niedziela, 7 września 2014

Rozdział sześćdziesiąty trzeci

Susane:
By choć trochę poznać obóz i się odprężyć, postawiłam udać się na spacer. Nie mogłam spać, więc żeby bezczynie nie przewracać się w łóżku wybrałam się na nocną wyprawę po terenach wokół świątyni. Dzięki temu, że już świtało nie musiałam nawet używać latarki. Postanowiłam poobserwować wschód słońca, który często mnie zaskakuje, podczas moich nocnych rozmyślań. Kocham ten moment kiedy światło wypiera delikatnie ciemność, a ludzie którzy są wokoło pogrążeni w śnie nawet tego nie zauważają. To tak jakbym na świecie pozostała tylko ja i ten piękny widok. Wspięłam się na jakieś wzgórze i zasiałam twarzą skierowaną ku wschodowi. Już teraz widać było pojedyncze promienie, które wymknęły się słońcu. Wpatrywałam się w widnokrąg nie zważając na upływający czas i otoczenie, liczył się tylko ten widok, rysujący się tam gdzieś daleko ode mnie.
-Nikt cię nie nauczył, że nie wolno się pałętać samemu? Coraz gorzej wasz szkolą, chyba niedługo napiszę list do waszych, pożal się boże, instruktorów. Jeśli dalej będziecie prezentować taki poziom, to nie będę miał z kim walczyć- od razu zerwałam się na równe nogi i odwróciłam do chłopaka.
-Kim jesteś i co tutaj robisz?- bałam się... Cholernie... Ale wiedziałam, że nie mogę dać mu tego po sobie poznać. Teraz nie dbałam o to by nie odczuć jakiś silnych emocji, ba! ja nawet tego chciałam. Chciałam uruchomić to cholerstwo by mieć choć najmniejszą szansę na ucieczkę.
-Aiden, miło mi. Jestem synem Ziry, twojej zabójczyni...- przebiegły uśmiech zagościł na jego ustach.- Pozwól, że przedstawię ci również mojego towarzysza, Phil, syn Hope, chociaż on niepotrzebnie się fatygował, z tobą każdy by sobie dał radę - miałam ochotę coś zrobić, ale co? Przecież jestem w obozie dopiero jeden, niecały dzień, kilka godzin! Co ja mogę?! I jak na złość to coś, nie chce się ze mnie uwolnić! Dlaczego akurat teraz!
-Po co tu przyszliście? Czego chcecie?- próbowałam uzyskać choć odrobinę czasu. Próbowałam cokolwiek wymyślić, ale w mojej głowie panowała pustka. Chciałam mi się krzyczeć z bezsilności, ale wiedziałam, że to by mi nie pomogło. A ich tylko utwierdziło, że jestem słaba.
-Nie dość, że nie wyszkolona, to jeszcze nie wychowana. Aj... aj... aj... Naprawdę, schodzicie na psy. Ja się tobie przedstawiłem, wypadałoby, żebyś zrobiła to samo - miałam ochotę rzucić się na niego, zrobić cokolwiek by zetrzeć mu z twarzy ten cholerny wyraz wygranej.
-Naprawdę myślisz, że teraz zabłysnę dobrymi manierami i się tobie grzecznie przedstawię?- założyłam ręce, pod piersiami by dodać sobie trochę stanowczości.
-Harda jesteś... Szkoda, że musisz zginać, chętnie bym się z tobą zabawił jak już moja matka wygra tą śmieszną wojnę. Udzielę tobie odpowiedzi, na twoje pytania. To, że stawiasz taki opór nawet mnie podnieca. Kto wie, może w trakcie transportu trochę się rozerwiemy?- stanął za moimi plecami, tak, że opierał się swoją klatką piersiową o tył mojego ciała, odgarnął moje włosy z ramie i zaczął mówić wprost do mojego ucha.- Herosi są na tropie oręża Hermesa, a ty będziesz kartą przetargowa. Moja matka zyska broń, w zamian za twoje życie. Oczywiście nie przeżyjesz, zabije zarówno ciebie jak i ekipę, która odzyska narzędzie walki. Wy macie za miętknie serduszka, jesteście naiwni i to was gubi. A teraz już czas ruszać w drogę. Myśleliśmy, że będziemy musieli zakraść się do obozu i stamtąd kogoś porwać, a tu taka okazja...- kiedy położył ręce na moich ramionach uniosłam nogę i z całej siły nadepnęłam go na stopę, następnie łokciem wymierzyłam cios w brzuch i odwróciłam się by zadać kolejne, niestety, on mnie uwięził, po raz kolejny łapiąc mnie za ramiona, tym razem mocno przyciskając je do mojego tułowia. Przyciągnął mnie do siebie tak, że stykaliśmy się torsami, objął mnie i odbił się w powietrze. Próbowałam go jeszcze kopnąć w krocze, ale niestety moje nogi i ręce były w jakiś niewidoczny sposób unieruchomione.- Radze ci się nie buntować, bo bardzo cię to zaboli- chciałam odpyskować, ale pomimo tego, że moje usta się otwarły, nie wyszedł z nich żaden dźwięk. W spojrzeniu próbowałam zawrzeć całą nienawiść jaką do niego czułam, żałowałam, że nie mogę ciskać gromami z oczu. On widząc mój morderczy wzrok tylko się roześmiał. Byłam załamana...    
                                                                  ***
-Bardzo dobrze, Aiden. Teraz tylko musimy poczekać, aż zdobędą broń - Zira rozsiadła w powietrzu. Mnie rzucono w kąt jak worek kartofli, miałam rozcięcie na twarzy i chyba siniaka bo niemiłosiernie bolało. Ogólnie cała byłam poobijana. Aiden, nie oszczędzał mnie po tym jak chciałam uciec. Świr! A może chodziło mu o to,ze go ugryzłam? No bo chyba nie o ten policzek za to, że nazwał mnie dziwką? Zira wysłała na powitanie herosów armię maszyn do zabijania bez twarzy. Bałam się, że coś pójdzie nie tak, ktoś z herosów zginie, nie uda im się odzyskać broni, a przede wszystkim, że zabierze ją Zira.
-Oni nie są tacy głupi, nie oddadzą ci jej. Powinnaś porwać kogoś, kto jest dla nich ważny, ja wczoraj trafiłam do obozu, oni mnie nie znają- pragnęłam ją sprowokować by mnie zbiła, by straciła swoją przewagę, element zaskoczenia. Ale ona tylko wymierzyła mi policzek.
-Umyj ją, musi wyglądać na zdrową- nie skomentowała moich słów, nie wiem czy dlatego, że niemo przyznała mi rację, czy też dlatego, że byłam niegodna jej uwagi. Kiedy doprowadzono mnie do stanu użytku Zira zabrała głos.
-Mają broń, ja wyjdę pierwsza, a ty za mną- widziałam jej samozadowolenie, była pewna, że herosi się nade mną zlitują, a przewaga liczebna wojowników bez twarzy świadczyła o jej przewadze.
-Jeśli nie oddacie mi noży, ona no cóż... Zginie- Zira od razu wyjawiła swoje intencje, ja się tylko modliłam by nie ulegli jej woli, Widziałam ich zaskoczenie jak Aiden mnie wprowadził, ale nic na to nie mogłam poradzić. Zaczęli rozmawiać, a ja w końcu poczułam to niezwykłe uczucie towarzyszące tej klątwie, temu więzieniu. Tym razem jednak nie chciałam jej za wszelką cenę powstrzymać, wręcz przeciwnie, niczym mgle kazałam jej zacząć się rozrastać. Powoli swoja umiejętnością ogarniałam umysły wojowników bez twarzy, najpierw ich lekko odurzając, a następnie usypiając, w tym samym czasie wpłynęłam na Aidena, zobaczyłam fragment jego myśli o tym jak bardzo chce zaimponować matce i nie mając czasu na współczucie jemu, wzięłam we władanie jego umysł. Zdecydowanie rozkazałam mu zostawić mnie i ruszyć na matkę, na Zirę również wpłynęłam, miała zabrać Aidenowi sztylet i się zabić, niestety o ile jego łatwo udało mi się podporządkować, z nią miałam problem. Opierała się mojej klątwie, kiedy Aiden nadal szedł w jej kierunku. Starając się ją mieć ciągle w swojej mocy, kazałam jemu ją zbić.
-Ty podstępna suko! Jak śmiesz mi to robić!- najprawdopodobniej chciała nasłać na mnie swoich wojowników, ale kiedy zobaczyła, że jego syn jest dla mnie jak marionetka, zrezygnowała z tego.- Ty suko zapłacisz mi za to!- chwyciła Aidena i się rozpłynęła w powietrzu. Teraz nie mając boga i herosa skupiłam się tylko na tym by umocnić sen uśpionych. Poczułam jak cała energia ze mnie ulatuje. Zdążyłam jeszcze zauważyć, że zostało tylko czterech herosów na nogach, reszta zapewne podzieliła los wojowników. Zamknęłam oczy i zobaczyłam ciemność.
                                                                   ***

Byłam wściekła! Kto śmiał przerywać mój błogi sen zapalaniem światła?! Uchyliłam lekko powieki by spojrzeć na przyczynę mojego wyrwania ze snu. Leżałam na łóżku w za jasno oświetlonym pomieszczeniu. Ktoś siedział, jakby mnie pilnował. Jęknęłam czując, że opadam z sił. Znowu czerń.
                                                                  ***
Znowu tu byłam, tym razem jednak nie było innych herosów tylko ja, Zira i jej wojownicy.
-Teraz mi za to zapłacisz!- na jej rozkaz armia beztwarzowców ruszyła na mnie. Potrafiłam przywoływać moc, ale byłam za słaba, nie mogłam sobie z nimi poradzić. Próbowałam uciec, ale moje próby w niczym mi nie pomagały. Ja byłam jedna, a ich setki. Upadłam, a oni po woli pozbawiali mnie życia
                                                                   ***
Coś jest nie tak. Proporcje mojego ciała się nie zgadzały. Czułam straszny ciężar na nogach. Delikatnie otworzyłam oczy, by po raz kolejny nie doznać szoku. Kiedy się upewniłam, że nie jest zbyt jasno, rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym aktualnie się znajdowałam. Po prawej i lewej stronie były łóżka, na niektórych leżeli ludzie z widocznymi ranami. Czyli byłam w szpitalu. Spojrzałam na swoje nogi na których ktoś spał. Nie rozumiałam o co chodzi, ale wolałam się nie ruszać by nie zbudzić intruza. Spokojnie próbowałam czekać, aż w końcu się obudzi, zastanawiałam się dlaczego czuwa przy moim łóżku, bo wątpiłam, by tego nie robił. Nikt bez powodu nie zasypia na czyiś nogach! Kiedy zorientowałam się, że tym co mnie nie obudziło, nie był ciężar, tylko, to, że ścierpła mi noga, zaczęłam zastanawiać się jak zmienić pozycję, by nie obudzić nieznajomego. Spróbowałam delikatnie poruszyć kończynami, ale niestety nie udało mi się to. Kiedy wykonałam ruch, choć minimalny, przeszył moje ciało ogromny ból, dodatkowo w oczach zakręciły mi się łezki. Miałam ochotę krzyknąć, ale ostatkami silnej woli i zagryzieniem warg powstrzymałam się od tego. Zamknęłam oczy i próbowałam znieść ogromny ból.
-Jestem Christopher, dla znajomych Chris. To przeze mnie się tutaj znalazłaś. Zaszalałaś dziewczyno, myśleliśmy, że jesteś zwykłą heroską, a okazało się, że ty potrafisz robić takie rzeczy. Czadowo! Ciekawe czy to o tobie mówi ta twoja przepowiednia...- za dużo informacji! Niech to szlag! Nie jestem zwykłą heroską? 
-To dlatego, że przez ciebie tutaj trafiłam, tu siedzisz?- zapytałam oszołomiona. 
-Nie, dlatego, że uśpiłaś pół obozu. To było czadowe, no może nie dla tych którzy udali się na przymusową drzemkę- posłał w moją stronę promienny uśmiech, on w sumie ciągle się uśmiechał. 
-Nie przesadzaj, nie pół obozu tylko kilkanaście osób które były najbliżej- dołączyła do nas dziewczyna o blond włosach.
-To jest Zoey, nie przejmuj się nią, teraz ty jesteś sławniejsza od niej, dlatego jest na ciebie zła. Mel bardzo chce cię poznać, i ciągle o ciebie wypytuje- nie rozumiem, Mel? Jaka Mel? O co w tym wszystkim chodzi? W miedzy czasie Chris dostał po głowie od Zoey.
-Wcale nie jestem zazdrosna!- krzyknęła, a ja odruchowo rozejrzałam się na boki sprawdzając, czy nikogo nie obudziła. O dziwo nikt na to nie zwrócił uwagi, wyglądało na to, że wszyscy spali.
-Oboje wiemy, że jesteś. Po co przyszłaś?
-Żeby cię zmienić, dziś masz przecież wartę. 
-A, no tak! Kompletnie zapomniałem. Od kiedy Zira zagroziła, że się na tobie zemści, jesteśmy w ciągłej gotowości. Ona nigdy nie zapomina, straszna kobieta!- mówiąc te straszne wieści ciągle był uśmiechnięty, jakby to, że za chwile ma iść pełnić warte wcale go nie przerażało. Zobaczyłam, że Zoey wygodnie rozsiada się w powietrzu z butelką czegoś co przyniosła przed chwilą z końca sali. Gdy spojrzałam w tamtym kierunku zobaczyłam kolejnego chłopaka podążającego w naszą stronę. W duchu jęknęłam, kolejna porcja informacji, ja tego nie wytrzymam! Ledwo myślę, a oni mi mówią o tylu rzeczach które warto by było pamiętać. 
-Jestem Anthony- na szczęście na tym skończył kiedy podszedł do mojego łóżka.- Jestem synem Asklepiosa i pełnię funkcję lekarza. Zoey oddaj mi ambrozję!- ostatnie zdanie powiedział twardo, już bez uśmiechu i dobroci z jaka zwracał się do mnie.
-Nie! To moja! Nie możesz sobie wziąć własnej? Już nawet nie można się napić?- blondynka wyglądała na wyraźnie poruszoną propozycją oddania płynu.
-To jest moja ambrozja!- podszedł do niej i bezceremonialnie wyrwał ją jej z dłoni. Następnie napełnił cały kielich i podał mi.- Proszę, to cię wzmocni.
Ostrożnie powąchałam napój który o dziwo pachniał oszałamiająco. Delikatnie umoczyłam usta, bojąc się, że smak będzie okropny. Na szczęście myliłam się.
-Ambrozja? A to nie nektar bogów?- zapytałam zdziwiona. Od zawsze uwielbiałam mitologię grecką. Przypadek?
-Jest, ale jako, że jesteśmy pół-bogami również ją możemy pić, tylko nie w takich ilościach- skinęłam głową.- Pij. To cię wzmocni.
-Co się ze mną stało? Dlaczego jestem taka wykończona i obolała?- do wykończenia się przyzwyczaiła. Kilkakrotnie jak moja klątwa się ze mnie wydostała to przez kilka kolejnych dni byłam zmęczona, ale to nie tłumaczy tego, że cała jestem obolała.
-No bo jak zemdlałaś, to spadłaś. I się bardzo mocno uderzyłaś, nawet ci krew z głowy leciała- Chris przestawił to już bez uśmiechu.-Wyglądałaś jak martwa.
-A zmęczona jestem dlatego, że było ich tam tak dużo, no i Zira? Z tym uśpieniem obozu to był żart?- bałam się, że sprowadziłam na nich niebezpieczeństwo, łatwiej było usypiać niż wybudzać. 
-Nie, to nie był żart. Najwidoczniej śnił ci się jakiś koszmar i twoja moc niezależnie od ciebie się uwolniła- spojrzałam na ludzi na łóżkach. A jeśli nie będę potrafiła im pomóc? A jeśli umrą? Przeze mnie, przez moją klątwę.
-Czy któryś z nich...- spojrzałam ponownie na łóżka z pacjentami.
-Nie... Żaden, wszyscy wybudzili się w mniej niż godzinę, w zależności gdzie przebywali- Anthony rozwiał moją największą obawę. Odetchnęłam z ulgą i szybko wypiłam ambrozję. Miałam ochotę opuścić to miejsce, gdy byłam mała, za długo przebywałam w mu podobnych. Szybko zrzuciłam z siebie pościel i gwałtownym ruchem wręcz wyskoczyłam z łóżka. Niestety nie na długo, szybko musiałam usiać podtrzymywana przez Chestera, bo zakręciło mi się w głowie.- Nic jednak nie tłumaczy twojego ciężkiego stanu, nie powinnaś być, aż tak zmęczona.Może masz jakiś pomysł?
-Zmęczenie mnie nie dziwi, już wcześniej kiedy klątwa się ze mnie uwalniała, to potem byłam wypompowana, ale nigdy nie było w takim stopniu.- zaczęłam się zastanawiać co mogło pójść nie tak.
-A czy teraz zauważyłaś jakąś różnice z wcześniejszymi razami?- Anthony chyba naprawdę usiłował mi pomóc.
-No tak... Zira mnie odpychała od siebie, nie mogłam przejąć nad nią kontroli. To strasznie bolało. To przez to! spojrzałam zaskoczona na otoczenie. Przypomniałam sobie jak mi groziła.- A poza tym nigdy nie zaatakowała tylu istot. Czy ta klątwa również was uśpiła?- pamiętałam, że nie wszyscy herosi stali kiedy ja traciłam przytomność.
-Tak! Mnie! Dlaczego nie Rikki? Co ja ci takiego zrobiłam!- Zoey stanęła nade mną i krzyczała.
-Przepraszam, nie mogę nad nią panować. To klątwa- miałam ochotę się rozpłakać. Znowu byłam sama. Dlaczego ludzie nie mogą zrozumieć, że to nie zależny ode mnie?
-Co? Jaka klątwa?- Teraz do rozmowy włączył się Chester.
-Jak zaczynam coś mocniej odczuwać, to wtedy ludzie i zwierzęta usypiają wokół mnie. Nie mogę nad tym panować- trudno było mi to wyznać, nauczyłam się utrzymywać to w sekrecie.
-To nie klątwa, tylko moc. Czy ty zdajesz sobie sprawę ile było tam tych istot?- do sali weszła jeszcze jakaś ciemnowłosa dziewczyna.
-Nie wiem, skupiłam się na was- nie mogło być tam za dużo tych istot. Najwyżej kilkadziesiąt.
-Tam były ich setki, a ty je unieruchomiłaś, a potem zasnęły!
-Wiemy to wszytko Rikki. Nie musisz nam tego przypominać- ach... Czyli to Rikki. 
-Ty masz moc! Potężną moc!- spojrzałam na nią jak na debilkę.
-Zwariowałaś?! To nie jest moc! To klątwa!- miałam ochotę rzucić w nią coś. Kiedy ja krzyczałam na Rikki do sali wpadła śliczna, mała blondyneczka.
-Czy ty też będziesz w drużynie? Na pewno, przecież masz tak potężną moc!

~~~
Witam! 
Przepraszam, że tak długo, ale, jakoś tak wyszło. Mam nadzieję, że tym rozdziałem wynagrodzę minimalne rozmiary poprzedniego ;D
No cóż, mam nadzieję, że przetrwaliście ;)
Buziaki, Pati ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz