Szczerze mówiąc nie spodziewałam się takiego rozpoczęcia roku. Zamiast zabawy, fajerwerek patrzyłam na zrozpaczonych herosów, którzy stali nieruchomo, spoglądając na miejsca, gdzie ofiarowali bogom ciała zmarłych bliskich. Wciąż nie wierzę, że straciliśmy tak wielu mężnych herosów. Niektórzy z nich byli ze mną w drużynie podczas tutejszych bitw, jedli posiłki obok mnie, uśmiechali się zalotnie lub siedzieli ze mną podczas lekcji.
Sama straciłam tylko dwóch braci, ale niestety nie miałam okazji ich za dobrze poznać, bo przybyli do obozu niedawno. Na pewno nie tak wyobrażali sobie życie w tym miejscu. Gdybym potrafiła cofnąć czas...
Poczułam na swoim ramieniu ciepłą dłoń, dotknęłam jej i odwróciłam się. Za mną stał Dylan. Delikatnie się do mnie uśmiechnął, chcąc ukryć swój smutek. On również stracił wielu braci i sióstr, lecz był bardziej do nich przywiązany niż ja.
- Dużo się zmieniło, prawda? Popatrz, jesteśmy starsi o prawie 2 lata i tyle w tym krótkim czasie przeżyliśmy... Zmieniliśmy się i to chyba najsmutniejsze w tym wszystkim.
- Tak - pokiwałam głową. - W szczególności ty, Dylan. Nie jesteś tym chłopakiem, którego znałam... Wiesz, że właśnie mnie olśniło? Właśnie w tym momencie - prychnęłam. - Odkąd pamiętam byłam zazdrosna o Klarę... nie podobało mi się to, że ją kochasz, że ją pocieszać, jesteś przy niej... Byłam w tobie zakochana... Ale teraz już wiem, że byłam zakochana w Dylanie, którego znałam przed obozem.... w tym beztroskim chłopaku, który nigdy mnie nie pytał o zdanie, tylko robił, co chciał i nieświadomie wpakowywał mnie w kłopoty... Naprawdę kochałam cię.
- Naprawdę? - zmarszczył czoło. - Tyle razy próbowałem tobie to samo powiedzieć, ale nie miałem odwagi...
Poczułam jak do moich oczów napływają łzy. Gdybyśmy oboje byli odważniejsi, to może teraz bylibyśmy razem jak dawniej? Lecz nic to nie zmieniłoby w naszym życiu. Decyzja o wyjawieniu naszych uczuć nie zmieniłaby toku wydarzeń, nie zmieniłaby niczego.
- Dlaczego właśnie w tym momencie wzięło nam się na szczerość? - spojrzałam na obóz, który wyglądał jak wiele miast zniszczonych podczas wojen światowych. - Bo może okazać się, że nie będzie już żadnej okazji? Że w następnej bitwie, któreś z nas może stracić życie? Co jeżeli zginiemy jutro, za miesiąc, za rok?
- Jak ginąć, to razem, Han - złapał mnie za dłonie. - Wciąż cię kocham i nie pozwolę ci stracić życia. Będę cię bronić póki będę miał siły, bo jesteś dla mnie jedną z najważniejszych osób. Będę dumny walcząc u twojego boku... Hanno Toscano, za parę miesięcy lub może powinniśmy liczyć to w tygodniach.. zabijemy bliźniaków i wrócimy do naszego życia.
- Dylan.. wiesz, że odejdę stąd, prawda?
- Wiem, Han. Wiedziałem to od samego początku. Uważasz, że wciąż masz obowiązek wobec Ramiro, ale naprawdę nie musisz odchodzić...
Po moich policzkach spływały łzy. Rzuciłam się na jego szyję i przytuliłam go do siebie najmocniej jak potrafiłam.
- Nic tego nie zmieni. Będę musiała to zrobić.
- Wiesz, że robiąc to spowoduje, iż zapomnisz o tym wszystkim? O obozie, o swoim ojcu, o herosach... o mnie?
- Wiem - szepnęłam. - Dylanie, to ostatnia nasza wspólna misja... Nigdy do tej rozmowy nie wrócimy i będziemy się cieszyć każdą wspólną chwilą... Stwórzmy historię, która będzie wbijana moim dzieciom do głowy w szkołach...
Chłopak pokiwał twierdząco głową i nachylił się nade mną. Musnął moje usta i powoli się odsunął ode mnie. Tyle lat czekałam na to, a teraz było tak jakby przedwczesnym pożegnaniem. Nie patrząc na niego, czułam jak nieruchomieje, a później "ten" głos znowu zawładnął jego gardłem:
Sama straciłam tylko dwóch braci, ale niestety nie miałam okazji ich za dobrze poznać, bo przybyli do obozu niedawno. Na pewno nie tak wyobrażali sobie życie w tym miejscu. Gdybym potrafiła cofnąć czas...
Poczułam na swoim ramieniu ciepłą dłoń, dotknęłam jej i odwróciłam się. Za mną stał Dylan. Delikatnie się do mnie uśmiechnął, chcąc ukryć swój smutek. On również stracił wielu braci i sióstr, lecz był bardziej do nich przywiązany niż ja.
- Dużo się zmieniło, prawda? Popatrz, jesteśmy starsi o prawie 2 lata i tyle w tym krótkim czasie przeżyliśmy... Zmieniliśmy się i to chyba najsmutniejsze w tym wszystkim.
- Tak - pokiwałam głową. - W szczególności ty, Dylan. Nie jesteś tym chłopakiem, którego znałam... Wiesz, że właśnie mnie olśniło? Właśnie w tym momencie - prychnęłam. - Odkąd pamiętam byłam zazdrosna o Klarę... nie podobało mi się to, że ją kochasz, że ją pocieszać, jesteś przy niej... Byłam w tobie zakochana... Ale teraz już wiem, że byłam zakochana w Dylanie, którego znałam przed obozem.... w tym beztroskim chłopaku, który nigdy mnie nie pytał o zdanie, tylko robił, co chciał i nieświadomie wpakowywał mnie w kłopoty... Naprawdę kochałam cię.
- Naprawdę? - zmarszczył czoło. - Tyle razy próbowałem tobie to samo powiedzieć, ale nie miałem odwagi...
Poczułam jak do moich oczów napływają łzy. Gdybyśmy oboje byli odważniejsi, to może teraz bylibyśmy razem jak dawniej? Lecz nic to nie zmieniłoby w naszym życiu. Decyzja o wyjawieniu naszych uczuć nie zmieniłaby toku wydarzeń, nie zmieniłaby niczego.
- Dlaczego właśnie w tym momencie wzięło nam się na szczerość? - spojrzałam na obóz, który wyglądał jak wiele miast zniszczonych podczas wojen światowych. - Bo może okazać się, że nie będzie już żadnej okazji? Że w następnej bitwie, któreś z nas może stracić życie? Co jeżeli zginiemy jutro, za miesiąc, za rok?
- Jak ginąć, to razem, Han - złapał mnie za dłonie. - Wciąż cię kocham i nie pozwolę ci stracić życia. Będę cię bronić póki będę miał siły, bo jesteś dla mnie jedną z najważniejszych osób. Będę dumny walcząc u twojego boku... Hanno Toscano, za parę miesięcy lub może powinniśmy liczyć to w tygodniach.. zabijemy bliźniaków i wrócimy do naszego życia.
- Dylan.. wiesz, że odejdę stąd, prawda?
- Wiem, Han. Wiedziałem to od samego początku. Uważasz, że wciąż masz obowiązek wobec Ramiro, ale naprawdę nie musisz odchodzić...
Po moich policzkach spływały łzy. Rzuciłam się na jego szyję i przytuliłam go do siebie najmocniej jak potrafiłam.
- Nic tego nie zmieni. Będę musiała to zrobić.
- Wiesz, że robiąc to spowoduje, iż zapomnisz o tym wszystkim? O obozie, o swoim ojcu, o herosach... o mnie?
- Wiem - szepnęłam. - Dylanie, to ostatnia nasza wspólna misja... Nigdy do tej rozmowy nie wrócimy i będziemy się cieszyć każdą wspólną chwilą... Stwórzmy historię, która będzie wbijana moim dzieciom do głowy w szkołach...
Chłopak pokiwał twierdząco głową i nachylił się nade mną. Musnął moje usta i powoli się odsunął ode mnie. Tyle lat czekałam na to, a teraz było tak jakby przedwczesnym pożegnaniem. Nie patrząc na niego, czułam jak nieruchomieje, a później "ten" głos znowu zawładnął jego gardłem:
Osiem ostrzy wykutych zostało w czeluściach czarnego wulkanu.
Przez ogień i wodę szlifowane zostały,
Pieczęcią powietrza i ziemi znaczone,
Do dzieła zostały stworzone.
Lecz wpierw heros krew swą przelać musi.
Aby dążyć do wybawienia.
Kiedy zakończył, zachwiał się, więc szybko złapałam go i przytrzymałam w pionie. Chłopak zaczął mrużyć oczy, nastawiając ostrość swojego wzroku.
- Znowu poinformowałem kto będzie walczyć? A może wyjawiłem tą tajemniczą dwójkę? - zakpił sobie.
- To była nowa przepowiednia, Dylan... Wszyscy już znają swoje przeznaczenie.
Kilka godzin później...
Weszłam na pagórek, na którym znajdowała się świątynia Zeusa. Ona jako jedyna pozostała bez jakikolwiek strat. Prawdopodobnie nikt nie miał odwagi jej zniszczyć. Dziwne... Gdybym ja była po drugiej stronie, to pierwsze, co zrobiłabym, to zniszczyłabym ją... Chociaż nie.. Wystarczyłoby, że byłabym wściekłą Zoey.
O wilku mowa! Dziewczyna siedziała na kolanach złotego Zeusa. Przyglądała się czemuś, co trzymała w ręce. Czyżby ona się nad czymś zastanawiała? W końcu podniosła głowę, kiedy zdała sobie sprawę, że nie jest już sama.
- Jesteś jeszcze zła? - zapytałam.
- Nie, już nie... - delikatnie się uśmiechnęła. - Oddałam ci i jesteśmy kwita... Widzę, że już z nosem jest ok.
- Powiedzmy, że tak... - odruchowo dotknęłam swojego nosa, który został uleczony przez Dylana. - Wiesz, że przypomniałam sobie o tym, że ty dzisiaj kończysz dwadzieścia lat...
- Niezły czas na urodziny, nie? - prychnęła.
- Niestety... Muszę stwierdzić, że w końcu ktoś ma gorsze urodziny niż moje 17-ste. Od tamtej pory nawet ich nie obchodzę. - Zo podniosła w zdziwieniu brwi i zleciała na dół, żeby do mnie podejść. - A więc Zo, wszystkiego najlepszego.
- Taa... Dzięki - uśmiechnęła się.
- Nie wiedziałam, co mogę ci wręczyć, bo w wymyślaniu prezentów zawsze byłam kiepska... Proponowałam, żeby dać ci dożywotni karnet do dionizyjskiej spiżarni, ale w tamtym momencie usłyszałam jak moi bracia po raz pierwszy byli zgodni...
- Zgodzili się? - zrobiła wielkie oczy.
- Dziewczyno, upadłaś na głowę? - uśmiechnęłam się. - Oni byliby w stanie zamordować za tą spiżarnię, dlatego musiałam się zwrócić z prośbą do ojca i ta-dam!
Podałam dziewczynie bardzo małą buteleczkę z winem. Dziewczyna widząc jej rozmiary aż się skrzywiła. No tak, jej to zawsze mało.
- Nie patrz tak na to... Ona wiecznie będzie pełna - w tym momencie jej oczy się zaświeciły. - No może nie wiecznie, bo zabraknie wina w momencie, kiedy będziesz miała dosyć... Czyli nici z upijania się.
- Szkoda - mruknęła, ale zaraz się uśmiechnęła. - W każdym razie ci dziękuję za to i za pamięć.
- Ach, nie ma za co - przytuliłam dziewczynę. - Ee.. nie powiedziałam ci jeszcze, że jeśli chodzi o wino, to zależy od twojej potrzeby. Jak będziesz chciała spróbować toskańskiego, to je dostaniesz, a jak najdzie cię na francuskie, to i takie dostaniesz.
- Eee... Już mi się podoba!
Miesiąc później...
Złapałam garść ciasteczek i usiadłam przy moim stoliku na jadalni. Dylan razem z Klarą grali w warcaby i nie zwracali uwagę na to, że przy stole reszta je. Spojrzałam na Chrisa, który wciągnął się w czytanie artykułu, który przyniosła mu Rikki, że zastygł z łyżką zupy w połowie drogi do ust. Uśmiechnęłam się na ten widok, bo przez głowę przeszło mi tylko to, żeby go wystraszyć... Ale pozostawię to raczej Zo, która idzie do stolika z połową jedzenia z obozu.
Już minął miesiąc od najgorszego, co ten obóz spotkało. Wiele osób już wróciło do zdrowia, tylko kilkoro jeszcze leży w szpitalu. Najważniejsze, że już pogodzili się ze śmiercią swoich bliskich i skończono z żałobą. Jestem pewna, iż leży jeszcze tamta bitwa wszystkim na sercach, ale lepiej jest, kiedy tego się nie przypomina. Staramy się nie żyć przeszłością, tylko teraźniejszością... i po części przyszłością.
Od miesiąca Dylan ma tą samą przepowiednię... "Osiem ostrzy wykutych zostało w czeluściach czarnego wulkanu". Razem z resztą zastanawiamy się o jaki wulkan chodzi. Może to jest klucz do następnej przepowiedni... Ale póki, co musimy czekać.
- Cześć wam! - Zo rzuciła tacę na stół i spojrzała krzywo na Chrisa. Po chwili ruszyła ramionami i klepnęła jego dłoń, powodując, że zupa z łyżki wylądowała na jego bluzce. - Nie ma za co.
- Zatłukę cię - mruknął. - No ej, to była moja ulubiona bluzka... Teraz nie spierze się...
- Eee tam, nic nie widać - Zo sięgnęła po serwetkę i starała się wytrzeć plamę, ale jeszcze bardziej ją roztarła. - Ups.
Chłopak przewrócił oczami i wstał od stolika, przy okazji trzepiąc gazetą Zoey w głowę. Ta tylko skrzywiła nos i zabrała się za jedzenie. Zauważyłam na jej ramieniu delikatną szramę, co znaczy, że była na treningu... razem z Rikki. One są w stanie się pozabijać tam, kiedy nikt nie patrzy... Ale cóż, obie są na tyle silne, że tylko ćwicząc razem mogą się rozwijać. Ja postanowiłam jak na razie zrezygnować z lekcji walki mieczem, a zająć się łucznictwem. To mi pomoże trzymać wrogów na odległość, powodując, że spokojnie będę mogła korzystać z magii winorośli.
- Tak w ogóle, czy ktoś widział dzisiaj bliźniaków? - zapytała się Klara.
- Z pewnością znowu budują jakąś bombę zagłady.. buahahaha - odpowiedziała żywo Zoey odrywając się od kurczaka. - Hmm... A dlaczego pytasz?
- Ach, Kasmir miał mi w czymś pomóc... - dziewczyna ruszyła ramionami i wróciła do gry z Dylanem.
Kątem oka zobaczyłam uśmieszek na twarzy Zo. Dziewczyna odkąd dowiedziała się, że jest jedną z ósemki dała sobie na cel, żeby przed misją zrobić coś dobrego. Tak, ona i coś dobrego... I na to wyznaczyła sobie, że spróbuje wyswatać tą dwójkę. Oczywiście, próbuję jej to wyperswadować, ponieważ nie chcę, żeby wchodziła z buciorami między Klarę a Dylana, ale na nic z tym. Zoey jest uparta jak osioł i uważa, że oni do siebie nie pasują. Z tą dziewczyną naprawdę jest coś nie tak.
- Cześć wam - między nami "teleportował" się Shedow. I pierwsze, co musiał zrobić to sięgnąć po frytkę z tacy blondynki, ale wystarczyło, że syknęła i chłopak zabrał rękę. - No weź, jestem głodny.
- To sobie weź tacę i nabierz swojego jedzenia.
Spojrzałam na Chestera, który od jakiegoś czasu przyglądał się tacy Zo. Wykorzystał moment i sięgnął ręką po kawałek kurczaka, ale tym razem zamiast klapsa, w stole pojawił się nóż. Wszyscy przerwali swoje zajęcia i spojrzeli na zirytowaną Zo. Oczywiście, wszyscy ciekawi są, co zaraz zrobi dziewczyna. Chester przez chwilę patrzył to na kurczaka, to na nóż, nie wiedząc, czy kontynuować swoje "polowanie", czy raczej odpuścić.
- Wara od mojego jedzenia - warknęła. - Ja tutaj mam wyliczone kalorie.
Chcąc, nie chcąc prychnęłam, powodując, że Zo popatrzyła na mnie złowrogo. Poczułam, że to najlepszy pomysł, żeby stąd odejść. Poklepałam Shedowa po plecach i odeszłam od stolika. Wciąż w dłoni miałam parę ciastek. Zostawię je dla Marilyn. Ona wciąż leży w szpitalu, niestety nie wybudziła się od pogrzebu. Wydawało się, że nic złego się jej nie stało, ale pomyliliśmy się. Jej psychika była w kiepskim stanie, co spowodowało załamanie nerwowe, które doprowadziło do śpiączki. Codziennie ktoś ją odwiedza i stara się z nią rozmawiać. Najczęściej jest to Dylan, który miał do niej wielki sentyment.
Weszłam na salę, gdzie na szczęście połowa łóżek już była wolna. Podeszłam do ostatniego, gdzie leżała mała blondyneczka. Uśmiechnęłam się na jej widok i usiadłam na skraju jej łóżka, dotykając czułka.
- Cześć Mała - szepnęłam. - Przyniosłam ci trochę ciastek, bo coś czuje, że jak się wybudzisz to zgłodniejesz... a jak wiesz, te ciastka się nie psują i zawsze są tak samo pyszne.
Spojrzałam na stolik, gdzie stały żółte żonkile. Takie przynosi tylko Honey, która za niedługo będzie miała rozwiązanie. Chyba to jest najwspanialsza informacja w obozie jak na dzień dzisiejszy.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam naszego tutejszego lekarza - Antony'ego. Uśmiechnęłam się do niego i przeniosłam na krzesło obok dziewczynki, pozwalając, żeby on ją zbadał.
- Dawno tutaj cię nie widziałem - odezwał się Leons. - Mogę wiedzieć, co się z tobą działo przez ten czas?
- Wolałam unikać tego miejsca - powiedziałam. - Wydaje się to samolubne i w ogóle, tym bardziej, że wy potrzebowaliście tutaj pomocy, a ja nie straciłam nikogo bliskiego... Lecz to miejsce mi przypomina o najgorszym, co mnie w życiu spotkało... O wypadku mojej matki. Leżała w szpitalu bez szans na przeżycie, a ja musiałam patrzeć na jej śmierć.
- Nie wiedziałem... - Antony usiadł w miejscu, gdzie ja siedziałam nim on przyszedł. - Ale wiedz, że nie znam tutaj osoby, która nie straciła nikogo bliskiego. Dla każdego trudne jest tutaj po tym wszystkim przyjść... Jednak w końcu się odważyłaś.
- Tak - uśmiechnęłam się. - W końcu już minęło mnóstwo czasu. Co z dziewczynką?
- Wciąż mam wrażenie, że na kogoś czeka... Dlatego jeszcze się nie wybudziła.
Spojrzałam na chłopaka, a ten tylko delikatnie się do mnie uśmiechnął. Czy znaczy, że ona czekała na mnie? Dlaczego? Przecież nie byłam nikim wielkim w jej życiu. W tym momencie przed oczami stanął mi obraz, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam. Było to podczas rozgrzewki przed turniejem, przyszła do mnie razem z Zo.
- Mel.. - odezwałam się, kiedy chłopak odszedł. - Przepraszam, że dopiero dzisiaj cię odwiedziłam. Powinnam była robić, to częściej. Z pewnością chcesz wiedzieć jak się czuję... Powiem ci, że lepiej. W końcu pozwoliłam, żeby wszystko, co mnie do tej pory dręczyło wyszło na światło dzienne. Teraz jestem szczęśliwa, że osoby, na których mi zależy są całe... Brakuje mi tylko ciebie. Chciałabym, żebyś w końcu się obudziła... Bo boję się, że może nadejść dzień, kiedy będę musiała odejść, ale nie zdążę ciebie pożegnać... Już raz zrobiłam osobie, którą kocham i nie potrafię sobie tego wybaczyć.
- O mnie się nie musisz martwić - szepnęła i otworzyła swoje śliczne oczka. - Nie pozwolę ci odejść bez pożegnania.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam do siebie dziewczynkę. Od tak dawna nie czułam się tak szczęśliwa jak w tej chwili. Teraz może się dziać, co ma się dziać.
- Znowu poinformowałem kto będzie walczyć? A może wyjawiłem tą tajemniczą dwójkę? - zakpił sobie.
- To była nowa przepowiednia, Dylan... Wszyscy już znają swoje przeznaczenie.
Kilka godzin później...
Weszłam na pagórek, na którym znajdowała się świątynia Zeusa. Ona jako jedyna pozostała bez jakikolwiek strat. Prawdopodobnie nikt nie miał odwagi jej zniszczyć. Dziwne... Gdybym ja była po drugiej stronie, to pierwsze, co zrobiłabym, to zniszczyłabym ją... Chociaż nie.. Wystarczyłoby, że byłabym wściekłą Zoey.
O wilku mowa! Dziewczyna siedziała na kolanach złotego Zeusa. Przyglądała się czemuś, co trzymała w ręce. Czyżby ona się nad czymś zastanawiała? W końcu podniosła głowę, kiedy zdała sobie sprawę, że nie jest już sama.
- Jesteś jeszcze zła? - zapytałam.
- Nie, już nie... - delikatnie się uśmiechnęła. - Oddałam ci i jesteśmy kwita... Widzę, że już z nosem jest ok.
- Powiedzmy, że tak... - odruchowo dotknęłam swojego nosa, który został uleczony przez Dylana. - Wiesz, że przypomniałam sobie o tym, że ty dzisiaj kończysz dwadzieścia lat...
- Niezły czas na urodziny, nie? - prychnęła.
- Niestety... Muszę stwierdzić, że w końcu ktoś ma gorsze urodziny niż moje 17-ste. Od tamtej pory nawet ich nie obchodzę. - Zo podniosła w zdziwieniu brwi i zleciała na dół, żeby do mnie podejść. - A więc Zo, wszystkiego najlepszego.
- Taa... Dzięki - uśmiechnęła się.
- Nie wiedziałam, co mogę ci wręczyć, bo w wymyślaniu prezentów zawsze byłam kiepska... Proponowałam, żeby dać ci dożywotni karnet do dionizyjskiej spiżarni, ale w tamtym momencie usłyszałam jak moi bracia po raz pierwszy byli zgodni...
- Zgodzili się? - zrobiła wielkie oczy.
- Dziewczyno, upadłaś na głowę? - uśmiechnęłam się. - Oni byliby w stanie zamordować za tą spiżarnię, dlatego musiałam się zwrócić z prośbą do ojca i ta-dam!
Podałam dziewczynie bardzo małą buteleczkę z winem. Dziewczyna widząc jej rozmiary aż się skrzywiła. No tak, jej to zawsze mało.
- Nie patrz tak na to... Ona wiecznie będzie pełna - w tym momencie jej oczy się zaświeciły. - No może nie wiecznie, bo zabraknie wina w momencie, kiedy będziesz miała dosyć... Czyli nici z upijania się.
- Szkoda - mruknęła, ale zaraz się uśmiechnęła. - W każdym razie ci dziękuję za to i za pamięć.
- Ach, nie ma za co - przytuliłam dziewczynę. - Ee.. nie powiedziałam ci jeszcze, że jeśli chodzi o wino, to zależy od twojej potrzeby. Jak będziesz chciała spróbować toskańskiego, to je dostaniesz, a jak najdzie cię na francuskie, to i takie dostaniesz.
- Eee... Już mi się podoba!
Miesiąc później...
Złapałam garść ciasteczek i usiadłam przy moim stoliku na jadalni. Dylan razem z Klarą grali w warcaby i nie zwracali uwagę na to, że przy stole reszta je. Spojrzałam na Chrisa, który wciągnął się w czytanie artykułu, który przyniosła mu Rikki, że zastygł z łyżką zupy w połowie drogi do ust. Uśmiechnęłam się na ten widok, bo przez głowę przeszło mi tylko to, żeby go wystraszyć... Ale pozostawię to raczej Zo, która idzie do stolika z połową jedzenia z obozu.
Już minął miesiąc od najgorszego, co ten obóz spotkało. Wiele osób już wróciło do zdrowia, tylko kilkoro jeszcze leży w szpitalu. Najważniejsze, że już pogodzili się ze śmiercią swoich bliskich i skończono z żałobą. Jestem pewna, iż leży jeszcze tamta bitwa wszystkim na sercach, ale lepiej jest, kiedy tego się nie przypomina. Staramy się nie żyć przeszłością, tylko teraźniejszością... i po części przyszłością.
Od miesiąca Dylan ma tą samą przepowiednię... "Osiem ostrzy wykutych zostało w czeluściach czarnego wulkanu". Razem z resztą zastanawiamy się o jaki wulkan chodzi. Może to jest klucz do następnej przepowiedni... Ale póki, co musimy czekać.
- Cześć wam! - Zo rzuciła tacę na stół i spojrzała krzywo na Chrisa. Po chwili ruszyła ramionami i klepnęła jego dłoń, powodując, że zupa z łyżki wylądowała na jego bluzce. - Nie ma za co.
- Zatłukę cię - mruknął. - No ej, to była moja ulubiona bluzka... Teraz nie spierze się...
- Eee tam, nic nie widać - Zo sięgnęła po serwetkę i starała się wytrzeć plamę, ale jeszcze bardziej ją roztarła. - Ups.
Chłopak przewrócił oczami i wstał od stolika, przy okazji trzepiąc gazetą Zoey w głowę. Ta tylko skrzywiła nos i zabrała się za jedzenie. Zauważyłam na jej ramieniu delikatną szramę, co znaczy, że była na treningu... razem z Rikki. One są w stanie się pozabijać tam, kiedy nikt nie patrzy... Ale cóż, obie są na tyle silne, że tylko ćwicząc razem mogą się rozwijać. Ja postanowiłam jak na razie zrezygnować z lekcji walki mieczem, a zająć się łucznictwem. To mi pomoże trzymać wrogów na odległość, powodując, że spokojnie będę mogła korzystać z magii winorośli.
- Tak w ogóle, czy ktoś widział dzisiaj bliźniaków? - zapytała się Klara.
- Z pewnością znowu budują jakąś bombę zagłady.. buahahaha - odpowiedziała żywo Zoey odrywając się od kurczaka. - Hmm... A dlaczego pytasz?
- Ach, Kasmir miał mi w czymś pomóc... - dziewczyna ruszyła ramionami i wróciła do gry z Dylanem.
Kątem oka zobaczyłam uśmieszek na twarzy Zo. Dziewczyna odkąd dowiedziała się, że jest jedną z ósemki dała sobie na cel, żeby przed misją zrobić coś dobrego. Tak, ona i coś dobrego... I na to wyznaczyła sobie, że spróbuje wyswatać tą dwójkę. Oczywiście, próbuję jej to wyperswadować, ponieważ nie chcę, żeby wchodziła z buciorami między Klarę a Dylana, ale na nic z tym. Zoey jest uparta jak osioł i uważa, że oni do siebie nie pasują. Z tą dziewczyną naprawdę jest coś nie tak.
- Cześć wam - między nami "teleportował" się Shedow. I pierwsze, co musiał zrobić to sięgnąć po frytkę z tacy blondynki, ale wystarczyło, że syknęła i chłopak zabrał rękę. - No weź, jestem głodny.
- To sobie weź tacę i nabierz swojego jedzenia.
Spojrzałam na Chestera, który od jakiegoś czasu przyglądał się tacy Zo. Wykorzystał moment i sięgnął ręką po kawałek kurczaka, ale tym razem zamiast klapsa, w stole pojawił się nóż. Wszyscy przerwali swoje zajęcia i spojrzeli na zirytowaną Zo. Oczywiście, wszyscy ciekawi są, co zaraz zrobi dziewczyna. Chester przez chwilę patrzył to na kurczaka, to na nóż, nie wiedząc, czy kontynuować swoje "polowanie", czy raczej odpuścić.
- Wara od mojego jedzenia - warknęła. - Ja tutaj mam wyliczone kalorie.
Chcąc, nie chcąc prychnęłam, powodując, że Zo popatrzyła na mnie złowrogo. Poczułam, że to najlepszy pomysł, żeby stąd odejść. Poklepałam Shedowa po plecach i odeszłam od stolika. Wciąż w dłoni miałam parę ciastek. Zostawię je dla Marilyn. Ona wciąż leży w szpitalu, niestety nie wybudziła się od pogrzebu. Wydawało się, że nic złego się jej nie stało, ale pomyliliśmy się. Jej psychika była w kiepskim stanie, co spowodowało załamanie nerwowe, które doprowadziło do śpiączki. Codziennie ktoś ją odwiedza i stara się z nią rozmawiać. Najczęściej jest to Dylan, który miał do niej wielki sentyment.
Weszłam na salę, gdzie na szczęście połowa łóżek już była wolna. Podeszłam do ostatniego, gdzie leżała mała blondyneczka. Uśmiechnęłam się na jej widok i usiadłam na skraju jej łóżka, dotykając czułka.
- Cześć Mała - szepnęłam. - Przyniosłam ci trochę ciastek, bo coś czuje, że jak się wybudzisz to zgłodniejesz... a jak wiesz, te ciastka się nie psują i zawsze są tak samo pyszne.
Spojrzałam na stolik, gdzie stały żółte żonkile. Takie przynosi tylko Honey, która za niedługo będzie miała rozwiązanie. Chyba to jest najwspanialsza informacja w obozie jak na dzień dzisiejszy.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam naszego tutejszego lekarza - Antony'ego. Uśmiechnęłam się do niego i przeniosłam na krzesło obok dziewczynki, pozwalając, żeby on ją zbadał.
- Dawno tutaj cię nie widziałem - odezwał się Leons. - Mogę wiedzieć, co się z tobą działo przez ten czas?
- Wolałam unikać tego miejsca - powiedziałam. - Wydaje się to samolubne i w ogóle, tym bardziej, że wy potrzebowaliście tutaj pomocy, a ja nie straciłam nikogo bliskiego... Lecz to miejsce mi przypomina o najgorszym, co mnie w życiu spotkało... O wypadku mojej matki. Leżała w szpitalu bez szans na przeżycie, a ja musiałam patrzeć na jej śmierć.
- Nie wiedziałem... - Antony usiadł w miejscu, gdzie ja siedziałam nim on przyszedł. - Ale wiedz, że nie znam tutaj osoby, która nie straciła nikogo bliskiego. Dla każdego trudne jest tutaj po tym wszystkim przyjść... Jednak w końcu się odważyłaś.
- Tak - uśmiechnęłam się. - W końcu już minęło mnóstwo czasu. Co z dziewczynką?
- Wciąż mam wrażenie, że na kogoś czeka... Dlatego jeszcze się nie wybudziła.
Spojrzałam na chłopaka, a ten tylko delikatnie się do mnie uśmiechnął. Czy znaczy, że ona czekała na mnie? Dlaczego? Przecież nie byłam nikim wielkim w jej życiu. W tym momencie przed oczami stanął mi obraz, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam. Było to podczas rozgrzewki przed turniejem, przyszła do mnie razem z Zo.
- Kogo my tu mamy! – krzyknęłam.
- No siema! – uśmiechnęła się Zo. – Poznaj Mel, Mel poznaj Han.
- To jest Hanna Toscano? – zaczęła piszczeć, na co dobrze pamiętam, że zmarszczyłam brwi.
- No chyba tak…
- A dasz mi autograf?! Pliss….
- Jeśli można spytać, dlaczego chcesz mój autograf? Przecież nie jestem jakąś gwiazdą… - prychnęłam.
- Jak nie! Przecież ty się biłaś no z tymi złymi i w ogóle. No i jeszcze umiesz strzelać winogronami!
Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego dnia. Tak, potrafię "strzelać winogronami".- Mel.. - odezwałam się, kiedy chłopak odszedł. - Przepraszam, że dopiero dzisiaj cię odwiedziłam. Powinnam była robić, to częściej. Z pewnością chcesz wiedzieć jak się czuję... Powiem ci, że lepiej. W końcu pozwoliłam, żeby wszystko, co mnie do tej pory dręczyło wyszło na światło dzienne. Teraz jestem szczęśliwa, że osoby, na których mi zależy są całe... Brakuje mi tylko ciebie. Chciałabym, żebyś w końcu się obudziła... Bo boję się, że może nadejść dzień, kiedy będę musiała odejść, ale nie zdążę ciebie pożegnać... Już raz zrobiłam osobie, którą kocham i nie potrafię sobie tego wybaczyć.
- O mnie się nie musisz martwić - szepnęła i otworzyła swoje śliczne oczka. - Nie pozwolę ci odejść bez pożegnania.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam do siebie dziewczynkę. Od tak dawna nie czułam się tak szczęśliwa jak w tej chwili. Teraz może się dziać, co ma się dziać.
Uwielbiam. ♥
OdpowiedzUsuńCudny rozdział. Szkoda że Dylan i Hanna teraz dopiero sobie wszystko powiedzieli :<. Nie mogę doczekać się kolejnego pozdrawiam i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńsuper, super, super, super , suuuuuuper.!!!!!! <3 kocham tego bloga. :D
OdpowiedzUsuń