Szłam leśną ścieżką
razem z Christopherem. Zwiedziłam już prawie cały obóz, a w każdym punkcie
zostałam zapoznana z paroma obozowiczami. Miło, że tutejsi mnie tak wspaniale
przyjęli.
Spojrzałam na drzewa rosnące tuż przy dróżce,
które sięgały nieba. Były one takie potężne i musiały już tyle przeżyć.
Pomiędzy nimi widziałam Nimfy Leśne, które bawiły się w kotka i myszkę z
Satyrami.
Spojrzałam na chłopaka, który nie kłamał, co
do jego ADHD. Cały czas nawijał i nawijał, a podczas przerw nucił mi jakieś
nieznane piosenki.
- Chcesz popływać? – zadał mi pytanie, kiedy
zatrzymaliśmy się niedaleko jeziorka.
Było ono niesamowicie wielkie, ja sama nigdy
nie miałam okazji we Włoszech takiego zobaczyć. W oddali wznosiły się góry.
Zapewne to są góry, o których mówił mi Chris, że za każdym razem gdy chce
odpocząć i pogadać z ojcem wspina się na nie. Tak pięknie tutaj, że po prostu
nie jestem tego wszystkiego wstanie opisać.
Poczułam jak ktoś kłuje mnie palcem w bok.
Opamiętałam się i odpowiedziałam na zadane wcześniej pytanie przyjaciela.
- Wolę nie, nie potrafię pływać…
- Co? – zaśmiał się. – Żartujesz sobie,
prawda? – pokręciłam przecząco głową. – Ale każdy potrafi pływać!
- No najwidoczniej nie każdy…
- Hmm… - spojrzał się przed siebie. – Mam
pomysł !
Pociągnął mnie w krzaki. Oczywiście jakoś go
nie obchodziło, że mogę podczas tego ucierpieć.
Po jakiejś chwili wybiegliśmy na piękną plażę,
gdzie nikogo nie było poza jedną dziewczyną. Stała ona i rozmawiała z kimś kto
musiał siedzieć w wodzie.
- Rikki! – krzyknął Christipher.
Dziewczyna odwróciła się. Pierwsze na co
zwróciłam uwagę to jej niesamowicie wielkie, morskie oczy. Uśmiechnęła się do
chłopaka i pomachała mu.
- Co ty tutaj robisz? – powiedziała swoim
niskim głosikiem. – Myślałam, że kibicujesz swojej drużynie. Macie przecież
dzisiaj rozgrywki…
- Bez ciebie to nie to samo.- zauważyłam, że
dziewczyna lekko się zarumieniła. – Rikki, poznaj Hannę…
- Córka Dionizosa… - skończyła za niego.- To
jest niesamowite, że cię mogę poznać…
- Dlaczego? Jestem przecież jak każdy inny
heros.
- Nie. Wydawałoby się, że dzieci Wielkiej
Trójcy są jakimiś gwiazdami… No może tak czasem jest – przerzuciła swoje ciemne
włosy za plecy, z czego Chris się zaśmiał.- Nie no żartuję… Chodzi o to, że
mało kto ma szansę poznać córkę Dionizosa! Mówi się, że one zawsze zrobią coś
wielkiego…
- To chyba ktoś się pomylił. – powiedziałam i
usiadłam na piasku.
- Nie rozumiem. Jesteś jedyna i niepowtarzalna, więc coś
czuję, że nadejdzie kiedyś dzień twojej chwały… - dała mi sójkę w bok.
- Taa… Wreszcie ktoś poza dziećmi Wielkiej
Trójcy będzie królował! – powiedział Chris.
- No dzięki! – powiedziała dziewczyna.
- No oczywiście, nie licząc ciebie. – puścił
jej oczko.
- Jesteś córką…?
- Posejdona.
Uśmiechnęła się. Teraz widziałam tą podobiznę
do tych wszystkich posągów boga. Lekko pokręcone włosy, ten sam uśmiech
oraz te oczy…
Odwróciła ona głowę i spojrzała na jezioro.
Jej czoło zmarszczyło się, a dłonie zacisnęły się na piasku.
- Rikki? – Christopher podszedł do niej i
położył rękę na jej ramieniu.
- Jak się nazywa ta nowa córka Zeusa? -
zapytała.
- Zoey… - powiedziałam. – Coś się stało?
Dlaczego pytasz?
- Wiesz, dlaczego mało kiedy mnie spotkasz z
moimi braćmi lub siostrami? Albo dlaczego nie kumpluję się z dziećmi Wielkiej
Trójcy? – pokręciłam przecząco głową. – Ponieważ one zawsze się wywyższają,
uważają się za pępek świata, każdy powinien im się kłaniać… Denerwuje mnie
takie myślenie mojego rodzeństwa i kuzynostwa. My nie mamy nic do gadania.
Jesteśmy od tego, żeby służyć naszym rodzicom, chyba po to nas stworzyli… A
teraz ta nowa… Co sobie myślała, dając za przeproszeniem w pysk Zeusowi? Że
zaszpanuje? Tak, teraz wszyscy będą ją podziwiać itd… Dziwię się, że Zeus nie
powiedział ani słówka… Pozwolił, żeby ona go ośmieszyła… Posejdon nie pozwala
nam nawet zbliżać się do niego aż sam nie wyrazi chęci… - po jej policzkach
popłynęły łzy. – Mam już ich wszystkich dosyć… Zayn chyba wreszcie odnalazł
swoją siostrę. Teraz będę musiała walczyć z tą dwójką. Cześć.
Dziewczyna wstała i wskoczyła do jeziorka.
Niesamowite były jej słowa. Ona, córka Posejdona, dziecko Wielkiej Trójcy ma
już dosyć tego jak te dzieci się wywyższają nad wszystkimi. Może ma rację, bo
nawet ja, kiedy czasem nie jestem wstanie powstrzymać swoich emocji potrafię
trzymać dystans, tym bardziej do mojego ojca, a ona największemu z bogów dała w
twarz.
Usłyszałam krzyki, które dochodziły z lasu.
Christopher szybko wstał i złapał mnie za ręce. No i znowu zaciągnął w krzaki.
Oczywiście, tym razem śmiał się na cały głos. Coraz bardziej mnie to wszystko
przerażało. Nie rozumiałam, o co chodzi z tymi krzykami i dlaczego on się
śmieje…
Wybiegliśmy na polane, gdzie zgromadzili się
wszyscy uczestnicy obozu. Zaczęłam wzrokiem szukać Zoey albo Dylana.
Christopher przytulił mnie i pobiegł w stronę swojego domku. No to super
zostałam sama, nie wiem co się dzieje i gdzie są jacyś ludzie z mojego świata.
- Hania. – zza pleców jednego z chłopaków domu
Aresa wyszedł Dylan.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego.
- Co się dzieje? – zapytałam.
- Nie wiem. Podobno mają jakieś rozgrywki
między domkami, które rozgrywają co trzy miesiące. Szef obozu powiedział jako
iż jesteśmy nowi to będziemy obserwować to wszystko z góry.
- Z góry? – spojrzałam tam, mając nadzieję, iż
jest tam jakaś platforma, ale nic takiego nie było. - -Ale jak?
- Na pegazach… - powiedziała uradowana Zoey,
która właśnie podeszła do nas razem z jakimś chłopakiem. – Poznajcie Chestera.
Chester to jest Hanna i Dylan.
Przyjaciel Zoey podał nam ręce w ramach
zapoznania. Po chwili pokazał nam, że mamy iść za nim. Oczywiście, przyjaciółka
szła razem z nim i cały czas się śmiała, a ja szłam obok Dylana, który wyglądał
jakby się czymś zadręczał. Złapałam jego dłoń, a on się poruszył jakby się
wybudził z jakiegoś transu. Najpierw spojrzał na nasze dłonie, a następnie
przeniósł wzrok na mnie. Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na jego ramieniu.
- Co się dzieje? – zapytałam najciszej jak
tylko potrafiłam.
- Nic, dlaczego pytasz?
- Znam cię wystarczająco długo...
- Oczywiście... - na jego twarzy pojawił się
delikatny uśmiech. - No wiesz, jestem odrobinę zawiedziony, że nie ma tutaj
dyskotek i w ogóle...
- Dylan! - odsunęłam się od niego i stanęłam
przed nim. - Znam cię na tyle dobrze, że wiem kiedy mi łżesz w oczy.
Ten wywrócił oczami i podszedł do mnie na tyle
blisko, że czułam te włoskie perfumy, które dostał ode mnie w ostatnie święta.
- Przeraża mnie to, co widzę, a raczej to, co
widziałem... - powiedział i minął mnie.
Nie zrozumiałam jego słów. Odwróciłam się i
patrzyłam na oddalającego się przyjaciela. "
Przeraża mnie to, co widzę, a raczej to, co widziałem... " - co on
miał na myśli? Może chodzi mu o tamtą przepowiednie? Ale mówił mi, że nie
pamięta, iż coś takiego mówił.
Dotarłam do miejsca, które było wielką
stajnią. Podeszłam do Zoey, która głaskała jakieś zwierzę, które przypominało
mi konia, ale na dodatek miał jeszcze skrzydła. Podeszłam do białego z wielką
czarną łatą na oku. Był on taki piękny. Położyłam rękę na jego głowie i
poczułam bijącą od niego energię.
- Nazywa się Tristan... - zza wierzchowca
wyszła Rikki. - Jest to pegaz twojego domku...No, ale nie przepada jakoś za
twoimi braćmi, a ciebie polubił... Dziwne. - skrzywiła się w zabawny sposób. -
Gotowa?
- Na co?
- Na lot. - wskoczyła na Tristana. - Nie martw
się, polecę z tobą.
Podała mi dłoń, którą złapałam i wskoczyłam na
ogiera. Był on taki ciepły... Zobaczyłam, że z lewej strony wybiegł czarny
pegaz, którego ujeżdżała Zoey, a z prawej biały, na którym siedział Dylan.
Uśmiechnął się do mnie i puścił oczko wraz z którym uniósł się powietrze.
Złapałam się mocniej Rikki i my też wzbiłyśmy się. Zamknęłam oczy, a twarz
przycisnęłam do pleców dziewczyny. Słyszałam jej zgłuszony śmiech.
Na dole rozbrzmiał róg. Podobno znaczy to
rozpoczęcie zabawy. Spojrzałam w dół. Widziałam tylko biegające osóbki,
niektóre z nich walczyły, a niektóre broniły swoich "kryjówek" czy
jak to nazywają.
Spojrzałam w kierunku Dylana, którego wyraz
twarzy pokazywał, że też chciałby być tam na ziemi i razem ze swoim rodzeństwem
walczyć. Przeniosłam wzrok na Zoey, która była bardziej zainteresowana tym, że
lata niż tym co się dzieje tam na dole. Przerażało mnie to, co wyrabiała. Bałam
się, że zaraz może spaść. Wzięłam kilka wdechów i odwróciłam głowę. Teraz przed
sobą widziałam tamto piękne jezioro, którego tafla wodna odbijała kolorowe szczyty
gór. Zawsze się bałam wchodzić do wody, ale teraz miałam taką wielką ochotę to
zrobić.
W pewnej chwili wszystko zniknęło mi z pola
widzenia. Nie wiedziałam, co się dzieje. Słyszałam tylko czyiś krzyk. Nie
potrafiłam znaleźć jego źródła. Tristan pędził jak opętany, a był kierowany
przez Rikki. Była tak skupiona na tym, co robi. Odwróciłam głowę i ujrzałam, że
Zoey nie było na pegazie. Odruchowo spojrzałam w dół i zobaczyłam spadającą
przyjaciółkę. Sparaliżowało mnie. Nie potrafiłam jej w niczym pomóc, chciałam,
ale nie potrafiłam. Tylko Rikki usiłowała coś zrobić, ale wiedziałam, że już
nie zdąży. Parę centymetrów nad ziemią Zoey przestała spadać. Po prostu wisiała
w powietrzu. Odepchnęła się nogami o ziemię i wzbiła się do góry, tak jak
człowiek, który odbije się od dna w basenie.
Na dole ustały walki, a wszyscy się
przyglądali dziewczynie, która robiła jakieś akrobacje na niebie. Poczułam
charakterystyczne szarpnięcie i razem z Rikki lądowałyśmy na ziemi. Wiedziałam,
co jest przyczyną.
Szybko wyskoczyła z pegaza i ruszyła ku
jadalni, ale ja zdążyłam ją złapać za rękę. Odwróciła się, a ja widziałam w jej
oczach gniew.
- O tym ci mówiłam. Dopiero jesteście tu kilka
dni, a ona już potrafi latać… Ta sztuka jest ćwiczona u jej rodzeństwa latami…
Teraz dopiero będzie podziwiana przez innych…Ugh! Idę się przejść! Cześć.
Puściłam jej rękę i pozwoliłam jej na
odejście. Ona naprawdę była inna niż reszta. Zależało jej na byciu normalnym.
Trochę bałam się jej słów, bo co jeżeli ona będzie miała rację?
- Hania, czy ty to widziałaś? – przede mną
wylądowała Zoey – To jest wspaniałe. Ja potrafię latać! Nie dość, że walić
piorunami to i latać!
- No to gratuluję. – uśmiechnęłam się.
- Ja też. – powiedział stary Satyr, który
podszedł do nas razem z Dylanem. – Niesamowite jest to jak szybko się uczycie, a
raczej nabywacie nieznanych wam jeszcze umiejętności. To jest sztuka, którą
twoi bracia uczą się latami… Myślę, że Zeus dał ci ją, żeby jakoś ocalić twoje
życie, ale myślę, iż możecie rozpocząć ćwiczenia. – uśmiechnął się. – Miło was
poznać…
Uśmiechnął się i spojrzał na mojego
przyjaciela, który znowu stał nieruchomo. Jego oczy stały się martwe. Otworzył
usta, a z nich znowu wypłynęła wcześniej już wypowiedziana regułka:
Dnia pewnego wszyscy staną w rynsztunkach
bojowych,
Ponieważ nowo narodzona z łez Nemezis dwunastka
Do wojny Olimp zmusi.
Świat obleje się krwią i zaleje wszystkich
Smutek i rozpacz zawładnie wszystkimi.
Ośmiu herosów stanie nad wyborem życia i śmierci,
Kto wybierze dobrze
razem z innymi świętować będzie,
Kto wybierze śmierć
przez wieki
Będzie cierpiał w otchłań
Hadesu.
Oczy Satyra były skupione na chłopaku, który
wybudził się z transu i masował swoją obolałą głowę.
- Musicie rozpocząć treningi i to szybko.
Powiedział to i odszedł zostawiając nas bez
żadnej odpowiedzi na to, co się stało przed momentem. Pozostało nam robić to,
co powiedział…
No cóż... ja się starałam, żeby coś z tego wyszło, ale wiecie są wakacje, a ja w wakacje nie myślę. Zaraz i tak powie mi ktoś, że tutaj jest mnóstwo błędów i znowu poczuję się jak w szkole. xD Więc tak... Następna notka należy do Dominiki.
Pozdrawiam,
Kinga.