piątek, 26 grudnia 2014

ŻYCZENIA <3

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chcemy życzyć Wam zdrowia, szczęścia, pomyślności, sukcesów, uśmiechu na twarzy i wszystkiego co sobie życzycie <3 Najlepiej spędzonego Sylwestra i pięknego Nowego Roku ^^
Z poważaniem: Zuza, Pati i Dominika <3

P.S:. Nie zabijcie mnie ale rozdział się opóźni z powodów rodzinnych i zdrowotnych. :)

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział sześćdziesiąty ósmy

Susane:
O mój Boże! A może to jednak nie na miejscu? Mniejsza z tym, każdy jeden, najmniejszy mięsień dawał mi o sobie znać. To jest obóz tortur czy jak? Nigdy nie przepadłam za żadną aktywnością fizyczną i gdyby nie usilne błagania dziadków bym choć trochę się rusza, ból byłby za pewnie jeszcze gorszy. Od razu po powrocie z treningu poszłam wziąć prysznic, a teraz leżałam w samym ręczniku na tym pewnie strasznie drogim łóżku i umierałam w mękach.
-Proszę- nosz kurde! Tylko tego mi brakowało!
-Co to do diabła jest?- spojrzałam podejrzliwie na buteleczkę.
-Ambrozja, pomoże Ci, uwierz mi.
-Niby dlaczego miałabym Ci wierzyć?
-Bo jestem twoim ojcem?- w jego głosie brzmiała nadzieja.
-Och... Błagam Cię, chyba sam nie wierzysz w to co mówisz. Ty nie jesteś moim ojcem Hypnosie, jesteś jedynie człowiekiem, który mnie spłodził i w ten sposób zmarnował życie mojej mamie- uniosłam na niego wzrok i z przyjemnością zobaczyłam na jego twarzy ból.
-Dlaczego tak mówisz? Kochałem ją i kocham Ciebie- usiadł nieproszony na łóżku... Chwila, to jego łóżko! Niech to szlag! Przynajmniej w pewnej odległości ode mnie.
-A to ciekawe. Kochałeś ją? To dlaczego jej to zrobiłeś, dlaczego na to pozwoliłeś?- miałam do niego o to ogromny żal. Nienawidziłam go zanim go jeszcze poznałam, mojej mamie by nic nie było gdyby nie on... i ja.
-Naprawdę nie rozumiem o co Ci chodzi. Twoja mama wiedziała o mnie, powiedziała, że rozumie, że odejdę, ona się z tym pogodziła. Jeśli chodzi o to, że Cię nie odwiedzałem, to prosiła, żebym nie interesował się nią, tylko miał oko na Ciebie, kiedy wyśle mi wiadomość i to robiłem- jak ja go nienawidzę!
-Serio? naprawdę myślisz, że mnie to interesuje? Pozwoliłeś na to! Rozumiesz?! Gdyby nie ty ona nadal by żyła! Bogowie i ich pierdolona chęć posiadania taniej siły roboczej!- wstałam i nie zważając na to, że jestem w ręczniku krzyczałam na niego.- Jesteście tak leniwi, że nawet nie chce wam się dokończyć tej głupiej wojny! Wysyłacie na pewna śmierć niewinnych herosów, bo są waszymi dziećmi? Pewnie teraz oczekujesz ode mnie, że ja również dołączę do tej walonej bandy głupców, zapatrzonych w rodziców?! Gdy tylko nauczę się bronić ucieknę stąd i ukryje się z dziadkami! To oni byli moimi rodzicami od śmierci mamy! A ty miałeś mnie w dupie! I nadal masz, potrzebujesz tylko mojej klątwy!- czułam na policzkach łzy, ale nie zwracałam na nie uwagi. W mojej pamięci nadal ukazywał się obraz mnie ubranej w najlepsza sukieneczkę, przemierzającą korytarz szpitala z dziadkami.- wyjdź  stąd i nigdy więcej nie waż się nazywać moim ojcem.
Poszłam do garderoby, szybko coś na siebie narzucając i wyparowałam ze świątyni. A niech go Hades pochłonie! Przemierzałam obóz z mokrą głową i rozszalałymi myślami. Nie znałam go na tyle by zaszyć się w jakimś zaciszu, a nie miałam ochoty na ponowną wycieczkę. Nie wiedziałam nawet dlaczego moje nogi pokierowały mnie na pustą salę treningową. Weszłam do niej i ustawiłam kilka manekinów w półkolu, postanawiając wypróbować różne rodzaje broni. Chester mówił by sugerować się 'boskim rodzicem', ale ja przez całe popołudnie nie znalazłam nic, co by mi odpowiadało. Podeszłam do szafy z bronią i wyciągnęłam miecz. Ciężki, nawet bardzo, ale pomimo mojego bólu podeszłam do manekinów i zaczęłam w nie uderzać. Ała! To nie to. Łuk, włócznia, noże, sztylety, miecze jednoręczne, dwuręczne, krótkie, długie i jeszcze długa lista broni, z których żadna mi nie pasowała! Dlaczego jestem akurat potomkiem Hypnosa? Zrezygnowana padłam na podłogę i przekręciłam się na plecy. Chwila, czy tam ktoś siedzi? Momentalnie usiadłam i spojrzałam na intruza. Nie odzywał się, tylko przyglądał.
-Czego chcesz?- oboje się sobie przyglądaliśmy, nie ruszając się.
-Z jakiego obozu jesteś?I boski rodzic- prychnęłam.
-Mi również miło pana poznać. Zeus i niejaki Hypnos- nie miałam siły na walkę z nim. Nawet słowną, byłam za bardzo wycieńczona.
-Ile już trenowałaś?- pomiędzy jego oczami pojawiła się kreska.
-Nie wiem. Od rana miałam treningi grupowe i potem jeszcze indywidualny, no i teraz. Czy to ważne?- byłam zła. Nawet się nie przedstawiał, a mnie wypytał o każdy szczegół.
-Źle to robisz- wskazał głową na manekiny.
-To co? Mam brać bronie do dłoni i czekać, aż któraś zaświeci?- spojrzałam na niego z pogardą.
-Oczywiście, że nie! Wstań- nie ruszając się, obserwowałam jak się podnosi i schodzi z trybun.
-Uważasz, że będę słuchała człowieka, którego nie znam nawet imienia?- już stał obok mnie.
-Shedow, syn Nyks, obóz Zeusa. A teraz wstawaj i bez gadania. Moją bronią są noże, więc i ty spróbuj- i wyciągnął w moją stronę, widziałam z jaką niechęcią to zrobił.
-Ślepy jesteś? Już próbowałam, nie nadaje się do walki- nadal siedziałam, nie zamierzałam wstawać, tylko po to by mu udowodnić, że nie nadaje się do walki.
-Wstań, bo ci pomogę- spojrzał na mnie 'groźnym' wzrokiem.
-Och daj spokój, nie mam siły. Daj mi spać!- położyłam się na parkiecie, by dać choć odrobinę odpocząć mięśniom.
-Wypij to- postawił przy mojej głowie buteleczkę... czegoś...
-Co to?- odwróciłam głowę by móc obserwować złoty pojemnik. Chwila! To ten płyn jest złoty.
-Ambrozja, wzmocni cię- serio?
-Jesteś już drugą osobą dziś próbującą mi to wcisnąć. Jeśli Hypnosa można uznać za osobę- wymruczałam pod nosem.
-Ach... To dlatego tutaj przyszłaś i się katowałaś? Tatuś wkurzył? Co, dał szlaban?- momentalnie się podniosłam.
-NIE NAZYWAJ GO MOIM TATĄ!!!- zobaczyłam jak się kuli.
-Wypij ambrozję! Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego co robisz? Jesteś wycieńczona i jeszcze używasz swojej mocy?- spojrzałam na niego jak na debila.
-Nie użyłam jej- przecież bym coś poczuła.
-Tak? To dlaczego do mojej głowy wdarł się wrzask? A prawie upadłem dlatego, że ledwo na mnie głos podniosłaś?- użyłam mocy? Wyciągnęłam przed siebie ręce i zaczęłam je oglądać. obracając nimi.- Nie musisz do tego używać dłoni, to twój umył. proszę wypij ambrozję, bo znowu wylądujesz w szpitalu- to podziałało. Szybko opróżniłam buteleczkę i poczułam się jak nowo narodzona. Wstałam i podeszłam do Shedowa.
-Pokaż ten nóż i daj mi spać- wyciągnęłam dłoń, w której zaraz pojawił się metal. Stanęłam twarzą do manekinów i gdy już prawie miałam rzucać, ręka chłopaka mnie zatrzymała.
-Nie tak, stań w lekkim rozkroku, wymierz dokładnie, dostój broń do dłonie, zważ ją, dobrze, a teraz skup się, nie myśl o niczym innym tylko o celu- starałam się robić wszytko tak, jak mi radził i rzuciłam. Zamknęłam oczy, czekając na charakterystyczny dźwięk uderzenia metalu w podłogę, zamiast niego, usłyszałam tylko krótki tępy odgłos.- Spójrz.
Otworzyłam oczy i ujrzałam nóż w manekinie, delikatnie dalej od mojego docelowego celu.
-To przypadek.
-Przekonamy się- i podawał mi kolejne noże, a ja rzucałam nie wierząc własnym oczom.
-Dobrze. spróbujmy jeszcze z tym- podszedł do szafy z bronią i przyniósł dwa, jednoręczne miecze.- Trzymaj.
Jakie one są ciężkie! Ale nie sprawiało mi to problemu, wręcz z tego ciężaru czerpałam siłę. Shedow wyciągnął własny oręż i stanął na przeciwko mnie. Dopiero jak się ustawił dotarło do mnie, że mam się z nim zmierzyć. nie miałam nawet czasu by zaprotestować. Natarł, ale ja cudem zdołałam zablokować jego atak.
-Daj spokój, odkryłam swoją broń!- ale on nie słuchał. Więc przestałam się starać, by przestał, a zaczęłam starać się walczyć. Po kilku minutach, w ciągu których nabawiłam się siniaków w końcu dał mi spokój.
-Spróbujemy jeszcze z czymś- zabrał mi miecze i ruszył do szafy.- To bō, japońska broń, skoro atrybutem Hypnosa jest laska, to powinno się nadać. Spróbuj na manekinach- kij był minimalnie za długi, ale złapałam go w połowie długości i zaczęłam atakować po kolei manekiny. Idealnie leżał w moich dłoniach.
-Łał... Jest świetny, ale będę walczyła mieczami,i i nożami,, ale nim też nauczę się walczyć- przyjrzałam się bō, które pasowało do mnie, ale było zbyt wymagające na walkę wręcz.- Skąd wiedziałeś?
-O czym?- zapytał Shedow, odbierając ode mnie broń.
-O tym, że poradzę sobie z nożami- wpatrywałam się w tył jego głowy.
-Przeczucie. Teraz idź spać i nie pij ambrozji przez najbliższy dzień, bo wybuchniesz- i tak po prostu odszedł. Po chwili i ja wyszłam z sali ku świątyni Hypnosa. Szybko wzięłam prysznic i wskoczyłam do łóżka. Jeszcze tylko zerknęłam na wyświetlacz budzika, który wskazywał 3:29.
***
O matko! Jak mi się chce spać! Przekręciłam się na drugi bok i spojrzałam na budzik. 10:48 nie jest jeszcze tak późno, można jeszcze chwilkę pospać. Kiedy już po znowu miałam się przekręcać, nagle doznałam olśnienia. PRZECIEŻ JA MAM TRENING! Szybo przebrałam się i wybiegłam ze świątyni. Wpadłam zdyszana na salę treningową wprost na Chestera.
-Prze... pra... szam... za spóź... nie... nie- ledwo dyszałam.
-Zostałem o tym poinformowany. Jako córka Hypnosa, musisz się nauczyć panować nad swoim snem.- czy kiedyś przestaną nazywać mnie córką Hypnosa? - Słyszałem również, że w końcu wybrałaś broń, dwa miecze jednoręczne, noże i bō, prawda?- spojrzał w końcu na mnie, odrywając wzrok od walczących na matach.
-Tak, ale postanowiłam walczyć tylko mieczami i nożami, bō będę doskonalić i używać w razie potrzeby- czekałam na dalsze jego rozkazy.
-Po południu masz pójść do domku Hefajstosa i zlecić wykonanie oręża, na razie miecze i noże, a teraz wybierz broń i na matę. Reszta grupy ma już za sobą instruktarz, więc osobiście ci go powtórzę, a później dobiorę jakąś parę do walki- szybko udałam się do szafy. Szybko dobrałam dwa ciężkie miecze i zestaw noży do rzucania. Chester wyjął swoją broń i rozpoczął się trening.


Mam ochotę schować się pod ziemię, za to, że dodaje taki rozdział. Naprawdę przepraszam, ale nie mam czasu by go poprawić, a najlepiej napisać od nowa obiecuje, że kolejny będzie po pierwsze dłuższy ( bo na to zasługujecie) i mam nadzieję ciekawszy.
Ach... i jeszcze jedno! Wesołych Świąt Bożego Narodzenia! Dużo prezentów pod choinką, dobrego jedzonka, które zamiast w dupę, pójdzie w cycki, no i żeby były BIAŁE!
Pati ;)
P.S.: Tak wiem, że rozdział się kupy nie trzyma... 

środa, 19 listopada 2014

Rozdział sześćdziesiąty siódmy

Pheonix:

Byłam przerażona. To co się działo wcześniej i to jak przerażona wtedy byłam nie mogło konkurować ze strachem, który czułam kiefy zobaczyłam ten napis. Baliście się kiedyś o osobę, którą kochacie ponad życie? Wiecie co to zauczucia, kiedy wasze serce pęka na miliony drobnych kawałeczków próbując chociaż jednym odłamkiem połączyć się z ukochaną osobą? Jeśli wiecie to możecie być pewni, że łączę się z wami w bólu, jeśli nie - nie polecam tego uczucia.
Przez cały czas siedzę jak na szpilkach, w sumie rzadko kiedy siedzę. Ledwo opadnę na kanapę, znów się podrywam i zataczam kółka po salonie. Dzieciaki śmiały się, że jeszcze trochę i wydepczę taki okrąg zupełnie jak w kreskówkach. I chyba byłam blisko tego celu. Bynajmniej miałabym zajęcie. Kilku starszych herosów zajęło się tym wypalonym napisem, satyrzy posadzili nową trawę, która natychmiast urosła tak, że zrównała sie z resztą trawnika. Mimo tego co mi wmawiała Zoey i co mówił Shedow nie byłam w stanie uwierzyć, że tu NIE chodzi o Rikera. Bałam się. Tak cholernie się bałam. I nadal boję. To wszystko jest bez sensu. Nawet moje myśli są bez sensu. Wszyscy inni myśleli, że chodzi o Aidena, i że to sprawka Ziry. Myśleli tak bo nie wiedzieli, że syn Proscilli uciekł od niej dawno temu, nie wiedzieli jak ważny jest w tej wojnie. Nie wiedzieli, że jest dzieckiem bliźniaczki Posejdona.
Chodziłam szybkim krokiem w takim schemacie kanapa-salon-kuchnia-okno-ganek-kanapa-salon-kuchnia-okno-ganek. Wydawało mi się dziwne, że tego dnia kiedy dostałam list od taty z wiadomością od Rikera dostałam również wiadomość od Priscilli wypaloną na moim własnym pięknie zadbanym trawniku.
Ponownie rozważałam wszystkie możliwości kiedy drzwi otwarły się z głośnym hukiem.
-Nie słyszysz, że pukam? - mówi Dylan na wstępie.
-Przepraszam, zamyśliłam się. - odparłam zatrzymując się pośrodku salonu.
-Okej. Słuchaj, jest sprawa. Odwołali nam treningi z młodocianymi w ramach wycieczki "krajoznawczej" po bezpiecznym terenie obozu.- powiedział uśmiechając się jedynie jednym kącikiem ust. - pomyślałem więc, że może chciałabyś iść ze mną na trening na świeżym powietrzu. Pobiegalibyśmy chwilę po lesie, powspinali na drzewa, walczyli na kije. Co ty na to?
Jęknęłam opadając ostentacyjnie na kanapę.
-Przepraszam ale nie mam dzisiaj ani siły ani ochoty na nic co wymieniłeś. Znaczy wiesz, z chęcią skopałabym ci tyłek podczas walki ale to wymaga myślenia a mój mózg jest zdolny teraz do przetworzania tylko jednej informacji.
Szatyn spojrzał na mnie spode łba i zaczął monolog.

Na nic zdały się moje protesty, po upływie godziny truchtałam naburmuszona za rozpromienionym Dylanem w stronę lasu.
-No tak. Po co siedzieć na dupie przed telewizorem i pić herbatę skoro można udawać małpe i wspinać się na drzewa. - skomentowałam po jakimś czasie.
-Ale za to będziesz piękną i wysportowaną małpą.
-Jest tylko jedno ale: jestem sukubem.
-No i? Sukub nie sukub ale treningi mają tu wszyscy.
Kłóciłabym się. Ale nie odzywałam się więcej w tej sprawie, tylko wyprzedziłam go i teraz to Dylan biegł z tyłu. Co jakiś czas zwalniałam, żeby mógł mnie prześcignąć i tak mijaliśmy się w milczeniu podczas biegu dopóki nie zaczęło się ściemniać.
-Wracajmy już. - powiedziałam zaniepokojona. Byliśmy bardzo daleko od obozu, nie jestem nawet w stanie powiedzieć jak bardzo ale z powolnego drżenia mięśni może wynikać, że ponad 20 kilometrów na pewno. Taki dystans przebiegam bez zadyszki, która teraz również się nie pojawiła. Zaczęło się ściemniać, było chłodniej, coraz bardziej zagłębialiśmy się w las.
Stanęłam przy jednym z drzew lecz Dylan nadal biegł.
-Dylan stój! - krzyknęłam. Odwrócił się w moją stronę niczego nie rozumiejąc.
-Dylan, proszę. Wracajmy.
-Nie możemy teraz zawrócić. - powiedział kręcąc głową.
-Dlaczego? - patrzyłam na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
-Jesteśmy już tak blisko. Nie możemy zawrócić. Nie możemy zawrócić. - powtarzał gorączkowo.
-O czym ty mówisz do cholery? - już prawie krzyczałam. Coś się działo z Dylanem, tylko co... Myśl, myśl.
Jesteśmy poza granicą (chyba), poza tarczą (napewno).
Dylan stał z rękami wzdłóż tułowia. Patrzył na mnie niepewnie. Zbliżyłam się do niego. Jego oczy miały ten sam ciepło czekoladowy  odcień co zawsze. Tylko, że... To nie był Dylan.
Odwróciłam się i chciałam pobiec w strone kampusu. Gdybym tylko zdołała uciec.. Niestety osoba przejmująca wygląd bruneta złapała mnie silnie za rękę, tak, że aż na nadgarstku odcisnęły mi się palce. 
-Puszczaj!- wrzasnęłam próbując się wyrwać. Napastnik odwrócił mnie do siebie tyłem i zacisnął dłoń na moich ustach.
-Tylko nie wrzeszcz. - wyharczał. Miał niski, nieco ochrypły głos. Zganiłam się w myślach za to, że ten głos tak bardzo mi się spodobał. Chłopak nie robił sobie nic z tego, że gryzę go w palce, ślinię mu wewnętrzną stronę dłoni i kopię (niestety nie mogłam wywinąć nogi tak wysoko aby kopnąć go w krocze). Zaciągnął mnie za najbliższe drzewo i oparł mnie o nie plecami. Oczy rozszerzyły mi się na widok prawdziwej twarzy mojego "napastnika". Kiedy uśmiechnęłam się, on nie zdejmując ręki z moich ust odwzajemnił uśmiech i przyłożył palec wskazujący do swoich ust. Oczy iskrzyły się mu pożądaniem. Rzadko wspominam o tym jak pozyskuję energię, ale chyba każdy z was wie, że sukuby czerpią energię życiową z seksu. A Riker jako syn Priscilli - złej bo złej ale jednak boginii - miał tej energii trochę więcej więc spokojnie mógł mi trochę oddać. Gdybym przespała się ze śmiertelnikiem, nie skróciłabym mu życia i nie skaziła duszy. Byłam tylko półsukubem i oprócz seksu miałam inne źródła życiowe.
Zdjął rękę i przesunął ją na wgłębienie w talii. Pogładziłam kciukiem jego mocno zarysowaną szczękę i zbliżyłam swoją twarz do jego twarzy. Patrzyliśmy sobie w oczy. Topiłam się, znikałam w tych dwóch cudnych kolorach - niebieskim i brązowym. Riker przegryzł wargę. Gorąc wędrował tam gdzie jego ręce. Jego dotyk palił mi skórę. Rzuciłam się na niego w zachłannym pocałunku przez co potknęliśmy się i przeturlaliśmy po ziemii. Zaczęłam się śmiać ale uciszył mnie znów całując.

**

Jeszcze rano się bałam. Ale kiedy go zobaczyłam.. Całego i zdrowego kamień spadł mi z serca. Tu nie chodziło o niego. Bynajmniej tyle mi powiedział. Ale ten napis mógł również oznaczać, że Priscilla wie gdzie Riker przebywa i wie jak do niego dotrzeć. Jeszcze nie dotarła do niego ale to pewnie tylko kwestia czasu. Musiał się ukryć. Nie miał pojęcia co zrobi ze sobą podczas wojny, zresztą ja nie chciałam o tym myśleć. Wiedziałam, że ja będę musiała stanąć do walki jeśli takowa nadejdzie. Ale Riker nie był szkolony. Był gorzej niż wyrzutkiem. Nawet Shedow nie miał tak źle. W sensie, tak, był powszechnie nienawidzony przez długi czas ale Riker nie jest narwżony na herosów tylko na Bogów. A skoro jest potrzebny Priscilli to albo trzeba go zlikwidować albo przygarnąć do obozu. Bałam się, że to pierwsze ponieważ mniejsze ryzyko, że ostatecznie zadziała na naszą niekorzyść. Nic nie będą ich obchodzić przekonywania typu "On mnie kocha, nie zrobiłby mi tego". Dla nich miłość to nic. Rodzą dzieci tym, których chwilowo kochają. Śmiertelnicy umierają a bogowie nie. Muszą znosić śmierć bliskich i już po tysiącu lat są na to nieczuli. Bynajmniej niektórzy. Reszte to boli tak samo jak za pierwszym razem. Część z nich już się przyzwyczaiła, że ludzie są, umierają, są inni. Nie zrozumieją tego, że my chcemy umrzeć razem, przeżyć wszystko wspólnie, kochać się, kłócić i godzić. Bo nie ma powodów do miłości.. Ale jesteśmy tylko niedoświadczonymi młodymi ludźmi, co możemy wiedzieć o życiu i miłości. Co ICH, nieśmiertelnych obchodzi jedna  miłość, która jest nad życie? Co ICH obchodzi, że też mamy uczucia, potrafimy kochać mocniej i intensywniej od nich? Jesteśmy głupcami, myśląc, że ich to będzie obchodzić. A ta głupota by nas zgubiła. Skończyłaby to, co nawet się na dobre nie zaczęło.

**

Wróciłam do obozu kiedy było już ciemno. Dzieciaki spały na górze, na straży w salonie czatował Hasta. Niespokojnie kręcił się niedaleko drzwi i skomlał. Kiedy tylko nacisnęłam klamkę zamruczał głośno i potarł łbem moje biodro. Martwił się. Nigdy nie zostawiłam go samego na tak długi czas, wszędzie chodził za mną. Miałam wrażenie, że jego pysk wykrzywia najpiękniejszy uśmiech kiedy podrapałam go po uchu.
Położyłam się na kanapie w salonie i zasnęłam z Hastą w nogach. Na szczęście kanapa pomieściła nas oboje chociaż jak on się rozłoży to jest dużo większy ode mnie. Przez całą noc nic mi się nie śniło ale czułam się przyjemnie bezpieczna i odseparowano od jakichkolwiek niebezpieczeństw.


*************
Przepraszam za zwłokę, nie miałam weny i czasu. Teraz zmieniła się trochę sytuacja, przez jakiś czas Dominika nie będzie pisała rozdziałów a reszta będzie się pojawiała raz na dwa tygodnie (tak mniej więcej).
Pozdrawiam <3
Zuza

środa, 8 października 2014

Rozdział sześćdziesiąty szósty

Susane:
Kiedy ten mały potworek w końcu mnie zostawił marzyłam o chwili dla się, marzyłam o tym by stąd uciec, nie patrzeć juz na tych pogrążonych w chorobie ludzi. Chciałabym, żeby to wszytko okazało się snem, ale rzeczywistość nie dawała mi złudzeń. Kiedy nikt nie zwracał na mnie uwagi wstałam pragnąc choć na chwilę zapomnieć o tym gdzie jestem, co robię i pozwolić sobie na płacz. Nienawidziłam płakac, a jeszcze bardziej nienawidziłam kiedy ktoś widział jak to robiłam. Pomimo tego, co stało się ostatnim razem znowu wyszłam poza teren budynków mieszkalnych. Nie obchodziły mnie konsekwencje , nie obchodziło mnie to co się ze mną stanie, chciałam byc tylko sama, czy to tak dużo? Usiadłam przy jakimś jeziorze i w patrzona w jego toń zaczełam myśleć. Tak bardzo bym chciała porozmawiać teraz z mamą, to dziwne, ale zawsze jak miałam jakieś problemy i bardzo pragnęłam by mi pomogła w ich rozwiązaniu rano budziłam się ze swiadom ościa, że z nią rozawiałam. A nic mi się wtedy nie sniło i nie pamietałam przebiegu tej 'rozmowy'. Nie przejmowałam się łzami które w penym momencie zaczęły lecieć z moich oczu.
Bałam się o każdą chwilę, niegdy jeszcze nie zdarzyło się bym kogoś uśpiła sama śpiąc, a oni uważali to za dar?! Zapewne będą chcieli, żebym uzywała tego przekleństwa i jeszcze się z tego powodu cieszyła! Będę ich marionetką, ja będę usypiała a oni będą mordowali. A to przecież również ludzie! Może i jesteśmy pod dwóch stronach wojny, ale czy to naprawde znaczy, że musimy zatracić wszelkie ldzkie odruchy? Nienawidzę wojny i jej inicjatywy, najchgętniej bym wycofała się z tego wszytkiego, wrociła do swojego dawnego życia, a o tym zapomniała.
Nawet nie zauważyłam kiedy się ściemniło. Szybko się podniosłam, popdeszłam do jeziorka, nabrałam w dłonie wody i przemyłam twarz. Nie chciałam by slady łeż wszytkim przeze mnie napotykam osobom krzyczały 'ONA PŁAKAŁA!'.Szybko ze spuszczoną głową ruszyłam do świątyni boga snu. Gdy tylko dotarłam do mojego tymczasowego lokum weszłam do łóżka, nie mając siły na przebranie czy umycie się, i zasnęłam.

                                                                         ***

Czy ktoś zwariował? nie ma się kiedy dobijać tylko wtedy kiedy ja śpię? Nie mam pojęcia kto wychowywywał niektórych herosów, Wstałam, nawet nie przeglądając się w lustrze i ruszyłam ku drzwiom przecierając zmęczone oczy.
-Czego?- otworzyłam oczy i ziewnełam.
-Czy ty zdajesz sobie sprawę która jest godzina? Masz trening! Od godziny!- spojrzałam na chłopaka, starszego o kilka lat jak na debila. Nie wiem nawet ja on się nazywa.
-Co jaki trening, nikt mi nic nie mówił o żadnym treningu! A tak wogule to kim ty jesteś?- byłam zmęczona, brudna i zła.
-Zayn Richards, twój przełożony. Masz pietnascie minut na ubranie się i wiedze cię na treningu!- spojrzałam na niego jak na idiotę.
-Szanowny panie Richards, rozumiem, ze jest pan człowiekiem berdzo zajętym, ale może jednak warto by było poświęcić chociaż odrobinę czasu i wyjaśnić osobie, która jest tu zaledwie od kilku dni, nie przeszła żadnego treningu, a została porwana o CO KURWA PANU CHODZI!- o ile zaczynałam mowić, bardzo spokojnie, w trakcie zaczęłam zwiększać swoją tonację, aż ostanie słowa wykrzyczyczałam.
-Gdybyś zamiast pałetać się po wzgórzach, została w obozie, nic by tobie się nie stało! A teraz rusz swoją się, umyj, przebież i na trening- mialam ochote mu przywalić, a co to jest? Więzienie?
-Czy to miejce nazywa się obóz czy więzienie, bo się pogubilam! I niby jak ja mam gdzieś sie udać, jeśli nawet nie wiem gdzie ma sie odbywac ten debilny trenig!- zaczęli się schodzić gapie, końcu nie czeto sie zdarza, by ludzie się kłócili w świątyni. No cóż, może i staram się być cieniem, ale do tego tez potrzebny jest humor.
-Jakby panienka wczoraj przyszła na oficjalny podział grup, toby wiedziała gdzie teraz się udać! Ale nie, oczywiście córeczka Hypnosa musiała udowodnić, że stoi ponad wszystkim i znowu sobie uciec, prawda?- czy on sobie kpi?!
-Dla twojej wiadomości, wczoraj wyszłam ze SZPITALA, gdyż uspiłam pokaźną grupe potworów, kiedy ty sobie bezpiecznie czekałeś tutaj! Czy muszę ci prrzypominać, że gdyby nie JA to straciłbyś kilkoro herosów?-nienaidziłam sie chwalić, ani moje dokonania!
-I co? Teraz z tego powdu będziesz się puszyć i opuszczać treningi? Już jeden wczoraj opuściłaś, jesteś nieyszkolona a do tego jeszcze pyskujesz? Co ty sobie wyobrażasz?- nie wiem kto był bardziej wkurzony.
-Myślisz, że nie zdaje sobie z tego sprawy? Co ja sobie wyobrażam?! To, że dostanę tutaj szkolenie i odrobinę szacunku a nie kłótnię z wymądrzającym się dzieckiem jakiegoś boga! Za kogo ty się uważasz?- a nich się schowa w swoim milutkim domku i mi zniknie z oczu.
-No Richards, ona ratuje twoją siotrzyczkę a ty się na niej wyżywasz?- swietnie do akcji wkroczyła jedna z dziwczyn która była wczoraj w szpitalu, czy jak oni to tam nazywają.
-Rikki, nie wtrącaj się!- och... Czyli z nią też się kłóci...
-Bo co mi zrobisz? Pogrozisz mi palcem?- pogardliwie na niego spojrzała.
-Rikki, skoro jesteś taką dobrą kolezanką, to zaprowadzisz Susane na trening do Chestera, prawda?- mimo uśmiechu, zresztą sztucznego, słychac było jad i wściekłość.
-Oczywiście, skoro ty tego nie potrafisz, w sumie to wogule niewiele umiesz poza wymachowaniem oszczepem- ona za to nie siliła się na uśmiech, tylko powiedziala to z kwaśną miną. Zayn opuścił nas, a ja w końcu mogłam sie choć odrobinę uspokoić.
-Czego tutaj szukacie, to nie widowisko! Nie macie niczego do roboty?- dopiero teraz przypomniałam sobie o gapiach, za posągiem widziałam Hypnosa, chyba nie był zadowolony. W sumie miałam to gdzieś, więc odwróciłam się do Rikki.
-Jestem Susane i przepraszam za to, że teraz musisz mnie zaprowadzić na trening. Wejdź, postaram się jak najszybciej przygotować- zrobiłam jej miejsce we framudze.
-Rikki, jesteś pewna, że to bezpieczne? Nie jestem córką Hypnosa- spojrzałam jeszcze raz w miejce w którym widziałam boga snu, nadal tam stał i gdy posłałam mu pytające spojrzenie z lekkim uśmiechem skinął głową.
-Tak, to w stu procentach bezpieczne- spojrzałam na nią z usmiechem. Gdy ona odwróciłą się w stronę Hypnosa jego, juz nie było.
   Weszłyśmy, a ja szybko udałam się do malutkiej łazienki, wzięłam prysznic, a w garderobie znalazłam jakis strój sportowy. Cieszyłam się, że życie w sierocińcu nauczyło mnie brać krótkie prysznice. Jeszcze z mokrymi włosami weszłam do salonu gdzie zostawiłam Rikki.
-Możemy już iść- spojrzałam na nią. Leżała na kanapie coś ogladając. Nawet nie wiedziałam, że jest tutaj telewizor.
-Musimy porozmawiać- bałam się, nie wyglądała na przyjazną osobę, ale co miałam zrobić? Lekko skinęłam głową.- Musisz się zgodzić na przystapienie do drużyny, potrzebujey ciebie, musisz rozwijać swą moc! Wyobrażasz sobie jak potężni będziemy mając ciebie!- nie wiedziałam co odpowiedzieć.
-Z tego co mówiła ta druga, to nie możemy od tak sami sobie wybierać czy chcemy być w drużynie czy nie.... Podobno istnieje jakaś przepowiednia, moim zdaniem kolejną osoba jest ktoś spoza obozu Zeusa, czy jakoś tak... nawet gdybym mogła, to bym nie nie chciała byc w drużynie- spojrzałam na nią ze szczerością bijącą z oczu.- Ja się do tego nie nadaje! Widzidzialas co tam się stało? Uśpiłam ich, wyczerpałam się tak, że jak tylko odzyskałam odrobinę sił znowu to zrobiłam! to przeklęństwo. Nie mogłabym tego zrobić po raz kolejny i żyć ze świadomością, że pozbawiłam tych ludzi, bo to nadal ludzie, życie i możliwosci obrony.
-Ale to nasi wrogowie!- widziałam oburzenie w jej postawie i słyszałam w słowach.
-Wrogowie? A kto rozpoczął tę wojnę? My czy bogowie, zamiest ruszyć te swoje boskie cztery-litery i skończyc to co zaczeli, oni tylko siedzą na Olimpie i czekają, aż my to zrobimy?- widziałam jak na mnie patrzy, jakbym była małym dzieckiem, które nie rozumie, że musi iść spać.
-Słyszałaś przepowienię? Widziałaś ją?- zapytała mnie powaznie.
-Nic nie wiem o żadnej przepowiedni i chyba wolałabym nic nie wiedzieć- spuściłam wzrok, nie chcąc widzieć tego wyrazu twarzy jakby mówiła do dziecka.
-Ale przecież tam byłaś...
-Nie zdażyłam przeczytać, gdy zobaczyłam, że ktos mi się przygląda uciekłam.
-To tutaj, sektor AB, powiedz Chesterowi, jak się nazywasz, wtedy on ci wszytko wytłumaczy- odwrociła się i sobie poszła, tak po prostu, bez żadnego porzegnania.
Weszłam do ogromnej sali gdzie wszyscy byli już w trakcie treningu. Nie wiedziałam do kogo mam się udać, więc stałam przy dwiach czekając.
-A ty potrzebujesz specjalnego zaproszenia, z którego obozu jesteś?- jakiś chłopak podszedł do mnie.
-Emmm... Z Zeusa, jestem Susane- spojrzałam na niego z nadzieją, że powie mi co mam robić, i przestanie mnie przewiercać wzrokiem.
-Susane, córka Hypnosa? Rozgrzewka i test. Zobaczymy nad czym musimy popracować. A wy na co się gapicie? Do roboty! Tor przeszkód od gapienia się nie skończy się szybciej- krzyknął na resztę grupy.- W ciągu dwóch miesiecy musimy wyszkolić cię tak, byś mogła spokojnie rozpocząć treningi inwidualne, póki co będziesz miała treningi ze mną, od śniadania do obiadu i od obiadu do kolacji, przed śniadaniem i po kolacji będziesz miała jeszcze godzinne treningi inwidualne, również ze mną. Wiele od ciebie oczekuje, musisz dawać z siebie o wiele więcej niż inni. Dobrze a teraz rozgrzewka i na tor.
Po rozgrzewce na którą się składało 2 kilomenry truchtu, 100 brzuszków i kilkadziesiąt skłónów miałam wykonać arcy trudny tor przeszkod dlaczego nie? Najwyżej na nim umrę. Pomimo tegom że niektórzy pojawili się tutaj dużo wcześniej nadal go nie ukoncczyli, a jak zapowiedział Chester, nie wyjdziemy z sali dopóki nie wykonamy całego. Najpierw musiałam wspiąć się na linie, sporo osób nie zrobiło jeszcze tego pierwszego etapu, na szczęście dziadek nauczył mnie jak poprawnie to robić, jakby z myślą o dniu dzisiejszym. Gdy już byłam na gorze, musiałam sobie założyć uprząrz do wspinaczki i przejść po metalowej belce, która miała 4 centymetry szerokości, z tym miałam lekkie problemy, zawsze byłam niezdarą. By dostac się na niższy poziom toru musiałam przeskakiwac po pniach drzew, które, żeby było łatwiej zostały przymocowane na podnośnikach, które były cały czas w ruchu. kolejnym etapem była walka z ruchomymi manekinami, musiałam się sprężać tak by żaden mi nie zadał ciosu, a na koniec przeskoczyć nad przepaścią. Kiedy skończyłam, nie powtarzając żadnego elementu więcej niż trzy razy, Chester podszedł do mnie.
-Dobrze się spisałaś. Idź na obiad, po południu zaczynamy ćwiczenia z brobnią, musisz nabrać siły- miałam nadziję, że to koniec, ale bardzo się myliłam. Jęknęłam zarówni w duchu jak i w rzeczywistości, to będzie długi dzień.

~~~
Przepraszam za tą zwłokę, ale nie napisałam rozdziału w trakcie weekendu kiedy byłam w domu, a w szkole nas nieźle cisną, w końcu piersza klasa, trzeba spradzić...
Póżniej popraiwam...

piątek, 26 września 2014

rozdział sześćdziesiąty piąty

Pheonix:
-Oh.. Patrz Hasta, jedzenie. - skomentowałam gdy grupka herosów, dzieciaków, nieznośnych dzieciaków, które miałam na głowie od dwóch godzin wmaszerowała do salonu. Hasta uniósł łeb z moich nóg i zmierzył je leniwym spojrzeniem. Wyraźnie uznał je za mało apetyczne więc wrócił do poprzedniej pozycji.
-Czego chcecie? - zapytałam nie odrywając wzroku od laptopa przede mną. To nie były dzieci Nike, w obecnym czasie miała tylko mnie dlatego dość często rozmawiałyśmy i przychodziła do mnie. Była pomniejszym bóstwem, nie miała jakiś mega ważnych zadań także mogła sobie pozwolić na odnawianie więzi z jedyną córką. A te dzieciaki zostały umieszczone w moim domu (ku niezadowoleniu Neque Hasty) gdyż ich domki jeszcze nie zostały przygotowane.
-Tylko powiedzieć, że wychodzimy. - dwunastoletni chłopiec z burzą blond loków na głowie trzymał w rękach piłkę do gry w siatkówkę a pozostałe dzieci noże i miecze. Nie mam pojęcia co to za gra, ale w końcu w obozach wszystkie gry są "inne".
-Nie jestem waszą opiekunką. - Młodzi spojrzeli na siebie zdezorientowanie. Westchnęłam - Idźcie.
Przez chwilę słyszałam kroki, trzask zamykanych drzwi i roześmiane, beztroskie głosy a potem głucha cisza. Nareszcie.
Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę. Wdech, wydech... Wdech... Trzask. Koniec spokoju. Fajnie.
-Nix!
-Oh, daj mi spokój... - powiedziałam - nie powiem jej tego teraz... Jeszcze nie.
-Komu czego nie powiesz? - usłyszałam podejrzliwy głos Dylana. Ou. Myślałam, że Shedow jest sam. Teraz Dylan spoglądał to na mnie to na przyjaciela niepewnym wzrokiem. 
-Eee... A nie nic takiego. Naprawdę. A więc, po co tu jesteście? - zapytałam wstając z kanapy. 
-Wszyscy wybrani mają się stawić na hali. Każdemu z nas mają podobno przydzielić grupkę herosów do wyszkolenia. - Odparł syn Nyks patrząc mi przeciągle w oczy. Jakby chciał powiedzieć coś innego.
-Dobra. WYGRAŁEŚ. Idę do Zoey, jeśli mnie znienawidzi to będzie twoja wina.
-O co jej chodzi? - zapytał Dylan gdy zniknęłam za drzwiami. Shedow pokręcił tylko głową i ruszył w stronę wyjścia.
-Zoey!-Na górze!
Skierowałam swoje kroki na schody. Wchodziłam powoli, schodek za schodkiem. W głowie tworzyły mi się miliony scenariuszy jak jej powiedzieć, to co chciałam. Przekroczyłam próg pokoju, w którym się znajdowała.
-Musimy pogadać. - powiedziała blondynka ze złością w oczach. Nie wiem co zrobiłam albo co się stało ale to nie wróżyło niczego dobrego.
-Okeej. - usiadłam na podłodze przed przyjaciółką i wbiłam w nią wzrok.
-Słuchaj. Shedow jest tu chyba jedyną osobą, która traktuje mnie bardzo poważnie, dla której znaczę bardzo dużo. A teraz... Teraz słyszę, to znaczy słyszałam waszą rozmowę.
-Czyli.. już wiesz? - spuściłam wzrok, zacisnęłam ręce na kolanach.
-Tak. I chcę, żebyś... Do cholery! Odwal się od Sheda!
-Czekaj, co?!
-Oh, nie udawaj głupiej! - gdyby Zoey była wulkanem to chyba takim, który mimo iż wydaje się, że nie wybuchnie w ciągu najbliższych dwustu lat, wybucha nagle w sekundę, kiedy nikt się tego nie spodziewa.
-O czym ty mówisz Zo? - złapałam ją za ramiona i zmusiłam by popatrzyła mi w oczy. Wyrywała się, biła mnie po dłoniach ale wreszcie na mnie spojrzała.
-O tobie i Shedzie.
Westchnęłam.
-Zoe, to nie tak. Pewnie nie słyszałaś całej rozmowy...
-W takim razie powiedz mi o co chodzi.
-Kiedy byłam na warcie przyszedł do mnie mój chłopak. Shedow nas widział. Obiecał nikomu nie mówić.
-Czemu? Znaczy, to wspaniale, że masz chłopaka ale czemu mi o nim nie powiedziałaś? I jak dostał się na teren obozu?- jej spojrzenie było urażone a zarazem dziwnie wesołe. Była zadowolona, że nie potwierdziły się jej najgorsze obawy.
-Chciałam ale później, po wojnie. Nie mogłam ci o nim powiedzieć, zabiliby go. Jest synem Priscilii. Dostał się tu od strony jeziora.- Oczy blondynki wyglądały jak pięciozłotówki.
W napięciu oczekiwałam na to co teraz powie. Patrzyła na mnie zaciskając usta w wąską kreskę. Wreszcie wolno wypuściła powietrze ustami i zaczęła:
-To jest niebezpieczne, nieodpowiedzialne i grozi bardzo dużą karą jeśli rada się o tym dowie... Jestem taka dumna!- rzuciła się na moją szyję, tak, że obie poleciałyśmy na podłogę.
-O mój Boże, Zoey moje plecy... - wydusiłam gdy usiadła z powrotem na panelach.
-Opowiadaj. - zarządziła.
Nie mając żadnego wyboru szybko streściłam jej jak poznałam Rikera, że musi się przenosić z miejsca na miejsce, że są pewne podejrzenia, że teraz, przed wojną jego matka próbuje go odnaleźć i ściągnąć do siebie. Opowiedziałam o tym jak Shedow nas zobaczył, jak obiecał, że nikomu nie powie, jak naciskał, żebym w końcu wyznała jej prawdę. Słuchała mnie uważnie, potakując głową albo uśmiechając się zachęcająco. Kończyłam właśnie mówić kiedy z dołu rozległ się krzyk.
-Zoey! Pheonix! Jeśli za pięć minut nie pojawicie się w Hali przez tydzień będziecie sprzątały klatki pegazów!- Gregory umiał postawić człowieka na nogi. Wykorzystując swoje zdolności minęłyśmy go tak, że zobaczył tylko rozmazane sylwetki.
-Dwadzieścia minut spóźnienia. - oznajmił Zayn widząc nas pędem wbiegające do wielkiej sali pełnej młodych herosów.
-Daj spokój, cokolwiek nie powiesz Gregory wymyślił już lepszą karę. - odparowała mi siostra.
Chłopak wzruszył tylko ramionami i gestem kazał nam stanąć z resztą wybrańców i starszych herosów, zaciągniętych na role tymczasowych nauczycieli. -No nieźle, Fox. - skomentowała zgryźliwie Rikki.
Zoey przewróciła oczami i wbiła wzrok w dzieciaki.
-Skoro już wszyscy są obecni możemy zaczynać - powiedział brat Zoey gdy Gregory pojawił się w drzwiach hali.
-Zoey Fox - grupa pierwsza, sektor A, obóz Ateny. - Zoey niezadowolona poszła do grupy, w której znajdował się jej młodszy <nieznośny> brat.
-Dylan Stephens - grupa druga, sektor C, obóz Hadesa. - chłopak popatrzył na Zayna niedowierzająco.  Miał szkolić w walce przebiegłe, chytre małolaty. Współczułam mu, chociaż ja mogę trafić gorzej.
-Shedow Gomes - grupa trzecia, sektor D, obóz Artemidy. - tu Zoey wybuchła głośnym śmiechem ze swojego sektoru, podobnie jak Lorenz i Kasmir stojący wciąż pośrodku sali. -No stary, będziesz uczył młode dziewczęta, zazdroszczę. - Kasmir poklepał go po jednym ramieniu, Lorenz po drugim a Zo piorunowała wzrokiem całkiem niebrzydkie dziewczyny chichoczące do zbliżającego się do nich nowego "instruktora".
-Pheonix Sallen, grupa czwarta, sektor B, obóz Aresa. - kamień spadł mi z serca. Obóz Aresa, powinni umieć walczyć i znać zasady strategii. Pokryje się to z moimi umiejętnościami więc powinniśmy się dogadać. Ku mojemu zdziwieniu, gdy tylko podeszłam bliżej sektorów, okazało się, że herosami, których mamy uczyć nie są tylko bardzo młodociani. Pośród nich są także nastolatkowie. Stanęłam obok wysokiego, na oko 17-letniego chłopaka, krzyżując nogi w kostkach i zaplatając ramiona na piersiach słuchałam dalej.
-Lorenz i Kasmir Riddle - grupa piąta i szósta, sektor E i F, obóz Hery. - znowu rozległ się głośny śmiech Zoey.
Bliźniacy spojrzeli po sobie zszokowani. Tego się raczej nie spodziewali.
-Rikki Bridgen, grupa siódma, sektor G, obóz Posejdona. - dziewczyna wyraźnie ucieszona ruszyła na trybuny. - Christopher Booth, zajęcia dodatkowe, lewitacja, teleportacja, sektor H, wszystkie obozy.
Temu to dobrze. Też wolałabym mieć zajęcia dodatkowe zamiast prawie całodniowych zajęć wojennych.
-Chester Neville, grupa ósma, obóz Zeusa, zostajesz ze swoimi podopiecznymi, sektor AB.
Sektory były porozmieszczane wokół całej sali i na trybunach, wyznaczone jakimiś śmiesznymi pachołkami.
-Gregory Andersen, zajęcia dodatkowe, wyrabianie broni, obóz Hafejstosa, sektor Z. Reszta nauczycieli znajdzie swoją grupę według danego przedmiotu nauczania i ogólnych dziedzin. Na dzisiaj tyle.Przeczytajcie listy wywieszone na drzwiach.  - Zayn skończył wyczytywać listę i wyszedł z sali.

Następnego dnia:
Po całodniowym treningu z herosami, gdzie tylko 2/3 z nich wie jak prawidłowo ustawić sie do biegu i jak złapać miecz tak aby móc go przerzucać z ręki do ręki ale jednoczesnie trzymać go na tyle stabilnie, żeby nie wypadł przy pierwszy mocniejszym uderzeniu, wreszcie mogłam bez żadnych wyrzutów sumienia rzucić się na łóżko, przytulić do mojego wielkiego kochanego lwa i zasnąć snem sprawiedliwych.
Tylko, że jak zwykle nie dane mi było długo spać w ciszy i spokoju gdyż do domu wróciły dzieciaki. Na dole panował ogólny gwar. Zwleklam swoje jakże zmeczone zwłoki z łóżka i jakoś doczłapałam na dół. W kuchni przy stole siedziała Nike, popijając zielonś herbatę. Krwistoczerwone usta idealnie pasowały do czarnej sukienki do kostek z długim koronkowym rękawem. Dzieciaki kręcily się w koło niej wypytujac o wiele rzeczy.
-Cześć mamo. - powiedziałam całując ją krótko w policzek i siadając obok.
-Jak treningi?- zapytała z uśmiechem odstawiając kubek na blat.
-Wykańczają mnie. Niby jest to obóz Aresa ale muszą mieć tam zupełnie inne dziedziny walki i kategorie wiekowe.
-Wiadomo. A, miałam ci to przekazać. - uśmiechnęła sie zakłopotana i wyjęła z torebki listy.
Podobało mi sie w niej to, że nie miała zahamowań typu "jestem boginią, nie zniżę się do poziomu śmiertelnych". Wręcz przeciwnie, była chyba jedynym tak bardzo uczłowieczonym i nowoczesnym bóstwem. Nie nosiła szat a zwyczajne ciuchy. Nie korzystała z mocy aby coś sie pojawiało na pstryknięcie palców. Tak jak z tym listem, schowała go do torebki.
-Muszę wracać na górę. Żyć mi nie dają odkąd na ziemi zaczęły sie wojny. A było tak spokojnie.. - spojrzała w strone sufitu i zniknęła.
Ja tymczasem wróciłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi na klucz i wzięłam się do czytania.

"Droga Nix,
Ciągle zastanawiam się, jak się czujesz, co robisz. Bardzo tęsknie za twoim towarzystwem w domu. Brakuje mi ciebie dosłownie wszędzie. Wiem, że sobie poradzisz. Zawsze sobie radzisz. Mam nadzieję, że zobaczymy się w najbliższym czasie. Dostałem stałą pracę, kiedy wrócisz,będziemy mogli zamieszkać tu na zawsze. Już nie będziemy się przenosić. Już nie będziemy uciekać. Mam nadzieję, że to co robisz sprawi, że będziesz miała pewność, że dokonałaś dobrego wyboru
Tata."

 Odwróciłam list i zobaczyłam znaczek. Odkleiłam go tak jak zwykle, żeby schować do albumu (znaczki przynosiły mi szczęście) kiedy moją uwagę zwróciły cyferki na odwrocie znaczka napisane bardzo drobnym pismem. "11,12, 18,19, 20, 23,24,25,26,27,28,29,33,34,35,36, 37,38,39, 53,54,55,56"
Przez chwile patrzyłam na liczby, aż w końcu przypomniałam sobie, że już kiedyś dostałam taki list.. od Rikera. Szybko policzyłam słowa i odczytałam drugą, ukrytą wiadomość. "Bardzo tęsknie, brakuje mi ciebie. Wiem, że sobie poradzisz. Zawsze sobie radzisz. Zobaczymy się w najbliższym czasie. Dostałem pracę. Już nie będziemy uciekać.
Riker musiał jakoś przechwycić list.. albo... spotkać się z moim tatą.
Zastanawiałam się nad tym gdy za oknem usłyszałam głośny huk. Zbiegłam ze schodów, wybiegłam z domu i oniemiała stanęłam w progu. Na trawniku  przed domem ktoś wypalił słowa 'przegracie wojnę, odzyskałam syna'. Z napisu unosił się niebieski dym. Nie chodziło o Aidena, syna Ziry. Podświadomie czułam, że chodzi o Rikera a to wszystko sprawka Priscilii.
O co tu do cholery chodzi....?



*******************************************
Przepraszam za dużą ilość dialogów, zwyczajnie nie mam weny na jakieś dłuższe pisanie opisów. I co chwila pada mi wifi ;-; Mimo to jakoś dokończyłam ten rozdział i mam nadzieję, że nie zanudziłam was za bardzo. Pozdrawiam <3

czwartek, 18 września 2014

Rozdział sześćdziesiąty czwarty

 - ...Czyty też będziesz w drużynie? Na pewno! Przecież masz tak potężną moc! To nawet lepsze niż strzelanie winogronami! - do szpitala wpadła mała różowa kulka o imieniu Mel, która dopadła do brązowowłosej z prędkością światła i wypytywała o różne aspekty zasypiania. Cóż... dziewczyna nie była z tego powodu zadowolona, a jej mina świadczyła o tym, że chce jak najprędzej z tond uciec i zaszyć się w samotni.
 - ...to będzie nasza szansa na wygranie tej wojny! Musisz się zgodzić! - jęczała Rikki, a od jej jazgotliwego głosu aż się skrzywiłam.
Wyciągnęłam dłoń po stojącą na stoliku nocnym ambrozję, która nie była pilnowana przez nadopiekuńczego Asklepiosa. Mi także potrzebny był nektar i to bardziej niz innym herosom. Pociągnęłam łyka i spojrzałam na córę Posejdona.
 - To nie zależy od niej czy  wstąpi do drużyny. - podniosłam głos, zakręcając butelkę. Ludzie zwrócili na mnie uwagę.
Ches pokiwał głową.
 - Racja, ona nie może sobie od tak wejść do drużyny.
 - Ja nawet nie chcę! - zawturowała mu Hypnoska.
Atmosfera zagęściła się, co było znów moją zasługą. Oj tak...
Córka Boga mórz spojrzała na mnie z nienawiścią.
 - Przyda nam się taka osoba jak ona Fox. - warknęła odwracając ku mnie głowę.
Antony cichaczem udał się do innego pacjenta unikając tym samym rozwinięcia przyszłej kłótni, a Che zakrył Mel oczy i uszy. Dobry wujaszek.
 - Nie możemy od tak sobie tym rządzić Brigden. - odparłam prostując się - A chce ci przypomnieć, że nie jesteś nawet w drużynie i twoje zdanie NAS nie obchodzi.
Dziewczynie zadrgała górna warga. Wstała z krzesła i skierowała się w moją stronę.
- Nie rządź się tak córeczko Zeuska. - z wyrazów wypowiedzianych przez ciemnowłosa wylewał się jad jakich mało - to, że jesteś w drużynie nie daje Ci decydowania o wszystkim.
Podeszłam do niej tak, że prawie stykałyśmy się piersiami.
 - BABY SIĘ BIJĄ! - jakiś kawalarz krzyknął z końca sali. 
 - Chcesz abym Ci przypomniała co ostatnio stało się kiedy nie posłuchaliśmy  Wyroczni? - pochyliłam się nad nią - Spójrz tam - wskazałam na łóżko w drugim końcu sali przy, kytórym stał jeden z bliźniaków, trzymający za rękę śpiącą, niegdyś piękną dziewczynę o zapadniętych oczach i ledwie widocznym meszkiem odrastających włosów. - To jest rezultat nieposłuszeństwa.
Zakończyłam patrząc twardo na Rikki, która dalej upierała się przy swoim.
 - Widziałaś co potrafi. Czemu tego nie rozumiesz?! - warknęła.
Posłałam jej krzywy uśmiech.
 - Nie udawaj, że tobie na czymś zależy. Ty przez połowe starcia stoisz i wyczekujesz okazji aby się ulotnić. Przez całe starcie pomachasz kilka razy mieczem w swojej obronie. a resztę masz w dupie. - stłumiłam odruch splunięcia - Ona - wskazałam na Susane - Nie potrafi nawet walczyć, a ty ją chcesz wciągnąć do wojny. - pokręciłam głową - Nie mam zamiaru wyciągać kolejnej ledwie żyjącej osoby spod gruzowisk, kiedy ty gówno robisz.
Odwróciłam się na pięcie i porwałam kolejną butelkę ambrozji, nie zważając na krzywe spojrzenia asklepiosów.
 - Susane życzę szybkiego powrotu do zdrowia. - kiwnęłam głowa w jej stronę i wymaszerowałam ze szpitala gromiona huraganem Rikkie.  

***

           Ledwie wyszłam na świeże powietrze, a juz wywalałam pustą butelkę po ambrozji. Czułam się dzis koszmarnie. A to przez tą nagłą drzemkę, którą zafundowała mi Susane. Moje ciało źle zniosło ten stan i zużyło więcej boskości niż na codzień. Musze jak najszybciej podładować baterie, gdyż prędzej czy później będe w czarnej dupie.
           Naciągnęłam smerfetkę na czoło i podążyłam w stronę koloseum gdzie młodzi herosi mieli zajęcia z instruktorami. Moja grupa rozpoczęła zajęcia z godzinę temu z synem Ateny, który ma zrobić z nimi teorię, ja przez następne trzy dni mam wolne na wykurowanie się.
Poczułam pulsujący ból w skroniach. Musiałam oprzeć się o pobliskie drzewo aby nie upaść. Kurde... Czuje się jak na kacu. Wstręt do światła, bóle głowy, kijowe samopoczucie... wszystko pasuje, ale szkoda, że to nie ta "choroba".
Odkorkowałam kolejną butelkę i wypiłam ją duszkiem. Zrobiło mi się nieco lepiej, ale w ciąż miałam dziwne uczucie. Będę musiała napomknąć o tym Heraklesowi, może on coś na to poradzi, a jak nie to pójdę coś rozwalić i może poczuje sie lepiej.
 - Wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą dziewczęcy głos.
Oderwałam się od drzewa spoglądając na śliczną blondyneczkę o nieskazitelnej twarzy. Tia... córa Afrodyty.
 - Tak. - syknęłam, a odchrząknęłam widząc jej urażoną minę - Znaczy... zakręciło mi się w głowę.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
 - Powinnaś iść do szpitala.
Wywróciłam oczami.
 - Akurat z niego wyszłam. - odparłam podnoszac wzrok na blondynkę - Jestes tu nowa? Wcześniej Cię tu nie widziałam.    
Dziewczyna zarumieniła sie.
 - Przybyłam wczoraj. Jestem Francezka. - wyciągnęła w moją stronę rękę.
Ujęłam ją delikatnie aby nie zrobić jej nadmiernej krzywdy. Dziś nie byłam pewna swojej boskości.
 - Zoey Fox.
Dziewczynie rozszeżyły się oczy.
 - Jesteś córką Zeusa?! - wypiszczała.  - Tego Zeusa?
O nei zaczyna się.
 - To nie jest nic nadzwyczajnego. - westchnęłam - I mogę Ci powiedzieć, że Zeus jest najgorszym rodzicem na świecie, wiec ciesz się, że Afrodyta jest twoją matką. Co prawda płodzi dzieci jak króliki, ale za to się nimi zajmuje.
Moze powiedziałam to troche za ostro, gdyż dziewczyna przeraziła się.
 - Więc to prawda, że dzieci Gromowładnego dziedziczą cięty język.
Wyszczerzyłam sie do niej. Chyba ją polubię.
 - I niezły temperament. - dodałam -  Miło było Cię poznać, ale muszę już iść. - odkorkowałam kolejną butelkę nektaru. - Jak spotkasz mała blondwłosa dziewczynkę o imieniu Marilyn to proszę zajmij się nią.
Zmarszczyła brwi.
 - Miałam ją już okazje poznać... - odwróciła sie i pokazała wyciętą w bluzce uśmiech. Wybuchnęłąm śmiechem. Cała Mel.
 - Zapewne, każda bluzka tak wygląda. - zaśmiałąm się.
 - ... i sukienka. - dodała.
Pożegnałam sie z dziewczyną i poszłyśmy w swoje strony. Przed koloseum zauważyłam Shedowa, kłócącego się z Pheonix. Chyba się na nią wkurzył, ale nie dam sobie głowy uciąć.
Przygryzłam wargę. Wiem, że nieładnie podsłuchiwać, ale musiałam wiedzieć o czym rozmawiają.
Przyzwałam słaby prąd wiatru, aby przyniósł mi ich rozmowę.
 - ... musisz jej o tym powiedzieć! - powiedział Shed.
 - ona... nie... powinna...
Moja moc nadal szwankowała i połowa fraz porozwiewała się zostawiając niespójną całość, która nie trzymała sie kupy. Czyżby ukrywali coś przede mną? Co się działo gdy spałam?
 - ...jeśli ty jej nie powiesz... to ja to zrobię!... - krzyknął chłopak.
 - Sheduś! - Że kurde co?! serio?! Czyżby oni... coś ten teges? Musze cos rozwalić - ... powiem jej... gotowa. To dla mnie... wcześnie...
 - Zoey!
Wystraszona rozwiałam wiatr jednocześnie kończąc podsłuchiwanie. Ale mnie cholernie przestraszył ten gówniarz Hermesa! Miała na sobie czapkę ze skrzydłami, a w ręce plik kartek.
 - Jestem Philip! Pilna wiadomość dla Błogosławionej Zoey Fox, córki Zeusa, pierwszej tego imienia. - rozdziawiłam usta.
Czy ktoś se jaja robi? Nigdy wczesniej nie słyszałam tego tytułu. Jesli bliźniaki robią sobie jaja to mają zagwarantowane wyciąganie mojego buta ze swoich dolnych dróg wypróżniających.
Spojrzałam na zziajanego,ciemnowłosego chłopaczka o niskim wzroście z piegami na twarzy. Miał może z dwanaście lat?
 - Co to za wiadomość? - spytałam marszcząc brwi.
Chłopak podał mi biała kopertę.
 - Przysłano mnie z kwatery głównej. Nie powiedziano mi co jest zawarte w wiadomości.
Ujęłam ją z lekką nieufnością. jeśli bliźniacy maczali w tym palce to najpewniej zaraz to wybuchnie albo wypełźnie z tego coś ohydnego.
 - Komu jeszcze masz je dostarczyć? - spytałam podejrzliwie.
Chłopak zasalutował.
 - Wszystkim dowódcą domków, kapitanom ich zastępcom, głównodowodzącym i ósemce! - wydedukował.
Cholera. A jednak nie bliźniaki.

***

 - Czemu usadowili mnie w w takim miejscu?! - mruknęłam do stojącego obok mnie Zeyna. 
Ten spojrzał na mnie z nad rzęs. 
 - Mi się ta sytuacja także nie podoba. 
            Siedzieliśmy w głównym balkonie, gdzie inni mieli nas jak na patelni. Nad nami zgromadzili się przedstawiciele innych domków i rada Starszych złożona z Centaurów, Satyrów i starszych herosów. Dziś Zeyn nie zasiadał w niej co mnie zdziwiło. Odkąd pamiętam grzał zaszczytne miejsce na piedestale, a dziś zajął mnie obok mnie. Coś mi tu porządnie śmierdzi ale jeszcze nie wiem co.
Zaraz nad nami na równej pozycji siedzieli bliźniacy i Rikki wraz ze swoimi braćmi, na kolejnych balkonach usadowili się reszta olimpijczyków i coraz wyżej inni pomniejsi bogowie. Musiałam zadrzeć głowę aby spojrzeć na miejsce przeznaczone dla dzieci Nyks, ale znalazłam tam tylko wystraszoną dziewczynkę, której cień falował niespokojnie.
 - Gdzie Shedow? - spytałam brata.
Ten uniósł głowę.
 - Nie ma go z Selen? - pokręciłam głową i poczułam jego zmartwione spojrzenie - Coś między wami jest nie tak? - zapytał z tonem nadopiekuńczego braciszka.
Otworzyłam usta ale rozległ się odgłos otwieranych drzwi i gwar rozmów ucichł. Na sale weszli kolejno osiwiały, stary satyr Eneasz, którego półokrągłe okulary zjeżdżały z nosa, a jego długa broda plątała się pod kopytami, zaraz za nim dreptał, najmądrzejszy i najbardziej ucywilizowany z centaurów, nauczyciel Heraklesa i innych sławnych herosów Chejron. Eneasz zastukał kila razy swoją drewnianą laską do lepszego efektu.
 - Zgromadziliśmy was tu... - ledwie jego beczący głos poniósł się po sali, a jego wzięły spazmy kaszlu. Uspokoił się i zaczął dalej przemawiać. - ...aby powitać naszego szanownego gościa... a raczej szanownych gości, którzy przybyli do nas aż z Olimpu.
Centaur odchrząknął.
 - Zachowujcie się godnie i nie przynieście nam wstydu! - dodał patrząc wprost na mnie. Ej... to nie fair.
          Zachłysnęłam się powietrzem, gdy w świetle białej błyskawicy zatrzepotał biały płaszcz od Armaniego i skręcona blond czupryna. Zeus wkroczył na scenę, a za nim szedł dumnie jakiś smarkaty blondynek, z aroganckim wyrazem twarzy. W niewyraźnym cieniu blasku stał wyprostowany Shedow z oczami utkwionymi w boga. Co on robi u boku mojego Ojca? A tak właściwie co tu robi ten sknera? Och... polecą wióry i może w końcu coś rozwale!
Herosi upadli na kolana przed Bogiem Bogów, a mnei do porządku przywołał szarpnięciem Zeyn. Pochyliłam się lekko na komiczny gest "ukłonu" i wbiłam oczy w rodziciela.
Ten stanął na chmurce i przemówił.
 - Witajcie herosi! - jego władczy ton poniósł się po pomieszczeniu, a reszta pogłębiła się w ukłonie.
 - Streszczaj się - warknęłam.
 - Zo! - Syknął Zey. 
Wspominałam, że obecność tego zadufanego w sobie pajaca gra mi na nerwach? Nie? To teraz mówię.
 - Powstańcie - odparł już łagodniej. Imbecyl - Przybyłem ty z ważną dla was wiadomością. - pstryknął palcami, a młody chłopiec wystąpił przed niego z dumnie podniesionym podbródkiem takim samym jak... No wykastruje tego *&*%*&%   *%&^%*! - Ten chłopiec jest przedstawicielem jednego z Obozów Herosów, które są oazą dla dzieci bogów. - zrobił przerwę - Ale o reszcie opowie wam już MÓJ SYN. - ostatnia fraza została skierowana do mnie i ciemnowłosego.
             Poczułam rękę na ramieniu, należącą do Zeyna. Aktualnie chciałam pozbawić uśmiechu tą boską, nieskazitelnie piękną mordę, która uwodzi kobiety i puszcza się z każdą, która mu się bardziej podoba! Co to ma być do cholery?! Dwoma nie potrafił się zając, a spłodził sobie jeszcze jedną kopie siebie? To akurat mu się udało. A tak wg to o co chodzi z tymi całymi obozami?
 - Dziękuje za tak gorące przyjęcie mojego ojca i mnie - odezwał się syneczek, który mógł mieć z dwanascie lat. Miał wyrazisty akcent i mocny głos jakby przemawianie było w jego genach - Nie zostałem przedstawiony. Nazywam się Luke Pierwszy tego imienia Syn Zeusa Gromowładnego. W moim domu nosze przydomek Złotousty, z czego bardzo rad...
 - Do rzeczy. - warknęłam na nowego braciszka. O dziwo nigdy o niego nie prosiłam.
Chłopiec spojrzał na mnie z kaprawymi, przebiegłymi ślepiami.
 - Siostro moja! - udał entuzjazm, a ja się skrzywiłam. Nienawidzę lizydupów. - Nawet w Obozie Ateny doszły słuchy o twych chwalebnych czynach i ciętym języku. Twe piękno przyćmiewa niejedną Afrodytkę i Muzy Apolla. Twa błyskawica, pewien jestem iż jest rącza i równie piękna jak...
 - Zaraz błyskawica pomoże ci w kontynuowaniu tematu. - warknęłam, a jedna z nich przebiegła po moim ciele.
Chłopak zmarszczył brwi i rzeczowo ułożył dłonie na piersi.
 - Impulsywna jak mówiłeś. - Luke kiwną głową w stronę ojca, który siedział na chmurce i popijał sobie ambrozję ze złotego puchara. - Dobrze siostro, że... - i tu sie wyłączyłam.
          Zrozumiałam tylko tyle, że istnieją Dwanaście Boskich Obozów Herosów, każdy jeden należy pod patronat jednego boga, a na czas wojny i zwiększenie naszych sił Bogowie chcą połączyć je w jeden. My byliśmy Wychowankami Zeusa, a Luke Ateny. Różnicą pomiędzy naszymi obozami było umiejętności walki. W ich obozie dużą wagę kładziono na intelekt, a u nas na wzorcowanie wszystkiego i szkolenie w boju. Luk nie potrafił walczyć, był jedynie dobrym mówcą i potrafił nieźle lać wodę co pięknie pokazał, dlatego też trzeba połączyć wszystkie obozy,, aby miały takie same szanse na przetrwanie. Po jego przemówieniu powstał Zeus i przęjął mowę,  a blondynek usunął się w cień. Widać, że znał swoje miejsce.   
 - Ojcze ale jak sobie wyobrażasz pomieszczenie tylu herosów w jednym obozie? - odezwał się stojący obok mnie Zeyn - Przecież, teraz nie nadążamy z budową nowych budynków, a co dopiero pomieszczenie tylu tysięcy!
Rada zawturowała mu ale nie z taką zuchwałością.
 - Jak się obronimy?
 - Nie ma tu tyle miejsca!
 - Zostaniemy głównym celem wroga!     
Gromowładny uniósł dłoń i głosy zniknęły.
 - Poczyniłem już przygotowania. - odparł, a za nim pojawił się miedzy innymi brodaty Herakres i kilka innych bogów. - Moi synowie i córy będą strzegli granic Ziemskiego Olimpu - jak pozwoliłem sobie nazwać wszechwielki  Obóz... Prawda, że oryginalnie?
 - Nie. - odparłam równocześnie ze starszym bratem.
Popatrzył na nas krzywo.
 - Pomniejsi półbogowie mają zająć się poszerzeniem obozu i wybudowaniu nowych kwater dla przybyszy. Do tego ustanowiłem nową radę i kilku ważniejszych ludzi, a także Zapoznajcie się w najbliższym czasie z nowymi stopniami, które będą obowiązywać.- na rękach starego satyra pojawił się ogromny plik papierów. Satyr ugiął się pod ciężarem i bekną głośno. - Do tego Zoey... - zwrócił się w moją stronę - Od dziś jesteś Odpowiedzialna za sprawy Bosko-ludzkie i nosisz miano Błogosławionej jako, że jesteś prawie boginią. - mrugnął do mnie - A i masz nauczyć brata walczyć. - wskazał na wypierdka. - Tak więc życzę wam miłego dnia... a! Własnie Zeyn, Shedow, Chejronie proszę was na stronę...
 - Ale... - zaczełam.
Nie miałam zamiaru niańczyć kopi mojego ojca! Nie ma mowy.
 - Zeus przemówił. - uciszył mnie Gromowładny.
Tak więc zostałam bez zdania, a u mojego boku pojawił się małe, sięgająca do łokcia, przebiegła istota, którą nie lubię.
 - O... - powiedział wskazując na moją twarz. - Mamy takie same nosy!
Skrzywiłam się i pochwyciłam go za kołnierz koszuli.
 - Nienawidzę lizusów.
i wyprowadziłam go z sali nie przejmując się śmiechem reszty herosów.


Troszkę, żeście się naczekali na ten rozdział, ale magia osiemnastki strasznie wciąga... A Poza tym PEGAZIE! Jeśli to czytasz to nadal mam ochote udusić Cię i Dziecko za tą szafeczkę! :*
Mam nadzieje, że te kilka dni zwłoki wynagrodziłam wam długością notki?

Ps. Przepraszam za błędy!!

Bujeczka :** 

niedziela, 7 września 2014

Rozdział sześćdziesiąty trzeci

Susane:
By choć trochę poznać obóz i się odprężyć, postawiłam udać się na spacer. Nie mogłam spać, więc żeby bezczynie nie przewracać się w łóżku wybrałam się na nocną wyprawę po terenach wokół świątyni. Dzięki temu, że już świtało nie musiałam nawet używać latarki. Postanowiłam poobserwować wschód słońca, który często mnie zaskakuje, podczas moich nocnych rozmyślań. Kocham ten moment kiedy światło wypiera delikatnie ciemność, a ludzie którzy są wokoło pogrążeni w śnie nawet tego nie zauważają. To tak jakbym na świecie pozostała tylko ja i ten piękny widok. Wspięłam się na jakieś wzgórze i zasiałam twarzą skierowaną ku wschodowi. Już teraz widać było pojedyncze promienie, które wymknęły się słońcu. Wpatrywałam się w widnokrąg nie zważając na upływający czas i otoczenie, liczył się tylko ten widok, rysujący się tam gdzieś daleko ode mnie.
-Nikt cię nie nauczył, że nie wolno się pałętać samemu? Coraz gorzej wasz szkolą, chyba niedługo napiszę list do waszych, pożal się boże, instruktorów. Jeśli dalej będziecie prezentować taki poziom, to nie będę miał z kim walczyć- od razu zerwałam się na równe nogi i odwróciłam do chłopaka.
-Kim jesteś i co tutaj robisz?- bałam się... Cholernie... Ale wiedziałam, że nie mogę dać mu tego po sobie poznać. Teraz nie dbałam o to by nie odczuć jakiś silnych emocji, ba! ja nawet tego chciałam. Chciałam uruchomić to cholerstwo by mieć choć najmniejszą szansę na ucieczkę.
-Aiden, miło mi. Jestem synem Ziry, twojej zabójczyni...- przebiegły uśmiech zagościł na jego ustach.- Pozwól, że przedstawię ci również mojego towarzysza, Phil, syn Hope, chociaż on niepotrzebnie się fatygował, z tobą każdy by sobie dał radę - miałam ochotę coś zrobić, ale co? Przecież jestem w obozie dopiero jeden, niecały dzień, kilka godzin! Co ja mogę?! I jak na złość to coś, nie chce się ze mnie uwolnić! Dlaczego akurat teraz!
-Po co tu przyszliście? Czego chcecie?- próbowałam uzyskać choć odrobinę czasu. Próbowałam cokolwiek wymyślić, ale w mojej głowie panowała pustka. Chciałam mi się krzyczeć z bezsilności, ale wiedziałam, że to by mi nie pomogło. A ich tylko utwierdziło, że jestem słaba.
-Nie dość, że nie wyszkolona, to jeszcze nie wychowana. Aj... aj... aj... Naprawdę, schodzicie na psy. Ja się tobie przedstawiłem, wypadałoby, żebyś zrobiła to samo - miałam ochotę rzucić się na niego, zrobić cokolwiek by zetrzeć mu z twarzy ten cholerny wyraz wygranej.
-Naprawdę myślisz, że teraz zabłysnę dobrymi manierami i się tobie grzecznie przedstawię?- założyłam ręce, pod piersiami by dodać sobie trochę stanowczości.
-Harda jesteś... Szkoda, że musisz zginać, chętnie bym się z tobą zabawił jak już moja matka wygra tą śmieszną wojnę. Udzielę tobie odpowiedzi, na twoje pytania. To, że stawiasz taki opór nawet mnie podnieca. Kto wie, może w trakcie transportu trochę się rozerwiemy?- stanął za moimi plecami, tak, że opierał się swoją klatką piersiową o tył mojego ciała, odgarnął moje włosy z ramie i zaczął mówić wprost do mojego ucha.- Herosi są na tropie oręża Hermesa, a ty będziesz kartą przetargowa. Moja matka zyska broń, w zamian za twoje życie. Oczywiście nie przeżyjesz, zabije zarówno ciebie jak i ekipę, która odzyska narzędzie walki. Wy macie za miętknie serduszka, jesteście naiwni i to was gubi. A teraz już czas ruszać w drogę. Myśleliśmy, że będziemy musieli zakraść się do obozu i stamtąd kogoś porwać, a tu taka okazja...- kiedy położył ręce na moich ramionach uniosłam nogę i z całej siły nadepnęłam go na stopę, następnie łokciem wymierzyłam cios w brzuch i odwróciłam się by zadać kolejne, niestety, on mnie uwięził, po raz kolejny łapiąc mnie za ramiona, tym razem mocno przyciskając je do mojego tułowia. Przyciągnął mnie do siebie tak, że stykaliśmy się torsami, objął mnie i odbił się w powietrze. Próbowałam go jeszcze kopnąć w krocze, ale niestety moje nogi i ręce były w jakiś niewidoczny sposób unieruchomione.- Radze ci się nie buntować, bo bardzo cię to zaboli- chciałam odpyskować, ale pomimo tego, że moje usta się otwarły, nie wyszedł z nich żaden dźwięk. W spojrzeniu próbowałam zawrzeć całą nienawiść jaką do niego czułam, żałowałam, że nie mogę ciskać gromami z oczu. On widząc mój morderczy wzrok tylko się roześmiał. Byłam załamana...    
                                                                  ***
-Bardzo dobrze, Aiden. Teraz tylko musimy poczekać, aż zdobędą broń - Zira rozsiadła w powietrzu. Mnie rzucono w kąt jak worek kartofli, miałam rozcięcie na twarzy i chyba siniaka bo niemiłosiernie bolało. Ogólnie cała byłam poobijana. Aiden, nie oszczędzał mnie po tym jak chciałam uciec. Świr! A może chodziło mu o to,ze go ugryzłam? No bo chyba nie o ten policzek za to, że nazwał mnie dziwką? Zira wysłała na powitanie herosów armię maszyn do zabijania bez twarzy. Bałam się, że coś pójdzie nie tak, ktoś z herosów zginie, nie uda im się odzyskać broni, a przede wszystkim, że zabierze ją Zira.
-Oni nie są tacy głupi, nie oddadzą ci jej. Powinnaś porwać kogoś, kto jest dla nich ważny, ja wczoraj trafiłam do obozu, oni mnie nie znają- pragnęłam ją sprowokować by mnie zbiła, by straciła swoją przewagę, element zaskoczenia. Ale ona tylko wymierzyła mi policzek.
-Umyj ją, musi wyglądać na zdrową- nie skomentowała moich słów, nie wiem czy dlatego, że niemo przyznała mi rację, czy też dlatego, że byłam niegodna jej uwagi. Kiedy doprowadzono mnie do stanu użytku Zira zabrała głos.
-Mają broń, ja wyjdę pierwsza, a ty za mną- widziałam jej samozadowolenie, była pewna, że herosi się nade mną zlitują, a przewaga liczebna wojowników bez twarzy świadczyła o jej przewadze.
-Jeśli nie oddacie mi noży, ona no cóż... Zginie- Zira od razu wyjawiła swoje intencje, ja się tylko modliłam by nie ulegli jej woli, Widziałam ich zaskoczenie jak Aiden mnie wprowadził, ale nic na to nie mogłam poradzić. Zaczęli rozmawiać, a ja w końcu poczułam to niezwykłe uczucie towarzyszące tej klątwie, temu więzieniu. Tym razem jednak nie chciałam jej za wszelką cenę powstrzymać, wręcz przeciwnie, niczym mgle kazałam jej zacząć się rozrastać. Powoli swoja umiejętnością ogarniałam umysły wojowników bez twarzy, najpierw ich lekko odurzając, a następnie usypiając, w tym samym czasie wpłynęłam na Aidena, zobaczyłam fragment jego myśli o tym jak bardzo chce zaimponować matce i nie mając czasu na współczucie jemu, wzięłam we władanie jego umysł. Zdecydowanie rozkazałam mu zostawić mnie i ruszyć na matkę, na Zirę również wpłynęłam, miała zabrać Aidenowi sztylet i się zabić, niestety o ile jego łatwo udało mi się podporządkować, z nią miałam problem. Opierała się mojej klątwie, kiedy Aiden nadal szedł w jej kierunku. Starając się ją mieć ciągle w swojej mocy, kazałam jemu ją zbić.
-Ty podstępna suko! Jak śmiesz mi to robić!- najprawdopodobniej chciała nasłać na mnie swoich wojowników, ale kiedy zobaczyła, że jego syn jest dla mnie jak marionetka, zrezygnowała z tego.- Ty suko zapłacisz mi za to!- chwyciła Aidena i się rozpłynęła w powietrzu. Teraz nie mając boga i herosa skupiłam się tylko na tym by umocnić sen uśpionych. Poczułam jak cała energia ze mnie ulatuje. Zdążyłam jeszcze zauważyć, że zostało tylko czterech herosów na nogach, reszta zapewne podzieliła los wojowników. Zamknęłam oczy i zobaczyłam ciemność.
                                                                   ***

Byłam wściekła! Kto śmiał przerywać mój błogi sen zapalaniem światła?! Uchyliłam lekko powieki by spojrzeć na przyczynę mojego wyrwania ze snu. Leżałam na łóżku w za jasno oświetlonym pomieszczeniu. Ktoś siedział, jakby mnie pilnował. Jęknęłam czując, że opadam z sił. Znowu czerń.
                                                                  ***
Znowu tu byłam, tym razem jednak nie było innych herosów tylko ja, Zira i jej wojownicy.
-Teraz mi za to zapłacisz!- na jej rozkaz armia beztwarzowców ruszyła na mnie. Potrafiłam przywoływać moc, ale byłam za słaba, nie mogłam sobie z nimi poradzić. Próbowałam uciec, ale moje próby w niczym mi nie pomagały. Ja byłam jedna, a ich setki. Upadłam, a oni po woli pozbawiali mnie życia
                                                                   ***
Coś jest nie tak. Proporcje mojego ciała się nie zgadzały. Czułam straszny ciężar na nogach. Delikatnie otworzyłam oczy, by po raz kolejny nie doznać szoku. Kiedy się upewniłam, że nie jest zbyt jasno, rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym aktualnie się znajdowałam. Po prawej i lewej stronie były łóżka, na niektórych leżeli ludzie z widocznymi ranami. Czyli byłam w szpitalu. Spojrzałam na swoje nogi na których ktoś spał. Nie rozumiałam o co chodzi, ale wolałam się nie ruszać by nie zbudzić intruza. Spokojnie próbowałam czekać, aż w końcu się obudzi, zastanawiałam się dlaczego czuwa przy moim łóżku, bo wątpiłam, by tego nie robił. Nikt bez powodu nie zasypia na czyiś nogach! Kiedy zorientowałam się, że tym co mnie nie obudziło, nie był ciężar, tylko, to, że ścierpła mi noga, zaczęłam zastanawiać się jak zmienić pozycję, by nie obudzić nieznajomego. Spróbowałam delikatnie poruszyć kończynami, ale niestety nie udało mi się to. Kiedy wykonałam ruch, choć minimalny, przeszył moje ciało ogromny ból, dodatkowo w oczach zakręciły mi się łezki. Miałam ochotę krzyknąć, ale ostatkami silnej woli i zagryzieniem warg powstrzymałam się od tego. Zamknęłam oczy i próbowałam znieść ogromny ból.
-Jestem Christopher, dla znajomych Chris. To przeze mnie się tutaj znalazłaś. Zaszalałaś dziewczyno, myśleliśmy, że jesteś zwykłą heroską, a okazało się, że ty potrafisz robić takie rzeczy. Czadowo! Ciekawe czy to o tobie mówi ta twoja przepowiednia...- za dużo informacji! Niech to szlag! Nie jestem zwykłą heroską? 
-To dlatego, że przez ciebie tutaj trafiłam, tu siedzisz?- zapytałam oszołomiona. 
-Nie, dlatego, że uśpiłaś pół obozu. To było czadowe, no może nie dla tych którzy udali się na przymusową drzemkę- posłał w moją stronę promienny uśmiech, on w sumie ciągle się uśmiechał. 
-Nie przesadzaj, nie pół obozu tylko kilkanaście osób które były najbliżej- dołączyła do nas dziewczyna o blond włosach.
-To jest Zoey, nie przejmuj się nią, teraz ty jesteś sławniejsza od niej, dlatego jest na ciebie zła. Mel bardzo chce cię poznać, i ciągle o ciebie wypytuje- nie rozumiem, Mel? Jaka Mel? O co w tym wszystkim chodzi? W miedzy czasie Chris dostał po głowie od Zoey.
-Wcale nie jestem zazdrosna!- krzyknęła, a ja odruchowo rozejrzałam się na boki sprawdzając, czy nikogo nie obudziła. O dziwo nikt na to nie zwrócił uwagi, wyglądało na to, że wszyscy spali.
-Oboje wiemy, że jesteś. Po co przyszłaś?
-Żeby cię zmienić, dziś masz przecież wartę. 
-A, no tak! Kompletnie zapomniałem. Od kiedy Zira zagroziła, że się na tobie zemści, jesteśmy w ciągłej gotowości. Ona nigdy nie zapomina, straszna kobieta!- mówiąc te straszne wieści ciągle był uśmiechnięty, jakby to, że za chwile ma iść pełnić warte wcale go nie przerażało. Zobaczyłam, że Zoey wygodnie rozsiada się w powietrzu z butelką czegoś co przyniosła przed chwilą z końca sali. Gdy spojrzałam w tamtym kierunku zobaczyłam kolejnego chłopaka podążającego w naszą stronę. W duchu jęknęłam, kolejna porcja informacji, ja tego nie wytrzymam! Ledwo myślę, a oni mi mówią o tylu rzeczach które warto by było pamiętać. 
-Jestem Anthony- na szczęście na tym skończył kiedy podszedł do mojego łóżka.- Jestem synem Asklepiosa i pełnię funkcję lekarza. Zoey oddaj mi ambrozję!- ostatnie zdanie powiedział twardo, już bez uśmiechu i dobroci z jaka zwracał się do mnie.
-Nie! To moja! Nie możesz sobie wziąć własnej? Już nawet nie można się napić?- blondynka wyglądała na wyraźnie poruszoną propozycją oddania płynu.
-To jest moja ambrozja!- podszedł do niej i bezceremonialnie wyrwał ją jej z dłoni. Następnie napełnił cały kielich i podał mi.- Proszę, to cię wzmocni.
Ostrożnie powąchałam napój który o dziwo pachniał oszałamiająco. Delikatnie umoczyłam usta, bojąc się, że smak będzie okropny. Na szczęście myliłam się.
-Ambrozja? A to nie nektar bogów?- zapytałam zdziwiona. Od zawsze uwielbiałam mitologię grecką. Przypadek?
-Jest, ale jako, że jesteśmy pół-bogami również ją możemy pić, tylko nie w takich ilościach- skinęłam głową.- Pij. To cię wzmocni.
-Co się ze mną stało? Dlaczego jestem taka wykończona i obolała?- do wykończenia się przyzwyczaiła. Kilkakrotnie jak moja klątwa się ze mnie wydostała to przez kilka kolejnych dni byłam zmęczona, ale to nie tłumaczy tego, że cała jestem obolała.
-No bo jak zemdlałaś, to spadłaś. I się bardzo mocno uderzyłaś, nawet ci krew z głowy leciała- Chris przestawił to już bez uśmiechu.-Wyglądałaś jak martwa.
-A zmęczona jestem dlatego, że było ich tam tak dużo, no i Zira? Z tym uśpieniem obozu to był żart?- bałam się, że sprowadziłam na nich niebezpieczeństwo, łatwiej było usypiać niż wybudzać. 
-Nie, to nie był żart. Najwidoczniej śnił ci się jakiś koszmar i twoja moc niezależnie od ciebie się uwolniła- spojrzałam na ludzi na łóżkach. A jeśli nie będę potrafiła im pomóc? A jeśli umrą? Przeze mnie, przez moją klątwę.
-Czy któryś z nich...- spojrzałam ponownie na łóżka z pacjentami.
-Nie... Żaden, wszyscy wybudzili się w mniej niż godzinę, w zależności gdzie przebywali- Anthony rozwiał moją największą obawę. Odetchnęłam z ulgą i szybko wypiłam ambrozję. Miałam ochotę opuścić to miejsce, gdy byłam mała, za długo przebywałam w mu podobnych. Szybko zrzuciłam z siebie pościel i gwałtownym ruchem wręcz wyskoczyłam z łóżka. Niestety nie na długo, szybko musiałam usiać podtrzymywana przez Chestera, bo zakręciło mi się w głowie.- Nic jednak nie tłumaczy twojego ciężkiego stanu, nie powinnaś być, aż tak zmęczona.Może masz jakiś pomysł?
-Zmęczenie mnie nie dziwi, już wcześniej kiedy klątwa się ze mnie uwalniała, to potem byłam wypompowana, ale nigdy nie było w takim stopniu.- zaczęłam się zastanawiać co mogło pójść nie tak.
-A czy teraz zauważyłaś jakąś różnice z wcześniejszymi razami?- Anthony chyba naprawdę usiłował mi pomóc.
-No tak... Zira mnie odpychała od siebie, nie mogłam przejąć nad nią kontroli. To strasznie bolało. To przez to! spojrzałam zaskoczona na otoczenie. Przypomniałam sobie jak mi groziła.- A poza tym nigdy nie zaatakowała tylu istot. Czy ta klątwa również was uśpiła?- pamiętałam, że nie wszyscy herosi stali kiedy ja traciłam przytomność.
-Tak! Mnie! Dlaczego nie Rikki? Co ja ci takiego zrobiłam!- Zoey stanęła nade mną i krzyczała.
-Przepraszam, nie mogę nad nią panować. To klątwa- miałam ochotę się rozpłakać. Znowu byłam sama. Dlaczego ludzie nie mogą zrozumieć, że to nie zależny ode mnie?
-Co? Jaka klątwa?- Teraz do rozmowy włączył się Chester.
-Jak zaczynam coś mocniej odczuwać, to wtedy ludzie i zwierzęta usypiają wokół mnie. Nie mogę nad tym panować- trudno było mi to wyznać, nauczyłam się utrzymywać to w sekrecie.
-To nie klątwa, tylko moc. Czy ty zdajesz sobie sprawę ile było tam tych istot?- do sali weszła jeszcze jakaś ciemnowłosa dziewczyna.
-Nie wiem, skupiłam się na was- nie mogło być tam za dużo tych istot. Najwyżej kilkadziesiąt.
-Tam były ich setki, a ty je unieruchomiłaś, a potem zasnęły!
-Wiemy to wszytko Rikki. Nie musisz nam tego przypominać- ach... Czyli to Rikki. 
-Ty masz moc! Potężną moc!- spojrzałam na nią jak na debilkę.
-Zwariowałaś?! To nie jest moc! To klątwa!- miałam ochotę rzucić w nią coś. Kiedy ja krzyczałam na Rikki do sali wpadła śliczna, mała blondyneczka.
-Czy ty też będziesz w drużynie? Na pewno, przecież masz tak potężną moc!

~~~
Witam! 
Przepraszam, że tak długo, ale, jakoś tak wyszło. Mam nadzieję, że tym rozdziałem wynagrodzę minimalne rozmiary poprzedniego ;D
No cóż, mam nadzieję, że przetrwaliście ;)
Buziaki, Pati ;*

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział sześćdziesiąty drugi

Pheonix:



-Rozdzielamy się - oznajmił Chester kiedy już wszyscy pojawili się na zbiórce. - Zoey, dzisiaj idziesz z Pheonix. Obie jesteście szybkie, będziecie szły jako pierwsze i uprzedzały nas o ewentualnych przeszkodach.
Uśmiechnęłam się, związałam wysoko włosy i stanęłam obok Zo a Ches odhaczył coś w notatniku i postukał długopisem o brodę, chwile się zastanawiał i dopiero jak znów coś zapisał oznajmił:
-Shedow - Chris. Lorenz idzie z Kasmirem i Rikki a Dylan ze mną.
-Jeśli Rikki ich nie pozabija to będzie cud. - wyszczebiotała Zoey uśmiechając się z przesadną słodyczą. W uśmiechu ukazała wszystkie swoje białe, równe zęby i splotła ręce przed sobą trzepiąc rzęsami w stronę brunetki.
-Słuszna uwaga, Zo. Rikki, idziesz z Zoey i Nix. Ci tutaj bracia wybuchowcy są nam potrzebni.
Spojrzałam na blondynkę, która stanęła z rozdziawioną buzią wpatrując się w Chestera.
-Oh, skarbie zamknij buzie bo połkniesz muchę. - Rikki uśmiechnęła się złośliwie i stanęła obok mnie z założonymi na piersiach rękami.
-Ok, już wymieniliśmy uprzejmości. Czas na robotę. - Dylan zatarł dłonie i przerzucił plecak przez ramię. Ja nic nie potrzebowała, natura sukuba. W każdej chwili mogłam zwyczajnie pomyśleć o jakiejś broni i nagle ona magicznie się pojawiała. Praktyczne. Rikki i Zoey ruszyły już w kierunku lasu. Nie miałam innego wyjścia, poszłam za nimi odprowadzana uważnymi spojrzeniami herosów.

W milczeniu, rozglądając się na boki maszerowałyśmy po lesie, grzęznąc w poniektórych miejscach w błocie spowodowanym wcześniejszym krótkim ale intensywnym opadem deszczu. Po wyjściu z lasu mieliśmy w różnych odstępach czasowych i różnymi środkami transportu dostać się do Arkadii. My wybrałyśmy (po jednej drobnej kłótni Zoey i Rikki) Piekielne Taxi. Na czym to polega? Sama do końca nie wiem ale Zo jest tak podekscytowana, że zastanawiam się czy nie powinnam zacząć się bać.
Liście chrzęściły mi pod nogami, błoto i mokra ziemia przylepiały do wysokich żołnierskich butów. Nagle coś przeleciało mi nad głową. Krzyknęłam i osłoniłam się rękami.
-Nix uważaj! - usłyszałam Rikki, która również padła na ziemię.
Odwróciłam się gwałtownie i wyobraziłam, że przede mną jest tarcza, od której odbija się to stworzenie. Nie miałam okazji przyjrzeć się mu z bliska ale miło nie wyglądał. Zwłaszcza jego paszcza z żółtymi, zakrzywionymi, zapewne ostrymi zębami. Wzdrygnęłam się na myśl, że mało brakowało a jego szczęka zatopiłaby się w moich plecach.
Zoey dobyła miecz i z bojowym okrzykiem rzuciła się na stwora. Przeskoczyła nad nim wznosząc się w powietrzu i wycelowała ostrzem w jego gardło. Odcięła mu głowę, co dziwne, nie było żadnej krwi, żadnej cieczy, tylko mięso. Chwile później głowa odrosła. Z dodatkową niespodzianką - dodatkowym rzędem zębów, które ociekały żółtą, skwierczącą mazią. Rikki również do niego doskoczyła. gdy szybko pokręcił głowę, odrobina trującej śliny skapnęła na bluzkę brunetki tworząc w niej wypaloną dziurkę.
-Oj, dajcie spokój! To nowa bluzka! - wrzasnęła i zamierzyła się na to coś oszczepem rycząc jak wściekły koń.
Gorączkowo pomyślałam o jakiejś broni. Po chwili przeturlałam się pod stwora walczącego z oszczepem i wbiłam mu długi sztylet prosto w miejsce gdzie powinno być serce. Zwierzę zawyło i rzuciło się w bok, prosto na drzewo. Jeszcze chwilę trzęsło się w nienaturalnych drgawkach aby po chwili rozsypać się w pył.
-Co to było?! - wydyszałam.
-Klakier. - powiedziała Zoe.
-Nadałaś mu imię? - zapytałam unosząc brwi w geście irytacji. Skojarzyło mi się to z kotem ze smerfów więc spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Byłyśmy w niebezpieczeństwie a ona wymyśla dla stwora imię jak dla domowego kotka. Nie wierzę...
-Nie, tak nazywa się ten gatunek. Nigdy nie widziałam żadnego.. Do dzisiaj... - odparła Rikki zamyślona klękając na jedno kolano i dotykając palcami miejsca gdzie jeszcze przed chwilę leżała odcięta głowa.
-Jesteś pewna?
-Oczywiście. Najbliższe stado powinno być dopiero na zachód. Daleko na zachód. One nie żyją w lasach tylko w puszczach. Coś je musiało tu sprowadzić. To by znaczyło, że trzeba ostrzec resztę. - podniosła na nas głowę i wzrok pełen determinacji a Zoey odeszła kawałek i przez krótkofalówkę powiadomiła resztę o nowym gatunku w lesie.
-Zostały nam dwa kilometry lasu. - oznajmiłam patrząc na  mapę.
-A więc w drogę.

Po upływie trzydziestupięciu minut i po walce z gnomem leśnym byłyśmy już na krańcu lasu. Nie wiedziałyśmy gdzie konkretnie jest reszta, zawiadomiłyśmy ich tylko, że już wyruszamy do Arkadii i czekamy na nich na miejscu. Zoey zadzwoniła po taxi prawie unosząc się z podekscytowania nad ziemią. Nie chwila, ona serio sie unosiła. 
Po minucie obok nas zatrzymała się dość duża żółta, latająca taksówka z czarną szachownicą na boku. Nie wygladała stabilnie. Była zardzewiała, drzwiczki po otwarciu chwiały się na przeżartych rdzą i jakąś lepka substancją zawiasach a kierowcą był... Kościotrup. Kierowca, trup w równie martym samochodzie. Obaj byli szkieletami tego co kiedyś miało swoje lata świetności.
Przewróciłam oczami. Nie widziałam nic fajnego w lataniu rozwalającą się taksówką, kilka tysięcy kilometrów. Ja chciałam jeszcze pożyć.
-Nie wsiądę do tego! - powiedziałam rozkładając ręce w geście obrony - Przecież to wygląda jakby lada chwila miało się rozsypać. 
-Paniusiu, ja na to mam licencję. Nie bój żaby, wszystko będzie cacy. - Taksówkarz wyszczerzył zęby w czymś co kiedyś musiało być uśmiechem i oparł się łokciem o wybitą szybę. 
-Trochę adrenaliny nikomu nie zaszkodzi. - odparła Zo pakujac się na przednie siedzenie. 
Spojrzałam na Rikki. Wzruszyła ramionami i wskoczyła na tylne siedzenie. Nie mając większego wyboru, również weszłam do taksówki. 
-Trzymajcie się czegoś. Czeka nas szybki lot.- uprzedził taksówkarz.
-A ma pan.. Hmm.. Pasy?- zapytałam szukając na siedzeniu czegos czego moglabym się przytrzymać.
-Kiedyś były. Zanim kiedyś jakaś czarownica ich nie przegryzła. Ale to drobiazg.
-A więc czego mamy si....Aaaaa!- nie dokończyłam bo nagle auto ruszyło ostro w górę, pędząc w pionie coraz wyżej. 
Przysunęłam sie do Rikki, Zoe niczego sie nie złapała więc przeleciała do tylu między siedzeniami i teraz wszystkie trzy krzyczałyśmy trzymając sie mocno samych siebie. Zoe krzyczała i śmiała się na przemian. Podczas kiedy ona świetnie się bawiła, ja postanowiłam, że już nigdy nie wsiądę do tak wątpliwego środka transportu. 

-Jesteśmy na miejscu. Należy się pięćdziesiąt srebrników.- kościotrup wystawił dłoń a Zo przeszukała kieszenie plecaka a następnie wręczyla mu należność. 
Wyskoczyłam z pojazdu jako pierwsza. Miałyśmy jeszcze spory kawałek do przejścia. Shedow i Chris czekali już na nas w umówionym miejscu. Oni się teleportowali więc w sumie byli na miejscu pierwsi i pewnie im sie nudziło podczas gdy my mogłyśmy zginąć w rozlatującym się na kawałki, latającym badziewiu.
Shedow podszedł do Zo i przytulił ją. Christopher niepewnie objął Rikki, która przez chwile była zesztywniała a potem delikatnie odwzajemniła uśmiech.
Przypomniałam sobie, że miałam Zoey powiedzieć o Rikerze. Ups.
-Ej, dobra. Co teraz? - zapytałam rozkłądając ramiona i zmieniając ciuchy na bardziej odpowiednie. Nie było zimno ale nie było też za ciepło. Bojówki, glany i koszula moro chyba były wystarczające.
-Chester mówił, żeby czekać na nich gdzieś w połowie góry. Jedno ale: nie możemy użyć swoich mocy, zeby się przemieścić - Chris spojrzał na mnie i dodał - no chyba, że Nix bo bieganiem między drzewami nie zwróći niczyjej uwagi.
-Ale sama nie pójdę, nie znam drogi.
-Nie pocieszy cię fakt, że my też, prawda? - powiedziała Zoey wyszczerzając w uśmiechu zęby.
Spojrzałam na nią zirytowana z miną "SERIO?! Dopiero teraz mi to mówisz?!" a ona wzruszyła ramionami.
-Ponoć wszystkie drogi prowadzą do Kyllene. - Stwierdził Chris.
-To był Rzym. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. - poprawiłam.
-Jako syn Hermesa, może podświadomie wiesz gdzie jest. - zaopanował Shed.
-Być może- zgodził się chłopak. - Po prostu idźmy przed siebie.

Jakieś dwie godziny później spotkaliśmy się wszyscy pod jedną z większysz półek skalnych. To było jedno z wejść do jaskini Ziry. Trochę przysypane kamieniami, ale dało się przejść. No może, Gregory miał z tym delikatny problem. Było za łatwo. Zdecydowanie za łatwo. A to by znaczyło, że szykuje się naprawdę trudny koniec.
Bracia Wybuchowcy szli przodem, oświetlając drogę lampkami, stworzonymi przez nich. Miały jaśnieć tylko w kompletnych ciemnościach, a kiedy trzeba same się gasiły albo wybuchały. Ich znak rozpoznawczy.
Chris szedł tuż za nimi zaciskając dłonie w pięści. To jego próba. Naprawdę się tym denerwował. Położyłam mu dłoń na ramieniu, odwrócił się do mnie a ja skinęłam mu głową z lekkim uśmiechem. Nagle lampki zgasły.
-Co się dzieje?! - usłyszałam Chestera.
-Nie wiemy ale to nic dobre....- Kasmir umilkł w półzdania bo przed nami nagle pojawiła się wielka świecąca kula poprzecinana srebrnymi żyłkami prądu. Lorenz wyciagnął w stronę tego dłoń.
-Nie ruszaj tego! - prawie krzyknęłam.
Jego dłoń cofnęła się z powrotem a kula jakby urażona cofnęła się w głąb skalnego korytarza.
Dalej szliśmy  na oślep aż trafiliśmy do jednego wielkiego pomieszczenia wykutego w kamieniu. Sklepienia było jakieś dwadzieścia metrów nad nami. Lorenz wziął zapalniczkę i podpalił pochodnie przytwierdzone do skał.
-Tu jest za spokojnie... - powiedziała cicho Rikki.
Wszyscy przytaknęli.
I tak jakby na zawołanie z innych odrębnych korytarzy zaczęli wychodzić ludzie. Chociaż nie. Nie ludzie. To coś miało ludzkie sylwetki ale nie miało twarzy. Jedynie gładką, naciagniętą skórę. Pomiędzy nimi niczym królowa stała Zira. W czarnym kombinezonie z dużym dekoltem  i włosami spiętymi w kucyk wysoko na głowie wyglądała jak bogini mordowania. W ręce miała długi srebrny miecz i minę jakby bawiło ją to, że przybyliśmy.
-Oh, jak miło. Córka Zeusa. - zasyczała. - Tatusia zaboli jak ucierpisz w walce.  Śmiertelnie.
-Jakby jego obchodziło coś innego niż jego własny tyłek. - prychnęła Zoey.
-W to nie wątpię.
Skinęła dłonią na naszą grupkę a stwory ruszyły na nas ze ślepą furią.
Sylwetka Christophera rozmazywała się powoli, zaczynając od dłoni. Po chwili zniknął cały a ja oniemiała patrzyłam w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał i próbowałam ogarnąć co się przed chwilą wydarzyło.
Stwory miały coś ponad dwa metry wysokości. Żeby im dorównać musiałam wydłużyć sobie nogi. Teraz wyglądałam jak tyczka. Pięknie. Przewróciłam oczami i rzuciłam się w wir walki.


W tym samym czasie u Chrisa:

Było jasno, nienaturalnie jasno. Christopher stał po kolana w wodzie, której ciągle przybierało. Zobaczył skałę po przeciwnej stronie długiej ale niskiej kamiennej groty, na której coś błyszczało w świetle dostającym się tu przez małą dziurkę na szczycie. Brunet przymrużył oczy próbując wypatrzyć co się tam znajduje, po chwili ujrzał trzy noże z trzonami z czarnej skóry. Zaczął brnąć w tamtą stronę. Woda która podnosiła się co sekundę sięgała mu już po żebra i jej ciągłe przybywanie utrudniało chodzenie. Kiedy próbował iść dalej nadepnął na coś co wydało dziwny dźwięk jakby otwieranych drzwi i do groty zaczęło napływać więcej wody. Booth zaczął panikować próbując iść dalej ale za każdym razem wpadał do wody, mimo tego nie poddawał się. Próbował teleportować się do skały ale nie dał rady, dopiero po czwartym razie zdał sobie sprawę że miejsce w którym się znajdował skutecznie hamuje wszystkie jego zdolności.
Złapał się za głowę zaciskając pięści na swoich włosach.
Myśl, geniuszu myśl! - powtarzał sobie w myślach ale to nic nie dawało, nie mógł się skupić gdyż cały czas panikował na cichy głos w głowie który mówił że zanim dotrze do tych cholernych noży, może utonąć, w czymś co kocha a bynajmniej w czymś co jest z tą osobą związane.
Skup się! Zastanów się co w takiej sytuacji zrobiłaby Hanna... - w jego oczach zaczęły pojawiać się łzy na samą myśl o dziewczynie. Nie mógł, nie chciał skończyć tak jak ona a nawet jeszcze gorzej. Woda dosięgała mu już do brody, wiedział  że nie ma czasu, wziął więc głęboki oddech po czym wszystkimi siłami odbił się od kamieni i wypchnął nogi do góry, ułożył się na plecach głową w stronę błyszczących od światła księżyca przedmiotów. Zaczął ruszać rękami w sposób w jaki robi się aniołki na śniegu, przez co płynął. Uśmiechnął się w duchu z myślą że jeszcze chwila i będzie po wszystkim.
Był już prawie u celu misji, już wyciągał rękę kiedy coś owinęło się w okół jego kostki i wciągnęło pod taflę wody. Momentalnie zaczął wiercić nogami próbując się uwolnić jak najszybciej by nabrać powietrza którego za pierwszym razem nie wziął za dużo.
Oczy cały czas miał zamknięte, nie chciał ich otworzyć choć woda napierała na powieki coraz mocniej. Bał się, po prostu bał się co zobaczy, bał się że przerazi go to tak bardzo że nie ukończy zadania. Dlatego tak bardzo zaciskał oczy.
Chłopak namacał ręką miejsce gdzie to coś oplatało mu w mocny sposób nogę, oprócz gładkiej skóry nie poczuł nic, przesunął więc rękę wyżej, poczuł łuski, zwykłe, układające się obok siebie łuski jak u smoka tyle że w wodzie, zaczął się wyrywać nie tylko z braku powietrza jak i z obawy o swoje życie, nie mógł uwierzyć jak takie zwierze może zmieścić się w dziurze o szerokości zaledwie pięciu metrów.
Rwał się i rwał a jego myśli ciągle krzyczały - wąż morski, wąż morski!
Zaczął wymachiwać rękami do góry z myślą że może uda mu się wyśliznąć, ale nic z tego.
Wymyśl coś! Wymyśl coś! - po raz kolejny od kiedy tu trafił krzyczał na siebie w myślach.
Nie miał pomysłu, nie potrafił nic wymyślić, nic nie przychodziło mu do głowy. Zwinął dłoń w pięść, próbował walnąć nią w stwora ale mu nie wyszło i walnął nią w szorstką, kamienną ścianę. Otworzył usta żeby krzyczeć ale żaden dźwięk nie wydostał się z jego ust. Woda zaczęła nalatywać mu do ust gdyż nie był w stanie ich zamknąć, dusił się. Do płuc zaczęło nalatywać więcej wody, czuł to i czuł że to koniec, mimo że tak bardzo tego nie chciał.
W ostatnim przebłysku świadomości przypomniał sobie scenę z filmu który kiedyś oglądał razem z chłopakami z domu Hermesa i postanowił zaryzykować, w końcu i tak nie ma nic do stracenia.
Złapał kawałek jego ogona, po czym ugryzł go najboleśniej jak umiał. Potwór puścił go a ten wypłynął na powierzchnie z otwartymi ustami, zachłysnął się powietrzem próbując złapać oddech a następnie szybko wspiął się na skały, co chwile spoglądając w dół na wodę czy przypadkiem się nie wynurzył. Chris stanął już na wysuniętej skale z nożami kiedy ni z tą ni zowąd pojawił się przed nim wielki wąż z głową jak u smoka i grzebieniem pociągniętym z głowy na dół i jeszcze dalej pod wodę. Wąż patrzył na niego kiedy ten podbiegł i kopnął noże pod skałę gdzie po chwili sam podbiegł.
-Co to miało być Synie Hermesa? - zagrzmiał potężny głos węża,który unosił głowę nad wodą z szeroko otwartymi oczami.
-Sztuczka. - Chris miał niepewny głos - nie byłem pewny czy zadziała...
-Sztuczka godna króla złodziei. Gratuluję. - mogło się wydawać, że wąż się uśmiechnął. - co się dzieje w obozie?  Nie było mnie tam od dawna. Czekałem na Ciebie dwanaście lat.
Chris usiadł na kamieniu i zaczął rozmawiać z wężem, który ostatecznie okazał się stęskniony za widokiem prawdziwego morza i który wcześniej mieszkał w jeziorze przy obozie.



-Gdzie ty byłeś do cholery?! - krzyknęła Zoey widząc, że Chris zmaterializował sie nagle przed nią na polu walki. Przystawila nogę do nogi i jednym celnym cięciem miecza pozbawiła głowy  stwora bez twarzy, która poturlała się pod moje nogi. Z obrzydzeniem krzyknełam na blondynkę i odkopnęłam głowę w głąb sali.
-Rozmawiałem z wężem morskim.- odpowiedział spokojnie.
-Aha. No to gratuluję a teraz zabieraj dupe w troki i pomóż nam!
-Co? A tak, jasne. Już.
Wyjął zza paska srebrny nóż i zaatakował nim zbliżającego się stwora. 
-Masz oręż?!- wrzasnął Chester z drugiego końca sali, jednocześnie skręcając kark potworowi. Chris pomachał mu trzema nożami. - No to spadamy!
Wszyscy jak stali, tak rzucili się w stronę korytarza. 
-Nie byłabym tego taka pewna...- krzyknęła za nami Zira. - Aiden! Przyprowadź ją!
Wszyscy odwrócili się jednocześnie. Do sali z korytarza wszedł wysoki blondyn trzymając nóż przy gardle szarpiącej sie dziewczyny. Był od niej dwa razy wiekszy, nie miała szans.
-Jeśli nie oddacie mi noże, ona no cóż... Zginie - Zira uśmiechnęła się przerażająco i zbliżyła o kilka kroków. Jej buty na wysokich szpilkach stukały o  kamienną podłogę odbijając się echem po całej jaskini. 
-Nie możemy jej tu zostawić. - powiedział Chester.
-Nie możemy oddać tej zdzirze i marnej podróbie mojego ojca płci damskiej tych noży! - zaprotestowała Zoe. Wszyscy spojrzeli na nią ogłupiali. - Och dajcie spokój! Ona nic nie potrafi. Nie pomoże nam. A oręże sa nam POTRZEBNE.
Podczas gdy wszyscy próbowaliśmy wyperswadować dziewczynie, że nie możemy zostawić tej biednej heroski zdanej na łaskę, niełaskę Ziry potwory zaczęły otaczać nas z wszystkich stron. 
-Masz jeszcze jakieś objekcje Zo?- zapytałam szturchając ją w ramię i wskazując nasze położenie. 
Blondynka zacisnęła wargi i rozejrzała się. Potwory otaczały nas z góry, z półkek skalnych, zachodziły nas z korytarzy, ze wszystkich stron, tłoczyły się u boku Ziry. 
-Już nie żyjemy. 


*******************
Wybaczcie, że tak długo czekaliście ale mam nadzieję, że dotrwaliście do końca rozdziału i dziękuję za pomoc mojej kochanej siostrze, która jest odpowiedzialna za 1/4 rozdziału :) 
Pozdrawiam <3