Pheonix:
-Rozdzielamy się - oznajmił Chester kiedy już wszyscy pojawili się na zbiórce. - Zoey, dzisiaj idziesz z Pheonix. Obie jesteście szybkie, będziecie szły jako pierwsze i uprzedzały nas o ewentualnych przeszkodach.
Uśmiechnęłam się, związałam wysoko włosy i stanęłam obok Zo a Ches odhaczył coś w notatniku i postukał długopisem o brodę, chwile się zastanawiał i dopiero jak znów coś zapisał oznajmił:
-Shedow - Chris. Lorenz idzie z Kasmirem i Rikki a Dylan ze mną.
-Jeśli Rikki ich nie pozabija to będzie cud. - wyszczebiotała Zoey uśmiechając się z przesadną słodyczą. W uśmiechu ukazała wszystkie swoje białe, równe zęby i splotła ręce przed sobą trzepiąc rzęsami w stronę brunetki.
-Słuszna uwaga, Zo. Rikki, idziesz z Zoey i Nix. Ci tutaj bracia wybuchowcy są nam potrzebni.
Spojrzałam na blondynkę, która stanęła z rozdziawioną buzią wpatrując się w Chestera.
-Oh, skarbie zamknij buzie bo połkniesz muchę. - Rikki uśmiechnęła się złośliwie i stanęła obok mnie z założonymi na piersiach rękami.
-Ok, już wymieniliśmy uprzejmości. Czas na robotę. - Dylan zatarł dłonie i przerzucił plecak przez ramię. Ja nic nie potrzebowała, natura sukuba. W każdej chwili mogłam zwyczajnie pomyśleć o jakiejś broni i nagle ona magicznie się pojawiała. Praktyczne. Rikki i Zoey ruszyły już w kierunku lasu. Nie miałam innego wyjścia, poszłam za nimi odprowadzana uważnymi spojrzeniami herosów.
W milczeniu, rozglądając się na boki maszerowałyśmy po lesie, grzęznąc w poniektórych miejscach w błocie spowodowanym wcześniejszym krótkim ale intensywnym opadem deszczu. Po wyjściu z lasu mieliśmy w różnych odstępach czasowych i różnymi środkami transportu dostać się do Arkadii. My wybrałyśmy (po jednej drobnej kłótni Zoey i Rikki) Piekielne Taxi. Na czym to polega? Sama do końca nie wiem ale Zo jest tak podekscytowana, że zastanawiam się czy nie powinnam zacząć się bać.
Liście chrzęściły mi pod nogami, błoto i mokra ziemia przylepiały do wysokich żołnierskich butów. Nagle coś przeleciało mi nad głową. Krzyknęłam i osłoniłam się rękami.
-Nix uważaj! - usłyszałam Rikki, która również padła na ziemię.
Odwróciłam się gwałtownie i wyobraziłam, że przede mną jest tarcza, od której odbija się to stworzenie. Nie miałam okazji przyjrzeć się mu z bliska ale miło nie wyglądał. Zwłaszcza jego paszcza z żółtymi, zakrzywionymi, zapewne ostrymi zębami. Wzdrygnęłam się na myśl, że mało brakowało a jego szczęka zatopiłaby się w moich plecach.
Zoey dobyła miecz i z bojowym okrzykiem rzuciła się na stwora. Przeskoczyła nad nim wznosząc się w powietrzu i wycelowała ostrzem w jego gardło. Odcięła mu głowę, co dziwne, nie było żadnej krwi, żadnej cieczy, tylko mięso. Chwile później głowa odrosła. Z dodatkową niespodzianką - dodatkowym rzędem zębów, które ociekały żółtą, skwierczącą mazią. Rikki również do niego doskoczyła. gdy szybko pokręcił głowę, odrobina trującej śliny skapnęła na bluzkę brunetki tworząc w niej wypaloną dziurkę.
-Oj, dajcie spokój! To nowa bluzka! - wrzasnęła i zamierzyła się na to coś oszczepem rycząc jak wściekły koń.
Gorączkowo pomyślałam o jakiejś broni. Po chwili przeturlałam się pod stwora walczącego z oszczepem i wbiłam mu długi sztylet prosto w miejsce gdzie powinno być serce. Zwierzę zawyło i rzuciło się w bok, prosto na drzewo. Jeszcze chwilę trzęsło się w nienaturalnych drgawkach aby po chwili rozsypać się w pył.
-Co to było?! - wydyszałam.
-Klakier. - powiedziała Zoe.
-Nadałaś mu imię? - zapytałam unosząc brwi w geście irytacji. Skojarzyło mi się to z kotem ze smerfów więc spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Byłyśmy w niebezpieczeństwie a ona wymyśla dla stwora imię jak dla domowego kotka. Nie wierzę...
-Nie, tak nazywa się ten gatunek. Nigdy nie widziałam żadnego.. Do dzisiaj... - odparła Rikki zamyślona klękając na jedno kolano i dotykając palcami miejsca gdzie jeszcze przed chwilę leżała odcięta głowa.
-Jesteś pewna?
-Oczywiście. Najbliższe stado powinno być dopiero na zachód. Daleko na zachód. One nie żyją w lasach tylko w puszczach. Coś je musiało tu sprowadzić. To by znaczyło, że trzeba ostrzec resztę. - podniosła na nas głowę i wzrok pełen determinacji a Zoey odeszła kawałek i przez krótkofalówkę powiadomiła resztę o nowym gatunku w lesie.
-Zostały nam dwa kilometry lasu. - oznajmiłam patrząc na mapę.
-A więc w drogę.
-Shedow - Chris. Lorenz idzie z Kasmirem i Rikki a Dylan ze mną.
-Jeśli Rikki ich nie pozabija to będzie cud. - wyszczebiotała Zoey uśmiechając się z przesadną słodyczą. W uśmiechu ukazała wszystkie swoje białe, równe zęby i splotła ręce przed sobą trzepiąc rzęsami w stronę brunetki.
-Słuszna uwaga, Zo. Rikki, idziesz z Zoey i Nix. Ci tutaj bracia wybuchowcy są nam potrzebni.
Spojrzałam na blondynkę, która stanęła z rozdziawioną buzią wpatrując się w Chestera.
-Oh, skarbie zamknij buzie bo połkniesz muchę. - Rikki uśmiechnęła się złośliwie i stanęła obok mnie z założonymi na piersiach rękami.
-Ok, już wymieniliśmy uprzejmości. Czas na robotę. - Dylan zatarł dłonie i przerzucił plecak przez ramię. Ja nic nie potrzebowała, natura sukuba. W każdej chwili mogłam zwyczajnie pomyśleć o jakiejś broni i nagle ona magicznie się pojawiała. Praktyczne. Rikki i Zoey ruszyły już w kierunku lasu. Nie miałam innego wyjścia, poszłam za nimi odprowadzana uważnymi spojrzeniami herosów.
W milczeniu, rozglądając się na boki maszerowałyśmy po lesie, grzęznąc w poniektórych miejscach w błocie spowodowanym wcześniejszym krótkim ale intensywnym opadem deszczu. Po wyjściu z lasu mieliśmy w różnych odstępach czasowych i różnymi środkami transportu dostać się do Arkadii. My wybrałyśmy (po jednej drobnej kłótni Zoey i Rikki) Piekielne Taxi. Na czym to polega? Sama do końca nie wiem ale Zo jest tak podekscytowana, że zastanawiam się czy nie powinnam zacząć się bać.
Liście chrzęściły mi pod nogami, błoto i mokra ziemia przylepiały do wysokich żołnierskich butów. Nagle coś przeleciało mi nad głową. Krzyknęłam i osłoniłam się rękami.
-Nix uważaj! - usłyszałam Rikki, która również padła na ziemię.
Odwróciłam się gwałtownie i wyobraziłam, że przede mną jest tarcza, od której odbija się to stworzenie. Nie miałam okazji przyjrzeć się mu z bliska ale miło nie wyglądał. Zwłaszcza jego paszcza z żółtymi, zakrzywionymi, zapewne ostrymi zębami. Wzdrygnęłam się na myśl, że mało brakowało a jego szczęka zatopiłaby się w moich plecach.
Zoey dobyła miecz i z bojowym okrzykiem rzuciła się na stwora. Przeskoczyła nad nim wznosząc się w powietrzu i wycelowała ostrzem w jego gardło. Odcięła mu głowę, co dziwne, nie było żadnej krwi, żadnej cieczy, tylko mięso. Chwile później głowa odrosła. Z dodatkową niespodzianką - dodatkowym rzędem zębów, które ociekały żółtą, skwierczącą mazią. Rikki również do niego doskoczyła. gdy szybko pokręcił głowę, odrobina trującej śliny skapnęła na bluzkę brunetki tworząc w niej wypaloną dziurkę.
-Oj, dajcie spokój! To nowa bluzka! - wrzasnęła i zamierzyła się na to coś oszczepem rycząc jak wściekły koń.
Gorączkowo pomyślałam o jakiejś broni. Po chwili przeturlałam się pod stwora walczącego z oszczepem i wbiłam mu długi sztylet prosto w miejsce gdzie powinno być serce. Zwierzę zawyło i rzuciło się w bok, prosto na drzewo. Jeszcze chwilę trzęsło się w nienaturalnych drgawkach aby po chwili rozsypać się w pył.
-Co to było?! - wydyszałam.
-Klakier. - powiedziała Zoe.
-Nadałaś mu imię? - zapytałam unosząc brwi w geście irytacji. Skojarzyło mi się to z kotem ze smerfów więc spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Byłyśmy w niebezpieczeństwie a ona wymyśla dla stwora imię jak dla domowego kotka. Nie wierzę...
-Nie, tak nazywa się ten gatunek. Nigdy nie widziałam żadnego.. Do dzisiaj... - odparła Rikki zamyślona klękając na jedno kolano i dotykając palcami miejsca gdzie jeszcze przed chwilę leżała odcięta głowa.
-Jesteś pewna?
-Oczywiście. Najbliższe stado powinno być dopiero na zachód. Daleko na zachód. One nie żyją w lasach tylko w puszczach. Coś je musiało tu sprowadzić. To by znaczyło, że trzeba ostrzec resztę. - podniosła na nas głowę i wzrok pełen determinacji a Zoey odeszła kawałek i przez krótkofalówkę powiadomiła resztę o nowym gatunku w lesie.
-Zostały nam dwa kilometry lasu. - oznajmiłam patrząc na mapę.
-A więc w drogę.
Po upływie trzydziestupięciu minut i po walce z gnomem leśnym byłyśmy już na krańcu lasu. Nie wiedziałyśmy gdzie konkretnie jest reszta, zawiadomiłyśmy ich tylko, że już wyruszamy do Arkadii i czekamy na nich na miejscu. Zoey zadzwoniła po taxi prawie unosząc się z podekscytowania nad ziemią. Nie chwila, ona serio sie unosiła.
Po minucie obok nas zatrzymała się dość duża żółta, latająca taksówka z czarną szachownicą na boku. Nie wygladała stabilnie. Była zardzewiała, drzwiczki po otwarciu chwiały się na przeżartych rdzą i jakąś lepka substancją zawiasach a kierowcą był... Kościotrup. Kierowca, trup w równie martym samochodzie. Obaj byli szkieletami tego co kiedyś miało swoje lata świetności.
Przewróciłam oczami. Nie widziałam nic fajnego w lataniu rozwalającą się taksówką, kilka tysięcy kilometrów. Ja chciałam jeszcze pożyć.
-Nie wsiądę do tego! - powiedziałam rozkładając ręce w geście obrony - Przecież to wygląda jakby lada chwila miało się rozsypać.
-Paniusiu, ja na to mam licencję. Nie bój żaby, wszystko będzie cacy. - Taksówkarz wyszczerzył zęby w czymś co kiedyś musiało być uśmiechem i oparł się łokciem o wybitą szybę.
-Trochę adrenaliny nikomu nie zaszkodzi. - odparła Zo pakujac się na przednie siedzenie.
Spojrzałam na Rikki. Wzruszyła ramionami i wskoczyła na tylne siedzenie. Nie mając większego wyboru, również weszłam do taksówki.
-Trzymajcie się czegoś. Czeka nas szybki lot.- uprzedził taksówkarz.
-A ma pan.. Hmm.. Pasy?- zapytałam szukając na siedzeniu czegos czego moglabym się przytrzymać.
-Kiedyś były. Zanim kiedyś jakaś czarownica ich nie przegryzła. Ale to drobiazg.
-A więc czego mamy si....Aaaaa!- nie dokończyłam bo nagle auto ruszyło ostro w górę, pędząc w pionie coraz wyżej.
Przysunęłam sie do Rikki, Zoe niczego sie nie złapała więc przeleciała do tylu między siedzeniami i teraz wszystkie trzy krzyczałyśmy trzymając sie mocno samych siebie. Zoe krzyczała i śmiała się na przemian. Podczas kiedy ona świetnie się bawiła, ja postanowiłam, że już nigdy nie wsiądę do tak wątpliwego środka transportu.
-Jesteśmy na miejscu. Należy się pięćdziesiąt srebrników.- kościotrup wystawił dłoń a Zo przeszukała kieszenie plecaka a następnie wręczyla mu należność.
Wyskoczyłam z pojazdu jako pierwsza. Miałyśmy jeszcze spory kawałek do przejścia. Shedow i Chris czekali już na nas w umówionym miejscu. Oni się teleportowali więc w sumie byli na miejscu pierwsi i pewnie im sie nudziło podczas gdy my mogłyśmy zginąć w rozlatującym się na kawałki, latającym badziewiu.
Shedow podszedł do Zo i przytulił ją. Christopher niepewnie objął Rikki, która przez chwile była zesztywniała a potem delikatnie odwzajemniła uśmiech.
Przypomniałam sobie, że miałam Zoey powiedzieć o Rikerze. Ups.
-Ej, dobra. Co teraz? - zapytałam rozkłądając ramiona i zmieniając ciuchy na bardziej odpowiednie. Nie było zimno ale nie było też za ciepło. Bojówki, glany i koszula moro chyba były wystarczające.
-Chester mówił, żeby czekać na nich gdzieś w połowie góry. Jedno ale: nie możemy użyć swoich mocy, zeby się przemieścić - Chris spojrzał na mnie i dodał - no chyba, że Nix bo bieganiem między drzewami nie zwróći niczyjej uwagi.
-Ale sama nie pójdę, nie znam drogi.
-Nie pocieszy cię fakt, że my też, prawda? - powiedziała Zoey wyszczerzając w uśmiechu zęby.
Spojrzałam na nią zirytowana z miną "SERIO?! Dopiero teraz mi to mówisz?!" a ona wzruszyła ramionami.
-Ponoć wszystkie drogi prowadzą do Kyllene. - Stwierdził Chris.
-To był Rzym. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. - poprawiłam.
-Jako syn Hermesa, może podświadomie wiesz gdzie jest. - zaopanował Shed.
-Być może- zgodził się chłopak. - Po prostu idźmy przed siebie.
Jakieś dwie godziny później spotkaliśmy się wszyscy pod jedną z większysz półek skalnych. To było jedno z wejść do jaskini Ziry. Trochę przysypane kamieniami, ale dało się przejść. No może, Gregory miał z tym delikatny problem. Było za łatwo. Zdecydowanie za łatwo. A to by znaczyło, że szykuje się naprawdę trudny koniec.
Bracia Wybuchowcy szli przodem, oświetlając drogę lampkami, stworzonymi przez nich. Miały jaśnieć tylko w kompletnych ciemnościach, a kiedy trzeba same się gasiły albo wybuchały. Ich znak rozpoznawczy.
Chris szedł tuż za nimi zaciskając dłonie w pięści. To jego próba. Naprawdę się tym denerwował. Położyłam mu dłoń na ramieniu, odwrócił się do mnie a ja skinęłam mu głową z lekkim uśmiechem. Nagle lampki zgasły.
-Co się dzieje?! - usłyszałam Chestera.
-Nie wiemy ale to nic dobre....- Kasmir umilkł w półzdania bo przed nami nagle pojawiła się wielka świecąca kula poprzecinana srebrnymi żyłkami prądu. Lorenz wyciagnął w stronę tego dłoń.
-Nie ruszaj tego! - prawie krzyknęłam.
Jego dłoń cofnęła się z powrotem a kula jakby urażona cofnęła się w głąb skalnego korytarza.
Dalej szliśmy na oślep aż trafiliśmy do jednego wielkiego pomieszczenia wykutego w kamieniu. Sklepienia było jakieś dwadzieścia metrów nad nami. Lorenz wziął zapalniczkę i podpalił pochodnie przytwierdzone do skał.
-Tu jest za spokojnie... - powiedziała cicho Rikki.
Wszyscy przytaknęli.
I tak jakby na zawołanie z innych odrębnych korytarzy zaczęli wychodzić ludzie. Chociaż nie. Nie ludzie. To coś miało ludzkie sylwetki ale nie miało twarzy. Jedynie gładką, naciagniętą skórę. Pomiędzy nimi niczym królowa stała Zira. W czarnym kombinezonie z dużym dekoltem i włosami spiętymi w kucyk wysoko na głowie wyglądała jak bogini mordowania. W ręce miała długi srebrny miecz i minę jakby bawiło ją to, że przybyliśmy.
-Oh, jak miło. Córka Zeusa. - zasyczała. - Tatusia zaboli jak ucierpisz w walce. Śmiertelnie.
-Jakby jego obchodziło coś innego niż jego własny tyłek. - prychnęła Zoey.
-W to nie wątpię.
Skinęła dłonią na naszą grupkę a stwory ruszyły na nas ze ślepą furią.
Sylwetka Christophera rozmazywała się powoli, zaczynając od dłoni. Po chwili zniknął cały a ja oniemiała patrzyłam w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał i próbowałam ogarnąć co się przed chwilą wydarzyło.
Stwory miały coś ponad dwa metry wysokości. Żeby im dorównać musiałam wydłużyć sobie nogi. Teraz wyglądałam jak tyczka. Pięknie. Przewróciłam oczami i rzuciłam się w wir walki.
W tym samym czasie u Chrisa:
Było jasno, nienaturalnie jasno. Christopher stał po kolana w wodzie, której ciągle przybierało. Zobaczył skałę po przeciwnej stronie długiej ale niskiej kamiennej groty, na której coś błyszczało w świetle dostającym się tu przez małą dziurkę na szczycie. Brunet przymrużył oczy próbując wypatrzyć co się tam znajduje, po chwili ujrzał trzy noże z trzonami z czarnej skóry. Zaczął brnąć w tamtą stronę. Woda która podnosiła się co sekundę sięgała mu już po żebra i jej ciągłe przybywanie utrudniało chodzenie. Kiedy próbował iść dalej nadepnął na coś co wydało dziwny dźwięk jakby otwieranych drzwi i do groty zaczęło napływać więcej wody. Booth zaczął panikować próbując iść dalej ale za każdym razem wpadał do wody, mimo tego nie poddawał się. Próbował teleportować się do skały ale nie dał rady, dopiero po czwartym razie zdał sobie sprawę że miejsce w którym się znajdował skutecznie hamuje wszystkie jego zdolności.
Złapał się za głowę zaciskając pięści na swoich włosach.
Myśl, geniuszu myśl! - powtarzał sobie w myślach ale to nic nie dawało, nie mógł się skupić gdyż cały czas panikował na cichy głos w głowie który mówił że zanim dotrze do tych cholernych noży, może utonąć, w czymś co kocha a bynajmniej w czymś co jest z tą osobą związane.
Skup się! Zastanów się co w takiej sytuacji zrobiłaby Hanna... - w jego oczach zaczęły pojawiać się łzy na samą myśl o dziewczynie. Nie mógł, nie chciał skończyć tak jak ona a nawet jeszcze gorzej. Woda dosięgała mu już do brody, wiedział że nie ma czasu, wziął więc głęboki oddech po czym wszystkimi siłami odbił się od kamieni i wypchnął nogi do góry, ułożył się na plecach głową w stronę błyszczących od światła księżyca przedmiotów. Zaczął ruszać rękami w sposób w jaki robi się aniołki na śniegu, przez co płynął. Uśmiechnął się w duchu z myślą że jeszcze chwila i będzie po wszystkim.
Był już prawie u celu misji, już wyciągał rękę kiedy coś owinęło się w okół jego kostki i wciągnęło pod taflę wody. Momentalnie zaczął wiercić nogami próbując się uwolnić jak najszybciej by nabrać powietrza którego za pierwszym razem nie wziął za dużo.
Oczy cały czas miał zamknięte, nie chciał ich otworzyć choć woda napierała na powieki coraz mocniej. Bał się, po prostu bał się co zobaczy, bał się że przerazi go to tak bardzo że nie ukończy zadania. Dlatego tak bardzo zaciskał oczy.
Chłopak namacał ręką miejsce gdzie to coś oplatało mu w mocny sposób nogę, oprócz gładkiej skóry nie poczuł nic, przesunął więc rękę wyżej, poczuł łuski, zwykłe, układające się obok siebie łuski jak u smoka tyle że w wodzie, zaczął się wyrywać nie tylko z braku powietrza jak i z obawy o swoje życie, nie mógł uwierzyć jak takie zwierze może zmieścić się w dziurze o szerokości zaledwie pięciu metrów.
Rwał się i rwał a jego myśli ciągle krzyczały - wąż morski, wąż morski!
Zaczął wymachiwać rękami do góry z myślą że może uda mu się wyśliznąć, ale nic z tego.
Wymyśl coś! Wymyśl coś! - po raz kolejny od kiedy tu trafił krzyczał na siebie w myślach.
Nie miał pomysłu, nie potrafił nic wymyślić, nic nie przychodziło mu do głowy. Zwinął dłoń w pięść, próbował walnąć nią w stwora ale mu nie wyszło i walnął nią w szorstką, kamienną ścianę. Otworzył usta żeby krzyczeć ale żaden dźwięk nie wydostał się z jego ust. Woda zaczęła nalatywać mu do ust gdyż nie był w stanie ich zamknąć, dusił się. Do płuc zaczęło nalatywać więcej wody, czuł to i czuł że to koniec, mimo że tak bardzo tego nie chciał.
W ostatnim przebłysku świadomości przypomniał sobie scenę z filmu który kiedyś oglądał razem z chłopakami z domu Hermesa i postanowił zaryzykować, w końcu i tak nie ma nic do stracenia.
Złapał kawałek jego ogona, po czym ugryzł go najboleśniej jak umiał. Potwór puścił go a ten wypłynął na powierzchnie z otwartymi ustami, zachłysnął się powietrzem próbując złapać oddech a następnie szybko wspiął się na skały, co chwile spoglądając w dół na wodę czy przypadkiem się nie wynurzył. Chris stanął już na wysuniętej skale z nożami kiedy ni z tą ni zowąd pojawił się przed nim wielki wąż z głową jak u smoka i grzebieniem pociągniętym z głowy na dół i jeszcze dalej pod wodę. Wąż patrzył na niego kiedy ten podbiegł i kopnął noże pod skałę gdzie po chwili sam podbiegł.
-Co to miało być Synie Hermesa? - zagrzmiał potężny głos węża,który unosił głowę nad wodą z szeroko otwartymi oczami.
Przypomniałam sobie, że miałam Zoey powiedzieć o Rikerze. Ups.
-Ej, dobra. Co teraz? - zapytałam rozkłądając ramiona i zmieniając ciuchy na bardziej odpowiednie. Nie było zimno ale nie było też za ciepło. Bojówki, glany i koszula moro chyba były wystarczające.
-Chester mówił, żeby czekać na nich gdzieś w połowie góry. Jedno ale: nie możemy użyć swoich mocy, zeby się przemieścić - Chris spojrzał na mnie i dodał - no chyba, że Nix bo bieganiem między drzewami nie zwróći niczyjej uwagi.
-Ale sama nie pójdę, nie znam drogi.
-Nie pocieszy cię fakt, że my też, prawda? - powiedziała Zoey wyszczerzając w uśmiechu zęby.
Spojrzałam na nią zirytowana z miną "SERIO?! Dopiero teraz mi to mówisz?!" a ona wzruszyła ramionami.
-Ponoć wszystkie drogi prowadzą do Kyllene. - Stwierdził Chris.
-To był Rzym. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. - poprawiłam.
-Jako syn Hermesa, może podświadomie wiesz gdzie jest. - zaopanował Shed.
-Być może- zgodził się chłopak. - Po prostu idźmy przed siebie.
Jakieś dwie godziny później spotkaliśmy się wszyscy pod jedną z większysz półek skalnych. To było jedno z wejść do jaskini Ziry. Trochę przysypane kamieniami, ale dało się przejść. No może, Gregory miał z tym delikatny problem. Było za łatwo. Zdecydowanie za łatwo. A to by znaczyło, że szykuje się naprawdę trudny koniec.
Bracia Wybuchowcy szli przodem, oświetlając drogę lampkami, stworzonymi przez nich. Miały jaśnieć tylko w kompletnych ciemnościach, a kiedy trzeba same się gasiły albo wybuchały. Ich znak rozpoznawczy.
Chris szedł tuż za nimi zaciskając dłonie w pięści. To jego próba. Naprawdę się tym denerwował. Położyłam mu dłoń na ramieniu, odwrócił się do mnie a ja skinęłam mu głową z lekkim uśmiechem. Nagle lampki zgasły.
-Co się dzieje?! - usłyszałam Chestera.
-Nie wiemy ale to nic dobre....- Kasmir umilkł w półzdania bo przed nami nagle pojawiła się wielka świecąca kula poprzecinana srebrnymi żyłkami prądu. Lorenz wyciagnął w stronę tego dłoń.
-Nie ruszaj tego! - prawie krzyknęłam.
Jego dłoń cofnęła się z powrotem a kula jakby urażona cofnęła się w głąb skalnego korytarza.
Dalej szliśmy na oślep aż trafiliśmy do jednego wielkiego pomieszczenia wykutego w kamieniu. Sklepienia było jakieś dwadzieścia metrów nad nami. Lorenz wziął zapalniczkę i podpalił pochodnie przytwierdzone do skał.
-Tu jest za spokojnie... - powiedziała cicho Rikki.
Wszyscy przytaknęli.
I tak jakby na zawołanie z innych odrębnych korytarzy zaczęli wychodzić ludzie. Chociaż nie. Nie ludzie. To coś miało ludzkie sylwetki ale nie miało twarzy. Jedynie gładką, naciagniętą skórę. Pomiędzy nimi niczym królowa stała Zira. W czarnym kombinezonie z dużym dekoltem i włosami spiętymi w kucyk wysoko na głowie wyglądała jak bogini mordowania. W ręce miała długi srebrny miecz i minę jakby bawiło ją to, że przybyliśmy.
-Oh, jak miło. Córka Zeusa. - zasyczała. - Tatusia zaboli jak ucierpisz w walce. Śmiertelnie.
-Jakby jego obchodziło coś innego niż jego własny tyłek. - prychnęła Zoey.
-W to nie wątpię.
Skinęła dłonią na naszą grupkę a stwory ruszyły na nas ze ślepą furią.
Sylwetka Christophera rozmazywała się powoli, zaczynając od dłoni. Po chwili zniknął cały a ja oniemiała patrzyłam w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał i próbowałam ogarnąć co się przed chwilą wydarzyło.
Stwory miały coś ponad dwa metry wysokości. Żeby im dorównać musiałam wydłużyć sobie nogi. Teraz wyglądałam jak tyczka. Pięknie. Przewróciłam oczami i rzuciłam się w wir walki.
W tym samym czasie u Chrisa:
Było jasno, nienaturalnie jasno. Christopher stał po kolana w wodzie, której ciągle przybierało. Zobaczył skałę po przeciwnej stronie długiej ale niskiej kamiennej groty, na której coś błyszczało w świetle dostającym się tu przez małą dziurkę na szczycie. Brunet przymrużył oczy próbując wypatrzyć co się tam znajduje, po chwili ujrzał trzy noże z trzonami z czarnej skóry. Zaczął brnąć w tamtą stronę. Woda która podnosiła się co sekundę sięgała mu już po żebra i jej ciągłe przybywanie utrudniało chodzenie. Kiedy próbował iść dalej nadepnął na coś co wydało dziwny dźwięk jakby otwieranych drzwi i do groty zaczęło napływać więcej wody. Booth zaczął panikować próbując iść dalej ale za każdym razem wpadał do wody, mimo tego nie poddawał się. Próbował teleportować się do skały ale nie dał rady, dopiero po czwartym razie zdał sobie sprawę że miejsce w którym się znajdował skutecznie hamuje wszystkie jego zdolności.
Złapał się za głowę zaciskając pięści na swoich włosach.
Myśl, geniuszu myśl! - powtarzał sobie w myślach ale to nic nie dawało, nie mógł się skupić gdyż cały czas panikował na cichy głos w głowie który mówił że zanim dotrze do tych cholernych noży, może utonąć, w czymś co kocha a bynajmniej w czymś co jest z tą osobą związane.
Skup się! Zastanów się co w takiej sytuacji zrobiłaby Hanna... - w jego oczach zaczęły pojawiać się łzy na samą myśl o dziewczynie. Nie mógł, nie chciał skończyć tak jak ona a nawet jeszcze gorzej. Woda dosięgała mu już do brody, wiedział że nie ma czasu, wziął więc głęboki oddech po czym wszystkimi siłami odbił się od kamieni i wypchnął nogi do góry, ułożył się na plecach głową w stronę błyszczących od światła księżyca przedmiotów. Zaczął ruszać rękami w sposób w jaki robi się aniołki na śniegu, przez co płynął. Uśmiechnął się w duchu z myślą że jeszcze chwila i będzie po wszystkim.
Był już prawie u celu misji, już wyciągał rękę kiedy coś owinęło się w okół jego kostki i wciągnęło pod taflę wody. Momentalnie zaczął wiercić nogami próbując się uwolnić jak najszybciej by nabrać powietrza którego za pierwszym razem nie wziął za dużo.
Oczy cały czas miał zamknięte, nie chciał ich otworzyć choć woda napierała na powieki coraz mocniej. Bał się, po prostu bał się co zobaczy, bał się że przerazi go to tak bardzo że nie ukończy zadania. Dlatego tak bardzo zaciskał oczy.
Chłopak namacał ręką miejsce gdzie to coś oplatało mu w mocny sposób nogę, oprócz gładkiej skóry nie poczuł nic, przesunął więc rękę wyżej, poczuł łuski, zwykłe, układające się obok siebie łuski jak u smoka tyle że w wodzie, zaczął się wyrywać nie tylko z braku powietrza jak i z obawy o swoje życie, nie mógł uwierzyć jak takie zwierze może zmieścić się w dziurze o szerokości zaledwie pięciu metrów.
Rwał się i rwał a jego myśli ciągle krzyczały - wąż morski, wąż morski!
Zaczął wymachiwać rękami do góry z myślą że może uda mu się wyśliznąć, ale nic z tego.
Wymyśl coś! Wymyśl coś! - po raz kolejny od kiedy tu trafił krzyczał na siebie w myślach.
Nie miał pomysłu, nie potrafił nic wymyślić, nic nie przychodziło mu do głowy. Zwinął dłoń w pięść, próbował walnąć nią w stwora ale mu nie wyszło i walnął nią w szorstką, kamienną ścianę. Otworzył usta żeby krzyczeć ale żaden dźwięk nie wydostał się z jego ust. Woda zaczęła nalatywać mu do ust gdyż nie był w stanie ich zamknąć, dusił się. Do płuc zaczęło nalatywać więcej wody, czuł to i czuł że to koniec, mimo że tak bardzo tego nie chciał.
W ostatnim przebłysku świadomości przypomniał sobie scenę z filmu który kiedyś oglądał razem z chłopakami z domu Hermesa i postanowił zaryzykować, w końcu i tak nie ma nic do stracenia.
Złapał kawałek jego ogona, po czym ugryzł go najboleśniej jak umiał. Potwór puścił go a ten wypłynął na powierzchnie z otwartymi ustami, zachłysnął się powietrzem próbując złapać oddech a następnie szybko wspiął się na skały, co chwile spoglądając w dół na wodę czy przypadkiem się nie wynurzył. Chris stanął już na wysuniętej skale z nożami kiedy ni z tą ni zowąd pojawił się przed nim wielki wąż z głową jak u smoka i grzebieniem pociągniętym z głowy na dół i jeszcze dalej pod wodę. Wąż patrzył na niego kiedy ten podbiegł i kopnął noże pod skałę gdzie po chwili sam podbiegł.
-Co to miało być Synie Hermesa? - zagrzmiał potężny głos węża,który unosił głowę nad wodą z szeroko otwartymi oczami.
-Sztuczka. - Chris miał niepewny głos - nie byłem pewny czy zadziała...
-Sztuczka godna króla złodziei. Gratuluję. - mogło się wydawać, że wąż się uśmiechnął. - co się dzieje w obozie? Nie było mnie tam od dawna. Czekałem na Ciebie dwanaście lat.
Chris usiadł na kamieniu i zaczął rozmawiać z wężem, który ostatecznie okazał się stęskniony za widokiem prawdziwego morza i który wcześniej mieszkał w jeziorze przy obozie.
-Gdzie ty byłeś do cholery?! - krzyknęła Zoey widząc, że Chris zmaterializował sie nagle przed nią na polu walki. Przystawila nogę do nogi i jednym celnym cięciem miecza pozbawiła głowy stwora bez twarzy, która poturlała się pod moje nogi. Z obrzydzeniem krzyknełam na blondynkę i odkopnęłam głowę w głąb sali.
-Rozmawiałem z wężem morskim.- odpowiedział spokojnie.
-Aha. No to gratuluję a teraz zabieraj dupe w troki i pomóż nam!
-Co? A tak, jasne. Już.
Wyjął zza paska srebrny nóż i zaatakował nim zbliżającego się stwora.
-Masz oręż?!- wrzasnął Chester z drugiego końca sali, jednocześnie skręcając kark potworowi. Chris pomachał mu trzema nożami. - No to spadamy!
Wszyscy jak stali, tak rzucili się w stronę korytarza.
-Nie byłabym tego taka pewna...- krzyknęła za nami Zira. - Aiden! Przyprowadź ją!
Wszyscy odwrócili się jednocześnie. Do sali z korytarza wszedł wysoki blondyn trzymając nóż przy gardle szarpiącej sie dziewczyny. Był od niej dwa razy wiekszy, nie miała szans.
-Jeśli nie oddacie mi noże, ona no cóż... Zginie - Zira uśmiechnęła się przerażająco i zbliżyła o kilka kroków. Jej buty na wysokich szpilkach stukały o kamienną podłogę odbijając się echem po całej jaskini.
-Nie możemy jej tu zostawić. - powiedział Chester.
-Nie możemy oddać tej zdzirze i marnej podróbie mojego ojca płci damskiej tych noży! - zaprotestowała Zoe. Wszyscy spojrzeli na nią ogłupiali. - Och dajcie spokój! Ona nic nie potrafi. Nie pomoże nam. A oręże sa nam POTRZEBNE.
Podczas gdy wszyscy próbowaliśmy wyperswadować dziewczynie, że nie możemy zostawić tej biednej heroski zdanej na łaskę, niełaskę Ziry potwory zaczęły otaczać nas z wszystkich stron.
-Masz jeszcze jakieś objekcje Zo?- zapytałam szturchając ją w ramię i wskazując nasze położenie.
Blondynka zacisnęła wargi i rozejrzała się. Potwory otaczały nas z góry, z półkek skalnych, zachodziły nas z korytarzy, ze wszystkich stron, tłoczyły się u boku Ziry.
-Już nie żyjemy.
*******************
Wybaczcie, że tak długo czekaliście ale mam nadzieję, że dotrwaliście do końca rozdziału i dziękuję za pomoc mojej kochanej siostrze, która jest odpowiedzialna za 1/4 rozdziału :)
Pozdrawiam <3