środa, 11 września 2013

Rozdział czterdziesty drugi cz. 2

         W moim udzie sterczała złamana strzała, a moje włosy zostały brutalnie obcięte, gdy unikałam przed miecza Hope. Teraz na głowie miałam bezkształtną mase, sterczących strąków oblepionych krwią. Przygryzałam wargę za każdym razem gdy musiałam pokonać jednego z zombie, które mialy twarze moich przyjaciół. Najgorsze było to, że nawet gdy odcięłam komuś kończynę to i tak dalej walczył. Dwa razy musiałam zwymiotować, przez ten masakryczny widok. Chłopaki nie byli lepsi. Shedow był zielony, a Chester próbowałam się nie rozpłakać, reszta, która przybyła niedługo po mnie, tez nie wyglądali lepiej. Dylanowi trzęsły się tak ręce, że ledwo trafiał w przeciwników, Klara była rozproszona i zadawała ślepe trafienia, Hanna chodziła chwiejnie, ale walczyła najlepiej z nas wszystkich, Chris miał mine jakby zaraz się miał rozpłakać i dosłownie nie wiedział co ma robić, walczyć, uciec, czy stać w miejscu i nie przeszkadzać. Z facetów najlepiej szło Gregorowi... ten był tak wściekły, że wymachiwał swoimi toporami wszędzie, nie zważając na ludzi... Oczywiście Rikki trzymała się na uboczu i tylko przy zagrożeniu zabijała potwory. Nie rzucała się do walki, nikomu nie pomagała. Jedynie stała i machała mieczem kiedy jej sie chciało. Jak ja tej suki nie lubie! Lorenz i Kasmir leżeli nieprzytomni pod stopami bliźniaczki Hadesa, która przestała się nimi interesować, a zaczęła sterować swoimi marionetkami. 
Poczułam coś na plecach i zamachnęłam się instynktownie. Mój miecz zdeżył się ze sztyletem Shedowa, tuż przed jego twarzą.
 - A to ty. - powiedziałam - już drugi raz prawie cie zabiłam.- mruknęłam i obróciłam miecz w nadgarstku i przedziurawiłam bezgłową Carry, która stała za mną. Upadła na ziemie i zaczęła się wić. Z oczu poleciały mi łzy. - Nie powinna zostac tak  zbeszczeszczona. - otarłam je wierzchem dłoni.
 - Masz racje. To nieludzkie. - spojrzał na mnie swoimi niezwykłymi oczami. - Nigdy nie pozwole, alby ludzie takiego pokroju, rządzili światem. - Powiedział to i zniknął, zostawiając mnie zaskoczoną.
Otrząsnęłam się i   popędziłam do Chcestera, kóry był otoczony większa grupką rodzeństwa. Wystrzeliłam w ich stronę kilka błyskawic, a ciała padły na ziemie bez ruchu.
Oboje popatrzyliśmy na to zdziwieni.
 - Jak ty... - zaczął.
 - To długa historia! - odkrzyknęłam. Nie chciałam teraz opowiadać o treningu, który przebyłam z Zeusem, w świątyni czasu. Na samą myśl ciarki przechodziły mi po plecach.


         Rozpaliłam ogień w hotelowym kominku i zaczęłam do niego wrzucać oscypki. Miałam na sobie ciemny pancerz i wiele broni Shedowa, które znalazłam w torbach pod łóżkiem.  Shedow wścieknie  się kiedy się dowie, że grzebałam w jego rzeczach, najpewniej mnie udusi, a dopiero potem zapyta po co mi były jego rzeczy. Ma jakiś kompleks związany z prywatnością, a ja wole nie wdrążać tematu i dać mu spokój. Za każdym ruchem słyszałam odgłos tłumionego metalu w pochwach, które strasznie krępowały mnie... Można było powiedzieć, że mam zbroje z mieczy i przeróżnych długości ostrych noży. No Ale w końcu ide uratować obóz, więc trzeba się uzbroić. Wrzuciłam do ognia kolejny serek, który zaczął skwierczeć, a po pokoju poniósł się zapach palonej soli. 
No kiedy w końcu przyjdzie ten stary dziad? - pomyślałam.
Płomienie wystrzeliły, a ja zakryłam z przerażeniem oczy. Gdy je otworzyłam Zeus pochylał się nad kominkiem i próbował uratować spalone serki, a klął pod nosem równo.
Otrzepałam z siebie pył i wstałam rzucając na ziemie reszte oscypków w papierowej torbie.
 - Masz. - kopnęłam je w jego stronę - A teraz zabierz mnie do Obozu.
Ojciec zaklął.
 - Jak oscypki ci nie smakują trzeba było mi je dać. - puścił moją wypowiedź mimo uszy - Po co od razu marnować?! - mamrotał.    
Przewróciłam oczami.
 - Jestes najpotężniejszy z bogów. Możesz sobie wyczarować górę z oscypków... A teraz weź mnie do obozu! Tam giną ludzie! - prawie wykrzyknęłam.
Wziął oscypki z ziemi i pstryknął palcami.
 Powietrze zafalowało i zamiast przytulnego pokoju hotelowego pojawiły się surowe białe ściany i rzeźby przedstawiające bogów i herosów. Mimowolnie otworzyłam usta we zdziwieniu.
 - Ale tu pięknie... - powiedział wychylając się przez wyrwe w budowli.
          Wokół nas rozciągało się błękitne niebo. Wyciągnęłam dłoń w stronę kłębka chmury, który właśnie przedryfował sobie obok mnie i pomacałam ją palcami. Poczułam smieszne zimno i mrowienie na koniuszkach palców. Na niebie pojawiły się różne latające zwierzęta, których nigdy wcześniej nie widziałam, a które były za piękne, aby mi się kiedykolwiek przyśniły. Jedne wyglądały jak połączenie konia-lwa i orła, o przeróżnym umaszczeniu, inne zaś wyglądały jak małe leśne elfy z wielkimi zielonymi oczami, jak u muchy i  prawie nie widocznymi skrzydełkami, kóre skrzyły się w promieniach słonecznych. Przez niebo przemknął ognisty ptak, który pięknie zaśpiewał.
Poczułam się jak w raju. W powietrzu rozciągał się zapach pysznych potraw i kwiatów, wiatrł niósł odgłosy zabaw, rozmów i śmiechów. A atmosfera była niezwykle spokojna. Kilka latających wiewiórek, ze skrzydelkami motyli podfrunęło do mnie, a ja okręcilam się wokół siebie. Zwierządka zrobiły to samo, a ja zaśmiałam się.
 - Potraktuj to jak prezent urodzinowy. Nie każdy śmiertelnik morze wejść na Olimp.
Moje oczy rozszeżyły się na wzmiankę o Królestwie Bogów... no i na wzmiankę o moich urodzinach.
Wróciłam do siebie i przewrócenie oczami. 
 - No nie mów, że przejmujesz sie czymś takim jak urodziny córki. - warknęłam na niego - Jakoś przez prawie 15 lat ci to nie przeszkadzało. 
Wiele ludzi mówiło mi, że jestem Zołzą i Jędzą. Mieli racje.  
 - Bardzo przykro mi z tego powodu. Więc dostaniesz prezent, o którym nie śni żaden heros. - wydukał to nawet nie patrząc w moją stronę. 
Troche zaskoczyła mnie jego wypowiedź. Kilka razy zamrugałam i przypomniałąm sobie dlaczego tutaj jestem. 
 - Nie obchodzi mnie co mi dasz. Przenieś mnei do obozu Herosów! - wykrzyknęłam - Czy ciebie nie obchodzi to, że tam na dole giną ludzie, a walczą o Bogów, którzy wylegują się w łóżeczkach i nie mają ochoty ruszyć swojego boskiego zadka na pole bitwy i... 
Mój ojciec zmaterializował się przede mną. Patrzył na mnie zimnym wzrokiem. 
 - Czy myślisz, że jest nam łatwo? - warknął - do puki klontwa Nemezis nie zostanie zrzucona ani jeden bóg nie moze ruszyć się z olimpu. 
Zrobiłąm wielkie oczy. 
 - Nie miałam pojęcia...- wydukałam. 
 - I nikt na ziemi nie ma. Trzymamy to w sekrecie. - powiedział i odchrząknął. - Myślisz, że w obecnym stanie jestes zdolna powstrzymac bliźniaczych bogów? 
Wyprostowałam sie, gdyż poczułam się obrazona. 
 - Zrobie co moge aby ich powstrzymać. - powiedziałam twardo. 
Ojciec uśmiechnął sie.
 - Twoja koleżanka Rikki...
 - Nie jest moją koleżanką. - warknęłam, a Zeus uśmiechnął się. 
 - A więc twoja kuzynka, jest od ciebie co najmniej cztery razy potężniejsza - zanim zdążyłam otworzyć usta, mężczyzna ciągnął dalej - Pomimo twojego treningu... z Shedowem? Ach nie ważne jak mu tam było. Dużo razy byliście za blisko siebie i to mi się nie podobalo! - uniosłam brew. 
 - Akurat ty nie powinieneś wypowiadać się na temat związków. - odparłam zakładając ręce na piersi - To przez twój romans mamy teraz wojne. 
Szach i mat. 
Zeus spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. 
 - Kontynuując. Nawiązuję do tego, że jeśli chcesz pokonac bliźniaczych bogów musisz być ruwnie potężna jak Rikki, w której sercu zagościła nienawiśc tak potężna, że aż czerpie z niej siłe. - zrobił pauzę - I dlatego chce abyś poświęciła mi godzinę. 
Zmarszczyłam czoło. 
 - Godzine? Po co? 
Ojciec splutł palce. 
 - Chce dać ci tyle Boskiej Mocy ile twoje ciało wytrzyma. Do tego zabiorę cie do Świątyni Hypnosa, gdzie wejdziemy do Komnaty Czasu. Przez godzinę naucze cie jak posługiwać się Boską Mocą i walczyć razem z nią...


Potrząsnęłam głowa aby odsunąć od siebie wspomnienia.
          Popędziłam w stronę Klary, która nie radziła sobie z grupką własnego rodzeństwa, a Dylan bezinteresownie strzelał w powietrze. Zamachnęłam się mieczem, aby zrobić sobie przejście,w tym samym momencie zauważyłam jakiś ruch. Biegłam tak szybko, że nie umiałam się zatrzymać, ani zrobić uniku. Wiedziałam, że to mój koniec. Poczułam jak coś we mnie uderza z przeciwnej strony i zwala z nóg. Poczułam ostry ból na lewym policzku i uderzyłam całą sobą o ziemie. Zaparło mi oddech i pociemniało, gdy uderzyłam głową o twardy grunt.
 - Mały włos - powiedział męski głos tusz obok mojego ucha.
Zakaszlałam kilka razy łapiąc oddech.
Dosłownie bolało mnei wszystko.
Zaczęłam błądzić wzrokiem próbując rozpoznać intruza. W końcu przez mrok ukazały się księżycowe spodki.
 - To teraz zciągniesz koszulke aby zatamować krwawienie? - wymamrotałam.
Shedow zaśmiał się schodząc ze mnie.
 - Myśle, że to nie bd konieczne. - powiedział pociągając mnie w góre.
Mój świat zawirował, ale po chwili stałam juz na nogach.
 - Masz. - wepchnął mi do rąk jakąś tupkę.
Przytknęłam ją do ust, a na języku poczułam słodki smak Boskiego nektaru - ambrozji. Zaczęłam pic łapczywie nektar i nagle sił mi przybyło.
 - Uważajcie! - usłyszałam męski krzyk.
        Oboje rozejrzeliśmy się za zagrożeniem.. które zauważyliśmy za późno. Włócznia wysłana prze Hope leciała w naszą stronę, a my nie mieliśmy szans się wycofać. Shed popchnął mnie do tyłu, a sam stanął na drodze ostrza. Z mojej piersi wydał się krzyk, gdy włócznia wbiła się w ciało, które akurat stanęło jej na drodze. Zrobiłam wielkie oczy widząc jak włócznia przelatuje z drugiej strony ciemnowłosego herosa!
Z mojej piersi wydał się krzyk:
 - ZAYN!
Obrócił twarz w moją stronę, a z jego ust trysnęła krew, po chwili znalazł się na ziemi.
Usłyszałam śmiech bogini i odwróciłam się do niej. Na mojej twarzy malowała się czysta wściekłość.
 - Hahaha! - śmiał się - Jednego mniej! Teraz widzicie jak wasze marne życie jest wam odbierane za...
 - Nie masz prawa mówić o naszym życiu! - zmaterializowałam się obok niej z prędkością błyskawicy. Bogini spojrzała na mnie z przerażeniem. Czułam jak Boska Moc zupełnie się ze mnie wylewa. Czułam każdą wiązkę elektryczną, która pokazywała się na moim ciele. - Atak Boga Piorunów: Żółty Błysk. - wypowiedziałam te słowa i przeorałam twarz Hope paznokciami, na końcu uformowałam kule błyskawic, która wybuchnęła prosto w jej twarz. 
Bliźniaczy bóg, odleciał do tyłu i wylądował na twardej ziemi. Jej siostra krzyknęła z przerażeniem i rzuciła się na pomoc.  JA natomiast znów przemieściłam się z szybkością blyskawicy i chwyciłam  dłoń bladego Zayna. Wokół niego uformował się krąg i moi przyjaciele walczyli dla bezpieczeństwa mojego brata... nawet Rikki ruszyła swoje dupsko. Dylan pochylał się nad ledwo żyjącym Zayn'em.  

***

       Hanna wyczarowała dla nas namiot z winorośli, który oddzielał nas od pola bitwy. Dylan krzontał się wokół Zeyna i z mocom Appolina, uświłował go wyleczyć.
Ja ściskałam dłoń brata i płakałam. 
 - Zayn prosze nie umieraj...- błagałam - Honey mnie zabije... - pociągnęłam nosem - Musisz żyć dla swojego dziecka! Przecez za niedługo zostaniesz tatusiem! Nie mozesz go zostawić w tym okrutnym świecie! Zayn prosze nie umieraj! 
Dylan przestał mamrotać jakies zaklęcie i spojrzał w moją stronę. 
 - Zo, on nie umiera. - powiedział spokojnie - Chwilowo próbuje zasklepić rany, aby mógł wrócić na pole bitwy. 
Spojrzałam na niego jak na kretyna. 
 - Wiem... chciałam troche po dramatyzować. - mruknęłam i odsunęłam się od brata. 
Ten był troche zielony, ale przytomny, a to najważniejsze. 
 - Dlaczego mnei zasloniłes? - zapytałam. 
Ten westchnął. 
 - Ty naprawde niczego nie dostrzegasz? - spytał i prejechał dłonią po twarzy - po tym jak ojciec pobłogosławił Cie Boska Mocą zrozumiałem wszystko. - przekrzywiłam głowe nic nie rozumiejąc - To o tobie mówi przepowiednia. Jestes jedną z ósemki! 
Spojrzłam na niego zaskoczona, a kawałki układanki właśnie zaczeły zlepiac się w całość. 
Gwałtownie wstałam i zaczełam nerwowa przechadzać się po "namiocie". 
 -Nie, nie, nie... To nie możliwe... - wyjąkałam. 
 - To jest możliwe - mruknął Dylan. Na jego twarzy ukazały się kropelki potu - To by wyjaśniało to, że stałaś się w większości Bogiem, a z człowieka została ci cząstka.
Spojrzłąm na niego wilkiem. 
 - Nie pomagasz... - mruknęłam - Ale ja nie moge! Przeciez jestem nieodpowiedzialna... głupia... narwana... Ja się do tego nie nadaje! - jęknęłam - odpowiedzialność za świat nie może spaćść na mnie....- jęczałam.
         Nie mogłam się z tym pogodzić. Na pewno to jakaś pomyłka... Los świata nie może stać na moich barkach... przecież jestem jaka jestem i ja się do tego nie nadaje! Jakiś palant musiał mnie wybrać! Ugh!
Usłyszałam westchnięcie.
 - Nie dramatyzuj. Poradzisz sobie! - Zayn próbował mnie pocieszyć - Wieże w ciebie. - powiedział łagodnie głaszcząc po policzku - A na szczęście mamy już całą ósemkę.
 - COOO?! - wykrzyknęliśmy wraz z Dylanem.
Zayn uśmiechnął się słabo:
 - Pierwszym jest Shedow - to było jasne na początku, drugą jest Hanna... jedyna córka Dionizosa, Kolejną osobą jest Klara - przypuszczałem to od jej porwania, kolejną osobą jesteś ty Dylan - najzdolniejsze dziecko Apollina, o Chesterze powiedziała na rozpoczęciu bitwy Avri, teraz ty dostałaś Boską Moc, a Christopher i Gregory... cóż najwybitniejsi to oni nie są ale zawsze kręcili się wokół was więc stało się jasne, że są jednymi z przepowiedni.  
Rozdziawiłam usta, a Dylan uderzył się ręką w czoło:
 - Że też wcześniej na to nie wpadłem! - znów się uderzył.
 - No właśnie - parsknęłam - ty tu jesteś od myślenia... No i twoja dziunia też.
Chłopak zmroził mnie spojrzeniem.
        Wyszczerzyłam się do niego, a on w powietrzu robił takie ruchy jakby próbował mnie udusić. Pokazałam mu język i zachichotałam. Przypomniały mi się stare dobre czasy, gdy siedzieliśmy na przedmieściach Londynu i gadaliśmy godzinami patrząc na ZWYKŁYCH ludzi śpieszących się do pracy... To były czasy...
 - Zo - z zamyślenia wyrwał mnie głos brata - Musisz iść zakończyć tą bitwe. - uśmiech zrzedł mi z twarzy - A ja chyba mam pomysł.

***

 - Zakończmy te przedstawienie! - powiedziała Hanna, gdy zajęliśmy pozycje.
Usłyszałam jak Chris przęłyka ślinkę.
 - Jesteście pewni, że to sie uda? - zapytał.
 - Raz się żyje. - odparł mu na to Chester.
Shedow zmaterializował się pomiędzy mną i Rikki i położył nam ręce na ramionach. Przygryzłam wargę.
 - Do dzieła. - gdy skończył wypowiedź poczułam szarpnięcie i po chwili znalazłam się w innym miejscu... Ale tym razem bez mdłości.
Uśmiechnęłąłam się zadowolona patrząc na zielon córke Posejdona, która z ledwością powstrzymuje pawia.
 - Coraz bardziej lubię tą Boską Moc. - zacisnęłam zadowolona pięści.
Rikki prychnęła.
 - Ruszmy się. Zaraz zaczną - obróciła się do nas tyłem i wygięła dziwnie palce.
         Jezioro pod nami zadrgało. Poczułam napięcie, które towarzyszyło każdemu powiewowi. Nagle woda zaczełą się ruszać. Drgnęłam niespokojnie. Mam w genach to, że nie lubie znajdować się blisko wody... to nie bezpieczne dla dziecka Zeusa... Poczułam muśnięcie na mojej dłoni i spojrzałam w tamtym kierunku. To syn Nyks próbował dać mi otuchy. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, a on odwzajemnił uśmiech. Zrobiło mis ię ciepło na serduszku. Splotłam z jego dłonią palce, a on nie protestował. Ścisnął moją dłoń dodając tym pewności siebie.
położyłam mu glowe na ramieniu i tak zostaliśmy aż Brigden nie skończyła kombinowac z wodą.
 - Jestem gotowa. - powiedziała.
Niechętnie odsunęłam się od chłopaka.
 - Bd musiała sobie wyparzyć rękę. - odparłam chwytając dłoń kuzynki. Obie skrzywiłyśmy się z niechęcią.
 - Skończmy to. - warknęła do mnie.
 - Po co tyle gadasz? - odwarknęłam.
Scisnęłyśmy się za ręce i skupiłyśmy.
         Powietrze wokół nas zaczęło wirować podrywając nasze włosy w dziki taniec. Skupiłam się na swojej mocy i kumulowaniu jej w chmurach. poczułam wiązki przechodzące pomoim ciele. Moje włosy uniosły się i przekształciły w las błyskawic. Probowałam osiągnąć apogeum swojej mocy, aby załatwić wojsko Hope i Avrii za jednym zamachem. Usłyszałam delikatny spiew piorunów i otworzyłam oczy. Czułam jak mnie wzywają. Spojrąłam w niebo, a nad nami utworzyła sie największe skupisko piorónów jakie świat kiedykolwiek widział. Dośc trudno było utrzymać grzmoty zdala od bliskich i potrzebowałam podwójnego skupienia.
         Natomiast Rikki zaczeła ciężej oddychać, a na jej twarzy pojawiły sie kropelki potu. W sumie nie dziwie się jakbym była pół człowiekiem - mół bogiem to zapewne wyglądała bym jeszcze gorzej, ale ze jestem w większości bogiem, aby panować nad niebem potrzebowałam tylko wielkiego skupienia...
         Jezioro pod nami zafalowało i dosłownie powoli zaczęło "wychodzić" z miejsca. Wodne macki wędrowały do każdego potworą oplatając go. Widziałam prace dzieci Hermesa nad ewakułacją reszty armii, dzieci Dionizosa zaczeły stawiac wielki mur z winorośli oddzielający reszte armi wroga. Im bardziej poziom wody w jeziorze zanikał tym więcej nieprzyjaciół zostało otoczone przez wode. Rikki ścisnęła mnie za dłoń dając do zrozumienia, że kończy. Po jej dotyku czułam, że robi się zimniejsza... Mam nadzieje, że nie straci koncentracji bo inaczej wszystko weźmie w łeb.
Znów zamknęłam oczy i sięgnęłam umysłem w stronę chmur gdzie wszystko było gotowe. Zgromadziłam więcej piorunów. Wiedzialam, że było mnie na to stać... aby uratowac moją rodzinę mogłam zrobić wszystko. Więc skupiłam się potrójnie i wezwałam najpotężniejsza burze, którą była tylko godna Boga Gromów.
 - TERAZ! - krzyknęłayśmy obydwie.
Całą moją moc skumulowałam na punkcie gdzie Gregory miał wbić miecz w ziemie, który miał posłużyć za przewodnik prądu. poszukałam go świadomością i na niego skierowałam cały atak. Był otoczony wodą więc bd jeszcze lepiej przewodzić prąd.
Zostaliśmy oślepieni, a zaraz po tym rozlepkł się huk rozrywający bębenki.
Nagle nastała cisza.
Poczułam jak Rikki wyślizguje mi się z dłoni i leci w stronę jeziora, które niebezpiecznie szybko zacżeło się napełniać. Na cale szczęści Shedow złapał ją i wziął w ramiona. oczułam ukłucie zazdrości. Chłopak zniknął z dziewczyną, następnie pojawili się na brzegu. ona była nie przytomna. Widząc o sama poczułam zmęczenie. Nogi mi zadygotały i dopiero teraz poczułam jak moje ciało jest cięzkie. Osunęłam się na kolana, dysząc ciężko. Przefrasowałam się i to porządnie. Poczułam jak lece do przodu. Ale ramie jasno okiego mnie przytrzymało. opadłam w jego ramiona opierając głowę, na jego piersi.
 - Udało się? - spytałam lekko przymykajac oczy.
 - Nie słyszysz tych okrzyków? - spytał z nutą radości w głlosie.
RZeczywiście dopiero teraz dochodziły do mnie radosne okrzyki herosów.
 - Wygraliśmy. - wyszeptałam, oddychając z ulgą.
Chłopak uniusl delikatnie mój podbródek.
 - Dałaś z siebei wszystko. Jako twój trener: JESTEM Z CIEBIE DUMNY. - powiedział to mocniej mnie przyciskając.
Uśmiechnęłam się zadowolona.
Zaśmiałam się.
 - Zniszczyłeś tak romantyczną scene słowem: TRENER. - odparłam spoglądając mu w oczy.
Jego końcik ust uniósł się.
 - Jak to moge naprawić? - zapytał szarmancko podnosząc mnie na nogi. Jedną ręką dalej trzymał mój podbrudek, a drugą dociskał moje dłonie do piersi.
Zachichotałam.
 - Na przykład tak - uniosłam się na palcach, aby dosięgnąć do jego ust, na których złożyłam pocałunek.



O mamusiu.... Troche tego jest.
Poplątanie z zaplątaniem, ale chyba jestescie zadowolone z zakończenia? Hihi:D
Jeśli macie jakies pomysły odnośni fabuły to piszcie w komentarzach xD ^^
Bujka ;P 

3 komentarze:

  1. Nie wiem jak inne dziewczyny, ale ja czekałam na ten moment... A to jest aż dziwne, bo przecież jestem współautorką tego opowiadania XD W końcu! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. tak długo czekałam na ten moment *-* Uwielbiam tego bloga !!!!!

    OdpowiedzUsuń