sobota, 20 października 2012

Rozdział szesnasty

 - Jestem ciekawa kiedy rozstrzygnie się ta przepowiednia... - drążyłam temat z Hanną.
Spojrzała na mnie uważnie:
 - No ja też... chciałabym coś więcej wiedzieć.
 - Od roku nie było innej przepowiedni. - mruknął Chester.
Spojrzałam pod siebie.
 - Nie marnuj tlenu! Naliczyłam dopiero sto pompek! Do tysiąca ci jeszcze brakuje! Pompuj! Pompuj!
          Chester znów zalazł mi za skórę i wymyśliłam do niego indywidualny plan treningowy. Oczywiście sprzeciwił sie temu i to nie raz, ale jednak biedak nie jest odporny na pioruny, a nikt nie był na tyle odważny aby się za niego wstawić. Nawet mój brat uciekł  do swojej dziewczyny.
Tak więc rezultatem mojego programu treningowego było min.: Tysiąc pompek, a ja z Hanią na nim siedziałyśmy i obciążałyśmy go, później przysiady - siedziałam mu na plecach - Bieg przełajowy - znów siedziałam mu na plecach,- i pływanie - znów siedziałam mu na plecach.
 - No, no... pana Chestera zdegradowali!
 - Ta! Do roli wózka! 
Brat spojrzał na niego jak na idiotę:
 - Nie baranie. Do roli prywatnego murzyna!
Spojrzałam rozbawionym wzrokiem na parkę bliźniaków. 
 - No proszę proszę! Kto tu zawitał?! - uśmiechnęłam się.
Kasmir zaśmiał się.
 - Wasi super seksowni ulubieńcy?
Zaczęli to się zachwalać jacy to oni sexi nie są. Spojrzałam znacząco na Han.
 - ZAMKNIJCIE MORDY - powiedziałyśmy chórkiem - Bo się muchy zlecą. - dogryzłam im.
Teraz to oni spojrzeli na siebie znacząco.
 - NA NICH! - wydarli się.
Po sekundzie zostałam przewrócona chyba przez Lorenza, przeturlaliśmy się przez połowę głównego placu, który o tej porze był zapełniony ludźmi. Zatrzymaliśmy sie dopiero wtedy gdy gruchnęłam głową o posąg mojego ojca i urwał mi się film.


Otworzyłam oczy. 
Rozejrzałam się. 
Przystosowałam oczy do jasnego światła. 
Przez jakiś czas nie wiedziałam, kim jestem i gdzie jestem. Ale na razie nie było mi to potrzebne. Odkryłam kołdrę i wstałam z łóżka. Położyłam stopy na miękkim dywanie i rozejrzałam się. Na początku nie rozpoznałam tego pomieszczenia. Ściany były w odcieniu ciemnego fioletu, a na nich znajdowały się czarne antyramy ze zdjęciami piorunów podczas burzy. Podeszłam do przeciwległej ściany i położyłam rękę na zimnym szkle. Pamiętałam kiedy zrobiłam to zdjęcie. Dwa lata temu na wyjeździe z moim kumplem, który myślał, że coś  z tego wyjdzie. Wiedział, że uwielbiam łapać błyskawice. Próbował mnie do siebie przekonać ale średnio mu się udawało. Przeszłam do drugiej antyramy. Skrzyżowane błyskawice. Był to piękny widok, bo niebo rozświetliło  się na fioletowo. Widniała data. 23,07,1997r. Dokładnie pamiętałam jak robiłam te zdjęcie. Na barana wziął mnie jakiś mężczyzna i kazał przycisnąć guzik na aparacie kiedy zobaczę błyskawicę. 
Mama spojrzała na mnie i pogładziła mnie po policzku: 
 - Zo... nigdy tego dnia nie zapomnisz. To będzie najwspanialszy dzień w twoim życiu. - pocałowała mnie w czoło. 
 - Tak maleńka. - przytaknął jej facet. 
Zauważyłam błysk i nacisnęłam guziczek. Chciałam aby mama i nieznajomy byli ze mnie dumni. Byłam tak podniecona tym, że postanowili mnie pierwszy raz w życiu zabrać na łapanie burz. Zawsze chciałam to robić. Mama zarażała mnie tym od pieluszek. 
 - Świetnie kochanie! - pochwaliła mnie mama. 
Uśmiechnęłam sie dowartościowana. 
 - No to teraz zobaczymy jak ci to wyszło. - powiedział mężczyzna i ściągnął mnie z ramion. 
Wziął mnie na rękę, a drugą zaczął klikać coś na aparacie. 
Pokazał mi zdjęcie jakie zrobiłam. Było piękne! Dokładnie takie jakie mi wisi w pokoju. 
 - Dobrze się spisałaś maleńka! - pocałował mnie w policzek. Jego dwudniowy zarost drażnił mi skórę. 
Owinęłam jego głowę małymi rączkami. 
Coś odrzuciło mnie od wspomnienia... 
Kim był ten facet? Nie widziałam jego twarzy. Kim on może być? Ojcem? Wujkiem? Chłopakiem mamy? Nie mam pojęcia. 
Westchnęłam i podeszłam do szafy. 
Wciągnęłam na siebie czarne spodnie, białą bokserkę, a na to ubrałam luźną bluzę. Podkreśliłam oczy kredką i wymieniłam kolczyki na ładniejsze. NA szyję przypięłam pentagram. 
Wyszłam ze swojego pokoju i skierowałam se do małej kuchni. 
Mieszkałam razem z mamą. A nasze mieszkanie było śmiesznie małe. Miało dwa pokoje, łazienkę i mikroskopijną kuchnię. Ale zawsze było posprzątane... No bo przecież, mama swoich klientów do chlewu nie wpuści.  
Po odejściu mojego ojca mam miała trudność w dostaniu pracy. Gdy miałam siedem lat skończyły się nasze wycieczki na łapanie burzy, gdyż nasze pieniądze się skończyły. Mam miłą w tedy kryzys i jak to się mówi... Tonący się brzytwy chwyta? Aby na nas zarobić postanowiła zostać dziwką... nie byle jaką tylko jedną z najlepszych. 
Mieszkałyśmy w małym domku w centrum Londynu... teraz miałyśmy pieniądze na mieszkanie i jedzenie... nawet niekiedy pozwalałam sobie kupić jakiś nowy ciuch. 
Nie akceptowałam tego co mama robi i za wszelką cenę próbowałam znaleźć pracę... próbowałam wszystkiego ,ale zawsze się coś zdarzało, że mnie wywalali... Wiem jestem impulsywna i skłonna do bójek... ale ja nawet jednych rzeczy nie zrobiłam! 
Rudowłosa piękność siedziała na krześle w kuchni i oglądała gazetę. Byłam ubrana w różowy krótki szlafrok... Czyli czeka na swojego klienta. 
 - Cześć mamo. - powiedziałam i usiadłam do śniadania. 
A ona nic. Nie oderwała wzroku od gazety. 
 - Mamo? - pomachałam jej przed twarzą. 
Zero kontaktu. 
Dotknęłam jej ręki, a moja dłoń przez nią przeszła. 
 - Co? - byłam zdziwiona. 
Spojrzałam na kobietę. Długie rude, prawie czerwone włosy, długie zgrabne nogi, a ciało miała wysportowane i mogłaby uchodzić za moją siostrę. NA jej twarzy jeszcze nie pojawiła się ani jedna zmarszczka. Wspominałam, że moja mama byłą sierotą od 12 roku życia? Nie? To teraz mówię.   
Uplotła mi francuza na bok. 
Usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. 
Mama zesztywniał. Wstała podeszła machinalnie do drzwi. 
Nie chciałam tu być kiedy, ktoś gwałcił moją mamę. Nie ubiłam o tym myśleć, a co dopiero tego słuchać. Przeszłam do mojego pokoju. Nagle usłyszałam krzyk. 
Pobiegłam w stronę mojej mamy. 
W cały przedpokój zapełnił się jakimiś szarymi potworami z ostrymi zębami i pazurami. W łapach trzymały zakrzywione noże. Ich oczy były wyłupiaste i całkiem białe. Widziałam w nich chęć mordu. Otoczyły moją mame i zadawały jej ciosy. Ona krzyczała. 
Wzięłam patelnie i uderzyłam jednego z nich.
Ale patelnia przez niego przeszła. 
Moja mama zaczęłam się wydzierać: 
 - ZOEY! ZOEY! KOCHAM CIĘ! - darła się. 
Jej włosy były upaprane krwią, tak jak ona cała. 
Chciałam coś zrobić ale byłam bezsilna. 
Przedarłam się przez  stwory i zobaczyłam jak z mojej mamy uchodzi życie. 
Nie żyje. 
Zaczęłam się drzeć. NIE! 
MOJA MAMA UMARŁA! NIEEE!! 

Wzięłam głęboki oddech.
Usiadłam na łóżku. Byłam cała rozdygotana i zlana zimnym potem. Nie wiedziałam co sie dzieje. Byłam cała mokre i zlana potem.
Spojrzałam na otoczenie.
Byłam w skrzydle szpitalnym.
Odkryłam kołdrę i wstałam. Mojej stopy dotknęły zimną podłogę.
Podeszłam do okna. Cały krajobraz spowiła noc Stanęłam w nim. Miałam na sobie tylko szpitalną koszulę. Zamknęłam oczy aby się uspokoić. Zobaczyłam zmasakrowane ciało matki i od razu otworzyłam oczy.
Nie wiedziałam czy to koszmar czy dano mi widzieć przyszłość. Ale coś w głosie mi mówiło, że mama potrzebuje pomocy i podjęłam decyzję.
Zabrałam swoje rzeczy czyli wisiorek z moim imieniem i miecz i wyleciałam przez okno.
Ktoś suszył pranie na dworze i porwałam dużą czarną koszulkę i jakieś spodenki. Spodenki ubrałam w locie, ale z koszulą wolałam zaczekać.
Postawiłam swoje stopy na bruku stajni. Od razu uderzył mnie zapach siana i słyszałam jak konie hałasują.
Weszłam za jeden ze stogów siana i przebrałam się. Znalazłam nawet jakieś buty.
Podeszłam do boksu mojego wierzchowca. Miał czarną maść przepalaną białym. Była wielka ale śliczna. Zayn nie nadał jej imienia, ale ja to zrobiłam: Kalipso. Takie imię do niej pasowało.
Zastrzygła uszami na mój widok.
A ja uśmiechnęłam się.
Chciałam otworzyć jej boks ale zostałam przyparta do ściany.
Kalipso przestraszona poruszała skrzydłami. 
 - Co chcesz zrobić? - usłyszałam głos Shedowa.
Szarpnęłam się
 - Nie twoja sprawa! - próbowałam się wyrwać ale był silniejszy ode mnie.
 - A właśnie, że moja! - warknął - nie che aby cie wywalili z Obozu za głupotę!
Prychnęłam.
 - A coś ty nagle taki koleżeński się zrobił? - zadrwiłam.
Uniósł brew:
 - Wiesz ukrywałem to w sobie, ale dzięki - powiedział ironicznie.
Próbowałam się wyrwać.
Odepchnęłam go.
 - Puść mnie! - warknęłam, a on znów stanął przede mną .
 - Najpierw mi powiesz co chcesz zrobić. - zażądał.
Prychnęłam.
 - Niedoczekanie!
Podcięłam mu nogi. Pociągnął mnie za sobą upadając. Przeturlaliśmy się az znalazł się na mnie.
 - Dlaczego chcesz uciec? 
Czy on myśli, że mu to powiem?
 - Dlaczego mnie śledziłeś?
 - Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. - skarcił mnie.
Przewróciłam go, teraz to ja na nim leżałam.
 - Mam to gdzieś. - warknęłam. - jak mnie nie puścisz będę zmuszona cie związać i tu zostawić!
Zagroziłam a ten wybuchnął śmiechem.
 - Jakoś się cb nie boje!
Znów był na mnie.
  - To dlaczego chcesz odejść?
W sumie? I tak mnie nie puści... raczej nikomu nie wygada, a gdy go ogłuszę bd już w drodze do Anglii... zajmie mi to całą noc... Czemu Grecja musi leżeć tak daleko?
 - To dotyczy mojej matki! Ma kłopoty!
Znów znalazłam się na nim.
 - CO??! - wydawał się na zaskoczonego, rzadko mu sie do zdarzało - Skąd wiesz.
Przełknęłam ślinkę.
 - Miałam o tym sen.
Spojrzał mi prosto w oczy. Jego teńczówki byly w kolorze spodka księżyca. Widziałam w nich zwątpienie. Nie wierzył mi.
 - To niemożliwe.
Nie wytrzymałam.
- SHEDOW! Błagam! To moja mama! Kocham ją! We śnie widziałam, że rozrywają ją jakieś dziwne stwory... Błagam... muszę ją ochronić!
Do moich oczu napłynęły łzy. Czekałam na reakcję chłopaka.
Byliśmy w tej samej sytuacji co na arenie. Tez na nim leżałam. Tylko w tedy ja miałam na sobie zbroję i on tez. A teraz to ja wyglądałam jak nie wiadomo co w za dużej koszulce i za małych spodenkach, a on miał na sobie czarne spodnie, koszulkę i bluzę z kapturem. Jego włosy były w artystycznym nieładzie. Czyli spał.
Poluźnił uchwyt.
 - Dobra. Wierze ci.
Uśmiechnęłam się.
 - Dzięki...
Wstałam z niego
 - Pod warunkiem, że pojadę z tobą.    
 - CO?! - zaczęłam na niego wrzeszczeć.
 - To co słyszysz. - uśmiechnął się.
Warknęłam.
Wiem, że i tak za mną poleci.
 - Gotuj się.
Weszłam do boksu Kalipso.
 - Byłoby szybciej jakbyśmy pojechali na Nocy. Jest szybszy od twojego. - co prawda, to prawda. Chłopak stwierdził fakt.
Uniosłam brew.
 - Co aż tak chcesz sie przytulać? Jeszcze ci mało? - zaśmiałam się - W tedy nie byłoby miejsca dla mojej matki... oczywiście jak trzeba bd ją zabrać. - dokończyłam szybko. Chciałam ją wziąć. I tak zrobię.
 - Wygrałaś.
Wzięłam szczotki i zaczęłam ją czyścić.  Shedow oparł ręce o drzwi i położył na nich brodę. Przypatrywał mi się.
 - Powinnaś częściej tak się ubierać. Masz ładne nogi.
Spiorunowałam go wzrokiem
 - TA już Chester mi o tym mówił... - jęknęłam.
Uniósł brew.
 - Chodzicie ze sobą? - spytał.
Co to wywiad środowiskowy?
 - A co zazdrosny?
Zaczerwienił się.
 - To ja pójdę naszykować Noc.
Uśmiechnęłam się triumfalnie.
 - I słusznie! - krzyknęłam za nim.
Po pięciu minutach byliśmy gotowi do drogi. Założyłam Kalipso tylko siodło, aby było mi  wygodnie i nie obiłabym sobie siedzenia. Wodze i tak byłby niepotrzebne po pegazy są inteligentne i umią słuchać jeźdźców.
Shedow natomiast jechał na oklep.
 - Gotowa?
Uśmiechnęłam sie zuchwale.
 - Jeszcze jak!
Spięłam wierzchowca, a ona wzbiła się w powietrze.


Pierwszy raz bd pisać z perspektyw bohaterów, którzy są w innych miejscach. Jestem ciekawa jak to wyjdzie:D W sumie Kinga by się musiała ruszyć z notką xD ale jak ona coś wymyśli to jest warte czekania (;
Pozdrawiam:P
Bujka :*

2 komentarze:

  1. Fajne :) Przez długi czas, czekałam, aż pojawi się rozdział z perspektywy Zoey i się doczekałam.
    Szczerze mówiąc, mam trochę większą sympatie do Hanny :) Bez obrazy, oczywiście. Obie bohaterki są świetne, przydałoby się czasem napisać trochę z perspektywy Dylana, nie sądzicie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny jak zawszę. Jestem ciekawa czy ten jej sen to prawda że jaj mama ma umrzeć, mam nadzieje że nie. Nie mogę doczekać się kolejnego pozdrawiam;*. Zapraszam do mnie ;p

    http://where-angels-fall.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń