałam dumę.
Nagle jakieś złote światło spowiło naszą trójkę.
 - Jestem z ciebie dumny! - usłyszałam głos ojca - niech służy ci to dobrze.
Na mojej szyi pojawił się wisiorek z moim imieniem i małym diamencikiem...



Po prost napisałam istą powieść;P
Mam nadzieje, że nie zmaściłam:P
Resztę opisze Kinga!
Bujka:*  

piątek, 10 sierpnia 2012

Rozdział siódmy


 Próbowałam jakoś się ratować okładając tego ohydnego cyklopa jakimś mieczem znalezionym w krzakach. Czułam wszystkie mięśnie w swoim ciele. Kątem oka zobaczyłam jak Zoey wpada do jakiejś szczeliny. Chciałam rzucić się jej na pomoc, ale droga została mi zagrodzona przez tego brzydala. Teraz patrzył na mnie tym jednym okiem tak jakbym mu zabrała jego ulubioną zabawkę. Z dłoni wypadła mi broń. Teraz żałuję, że nie jestem tą starą Hanią, której brakowałoby odwagi, żeby tutaj iść. Ugh! Teraz będę pamiętać, żeby zawsze słuchać moich braci. Powoli kroczyłam do tyłu. Widziałam tylko jak reszta próbuje się pozbierać. Dylan patrzył na mnie takim żałosnym wzrokiem, próbował coś zrobić a nie był w stanie. Potknęłam się i upadłam. Poczułam jak gałąź rozcina moje udo. Łzy zaczęły się zbierać w moich oczach. Obiecuję, że jak z tego wyjdę cała nie będę podejmować pochopnie decyzji zanim tego nie przemyślę i będę słuchać moich braci jak będą mieli rację.
 - Hanna wstawaj! – słyszałam krzyki Dylana. – Dziewczyno, bo on coś ci zrobi.
 Próbowałam zrobić to, co mi mówił, ale ból mi nie pozwalał. Próbowałam się odpychać lewą nogą do tyłu. Cyklop był coraz bliżej. Nigdy więcej nie będę łamać reguł, nigdy więcej. Zobaczyłam, że próbuje mnie złapać. Po chwili poczułam jak ktoś się obok mnie zmaterializował. Otworzyłam oczy, które przed chwilą zamknęłam i zobaczyłam chłopaka, który wcześniej uratował Zoey przed zbliżeniem jej i tyłka tego stwora. Shedow podniósł mnie i nie wiem jak zrobił, ale pojawiłam się obok Zayn’a. Ten spojrzał na mnie i pochylił się, kładąc rękę na moim ramieniu.
 - Wszystko dobrze? – pokiwałam głową. – To dobrze, ale niech sobie Zoey nie myśli, że ja jej to odpuszczę.
 Zoey! Zaczęłam szukać wzrokiem tamtej szczeliny, do której wpadła przyjaciółka. Niestety z tej strony nie widziałam jej. Popatrzyłam na cyklopa, którego zaatakowało kilku obozowiczów z domu Aresa. Zagryzam wargę. Nie wiedziałam, co robić. Miałam siedzieć na ziemi i przyglądać jak oni próbują ujarzmić tą bestię, czy rzucić się im na pomoc? A może znaleźć tamtą szczelinę i pomóc Zoey?
 - Hania! – podbiegł do mnie Dylan. – Jesteś ranna. – przyjrzał się mojej ranie na udzie. – Zabiorę cię do skrzydła szpitalnego, bo tutaj się nie przydamy.
 - Ale Zoey…
 - Co z nią? – zapytał, biorąc mnie na ręce.
 - Ona wpadła do jakieś szczeliny, musimy jej pomóc.
 - Poszukamy jej później.
 Uśmiechnął się i ruszył w kierunku obozu, ale coś go zatrzymało. Odwrócił się. Podniosłam głowę i zobaczyłam na niebie wielką kałużę? Z lasu wyszła Rikki, która w oczach miała gniew. Woda przybrała kształt wielkiej klatki, która upadła na cyklopa. Był zaskoczony. Próbował jakoś się wydostać, ale woda cały czas go odpychała. Na naszych oczach pojawiły się wodne łańcuchy, które go przytrzymały. Spojrzałam na Rikki, widziałam, że już jest zmęczona.
 - Załóżcie mu jakoś obroże, ona długo nie wytrzyma! – krzyknęłam w kierunku domu Hefajstosa.
 Oni kiwnęli głową i nie wiem skąd wyciągnęli stalową obrożę. Jeden z chłopaków wspiął się na plecach cyklopa i zaczął montować to cudeńko. Kiedy kiwnął głową do swoich braci, że gotowe oni pociągnęli go za „smycz”. Woda z głośnych chlustem upadła na ziemię tak jak Rikki. Obok dziewczyny pojawił się Shedow i nic nie mówiąc, wziął dziewczynę na ręce i znowu zniknął.
 - Dobra, biorę cię do szpitala, bo jeszcze mi się wykrwawisz. – odezwał się Dylan swoim troskliwym głosem.
 - Czyżbyś się o mnie martwił? – spojrzałam w jego czarne oczy.
 - Pytasz się tak jakbyś o tym nie wiedziała.
 Uśmiechnęłam się i przytuliłam do jego torsu. Cały czas męczyła mnie myśl, że jeżeli Zoey coś się stanie ja sobie tego nie wybaczę. Było powiedzieć „nie”, a nie zgadzać się na tą głupią walkę. Przecież nie byliśmy na to gotowi. Po moich policzkach popłynęły łzy. To moja wina… Jestem w stanie wziąć całą winę na siebie.
 Kiedy doszliśmy do obozu, Dylan oddał mnie pod opiekę jakiejś pielęgniarce. Zrobiła mi ona opatrunek i położyła na łóżku, gdzie spała Rikki. Niesamowite było to, co zrobiła. Musiała zużyć tyle siły. Po jakimś czasie usnęłam.
 Środek lasu, pełno obozowiczów oblega Cyklopa, który trzyma w ręku Zoey. Trzymał ją tylko za nogę. Trzepotał nią na prawo i lewo. Po jakimś czasie znieruchomiał. Wiedziałam, że dziewczynie jest już niedobrze.
 - Może ktoś ruszy swoje zacne cztery litery i mnie stąd ściągnie?! – krzyknęła w naszym kierunku, ale nikt nie potrafił  nic zrobić.
 - Przekąska do piesków! – powiedział Cyklop.
 Dziewczyna ledwo coś powiedziała i została wrzucona do szczeliny, gdzie słyszałam już tylko krzyki.
  Cała spocona usiadłam na łóżko. Widziałam, że jest środek nocy. Odwróciłam głowę i zobaczyłam zbierającą się Rikki.
 - Co robisz? – szepnęłam do niej.
 - Zmywam się. – powiedziała obojętnym głosem.
 - Dlaczego?
 Odwróciła się i popatrzyła na mnie swoimi oczami.
 - Dlaczego nie posłuchałaś swoich braci i nie zostałaś w pokoju? Ty też marzysz o jakieś sławie w obozie? Nie masz o czym marzyc, bo teraz będą mówić tylko o niej.
 - I o tobie… - uniosłam brwi.
 - Właśnie. Dlatego zmywam się. Muszę zniknąć z pola widzenia innych obozowiczów. Nie mam ochoty, żeby ktoś się podniecał na mój widok. – zobaczyłam jak przewraca oczami.
 - Gdzie się wybierasz?
 - Tam gdzie nikt mnie nie znajdzie. Jeżeli będziesz mnie potrzebować wystarczy, że pogadasz z Triastanem. – mrugnęła do mnie. – On zawsze wie, gdzie jestem.
 Zabrała swoją torbę i wyszła z pomieszczenia.
 Odkryłam kołdrę i zobaczyłam bandaż na moim udzie. Nabrałam powietrza i szybko je wypuściłam. Założyłam jakieś laczki i wyszłam z pomieszczenia. W obozie było cicho i to było trochę przerażające. Weszłam do lasu i ruszyłam w kierunku, gdzie widziałam ostatnio Zoey. Zagryzłam wargę. Tylko ktoś z rąbniętą głową chodzi sam po ciemku w lesie.
 - Gdzie ty idziesz?- usłyszałam za sobą głos.
 Zaczęłam krzyczeć, ale szybko ktoś przyłożył mi dłoń do ust. W świetle księżyca ujrzałam znajome mi oczy.
 - Dylan wystraszyłeś mnie. – byłam zła na niego, ale nie potrafiłam się powstrzymać, żeby go nie przytulić. – Cieszę się, że tutaj jesteś.
 - Hania, gdzie ty się wybierasz? Widziałem z okna jak wchodzisz do lasu i od razu za tobą pobiegłem.
 - Musimy znaleźć Zoey. Czuję, że jest w niebezpieczeństwie.
 Pokiwał głową i kontynuowaliśmy swoją drogę. Kiedy dotarliśmy na miejsce, próbowałam sobie przypomnieć, gdzie widziałam Zoey jak wpada do szczeliny. Znalazłam to miejsce. Było tam ciemno.
 - Zo? – krzyknęłam. – Jesteś tam?
 Nie usłyszałam odpowiedzi. Nie myśląc wskoczyłam do środka. Poczułam ból w udzie. Wspaniale. Po chwili dołączył do mnie Dylan.
 - Ała… - usłyszałam jego jęk. – Od kiedy tutaj była ta dziura?
 Nim zdążyłam mu coś powiedzieć, usłyszałam warkot, przerażający warkot. Powoli się odwróciłam i jedyne, co byłam w stanie zrobić to jęknąć.  

 Napisanie tego rozdziału to było dla mnie naprawdę trudnym zadaniem. Mam nadzieję, że Was nie rozczarowałam i z niecierpliwością czekam na rozdział Dominiki, bo też jestem ciekawa, co ona wykombinuje :d

Pozdrawiam,
Kinga.

piątek, 3 sierpnia 2012

Rozdział szósty

Zayn sparował mój cios i wyprowadził atak.
W ostatniej chwili obrócił miecz i uderzył mnie płazem w żebra.
Siła KOLEJNEGO ciosu, zwaliła mnie z nóg.
          Zrobiłam najgorszy błąd jaki mogłam. Wypuściłam z dłoni mój nowiutki miecz, który zrobił dla mnie Gregory. Był dłuższy od zwykłych greckich mieczy, a to tylko dlatego, że ja jestem straszną kaleką w walce na włócznie, a właśnie w tym specjalizują się dzieci Zeusa i najwyższe głowy obozu kazały przedłużyć mi klingę.
To był wspaniały pomysł!!
        Krwawe Oszczę - tak, wiem banalne ale tak właśnie nazwałam mój mieczyk - został wykuty w  żarzących węglach po uderzeniu pioruna i miał srebrzysty połysk. Na klindze zostało wygrawerowane jego imię po Grecku, a rękojeść została zrobiona z grubego rzemienia. Na głowicy został wyrzeźbiony piorun. Krwawe - tak go nazywałam w skrócie - był idealnym przedłużeniem mojej ręki i miałam ponad 25 cm przewagi nad przeciwnikiem.
 - Źle! Źle! Źle! - Zayn znów zaczął się na mnie wydzierać.
         Robił ze mnie pośmielisko na oczach wszystkich, którzy znajdowali się na sali treningowej min. Hani, która pracowała z Chesterem, nawet ona była lepsza ode mnie! Dylana, który pracował z blond włosą córką Ateny Clarą ( ta dziewczyna miała mikroprocesor zamiast mózgu! ), Na całe szczęście byłam od naszego wielkiego artysty lepsza i tylko to podtrzymywało mnie na duchu. A do tego jeszcze, sześciu zmienników naszych przeciwników. Nawet oni mogą odpocząć  a my nie!    
Przez całe dwa miesiące, które tu spędziłam wraz z Hanią i Dylanem były okropną męczarnią. Ćwiczyliśmy jak oszaleni. Dyrekcja kazała wszystkim zwiększyć ilość godzin treningowych, ale obozowicze mieli chociaż przerwy! A nasza trójka nowicjuszy zajeżdżała się od rana do wieczora, a robili nam tylko przerwy na posiłek!
Wyobraźcie to sobie.
5 rano pobudka.     
Dwugodzinna praca na świeżym powietrzy. Ćwiczenia wytrzymałościowe.
7 rano. Obozowicze - przerwa. Nowicjusze - praca z trenerami. ( władanie bronią, techniki walki ).
8,30 Śniadanie.
9,00 - 10,00 Obozowicze przerwa. Nowicjusze - Ujeżdżanie dzikich stworzeń, mitologia stworzeń i zastosowania ziół.
10,00 - 13,30 Trening walki  Wszyscy.
Przerwa dla wszystkich.
14,30 - obiad.
15,00 - 19,00 Zajęcia polowe.
19,30 Kolacja
20,00 Nowicjusze trening walki.
I tak na mijały całe dwa miesiące. Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.
W końcu nie wytrzymałam.
 - Boże! Mam już dość! - cisnęłam tarczą w kont sali, jak najmocniej umiałam - nie wysypiam się, ciągle haruje. Ty mnie od świtu do nocy zajeżdżasz i nawet nie jęczę. Ale ja NAPRAWDĘ moge być zmęczona jakbyś nie wiedział! 
Podniosłam z ziemi Krwawe i zaczęłam się oddalać.
 - Wracaj tu! - ryknął za mną brat.
Przyłożyłam dwa palce do głowy i odsalutowałam mu tyłem.
Słyszałam ciche poszepty wszystkich. Byłam chyba pierwsza, która sprzeciwiła się głównemu dowodzącemu i olała go. No ale cóż zasłużył.
         Przy wyjściu z sali treningowej zderzyłam się z Rikki. Ta dziewczyna naprawdę mnie nienawidzi. Gdy razem ćwiczymy daje mi największy wycisk i ośmiesza. Nie wiem co jej zrobiłam ale spoko. Zachowuje się tak odkąd zaczęłam latać i właśnie wtedy zaczęłam ją unikać.
 - Sorry. - rzuciłam beznamiętnie, odbiłam się od ziemi i zaczęłam dryfować ponad chmurami.
         Blisko nieba czuje się naprawdę bezpiecznie. Czuje, że wszystko mogę i jestem wstanie zrobić wszystko. Ale gdy postawiam nogi na ziemi znów wracam do szarej rzeczywistości. Srebrna zbroja dziwnie brzęczała na wietrze. Musiałam kilka razy łapać miecz aby nie rąbnął o ziemie kiedy pikowałam, albo robiłam beczki. Nikiedy dołączały do mnie orły. Najbardziej lubiłam orlicę o białym łbie, i złotym tułowiu. Jaj pióra odbijały promienie słoneczne i skrzyły się jak płynne złoto. Nazwałam ją Irys. Tak wiem, że to imię bogini ale pasowało to do niej. Jej pióra gdy są mokre stwarzają złudzenie tęczy. Dla tego ją tak nazwałam. Mam nadzieję, że bogini się nie obrazi.
Po kilku godzinach  latania, udałam się do domku Aresa ab coś przekąsić. Przyznam. Bałam  się spotkać z bratem. Zacząłby pewnie na mnie wrzeszczeć, a tak pójdę do ludzi, których cenię i mnie lubią.
Wślizgnęłam się przez okno do sypialni dziewczyn.
W ostatniej chwili uchyliłam się przed lecącym we mnie nożem.
 - Mogłabyś w końcu przestać bawić się w Piotrusia Pana? Kiedyś stracisz przez to głowę. - powiedziała Cerri wyciągając nóż wbity na wysokości głowicy do deski nad oknem.
 - Cer myślała, że Alex chce zaatakować. - powiedziała dziewięcioletnia Grace.
Była słodką dziewczynką o karmelowych włoskach do pasa i wielkich przerażających krwistych oczach. Gdy na cb patrzyła do końca nie wiedziałeś czy chce cię zabić, czy jest rozbawiona. 
Oberwała w sam czubek głowy od Cerri.
 - Mówiłam ci, że z cudzoziemcami nie masz gadać?
 - Ja nie cudzoziemiec tylko swój! - przyczepiłam się do rozmowy - a po za tym smarkaczu jak ty się do ciotki odnosisz? - mój wskazujący palec wzniósł się oskarżycielsko na rudowłosą.- ojciec Ci nie powiedział jak się do starszych odnosić?
Oby dwie dziewczyny ryknęły ze śmiechu.
Machinalnie przestałam grać i robić z siebie durnia zadowolona z zamierzonego efektu..
Przeszłam przez próg i zapytałam :
 - Macie coś dobrego w lodówce?
 - Sok pomarańczowy, kilka puszek energetyzujących, owoce, warzywa surowe mięso, trochę papki z marchewki ciasto szpinakowe i starą pizze z przed dwóch tygodni. - wielki tors Jackoba wyrósł przede mną i zaczął wyliczać na palcach. - to raczej wszystko.
Spojrzałam na lodówkę w zamyśleniu.
 - Ukradnę wam marchewkę, gruszkę i jednego energetyka. - wybrałam te rzeczy, zamknęłam nogą lodówkę i poszłam do sypialni dziewczyn.
W stronę Cer rzuciłam puszke z napojem:
 - Otwórz ty wyrodna bratanico!
Wszystko pochłonęłam w niecałe dwie minuty.
         Najedzona i zadowolona z życia pożegnałam się z gospodarzami i kulturalnie chciałam wyjść przez drzwi.Zderzyłam się z Chesterem, który miał na sobie tylko spodnie a w ręku miecz. Mi to cale nie przeszkadzało. Miałam słabość do dobrze rozwiniętych kaloryferów.  
 - Zrobiłaś niezłą scenkę na sali. Zayn jest wściekły. Na twoim miejscu unikał bym go.
Wzruszyłam lekceważąco ramionami.
 - Musi w końcu zrozumieć, że nie jestem robotem i kiedyś mogę mieć załamanie nerwowe.
Na odpowiedź syna Aresa musiałam poczekać, aż opróżni trzecią puszkę energetyka.
 - On cie kocha i nie chce abyś została daniem dla wysłanników dwunastki. W gruncie rzeczy tez tego nie chce. - spojrzał mi prosto w oczy.
JEgo niebieskie oczy były strasznie chipnotyzujące i to mnie w nich przerażało. Wszyscy z domku Aresa mają dziwne oczy.
Co prawda przez te miesiące zbliżyłam się do Chesa bardziej niż ktokolwiek. Ale jakiejś szczegulnej pikawy nie miałam gdy go widziałam, ale czułam, że jest mi bliski.
Zmusiłam się do odwrócenia wzroku.
 - Przecież mówiłeś, że bronie się zaskakująco mistrzowsko. I nikt mnie nie pokona? - zaczęłam go podpuszczać.
 - Tak? Jakoś tego nie pamiętam. - zobaczyłam ten specjalny błysk w oku przeznaczony tylko dla mnie.
 - Powtarzasz mi to przy każdym ćwiczeniu. - przypomniałam mu.
 - Będę musiał to sobie przypomnieć!
       Jego ręce zamknęły się dokładnie tam gdzie przed chwilą stałam. Próbował mnie złapać, nawet pare razy się mu udało, ale zawsze jakoś sie wybroniłam. W rezultacie końcowym. On przeleciał przez całą długość stołu i wylądował przed kominkiem, a ja na niego usiadłam. Oboje zaczęliśmy się śmiać jak oszaleni.   
Nagle usłyszałam trzy salwy grane na trąbce i bicie w wielki gong. Ten sygnał przekazywał, że coś niedobrego działo się w obozie.
 - Jazda do pokoju i z niego nie wychodź! - Chces zrzucił mnie z siebie i popchał w stronę drzwi.
 - Ale..
 - Nowicjuszom nie wolno brać w tym udział! Bez gadania jazda! Albo sam cie tam zawlokę! - popchnął mnie. Przeleciałam przez próg i zatrzymałam sie 10 cm nad  ziemią. Zrobiłam salto i stanęłam do pionu
 - DZIECI ARESA!! TO DZIEŃ TRIUMFU! TRZEBA BRONIĆ NASZEGO OBOZU! DO ZBROJOWNI! - usłyszałam triumfalny ryk wydający z 40 gardeł. Ches wychylił sie przez okno - Jeszcze tu jesteś?
Pokazałam mu język i poleciałam do swojego pokoju.
Kopnęłam w szafę, obijając sobie duży palec u nogi.
       Nagle na ziemię wypadła reszta mojej zbroi. Nagolenniki, tarcza stalowy gorset na tors i hełm.
Patrzyłam na to przez chwilę i zaczęłam szybko wkładać to na siebie. Zostawiłam jedynie hełm, bo od początku mi sie nie podobał. Pocięłam prześcieradło na kilka pasków i obwiązałam sobie nimi nadgarstki. Nie wiem czemu, ale dopiero teraz poczułam, że moja zbroja jest pełna.
Rozejrzałam sie czy teren czysty i wyleciałam przez okno. Podsłuchałam jak dzieci Hefajstosa mówią, że cyklop Fredrik znów wyrwał sie z pod kontroli Gregory'ego i uciekł, a przy tym rozwalił dwa budynki i spłoszył wszystkie jednorożce.
Nie chciałam  szukać go na własną rękę. Osobiście przerażała mnie myśl walczenia z trzypiętrowym cyklopem.
Podleciałam do domku Dionizosa. Zwisałam głową w duł i badałam czy teren czysty. Hanna tez nie chciała przegapić okazji i prubowała się wymknąć z domu ale Ben zaryglował jej drzwi, a ta waliła w nie.
 - Psyt! Psyt! PSYT! - w końcu odwróciła głowę w moją stronę - Co ci te biedne drzwi zrobiły? - zacmokałam z udawanym pożałowaniem - rusz się! Jeszcze trzeba skoczyć po Dylana!
Podałam jej rękę, ujęła ją rozpromieniona. Latanie z pasażerem było trudne, bo z ciągało mnie w dół, albo na prawo. Ale w końcu wylądowałyśmy na biednym Dylanie, który leżał na sofie zawiedziony.          
 - Au... - jęknął - Zo oberwałem z głowicy twojego miecza w czułe miejsce.
 - Przepraszam - tylko tyle zdołałam wykrztusić.
Hania nie była ani troche obolała bow wylądowałam na miękkiej sofie.
 - Ubieraj się! - prawdziwy wulkan energii! - i jedziemy skopać dupe pewnemu niegrzecznemu cyklopowi.
Oboje unieśliśmy pytająco brew.
 - Kim jesteś i co zrobiłaś z nasza Hanią? - zapytałam.
 - Starej Hani już nie ma. - powiedziała złowieszczo - teraz jest nowa ryzykantka Hania, łamiąca reguły itp.
 - Ja się cb boje! - powiedział Chłopak.


 - Zo czy dobrze usłyszałaś, że ostatnio widziano Fredrika na zachodniej części lasu? - spytał niedowiarek Dylan.
 - Tak! - powiedziałam gniewnie - Zayn mówił wyraźnie. Cyklop. Zachodnia część lasu. Kłopoty. Czy to aż tak trudne zrozumieć?
 - Ale ja tu nic nie widzę! - żalił sie chłopak.
 - Zamknij się albo powiem Aramisowi, aby cie zrzucił! - zagroziłam.
Chłopak dosiadał białego pegaza przeznaczonego dla jego domku. A Hanna jechała na swoim srokatym ogierze. Ja natomiast leciałam wolno.
 - Przestańcie się kłócić! - uciszyła nas Hania.
Nagle wszystkich wstrząsnął wybuch i jakby z pod ziemi wyłonił się cyklop dokładnie 20 metrów przed nami.
Jego jedno oko było skierowane wprost na nas.
 - Zabawki! - Powiedział jak małe dziecko, a z jego ust wyleciał płomień ognia. Wszyscy zrobili szybki unik.A ja blisko poznałam sie z drzewem.
 - Au... - jęknęłam.
        A w następnej chwili przeturlałam się aby nie zostać zmiażdżona łabskiem stwora. Unikałam jego łapsk jak ognia, ale on nadal chciał mnie złapać, a ja opadałam z sił.
Ale na szczęście przyszedł odwet. Dylan strasznie szybko zalewał Fredrika strzałami z łuku, a Hanna wyczarowała pnącze winogron i oplatała nim nogi stwora.
Wszystko było by wspaniale jakby cyklop się nie potknął i jego dupsko niebezpiecznie szybko zbliżało sie do mojej twarzy.        
Poczułam jak coś mnie unosi i niebezpieczne łaskotanie w brzuchu.
Otworzyłam oczy dopiero gdy powrotnie wylądowałam na ziemi. Byłam otoczona silnymi ramionami, które pilnowały aby nic mi sie nie stało.
 - Powinnaś siedzieć w pokoju! - usłyszałam nie znajomy dotąd głos chłopaka. 
 - Nie lubię zasad! - powiedziałam.
Chłopak zacmokał.
 - Te zasady są po to, abyś nie została zmiażdżona czterema literami Cyklopa. Two zwłoki by nieciekawie wyglądały. - jego głos działa na mnie strasznie kojąco. Miał głęboki głos, który poruszał moje serducho i czułam mrowienie w brzuchu..
Spojrzałam na chłopaka.
      Miał strasznie bladą cerę, różowe usta, ciemne jak noc włosy, i oczy koloru księżyca w pełni, nawet tak połyskiwały. Jego włosy sterczały pod dziwnymi kontami, mierzwione wiatrem. Miał kolczyk w brwi i nosie.  Jego piękne rysy twarzy przyciągały oko niejednej dziewczyny.
Kojarzyłam go z dnia kiedy przyszedł nam z pomocą kiedy duplikat Artemidy - Anabell, Hefajstosa - Henry'ego i Dionizosa - Derek'a. przybyli nas zabić.
 - Zoey - podałam mu rękę.
 - Shedow - uścisnął ją. - powinienem teraz przetransportować was przed oblicze najwyższej razy, ale mogli by was wykopać, a tak zobaczę czy warto was było ratować...  - uśmiechnął się cwaniacko.
 - Dzięki - mruknęłam - wiesz...
Usłyszałam sa sobą przerażone rżenie zwierzęcia i pisk Hani.
Wzbiłam się w powietrze i poleciałam wprost na cyklopa, który właśnie trzymał Tristana i Hanne w łapie i wymachiwał nimi w euforii radości.
Han próbowała uspokoić przerażone zwierzę, ale te nadal się szamotało.
A Dylanowi skończyły się strzały. 
Krwawe wbiło się głęboko w skórę Cyklopa, który ryknął z bólu i puścił Pegaza i jeźdźca. Na moje nieszczęści Fredrik uznał, że jestem zwykłą muchą i pacnął mnie z całej siły.
Z niewiarygodną prędkością leciałam do tyłu. Próbowałam wyhamować ale nie dałam rady. Poczułam jak na coś wpadam, a znajome ręce otaczają mnie w tali. Shedow uratował mnie, gdy mnie złapał, ale nie zamortyzował upadku. Odbiliśmy sie od ziemi i przekoziołkowaliśmy kilka metrów. W końcowym stadium wylądowałam na chłopaku, który był bardziej poobijany niż ja.
 - P-przepraszam... -jęknęłam schodząc z niego.
 - Już drugi raz uratowałem ci dziś życie więc wisisz mi obiad. - powiedział łapiąc powietrze.
 - Uważaj bo zaraz ci go wyczaruje. - pokazałam mu język.
 - Zoey! ZOEY - usłyszałam nawoływania Dylana.
 - Żyje! - odkrzyknęłam.
 - To dobrze bo cały rozwścieczony obóz chce z tobą gadać! - odkrzyknął.
Ups. Więc reszta już do nas dołączyła. No to teraz bd zabawa.
        Wzbiłam się w powietrze i zaczęłam rozciągać zbolałe mięśnie. Jeśli Shedow ma trochę rozumu powinien zaraz pojawić się gdzieś w tłumie i trzymać język za zębami.      
Ale na drodze do wściekłego Zayn'a stanął mi rozwścieczony Cyklop. Uchyliłam się przed jego pierwszym ciosem, wyrwałam z jego brzucha miecz i wylądowałam mu nad głową. Kretyn zaczął się rozglądać na wszystkie strony w poszukiwaniu mnie.
A ja miałam świetny widok na Rozwścieczony obóz. Rikki zabijała mnie wzrokiem, Zayn kipiał ze złości. Dylan i Hanna zgrywali niewiniątka.
 - Jak mogłaś opuścić swój pokój! Złamałaś regulamin!  - zaczął sie na mnie wydzierać Braciszek. Zaraz obok niego pojawiła sie jakaś dziewczyna i zaczęła go uspokajać.  Stawiam że to była Honey jego dziewczyna.
 - Regulamin mam w głębokim poważaniu. - odprysknęłam.
 - W tej chwili na dół! To może cie nie wywalą! JUŻ! - zaczął sie drzeć.
Westchnęłam.
          Nagle cyklop zamachnął sie i posłał w powietrze pierwsze dwie linie obronne z moim braciszkiem na czele. Obozowicze wylądowali na wierzchołkach drzew i w krzakach. Pegazy miały na tyle rozumu, że wzbiły się w powietrzem przed atakiem, ale reszta nie miała takiej możliwości. JA natomiast wskoczyłam  na barana Fredrikowi. Śmierdział jak dwie tony gówna. Kurczowo uczepiła się jego uszu. Miecz wypadł mi z ręki i wleciał do jakiejś szczeliny.
 - Szlag by to!
Ej! Dobry pomysł!
Odbiłam się od stwora i poszybowałam dokładnie przed nim.
 - Ej brzydalu! - rzuciłam w niego ułamaną częścią zbroi. - popatrz na mnie ty wielki śmierdzielu!
W końcu zwróciłam na siebie uwagę.
 - No chodź! Chodź! - zaczęłam go wołać.
 - ZOEY! NIE WAŻ SIĘ! - zaczął wołać Zayn.
 - ZO WRACAJ! - teraz usłyszałam głos Chestera.
Teraz nie mogłam się wycofać.
Zrobiłam wszystko o czym mnie uczył brat.
Otworzyłam oczy dokładnie w tym momencie kiedy Fred wyciągał po mnie łabska. Strzeliłam w niego salwą dwudziestu piorunów. Jeden po drugim.
W końcu Cyklop padł na ziemię.
Zadowolona z efektu mojej prazy przybiłam sobie piątkę z Hanią i Dylanem, którzy do mnie podlecieli.          - Nic nam nie zostawiłaś! - poskarżyła się przyjaciółka. 
Zgromiłam ich spojrzeniem:
 - Wypięliście się na mnie! Zdrajcy wy!
 - UWAGA! On jest ognio odporny. - krzyknął ktoś od Hefajstosa
Byłam za wolna i najbardziej oberwałam.  
Łapa Fredrika zacisnęła się mi kurczowo w tali, unieruchamiając nogi i boleśnie je gniótł.  Powoli traciłam oddech.
Znów walnęłam mu w łapę piorunem ale na nic.
Dylan próbował coś zrobić ale z mizernym skutkiem.      
 - Nie rzucę w niego bo zranię Zoey! - skarżyła się Hanna.
Nagle stwór wyrzucił mnie w powietrze i złapał za nogę. No cóż... przynajmniej potrafiłam oddychać. Ale od ciągłego potrząsania robiło mi sie niedobrze.
W końcu znieruchomiał, a ja zwisałam głowa w dół.
 - Może ktoś ruszy swoje zacne cztery litery i mnie stąd z ciągnie?!
Miny nastolatków były bezcenne. Wlepiali we mnie przerażone oczy, jedynie ci co mogli coś zrobić Dylan - brak strzał, Hania okładała cyklopa mieczem, Zayn, Chester, Rikki, Cerri i Shedow leżeli w krzakach, albo na drzewach, byli nieskuteczni. A reszta obozu nawet nie ruszyła się z miejsc!  
 - Przekąska do piesków! - Fred powiedział jak małe dziecko.
 - CO?!
Cisnął mnie do szczeliny gdzie wpadł mój miecz.
Zdołałam tylko lekko zamortyzować upadek, ale i tak poobijałam sie o twarde skały. Jęknęłam usiłując wstać. 
Śmierdziało tu padliną.
Za plecami usłyszałam warczenie. Bałam się odwrócić.


No to kolejna notka za nami.
Troche się rozpisałam bo chciałam wszystko zmieścić, ale i tak wiele rzeczy ominęłam. No cóż. Kinga bd miała trudne zadanie pisać dalej bo przerwałam w takim momencie. Mam nadzieje że nie zepsuje mi szyków ;P Nie no, tak czy siak się dostosuję:P
Pozdrawiam:P
Doma :*