- Zo czy ty naprawdę uważasz, że jazda
jednokierunkową pod prąd to dobry pomysł? - spytał cały sztywny Chester, który
jedną noga opierał się o deskę rozdzielczą, a drugą trzymał na ziemi, jedną
ręką trzymał się uchwytu drzwi, a drugą kurczowo zaciskał na pasie.
- Gdy gonią nas potwory to tak. - powiedziałam bez
ogródek wymijając kolejne auto.
Chłopaki
byli cali twardzi. Perspektywa czołowego zderzenia z innym autem też mi się nie
podobało, ale co mam zrobić jeśli siedziały mi na ogonie trzy radiowozy, a
których kierowcami byli jakieś człekokształtne potwory. Musiałam jakoś ich
zgubić, a jazda pod prąd była moim jedynym pomysłem. Cieszę się, że Rikki,
Klara i Mel zostały w obozie, bo inaczej już dawno miałabym zmytą głowę, że
"chce ich zabić", a ja po prostu walczę o przetrwanie. A
bez ryzyka nie ma zabawy!
Jakimś cudem
wcisnęłam się pomiędzy dwa tiry, które pędziły na nas z ogromną szybkością. W
tym momencie myślałam, że już po nas, ale czerwona ciężarówka gwałtownie zjechała
na boczny pas, a ja mogłam swobodnie przejechać.
Odetchnęłam z ulgą.
- Pufff... było blisko. - powiedziałam
wyszczerzając się.
- Było blisko?! BYŁO BLISKO!? - wydarł mi się Chris
do ucha - Mogłaś nas ZABIĆ!
- To co ja miałam zrobić?! - krzyknęłam - Proszę
zamieńmy się.
Puściłam kierownice, a Chester rzucił się na nią z
głośnym sklinaniem. Odpięłam swój i jego pas.
- Teraz ty prowadzisz. To łatwe. - nie zjeżdżaj z
pasu i naciskaj ciągle na ten pedał po prawej... i w razie czego na ten obok.
- Zoey! - wydarli się oboje.
Ja już
ich nie słuchałam, pociągnęłam Chestera na siedzenie kierowcy, a sama wyszłam
przez okno na dach, aby zająć się potworami za nami. Bo ani jeden półgłówek nie
kapnął się aby się nimi zająć, a ja wpadłam na ten pomysł dokładnie w chwili
gdy puściłam kierownice. Nawet nie miałam mojego kochanego mieczyka, który
leżał na tylnym siedzeniu obok spanikowanego Chrisa, który krzyczał na Chestera
aby skręcał.
Samochodem trochę nieźle miotało, kilka razy byłam na skraju zlecenia z niego,
ale w końcu jestem córką Zeusa i potrawie latać więc to mi w dużym stopniu
pomogło utrzymać się na dachu dzikiej maszyny.
Usłyszałam głuchy odgłos i zauważyłam iskry pod moją
nogą. Musieli otworzyć do nas ogień... no ładnie.
Nacisnęłam na
srebrną bransoletkę, a z niej wyskoczyła piękna tarcza, która obecnie była dla
mnie zbawieniem, bo ludzka broń się od niej odbijała i spadała na ziemie jak
kamyczki, rzucone o ścianę. Próbowałam uderzyć w któreś z radiowozów piorunem,
ale Chester jechał tak nieregularnie, że bałam się, uderzyć w inny niewinny
samochód, a tego bym nie chciała.
Miałam
ochotę wychylić się i mu powiedzieć, aby jechał prosto, ale najpewniej zrzucił
by mnie z samochodu, a tego bym nie chciała. To by było straszne! Byłabym cała
poharatana... nie podobałabym się Shedowowi więc nawet nie próbuję.
Postanowiłam zaryzykować i wzleciałam w powietrze i wymierzyłam w radiowóz.
Wystrzeliłam, ale w tym samym momencie poczułam ból w prawym ramieniu i jakby
mnie coś popychało. Uderzyła we mnie wielka ciężarówka a piorun walnął w
skały znajdujące się po lewej stronie. Najpierw zleciało tylko kilka kamyków...
ale te kamyczki zaczęły się zamieniać w głazy... i nagle zrobiła się z tego
lawina kamieni.
- Cholera. - mruknęłam spanikowana. - Pierdzielona
ciężarówka. Że też, kretyni nie wiedzą jak jeździć. - mruczałam pod
nosem.
Rozejrzałam
się, za samochodem z chłopakami. W końcu zauważyłam je, jechało zygzakiem i
jakimś cudem nie obijało się o krawężniki. Szacun dla Chestera. Auto było
znacznie oddalone ode mnie. Zrobiłam wielkie oczy i zaczęłam je gonić, a w
między czasie rozkruszając większe kamienie moimi piorunami. Ciężko było
dogonić tych piratów drogowych, ale na całe szczęście na drodze zrobiło
się duże zamieszanie, a nawet kolizja! Która spadła nam z nieba bo korowód
radiowozów zatrzymała sie raptownie! Jeaaa!!! Sukces!
Użyłam mojej boskiej mocy i błyskawicznie pojawiłam się w
samochodzie na siedzeniu pasażera.
- Ches! - klepnęłam go w ramie. - Jestem z
ciebie dumna! - poklepałam go - A teraz spieprzaj bo nie umiem patrzeć jak
jedziesz.
Gdy zamieniliśmy się, chłopak wydukał z siebie, że mnie
zabije i zwrócił swoje śniadanie za okno. Chris próbował palnąć mnie w łeb ale
zagroziłam, że oddam mu kierownicę, więc powstrzymał się.
***
- Ches to gdzie oni są? - spytałam prowadząc...
usiłując prowadzić nasza trzyosobowa grupę bezpiecznie przez kanały
wentylacyjne w wulkanie.
Chłopak szedł zaraz za mną, trzymał mapę i próbował
dobrze nami nawigować... Co mu nie wychodziło bo kanały co chwile zmieniały
swój kierunek, a bynajmniej mapa pokazywała coś innego. W końcu Chris wyrwał mu
mapę i przyjrzał się temu.
Zrobił wielkie oczy i spojrzał na zdenerwowanego
Chestera.
- Walnąłeś się w łeb? - spytał oglądając jego
ciemną głowę - Czy zawsze czytasz literki do góry nogami.
- CO?! - wydarłam się wraz z Chesterem.
- No patrzcie - pokazał nam mapę gdzie na dole
pisało coś do góry nogami. Chłopak odwrócił dobrze mapę i dało się
odczytać "zieloni". Zrobiłam wielkie oczy.
- Zabije cię. - powiedziałam chwytając syna Aresa
za fraki - Normalnie uduszę Cię własnoręcznie!
- Uspokój się! - powiedział i oderwał mogę dłonie
od koszulki. - każdemu może się zdarzyć.
Jakby nie ciemności, które tu panują to powiedziałabym,
że chłopak jest zaczerwieniony ze wstydu, ale nie umiałam tego określić na
pewno.
Westchnęłam.
- Dobra. - uspokoiłam się i przeszłam do Chrisa,
który próbował ogarnąć gdzie jesteśmy. - masz coś?
Pokręcił przecząco głową.
- Nie umiem tego obsługiwać. - powiedział i
postukał tym o ścianę. - Chce to zresetować, ale się nie da.
- A może trzeba do niego coś powiedzieć?
-zaproponowałam.
- Ej... - Chester odezwał się ale zignorowaliśmy
go.
- Naprowadź nas. - powiedział Chris, ale nic się
nie stało. - nie działa.
Pokręciłam nosem.
- A może coś mniej skomplikowanego... Reset!
- Mózgowcy... - głos Chesa był bardziej natarczywy.
- Cicho! - warknęliśmy na niego.
Chris zaczął obracać urządzeniem we wszystkie strony.
- Ale Greg powiedział, ze to proste w obsłudze.
- Chyba dla Hefajstosa.- odparłam.,
- LUDZIE! JA TU HANIE SŁYSZE! - wydarł się syn
Aresa.
Spojrzeliśmy na niego, a on nasłuchiwał czegoś w ścianie. Rzuciliśmy się w jego
stronę i naparliśmy na ścianę. Nagle coś chrupnęło i moje oparcie się straciło,
a przede mną wyrosła bezdenna czarna pustka, która zaczęła nas wciągać. A
dokładniej grawitacja przestała działać i poleciałam do dziury, która przez
przypadek się zrobiła. Krzyknęłam i pociągnęłam za sobą chłopaków. Czułam
się jak na jakieś zjeżdżalni tylko coraz bardzie stromej i przerażającej. Łzy
nabiegły mi do oczu od duszącego ciepła powietrza, które drażniło moją rogówkę. Uderzyłam
w coś z całej siły i przebiłam się przez ścianę wulkanu, a potem wylądowałam na
ciemnowłosej osobie, a zaraz za mną ze "zjeżdżalni" wyleciała reszta
podróżników i przygniotła mnie do osobnika.
Usłyszałam kilka jęków pod sobą.
- Cholera! - syknęłam. Jedynie tyle zdołałam
powiedzieć, a w głowie gromadziły mi się więcej brzydkich epitetów opisujące tą
sytuacje.
- Zoey? - usłyszałam znajomy głos obok mojej
twarzy.
- Shedow? - spytałam niepewnie.
- Tak myślę... - powiedział nabierając powietrza. -
chwilowo nie wiem, która kończyna jest moja.
- Złaźcie ze mnie! - usłyszałam bulwers w głosie
Han.
Dziewczyna podniosła się z taką siłą, że chłopaki i ja
sturlaliśmy się na ziemię. Ja byłam zadowolona bo mogłam w końcu zaczerpnąć w
płuca powietrza. A to mi było troche do życia potrzebne. Niestety reszta nie
miała tak dobrze jak ja bo powpadali na siebie i jęczeli jeszcze głośniej.
- Au... - jęknęłam.
Po
minucie wszyscy stali już na swoich nogach i rozmasowywali swoje obolałe
miejsca... mój biedny tyłek najbardziej ucierpiał, a tak prawie nic mnie nie
bolało. Pokręciłam głową aby rozmasować zbolałe kręgi. Dziwnie mi poszczykało,
ale poczułam ulgę pierwszy raz od początku misji poczułam się naprawdę
rozluźniona.
- Co wy tu robicie? - spytał Dylan gdy już wszyscy
zebraliśmy się w kupie.
Chester spojrzał na niego jak na idiote.
- To samo co wy.
To zbiło z tropu szefa misji.
- Ale to nasza misja. - upierał się przy swoim.
Przekrzywiłam głowę i spojrzałam na przyjaciela. Jego
zachowanie było dość dziwne. Niby wyglądał normalnie, ale mówił straszne
głupoty. Jakby zapomniał po co tu jesteśmy i co mamy robić.
- Co się mu stało? - spytałam pukając go w czoło, a
ten nic. Jedynie krzywo na mnie spojrzał. - Normalnie zacząłby wrzeszczeć.
Spojrzałam po towarzyszach.
Wszyscy mieli zakłopotane miny, więc coś było na rzeczy.
- No ten tego... - zaczął Greg.
- No wiecie... - objął moją szyję Lorenz.
- ... mieliśmy mały wypadek. - dokończył za niego
bliźniak, który uwiesił mi się na drugiej stronie.
- Wypadek? - dopytał Chris.
Spojrzałam na Shedowa i Hanię, którzy jako jedyni mogli
mi racjonalnie odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania.
- No bo Dylan wlazł w jakieś opary i teraz
zachowuje się... Dziwnie. - wyjaśniła Hanna.
- Ha. - zaśmiał się zakłopotany Chester - No to bez
niego jesteśmy pogrzebani.
***
Sznurowałam
buty na zimnej ziemi, gdy podszedł do mnie Shedow. W ciszy usiadł na przeciwko
i przyglądał mi się. Co chwilę zerkałam w jego stronę nie przerywając wiązania
obuwia. Dopiero kiedy skończyłam przesunęłam się do niego bliżej i złożyłam mu
na ustach krótki, ale bardzo wymowny pocałunek. Oparłam głowe o jego podbródek
i zaczęłam bawić się jego koszulkom.
Siedzieliśmy
tak w ciszy, oddaleni znacznie od naszych towarzyszy. Fajnie było spędzać czas
w gronie przyjaciół. Ale jak widzisz kich kolejny dzień pod rząd i to na misji
od której zależy przyszłość świata, to ten czas robi się strasznie irytujący.
Najpiękniejsze w tym było to, że był ze mną Shedow, który umilał mi ciężkie
chwilę. Tęskniłam za nim przez te ostatni dwa dni i wstydze się za to, że
martwiłam się o niego, a ani razy nie pomyśłam o innych.
- Chris opowiedział mi co się stało podczas waszej
nieobecności.
Odsunęłam się od niego.
- To tylko pare potworków. Zjadam je na śniadanie!
- wyszczerzyłam się.
Chłopak po kręcił głową.
- Jestem z ciebie dumny. - po tych słowach
zrobiło mi się cieplej na serduszku - I za to co robiłaś w czasie
"waszej" misji i za dobry plan.
Pocałował mnie w czoło.
- Ja tylko wpadłam na pomysł i wam go zobrazowałam.
Reszte wy dopracowaliście. - Miałam na myśli plan odzyskania kolejnego oręża,
który opracowaliśmy wspólnie 10 min temu.
- Jakby nie ten twój głośny charakter i głupie
pomysły nigdy byśmy go nie wymyślili. - powiedział masując mi nogę.
Przewróciłam oczami.
Dawno nie zbierało nas na pochwały. I w sumie nie lubie
takiego przymulania... to nie dla mojego ADHD. Shedow zauważył, że nie wiem co
powiedzieć i westchnął.
- Dobra chodź. - wstał nim zdążyłam zaprotestować.
- Zaraz zaczynamy.
Podał mi rękę. Ujęłam ją i pomógł mi wstać. Następnie
odwrócił się w stronę reszty i zaczął iść. Pociągnęłam go za rękę, a on wpadł
na mnie, obejmując mnie w tali.
Uśmiechnęłam się.
- Chwile poczekają. - Złożyłam na jego ustach
kolejny pocałunek ciągnąc go w stronę ciemności.
- Dylan idź, że prosto! - warknęłam w jego stronę
gdy znów chciała wejść w po czym korytarz.
- Przecież ide! - zaprotestował i znów chciał
zmienić trase.
Wzięłam go za fraki i twardą ręką prowadziłam go obok
siebie. Nie wiem w jakie opary on wszedł, ale zachowywał się jakby się naćpał.
- Jezu! - westchnął - jakaś ty nudna!
Powiedział wymachując mieczem. Miałam już go dość.
Najchętniej ogłuszyłabym go i zostawiła w jakimś korytarzu, ale jakby się
stracił to by poszło wszystko na mnie, a nie chciałam niepotrzebnej kłótni! Od
pewnego czasu próbuje grać troche bardziej ogarniętą osobę, ale puszczanie
kierownicy i wspinanie się na dach nie rokuje mi zbyt dobrze.
- W ogóle nie wiem po co dali mi ciebie do
szczęścia. – wymamrotałam pod nosem. - Musze cie niańczyć...
Chłopak wyszarpał się z mojego objęcia i przedrzeźniając
mnie zaczął iść przed siebie. Wzniosłam oczy ku niebu.
- Dzieciak.
Spojrzałam na mapę, aby sprawdzić, czy jesteśmy w dobrym
miejscu. Zmarszczyłam brwi.
- Sądzę, że znajdujemy się dokładnie pod jaskinią
wypełniona Kynokefalami. - miałam
na myśli stwory z tułowiem ludzkim i psimi głowami, które pomagały Hefajstosowi
w kuźni. - Dylan słyszysz?
Podniosłam
głowę, a jego nie było.
-
DYLAN! - krzyknęłam i pobiegłam w miejsce, w którym przed chwilą był.
- A
kuku! - wyskoczył na mnie z jakieś dziury i pociągnął w swoją stronę.
Straciłam równowagę i runęłam w jego stronę. Nagle ziemia osunęła się z naszych
nóg i zaczęliśmy koziołkować. Próbowałam wyhamować, chwytając ściany. Udało mi
się zaczepić dłonie o ścianę raniąc je, ale zatrzymałam się! I w tym momencie
uderzył we mnie Dylan, który wyglądał jak małe dziecko na zjeżdżalni. Krzyczał
ze śmiechu i ręce wyrzucił w górę. Podciął mnie i wylądowałam na jego kolanach.
Zjeżdżaliśmy spadem coraz stromszym. W końcu z przerażenia zaczęłam krzyczeć,
gdy przed moją twarz pokazała się jasna plama światła. Objęłam szyję Dylana
przerażona zbliżającą się śmiercią.
Krzyknęłam gdy wyrzuciło nas do góry. Już nie byłam taka głupia i użyłam mocy
aby wznieść się w powietrze, a biedny Dylan poleciał hen daleko. Usłyszałam
trzask. To był znak, że chłopak miał nieprzyjemne lądowanie, ale sam sobie na
to zasłużył. Psio podobne stwory przerwały swoją pracę - wykuwania jakiś
wihajstrów - i przyglądali się nam ni to z ciekawością, ani ze zdziwieniem.
Rozejrzałam się wokoło. Znajdowaliśmy się w wielkiej jamie, która
najprawdopodobniej została stworzona przez boga, bo od ścian biła przytłaczająca
moc. Jama miała wielkość sporego lotniska i co kilka metrów do sufitu zostały poprowadzone
wielkie, czarne rury, które działały jak wentylacja, która odprowadzała ciepło
od kraterów z lawą, gdzie pracowali Kynokefanie.
- Ja
chce jeszcze raz! - przez hałas młotów uderzających o metal, przebił się
radosny okrzyk przyćpańca, który wygramolił się z góry hełmów i zbroi. Po części
był w nie zaplątany i komicznie wyglądał z napierśnikiem na głowie.
-
INTRUZI! - krzyknął jeden z człekokształtnych.
Westchnęłam.
Przed wielką
rozrubą postanowiłam sprawdzić, czy znajdujemy się w naszym sektorze.
Wyciągnęłam mapę i sprawdziłam. Na mój chłopski rozum byliśmy w dobrym
miejscu.
Schowałam
mapę do kieszeni spodni i uśmiechnęłam się.
-
Polowanie czas zacząć. - mruknęłam do siebie odbezpieczając miecz.
***
-
Przestań tym wywijać! - krzyknęłam do chłopaka, kiedy ten chciał zrobić wiatrak
mieczem.
Ciężko mi
było latać, walczyć i jednocześnie utrzymywać naćpanego Dylana w powietrzu,
kiedy za nami bieg cały oddział psio-ludzi, którzy jakimś dziwnym trafem
potrafili chodzić po ścianach... to straszne!
Rozwaliłam
kolejną ścianę piorunem i przeleciałam przez dużą dziurę. Spojrzałam przez
ramie. Tylko pojedyncze osobniki się przez nią przedostały.
Dobrze.
Mam troche czasu -
pomyślałam.
Wyrzuciłam
ciemnowłosego w powietrze, aby wyciągnąć mapę i dwie sekundy później na powrót
go złapać. Spojrzałam gdzie jesteśmy.
- Usp.
Nie ta strona.
Zawróciłam i leciałam wprost w zapchaną dziurę. Znów rąbnęłam w nią piorunem i
wszystkie stwory, które się tam znajdowały wyparowały robiąc nam miejsce.
Gładko przebiłam się przez kolejną ścianę, tym razem zostawiając większą
dziurę, aby mogły szybciej wznowić swoją pogoń. Wlecieliśmy do kolejnej
jaskini, również wypełnionej człekopsami. Wleciałam pod sufit skalny, aby
rozejrzeć się dokładnie. Zauważyłam błysk stali i grupkę moich przyjaciół,
którzy bronili się przed napastnikami. Podleciałam do nich i puściłam Dylana,
który zwalił z nóg kilka potworów, które aktualnie atakowały Han i
Christophera.
-
Dłużej nie szło? - Krzyknął Chester pozbawiając głowy Kynokefa, która potoczyła
sie pod moje nogi.
- Przez
tego jełopa zgubiliśmy się. - wskazałam na miejsce, w którym przed chwilą był
Dylan. - Gdzie on jest?
Zrobiłam
wielkie oczy.
- ZOEY!
- blondynka zaczęła się na mnie wydzierać.
Usłyszałam
westchnięcie za sobą.
- Idę.
- coś delikatnego potknęło mnie w policzek, tuż przed zniknięciem.
Uśmiechnęłam
się, gdyż moje serduszko uśmiechnęło się na ten mały, delikatny gest Shedow'a.
Kopnęłam stwora, który usiłował się na mnie rzucić, a ten stratował kilu swoich
towarzyszy, robiąc miejsce następnym, którzy ciśli się pod moje
ostrze.
-
Wszyscy są? - spytał Shedow na powrót pojawiając się z Dylanem.
Chris
wzleciał do góry, aby policzyć stan naszej grupy.
- Nie
ma jeszcze Lore...
Jego monolog
przerwał głośny wybuch, a zaraz po tym trzęsienie ziemi. Z sufitu, zaczęły
kruszyć sie kamienie, aż w końcu zaczął się zawalać. Wszyscy rzuciliśmy się do
ucieczki, lecz kamienie były szybsze. Psio-stwory raz po raz zostawały
przygniatane ścianami wulkanu. My unikaliśmy tego. Ja kruszyłam skały
piorunami, a w tym czasie Hanna tworzyła nad nami klatkę z zielska, która miała
nas ochronić przed sufitem. W końcu wielki głaz wielkości boiska footbolowego, przygniótł
nas.
Światło
zgasło.
- A wy
co lenie? - z pomiędzy głazów i gałęzi usłyszałam głos Lorenza.
Słup światła
zalał nas, gdy bliźniak przeciął gałęzie robiąc "okienko", w którym
pokazała się jego uśmiechnięta mordka. - Czas trochę popracować leniuchy! Nie
po to was zabrałem na misje byście się obijali!
Powiedział i
gładko powiększył dziurę jednym cięciem.
- Śmiem
Cię poinformować - usłyszałam głos Dylana - że to JA pozwoliłem uczestniczyć
TOBIE w tej misji. Jak na razie sprawiasz same problemy!
Chłopak
pozbierał się z ziemi masując zakrwawione miejsce na czole. Musiał oberwać
kamieniem, ale jak widać to przywróciło mu zmysły i na powrót pojawił się
zrzędliwy gbur! Za którym tak tęskniłam!
Bliźniak
wyciągnął nas z klatki.
Wychodząc
ujrzałam istne pobojowisko. Wszędzie walały się kamienie i martwe ciała
psu-ludzi. Makabryczny widok, naprawdę.
-
Kasmir powiedział, że już się zaczęło. - powiedział bliźniak
- Co? -
zapytał nie do końca ogarnięty Dylan.
Najwyraźniej
nic nie pamiętał z czasu, kiedy był "naćpany".
-
Próba.
***
- Jeny
jak długo jeszcze? - jęknęłam odrywając głowę z ramienia Shedow'a.
Spojrzałam przez
"okno" na pracującego Gregorego. Pracował przy kowadle i uderzał
młotem o rozżarzony metal. Nie mam
pojęcia o co chodziło, ale towarzystwo Boga Kowali nie wróżyło najlepiej.
Braciszek siedział na wielkim wymyślnym tronie zrobionym z broni, zbrój i
innych podobnych wihajstrów. Miał zniekształconą, brodatą twarz, a zamiast nogi
posiadał jakieś zmechanizowane dziwactwo. Oprócz niebieskiego uniformu
mechanika Hefajstos nie miał nic na sobie, co było obrzydliwe, bo przyjął
postać jakiegoś obleśnego mechanika, który dłubał na zmianę w nosie i uszach.
Nie dziwię się, że Afrodyta, uciekła od niego do Aresa, chodź jeszcze go nie
poznała to i tak wiedziałam, ze będzie bardziej ogarnięty niż Hefajstos... i na
pewno przystojniejszy... W sumie tak mówili w obozie. Jeszcze nie miałam okazji
poznać swoich starszych braci i sióstr. Przydałby się zjazd rodzinny.
Chciałabym to widzieć.
- Ile
tu już siedzimy? - zapytał Chris, który co chwilę zadawał te samo pytanie i
przypominał mi osła ze Shreka "daleko jeszcze? ".
- To
będzie drugi dzień. - powiedział Dylan łapiąc miecz, który zleciał mu z czoła i
na nowo ustawił go tak aby się trzymał.
Jęknął
niezadowolony Lorenzo, który od niechcenia rzeźbił w kamieniu jakieś
ryciny.
- To
jest jego trzecia i ostatnia szansa - powiedział poważnie Kasmir wychylając się
z okna i w skupieniu przyglądając się poczynaniach Gregora. - Taki był warunek
Hefajstosa. Miał trzy szanse aby wykuć rzecz, która pomogłaby mu wyciągnąć broń
wtopioną w serce wulkanu. Miał wybrać ze stu rodzaju stopów, odpowiedni, który
dałby radę uwolnić broń z wulkanu. - westchnął odwracając się w naszą stronę -
jeśli teraz mu się nie uda, to nici z ratowania świata.
Taki
śmiertelnie poważny ton głosu nie pasował do bliźniaka, a powtarzał tą
melodramatyczną kwestię już, któryś raz z kolei, jakby chciał pokazać powagę sytuacji.
To i bez niego jest straszne, a on jeszcze pogarsza sprawę! Za grosz
przyzwoitości.
Westchnęłam
bezradnie.
- Jak
myślicie - powiedziałam od niechcenia - który z nas będzie następny? -
spojrzałam po wszystkich twarzach.
Większość osób zwiesiło głowę, zaniepokojone tą myślą. Oczywiście nikt nie
chciał być kolejny. Za wielkie brzemię zwisa na tak młodych herosach, którzy
nawet nie wiedzą jeszcze co to prawdziwe życie... Jedni nawet nie byli
pełnoletni. Brutalne. Ale na wojnie tak jest: smutek, walka, śmierć - to
nieodwracalna kolej rzeczy.
Shedow
przytuli mnie.
Jedno jest
pewne. - pomyślałam - Nie
mam zamiaru dać komuś odejść, prędzej ja wyzionę ducha niż ktoś inny.
- Skończył. - z ciszy wyłoniły się tylko te dwa słowa.
- Skończył. - z ciszy wyłoniły się tylko te dwa słowa.
Wszyscy poderwali
się z miejsca aby podbiec do okienka. Przeskoczyłam przez kamienną ściankę i
usadziłam na niej swój tyłek aby nie zasłaniać innym widoku. Hania poszła w
moje ślady, a chłopaki górowali nad nami.
Gregory z
wody wyciągnął metal na kształt jakiegoś dzbanka umieszczonym na metrowym
pręcie. Zmarszczyłam brwi zdziwiona tym widowiskiem.
-
Baran! - wymamrotałam.
- Co on
chce zrobić z tym wihajstrem? - zapytał Chris.
Widać, że
przejął pałeczkę głupich pytań od Chestera. Musze zapamiętać, aby ograniczyć
przebywanie z nim, aby jego głupota nie przeszła na mnie. Mam dość własnej!
- Co on
kucharka? - parsknął Lorenz.
-
Przecież miał to rozwalić! - zbulwersował się Chester.
Chłopacy
zaczęli spekulować, nad poczynaniami Grega. ?Jeden przez drugiego przekrzykiwał
się co zrobią mu jak go dorwią.
Przez
harmider głosów, usłyszałam ciche słowa Han.
- Nie.
- szepnęła wpatrując się jak zaczarowana w chłopaka - On nie miał tego
rozwalić...
- Tylko
wyciągnąć broń znajdującą się w wulkanie. - dokończył za nią Dylan.
Para
spojrzała na siebie. Pod wpływem ich wzroku temperatura w powietrzu podniosła
się. Lecz nie trwało to zbyt długo, gdyż dziewczyna odwróciła głowę.
- A
jak...
- Chce
użyć lawy do stopienia skały - przerwał mi Shedow - Dlatego wykuł dzbanek, na
stalowym "kijku".
Uśmiechnęłam
się szeroko. Odwróciłam głowę i cmoknęłam głośno Sheda w policzek.
- Mój
mądrala! - usłyszałam dźwięk " dławienia się ". Han udawała, że
wymiotuje widząc nasze pieszczoty. - Głupek. - syknęłam i aby jej jeszcze
bardziej obrzydzić całą tą sytuację, pocałowałam mojego chłopaka w usta.
nie trzeba było
czekać długo na jego reakcje. W końcu to facet, a każdy facet jest taki
sam.
-
Glonojady - szturchnął mnie Kasmir. - Skończcie czyścić sobie ząbki i patrzcie.
Zaczyna.
Odwróciłam
głowę w momencie, kiedy Greg, wylewał na skałę cieknącą lawę. Wstrzymaliśmy
oddech. Powoli skała zaczęła się topić i kruszyć, ale teraz zostało jedno
pytanie. Czy lawa nie naruszy broni? Bo jeśli tak to mamy przekichane.
Syn
Hefajstosa, pracował przez cały czas w pełnym skupieniu. Krople potu malowały
swoją drogę na brudnej od sadzy i dymu skórze. Chłopak przez ostatnie dwa dni
pracował bez odpoczynku. Musiało go to strasznie wymęczyć.
Po wiekach "uwalniania",
broni w końcu usłyszeliśmy głuchy brzęk spadającego metalu na podłogę. W tym
samy m momencie młody kowal upadł na ziemię, oddychając ciężko. Hefajstos
powstał zr swojego tronu i zaczął przemawiać do swojego o syna. My nie
słyszeliśmy słów, gdyż znajdowaliśmy się w magicznej bańce, która pozwalała nam
tylko oglądać co się dzieje na dole... coś ja lustro weneckie.
Gdy Hefajstos
zniknął, a Greg uniósł w górę kciuk, wszyscy wybuchliśmy okrzykiem
radości.
- Mamy
kolejną broń! - krzyczeli razem bliźniacy.
- Temu
skurczybykowi się udało!
-
Chodź. - szepnął Shedow dając znać głową Chrisowi, aby szedł z nami.
Zsunęłam się
z balustrady i zaczęłam spadać w dół. Bariera zniknęła zaraz po odejściu
Hefajstosa, więc nie musieliśmy bezczynnie tkwić w miejscu.
Przyśpieszyłam i znalazłam się obok wycieńczonego olbrzyma.
- I jak
mi poszło? - wysapał.
Wyglądał jak
wrak człowieka. Miał podkrążone oczy i był wycieńczony.
Obok mnie
zmaterializował się Shedow, a zraz po nim Chris. Chłopaki pomogli mu usiąść.
Szturchnęłam go w ramię.
- Jak
jeszcze raz będziesz mnie tak straszyć, to osobiście skopie Ci tyłek! -
wydarłam się na niego.
-
Ładny, ładny. - zagwizdał Chris, podnosząc wielki srebrny młot, z rękojeścią
zrobioną z kolorowych nitek. - i cholernie ciężki. - Chłopak musiał go trzymać
w dwóch rękach.
- Lawa
się rusza! - krzyknęła Han, schodząc z resztą po "wiogronowych"
schodach, które stworzyła.
Spojrzeliśmy
na lawę, która zaczęła wyżerać jakieś znaki w podłodze.
" Niech
mąż, który serce ma otwarte,
przybędzie na
skrzydłach wiatru
do dróg,
gdzie wrota stoją otwarte "
Jeju! Jeju! Jeju!
PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM< PRZEPRASZAM!!
Wiem musiałyście na notke czekać prawie 2 miesiące! Czuje się za to naprawdę okropnie! Jak jędza większa niż Zoey i Rikki razem wzięte!
Naprawdę was przepraszam!
A że ostatnim razem pojawiłam się na blogu w zeszłym roku, chciałam was serdecznie poinformować i zaprosić! na mój nowiutki blog!! :D Niedawno pojawił się na nim Rozdział V!!
Ps. Przepraszam za pojawiające się błędy, ale po prostu byłam zmęczona ;)
Data kolejnej notki jest bliżej nieokreslona, gdyż mamy pewien problem z "komunikacją", ale
trzymajcie kciuki za rychłe pojawienie się kolejnego rozdziału!! :D
A ramach moich stokrotnych przeprosin, Panowie ładnie zatańczą xD
A ramach moich stokrotnych przeprosin, Panowie ładnie zatańczą xD
https://www.youtube.com/watch?v=QJV62zeUVDE
Pozdrowienia!
Bujka ;**
Opłacało się czekać. :)
OdpowiedzUsuńSuper blog, zaciekawiło mi to wszystko *_*
OdpowiedzUsuńMogłabyś zerknąć do mnie? :)
http://s3condbreathe.blogspot.com/
Świetne <3
OdpowiedzUsuń