niedziela, 7 października 2012

Rozdział czternasy

Dnia pewnego wszyscy staną w rynsztunkach bojowych,
Ponieważ nowo narodzona z łez Nemezis dwunastka
Do wojny Olimp zmusi.
Świat obleje się krwią i zaleje wszystkich
Smutek i rozpacz zawładnie wszystkimi.
Ośmiu herosów stanie nad wyborem życia i śmierci,
Kto wybierze dobrze razem z innymi świętować będzie,
Kto wybierze śmierć przez wieki
Będzie cierpiał w odchłani Hadesu

Oczy Dylana wróciły do normalności. 
 - Znam to na pamięć. Nie umiesz wymyślić czegoś bardziej oryginalniejszego? - spytałam przyjaciela, który próbował się pozbierać z ziemi, ale ręka Chestera go powstrzymała. 
 - Leż stary. - poklepał kumpla po ramieniu. Chces był cały spocony i widziałam siniaka na jego udzie, wynik zderzenia się z bramkarzem. Śmierdział od niego potem i trawą - Chłopie spadłeś z sześciu metrów na główkę. Musisz dojść do siebie. 
 - Zo ja na to nie mam wpływu i przepraszam, ze cie nudzę. - Powiedział słabo. 
 - Nie po to skakałam za tobą przez trybuny, a później skoczyłam z sześciu metrów aby usłyszeć przepowiednie, którą znam na pamięć.
Wywrócił oczami. 
       Nim Dylan zesztywniał i runął przez trybuny, robiliśmy meksykańską falę. Gdy wstał nagle zrobił jakieś dziwne wygibasy, stracił równowagę i runął przed siebie. A ja poleciałam za nim. Próbowałam go złapać przy murku, bo nie chciałam aby spadł z 6 metrów na grających zawodników. Lecz mi sie nie udało... Jedynie szarpnęłam go tak za rękę, ( przy czym tez runęłam z murku ) aż przewrócił się w powietrzu i rąbnął bokiem o ziemi. Natomiast ja zrobiłam salto i upadając przekoziołkowałam do niego. Od razu zawodnicy wstrzymali grę i Zrobiło się niezłe widowisko gdy, Stephens zaczął mamrotać przepowiednię.   
A teraz znajdowaliśmy się na murawie.
 - Przepraszam, że cie zawiodłem. - mruknął poirytowany - Będziesz musiała pogadać na ten temat z moim ojcem. To on mi przesyła wizje. - znów próbował wstać ale unieruchomił go Syn Asklepiosa: Antony Leons, który był naszym nauczycielem Lecznictwa <link do zakładki> , a dziś pełnił funkcję lekarza podczas meczu. 
 - Chłopie chyba się długo nie wyjdziesz z łóżka. - oznajmił gdy juz go całkowicie zbadał. 
 - Przekaże Klarze, że z dzisiejszej randki nici. - powiedziałam całkiem poważnie. 
Chłopak zaczerwienił się. 
 - ZOEY! - wydarł się.
 - Tony widzisz? Przecież to okaz zdrowia. - wskazałam kciukiem na połamańca, który leży na ziemi. - to syn Apollina bardzo dorze potrafi grać. Ja bym dała mu coś na popęd seksualny bo coś i się zdaje, że... 
Nie dokończylam bo wściekły Dyl zacżął mnie gonić. 
 - A nie mówiłam, że okaz zdrowia? - krzyknęłąm przez ramię - KLARA! TWÓJ CHŁOPAK MNIE BIJE!! - wydarłam się. 
Dyl długo mnie nie gonił. 
Po jakiś trzech metrach jego nogi zwiotczały i upadł twarzą na zole. Biedny chłopak. 
 - To szok pourazowy. - powiedział fachowo Tony. Miał dziś szarą koszule i białe spodnie..., a na to biały szlafrok lekarza. Śmiesznie się ubierał jak na chłopaka przed trzydziestką.  
 - Kiedy mu przejdzie? - zapytał Ches. 
Tony spojrzał  na niego. 
 - Jak ta pani - wskazał kciukiem na mnie - bd go wkurzać to nie prędko. 
Zrobiłam oburzoną minę. 
 - Wcale, że nie! - myślałam szybko - ja tylko chciałam pomóc swojemu koledze. To wszystko!
Wszyscy parsknęli śmiechem wraz ze mną. 
Gdy pozbierali Dylka z ziemi, Syn Aresa oberwał ode mnie z pięści w ramię. 
 - A to za co? - powiedział lekko zaskoczony. 
 - Unikałeś mnie przez cały dzień! Jeszcze kazałeś siebie kryć! bo poszedłeś na rozgrywki nożnej! -  kipiałam od złości - nie lubie tej dyscypliny, ale to nie oznacz, że od razu masz sie z nią kryć.  
Wyglądał na zakłopotanego i zaskoczonego. 
  - Co sie stało? - przybiegła zdyszana Hania. 
W samą porę bo miałam ochotę rzucić się na Chestera i rozszarpać go przy świadkach. 
 - A nic... Dylan spadł z sześciu metrów, rozplaszczył sobie twarz i wygląda jak pekińczyk... a przed upadkiem przekoziołkował przez trzy trybuny. A tak nawiasem mówiąc to powtarza się z przepowiedniami. Jego ojciec powinien się postarać o nowe.  
Zrealizowałam jej szybko wszystko. 
Jej mina była bezcenna. 
 - ŻE CO ZROBIŁ?! - wydarła się, a ciekawskie pary oczu odwróciły się w moją stronę. 
Mimowolnie skuliłam się. 
 - Plasnął sobą o ziemie? - zapytałam jak mała dziewczynka. 
 - GDZIE JEST?! 
Teraz Chester się odezwał: 
 - Antony zabrał go do skrzydła szpitalnego. Tam się nim zajmą.
I już jej nie było.  
 - Dzięki. - sapnęłam wracając do naturalnej postawy ciała - myślałam, że mnie zje. 
 - Nmzc. - wyszczerzył się.
Gra się na nowo rozpoczęła. W sumie mało mnie to interesowało i postanowiłam udać sie na arenę i troche poćwiczyć. A nuż może znajdę kogoś do pomocy. 
Bez pośrednio udałam sie na sale treningową. 
Usłyszałam dzwne odgłosy. Jakby ktoś uderzał manekina maczugą i pojękiwanie dziecka.
 Zaśmiałąm się pod nosem i weszłam na arenę. 
moim oczom ukazałsię dość dziwny obraz. Na środku stał manekin, którego obkładał miecz, kórym władało kupa rzelaza, co kiedyś mogla być zbroją. 
Przyjrzałam sie tej scence i zauważyłam małą złotowłosą dziewczynkę, która była bardzo śliczna. To ona miała na sobie zbroję i waliła płaską strona miecza manekin. Dziwiłam się, zę ta zbroją ją nie przeważyła. Była tak a drobniutka. 
Podeszłam bliżej aby się jej przyjrzeć. 
Nie abym się skradała... 
Stanęłam za nią i próbowałam odszyfrować kim ona jest. 
Aż oczy bolały patrząc na jej zmagania. 
 - Ale mieczem sie uderza tą ostrą stroną. - powiedziałam w końcu. 
Dziewczynka pisnęła i wypuściła z rąk miecz, który spadł na jej nóżkę. 
 - AU!!! - krzyknęła. 
Podskoczyłam wystraszona i podbiegłam do niej. 
 - Nic ci się nie stało?  - uklękłam obok niej. 
Spojrzała na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami, do których nabiegły łzy. Dopiero teraz poznałam ta siedmiolatkę. To była córka Afrodyty, Merilyn Casillias. Była niziutka, miała złote loki okalające jej twarz i była po prostu śliczna. Nie znałam nikogo z domku Afrodyty, aż tak zapalonego do zabijania potworów co Merilyn. 
Gdy mnie ujrzała jej oczy wyglądały jak pięciozłotki. 
 - TY JESTEŚ ZOEY FOX! - wy piszczała. 
Normalnie nie wiedziałam, że można tak wysoki ton głosy wydobyć z siebie. Aż uszy bolą. 
 - Ciii - uciszyłam ją - nie krzycz! - położyłam jej dłonie na ustach. 
Totalnie nie wiedziałam, co ją tak we mnie jarało. 
Odetkałam jej ostrożnie buzię. 
 - Nie moge uwierzyć, że wreszcie Cię spotkałam! Dasz mi swój autograf?!
To była najdziwniejsza proźba, którą mi powiedziano. 
 - Yyyy dobra.... A co ty tu tak własciwie robisz? Myślałam, że Domek bogini piękności nie walczy.
Parsknęła śmiechem. 
 - Ci lamerzy nie walczą! Ja sie do nich nie przyznaję! - zauważyłam błysk w jej oku - Mogę zamieszkać z tobą? 
Nie wiedziałam co powiedzieć. 
Ta dziołszka gadała jak katarynka. Zadziwiałam mnie ale i przerażała jednocześnie. 
 - Nie wiem czy dyrekcja się zgodzi... - jęknęłam . 
 - Kij im w oko! Najważniejsze, że tu jesteś! 
Przerażała mnie. 
Wstałam i przyjrzałam się manekinowi, a później jej mieczu. 
Był stary, zardzewiały i o wiele za ciężki dla niej. Warzyłam go w ręce i w ostateczności rzuciłam nim na sam koniec areny.
 - Jak chcesz walczyć ta nie takim złomem. Mozesz sobie krzywdę zrobić. 
Patrzyła na mnie rozanielonym wzrokiem. 
 - Zostaniesz moją trenerką? 
Spojrzałam na nią tempo. Ale gdy doszły do mnie sens jej słów dowartościowałam się. 
 - Nie obiecuje, ale moge pokazać ci podstawowa chwyty, pchnięcia itp. Zgadzasz się? 
Pokiwała ochoczo głową. 
Wyciągnęłam swój miecz i cięłam manekina. 
Najpierw na ziemie spadła jego głowa, a później reszta. 
 - Tak to powinno wyglądać Mel. 
Uniosła brew. 
 - Nadałaś i ksywkę! - wy piszczała i przytuliła sie  do moich nóg. 
Czułam sie dość niezręcznie. Nie byłam przyzwyczajona do czułości. 

Dwadzieścia minut później...

 - Popatrz. Nie dźgaj tego manekina tylko tnij. 
Pokazałam jej to jeszcze raz. 
Przyniosłyśmy ( dokładnie ja ) z magazynu kilkanaście manekinów i długi sztylet dla Merilyn, który jak dla niej wydawał się mieczem. 
 - Jeszcze raz. - nakazałam, zrobiła to jak kazałam - świetnie! Powtórz pięć razy. 
 - Bawisz się w niańkę Fox? - usłyszałam znajomy głos Shedowa. 
Stał dokładnie za mną. Magłam mu przyłożyć klinga miecza, ale zapewne by sparował cios. 
Obdarzyłam go uśmiechem: 
 - No proszę proszę. Pan Cień we własnej osobie! Co za zaszczyt! - zakpiłam z niego. 
Nasze przekomarzanie było na porządku dziennym... a właściwie nocnym. Oboje lubimy patrzeć w nocne niebo i zawsze gdy leże na dachu mojego domku, nagle z cienia wyłania się Shedowa i razem patrzymy na gwiazdy. objawiał sie tylko i wyłączeni w pełnie księżyca.
 - Widzę, zę ci zdegradowali, do niańczenia dzieci. - teraz on zakpił. 
Uniosłam brew. 
 - No tak... bo jestem nieokiełznana i musieli coś zrobić aby zniwelować mój zapał do zabijania stworów. Nie to co ty. Ty się rzucasz na bliźniaczych Bogów. 
Troche przesadziłam ale kij z tym.  
Miałam na niego Cięte za to, że chciał iść na śmierć walcząc z Zirą. Ona chciała mnie dopaść. Nie chciałam aby za mnie ktokolwiek ginął.      
 - Merilyn dość kiepską sobie wybrałaś nauczyciele. - zwrócił się do młodej, kóra patrzyła na niego rozanielonym wzrokiem. Jakby był Deepem, lub Bloomem.   
No to przegiął. 
 - Ta?? A może sprawdzimy swoje umiejętności? - zaproponowałam. 
Wcisnęłam diamencik na moim wisiorku i ku uciesze Mel, moja zbroja pojawiła sie na mnie. 
 - No popatrz... tak przypadkiem ubrałem się w zbroje. - posłal do mnie łobuzerski uśmieszek i wskazał na siebie. 
 - Mel będziesz sędziować.  
Stanęliśmy na przeciwko siebie. On wyciągnął miecz, a ja nie musiałam. 
 - Do startu? Gotowi? - chyba jej nikt nie powiedział, że akurat takie obliczanie jest na bieganie - START!    
Okrążyliśmy się pare razy, a później chłopak na mnie naparł. 
        Sparowałam jego cios i odpowiedziałam celując w jego miednice. Podcioł mi nogi czego się nie  spodziewałam. Nie chciałam przegrać więc spróbowałam zrobić piruet i w efekcie znalazłam się za jego plecami! Ale obstałam! Zareagował błyskawicznie. Posłał mi cięcie za cięciem. Zasłaniałam się najlepiej jak umiałam, ale zaczęła mnie już ręka boleć. Przerzucił mnie sobie rzez plecy, a ja udałam że padłam na ziemię. Zrobił dokładnie to co chciałam. Przystawił mi czubek miecza do gardła. Wyprowadziłam flintę, podważyłam jego rękojeść, wstając zrobiłam piruet i w rezultacie wyrwałam miecz z dłoni Chłopaka.  
Miałam przewage 25cm wiec sie nie zdziwiłam, zę szybko się z nim uporałam. 
Uśmiechnęłam się do niego triumfalnie. 
Ale on wyciągnął swoje sztylety. 
Ich klingi były jak pół mojej. 
Naparłam na niego, czego się spodziewał. Sparował cios, a że miał w obu rękach miecze to miał przewagę. Byłam bez tarczy więc było mi trudniej. 
Nie wiem dokładnie co zrobiliśmy, ale w rezultacie to przycisnął mnie do siebie, i próbował dźgnąć mi w gardło sztyletami, a ja próbowałam je powstrzymać mieczem. 
 - Mam przewagę. - szepnął mi do ucha - jesteśmy kwita. 
Powiedział. 
Zrozumiałam co miał na myśli i wkurzyła sie.  
Podłożył mi tą samą świnię co ja mu gdy wyrywałam mu miecz.
 - Wiedziałeś, zę to zrobię. - stwierdziłam fakt. 
 - Ta... i co z tego? 
Chciałam dać mu po palić. Zaparłam się nogami przerzuciłam go przez bark. Pociągnął mnie za sobą. I w końcowym efekcie, wypadł mi miecz, a on został z jednym sztyletem. Leżałam na ziemi, a on siedział mi na brzuchu, kolanami przygniatając mi ręce. Czułam sie niekomfortowo, ale kogo to obchodzi? Sprawa była przesądzona. Nie musiał mi nawet przystawiać klingi do gardła  
Szybko ze mnie wstał i podał  mi rękę. 
Ujęłam ją i z całej siły pociągnęłam go na ziemię. 
Przygniotłam go i poddusiłam. 
Usłyszałam trzask metal o podłoże, a sztylet kaś poleciał.
 - Lekcja numer jeden. - mruknęłam - nie bądź zbyt pewny swojej wygranej, lepiej dwa razy dźgąć niż wylecieć ze swojego ciała. Po drugie nie odwracaj się do przeciwnika plecami.. - rozluźniłam uchwyt.   
Uśmiechnął się. 
Nie wiem co on zrobił jakiś dziwny zamach nogą, ale w rezultacie znalazłam sie pod nim. 
 - Lekcja numer trzy. - teraz on mnie pouczał - Nie rzucaj się na silniejszego, po czwarte, nie kończ pojedynku gdy nie jesteś przekonana o wygranej.
Spojrzałam hardo w jego oczy.  
 - Wygrałeś - powiedziałam niezadowolona. 
Znów zgramolił się zemnie, ale teraz od razu mnie postawił. 
Podaliśmy sobie ręce na zgodę. 
Jakby to był ktoś inny to pewnie bym go pożarła. 
 - To było SUPERR! - wy piszczała - Nauczcie mnie tak!

Jakiś czas później...

 - Zawahałaś się dwa razy. Dlaczego? 
Spytał Shegow gdy sprzątaliśmy arenę. Młoda ulotniła się na dobranockę.
Przez pierwszą sekundę nie wiedziałam o co mu chodzi. 
 - Ręka mnie bolała. - wzruszyłam ramionami. 
 - Ręka cie bolała? - powiedział z pogardą - jak cie przy prawdziwej walce ręka zaboli to możesz się pożegnać z życiem! - zakpił.
Uniosłam brew. 
 - To panie Fechmistrz, niech mi pan powie gdzie robię błąd.
Przyjął obojętną minę. 
Wyciągnął sztylety. 
  - Uderzaj, aż powiem STOP. 
Mi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Nawalałam go przez dobre pięc minut. Ręka mi już odpadała i niekiedy przerzucałam sobie miecz do drugiej ręki. A on wydawał się wręcz znudzony. Ze mnie się lał pot, a ten był znudzony.
 - Przez cały czas trzymasz miecz tak mocno, jakby zależał ood niego twoje życie. 
 - Przecież tak jest.  - zakpiłam.  
Wywrócił oczami: 
 - Zaciskaj rękojeść kiedy uderzasz. Wtedy tak szybko ci się ręka nie zmęczy. 
No nie powiem to było rozsądne.  
Pokazał mi kilka fajnych trików korygując mnie. Przy jednych ćwiczeniach staliśmy naprawdę blisko i czułam ciało jego ciała. Na zakończenie treningu znów zaczęliśmy sie pojedynkować z takim samym skutkiem. Remis. 
 - Dobrze walczysz. - przyznał. 
Teraz oboje wyliśmy zlani potem. 
  - Ty również. - jęknęłam. Jak już się spoufalamy to możemy se szczerze pogadać - jak przekonałeś Zirę do odejścia? 
Westchnął. 
Przez ostatni rok wypytywałam się o to. Ale on kaś znikał.  
 - Siła perswazji. - powedział obojętnie. 
Uderzyłam się ręką w czoło. 
 - Jeszcze mi powiedz, ze prowadziłeś agresywne negocjację. - fuknęłam. 
 Posłał mi łobuzerski uśmiech .
 - Uwierz... mam mocny wpływ na Zirę. Nie wiem jak to robię... przypuszczam, że to przez moc mojej matki. 
Nie rozumiałam nic z tego co mi powiedział. 
Nastała głucha cisza. 
Usłyszałam roześmiane głosy. 
 - Musze lecieć. - pożegnał się i zniknął. 
 - Szlag! - zaklęłam. 
No tak. I w mojej głowie narodziły się pytania bez odpowiedzi. 

Servus! 
Notka mi się podoba:D  I szczerze powiem, że nawet mi wyszła tak ja chciałam:D  Z tego powodu jestem z siebie dumna!  
Z niecierpliwością, czekam na to co Kinga wymyśli. 
Bujka :*

6 komentarzy:

  1. Mam pytanie jak naprawde nazywa sie shedow
    ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://dzieje-olimpu.blogspot.com/p/herosi.html
      Tutaj znajdziesz odpowiedź na pytanie:D

      Usuń
    2. nie o to mi chodziło
      Chodziło mi o to czy wiesz jak sie nazywa ten chłopak ze zdjęcia
      Shedowa

      Usuń
    3. Aaaaaa tego to ja nie wiem xD
      A Co? ;P

      Usuń
  2. Uwielbiam waszego bloga jest boski a to opowiadanie no normalnie cud miód malina. ;D Rozdział też jest świetny nie mogę doczekać się kolejnego pozdrawiam i zapraszam do mnie paa :)

    http://where-angels-fall.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Boszkie !
    Co jak co ale talent to ty masz ! :)



    +obserwuję . ; )
    zapraszam na . :
    onedloveeforever.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń