czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział trzydziesty

 - Dokładnie! - wypuściłam kość piszczelową z dłoni, a ona dokładnie trafiła w głowę Hadesa.
Usłyszałam wściekły krzyk mężczyzny i poczułam jak ziemia się trzęsie.  
Wszyscy, którzy znajdowali się w świątyni krzyknęli z przerażenia w raz ze mną.
Pod moimi stopami utworzyła się szczelina i zaczęła się powiększać. Byłam już bliska szpagatu, gdy coś huknęło i uderzyłam w coś twardego. Poczułam jakiś ciężar na plecach i zostałam przyszpilona do podłogi.
Ciemność widzę...
           Usłyszałam jęk dochodzący z pode mnie i próbowałam sie poderwać. Ale to okazało się trudną sztuką. Miałam kłopoty z oddychaniem a ramie rwało mnie niemiłosiernie.
Po chwili zaczęłam kojarzyć fakty i myśleć racjonalnie.
Rozpiepszanie świątyni Hadesa... krzyk... wybuch... Pośladki Dylana na mojej głowie...
CO?!
           Zaczęłam się szarpać i krzyczeć ( z moich ust wydawał sie tylko dziwne mamroczenie ) ,gdyż moja głowa została skutecznie w gnieciona do czyjegoś ciała przez cztery litery Dylana, a z kąt to wiem? Bo jedynie ten geniusz nosi w tylniej kieszeni telefon, który gniótł mi się do policzka.
Próbowałam się wydostać z tej kupy ludzi ale nie potrafiłam. Byłam zbyt słaba, a ilości ludzi było za dużo.
Byłam skazana na los gniecionej.
Ale w końcu towarzystwo się poruszyło i po jakiś 40 sekundach szarpania zdołałam się wydostać.
 - Będę musiała sobie zdezynfekować twarz! - pożaliłam sie zrzucając Dylana.
Ten upadł z hukiem. Ja wskoczyłam na równe nogi z zaczęłam opcierać twarz z tylnej części ciała chłopaka. Teraz bd miała traumę do końca życia.
 - Jak będę miała koszmary to skopie ci tyłek! - zagroziła kumplowi.  
 - Zawsze zadziwiało mnie to - powiedziała Hanna, która próbowała zgramolić się z Shedowa. Ci mieli szczęście. Przekoziołkowali jakieś sześć metrów od nas i na sobie leżeli, a ja musiałam znosić kupę ludzi na sobie. No ale bliźniacy zamortyzowali mój upadek - że w najbardziej krytycznych sytuacjach zawsze znajdziesz czas na KŁÓTNIE! - ostatnie słowo rozdźwięczniało echem po sali.
Uśmiechnęłam się z satysfakcją:
 - Jestem jedyna i niepowtarzalna w swojej głupocie! - wyszczerzyłam sie do wszystkich bezczelnie.
Oberwałam po głowie od Hanny.
 - Z kim dali mi się użerać? - wzniosła oczy ku niebu, którego tu nie było.
Sztachnęłam ją biodrem.
 - Zoey! - teraz Klara chciała dodać swoje trzy grosze ( ależ się przejęłam -,-" ) - Czy ty jesteś taką idiotką czy taką udajesz?
Dziewczyna podeszła do mnie i widziałam, że ma ochotę dać mi w twarz. Jak moje przypuszczenia się ziszczą to jej oddam, a w tedy straci parę zębów i będzie nieatrakcyjnie wyglądać i Dylan ją żuci i jedyną dziewczyną, którą go kiedyś ze chce to Marylin, która przerobi go w najbliższym czasie za klauna.
 - A tak właściwie gdzie my jesteśmy? - ni z tego ni z owego z pytaniem wyskoczył Chris. Miałam ochotę rzucić się na niego i obcałować.
Nagle wszyscy zainteresowali się pomieszczeniem, a nie mną  i właśnie w tym czasie oddaliłam się na bezpieczną odległość od Klary.
Podeszłam do bliźniaków, którzy szturchali się nawzajem. Rozkosznie to wyglądało.
 - Chłopaki? - zagadnęłam niepewnie gdyż przeszli do rękoczynów, a ja nie chciałam oberwać.
 - Cooo?! - odpowiedzieli równocześnie. Kasmir trzymał Lorenza w morderczym uścisku, a on tylko łaskotał brata. Super... ja nie wiem jak oni mogą być synami Boga Podziemi!? Po prostu tego nie pojmuje!
 - To gdzie mamy iść? - spytałam wyciągając miecz - Możecie skończyć czy mam was zlać? 
Momentalnie przestali się szarpać i stanęli przede mną na baczność.
 - Meldujemy się Generale! - krzyknął Lorenz.
 - Jesteśmy gotowi do przydzielenia zadania! - zawtórował jego brat.
Uderzyłam dłonią w czoło. 
 - Z kim mi dano żyć?
 - Można wiedzieć co tu się dzieje?! - wydarła się Klara.
Spojrzałam ze znudzeniem w jej stronę. Co ta lafirynda ode mnie chce?
 - Chwilowo? Nic. - odparłam bezczelnie.
Dziewczyna poczerwieniała na twarzy.
 - Zo, zamknij się. - teraz wtrącił się Dylan.
Spojrzałam na niego z udawana złością.
 - I ty Brutusie przeciw mnie?
Ten tylko spojrzał na mnie z pode łba.
 - A tak właściwie... - zaczęła Hania - dlaczego demolowaliście świątynie Hadesa, czego wpływem jest to iż dostaliśmy się do krainy zmarłych?
 Nie dane mi było odpowiedzieć, gdyż wyprzedził mnie Shedow.
 - Bliźniacy wyczaili antidotum na dolegliwości moje i Zoey.
Widząc miny niewtajemniczonych dodałam
 - Widzę zmarłych.
 - Czad! - pisnął Christopher.   
Spojrzałam na niego morderczym spojrzeniem:
 - Uwierz nie czad! - wybuchnęłam. Jak ludzie mogą nosić w sobie taką ignorancję?! - Przy zwykłych czynnościach pojawiają sie twarze zmarłych, rodziny, przyjaciół... jak ty byś się... - urwałam, gdyż nagle pojawiła sie przede mną, nikłą sylwetka wystraszonego dziecka, które gorączkowo pokazywało na coś co się znajdowało nad nami. Przeniosłam tam wzrok. Moje oczy rozszerzyły się - NA ZIEMIE!
Rzuciłam się w stronę zdezorientowanych ludzi i powaliłam na ziemię Chrisa, Dylana i Klarę. Niestety reszta miała pecha, gdyż się mnie słucha.
Po pomieszczeniu przeszedł dźwięk grozy, śmiech jakiś zawistnych istot.
 - Intruzi! - krzyknęła jedna swoim jazgoczącym głosem.
 - Oni są żywi! - oburzyła się kolejna.
 - Zaraz bliżej poznają się ze strażnikiem!
To były erynie, boginie i uosobienie zemsty. Wyglądały jak skrzydlate anioły śmierci, z biczami w ręku i wężami zamiast włosów. Widok okropny.
Usłyszałam szelest obok siebie i zauważyłam Dylana, który robił jakieś dziwne gesty. Jakby szukał łuku i strzał na plecach.
 - Cholera! Nie mam łuku! - zaklął.
Był wściekły.
 - Masz pecha, - skomentowałam - trzebabyło się przygotować. - zażartowałam.
Po jego minie uznałam, że wcale go nie pocieszyłam.
 - Tak! Bo wiedziałem, że wyląduje w Hadesie! - warknął.
Wzruszyłam ramionami:
 - Trzeba było się nie plątać...
         Nie dane mi było skończyć gdyż jedna z erynii zamachnęła się biczem. Odblokowałam swój miecz i posłużyłam się nim do zablokowania ciosu. Bicz owinął się wokół klingi. Daje głowę, że jeden dobry cios tym sznurkiem, mógłby mi odciąć rękę, albo brutalnie oszpecić. Szarpnęłam za miecz i teraz erynia leciała wprost na nas. Próbowała się zatrzymać ale nie potrafiła.
nasz czwórka krzyknęła i jak najszybciej próbowała zniknąć z tego miejsca.
Niestety ja nie zdążyłam.
Potwór o skrzydłach nietoperza uderzył we mnie całym ciałem i zwalił mnie z nóg. Przeturlaliśmy się i w końcu zatrzymałam się w objęciach tego czegoś.
Trzymała mnie za szyję i ręce, skutecznie mnie blokując.
Zaciągnęła się powietrzem z rozkoszom.
 - Czuje twój strach! - syknęła, teraz się przybliżyła i powąchała moje włosy - Dawno nic nie jadłam!
 - Kim jesteś? - krzyknęłam zaczęłam się szarpać.
Nie chciałam zostać obiadem dla kobiet nietoperza. Marna śmierć.
Erynia zaśmiała się:
 - Megajra, trzecia z sióstr erynii... - widząc moją minę dodała - Moje imię oznacza Wroga bądź Zawistna.
 - Fajnie. - tylko tyle jej powiedziałam.
Zamachnęłam sie i z całej siły kopnęłam ją w piersi. Bogini nie spodziewała sie tego i poleciała do tyłu, ja natomiast upadłam na ziemię.
       Próbowałam się pozbierać, ale zdążyłam wstać na kolana i poczułam na sobie smagnięcie bata. Moja bluzka miała idealnie wcięcie odsłaniające ramię z  blizną i połowę stanika. Ramię zabolało mnie. Wokół siebie zobaczyłam twarze zmarłych... Wyciągały do mnie ręce. Krzyknęłam przerażona. Próbowałam się wydostać z tego ciasnego kręgu lecz duchy przytrzymały mnie. Zaczęłam panikować. Duchy mogły mnie dotknąć. Spełnił się mój koszmar. Zaczęłam krzyczeć. Dobyłam sztyletu, który Shedow kazał mi nosić na wszelki wypadek. Zaczęłam nim przecinać zmarłych, ale ci tylko się rozmazywali. Głowa zaczęła mi pękać.
Upadłam na podłogę i oddałam się w objęcia śmierci.    


Shedow
Erynia chwyciła mnie za ręce wytrącając broń. Teraz byłem uwięziony. Nie mogłem dosięgnąć sztyletu w bucie. Bogini uniosłam mnie nad ziemią. 
 - Spotkasz się ze strażnikiem! - syknęła i porwała mnie w powietrze. 
 - Kasmir! - wydarłem się do chłopaka, który stał i wpatrywał się Boginie z uwielbieniem - Zrób, że coś! 
Potrząsnął głową i omiótł wzrokiem pobojowisko. 
 - Ale co? - spytał spanikowany. Jego brat jest jakoś bardziej bystry. 
 - Nie wiem! Ty tu jesteś synem Hadesa! - musiałem nieźle wrzeszczeć gdyż wznosiliśmy się coraz wyżej. - Mogłabyś na chwilę zawisnąć w powietrzu? 
Erynia spojrzała na mnie zaskoczona i zaśmiała się. 
 - Prawie się nabrałam. - powiedziała z uśmiechem. 
 - Cóż próbowałem. - wymamrotałem. 
Ta sztuczka miała polegać na tym iż ona się zdekoncentruje, a ja jakimś cudem się uwolnię i nie walnę o ziemię. No ale nie wyszła. Musze to powiedzieć Zaynowi, jakoś jego sztuczki nie sprawdzają się. 
Usłyszałem mrożący krew w żyłach krzyk. 
Spojrzałem na pobojowisko. 
To Zoey tak krzyczała. Byłą otoczona ciemnością... machała na lewo i prawo sztyletem, ale to na mało się zdawało. W końcu upadłą na ziemię. Przez chwilę tak leżała. 
 - ZOEY! - niedaleko siebie usłyszałem krzyk Hanny. 
Jakieś 10 metrów ode mnie druga erynia trzymała ją w swoich szponach. 
 - Ty też? - westchnąłem.
 - ZOEY! - ta mnie zignorowała.
Przeniosłem wzrok na walkę.
Lorenz biegł sprintem do Zoey, która właśnie się podniosła. Musiałem kilka razy zamrugać, ale oczy mnie nie myliły. Trzymała sztylet na wysokości serca. Zbladłem. Ona nie może się przedziurawić! Nie może!
 - ZO! - wydarłem się ile pary w płucach.
Ta wzdrygnęła się i spojrzała w moją stronę nieobecnym wzrokiem. 
 - Walcz! Uda ci się! - zrobiło mi się dziwne ciepło - nie po to zawracałem sobie dupę ta wyprawą abyś się teraz poddała!
Na całe szczęście Lorenz dotarł do niej, niż zdążyła zadać cios. Zrobił wślizg i tym sposobem rozwiał wszystkie cienie, które gromadziły się wokół dziewczyny. Podciął jej nogi, a ona wylądowała na nim. Chłopak objął ją i przycisnął do piersi. Musiała szlochać.
Odetchnąłem z ulgą. Jeszcze nigdy się tak o kogoś nie bałem. Widząc Zoey, która próbowała sie zabić wstrząsnął mną. Wszystko co tak dobrze ukrywałem, nagle wyszło na światło dzienne. Czy to możliwe aby jedna dziewczyna tak na mnie działała?
Moje rozmyślenia zostały przerwane gdyż nagle moje ręce zostały uwolnione. Nareszcie! Już zdążyły mi zesztywnieć. Ale coś mi nie pasowało. Jak ona mnie puściła... TO MUSIAŁEM SPAŚĆ W DÓŁ!
Usłyszałem obok siebie krzyk, Hanna też spadała.
Próbowałem się poruszyć cieniem, ale to na nic. Moje mocy w podziemiu nie działają.
Nagle coś wyrosło przede mną i uderzyłem w to.
Cuchnęło starym mięsem i śmiercią, ale jednocześnie było aksamitnie gładkie. Rozmasowałem bolący tors. Nagle ziemia się poruszyła.
Hanna znajdowała sie jakby nad przepaścią i machała rękami, aby złapać równowagę. Coś jej to nie wychodziło i poleciała w dół.
Rzuciłem się w jej stronę i złapałem za buta. Ale stopa zaczęła się z niego wysuwać i sięgnąłem drugą ręką po jej stopę. W końcu złapałem ją.
 - Zabije cię. - warknęła tylko.
Uniosłem brew.
 - Mam cie puścić?
 - NIE!
Jak ja lubie się z ludźmi droczyć.
Nagle uświadomiłem sobie na czym się znajdujemy. Jakby nie ciche warknięcie, dochodzące z gardła tej trzygłowej kupy sierści, to bym nie wiedział, że to Cerber. Trzygłowy pies, który strzegł wejścia do krainy umarłych. Teraz sobie cicho spał. Nie zdawając sobie sprawy, że coś chodzi mu po głowie.
 - Chyba znalazłem strażnika. - powiedziałem oglądając się gorączkowo, za dwoma głowami, które teraz spały. Odetchnąłem z ulgą.
 - Co?! - krzyknęła Hanna, która nadal dyndała głową w dół - wciągnij mnie!
 - Ciiii! - uciszyłem ją - chyba nie chcesz obudzić Cerbera? - wyszeptałem.
Ta znieruchomiała.
 - On otwiera oczy. - powiedziała przerażona.
No to jesteśmy w dupie.
 - Zacznij śpiewać! - powiedziałem.
Zacząłem ją poruszać jak wahadło, raz w prawo, raz w lewo.
 - Nie mam mowy! - zaprotestowała.
 - Bo cie puszczę! - zagroziłem.
 - Aaaa kotki dwa... szare bure obydwa! - zaczęła śpiewać. Do najlepszych śpiewaczek nie należała, ale na razie musiało to wystarczyć. - mogę skończyć?                  
 - Jak pies zaśnie.
Wychyliłem głowę aby ocenić sytuacje.
Cerber patrzył na nią spod zaspanych powiek, zapewne myślał, że to sen i zamknął oczy.
 - Och śpij kochanie wielki pająk... sorry nie ta wersja. - warknęła Hanna.
Gdy usłyszałem chrapnięcie wciągnąłem Hanie, która od razu nabrała koloru.
 - Zabije cię! - rzuciła się na mnie.
Zaczęliśmy się turlać po grzbiecie Psa. Nabieraliśmy szybkości. Ostanie co zobaczyłem to jego ogon, który był uniesiony, robił tak zwaną "skocznie".
 - Będzie bolało! - mruknąłem i straciłem oparcie pod sobą. Szybowaliśmy w powietrzu przytuleni do siebie. Nagle ziemia zaczęła się do nas zbliżać. Zaczęliśmy krzyczeć...
Będą siniaki. Amen.  


Przepraszam, że tak długo musieliście na nią czekać, ale w weekend miałam rajd i nie miałam jak napisać notki. Jeszcze się rozchorowałam i nie chciało mi się myśleć.
Przepraszam, że tak długo musiałyście na nią czekać... Jest słaba jak barszcz, ale tylko tyle zdołałam wymyślić... I tak wiem jest długa i bezsensu!
Proszę o wybaczenie!
Bujka:*

sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Usiadłam na fotelu naprzeciwko kominka i patrzyłam na żarzące się węgielki. Przypominały mi one dzieciństwo, kiedy razem z mamą przysiadałyśmy do wigilijnego stołu, a w tle kolęd słyszałyśmy tańczące iskry. W tym roku mija już dziesiąta rocznica jej śmierci. Tęsknię za nią jak za nikim innym. A teraz również brakuje mi Ramiro, mojego ojczyma. Boję się, że moje odejście mogło zniszczyć doszczętnie. Nie ma osoby, która mogłaby się nim zaopiekować, on nie ma już nikogo.
Spojrzałam na kieliszek wina, który stał na stoliczku. Sięgnęłam po niego i go powąchałam. Miał dokładnie taki sam zapach jak w Toskanii. Myślami znowu wróciłam do dnia, kiedy mój ojciec postanowił pokazać mi jak się wytwarza wino. Zaprowadził mnie wtedy do swojej winnicy i po raz pierwszy poczułam się jak w domu. Zapach winogron mnie uspokajał i dawał mi nadzieję. Myślałam, że jeżeli nauczę się prowadzenia tej inwestycji, to w końcu mój prawdziwy tata kiedyś tam przyjedzie i mnie pochwali. Nigdy to nie nastąpiło, a kiedy w końcu go poznałam, to okazał się przeciwieństwem mojego ideału.
Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam moją całą rodzinę obozową. Wszyscy cieszyli się tym dniem, cieszyli się swoją obecnością . Za każdym razem, kiedy patrzyli się na mnie, uśmiechałam się – pragnęłam im dać znać, że ze mną dobrze, ale było wręcz przeciwnie. Nie chciałam spędzać świąt tutaj, mam powoli dosyć tego miejsca. Wiecznie tylko te cholerne treningi, „ataki” przepowiedni u Dylana i wielkie kłótnie Zoey i Chestera. No i jeszcze ten synek. Każdego dnia muszę patrzeć na jego fałszywą twarz i muszę się zachowywać jakbym nic do niego nie miała. Jak Zo mogła z nim być?
Wstałam z sofy i wyszłam na dwór. Bogowie zesłali śnieg, więc można było poczuć magię świąt, ale ja już dawno ją przestałam czuć. Wzięłam głęboki wdech i napełniłam swoje płuca mroźnym powietrzem. Chcę w końcu coś zmienić. Mam już dosyć tej ciągłej nudy. Założyłam na głowę czapkę i ruszyłam w kierunku świątyni ojca. Znajdowała się ona najbliżej lasu – satyrowie uwielbiają to miejsce. Kiedy się zbliżałam, zauważyłam Karola. Satyr na mój widok się uśmiechnął i odbiegł.
Weszłam do świątyni i zobaczyłam na środku przeklinającego ojca. Na szczęście już zdjął swój strój renifera. Kiedy usłyszał moje kroki, odwrócił się i na mój widok się skrzywił. Gdybym mogła, to przywaliłabym mu w ten jego zadufany w sobie pysk.
- Dionizosie – odezwałam się. – Mam do ciebie prośbę.
- Hmm… - mruknął. – Dlaczego tak oficjalnie.
Nawet się nie odwrócił, tylko dalej pielęgnował swoje winogrona.
- W jakim sensie oficjalnie? Chyba nie chodzi ci o to, że już nie zwracam się do ciebie „tato”?
- Właśnie o to…
Wybuchłam śmiechem.
- Kpisz sobie ze mnie? Za niedługo minie jakieś dwa lata odkąd tutaj jestem, a ty ani razu nie potraktowałeś mnie jak córkę, więc nie proś mnie, żebym się w taki sposób do ciebie zwracała. Sam fakt, że wolisz Zo ode mnie i żałujesz, że to nie ona jest tą twoją jedyną córką już pominę, bo szkoda mi na to nerwów. Chciałabym, żebyś wyraził zgodę na to, żebym mogła wrócić do Toskanii chociaż na parę chwil.
W końcu się odwrócił i spojrzał na mnie w szoku. Po chwili pokiwał głową i wrócił do poprzedniej czynności. Poczułam jaki narastał we mnie gniew. Nawet nie zapytał się, dlaczego chcę tam wrócić ani też jak mi minął wieczór. Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Nigdy nie zrozumiem, co moja matka w nim widziała. Był on tylko egoistycznym gnojkiem, dla którego najważniejszy jest tylko ten cholerny alkohol.
- Nienawidzę cię, wiesz o tym? – warknęłam.
Odwrócił się i uniósł brew.
- Mnie? – prychnął. – Mnie każdy kocha, więc nie bądź głupia. Gdyby nie ja, to nie znalazłabyś się tutaj, gdyby nie ja, to ty w ogóle byś nie istniała.
- To jestem pierwszą osobą, która ciebie nie kocha i nigdy nie będzie kochać. Nawet gdybyś był moją jedyną szansą na przeżycie, to nie poproszę cię o pomoc, a kiedy będą ci grozić, to pozwolę ci zginąć.
Nagle wszędzie nastała cisza. Poczułam jak w świątyni zmienia się aura. Wiedziałam, że moje słowa w końcu do niego trafiły. Pierwszy raz nie żałowałam tego. Nareszcie nie ukrywałam tego, co czułam, nareszcie, to z siebie wyrzuciłam.
- Co się przejmujesz Dionizosie? – powiedziałam kpiącym głosem. – Przecież wszyscy cię kochają, więc co ja mogłabym zrobić z tym fantem? Przecież jestem nie udaną córką, jestem nieudanym dzieckiem.
- Milcz.
- Albo co? Ześlesz mnie do swojego wuja? Nie boję się, wiesz? – zbliżyłam się. – Mam już was wszystkich dosyć. Przyrzekam na duszę mojej matki, że po tym wszystkim, co mnie teraz czeka odejdę. Odejdę i nigdy nie wrócę, zapomnę o tym miejscu, zapomnę o tobie, zapomnę o tym, że jestem półbogiem. A teraz pozwól, że odejdę, bo chcę jeszcze dzisiaj odwiedzić mój dom rodzinny.
Nim coś Dionizos powiedział wybiegłam ze świątyni.
- Hanna? – usłyszałam męski głos. – Wszystko dobrze?
Odwróciłam się i zobaczyłam Chrisa. Niestety mój obrót był za szybki i upadłam na ziemię. Poczułam niesamowity ból w głowie. Po chwili nade mną stał już chłopak, który miał na twarzy uśmieszek. Podał mi rękę i podciągnął.
- Dzięki – mruknęłam.
- Nie ma za co. Tak w ogóle, podobno chcesz na chwilę zjawić się w Toskanii?
Popatrzyłam na niego i pokiwałam głową. Ten się uśmiechnął i podszedł do mnie. Złapał mnie za rękę, a drugą zamknął mi oczy. Poczułam jak zaczęło mnie ściskać w brzuchu oraz niedobrze mi było.
Po jakimś czasie wszystko się uspokoiło i delikatnie otworzyłam oczy. Znalazłam się w znajomym mi miejscu pozbawionego śniegu. Pola były pełne winorośli, a zapach, który umykał z okna w kuchni przypomniał mi gdzie jestem. Spojrzałam na pensjonat i po moich policzkach popłynęły łzy. Jednak wszystko jeszcze działa, mój ojczym sobie poradził.
Powoli skierowałam się do okna, za którym dawniej znajdował się salon. Najwidoczniej do tej pory nic się nie zmieniło. Spojrzałam przez nie i zobaczyłam w środku piękną, młodą kobietę o zaokrąglonym brzuszku. Wydawała się być taka szczęśliwa… Po chwili podszedł do niej mężczyzna, którego na samym początku nie poznałam. W końcu zobaczyłam w nim mojego ojczyma, ale odmienionego ojczyma. Nie wyglądał już jak alkoholik, w końcu wyglądał jak normalny i przystojny mężczyzna.
Odwróciłam się do Chrisa i przytuliłam go do siebie.
- Dziękuję ci, że mnie tutaj zabrałeś, ale teraz mnie stąd zabierz.
- Dobrze, zamknij oczy.
Tak też zrobiłam. W drodze powrotnej nie myślałam o przebiegu podróży, ale o tym, co widziałam. Tak dawno nie widziałam Ramireza, nawet nie wiedziałam, czy żyje. W końcu zobaczyłam go i jego nową rodzinę. Tak bardzo się z tego powodu cieszę, ale mam uczucie jakby ta kobieta zastąpiła moją matkę, a to dziecko mnie. Chciałabym, żeby on kiedyś się dowiedział o moich osiągnięciach, chciałabym, żeby on kiedyś tutaj przyjechał i powiedział: „ Haniu, jestem z ciebie dumny”, tak jak byłam młodsza.
- Han, jesteśmy na miejscu.
- Dziękuję – pocałowałam jego policzek. – Proszę cię, nikomu nie wspominaj o naszej podróży oraz to, co widzieliśmy tam. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, co czuję i jak się mam. Nie wspominaj też o tym, że rozmawiałam z Dionizosem. Jestem pewna, że on również nigdy nikomu o tej rozmowie nie wspomni.
- Dobrze.
W pewnej chwili usłyszeliśmy jakieś hałasy. Spojrzeliśmy się po sobie i pobiegliśmy w kierunku skąd one dobiegały. W połowie drogi wpadliśmy na Klarę i Dylana, którzy też byli zaniepokojeni. Poczułam niesamowitą nienawiść w spojrzeniu dziewczyny. Dobrze wiem, że odkąd ja i Dylan znowu zaczęliśmy odnawiać naszą przyjaźń, to chciałaby się mnie pozbyć. Nie dziwię się jej. Ja też na jej miejscu nie chciałabym, żeby jakaś dziewczyna się przy nim kręciła.
Znaleźliśmy się przy świątyni Hadesa, która była pełna czaszek i tych wszystkich piszczeli. No nie wierzę, że bliźniacy są synami właśnie tego boga. Na środku stał wielki tron, gdzie siedział podobizna przystojnego, ale zimnego Hadesa.
Rozejrzeliśmy się po świątyni i zobaczyłam jak bliźniacy, Zo i ktoś jeszcze rozwalają kości ze ściany.
- Ogłupieliście! – warknęła Klara. – Chcecie zdenerwować Hadesa?
- Dokładnie! – odkrzyknęła Zo i rzuciła kością piszczelową w głowę boga.
W końcu usłyszeliśmy wrzask, a potem tylko widziałam ciemność.


Powiem tak, zabijajcie mnie ile chcecie, że tak długo musiałyście, czy też musieliście czekać na to coś. Nie miałam czasu, nie miałam sił, nie miałam chęci, żeby wymyślić coś lepszego, ale jednak tak to jest jak ciągle odczuwa się presję... Nie obiecuję, że na przyszły raz, kiedy będzie moja kolej wymyślę coś ciekawszego albo szybko się pojawi. Nie mam czasu na pisanie i powinnyście lub też powinniście zrozumieć.
Kinga

piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział dwudziesty ósmy

Pół roku później...

 - Paczcie! śnieg pada! - wydarła się Marylin, wskazując na śniegowy pejzaż za oknem.
Wszyscy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, podeszli do okien i z ciekawością wyglądali za płatkami śniegu. To był pierwszy śnieg w grudniu. Powoli spowijał sobą krajobraz. Czubki drzew zostały przyprószone białym proszkiem, a trawa wyglądała jakby przeżyła wojnę na bitą śmietanę.
 - Akurat w mikołaja! - powiedziała Hanna, która przykleiła swój nos do szyby.
 - To wspaniały prezent! - pisnęła Mel -  Będę szukać śladów reniferów i świętego Mikołaja! - Tak jak stała na kolanach Dylana, tak teraz skoczyła i całym swoim ciężarem wylądowała na jego kolanach. Dziewczynka była drobniutka, ale i tak zderzenie jej chudych kości z nogami chłopaka, było bolesne. Widziałam w jego oczach gromadzące się łezki. - a Błazen mi w tym pomoże! - w tuliła się w niego.
Od razu w domu rozdźwięczał melodyjny śmiech Klary, zauważyłam też czuły uśmiech na twarzy Hani. Po czym wszyscy roześmiali się do rozpuku.
 - Dobra. dobra koniec - doprowadziła nas do porządku moja mama, która dziś wystąpiła w czerwonych spodniach, białych butach i czerwonym swetrze w białe renifery... oczywiście nie można zapomnieć o czapce Mikołaja. 
          Wszyscy grzecznie usiedli. Ja z Chesterem, moją mamą i dzieciatą Honey, której już ładnie brzuszek odstawał, usiedliśmy na kanapie. Dylan siedział w fotelu, a na jego kolanach siedziała Mel, a na oparciu Klara, która bardzo chętnie zamieniła by się z Marylin. Hania siedziała na ziemi wraz z Chrisem i bliźniakami i grali w jakąś nową grę, którą obmyślili bliźniacy. Zayn'a gdzieś wcięło, bo miał wrobić parę osób w robotę Mikołaja dla Marylin... Moja mam uznała że bd matką wszystkich, a zaczęła od uszczęśliwiania (chodź ja bym to nazwała rozpieszczaniem ), Młodej. No ale cóż... rodziny się nie wybiera. A odkąd mama zamieszkała w domku Honey i Zayna, którzy od tego feralnego wypadku pogodzili się ,a ich miłość jest jeszcze bardziej zażyła niż przedtem. Aż miło się na nich patrzyło. Honey, której kiedyś nie lubiłam urosła w oczach i spoważniała, wykazywała wszystkie cechy należące do bogini Hery, która " miała zostać " wieczną dziewicą... Ale na zachciankę bogów nie ma wpływu i Hera zerwała śluby... W sumie zrobiłabym to samo na jej miejscu. Nie wytrzymałabym na jej miejscu.  
 - Zaraz ktoś nas odwiedzi! - do domku wszedł cały zaśnieżony Zayn, który miał dziwną minę. Jakby czegoś nie rozumiał.
 - Jak dobrze ze już jesteś! -przywitała go mama - pewnie ci zimno! Pójdę zrobić dla wszystkich gorące kakałko!
Mama wstała i w podskokach udała się do kuchni.
 - Cześć skarbie! - Zayn pocałował Honey w czoło i czule pogładził jej brzuszek. Jaka to piękna scena.
         Aż poczułam ukłucie zazdrości. Ze mną i Chesem nie układało się najlepiej od czasu, kiedy postanowiłam zerwać z nim treningi i uczęszczać na nocne z Shedowem. Chester jest o mnie strasznie zazdrosny i to jest najbardziej wkurzające. W naszym związku powinniśmy iść do przodu, a my ciągle się cofamy... Nawet Dylan z Klarą nas wyprzedają...  
 - yhymn, yhnymn, yhymn... - zaczęłam pokasływać w stronę mojego braciszka. - a ja to co? Pies? - pokazałam na swój policzek, a brat mnie pocałował.
 - Jakaś ty zazdrosna. - zaśmiał się.
Szturchnęłam go łokciem.
 - Musze mieć coś z życia. - pokazałam mu język.
Zaczęliśmy się szturchać jak jacyś nienormalni. W Końcu ja wylądowałam na podłodze i zaczęliśmy się prac z bratem.
 - Mam kakałko! - do pokoju weszła mama i omal nie spuściła tacy jak nas zobaczyła. Ja leże na ziemi, a Zayn na mnie i się siłujemy... No każdy rodzic chce widzieć scenę, w której ich dzieci się piorą. - Zayn! Zejdź z Zoey! No już, już!
Przywołała nas do porządku.
Mama szybko zaaklimatyzowała się w obozie i wszystkim zastępuje rodziców, których prawie wszyscy nie widzieli latami. To właśnie w mojej mamie było niezwykłe. Miała serce dla wszystkich i każdego traktowała jak swoje dziecko. Była wspaniałą kobietą i już wiem, dlaczego Zeus się w niej zakochał. Była jedyna w swoim rodzaju.
 - Chester! pomóż jej wstać! - rozkazała mama i położyła tace z kubkami na stole.
Po jakimś czasie atmosfera ogarnęła się i wzięliśmy kubki z płynem. Wznieśliśmy toast za przyszłych rodziców i upiliśmy łyka.
 - Wesołych Świąt! - usłyszałam znajomy głos i spojrzałam w miejsce drzwi wraz z resztą lokatorów.
Widząc tą scenkę, wyplułam całe kakałko na ziemie. Nie byłam jedyną osobą co tak zareagowała... chyba połowa osób tak to przyjęła.
 - MIKOŁAJ! - wydarła się Merlin i podbiegła do przebranego w czerwone wdzianko Zeusa.
Moja mama zaczęła się krztusić i oblała kakaem biednego Christophera.
 - Przepraszam cie skarbie! - zaczęła go wycierać.
Mało zwróciłam na tą scenkę uwagi, bardziej interesował mnie wygląd bogów.
          Na środku salonu przy choince stał Zeus  ubrany w świętego mikołaja z workiem prezentów, który teraz rozmawiał zawzięcie z Marylin, która mu opowiadała o swoim Mistrzu... No super... ciekawe czy Shedow się ucieszy, że młoda obgadała go z najwyższym bogiem. Obok niego w stroju anioła, w  stała kobieta o złotych włosach, która była podobna do  Marylin. Zapewne ta kobieta była Afrodyta. Patrzyła na swoją córeczkę jakby była najpiękniejszym klejnotem na świecie. Widziałam łzy wzruszenia w jej oczach. Na pewno mała była ulubienicą bogini piękna. Zaciekawiło mnie postać diabła. Stał cały naburmuszony w kącie i patrzył na bliźniaków. Ale jego strój był kapitalny! Długi, czarny płaszcz od jakiegoś projektanta mody, czarne spodnie... buty przypominające pazury... które mi wyglądały na papcie, na głowie miał świecące na czerwono rogi, a ze spodni sterczał mu ogon, a oparty był o coś co przypominało trójząb Posejdona... tylko jakby przewinięte czarnym aksamitem.
Nie wiem dlaczego, ale wszyscy w domku siedzieli cicho oprócz Zeusa i Marylin. Ci sobie gadali w najlepsze... aktualnie Marylin podawała mu listę prezentów jakie chce dostać. Wszyscy Herosi stali otumanieni, widząc Rodziców.
 - Cześć siostra! - renifer podszedł do mnie i klepnął mnie w plecy, w czym ja prawie nie udusiłam się kakaem.
Któryś bóg ubrał się w stój renifera... a ja nie miałam pojęcia, który to jest...
Spojrzałam błagalnie w stronę Hani.
Ta poruszała ustami i wypowiedziała bezgłośnie kilka słów:
- Mój ojciec.
Spojrzałam na Dionizosa. Uśmiechał się w moją stronę ale nie  zwracał najmniejszej uwagi na Hanie. Trochę mnie to wkurzyło.
 - Cześć braciszku. - poklepałam go po policzku. - Czy można wiedzieć, co sprowadza tutaj mów ekipy z Olimpu?
Usłyszałam, że kilka osób wstrzymało powietrze, a Hades odwrócił głowę w naszą stronę.
Braciszek zaśmiał się.
 - Bo chcieliśmy sobie zrobić zdjęcie rodzinne!
Spojrzałam na niego jak na debila.
 - Odstaw już te wina! - powiedziałam.
Było dość mocno od niego czuć.
Nieswojo się przy nim czułam... Tak dziwnie... on sam był jakiś dziwny.
 - Ha Ha bardzo śmieszne. - szturchnął mnie w żebra z taką siła, że odleciała do tyłu, wpadając na Zayna, który nie był dobrym hamownikiem. Przelecieliśmy przez sofę i zatrzymaliśmy się pod choinką.
 - Ała... - jęknęłam i otarłam zbolałe żebra.
 - Wybaczcie... zapomniałem, że jesteście tylko półbogami. - jakoś po głosie Dionizosa nie było czuć ze mu jest przykro.
 - Och dobrze, dobrze! Starczy już Rudolfie. - usłyszałam głos mojego ojca. - idź porozmawiać z Mel. Chciałby cię poznać.
 - RUDOLF!!! - pisnęła mała i dosłownie wskoczyła na szyję tulą się do niego. Dionizos był dość zmieszany - myślałam, ze renifery będą pachnieć sianem, a nie zepsutymi winogronami.
Wszyscy w domu parsknęli głośnym śmiechem, a dźwięczny śmiech Afrodyty było słychać najgłośniej. 
 - No tak maluch, wstajemy! Wstajemy! - Tata wziął nas za ręce i podniósł... Teraz wylądowaliśmy na oparciu sofy - wybaczcie! Nie umiem się przyzwyczaić do tego ludzkiego ciałka! - Teraz delikatnie nas wyprostował i zaczął nas otrzepywać.
 - Dzięki... ta... ta... - te słowo nie umiało przejść mi przez gardło, Zeus troche mi w tym pomógł bo klepnął mnie w plecy tak że wykrztusiłam całe słowo - tato.
Trochę się zmieszałam swoim zachowaniem.
 - Dziś Świety Mikołaj. - szepnął - a teraz czas na prezenty! - zamachnął się workiem z prezentami, a ja z Zaynem uchyliliśmy się aby nie oberwać.
 - On jest niebezpieczny. - szepnął moją stronę brat.
 - Tak wiem. - Odszepnęłam wychylając głowę przez oparcie sofy.
 - Słyszałem! - krzyknął Mikołaj Zeus.
Po pół godzinie atmosfera poprawiła się i wszyscy podeszli do swoich rodziców... a w przypadku Hanny próbowała podejść, ale Dionizos był dla niej zimny. Zamieniła z nim tylko dwa zdania, gdy zapytał się ją jak się bracia czują i jak tam z winoroślami.  
Dziewczyna siedziała sobie samotnie na fotelu ściskając kubek z kakałkiem. Wpatrywała się w niego jakby tylko to się dla niej liczyło. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce.
Teatralnym gestem usiadłam jej na kolanach.
 - Jak ci życie mija? - założyłam jej ręce na szyje.
Uśmiechnęłam się... Bingo!
 - Wiesz... jak mi takie ciężkie coś na nogi siadło to się nie dziw.
 - Oj tam, oj tam... - parsknęłam - znów aż taka ciężka nie jestem! Ćwicze regularnie  z Shedowem to daje jakieś efekty.
 - Ta ciekawe co ćwiczysz. - parsknął Chester. 
Han wywróciła oczami.
 - Chyba masz zazdrośnika. - posłała chłopakowi tryumfalne spojrzenie.
Ich sytuacja się nie poprawiła... co prawda Hania pogodziła się z Zaynem, ale ciągle kłóciła się z Chesterem.
 - Spokój. - uciszyłam go. Nie miałam ochoty kłócić się z nim przy wszystkich. Chłopak obraził się  Wziął swoją kurtkę, wychodząc trzasnął drzwiami z taką siłą ze tynk z sufitu odleciał.
 - Ale scena. - mruknął któryś z bliźniaków a w ich stronę poleciała poduszka.
 - Wkurza mnie. - szepnęłam do Han.
Spojrzała na mnie wzrokiem "a nie mówiłam?!"
 - Mnie też. - westchnęła - po co tracisz na niego czas? - szepnęła.
 - Bo jestem głupia i nie chce być drugą Rikki. - powiedziałam to co leżało mi na sumieniu.
 - Ale swoim zachowanie coraz bardziej się do niej upodabniasz. - upomniała mnie Hanna. Urażona zeszłam jej z kolan. - W końcu mam czucie w nogach! - obcałowała swoje nogi.
 - Dzięki. - mruknęłam i założyłam ręce na piersi. 


 - Chester! Nie krzycz na mnie! - próbowałam go uspokoić.
Była  w nocy, a ja za chwile się spóźnię na trening z Shedowem.
 - Nie krzyczę! Wrażam swoją opinie!
 - A przy tum drzeż się jak opętany! - teraz ja krzyknęła - Zaraz tu pół obozu się zleci! 
Chłopak spojrzał na mnie z urazom.
 - Nie możesz dla mnie zostawić jednego treningu z tym wyrzutkiem?
Obróciłam się do niego i stanęłam z nim twarzą w twarz. Musiał zadrzeć głowę w górę aby spojrzeć mu w oczy.
 - JAk jeszcze raz go tak nazwiesz to popamiętasz  nie masz prawa go tak nazywać! - stukałam go palcem w pierś. - uratował mi dwa razy życie! Jak nie więcej!
Odwróciłam się od niego i wzięłam z mojego łóżka torbę z rzeczami które bd mi potrzebne podczas treningu.
 - A co? To nieprawda? Przecież jest wyrzutkiem  Tak jak jego matka! Gdyby nie ona nie byłoby problemu z bliźniaczymi bogami!
Nie wytrzymałam i trzasnęłam go z całej siły w twarz na opamiętanie.
 - Nie bd już więcej słuchać co masz na ten temat do powiedzenia! mam już dość twoich ciągłych fochów i pilnowania mnie na każdym kroku! - chłopaka patrzył na mnie z nienawiścią.
 - Stoisz po jego stronie?! - wydarł się - A skąd wiesz czy nie jest zdrajcą?
Chciałam wymierzyć mu policzek ale zatrzymał moją rękę.
 - Jest moim przyjacielem! - powiedziałam patrząc hardo w oczy - zrobił dla mnie więcej niż ty!
Wyrwałam mu się.
 - Zo przestań bo to żałosne. - teraz Ches zaśmiał się jak opętany - co on niby dla ciebie zrobił?
Odparł kpiąco.
 - Oprócz tego że uratował mi kilka razy życie. Naraził swoje aby uratować moją mamę i pomaga znaleźć mi lekarstwo na widzenie duchy... a i zapomniałam. Trenuje mnie aby przy następnym spotkaniu z Zirą uszłabym z życiem.
Spojrzałam na niego kpiąco.
Jego lewy policzek opuchł od mojego ciosu.     
 - Ja bym cie ochronił. - powiedział.
Roześmiałam się.
 - Byłbyś zajęty bliźniakiem swojego ojca! I wracasz do tego co mówiłam. Ciągle mnie pilnujesz i prawie nie pozwalasz mi nic zrobić!
Chłopak zacisnął pięści.
 - Myślisz że nie wiem co tu się dzieje? - wyszeptał.
 - Co?! - zdziwiłam się słysząc ton jego głosu.
 - Zauroczył cie! Chce cie przekabacić na ich stronę! - zaczął gestykulować. - Myślałem że nie jesteś aż tak naiwna.
Teraz mnie wkurzył.
  - Nie chce cię więcej widzieć. - usiadłam na framudze okna - nie chce mieć z tobą nic do czynienia. Potraktuj to jak zerwanie. - chciałam wyskoczyć ale powstrzymałam się - nie zbliżaj się już do mnie.
I wyleciałam przez okno.
W locie otarłam łzy.
Do leciałam do sali, gdzie Shedow stał i wpatrywał sie w jakiś punkt.
 - Spóźniona. - powiedział gdy postawiłam nogi na ziemi.
 - Wybacz. - powiedział i rzuciłam rzeczy w kąt - to co dziś robimy?
Spojrzał na mnie z radością w oczach.
 - Bliźniacy znaleźli sposób na  działanie jadu z Hadesu.


No to tutaj taki świąteczny xD
Mam nadzieje, że on jakoś wygląda  bo się starałam i poprosiłam Kingę aby błędy sprawdziła...
I jak wam sie podoba?