środa, 19 listopada 2014

Rozdział sześćdziesiąty siódmy

Pheonix:

Byłam przerażona. To co się działo wcześniej i to jak przerażona wtedy byłam nie mogło konkurować ze strachem, który czułam kiefy zobaczyłam ten napis. Baliście się kiedyś o osobę, którą kochacie ponad życie? Wiecie co to zauczucia, kiedy wasze serce pęka na miliony drobnych kawałeczków próbując chociaż jednym odłamkiem połączyć się z ukochaną osobą? Jeśli wiecie to możecie być pewni, że łączę się z wami w bólu, jeśli nie - nie polecam tego uczucia.
Przez cały czas siedzę jak na szpilkach, w sumie rzadko kiedy siedzę. Ledwo opadnę na kanapę, znów się podrywam i zataczam kółka po salonie. Dzieciaki śmiały się, że jeszcze trochę i wydepczę taki okrąg zupełnie jak w kreskówkach. I chyba byłam blisko tego celu. Bynajmniej miałabym zajęcie. Kilku starszych herosów zajęło się tym wypalonym napisem, satyrzy posadzili nową trawę, która natychmiast urosła tak, że zrównała sie z resztą trawnika. Mimo tego co mi wmawiała Zoey i co mówił Shedow nie byłam w stanie uwierzyć, że tu NIE chodzi o Rikera. Bałam się. Tak cholernie się bałam. I nadal boję. To wszystko jest bez sensu. Nawet moje myśli są bez sensu. Wszyscy inni myśleli, że chodzi o Aidena, i że to sprawka Ziry. Myśleli tak bo nie wiedzieli, że syn Proscilli uciekł od niej dawno temu, nie wiedzieli jak ważny jest w tej wojnie. Nie wiedzieli, że jest dzieckiem bliźniaczki Posejdona.
Chodziłam szybkim krokiem w takim schemacie kanapa-salon-kuchnia-okno-ganek-kanapa-salon-kuchnia-okno-ganek. Wydawało mi się dziwne, że tego dnia kiedy dostałam list od taty z wiadomością od Rikera dostałam również wiadomość od Priscilli wypaloną na moim własnym pięknie zadbanym trawniku.
Ponownie rozważałam wszystkie możliwości kiedy drzwi otwarły się z głośnym hukiem.
-Nie słyszysz, że pukam? - mówi Dylan na wstępie.
-Przepraszam, zamyśliłam się. - odparłam zatrzymując się pośrodku salonu.
-Okej. Słuchaj, jest sprawa. Odwołali nam treningi z młodocianymi w ramach wycieczki "krajoznawczej" po bezpiecznym terenie obozu.- powiedział uśmiechając się jedynie jednym kącikiem ust. - pomyślałem więc, że może chciałabyś iść ze mną na trening na świeżym powietrzu. Pobiegalibyśmy chwilę po lesie, powspinali na drzewa, walczyli na kije. Co ty na to?
Jęknęłam opadając ostentacyjnie na kanapę.
-Przepraszam ale nie mam dzisiaj ani siły ani ochoty na nic co wymieniłeś. Znaczy wiesz, z chęcią skopałabym ci tyłek podczas walki ale to wymaga myślenia a mój mózg jest zdolny teraz do przetworzania tylko jednej informacji.
Szatyn spojrzał na mnie spode łba i zaczął monolog.

Na nic zdały się moje protesty, po upływie godziny truchtałam naburmuszona za rozpromienionym Dylanem w stronę lasu.
-No tak. Po co siedzieć na dupie przed telewizorem i pić herbatę skoro można udawać małpe i wspinać się na drzewa. - skomentowałam po jakimś czasie.
-Ale za to będziesz piękną i wysportowaną małpą.
-Jest tylko jedno ale: jestem sukubem.
-No i? Sukub nie sukub ale treningi mają tu wszyscy.
Kłóciłabym się. Ale nie odzywałam się więcej w tej sprawie, tylko wyprzedziłam go i teraz to Dylan biegł z tyłu. Co jakiś czas zwalniałam, żeby mógł mnie prześcignąć i tak mijaliśmy się w milczeniu podczas biegu dopóki nie zaczęło się ściemniać.
-Wracajmy już. - powiedziałam zaniepokojona. Byliśmy bardzo daleko od obozu, nie jestem nawet w stanie powiedzieć jak bardzo ale z powolnego drżenia mięśni może wynikać, że ponad 20 kilometrów na pewno. Taki dystans przebiegam bez zadyszki, która teraz również się nie pojawiła. Zaczęło się ściemniać, było chłodniej, coraz bardziej zagłębialiśmy się w las.
Stanęłam przy jednym z drzew lecz Dylan nadal biegł.
-Dylan stój! - krzyknęłam. Odwrócił się w moją stronę niczego nie rozumiejąc.
-Dylan, proszę. Wracajmy.
-Nie możemy teraz zawrócić. - powiedział kręcąc głową.
-Dlaczego? - patrzyłam na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
-Jesteśmy już tak blisko. Nie możemy zawrócić. Nie możemy zawrócić. - powtarzał gorączkowo.
-O czym ty mówisz do cholery? - już prawie krzyczałam. Coś się działo z Dylanem, tylko co... Myśl, myśl.
Jesteśmy poza granicą (chyba), poza tarczą (napewno).
Dylan stał z rękami wzdłóż tułowia. Patrzył na mnie niepewnie. Zbliżyłam się do niego. Jego oczy miały ten sam ciepło czekoladowy  odcień co zawsze. Tylko, że... To nie był Dylan.
Odwróciłam się i chciałam pobiec w strone kampusu. Gdybym tylko zdołała uciec.. Niestety osoba przejmująca wygląd bruneta złapała mnie silnie za rękę, tak, że aż na nadgarstku odcisnęły mi się palce. 
-Puszczaj!- wrzasnęłam próbując się wyrwać. Napastnik odwrócił mnie do siebie tyłem i zacisnął dłoń na moich ustach.
-Tylko nie wrzeszcz. - wyharczał. Miał niski, nieco ochrypły głos. Zganiłam się w myślach za to, że ten głos tak bardzo mi się spodobał. Chłopak nie robił sobie nic z tego, że gryzę go w palce, ślinię mu wewnętrzną stronę dłoni i kopię (niestety nie mogłam wywinąć nogi tak wysoko aby kopnąć go w krocze). Zaciągnął mnie za najbliższe drzewo i oparł mnie o nie plecami. Oczy rozszerzyły mi się na widok prawdziwej twarzy mojego "napastnika". Kiedy uśmiechnęłam się, on nie zdejmując ręki z moich ust odwzajemnił uśmiech i przyłożył palec wskazujący do swoich ust. Oczy iskrzyły się mu pożądaniem. Rzadko wspominam o tym jak pozyskuję energię, ale chyba każdy z was wie, że sukuby czerpią energię życiową z seksu. A Riker jako syn Priscilli - złej bo złej ale jednak boginii - miał tej energii trochę więcej więc spokojnie mógł mi trochę oddać. Gdybym przespała się ze śmiertelnikiem, nie skróciłabym mu życia i nie skaziła duszy. Byłam tylko półsukubem i oprócz seksu miałam inne źródła życiowe.
Zdjął rękę i przesunął ją na wgłębienie w talii. Pogładziłam kciukiem jego mocno zarysowaną szczękę i zbliżyłam swoją twarz do jego twarzy. Patrzyliśmy sobie w oczy. Topiłam się, znikałam w tych dwóch cudnych kolorach - niebieskim i brązowym. Riker przegryzł wargę. Gorąc wędrował tam gdzie jego ręce. Jego dotyk palił mi skórę. Rzuciłam się na niego w zachłannym pocałunku przez co potknęliśmy się i przeturlaliśmy po ziemii. Zaczęłam się śmiać ale uciszył mnie znów całując.

**

Jeszcze rano się bałam. Ale kiedy go zobaczyłam.. Całego i zdrowego kamień spadł mi z serca. Tu nie chodziło o niego. Bynajmniej tyle mi powiedział. Ale ten napis mógł również oznaczać, że Priscilla wie gdzie Riker przebywa i wie jak do niego dotrzeć. Jeszcze nie dotarła do niego ale to pewnie tylko kwestia czasu. Musiał się ukryć. Nie miał pojęcia co zrobi ze sobą podczas wojny, zresztą ja nie chciałam o tym myśleć. Wiedziałam, że ja będę musiała stanąć do walki jeśli takowa nadejdzie. Ale Riker nie był szkolony. Był gorzej niż wyrzutkiem. Nawet Shedow nie miał tak źle. W sensie, tak, był powszechnie nienawidzony przez długi czas ale Riker nie jest narwżony na herosów tylko na Bogów. A skoro jest potrzebny Priscilli to albo trzeba go zlikwidować albo przygarnąć do obozu. Bałam się, że to pierwsze ponieważ mniejsze ryzyko, że ostatecznie zadziała na naszą niekorzyść. Nic nie będą ich obchodzić przekonywania typu "On mnie kocha, nie zrobiłby mi tego". Dla nich miłość to nic. Rodzą dzieci tym, których chwilowo kochają. Śmiertelnicy umierają a bogowie nie. Muszą znosić śmierć bliskich i już po tysiącu lat są na to nieczuli. Bynajmniej niektórzy. Reszte to boli tak samo jak za pierwszym razem. Część z nich już się przyzwyczaiła, że ludzie są, umierają, są inni. Nie zrozumieją tego, że my chcemy umrzeć razem, przeżyć wszystko wspólnie, kochać się, kłócić i godzić. Bo nie ma powodów do miłości.. Ale jesteśmy tylko niedoświadczonymi młodymi ludźmi, co możemy wiedzieć o życiu i miłości. Co ICH, nieśmiertelnych obchodzi jedna  miłość, która jest nad życie? Co ICH obchodzi, że też mamy uczucia, potrafimy kochać mocniej i intensywniej od nich? Jesteśmy głupcami, myśląc, że ich to będzie obchodzić. A ta głupota by nas zgubiła. Skończyłaby to, co nawet się na dobre nie zaczęło.

**

Wróciłam do obozu kiedy było już ciemno. Dzieciaki spały na górze, na straży w salonie czatował Hasta. Niespokojnie kręcił się niedaleko drzwi i skomlał. Kiedy tylko nacisnęłam klamkę zamruczał głośno i potarł łbem moje biodro. Martwił się. Nigdy nie zostawiłam go samego na tak długi czas, wszędzie chodził za mną. Miałam wrażenie, że jego pysk wykrzywia najpiękniejszy uśmiech kiedy podrapałam go po uchu.
Położyłam się na kanapie w salonie i zasnęłam z Hastą w nogach. Na szczęście kanapa pomieściła nas oboje chociaż jak on się rozłoży to jest dużo większy ode mnie. Przez całą noc nic mi się nie śniło ale czułam się przyjemnie bezpieczna i odseparowano od jakichkolwiek niebezpieczeństw.


*************
Przepraszam za zwłokę, nie miałam weny i czasu. Teraz zmieniła się trochę sytuacja, przez jakiś czas Dominika nie będzie pisała rozdziałów a reszta będzie się pojawiała raz na dwa tygodnie (tak mniej więcej).
Pozdrawiam <3
Zuza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz