czwartek, 18 września 2014

Rozdział sześćdziesiąty czwarty

 - ...Czyty też będziesz w drużynie? Na pewno! Przecież masz tak potężną moc! To nawet lepsze niż strzelanie winogronami! - do szpitala wpadła mała różowa kulka o imieniu Mel, która dopadła do brązowowłosej z prędkością światła i wypytywała o różne aspekty zasypiania. Cóż... dziewczyna nie była z tego powodu zadowolona, a jej mina świadczyła o tym, że chce jak najprędzej z tond uciec i zaszyć się w samotni.
 - ...to będzie nasza szansa na wygranie tej wojny! Musisz się zgodzić! - jęczała Rikki, a od jej jazgotliwego głosu aż się skrzywiłam.
Wyciągnęłam dłoń po stojącą na stoliku nocnym ambrozję, która nie była pilnowana przez nadopiekuńczego Asklepiosa. Mi także potrzebny był nektar i to bardziej niz innym herosom. Pociągnęłam łyka i spojrzałam na córę Posejdona.
 - To nie zależy od niej czy  wstąpi do drużyny. - podniosłam głos, zakręcając butelkę. Ludzie zwrócili na mnie uwagę.
Ches pokiwał głową.
 - Racja, ona nie może sobie od tak wejść do drużyny.
 - Ja nawet nie chcę! - zawturowała mu Hypnoska.
Atmosfera zagęściła się, co było znów moją zasługą. Oj tak...
Córka Boga mórz spojrzała na mnie z nienawiścią.
 - Przyda nam się taka osoba jak ona Fox. - warknęła odwracając ku mnie głowę.
Antony cichaczem udał się do innego pacjenta unikając tym samym rozwinięcia przyszłej kłótni, a Che zakrył Mel oczy i uszy. Dobry wujaszek.
 - Nie możemy od tak sobie tym rządzić Brigden. - odparłam prostując się - A chce ci przypomnieć, że nie jesteś nawet w drużynie i twoje zdanie NAS nie obchodzi.
Dziewczynie zadrgała górna warga. Wstała z krzesła i skierowała się w moją stronę.
- Nie rządź się tak córeczko Zeuska. - z wyrazów wypowiedzianych przez ciemnowłosa wylewał się jad jakich mało - to, że jesteś w drużynie nie daje Ci decydowania o wszystkim.
Podeszłam do niej tak, że prawie stykałyśmy się piersiami.
 - BABY SIĘ BIJĄ! - jakiś kawalarz krzyknął z końca sali. 
 - Chcesz abym Ci przypomniała co ostatnio stało się kiedy nie posłuchaliśmy  Wyroczni? - pochyliłam się nad nią - Spójrz tam - wskazałam na łóżko w drugim końcu sali przy, kytórym stał jeden z bliźniaków, trzymający za rękę śpiącą, niegdyś piękną dziewczynę o zapadniętych oczach i ledwie widocznym meszkiem odrastających włosów. - To jest rezultat nieposłuszeństwa.
Zakończyłam patrząc twardo na Rikki, która dalej upierała się przy swoim.
 - Widziałaś co potrafi. Czemu tego nie rozumiesz?! - warknęła.
Posłałam jej krzywy uśmiech.
 - Nie udawaj, że tobie na czymś zależy. Ty przez połowe starcia stoisz i wyczekujesz okazji aby się ulotnić. Przez całe starcie pomachasz kilka razy mieczem w swojej obronie. a resztę masz w dupie. - stłumiłam odruch splunięcia - Ona - wskazałam na Susane - Nie potrafi nawet walczyć, a ty ją chcesz wciągnąć do wojny. - pokręciłam głową - Nie mam zamiaru wyciągać kolejnej ledwie żyjącej osoby spod gruzowisk, kiedy ty gówno robisz.
Odwróciłam się na pięcie i porwałam kolejną butelkę ambrozji, nie zważając na krzywe spojrzenia asklepiosów.
 - Susane życzę szybkiego powrotu do zdrowia. - kiwnęłam głowa w jej stronę i wymaszerowałam ze szpitala gromiona huraganem Rikkie.  

***

           Ledwie wyszłam na świeże powietrze, a juz wywalałam pustą butelkę po ambrozji. Czułam się dzis koszmarnie. A to przez tą nagłą drzemkę, którą zafundowała mi Susane. Moje ciało źle zniosło ten stan i zużyło więcej boskości niż na codzień. Musze jak najszybciej podładować baterie, gdyż prędzej czy później będe w czarnej dupie.
           Naciągnęłam smerfetkę na czoło i podążyłam w stronę koloseum gdzie młodzi herosi mieli zajęcia z instruktorami. Moja grupa rozpoczęła zajęcia z godzinę temu z synem Ateny, który ma zrobić z nimi teorię, ja przez następne trzy dni mam wolne na wykurowanie się.
Poczułam pulsujący ból w skroniach. Musiałam oprzeć się o pobliskie drzewo aby nie upaść. Kurde... Czuje się jak na kacu. Wstręt do światła, bóle głowy, kijowe samopoczucie... wszystko pasuje, ale szkoda, że to nie ta "choroba".
Odkorkowałam kolejną butelkę i wypiłam ją duszkiem. Zrobiło mi się nieco lepiej, ale w ciąż miałam dziwne uczucie. Będę musiała napomknąć o tym Heraklesowi, może on coś na to poradzi, a jak nie to pójdę coś rozwalić i może poczuje sie lepiej.
 - Wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą dziewczęcy głos.
Oderwałam się od drzewa spoglądając na śliczną blondyneczkę o nieskazitelnej twarzy. Tia... córa Afrodyty.
 - Tak. - syknęłam, a odchrząknęłam widząc jej urażoną minę - Znaczy... zakręciło mi się w głowę.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
 - Powinnaś iść do szpitala.
Wywróciłam oczami.
 - Akurat z niego wyszłam. - odparłam podnoszac wzrok na blondynkę - Jestes tu nowa? Wcześniej Cię tu nie widziałam.    
Dziewczyna zarumieniła sie.
 - Przybyłam wczoraj. Jestem Francezka. - wyciągnęła w moją stronę rękę.
Ujęłam ją delikatnie aby nie zrobić jej nadmiernej krzywdy. Dziś nie byłam pewna swojej boskości.
 - Zoey Fox.
Dziewczynie rozszeżyły się oczy.
 - Jesteś córką Zeusa?! - wypiszczała.  - Tego Zeusa?
O nei zaczyna się.
 - To nie jest nic nadzwyczajnego. - westchnęłam - I mogę Ci powiedzieć, że Zeus jest najgorszym rodzicem na świecie, wiec ciesz się, że Afrodyta jest twoją matką. Co prawda płodzi dzieci jak króliki, ale za to się nimi zajmuje.
Moze powiedziałam to troche za ostro, gdyż dziewczyna przeraziła się.
 - Więc to prawda, że dzieci Gromowładnego dziedziczą cięty język.
Wyszczerzyłam sie do niej. Chyba ją polubię.
 - I niezły temperament. - dodałam -  Miło było Cię poznać, ale muszę już iść. - odkorkowałam kolejną butelkę nektaru. - Jak spotkasz mała blondwłosa dziewczynkę o imieniu Marilyn to proszę zajmij się nią.
Zmarszczyła brwi.
 - Miałam ją już okazje poznać... - odwróciła sie i pokazała wyciętą w bluzce uśmiech. Wybuchnęłąm śmiechem. Cała Mel.
 - Zapewne, każda bluzka tak wygląda. - zaśmiałąm się.
 - ... i sukienka. - dodała.
Pożegnałam sie z dziewczyną i poszłyśmy w swoje strony. Przed koloseum zauważyłam Shedowa, kłócącego się z Pheonix. Chyba się na nią wkurzył, ale nie dam sobie głowy uciąć.
Przygryzłam wargę. Wiem, że nieładnie podsłuchiwać, ale musiałam wiedzieć o czym rozmawiają.
Przyzwałam słaby prąd wiatru, aby przyniósł mi ich rozmowę.
 - ... musisz jej o tym powiedzieć! - powiedział Shed.
 - ona... nie... powinna...
Moja moc nadal szwankowała i połowa fraz porozwiewała się zostawiając niespójną całość, która nie trzymała sie kupy. Czyżby ukrywali coś przede mną? Co się działo gdy spałam?
 - ...jeśli ty jej nie powiesz... to ja to zrobię!... - krzyknął chłopak.
 - Sheduś! - Że kurde co?! serio?! Czyżby oni... coś ten teges? Musze cos rozwalić - ... powiem jej... gotowa. To dla mnie... wcześnie...
 - Zoey!
Wystraszona rozwiałam wiatr jednocześnie kończąc podsłuchiwanie. Ale mnie cholernie przestraszył ten gówniarz Hermesa! Miała na sobie czapkę ze skrzydłami, a w ręce plik kartek.
 - Jestem Philip! Pilna wiadomość dla Błogosławionej Zoey Fox, córki Zeusa, pierwszej tego imienia. - rozdziawiłam usta.
Czy ktoś se jaja robi? Nigdy wczesniej nie słyszałam tego tytułu. Jesli bliźniaki robią sobie jaja to mają zagwarantowane wyciąganie mojego buta ze swoich dolnych dróg wypróżniających.
Spojrzałam na zziajanego,ciemnowłosego chłopaczka o niskim wzroście z piegami na twarzy. Miał może z dwanaście lat?
 - Co to za wiadomość? - spytałam marszcząc brwi.
Chłopak podał mi biała kopertę.
 - Przysłano mnie z kwatery głównej. Nie powiedziano mi co jest zawarte w wiadomości.
Ujęłam ją z lekką nieufnością. jeśli bliźniacy maczali w tym palce to najpewniej zaraz to wybuchnie albo wypełźnie z tego coś ohydnego.
 - Komu jeszcze masz je dostarczyć? - spytałam podejrzliwie.
Chłopak zasalutował.
 - Wszystkim dowódcą domków, kapitanom ich zastępcom, głównodowodzącym i ósemce! - wydedukował.
Cholera. A jednak nie bliźniaki.

***

 - Czemu usadowili mnie w w takim miejscu?! - mruknęłam do stojącego obok mnie Zeyna. 
Ten spojrzał na mnie z nad rzęs. 
 - Mi się ta sytuacja także nie podoba. 
            Siedzieliśmy w głównym balkonie, gdzie inni mieli nas jak na patelni. Nad nami zgromadzili się przedstawiciele innych domków i rada Starszych złożona z Centaurów, Satyrów i starszych herosów. Dziś Zeyn nie zasiadał w niej co mnie zdziwiło. Odkąd pamiętam grzał zaszczytne miejsce na piedestale, a dziś zajął mnie obok mnie. Coś mi tu porządnie śmierdzi ale jeszcze nie wiem co.
Zaraz nad nami na równej pozycji siedzieli bliźniacy i Rikki wraz ze swoimi braćmi, na kolejnych balkonach usadowili się reszta olimpijczyków i coraz wyżej inni pomniejsi bogowie. Musiałam zadrzeć głowę aby spojrzeć na miejsce przeznaczone dla dzieci Nyks, ale znalazłam tam tylko wystraszoną dziewczynkę, której cień falował niespokojnie.
 - Gdzie Shedow? - spytałam brata.
Ten uniósł głowę.
 - Nie ma go z Selen? - pokręciłam głową i poczułam jego zmartwione spojrzenie - Coś między wami jest nie tak? - zapytał z tonem nadopiekuńczego braciszka.
Otworzyłam usta ale rozległ się odgłos otwieranych drzwi i gwar rozmów ucichł. Na sale weszli kolejno osiwiały, stary satyr Eneasz, którego półokrągłe okulary zjeżdżały z nosa, a jego długa broda plątała się pod kopytami, zaraz za nim dreptał, najmądrzejszy i najbardziej ucywilizowany z centaurów, nauczyciel Heraklesa i innych sławnych herosów Chejron. Eneasz zastukał kila razy swoją drewnianą laską do lepszego efektu.
 - Zgromadziliśmy was tu... - ledwie jego beczący głos poniósł się po sali, a jego wzięły spazmy kaszlu. Uspokoił się i zaczął dalej przemawiać. - ...aby powitać naszego szanownego gościa... a raczej szanownych gości, którzy przybyli do nas aż z Olimpu.
Centaur odchrząknął.
 - Zachowujcie się godnie i nie przynieście nam wstydu! - dodał patrząc wprost na mnie. Ej... to nie fair.
          Zachłysnęłam się powietrzem, gdy w świetle białej błyskawicy zatrzepotał biały płaszcz od Armaniego i skręcona blond czupryna. Zeus wkroczył na scenę, a za nim szedł dumnie jakiś smarkaty blondynek, z aroganckim wyrazem twarzy. W niewyraźnym cieniu blasku stał wyprostowany Shedow z oczami utkwionymi w boga. Co on robi u boku mojego Ojca? A tak właściwie co tu robi ten sknera? Och... polecą wióry i może w końcu coś rozwale!
Herosi upadli na kolana przed Bogiem Bogów, a mnei do porządku przywołał szarpnięciem Zeyn. Pochyliłam się lekko na komiczny gest "ukłonu" i wbiłam oczy w rodziciela.
Ten stanął na chmurce i przemówił.
 - Witajcie herosi! - jego władczy ton poniósł się po pomieszczeniu, a reszta pogłębiła się w ukłonie.
 - Streszczaj się - warknęłam.
 - Zo! - Syknął Zey. 
Wspominałam, że obecność tego zadufanego w sobie pajaca gra mi na nerwach? Nie? To teraz mówię.
 - Powstańcie - odparł już łagodniej. Imbecyl - Przybyłem ty z ważną dla was wiadomością. - pstryknął palcami, a młody chłopiec wystąpił przed niego z dumnie podniesionym podbródkiem takim samym jak... No wykastruje tego *&*%*&%   *%&^%*! - Ten chłopiec jest przedstawicielem jednego z Obozów Herosów, które są oazą dla dzieci bogów. - zrobił przerwę - Ale o reszcie opowie wam już MÓJ SYN. - ostatnia fraza została skierowana do mnie i ciemnowłosego.
             Poczułam rękę na ramieniu, należącą do Zeyna. Aktualnie chciałam pozbawić uśmiechu tą boską, nieskazitelnie piękną mordę, która uwodzi kobiety i puszcza się z każdą, która mu się bardziej podoba! Co to ma być do cholery?! Dwoma nie potrafił się zając, a spłodził sobie jeszcze jedną kopie siebie? To akurat mu się udało. A tak wg to o co chodzi z tymi całymi obozami?
 - Dziękuje za tak gorące przyjęcie mojego ojca i mnie - odezwał się syneczek, który mógł mieć z dwanascie lat. Miał wyrazisty akcent i mocny głos jakby przemawianie było w jego genach - Nie zostałem przedstawiony. Nazywam się Luke Pierwszy tego imienia Syn Zeusa Gromowładnego. W moim domu nosze przydomek Złotousty, z czego bardzo rad...
 - Do rzeczy. - warknęłam na nowego braciszka. O dziwo nigdy o niego nie prosiłam.
Chłopiec spojrzał na mnie z kaprawymi, przebiegłymi ślepiami.
 - Siostro moja! - udał entuzjazm, a ja się skrzywiłam. Nienawidzę lizydupów. - Nawet w Obozie Ateny doszły słuchy o twych chwalebnych czynach i ciętym języku. Twe piękno przyćmiewa niejedną Afrodytkę i Muzy Apolla. Twa błyskawica, pewien jestem iż jest rącza i równie piękna jak...
 - Zaraz błyskawica pomoże ci w kontynuowaniu tematu. - warknęłam, a jedna z nich przebiegła po moim ciele.
Chłopak zmarszczył brwi i rzeczowo ułożył dłonie na piersi.
 - Impulsywna jak mówiłeś. - Luke kiwną głową w stronę ojca, który siedział na chmurce i popijał sobie ambrozję ze złotego puchara. - Dobrze siostro, że... - i tu sie wyłączyłam.
          Zrozumiałam tylko tyle, że istnieją Dwanaście Boskich Obozów Herosów, każdy jeden należy pod patronat jednego boga, a na czas wojny i zwiększenie naszych sił Bogowie chcą połączyć je w jeden. My byliśmy Wychowankami Zeusa, a Luke Ateny. Różnicą pomiędzy naszymi obozami było umiejętności walki. W ich obozie dużą wagę kładziono na intelekt, a u nas na wzorcowanie wszystkiego i szkolenie w boju. Luk nie potrafił walczyć, był jedynie dobrym mówcą i potrafił nieźle lać wodę co pięknie pokazał, dlatego też trzeba połączyć wszystkie obozy,, aby miały takie same szanse na przetrwanie. Po jego przemówieniu powstał Zeus i przęjął mowę,  a blondynek usunął się w cień. Widać, że znał swoje miejsce.   
 - Ojcze ale jak sobie wyobrażasz pomieszczenie tylu herosów w jednym obozie? - odezwał się stojący obok mnie Zeyn - Przecież, teraz nie nadążamy z budową nowych budynków, a co dopiero pomieszczenie tylu tysięcy!
Rada zawturowała mu ale nie z taką zuchwałością.
 - Jak się obronimy?
 - Nie ma tu tyle miejsca!
 - Zostaniemy głównym celem wroga!     
Gromowładny uniósł dłoń i głosy zniknęły.
 - Poczyniłem już przygotowania. - odparł, a za nim pojawił się miedzy innymi brodaty Herakres i kilka innych bogów. - Moi synowie i córy będą strzegli granic Ziemskiego Olimpu - jak pozwoliłem sobie nazwać wszechwielki  Obóz... Prawda, że oryginalnie?
 - Nie. - odparłam równocześnie ze starszym bratem.
Popatrzył na nas krzywo.
 - Pomniejsi półbogowie mają zająć się poszerzeniem obozu i wybudowaniu nowych kwater dla przybyszy. Do tego ustanowiłem nową radę i kilku ważniejszych ludzi, a także Zapoznajcie się w najbliższym czasie z nowymi stopniami, które będą obowiązywać.- na rękach starego satyra pojawił się ogromny plik papierów. Satyr ugiął się pod ciężarem i bekną głośno. - Do tego Zoey... - zwrócił się w moją stronę - Od dziś jesteś Odpowiedzialna za sprawy Bosko-ludzkie i nosisz miano Błogosławionej jako, że jesteś prawie boginią. - mrugnął do mnie - A i masz nauczyć brata walczyć. - wskazał na wypierdka. - Tak więc życzę wam miłego dnia... a! Własnie Zeyn, Shedow, Chejronie proszę was na stronę...
 - Ale... - zaczełam.
Nie miałam zamiaru niańczyć kopi mojego ojca! Nie ma mowy.
 - Zeus przemówił. - uciszył mnie Gromowładny.
Tak więc zostałam bez zdania, a u mojego boku pojawił się małe, sięgająca do łokcia, przebiegła istota, którą nie lubię.
 - O... - powiedział wskazując na moją twarz. - Mamy takie same nosy!
Skrzywiłam się i pochwyciłam go za kołnierz koszuli.
 - Nienawidzę lizusów.
i wyprowadziłam go z sali nie przejmując się śmiechem reszty herosów.


Troszkę, żeście się naczekali na ten rozdział, ale magia osiemnastki strasznie wciąga... A Poza tym PEGAZIE! Jeśli to czytasz to nadal mam ochote udusić Cię i Dziecko za tą szafeczkę! :*
Mam nadzieje, że te kilka dni zwłoki wynagrodziłam wam długością notki?

Ps. Przepraszam za błędy!!

Bujeczka :** 

1 komentarz:

  1. Ekstra! Chyba najlepszy rozdzial z tego bloga! Kiedy bedzie kolejny?

    OdpowiedzUsuń