piątek, 20 lipca 2012

Rozdział czwarty

           Żałowałam, ze nie miałam ze sobą telefonu albo MP3. Zawsze gdy byłam wściekła słuchałam muzyki i to mi pomagało zagłuszać myśli.
Byłam wściekła na ojca, ze nas zostawił, na głupi miecz, który ciągle mi wypadał z ręki i na Hannę, która przeszkodziła mi w użalaniu się nad sobą i waleniem tym bezużytecznym czymś w manekina!
Miałam ochotę coś rozwalić... ale co szłam to budynek, budynek, drzewo, budynek. i tak w kółko!
Szłam tam gdzie mnie nogi niosły.
Miałam różnych ludzi, którzy patrzyli na mnie z zaciekawieniem, kilka faunów, którzy mnie pozdrawiali, i nimfy, które chciały się ze mną bawić. Ignorowałam wszystkich i mało mnei to obchodziło co sobie o mnie pomyśleli.
Przywaliłam w twarz najważniejszemu bogowi na Olimpie i teraz moją sobie myśleć o mnie co chcą.            W końcu znalazłam jakieś znośne miejsce pod drzewem  na wzgórzu, które było najbliżej nieba. Oparłam się o nie i zaczęłam myśleć nad słowami szefa obozu Loui'ego Bricha. Był to stary wy siwiały satyr, który potykał się o własną siwą brodę i nosił 12cm okulary. 
Opowiadał nam o bliźniaczych bogach, że zabijają takich jak my tylko dlatego, że jesteśmy dziećmi bogów. Mówił, że tu gdzie jesteśmy to ośrodek szkoleniowy dla Herosów, który ma na celu nauczyć nas walki z potworami, które są żądne naszej krwi. Mówiła tez, ze jest jakaś przepowiednia wysłana przez Apollina, której treść dla Herosów jest ściśle tajna. Wiedza o niej tylko Centaurowie, pomniejsi Bogowie opiekujący się granicami obozu i mój brat, który uchodził za kogoś tam od spraw Zbrojnych, czy jakoś tak. Zrzerała mnie ciekawość na ten temat, a nikt mi o tym nie chciał powiedzieć.    
          Mając dość rozmyślań, rozejrzałam się po obozie. Przede mną rozciągał się błękitny kolor wody, która falowała lekko na wietrze i ślicznie odbijała promienie słoneczne. Co jakiś czas widziałam syreny wskakujące z wody i Najady pływające wraz z nimi. Po lewej stronie rozciągały się domki obozowe, kwatera gówna, jadalnia i świątynie, a po mojej prawej stronie stajnia z pegazami i jednorożcami, prowizoryczne pole walki, arena do walki, pole strzelnicze itp. Cały obóz był niesamowity i nie mogłam uwierzyć, że te mityczne stworzenia naprawdę istnieją! Ale znów pomyślałam o ojcu i chciałam aby go szlag trafił. Po czym zobaczyłam i usłyszałam jednocześnie huki błysk,  i piorun walnął w świątynie Zeusa.
         Później bd miała przesrane, a coś czułam, że Zayn już mnie szuka. Nawet zobaczyłam czarny kształt poruszający się dość szybko, obstawiam na Fantoma. Nie miałam ochoty o tym myśleć. Musiałam się na czymś wyładować,  a nie miałam na czym...
Poczułam jak coś łapie mnie za szyje i przydusza.
Wbiłam paznokcie w ciepłe ciało napastnika. Zaczęłam się szarpać jak popieprzona. Poczułam jak coś świta mi w głowie. Moje palce zamiast wbić się w ciało powędrowały do twarzy napastnika i ugodziły go w oko. Ten jęknął i puścił mnie. Cała szczęśliwa, że zostałam oswobodzona zaczęłam oddalać się od górki, nawet nie spojrzałam kim był mój napastnik. Bardziej mnie interesowało to jak ja potrafiłam takie coś zrobić.
        Moja wolność długo nie trwała. Coś szarpnęło mnie do tyłu i upadłam plecami na ziemię ledwie zabierając powietrza gdyż moje płuca odmawiały posłuszeństwa. W moją stronę powędrowałam noga, ale zatrzymałam ją i wykręciłam, aż napastniczka upadła. Zaczęłyśmy się siłować. W końcu odepchnęłam ją nogami i wstałam przygotowana do odparcia kolejnego ataku. Chciałam kogoś wezwać na pomoc ale byłam za daleko aby ktoś mnie usłyszał więc musiałam sobie sama poradzić... zresztą jak zawsze.
       Ktoś rzucił mi się na plecy ale ja nie byłam taka głupia przerzuciłam  go i wykręciłam nadgarstek. Dziewczyna próbowała mi przeszkodzić ale przygwoździłam ją noga.
 - Koniec! koniec! - powiedział chłopak.
Z jego głosu zrozumiałam, że nie przyjmuje sprzeciwu.
Momentalnie oprzytomniałam i puściłam ową parkę.
Dziewczynę o rudych włosach pamiętałam z wczorajszego dnia. To ona była jedną z tych, którzy nas uratowali. Natomiast tego kolesia nie kojarzyłam w ogóle. Z postawy ciała mogłam wywnioskować, że do mięczaków nie należy i ma swoją masę mięśniową! I to dość sporą! Ciemne włosy lepiły mu się na czole  , które było zlane potem. Jaskrawo niebieskie oczy patrzyły na mnie z niejakim uznaniem, ciekawością i zadowoleniem. W tym chłopaku poczułam coś znajomego ale nie wiedziałam co.
Otarłam dłonia spocone czoło i teraz całkie oprzytomniałam i odskoczyłam wystraszona od nich.
 - Nic wam się nie stało? - powiedziałam z troską.
Chłopak pokazał zakrwawioną rękę, do której wbiłam paznokcie.
 - Małe draśnięcie. - powiedział jakby to była mała błachostka.
Ja się tym bardziej przejęłam.    
 - Małe draśnięcie?! - zakpiłam - człowieku! Krew ci leci strumieniami i widzę pracujące mięśnie!
Chłopak spojrzał na mnie przebiegle.
Dmuchnął na rękę i momentalnie rany zaczęły się goić.
Kopara i opadła.
 - Dar od ojca. Zdolność do samo leczenia. Pikuś. - zaczął przechwalać się.  
Normalnie bym mu powiedziała co myślę o chwiali piętach ale teraz byłam zaskoczona tym co zrobiłam.
 - Ale jak ja to... Co ja... a jak ja to zrobiłam?! - wydusiłam wreszcie.
Dziewczyna zaśmiała się.
 - Każde dziecię Boga potrafi się bronić. To jest wpisane w naszych genach. Ale atakowac musisz się nauczyć.
Patrzyłam na nią wzrokiem debila z jedną brwią w górze i rodziawionymi ustami.
 - Mam w sobie wewnętrznego Chucka Norrisa? - spytałam jak głąb.
Na co dwójka się roześmiała.
 - Tak można to tak nazwać. - odparł chłopak - Chester Neville.
 - Zoey Fox - uścisnęłam ją, obdarzając chłopaka promiennym uśmiechem.   
 - Cerri Dixon - rudowłosa podała mi dłoń i również ją uścisnęłam.
Poznałam dwójkę sympatycznych ludzi i odkryłam wewnętrznego Chucka Norrisa, a  to przebijało pobicie Boga!
 - Niech zgadnę - powiedział chłopak - ty to córka Zeusa? - uniósł brew.
 - Nie Dionizosa. - odparła za mnie Cerri - jego dzieci owszem umią się bić ale nie są tak zręczne.
 - A dziecko Apollina to musiał być chłopak, albo by uciekła z piskiem. - przytaknął chłopak i oboje zwrócili paczadły na mnie - no To w naszych szeregach pojawi się nowa interesująca twarzyczka! - wyczułam w jego słowach coś więcej i mimowolnie się zarumieniłam.
Chłopak do najbrzydszych nie należał i trzeba było mu to przyznać. A jak na mój gust to... no no!      
 - A wy to... - byłam juz prawie pewna, że powiem słusznie ale dziewczyna mnie ubiegła.
 - Dzieci Aresa. Masz do czynienia z głównodowodzącymi naszych sił obozowych. A ten oto Pan - wskazała na Chestera - przez siedem lat mieszkał na olimpie i szkolił się u Boga Aresa. Można go nazwać Najlepszym Wojownikiem Naszych czasów jak i nie dalej!
Spojrzałam z dystansem na chłopaka. No nie powiem urósł w moich oczach!
Chłopak szturchnął siostrę łokciem w żebra. 
Dziewczyna poczuła autorytet bijący od niego i trochę spowolniła rytm chodu i zniknęła zza drzewami.
 - Widziałem co potrafisz bez szkolenia i mam do ciebie pytanie. - położył mi rękę na ramieniu zmuszając do spojrzenia mu w oczy - Czy wstąpisz do naszych szeregów? Zbliża się nieuchronna bitwa z bliźniaczymi bogami. Potrzebujemy takich jak ty.
Zauważyłam bliznę ciągnącą się od prawego oka do lewego policzka. Do brzydkich nie należał i musiałam mu to przyznać.
 - Ale ja nie potrafię walczyć! - zaprotestowałam.     
Chłopak uśmiechnął się przyjacielsko.
 - No to pora cię nauczyć! - wziął mnie za rękę i pociągnął w dół zbocza.

 - Mogłabym wiedzieć po co mi specjalny miecz? - zapytałam Chestera, który prowadził mnie do obozowej kuźni - przecież w składziku maci ich tysiące!
Ten roześmiał się.
 - Ty nie wybierasz swojego miecza. On wybiera ciebie! - powiedział tajemniczo i zaśmiał się jak jakiś opentany ułomny.
 - Nie rób tak więcej! - ostrzegłam.
Spojrzał na mnie mało przejmując się groźbą.
 - A co mi zrobisz? - zakpił.
Teraz to ja puściła mu cwaniacki uśmiech.
 - Strzele cie piorunem i szag Cie trafi! - teraz to ja zaśmiałam się jak super złoczyńca.    
Już dwadzieścia metrów od kuźni poczułam nagłą zmianę ciepła. Ale teraz było mi po prostu gorąco. Zaczęłam oddychać z trudem. Słyszałam miarowe uderzanie młota o rozżarzony do białości metal i tak w kółko.
Weszliśmy do drewnianej kuchni.
 - Gdzie jest Andersen? - Chester zapytał jakiegoś małolata, który kół jakiś mały nóż.  
Ten z ciągnął z twarzy maskę żaroodporną, ukazując małą pryszczatą twarzyczkę i ognisto rudowłosy. Do najpiękniejszych nie należał... ale czego się miałam spodziewać po dziecku Hefajstosa? 
 - W sercu! - wskazał  wielkim młotem, i spojrzał na mnie -A ty to?
 - Zoey - powiedziałam szybko.
 - Fred Oliss - podał mi dłoń, która była w rękawicy.
Spojrzałam na nią panicznie.  
 - Wolałabym jednak nie...
 - Oliss - wtrącił się Chester - Nie wszyscy mają ognioodporną skórę!
Chłopak uśmiechnął się zawiedziony.
 - Ach.. zapomniałem! A już chciałem ucałować dłoń pięknej panience! - posłał mi cwaniacki uśmiech i zrobiło mi się niedobrze.
 - Oliss! Wraca do roboty! - zatonował stanowczo Neville.
 - Tak jest Ches! - powiedział pryszczaty i na całe szczęście skrył się za maską. Nie mogłam już patrzeć na jego pryszczatą mordę.
Skręciliśmy do środka kuźni.
 - Ledwie co cie poznali, a już zlatują się jak much! - zaśmiał się Ches.
Spojrzałam na niego z ukosa.
 - A co? Zazdrosny? - dogryzłam mu.
 - Aż tak to widać? - Powiedział jak dla mnie za pewnie.
Puściłam mu uwodzicielskie spojrzenie i wyprzedziłam go.
 - W twoich snach.
Zrobiłam najbardziej uwodzicielską minkę jaką potrafiłam.
Chłopak westchnął:
 - Serce kuźni znajduje się w drugą stronę kotku.
Momentalnie zamarłam... Boże co za idiotka ze mnie.
Chłopak zarzucił mi swoje ramię i pociągnął w głąb domu.     
         Mijaliśmy przeróżne maszyny i rzeźby. Jedne były potwornie straszne i wyglądały jak żywe. Wydawały odgłosy i ruszały się. Ściany były obite metalem, które podnosiło temperaturę. Raz popełniłam błąd i dotknęłam jej. Teraz mam wielkiego czerwonego bąbla.
 - Jeśli się boisz możesz chwycić mnie za rękę albo przytulić się.
Spojrzałam na niego pogardliwie.  
 - Za wysokie progi! - zaśpiewałam.
Usłyszałam jak coś huknęło i jakaś osoba o grubym głosie zaczęła przeklinać. No... nie powiem miała dość wyrafinowane słownictwo.
 - O Andersen jest w dobrym humorze! - ucieszył się chłopak.
Spojrzałam na niego jak na Debila.
 - Klnie jak szewc.
 - Mówię, że ma dobry humor.


No to drobna namiastka mnie;P
Przepraszam za wszelkie błędy ale śpieszyłam się z pisaniem notki bo wyjeżdżam w poniedziałek. A kto się śpieszy to się diabeł cieszy - jak to mówią.
W następnej Kinga pokaże na co ją stać! i Naprawi co zepsułam!
Życzę wam udanych wakacji!
Bujka
<3 <3 <3

1 komentarz: