niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział pięćdziesiąty piąty

        Lamia uderzyła w nas z całą swoją mocą. Przysłoniłam twarz rękami i poczułam jak jej pazury przeorują moje ciało. Syknęłam i przeniosłam sie kilka metrów dalej. Lewą ręką już wcale nie potrafiłam ruszać. Musiała naruszyć mi nerwy w chorej ręce. Schowałam miecz gdyż i tak mi się nie przyda, nie potrafię przy mojej technice używać jednej ręki więc musiałam pożegnać miecz i skupić się na boskiej mocy. Teraz potwór rzucił się na Rikki, która jednocześnie walczyła ze stadem Skulli. Lamia zaatakowała ją, ale jej szpony napotkały ścinę wody, przez którą nie potrafiła się przebić. Przeskoczyłam nad szarżującą siwą harybsą i wzniosłam się w powietrze tak aby nie dosięgła mnie pazurami i kłami.
        Zadziwiające było to, że jak zaczęłam naukę w obozie bałam się śmiertelnie spotkania z harybsami, a teraz? To dla mnie norma. Co to za dzień bez spotkania z wielkim, przerażającym stworzeniem, które próbuje cię zabić? Dla mnie to rutyna. Przestałam się ich bać kiedy zrozumiałam, że ich ciosy nie są aż tak okrutne, a do walki z nimi trzeba mieć dużo pomysłów, a to mój komik. Nie rozumiem jak herosi mogą się bać tych obślinionych tygrysów? Przecież są na świecie bardziej przerażające stworzenia.
Zauważyłam kotłujące się przy barierze potwory, które usiłowały się przedostać przez teraz już nawet nie metrową dziurkę odgradzającą obóz od lasu i posłałam na nich południowy wiatr. Stworzenia poszybowały do tyłu uderzając w swoich pobratymców. 
 - AAaaaa! - krzyknęła Lamia gdy stado Skulli wpadło na nią, przewracając ją.
Harybsa skoczyła na mnie, a ja przemknęłam pomiędzy jej pazurami tarzając się po ziemi. Znalazłam się dokładnie pod jej brzuchem i z pomocą wiatru, kopnęłam ją w żebra, z taką siłą iż stwór odleciał do góry i uderzył w barierę.
Mówiłam, że harybsy są słabe. A przynajmniej nie na moim poziomie.
 - PADNIJ! - usłyszałam krzyk Chestera, ale zamiast wykonać polecenie stałam i próbowałam namierzyć skąd dochodzi jego głos.
         Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do słońca, które ślepiło mnie zauważyłam chmurę złożoną z kopi i włóczni lecącą w naszym kierunku. Nacisnęłam na srebrną bransoletkę, z której wyskoczyła Niezniszczalna tarcza. Zasłoniłam się nią i wspomogłam się wiatrem, aby skierował włócznie gdzie indziej. Rikki przysłoniła sie kopułą wody, pochłaniając ze sobą kilkanaście potworów.   
Bronie jedna po drugiej zaczęły uderzać w moją tarcze, odbijały się od niej i zmieniały kierunek aby ugodzić inne potwory. Jak ja uwielbiam manipulować powietrzem! Czułam sie wtedy jak bogini.
Usłyszałam za sobą krzyk Lamii i innych potworów. Opuściłam tarczę aby sprawdzić jak sytuacja się ma.
          Niedobitki potworów uciekły do lasu, aby skryć się w cieniu, czekając na jakiś znak do ataku. Kobieta wąż wiła się w amoku bólu, przygwożdżona do ziemi włóczniami.  Z wielkiego srebrnego pegaza zeskoczył Chester, którego przepaska na lewe oko dodawała bardzo srogiego i przerażającego wyglądu. Oko zostało mu prawie wydłubane przez Hope- bliźniaczki Hadesa, która usiłowała wydobyć z niego informacje gdzie w obozie trzymamy bronie. Chłopak był dzielny w torturach i jego ojciec to docenił. W miejsce uszkodzonego oka umieścił mu nowe, podobno z jakimiś specjalnymi zdolnościami, ale Ches jakoś w two nie wierzy i zakrywa oko przepaską.
 - No prosze - odezwałam się chowając tarcze - kogoż ja tu widzę! Pan strateg we własnej osobie! - zakpiłam z niego, a on zaczerwienił się.
Jakiś dziwny blask pokazał mu się w oczach.  
 - Doszły mnie słuchy, że Zeuska i Posejdonka walczą ramie w ramię i musiałem to zostawić. - odgryzł się.
Po 1:1
 - A za to głównodowodzący Aresa nie drgnął ani palcem - Rikki podeszła do nas z tym swoim krzywym uśmiechem, który wyglądał komicznie przy jej zakrwawionej twarzy - Patrząc na twoje nieudane próby odbicia obozu - zwróciła się do chłopaka - musiałam zareagować, bo w takim tempie zrujnowałbyś cały obóz. -  wsadziła miecz do pochwy, a Ches zaczerwienił się po uszy. Jakby tak do mnie mówiła to walnęła bym ją w twarz, ale po części zgadzałam się z nią. Synowie Aresa nadawali się tylko do walki,a nie do strategi.
I jakby nigdy nic odeszła.
Chłopak obrzucał jej poranione plecy zabójczym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Odwrócił się i spojrzał na miejsce bitwy. Trupy potworów leżały dosłownie wszędzie, a ich krew spulchniła glebe, która stała się paćkata.
 - Ale pobojowisko. - stwierdził chłopak ogarniając wszystko wzrokiem.
 - W końcu ja walczyłam - wypięłam dumnie pierś.
Spojrzał na mnie z zakpioną miną.
 - I widać, że nie jesteś w formie. - wskazał na moje poranione przedramiona. - Nieźle cie dorwała.
Teraz dopiero spojrzałam na mój stan. W kilu miejscach było widać mi kości i miałam dość duży ubytek w tkance mięśniowej. Dziwie się, że ręce znów nie zostały mi odcięte, ale jak na razie trzymały się na swoim miejscu.
 - To tylko zadrapanie. - wzruszyłam ramionami i sięgnęła do paska na plecach po moją ambrozję. Lecz wymacałam tylko stłuczoną butelkę i mokrą plamę na tyłku. - Masz ambrozje? - spytałam.
 - Ja mam. - usłyszałam za sobą męski głos. Ups... będę miała przekichane.
 - Czy ja moge wiedzieć co robi na środku pola bitwy moja mała siostrzyczka? - jak na złość Shed musiał przyprowadzić pół mojej rodziny. 
Syn Nyks rzucił w moją stronę butelkę wypełnioną ambrozją. Spojrzałam na niego i nie musiałam się zastanawiać czy był zły. On był wściekły, chodź ukrywał to pod kaskadą gęstych rzęs. Będę miała zleksza przesrane.
 - Dzięki mruknęłam. - sytuacja była mi nie na rękę wiec postanowiłam nie odzywać się. Odkręciłam butelkę z napojem Bogów i powoli zaczęłam pić.
 - Dlaczego wkręciłeś ją w bitwę? - Zayn zaczął prawić kazanie Chesterowi, a ja próbowałam umknąć przed oskarżeniami.
 - Sama tu przylazła. Nikt jej tu nie prosił - odparł syn Aresa.
Co za dwulicowy dupek... w sumie? Przecież tak było. 
Zaczęłam wycofywać się spokojnie, ale nie stety byłam wciąż obserwowana przez Shedowa, który powoli podpierając się na lasce podążał za mną. Przeszłam przez barierę jakby nigdy nic, omijając Herosów, który mnie pozdrawiali i gratulowali. Pufff... nie lubie zbiegowisk.
 - Znów masz zamiar uciec? - do moich uszy dobiegł spokojny głos Sheda.
Przygryzłam wargę.
 - Nie. - skłamałam. Jakbym była pinokiem nos by mi urósł - Chce się awanturować w bardziej ustronnym miejscu. - kłamałam jak z nut.
 - Zoey powiedz mi czy ciebie naprawdę nie obchodzi swoje zdrowie? - zmaterializował się przede mną.
Przestąpiłam z nogi na nogę.
 - Obchodzi. - mruknęłam jak mała dziewczynka, która coś zepsuła.
 - To dlaczego się narażasz?! - krzyknął - Dlaczego ty zawsze pchasz się do centrum wydarzeń?! Czemu nigdy nie możesz poczekać? Sama tej wojny nie wygrasz! - darł się na mnie, a obozowicze przechodzili obok nas i wgapiali się w kłótnie kochanków.
Przygryzłam wagi. Tyle słów pchało mi sie na usta, a moja zraniona duma i ego wołało o pomstę.
 - No bo ja nie potrafie siedzieć z założonymi rękami. - szepnęłam. - Nie po to zostałam pobłogosławiona przez... Zeusa. - podniosłam na niego wzrok - Nie mogę po prostu siedzieć i nic nie robić. Do puki potrafię walczyć będę walczyła nieważnie z jakimi obrażeniami. - Pochyliłam głowę pod jego srogim spojrzeniem. - Ja nie uciekam jak ONA. - łzy popłynęły mi po policzkach.
 - Zo bierzesz to za bardzo emocjonalnie. - odparł niewzruszony Shed. - A to nie zmienia faktu, że poszłaś walczyć z chorą ręką!
No nie... ja mu się tu wypłakuje, a on jeszcze mnie dobija. Zaraz mu pokaże!
 - A co cie obchodzi moja ręka? Druga mam sprawną! - odparłam - i nie zapomnij, że nóg tez potrafie użyć!
 - Dużo mnie obchodzi! Jest chora i koniec! Następnym razem przywiąże cię do krzesła!  
Przymrużyłam oczy.
 - Och poczekaj! Bo głupie krzesło mnie powstrzyma!
 - I właśnie o tym mówie! Ty nikogo nie słuchasz! - krzyknął - Raz możesz uszanować czyjeś zdanie!
 - Ale one jest głupie i niepotrzebne!
 - Właśnie o to chodzi... Zo ty się nie zmienisz. - westchnął przegrany.
 - Shedow... ja nie chciałam...
Zgromił mnie wzrokiem.
 - Ty sie już nie odzywaj.
 - Em... przepraszam - usłyszałam za sobą głos jakiejś dziewczyny. Odwróciłam się i spojrzałam na rudą, szarooką heroskę. O ile dobrze pamiętam była zastępcą Klary w domku Ateny, a teraz jest chyba głową.  - Mam pilną wiadomość od dowództwa dla córki Zeusa i syna Nyks. - jak ja nie lubiłam formalnych zwrotów. - Macie się udać do Kwatery głównej.


***

- ...nie spodziewaliśmy się tego. - skwitował na koniec Gregory. 
Zamknęłam w końcu swoją otwartą buzię. 
 - Ale czekaj... czy ja dobrze zrozumiałam? Całe halo z barierą zostało spowodowane tym, że w lesie znajduje się czteroosobowa grupa herosów, która była posłana po nowego herosa... który jest dzieckiem Nyks? - zdziwiło mnie to tak samo mocno jak resztę.      
 - Kolejne dziecko Nyks? - odparł Chester tak samo zdziwiony. 
 - Może być szpiegiem. - zauważył Zayn, a ja zgromiłam go spojrzeniem. 
 - Zey! - syknęłam w stronę brata.
Nie moge uwierzyć, że powiedział to w obecności Shedowa! Przecież od się czuje jakby dostał w policzek!. Chciałam chwycić jego dłoń pod stołem ale odtrącił ją. Czyli nadal jest na mnie wściekły. 
 - Szpieg czy nie, nie możemy zostawić czterech herosów na pastwę potworów. - odparła przewodnicząca domku Ateny - Osha. 
 - Nasz domek wraz z domkiem Apollina i pomniejszych bogów próbują odgonić potwory od grupki, ale sytuacja jest bardzo ciężka. - odparła córka Artemid, Annie, a przedstawiciele domu Nike i Luny pokiwali głową. Dylana nie było wśród nas gdyż kieruje oddziałem łuczników w lesie.
 - Trzeba pamiętać, że w lesie nie można się swobodnie poruszać- dodałam od siebie - Nie wiadomo jakie potwory czekają w cieniu. 
Przyzwyczaiłam się już do zabierania głosu na spotkaniach rady obozu. Jako przedstawicielka domu Zeusa i jedna z siódemki Wielkich Herosów musiałam dawać przykład innym, a wrodzony talent do dowodzenia bardzo się przydawał. 
 - Wnioskuje o utworzenie grupy złożoną z herosów o mocach, które umożliwiają łatwe przemieszczanie się. - odparł syn Hermesa. 
 - Zgłaszam się na ochotnika. - ciemnowłosy wstał ze swojego miejsca.
Zamarłam. 
 - Sprzeciw. - odparłam również wstając - On jest kontuzjowany. 
Spojrzałam na niego stroskana. 
 - Dałaś dziś najlepszy przykład, że nawet z kontuzjowane osoby potrafią wybić 1/3 armii wroga. 
 - To nie była armia! - syknęłam ale wiedziałam, że znajduje się na straconej pozycji. Cholera!     
 - Popieram - odparł Lorenz, bez swojego bliźniaka wyglądał co najmniej śmiesznie. Dziwiłam się, żę po odłączeniu się od swojego mózgu, chłopak nie zaczął się ślinić. No ale cóż... trzeba się tylko cieszyć. - Nowy heros poczuje się lepiej jak spotka się z krewnym. 
Większość poparła głos chłopaka.
 - W takim razie ja tez idę. - odparłam. Vet za vet. 
 - Nie! - sprzeciwił się Shed. 
Spojrzałam na niego triumfalnie. 
 - Przecież sam  powiedziałeś, że wybiłam dziś 1/3 armi wroga, więc jestem w formie! - zacytowałam go. 
 - To nie była armia! - powtórzył moje słowa. 
 Ludzie dziwnie na nas patrzyli. Nie dziwie im się, odstawiliśmy całkiem niezłą scenkę. Ale tak to już jest jak się pokłucimy. Jedziemy po sobie równo.
W końcu decyzja zapadła. W grupie z odsieczą znajdowałam się ja, Shedow jako głównodowodzący, Dylan, który ma do nas dołączyć w lesie, Chris, który potrafił latać i jakiś heros, który potrafił się szybko przemieszczać.
Razem jest nas pięciu.
Będzie się działo!


  - Cześć Dylanku! -  pomachałam ciemnowłosemu kiedy był zajęty walką z dwoma harybsami. Strasznie trudno było go znaleźć, normalnie ja nie wiem. Bawi się z nami w Robin Hooda, a potem się dziwi, że nie pomagam mu w zabiciu potworów, które tropił. To trzeba mieć naprawę nierówno pod sufitem. - Znalazłam go. - powiedziałam do słuchawki, którą dostałam od Grega, abyśmy się lepiej ze sobą komunikowali. - Zaraz wypuszczę flarę. Bez odbioru. 
Moje dwa palce powędrowały do nieba i wystrzeliłam w nie piorun, robiąc dużo hałasu.
 - Co ty tu robisz? - krzyknął Dylanuś powalając potwora strzałą w oko.
Założyłam ręce na piersi, a gałąź na której stałam lekko zaskrzypiała.
 - Przyszłam sprawdzić jak sobie radzisz. - uśmiechnęłam się szeroko.
 - To może zeszła byś mi POMÓC?!
Spojrzałam na niego spode łba.
 - Niestety musze trzymać się rozkazów. - odparłam. Tak naprawdę nie chciałam mu pomagać, bo Shed znów będzie się pluł. Grrrrr...
 - A co jeśli umrę? - spytał głupkowato odskakując od Harybsy.
Wzruszyłam ramionami
 - Postaraj się nie umrzeć. - uśmiechnęłam się do niego kpiąco - Nie kazali mi Cię znaleźć żywego. 
Jego mina była bezcenna. Szczęka opadła mu i prawie znokautował nią potwora.
 - Jesteś podła! - oskarżył mnie i wypuścił strzałę ze swojego łuku.
Znów wzruszyłam ramionami.
Zza krzaków zaczęły się wyłaniać gromady stworów, najprawdopodobniej przywołane moją błyskawicą. A mówiłam, że wystrzeliwanie flar to kretyński pomysł. Ale oczywiście nikt mnie nie słuchał.
 - ZOEY! No rusz że się! - wydarł się chłopak zabijając kilka Skulli.  
Ziewnęłam.
 - Dobrze Ci idzie. Jeszcze z dwadzieścia i koniec. - znów ziewnęłam. Naprawdę nudziło mnie stanie na gałęzi.
        Dylan zignorował mnie całkowicie i w końcu skupił się na walce, której sie przyglądałam z nie małym podziwem. Nigdy nie przepadałam z łukiem, gdyż uważałam, że jest nieporęczny i ślamazarny, a w rękach Dylana wygląda jak prawdziwa i piękna! maszyna mordu. Wystrzeliwał strzały jedną po drugiej. Potwory nie potrafiły za nim nadążyć. A jaki był największy feler łuku? że w każdej chwili może zabraknąć strzał i tak też się tutaj stało. A tutaj znów się zdziwiłam. Chłopak zaczął używać łuku jak krótkiej, dwusiecznej włóczni. Obracał łuko-włócznią w każdym kierunku zadając śmiertelne ciosy. Bardzo wciągnęła mnie jego walka, gdyż poprawił się niesamowicie w swoich umiejętnościach po odejściu Toscano.  
        Jakiś cień przemieszczał się w stronę Dylana z nie przeciętną szybkością. Moje oczy nadążyły za jego - jak dla mnie - wolnym chodem, ale nie umiałam przypisać postaci ogólnej szufladki do którego mam ją wsadzić. Potwór czy heros? Nie byłam pewna. Postanowiłam poczekać czy pomoże Dylanowi, jak nie wkroczę do akcji.
Moje najgorsze obawy sprawdziły się.
Przeniosłam się za Dylana w chwili gdy postać, chciała zadać mu śmiertelny cios w kark. Skrzyżowałam dwa, krótkie sztylety i zablokowałam cios zakrzywionego ostrza. Dylan nawet nie zauważył co się stało.
 - Kim jesteś? - warknęłam unieruchamiając ostrze dziewczyny, a przynajmniej tak wywnioskowałam po długości włosów i kolorowych paznokciach. Twarz została zasłonięta przez maskę przedstawiającą jakiegoś potwora. W sumie nie wiedziałam jaki to ma sens.
Postać nic nie odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i chciała mnie kopnąć. Sparowałam cios nogą i z pomocą szybkości chwyciłam dziewczynę za gardło.
 - Nienawidzę gdy mi się nie odpowiada. - syknęłam. - A teraz gadaj czym jesteś.
 - Nie rozmawiam z bękartem Zeusa. - zamiast głosu dziewczyny usłyszałam męski i to zbiło mnie z pantałyku. Dobra... tolerancja, tolerancją, ale nie do przesady.
Zacisnęłam mocniej palce na jego gardle.
Dopiero po bliższym przyjrzeniu się postaci zauważyłam, że to jednak chłopak i to nawet w moim wieku... tak sądze.
 - Chcesz inaczej porozmawiać? - warknęłam wyciągając drugą rękę, która rozbłysła się złotymi błyskawicami.
 - Groźby na mnie nie działają. - zarechotał.
Uniosłam kącik ust.
 - To nie była groźba. - poraziłam go prądem.
Chłopak krzyknął i zaczął trzepać się pod moimi dłońmi.
 - Suka! - ryknął, gdy opuściły go spazmy. Uśmiechnęłam się triumfalnie. A potem coś się zmieniło. - Nie tylko ty jesteś szybka. - Moja dłoń, która jeszcze przed chwilą dusiła przeciwnika była pusta. A facet stał za mną.
Cholera!
Zamachnął się swoim ostrzem, a ja je sparowała i dałam się nabrać na jego sztuczkę. Kopnął mnie z całej siły w chore ramie. Złapałam głęboko powietrze i syknęłam. Impet ciosu posłał mnie kilka metrów dalej, ale ja nawet nie poruszyłam się.
 - Twarda jesteś. - pochwalił mnie przeciwnik. - Gdy moja matka opanuje świat to zrobie sobie z ciebie moją sucz. - przekrzywił głowę - Będziesz idealna... kuzyneczko.
Zaskoczył mnie tym wyznaniem, ale nie mogłam się długo nad tym zastanawiać. Skoczyłam do przodu i kopnęłam go w pierś. Okręciłam sie na ręce i posłałam w jego stronę salwę ciosów. Nie potrafiłam walczyć ręką? Wykorzystałam nogi.
 - Och chłopaczku. - westchnęłam gdy znów go dorwałam, tym razem na dobre. - Nie za wcześnie na takie wyznania? - Przygniotłam jego twarz do gleby, a kolano wbiłam do jego pleców.
Zauważyłam jeszcze więcej cieni w pobliżu, które próbowały zaatakować mnie i Dylana. Zostałam zmuszona puścić Dziwnego chłopaka, wystrzelić gromy aby  odgrodzić nas od napastników.
 - Co sie dzieje? - krzyknął Dylan.
 - Sama nie wiem.
Postacie w maskach zatrzymały się, a klika pomogło wstać blondynowi, któremu zjechała maska tak, że zauważyłam niebieskie oko obrysowane,  czarną kredką. Zaraz potem zniknęły.
 - C-co... to... było? - spytałam opadając na tyłek. Moje nadwyrężone ramię bolało w cholerę.
 - Nie mam bladego pojęcia. - odparł Dylan osuwając się obok mnie.


     
 - Nareszcie! - usłyszałam głos Sylwii, córki Ateny, która miała dowodzić misją przyprowadzenia nowej heroski do obozu - Już straciliśmy nadzieje!
 - Gdzie ona jest? - zapytał szybko Shedow rozglądając się po twarzach herosów.
Chciałam chwycić go za rękę i dodac otuchy... Ale nasze relacje były napięte i ten gest by to jeszcze zaognił więc stałam i udawałam, że drzewo na przeciwko mnie jest bardzo interesujące.
 - Jest bardzo nieśmiała. - blondynka zaczęła prowadzić nas w stronę cienia. - Odkąd ją spotkaliśmy ciągle zamienia się w cień i mało mów.
Christopher nachylił się do mnei i Dylana:
 - Widać, że rodzina Shedowa.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, ale wściekły wzrok syna Nyks szybko nas opamiętał.
 - Przedstawiła się nam jako Selen, a tak to nic nie mówi, jedynie zdawkowo odpowiada na pytania.
Zaprowadziła nas pod wielkie drzewo, gdzie podobno siedział dziewczynka, lecz ja nic nie widziałam.
 - Odejdźcie! - odezwała się i jakoś cień przebiegł do następnego drzewa.
Shedow pokazał nam ręką, że mamy iść w diabły. Więc posłuchaliśmy go. Wzniosłam się na gałąź, z której  obserwowałam rozmowe mojego lubego, z dziewczynką, która nie mogła mieć więcej niż piętnastu lat, a już jej poziom zawyżyłam.
Po kilku minutach, które trwały wieki przyszedł do mnie. Więc czas na realizacje planu.
Wziął mnie za rękę i poprowadził w stronę dziewczynki, która ciągle trzymała się w otchłani ciemności, dlatego jej postawa rozmywała się topiąc z ciemnością.
 - Selen, poznaj moją dziewczynę Zoey. - przedstawił mnie - Ona zabierze cię do obozu.
Uśmiechnęłam się.
Taaa... ja na dzieci potrafię tylko krzyczeć.. ciekawe jak się z nią dogadam.
 - Cześć Sel, mogę tak do ciebie mówić? - obraz dziewczynki zadygotał, tym samym robiąc się bardziej wyraźny. - Będę musiała wziąć Cię na plecy. Do tego będziemy podróżowały bardzo szybko i będziesz musiała zamknąć oczy aby nie zwymiotować, okej?
Dziewczynka pokiwała głową.
 - Nie bój się. - odparł łagodnie Shed - Będę tuż za wami. Nie bój się. - wyciągnął do niej rękę.
W końcu dziewczynka zmaterializowała się na tyle, że mogła usiąść mi na plecach. O dziwo uznałam, że jest bardzo drobniutka, jak na swój wiek.
 - Dziewczyno! Ile ty warzysz! Jesteś lekka jak piórko! - wyrwało mi się. Że ja tez nie potrafie zamknąć swojej jadaczki.
Wszyscy zgromili mnie spojrzeniem.
 - Tylko pięćdziesiąt dwa kilo. - szepnęła, a ja zdziwiłam się, że odpowiedziała.
 - Dobrze! Ruszamy! - Shed wydał polecenie.
Zaczęlam przemieszczać się z szybkością błyskawicy. Jednym ryzykiem  tego przemieszcza nia się było to, że gdy coś mi przetnie drogę ja do tego wparuje. I tak tez się stało. Wpadłam na Wielką czarną Harybsę i potoczyłam się na  brzuch, aby nie poturbować małej.
Kontem oka zauważyłam blond włosy cień w masce, który wyciągnął ręce po Selen. Na całe szczęście Shedow przyszedł z pomocą i zajął się napastnikiem. Trochę się obawiałam, że jego noga nie wytrzyma, ale poradził sobie koncertowo. Lecz został jeden problem. Co z Harybsom? A oto odpowiedź. Doslownie zostałam wyrzucona w powietrze. Jękłyśmy obydwie.
No super. To koniec.
Shed zasłonił nas ciałem obrywając w bok.
Krzyknęłam i nie zważając na dziewczynkę, rzuciłam się na potwora rażąc go piorunem. Ten przeturlał się kilka metrów dalej, a ja podbiegłam do Shedowa, który trzymał się za bok.
 - Shed! - krzyknęłam. Łzy nabiegły mi do oczu.
  - Uważaj!
Nie zdążyłam się obrócić, a paszcza potwora już mnie dosięga.
I w tedy jego głowa przetacza się po ziemi obryzgując nas krwią.
 - Nigdy nie przypuszczałam, że będę musiała was ratować. - usłyszałam dźwięczny, kobiecy głos. Zza harybsy wyłoniła się ciemnowłosa dziewczyna, o sarkastycznym uśmiechu. Pheonix. Córka Nike, jak zawsze triumfowała nad truchłem swojej ofiary.   


Troszkę mi się rozpisało xD Ale nigdy nie pisało mi się aż tak dobrze O.o A to zdziwiło mnie ;P
Jak wiecie konkurs na autorkę bloga już się zakończył! W przyszłym tygodniu poznacie zwycięzcę!

Ps. Przepraszam za błędy!
Ps2. Aktualka w zakładce "HEROSI"

Bujka ;**

1 komentarz:

  1. Rozdział genialny, bardzo mi się podoba.
    Noo krwawo to było.
    Współczuje Zoey, bo odejścia Hanny się na niej w pewien sposób odbiło.
    Miłego dnia ♥
    S.

    OdpowiedzUsuń