czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział trzydziesty trzeci

Otworzyłam oczy. 
Było ciemno. 
Głowa mi pękała. Odsunęłam od siebie kołdrę i postawiłam stopy na zimnej ziemi. Dłońmi objęłam głowę i próbowałam przeczekać najgorszy ból. W sumie nie wiem z kąt on się wziął. Po wycieczce do podziemia czułam się wyśmienicie. Spałam spokojnie, duchy juz mnie nie nawiedzały. Znów mogłam spokojnie funkcjonować. Ale dziś ból głowy był nie do wytrzymania.
 - A to dopiero początek... - przerażający głos poniósł się po pomieszczeniu.
Jak poparzona odskoczyłam od łóżka i zaczęłam rozglądać się po pokoju. Chciałam namierzyć skąd dochodził ten głos. 
 - Wszyscy, których kochasz niebawem zmiote z powierzchni ziemi... tak jak całą ludzkość. Wy pseudo istoty nie powinniście brukać swoimi brudnymi stopami tej ziemi! - przyparłam do ściany spanikowana -  A ty będziesz pierwsza, którą zabije! 
Jakaś ręka wyszła ni stąd ni zowąd, że ściany i zaczęła mnie przyduszać. Kolejna oplotła mi nogi, a kolejne dwie, ręce. Próbowałam walczyć, ale ręce były zbyt silne. Z każdym dotykiem piekielnych dłoni czułam palący ból. Próbowałam krzyczeć, ale z mojego aparatu gębowego nie wydostawał się żaden dźwięk.
Powoli traciłam dech. 
Moje oczy zaczęły tracić ostrość widzenia i coraz bardziej traciłam siły. 
 - Albo wiesz co? - lodowaty głos smagał mi skórę, jak bat erynii - zostawie cie na sam koniec, - jedna z dłoni zaczęła gładzić mi skórę na policzku - abyś mogła patrzeć jak umiera twoja kochana mamusia, braciszek, jego nienarodzony pomiot i reszta twoich przyjaciół. 
 - NIE! - wydarłam się.
Obudziłam się.
Byłam cała mokra.
Dyszałam jak po długodystansowym biegu.
Musiałam kilkanaście razy zamrugać aby odpędzić ten przerażający sen. Zaczęłam powoli przypominać sobie gdzie jestem.
 - Spokojnie Zo! Jesteś w swoim wygodnym łóżeczku! Nic  się nie dzieje... - próbowałam siebie przekonać.
Zrzuciłam z siebie kołdrę i spojrzałam na swoje ręce.
Trzęsły się.
Ja cała sie trzęsłam. Po prostu uwielbiam koszmary!
Wierzchem dłoni otarłam mokre czoło.
Przełknęłam ślinę, która z trudem przechodziła przez suche gardło. Musiałam coś z tym zrobić więc zeszłam na dół do kuchni i przykleiłam swoje wargi do kranu.
            Gdy w końcu zaspokoiłam swoje pragnienie postanowiłam udać się na, krótki spacer. I tak przez jakiś czas nie zasnę, a nie miałam zamiaru siedzieć bezczynnie w łóżku i gapić się na ściany.
To był dość szalony pomysł gdyż temperatura na dworze wskazywała -16*C, a ja wyszłam na dwór w szerokiej bluzce z krótkim rękawem i bardzo króciutkich spodenkach ledwie zakrywających mój obszerny tyłek. Zarzuciłam  na siebie tylko płaszcz do pół uda, czapeczkę z jakiegoś brązowego zwierzaka i kalosze, w których jeździłam na pegazach. Yes. I'm hardcor.
            Podeszłam do drzwi, ale nim je otworzyłam spostrzegłam na stoliku coś świecącego. Zaciekawiona podeszłam do mebelka i rzuciłam okiem na kawałek metalu, który leżał sobie bezkarnie na moim szklanym stoliczku. Dotknęłam zimnego metalu i pod opuszkami palców wyczułam jakieś uwypuklenia. Oświeciłam jedną z lampek i zauważyłam, że na bransolecie jest wyryty obraz błyskawicy.
Zmarszczyłam czoło widząc kartkę na stoliczku.
Wzięłam ją do ręki i zaczęłam czytać gryzmoły:

Powinienem Cie zganić za zdemolowanie świątyni wuja ( jestem z ciebie dumny, ale powiedz matce, że dostałaś niezłe kazanie od tatusia ). Jestem zadowolony z tego, że pozbyłaś się tych okropnych duchów. Mam nadzieje, że teraz lepiej ci sie żyje. Ale jednocześnie jestem bardzo zawiedziony, że w tej wyprawie zgubiłaś koleżankę, a to bardzo nie ładnie. Po wiedz mi, czy było by ci miło wysłuchiwać lamentu Ateny, której córka wpadła jak kamień w wodę? A poza tym, Bogini Mądrości domaga się twojej kary. Oczywiście mój urok osobisty...

 - Urok osobisty! - prychnęłam. Ten list był komiczny... Ale czytam dalej może się pośmieje.   

... tak więc wyprosiłem Atenę, aby dała ci tydzień na odnalezienie tej dziewczyny... a jeśli nie to ja ci już nie pomogę. Osobiście Atena  mnie przeraża... Aż dziwo, że coś takiego wyskoczyło z mojej głowy. Ale wróćmy do tematu.
Tak więc masz 7 dni na odnalezienie tej dziewczynki, jak tego nie zrobisz to ja ci już nie pomogę. Przed wyjazdem na poszukiwania radziłbym wybrać ci się na małą wycieczkę do Polski. Mają tam niezłe serki z owcy... Przyślij mi pare jak tam będziesz. Bardzo przypadły mi do gustu.

Ps. Masz tu prezent gwiazdkowy.
Najwspanialszy z Bogów:
Zeus Gromowładny. 


          Gapiłam się na ten list i nie wiedziałam, czy mam się roześmiać czy rozpłakać? Jaki ojciec tak formuje pieprzony list do córki? Nie mógłby kiedyś przysłać czegoś per: " Kocham cie córci ". Niiee! Bo moim ojcem musi być pieprzony Zeus!  
Wpakowałam bransoletkę do kieszeni i wyszłam na dwór. 
Od razu zimne powietrze uderzyło na moją skórę i myślałam, że sie zesram. Jjjjaaaakkk ZZIIMMNOO!! 
Ale nie chciało mi sie zawrócić.
          Błądziłam bezwiednie po obozie i nie wiedziała co mam ze sobą zrobić. Po incydencie w Tartarze, cała nasza gróbka dostała pisemny zakaz na jakieś kolwiek wypady poza teren obozu, a do tego zakaz poza treningami wchodzenia na areny, uczestnictwa w zawodach ( które teraz odbywały się co tydzień ), zakaz wypadów na jezioro. A za kare mieliśmy sprzątać wszystkie stajnie i zmywać po posiłkach, a co było najgorsze to wszystko miało trwać do odbudowania świątyni Hadesa... A jak na razie praca stała.
         Przystanęłam i spojrzałam w niebo. Zza chmur wyłaniały się gwiazdy. Przez chwile wpatrywałam się w nie i próbowałam znaleźć chodź jeden gwiazdozbiór, który pokazał mi Shed na naszych nocnych treningach. Ale dziś zupełnie nie miałam do tego głowy.  
Nie zapomnę tego co sie stało w podziemiach.
       Jak duchy mną owładnęły. Pamiętam tylko okropny ból i przerażenie. Nic więcej. Ale w mojej pamięci wyryły się słowa, które na pewno należały do chłopaka. Ciągle buzowały mi w głowie i nie bardzo wiedziałam co one dla mnie oznaczały.  Były cholernie dwuznaczne... i nie wiedziałam co miał na myśli Shedow wymawiając je. Podobno na nie zareagowałam. Ale nie pamiętam już tego. 
Powiew lodowatego powietrza wyciągnął mnie z zadumy. 
Moje nogi same zaniosły mnie w okolice warsztatu dzieci Hefajstosa. O dziwo jedne jedyne światło się świeciło. Postanowiłam sprawdzić kto też ma problemy ze snem. 
Weszłam bez pukania jak to miała w zwyczaju i zaczęłam przechodzić pomiędzy stanowiskami pracy. Gdy weszłam do serca kuźni dostrzegłam muskularnego chłopaka ślęczącego w piżamie  przed komputerem. po jego wyrafinowanym słownictwie poznałam Gregora. 
 - Ten szmelc nie dział! - mruknął do siebie - najchętniej to popierdolst...
 - Cześć. - przerwałam mu jeden z piękniejszych potoków słów. 
Chłopak podskoczył na krześle. W mgnieniu oka w moją stronę poleciał jeden z większych kluczy. Z ledwoścą  uchyliłam się przed ciosem. padłam jak długa na ziemie. 
 - Do kurwy nędzy! mówiłem nie zachodzić mnie od tyłu! - wydarł sie - mogłaś stracić głowę. 
Usłysząłm ciężkie kroki i po chwili znalazłam się w powietrzy. Chłopak próbował mnie podnieść, ale miał zbyt dużo ziły i  wyrzycił mnie w powietrze, po czym ja jęknęłam zderzając się z biurkiem.
 - Wybacz. - stał w bezpiecznej odległości od siebie - większość części, z którymi pracuje są dwa razy cięższe od ciebie. Jesteś po prostu za mała.   
Spojrzałam na niego wilkiem: 
 - Dzięki. Podniosłeś mi samocenę - mruknęłam. 
Wzruszył ramionami.
 - Czego chcesz? - warknął. 
Ups... chyba ma jeden z cięższych dni. Czyżby pokłócił się z jednym ze swoich metalowych cacuszek?? Uuuu coś czuje separacje małżeńską.      
 - A cóż to za maniery? - prychnęłam - żadne proszę usiądź? Zrobić ci kawe czy herbatę? Może uda mi się znaleźć coś do schrupania.
Założyłam ręce na piersi i wpatrywałam się w niego z urazą. 
Uniósł brew. 
 - Przychodzisz tu dawa razy w tygodniu i pierwszy raz masz jakieś wymogi. - zacmokał. - Krzesło przynieś sobie ze stanowiska 852, coś dopicia powinno być w lodówce, a rzeczy odwieź na haczyk.
Odwrócił się na pięcie i usiadł przed komputerem. 
Załatwił mnie moją własną bronią.     
Jak ja tego nie lubię! 
Ale i tak postanowiłam uprzykrzyć mu życie. 
Ciuchy zostawiłam na środku pokoju, a krzesło załatwiłam sobie zwalając Gregorego z fotela. Rozsiadłam się na nim z jękiem rozkoszy.  
 - A mam do ciebie robotę - wskazałam kciukiem na płaszcz - w kieszeni kurtki jest coś dla ciebie. - Powiedziałam do zbierającego się z podłogi chłopaka. - no szybciej bo zmienię zdanie. 
 - Zdzira. - mruknął. 
 - Słyszałam! - odparłam. 
           Zainteresowałam się komputerem. Chłopak chyba grał w jakąś dziwną grę. Na mapie świata zostały zaznaczone jakieś niebieskie punkty, które migały. Zaczęłam klikać na nie myszką. Nagle jeden zaświecił się na czerwono i na niego kliknęłam.Ekran zaczął sie psuć więc uderzyłam w niego dwa razy. Wyskoczył mi jakiś komunikat po rusku i kliknęłam pierwsze lepsze.
 - Ta gra jest bezsensowna! - jęknęłam. - Greg! O co w niej chodzi? 
 - Jaka gra? - spojrzałam na chłopaka, który świata nie widział poza bransoletą. 
 - No ta co masz na kompie... - kliknęłam w punkt, który znajdował się w okolicy Moskwy, a z niego zaczęła się wydobywać strzałka. Chyba właśnie ogarnęłam jak to dziąła. 
 - Ale ja nie mam żadnej gry na kompie... - mruknął.
 - Nie? - spytałam zdziwiona - w takim razie w co ja gram? 
Strzałka doleciała do punktu, który znajdował się chyba w polsce. Nagle ekran rozbłysł na zielono, a ja wystraszona runęłam do tyłu wraz z fotelem. 
W pokoju załączyły się syreny, a światła zaczęły wariować. 
 - Naprawiłaś to? - powiedział zaskoczony Gregory. 
 - Nic nie naprawiałam! Grałam sobie w gre, a ty nagle to coś! Kuźwa zawał! Jak możesz mieć takie piekielstwa na kompie! - zaczełam sie na niego wydzierać, a on wpatrywał się jak zakochany w monitor. 
 - To nie jest komputer! - powiedział tylko. Myślałam, że będzie zły, a tu był zadowolony? Dom wariatów. Jego palce szybko przemieszczały się po klawiaturze. - To system nawigacyjny. - mruczał - ma za zadanie znajdywać herosów, ale szmelc z biegiem czasu się zestarzał i po psuł. Dowódźtwo kazało mi go naprawić.... - był coraz bardziej wciagnięty - jakims niewyjaśnionym sposobem twój głupiutki móżdżek rozszyfrował jak on działa. 
 - Dzięki. - mruknęłam. Chłopak truł trzy po trzy, a ja nic z jego języka nie rozumiałam. 
 - JEST!!!!!
Wydarł sie, a ja w mgnieniu oka znalazłam się uczepiona lampy. 
 - Jeszcze raz a pozbawie cie czegoś cennego! - zagroziłam.  
Chłopak wzią;l mnie w ramiona i zaczął ze mną skakać z radości. Darł sie przy tym niemiłosiernie. 
 - Masz dwie sekundy na odstawienie mnie na ziemie, albo potraktuje cie z pół obrotu Chucka Norrisa. - zagroziłam. 
Ten mnie odstawił. 
 - Odnalazłem ją! Odnalazłem ją! Odnalazłem ją! - zaczął odprawiać jakiś dziwny taniec szamana. 
 - Kogo odnalazłeś? -- pytałam zniecierpliwiona. 
Ten nadal skakał.
  - Klara znajduje się gdzieś w Polsce, w mieście Zakopane. 
Zrobiłam wielkie oczy i nim zorientowałam się co robię, znalazłam się w połowie drogi do domu Dylana. 


Ta notka jest o dupie Maryniej.  Ale kolejna będzie ciekawsza. xD 
Bujka.

czwartek, 14 lutego 2013

Rozdział trzydziesty drugi

 Rozłożyłam się wygodniej w łóżku, próbując zasnąć po raz kolejny, ale mój organizm już wiedział, że pora wstawać. Palcami zaczęłam jeździć pod poduszką, a kiedy w końcu odnalazły, to co chciałam, delikatnie się uśmiechnęłam.
 Spojrzałam na wyciągnięte zdjęcie mojej babci. Po raz pierwszy w życiu miałam okazję ją spotkać, porozmawiać. Wszystko było prawdziwe, a nie wyimaginowane przez mój umysł. Zastanawia mnie do tej pory, dlaczego Shedow nie zdziwił się na widok swojej babki. Przecież stracił ją też w młodym wieku. No chyba, że...
 Podniosłam się na łóżku.
 - On już był w Podziemiu - zmrużyłam oczy.
 Pokręciłam głową, chcąc nie myśleć o tym wszystkim, co ostatnio się wydarzyło. Tak bardzo żałuję, że to ja byłam tą dziewczyną, którą uratował Dylan. Jestem pewna, że jestem mniej warta niż Klara. Ona wiedziałaby, co w tej chwili zrobić. A ja? Ciągle tylko myślę o byciu normalną, a tutaj jeszcze się okazuje, że to ja mam być tą cholerną Winoroślą. Ile oddałabym to miejsce któremuś z braci. Albo też, żeby okazało się, iż babcia się pomyliła.
 Podeszłam do biurka, gdzie na stole stała butelka czerwonego wina.
 - Świąteczny prezencik od Dionizosa, jak miło - mruknęłam ironicznie.
 Wyjrzałam przez okno, za którym jak zawsze znajdował się Karol - satyr mojego domku. Tak dawno z nim nie rozmawiałam. Podskoczyłam i usiadłam na parapecie, przyglądając się Kozłowi. Po jakimś czasie odczuł moją obecność, więc wyprostował się i na szybko żuł, to co miał jeszcze w ustach. Słabo się do niego uśmiechnęłam i oparłam głowę o ścianę.
 - Haniu, coś się stało? - zbliżył się do mnie.
 - Mam już dosyć - mruknęłam i przewróciłam oczami. - Nie dość, że pokłóciłam się z Dionizosem...
 - O właśnie... - stary Kozioł podrapał się po bródce. - Twój ojciec zawiódł się na tobie odrobinę.
 - Zawiódł się? - prychnęłam. - To ja się na nim zawiodłam. Tyle lat czekałam, żeby go w końcu znaleźć, a tutaj okazuje się, że to jakiś id...
 - Moja kochana, uważaj na słowa - pouczył mnie Karol. - Masz rację. Dionizos do najświętszych nie należy, ale jednak, to jest twój ojciec i należy mu się szacunek.
 Zacisnęłam pięści i gniewnie spojrzałam na mojego przyjaciela.
 - On nie jest moim ojcem, zapamiętaj to sobie. Jak tylko zrobię, to co miałam zrobić zniknę z tego obozu raz na zawszę. Znajdę sobie jakiegoś hipisa i razem będziemy żyć w pokoju...
 - Każda tak mówiła... - odwrócił się i odszedł, nie kończąc tego, co zaczął.
 No wspaniale. Teraz i w Karolu mam wroga. Zeskoczyłam z parapetu i chwyciłam flaszkę wina. Myślę, że wiem, gdzie znajdę jeszcze jedną osobę, której jest potrzebna niezła ilość alkoholu. Przed wyjściem jeszcze złapałam swój miecz, z którym teraz nie będę się rozstawać.
 Wyszłam z domku Dionizosa i ruszyłam w kierunku sali treningowej. O tej porze mało kto tam będzie. Raczej będą woleli trochę dłużej dzisiaj pospać, czy co tam robią. Też pogoda nie zachęca nikogo do wyjścia. Niebo było zachmurzone, więc lada moment mógł spaść deszcz. To chyba na znak smutku po utracie Klary.
 Weszłam do wielkiej sali, gdzie zapach potu podrażniał moje nozdrza. Słyszałam tutaj tylko przekleństwa, za każdym nie udanym strzale. Spojrzałam na Dylana, który nerwowo zakładał kolejną strzałę na swój łuk i próbował trafić manekina w głowę, ale cały czas pudłował. Po cichu weszłam na trybuny i usiadłam za nim, mając nadzieję, że w końcu zda sobie sprawę, iż nic z tego dzisiaj nie wyjdzie. Obawiałam się jednak o swoje życie. Jednak, to też moja wina, że on jest w takim stanie, jakim jest.
 Wzięłam głęboki wdech i zawołałam do niego:
 - Napijesz się?
 - Nie mam ochoty - mruknął i znowu wycelował w manekina... Nie muszę mówić, że i tym razem pudło. - Dlaczego to musiała być Klara? Przecież była taka bezbronna.
 - Bez przesady - spojrzałam na buteleczkę, która miała świąteczne wydanie. - Dobrze wiesz, że Klara sobie poradzi... Do momentu, kiedy nie wrzucą ją do klatki z pająkami...
 - To cię śmieszy - odwrócił się do mnie i spojrzał z takim gniewem w oczach, jakiego wcześniej nie widziałam. - Śmieszy cię, to że panicznie się boi pająków? Przecież ty nie jesteś lepsza! Na widok psów zawsze paraliżowało cię...
 - Wczoraj sobie jakoś dałam radę z tym lękiem...
 - Bo był z tobą Shedow, a Klara jest tam sama!
 - Ja cię proszę! - rzuciłam butelką o ziemię, która o dziwo się nie rozbiła. - Dlaczego ratowałeś mnie, a nie ją? Przecież mówiłam ci, żebyś się najpierw zajął nią... 
 Moje serce przybrało tempa jakby ścigało się z panterą. Nigdy wcześniej nie czułam takiego gniewu wobec Dylana i na odwrót. Wiedziałam, że od tej chwili mam przerąbane. Tym bardziej jak w swoim transie zaczął nakładać kolejną strzałę na łuk. W końcu zaczął celować w moją stronę.
 - Chyba sobie ze mnie kpisz - mruknęłam.
 Z pochwy wyciągnęłam swój miecz i płynnym ruchem odbiłam jego strzałę. Przeskoczyłam przez barierkę i przyłożyłam miecz do jego gardła. 
 - Żebyś później nie żałował tego, co zrobiłeś - warknęłam. 
 - Już bardziej się nie da żałować jak tego, co zrobiłem wczoraj. To nie ciebie miałem ratować, tylko Klarę. 
 Te słowa były dla mnie jak kubeł zimnej wody. Opuściłam miecz i z żalem spojrzałam na niego. Miałam ochotę dać mu z liścia i zarzucić mu jakim jest idiotą. Tyle miesięcy patrzę na niego w "ten" sposób, a dla niego liczy się tylko egoistyczna laleczka z domku cholernej Ateny. Tyle, że najgorsze jest to, iż byliśmy przyjaciółmi przez większość naszego życia, a ten żałuje, że to mnie uratował. 
 Nie mówiąc nic, odwróciłam się na pięcie i wyszłam z sali treningowej. Mam nadzieję, że dzisiaj już mnie nic więcej nie spotka, ponieważ jestem w stanie zabić każdego kto zaplącze mi się pod nogi. Nawet tego upartego osła, który nie chce mi dać spokoju.
 - Shedow, ja wiem, że stoisz za mną - mruknęłam. 
 - Hmm... Muszę spróbować z tobą inaczej - wyszedł z cienia i spojrzał na mnie w swój typowy tajemniczy sposób. - Ale powiedz mi w jaki sposób już mnie wyczuwasz? 
 Zatrzymałam się i spojrzałam na niego jak na idiotę. 
 - Muszę odpowiadać? 
 - Nie - przewrócił oczami. - Gadałaś z Dylanem? 
 - Pomyślmy... Dlaczego ja mogę być taka wkurzona? 
 - Cholera jasna Han - wziął mnie za łokieć i zaprowadził do jadalni, gdzie rzucił mnie na jedną z ławek. - Odkąd dowiedziałaś się prawdy o tym, że będziesz tą jedną z ośmiu, to zachowujesz się jakby, to było czymś złym. Powinnaś się cieszyć faktem, że zostaniesz bohaterką... Będą cię wspominać przez wieki. Może staniesz się kim większym niż taki Herkules? 
 Spojrzałam na niego z taką nadzieją. Miałam nadzieję, że chociaż on mnie zrozumie i nie będę musiała mu nic tłumaczyć, ale najwyraźniej moje prośby nie są nic warte. 
 - Shedow, ty nie masz pojęcia jak się ja czuję... Zostało mi powiedziane, że to ja zostanę tą jedną z ośmiorga, a od nich będzie zależeć ciąg dalszy naszej ludzkości. Czy gdybyś ty się o czymś takim dowiedział, to nie bałbyś się? 
 - Znasz na pamięć tą drugą przepowiednię Dylana - przyjaciel usiadł bliżej mnie. Pokręciłam przecząco głową. - No to ja ci zacytuję, to co chyba wielu z was pomija. Nikt do tej pory nie skupił się na tym jednym fragmencie: Ostatni heros nie z dwunastki / lecz z łona tej, która Nemezis spłodziła. 
 Otworzyłam szeroko oczy. Miał on rację, do tej pory nikt na ten fragment nie zwrócił uwagi. To znaczy, że i on będzie walczyć przy moim boku. 
 Przytuliłam się do niego, wiedząc, że narażam swoje zdrowie, ale nie potrafiłam się powstrzymać
 - Czyli teraz tylko pozostało nam się dowiedzieć kim jest reszta - mruknęłam. - Może wiesz na kogo los wskazał?
 Ten pokręcił przecząco głową i spojrzał przed siebie. 
 - Znam tylko prawdę o nas. Znałem ją dużo wcześniej niż my się poznaliśmy. 
 - Ile razy się spotkałeś z naszymi babkami? - popatrzyłam na niego w nadziei, że coś powie, ale ten tylko się uśmiechnął i wstał.
 - Są czasem rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć. A jeżeli chodzi o przepowiednie, to się nie martw. Jesteś stworzona do wielkich rzeczy, a za parę lat dzieci w normalnych szkołach będą się uczyć o wielkiej Hannie Toscano, która uratowała świat przed złymi bliźniakami. 
 Zmarszczyłam nos i po raz kolejny na niego spojrzałam.
 - Powiem ci, że to nie fair, iż to ty dostałeś ten dar pocieszania w tak dziwny sposób.
 - Hmm... Ja nie pocieszam - puścił mi oczko. - My się po prostu świetnie rozumiemy, ale to chyba jest normalne u kuzynów, nie? 
 Uśmiechnęłam się do niego. 
 - Wiesz, co? Na siłę próbuję stąd uciec i wrócić do mojej rodziny, ale wciąż zapominam, że namiastkę tej rodziny mam w tobie. Czasem mam ochotę wyjść rano z domku i wykrzyczeć całemu obozowi o tym, że jesteśmy kuzynostwem. 
 Ten tylko przewrócił oczami, ale jego usta skrzywiły się na podobiznę uśmieszku. 
 - Teraz mamy dwie tajemnice - pokiwałam twierdząco głową. - Jeżeli wszystko się skończy po myśli, tpo ogłosimy całemu obozowi, że jesteśmy rodziną i zamieszkamy razem w tej samej miejscowości i będziemy mieć dzieci w podobnym wieku i one będą takie fajne jak my, co ty na to? 
 - Z twoich ust, to brzmi koszmarnie - pokazałam mu język.
 - To jest niemożliwe, że jesteśmy spokrewnieni. Dobra, ja idę po wkurzać Zo i... - przyłożył mi palec do ust. - Zoey mi się nie podoba, okej? 
 Pokiwałam twierdząco głową i kiedy w końcu znikł mi z oczu zaczęłam się śmiać. Szkoda, że ludzie w obozie nie mogą go znać w ten sposób. Ile bym dała, żeby go znali w ten sposób. 
 Odwróciłam się i spojrzałam na salę treningową. Wzięłam głęboki wdech i znowu ruszyłam w tamtym kierunku. Zachowałam się nie fair wobec Dylana. On miał powód, żeby się gniewać, a ja nie. To ja zawiodłam jako przyjaciółka. 
 Po cichu weszłam na trybuny, gdzie z butelką wina siedział Dylan. Patrzył się przed siebie i tak jakby się modlił? Podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego ramieniu, ten podniósł swoje zapłakane oczy i na mnie spojrzał. 
 - A co jeżeli jej nie odnajdę? 
 - Dylan, ja ci pomogę w jej poszukiwaniu. Jestem twoją przyjaciółką, która przez jakiś czas była zazdrosna o Klarę, ale tylko z powodu tego, że jesteś najważniejszym mężczyzną w moim życiu.
 - A ty jesteś najważniejszą kobietą razem z moją mamą. Przepraszam, że o tobie zapomniałem przez ten czas.
 Pokręciłam głową i się rozkleiłam. Przytuliłam się do niego, chcąc żeby to trwało wieki.
 - Kocham cię Dylan.
 - Ja ciebie też.

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział trzydziesty pierwszy


 Zaćmiło mnie, kiedy leciałam w powietrzu przytulona do Shedowa. Bałam się zbliżenia z ziemią, która była coraz bliżej. Przycisnęłam się jeszcze bardziej w chłopaka, czekając na upadek. Moje serce waliło jak młot. W końcu znaleźliśmy się na podłoży, a raczej Shed. Na moje szczęście zamortyzował mój upadek. Usłyszałam jak syczy, lecz nie tylko z tego powodu, że z sześćdziesiąt kilogramów czystej masy spadło na jego piękną klatę, ale z tego, iż moje kolano upadło tam, gdzie nie powinno.
 - Przepraszam – szepnęłam mu na ucho i sturlałam się na ziemię. – Masz karę, że nie chciałeś mnie szybciej wciągnąć.
 - Zapamiętam sobie to – jęknął, trzymając się za swoje klejnoty.
 Uśmiechnęłam się do niego i rozejrzałam się, żeby ocenić gdzie jesteśmy, ale nie dość, iż było tutaj ciemno jak cholera, to jeszcze nie miałam pojęcia, co to za miejsce. Oparłam się bezradnie o jakąś skałę i podniosłam głowę do góry. Miałam nadzieję, że ten koszmar się już skończy, że wrócę do obozu i położę się do łóżka z myślą o lepszym jutrze.
 Poczułam jak Shedow podpełza do skały i również opadł na nią. Spojrzałam na niego w tym samym czasie, co on. W jego oczach panował taki spokój ducha jakby wiedział, że jest bezpieczny i nic się nie stanie. Oparłam głowę o jego ramię i zamknęłam oczy, ponieważ byłam bardzo zmęczona.
 - Nie zasypiaj – mruknął.
 - Jestem zmęczona.
 - Han nie zasypiaj w takim miejscu – otworzyłam swoje oczy i spojrzałam w jego. – Za każdym razem ktoś może wyskoczyć zza skał. Powinniśmy być gotowi na każdą sytuację. Zaraz powinniśmy zabrać się za szukanie reszty, ale na razie odpoczniemy.
 Pokiwałam twierdząco głową. Żałowałam teraz, że nie miałam w nawyku noszenia mojego miecza. Spojrzałam w kierunku skąd nadlecieliśmy. Słyszałam z tamtej strony tylko głośne sapanie. Zazdrościłam Cerberowi snu…
 - Shedow? – podniosłam głowę z jego ramienia.
 - Hmm…?
 - Co ty czujesz do Zoey? I nie próbuj mi się tutaj wykręcać.
 - Han brałaś coś? – dotknął mojego czoła. – Chyba masz gorączkę.
 Klepnęłam jego dłoń i spojrzałam na niego wilkiem.
 - Mówiłam, żebyś się nie wykręcał. Widzę, że coś do niej czujesz… Dlaczego jej nie powiesz? Masz okazję, przecież zerwała ona z idiotą. Ona też do ciebie coś czuje!
 Chłopak wstał i otrzepał spodnie. Przewróciłam oczami, wiedząc, że już mi nic więcej nie powie.
 - Dać ci jakąś radę? – ja również wstałam.
 - Nie – mruknął.
 - Czy dobrze słyszałam, że powiedziałeś tak? – uśmiechnęłam się do niego. – Możesz mi cisnąć kit, że nic do Zo nie czujesz, ale nie jestem ślepa. Radzę ci o nią walczyć, żeby nie znalazła się druga Klara, która odbierze ci twoją miłość….
 - Han! – Shedow wrzasnął, a ja przykryłam swoją dłonią jego usta. Odepchnął ją od siebie i spojrzał na mnie gniewnie. – JA ją tylko i wyłącznie trenuję.
 Pokiwałam głową z ironią.
 - Jesteś wścibska, wiesz? – klepnął mnie w głowę.
 Ruszyłam ramionami i się uśmiechnęłam.
 W ciszy postanowiliśmy w końcu ruszyć w poszukiwaniu reszty. Starałam się iść ramię w ramię z przyjacielem w obawie, że duchy, które nad nami krążyły miały ochotę się na nas rzucić. Kiedy nareszcie stało się trochę jaśniej, popatrzyłam na Shedowa z nadzieją, że teraz mi powie coś więcej.
 - Dlaczego to tak się ukrywasz?
 - Ty znowu wracasz do tego? – spojrzał na mnie z niechęcią. – Posłuchaj, ja nigdy prze nigdy nie będę z Zo, ponieważ nie mam ochoty wiązać się z taką jędzą jak ona… Na dodatek jest narwana, bezmyślna w wielu sytuacjach, ale uważa, że wie najlepiej oraz nieodpowiedzialna. Czy myślisz, że to jest ideał dziewczyny?
 - Wyolbrzymiasz – uśmiechnęłam się do niego. – Przecież jest również zabawna, czy też… yy… Ma piękne włosy!
 Shedow zakrztusił się, próbując powstrzymać się od śmiechu. Klepnęłam go w głowę, chociaż on próbował się jakoś obronić. No i w końcu zaczęła się nasza „klepankowa” wojna. Kto by pomyślał, że ktoś taki jak Shedow potrafi się tak świetnie bawić.. Chociaż nie, kto normalny bawi się w podziemiu?
 Usłyszeliśmy, że ktoś odchrząkał. Powoli odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą dwie postacie, które świeciły delikatną poświatą. Złapałam nerwowo dłoń Shedowa i zacisnęłam ją. Przełknęłam ślinę i dalej patrzyłam na duchy.
 - Miło was spotkać – odezwała się dziewczyna z lewej. – No może nie myślałam, że spotkamy was tutaj, ale zawsze miło was spotkać.
 - Skarby, co wy tutaj robicie? – powiedziała dziewczyna z prawej, zdałam sobie sprawę, że są one identyczne.
 Popatrzyłam się na Shedowa, który sięgnął po coś do kieszeni. Wyciągnął z niego pogniecione stare zdjęcie. Podał mi je. Wiedziałam, że to jest to samo, które znajduje się pod moją poduszką. Z ciekawości odwróciłam na tył, gdzie zobaczyłam napis: „Przeznaczenie to nie wyroki opatrzności, to nie zwoje napisane ręką Demiurga, to nie fatalizm. Przeznaczenie to nadzieja.”. Odwróciłam na drugą stronę, gdzie zobaczyłam dwie młode dziewczyny, które z uśmiechami na twarzach się przytulały. Zobaczyłam w nich podobiznę do duchów, które stały przed nami.
 - Perełko, coś się stało? – ponownie usłyszałam głos jednej z bliźniaczek.
 - Nie spodziewała się, że was tutaj zobaczy – odezwał się Shedow. – Mamy prośbę, czy mogłybyście nas zaprowadzić do przyjaciół?
 - Shedow – dziewczyna z prawej strony pokiwała głową. – Znasz przepowiednię…
 - Proszę.
 - Cii… - druga z nich uśmiechnęła się do mnie i przytuliła. Poczułam ciepło, tak jak parę lat temu, kiedy tuliłam swoją mamę. – Zawsze pragnęłam to zrobić, Hanno. Jesteś taka piękna, jak moja córka… Ona też tutaj jest, wiesz?- Do moich oczu napłynęły łzy. Tak bardzo marzyłam ją zobaczyć, tak bardzo chciałam ją przytulić. – Nie płacz Skarbie, ty nie możesz płakać. Jesteś stworzona do wielkich czynów, to ty jesteś Winoroślą, o której mówi przepowiednia.
 - Co? – przetarłam łzy. – To niemożliwe, przecież w obozie wśród mojego rodzeństwa jestem  najkrócej.
 - Jesteś wyjątkowym dzieckiem Dionizosa.
 Popatrzyłam na Shedowa, który z poważną miną się mi przyglądał.
 - Wiedziałeś o tym?
 Chłopak spuścił oczy i pokiwał twierdząco głową. Poczułam się jakbym dostała czymś w głowę. Byłam bliska stracenia przytomności, ale jednak coś podtrzymywało mnie przy tym, żeby ustać. Wzięłam kilka głębokich wdechów i z przerażeniem spojrzałam na ducha mojej babci. To ja miałam należeć do Wielkiej Ósemki, która ma zadanie uratować świat? Dlaczego ja? Przecież nie jestem tak doświadczona moi bracia.
 - Tutaj jesteście! – usłyszałam krzyk Dylana.
 Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętego przyjaciela, który w ramionach trzymał nieprzytomną Zoey. Shedow podszedł do niego i z „troską” spojrzał na dziewczynę. Ja jeszcze się obejrzałam za siebie, żeby popatrzeć na babcię, ale już jej nie było. Cieszę się, że chociaż na chwilę mogłam ją zobaczyć.
 Poczułam rękę na ramieniu. Odwróciłam się i popatrzyłam na Dylana. Uśmiechał się do mnie, ale ja nie potrafiłam tego zrobić. Wtuliłam się w jego pierś i rozkleiłam się. Nie potrafiłam tego już powstrzymać, za dużo dzisiaj już miałam tych negatywnych emocji.
 - Nie płacz Piękna, będzie dobrze… Jestem przy tobie.

Dylan

 Już od kilku godzin krążymy po Podziemiu szukając jakiegoś Czarnego Ptaka, o którym wspominali mi bliźniacy. Miałem nadzieję, że jesteśmy bliscy celu. W dłoni trzymałem Klarę, która była wykończona i cała poobijana. Gdybym miał siły wziąłbym ją w ramiona, żeby jej pomóc, ale nic z tego.
 Po jakimś czasie weszliśmy na wielką salę, która w odróżnieniu do korytarzy, którymi krążyliśmy wydawała się taka przyjemna i ciepła. Podszedłem do fontanny, która stała na środku, chcąc się napić, ale zostałem zatrzymany przez Klarę.
 - Wszystko, co płynie w Podziemiu jest niebezpieczne… Powinieneś to wiedzieć.
 - Przepraszam, ja już po prostu nie myślę.
 Dziewczyna się uśmiechnęła i przeczesała moją grzywkę, po czym pocałowała w czoło. Chciałbym w końcu wrócić do obozu, gdzie mogliśmy w spokoju posiedzieć. Rozejrzałem się po przyjaciołach i zauważyłem, że wśród nas brakuje bliźniaków. Pokręciłem głową i spojrzałem na Han, która od spotkania ze swoją babcią siedzi przybita. Chciałbym jej pomóc w czymś, ale ona nie chce się otworzyć. Powoli zaczyna się zamykać w sobie, tak jak do tej pory robił Shedow.
 Do Sali wleciał wielka smuga ciemnego dymu. Wszyscy prócz Shedowa, który trzymał w ramionach Zo odsunęli się. On zaś podszedł do ołtarza, który stał na końcu i położył ją na środku. Spojrzałem jeszcze raz na cień, który zaczął się formować w pięknego olbrzymiego ptaka. Był to feniks, taki sam jak w obozowych podręcznikach.
 Opadł on na ziemię z gracją. Dylan podniósł rękę i dotknął go. Ptak wyglądał jakby się uśmiechnął, ale zaraz pochylił głoe nad Zo i zaczął płakać. Kiedy z nią już skończył, zrobił to samo z Shedowem.
 - Co się dzieje? – szepnąłem do Klary.
 - Feniks uznał, że oni potrzebują uleczenia…
 Spojrzałem ponownie na tą dwójkę i zobaczyłem jak Zoey się przebudza. Przetarła oczy i podniosła się na łokciach. Patrzyła z przerażeniem na wszystkie strony.
 - Nie ma ich – szepnęła. – Nie ma już duchów.
 Uśmiechnąłem się. Klara miała rację, co do tego feniksa. On naprawdę leczy serca herosów. Spojrzałem na Han, która delikatnie się uśmiechnęła do mnie.
 - Co wy tutaj robicie? – do Sali weszli bliźniacy. – To się zaraz rozpad…
 Nie zdążyli skończyć, ponieważ pod nami zaczęła drżeć ziemia. Usłyszeliśmy również głos erynii, a scenografia zamieniła się w koszmarne miejsce. Pod nami coś wybuchło. Upadłem na ziemię, nic nie widząc. Wszędzie unosił się dym.
Dylanie, ostrzegałam cię! – usłyszałem głos w mojej głowie. – Teraz musisz wybrać  kogo zapragniesz ratować!
 - Aaa… - usłyszałem głos Klary. – Dylan ratuj!
 Rozejrzałem się i zobaczyłem wielką dziurę przede mną, nad którą wisiała dziewczyna i Han. Obie patrzyły na mnie z nadzieją. Obejrzałem się mając, nadzieję, że ktoś ruszy z pomocą, ale wszyscy byli nie przytomni.
 - Dylan, ratuj Klarę najpierw! – Han już z trudnością mówiła, ale jej wzrok był stanowczy.
 - Nie, najpierw ją, ja sobie poradzę…
 - Ja mam więcej sił…
 - Cholera jasna! – Han ześlizgnęła się jedna z rąk.
 Rzuciłem się w jej stronę, próbując ją uratować. Wciągnąłem ją na górę i chciałem pomóc Klarze, ale przede mną pojawiła się erynia, która ze przerażającym uśmiechem złapała dziewczynę i odleciała.
 - Dylan! – tylko tyle zdążyłem jeszcze usłyszeć.
 Upadłem na kolana, chowając twarz w dłoniach. Poczułem rękę na swoim ramieniu, ale nie miałem ochoty podnosić wzrok. Ona mnie ostrzegła, że zabierze mi moją miłość. Dotrzymała słowa.