sobota, 28 lipca 2012

Rozdział piąty


 Szłam leśną ścieżką razem z Christopherem. Zwiedziłam już prawie cały obóz, a w każdym punkcie zostałam zapoznana z paroma obozowiczami. Miło, że tutejsi mnie tak wspaniale przyjęli.
 Spojrzałam na drzewa rosnące tuż przy dróżce, które sięgały nieba. Były one takie potężne i musiały już tyle przeżyć. Pomiędzy nimi widziałam Nimfy Leśne, które bawiły się w kotka i myszkę z Satyrami.
 Spojrzałam na chłopaka, który nie kłamał, co do jego ADHD. Cały czas nawijał i nawijał, a podczas przerw nucił mi jakieś nieznane piosenki.
 - Chcesz popływać? – zadał mi pytanie, kiedy zatrzymaliśmy się niedaleko jeziorka.
 Było ono niesamowicie wielkie, ja sama nigdy nie miałam okazji we Włoszech takiego zobaczyć. W oddali wznosiły się góry. Zapewne to są góry, o których mówił mi Chris, że za każdym razem gdy chce odpocząć i pogadać z ojcem wspina się na nie. Tak pięknie tutaj, że po prostu nie jestem tego wszystkiego wstanie opisać.
 Poczułam jak ktoś kłuje mnie palcem w bok. Opamiętałam się i odpowiedziałam na zadane wcześniej pytanie przyjaciela.
 - Wolę nie, nie potrafię pływać…
 - Co? – zaśmiał się. – Żartujesz sobie, prawda? – pokręciłam przecząco głową. – Ale każdy potrafi pływać!
 - No najwidoczniej nie każdy…
 - Hmm… - spojrzał się przed siebie. – Mam pomysł !
 Pociągnął mnie w krzaki. Oczywiście jakoś go nie obchodziło, że mogę podczas tego ucierpieć.
 Po jakiejś chwili wybiegliśmy na piękną plażę, gdzie nikogo nie było poza jedną dziewczyną. Stała ona i rozmawiała z kimś kto musiał siedzieć w wodzie.
 - Rikki! – krzyknął Christipher.
 Dziewczyna odwróciła się. Pierwsze na co zwróciłam uwagę to jej niesamowicie wielkie, morskie oczy. Uśmiechnęła się do chłopaka i pomachała mu.
 - Co ty tutaj robisz? – powiedziała swoim niskim głosikiem. – Myślałam, że kibicujesz swojej drużynie. Macie przecież dzisiaj rozgrywki…
 - Bez ciebie to nie to samo.- zauważyłam, że dziewczyna lekko się zarumieniła. – Rikki, poznaj Hannę…
 - Córka Dionizosa… - skończyła za niego.- To jest niesamowite, że cię mogę poznać…
 - Dlaczego? Jestem przecież jak każdy inny heros.
 - Nie. Wydawałoby się, że dzieci Wielkiej Trójcy są jakimiś gwiazdami… No może tak czasem jest – przerzuciła swoje ciemne włosy za plecy, z czego Chris się zaśmiał.- Nie no żartuję… Chodzi o to, że mało kto ma szansę poznać córkę Dionizosa! Mówi się, że one zawsze zrobią coś wielkiego…
 - To chyba ktoś się pomylił. – powiedziałam i usiadłam na piasku.
 - Nie rozumiem.  Jesteś jedyna i niepowtarzalna, więc coś czuję, że nadejdzie kiedyś dzień twojej chwały… - dała mi sójkę w bok.
 - Taa… Wreszcie ktoś poza dziećmi Wielkiej Trójcy będzie królował! – powiedział Chris.
 - No dzięki! – powiedziała dziewczyna.
 - No oczywiście, nie licząc ciebie. – puścił jej oczko.
 - Jesteś córką…?
 - Posejdona.
 Uśmiechnęła się. Teraz widziałam tą podobiznę do tych wszystkich posągów boga. Lekko pokręcone włosy, ten sam uśmiech oraz te oczy… 
 Odwróciła ona głowę i spojrzała na jezioro. Jej czoło zmarszczyło się, a dłonie zacisnęły się na piasku.
 - Rikki? – Christopher podszedł do niej i położył rękę na jej ramieniu.
 - Jak się nazywa ta nowa córka Zeusa? - zapytała.
 - Zoey… - powiedziałam. – Coś się stało? Dlaczego pytasz?
 - Wiesz, dlaczego mało kiedy mnie spotkasz z moimi braćmi lub siostrami? Albo dlaczego nie kumpluję się z dziećmi Wielkiej Trójcy? – pokręciłam przecząco głową. – Ponieważ one zawsze się wywyższają, uważają się za pępek świata, każdy powinien im się kłaniać… Denerwuje mnie takie myślenie mojego rodzeństwa i kuzynostwa. My nie mamy nic do gadania. Jesteśmy od tego, żeby służyć naszym rodzicom, chyba po to nas stworzyli… A teraz ta nowa… Co sobie myślała, dając za przeproszeniem w pysk Zeusowi? Że zaszpanuje? Tak, teraz wszyscy będą ją podziwiać itd… Dziwię się, że Zeus nie powiedział ani słówka… Pozwolił, żeby ona go ośmieszyła… Posejdon nie pozwala nam nawet zbliżać się do niego aż sam nie wyrazi chęci… - po jej policzkach popłynęły łzy. – Mam już ich wszystkich dosyć… Zayn chyba wreszcie odnalazł swoją siostrę. Teraz będę musiała walczyć z tą dwójką. Cześć.
 Dziewczyna wstała i wskoczyła do jeziorka. Niesamowite były jej słowa. Ona, córka Posejdona, dziecko Wielkiej Trójcy ma już dosyć tego jak te dzieci się wywyższają nad wszystkimi. Może ma rację, bo nawet ja, kiedy czasem nie jestem wstanie powstrzymać swoich emocji potrafię trzymać dystans, tym bardziej do mojego ojca, a ona największemu z bogów dała w twarz.
 Usłyszałam krzyki, które dochodziły z lasu. Christopher szybko wstał i złapał mnie za ręce. No i znowu zaciągnął w krzaki. Oczywiście, tym razem śmiał się na cały głos. Coraz bardziej mnie to wszystko przerażało. Nie rozumiałam, o co chodzi z tymi krzykami i dlaczego on się śmieje…
 Wybiegliśmy na polane, gdzie zgromadzili się wszyscy uczestnicy obozu. Zaczęłam wzrokiem szukać Zoey albo Dylana. Christopher przytulił mnie i pobiegł w stronę swojego domku. No to super zostałam sama, nie wiem co się dzieje i gdzie są jacyś ludzie z mojego świata.
 - Hania. – zza pleców jednego z chłopaków domu Aresa wyszedł Dylan.
 Uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego.
 - Co się dzieje? – zapytałam.
 - Nie wiem. Podobno mają jakieś rozgrywki między domkami, które rozgrywają co trzy miesiące. Szef obozu powiedział jako iż jesteśmy nowi to będziemy obserwować to wszystko z góry.
 - Z góry? – spojrzałam tam, mając nadzieję, iż jest tam jakaś platforma, ale nic takiego nie było. - -Ale jak?
 - Na pegazach… - powiedziała uradowana Zoey, która właśnie podeszła do nas razem z jakimś chłopakiem. – Poznajcie Chestera. Chester to jest Hanna i Dylan.
 Przyjaciel Zoey podał nam ręce w ramach zapoznania. Po chwili pokazał nam, że mamy iść za nim. Oczywiście, przyjaciółka szła razem z nim i cały czas się śmiała, a ja szłam obok Dylana, który wyglądał jakby się czymś zadręczał. Złapałam jego dłoń, a on się poruszył jakby się wybudził z jakiegoś transu. Najpierw spojrzał na nasze dłonie, a następnie przeniósł wzrok na mnie. Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na jego ramieniu.
 - Co się dzieje? – zapytałam najciszej jak tylko potrafiłam.
 - Nic, dlaczego pytasz?
 - Znam cię wystarczająco długo...
 - Oczywiście... - na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - No wiesz, jestem odrobinę zawiedziony, że nie ma tutaj dyskotek i w ogóle...
 - Dylan! - odsunęłam się od niego i stanęłam przed nim. - Znam cię na tyle dobrze, że wiem kiedy mi łżesz w oczy.
 Ten wywrócił oczami i podszedł do mnie na tyle blisko, że czułam te włoskie perfumy, które dostał ode mnie w ostatnie święta.
 - Przeraża mnie to, co widzę, a raczej to, co widziałem... - powiedział i minął mnie.
 Nie zrozumiałam jego słów. Odwróciłam się i patrzyłam na oddalającego się przyjaciela. " Przeraża mnie to, co widzę, a raczej to, co widziałem... " - co on miał na myśli? Może chodzi mu o tamtą przepowiednie? Ale mówił mi, że nie pamięta, iż coś takiego mówił.
 Dotarłam do miejsca, które było wielką stajnią. Podeszłam do Zoey, która głaskała jakieś zwierzę, które przypominało mi konia, ale na dodatek miał jeszcze skrzydła. Podeszłam do białego z wielką czarną łatą na oku. Był on taki piękny. Położyłam rękę na jego głowie i poczułam bijącą od niego energię.
 - Nazywa się Tristan... - zza wierzchowca wyszła Rikki. - Jest to pegaz twojego domku...No, ale nie przepada jakoś za twoimi braćmi, a ciebie polubił... Dziwne. - skrzywiła się w zabawny sposób. - Gotowa?
 - Na co?
 - Na lot. - wskoczyła na Tristana. - Nie martw się, polecę z tobą.
 Podała mi dłoń, którą złapałam i wskoczyłam na ogiera. Był on taki ciepły... Zobaczyłam, że z lewej strony wybiegł czarny pegaz, którego ujeżdżała Zoey, a z prawej biały, na którym siedział Dylan. Uśmiechnął się do mnie i puścił oczko wraz z którym uniósł się powietrze. Złapałam się mocniej Rikki i my też wzbiłyśmy się. Zamknęłam oczy, a twarz przycisnęłam do pleców dziewczyny. Słyszałam jej zgłuszony śmiech.
 Na dole rozbrzmiał róg. Podobno znaczy to rozpoczęcie zabawy. Spojrzałam w dół. Widziałam tylko biegające osóbki, niektóre z nich walczyły, a niektóre broniły swoich "kryjówek" czy jak to nazywają.
 Spojrzałam w kierunku Dylana, którego wyraz twarzy pokazywał, że też chciałby być tam na ziemi i razem ze swoim rodzeństwem walczyć. Przeniosłam wzrok na Zoey, która była bardziej zainteresowana tym, że lata niż tym co się dzieje tam na dole. Przerażało mnie to, co wyrabiała. Bałam się, że zaraz może spaść. Wzięłam kilka wdechów i odwróciłam głowę. Teraz przed sobą widziałam tamto piękne jezioro, którego tafla wodna odbijała kolorowe szczyty gór. Zawsze się bałam wchodzić do wody, ale teraz miałam taką wielką ochotę to zrobić.
 W pewnej chwili wszystko zniknęło mi z pola widzenia. Nie wiedziałam, co się dzieje. Słyszałam tylko czyiś krzyk. Nie potrafiłam znaleźć jego źródła. Tristan pędził jak opętany, a był kierowany przez Rikki. Była tak skupiona na tym, co robi. Odwróciłam głowę i ujrzałam, że Zoey nie było na pegazie. Odruchowo spojrzałam w dół i zobaczyłam spadającą przyjaciółkę. Sparaliżowało mnie. Nie potrafiłam jej w niczym pomóc, chciałam, ale nie potrafiłam. Tylko Rikki usiłowała coś zrobić, ale wiedziałam, że już nie zdąży. Parę centymetrów nad ziemią Zoey przestała spadać. Po prostu wisiała w powietrzu. Odepchnęła się nogami o ziemię i wzbiła się do góry, tak jak człowiek, który odbije się od dna w basenie.
 Na dole ustały walki, a wszyscy się przyglądali dziewczynie, która robiła jakieś akrobacje na niebie. Poczułam charakterystyczne szarpnięcie i razem z Rikki lądowałyśmy na ziemi. Wiedziałam, co jest przyczyną.
 Szybko wyskoczyła z pegaza i ruszyła ku jadalni, ale ja zdążyłam ją złapać za rękę. Odwróciła się, a ja widziałam w jej oczach gniew.
 - O tym ci mówiłam. Dopiero jesteście tu kilka dni, a ona już potrafi latać… Ta sztuka jest ćwiczona u jej rodzeństwa latami… Teraz dopiero będzie podziwiana przez innych…Ugh! Idę się przejść! Cześć.
 Puściłam jej rękę i pozwoliłam jej na odejście. Ona naprawdę była inna niż reszta. Zależało jej na byciu normalnym. Trochę bałam się jej słów, bo co jeżeli ona będzie miała rację?
 - Hania, czy ty to widziałaś? – przede mną wylądowała Zoey – To jest wspaniałe. Ja potrafię latać! Nie dość, że walić piorunami to i latać!
 - No to gratuluję. – uśmiechnęłam się.
 - Ja też. – powiedział stary Satyr, który podszedł do nas razem z Dylanem. – Niesamowite jest to jak szybko się uczycie, a raczej nabywacie nieznanych wam jeszcze umiejętności. To jest sztuka, którą twoi bracia uczą się latami… Myślę, że Zeus dał ci ją, żeby jakoś ocalić twoje życie, ale myślę, iż możecie rozpocząć ćwiczenia. – uśmiechnął się. – Miło was poznać…
 Uśmiechnął się i spojrzał na mojego przyjaciela, który znowu stał nieruchomo. Jego oczy stały się martwe. Otworzył usta, a z nich znowu wypłynęła wcześniej już wypowiedziana regułka:

Dnia pewnego wszyscy staną w rynsztunkach bojowych,
Ponieważ nowo narodzona z łez Nemezis dwunastka
Do wojny Olimp zmusi.
Świat obleje się krwią i zaleje wszystkich
Smutek i rozpacz zawładnie wszystkimi.
Ośmiu herosów stanie nad wyborem życia i śmierci,
Kto wybierze dobrze razem z innymi świętować będzie,
Kto wybierze śmierć przez wieki
Będzie cierpiał w otchłań Hadesu.

 Oczy Satyra były skupione na chłopaku, który wybudził się z transu i masował swoją obolałą głowę.
 - Musicie rozpocząć treningi i to szybko.
 Powiedział to i odszedł zostawiając nas bez żadnej odpowiedzi na to, co się stało przed momentem. Pozostało nam robić to, co powiedział…

No cóż... ja się starałam, żeby coś z tego wyszło, ale wiecie są wakacje, a ja w wakacje nie myślę. Zaraz i tak powie mi ktoś, że tutaj jest mnóstwo błędów i znowu poczuję się jak w szkole. xD Więc tak... Następna notka należy do Dominiki. 

Pozdrawiam,
Kinga.

piątek, 20 lipca 2012

Rozdział czwarty

           Żałowałam, ze nie miałam ze sobą telefonu albo MP3. Zawsze gdy byłam wściekła słuchałam muzyki i to mi pomagało zagłuszać myśli.
Byłam wściekła na ojca, ze nas zostawił, na głupi miecz, który ciągle mi wypadał z ręki i na Hannę, która przeszkodziła mi w użalaniu się nad sobą i waleniem tym bezużytecznym czymś w manekina!
Miałam ochotę coś rozwalić... ale co szłam to budynek, budynek, drzewo, budynek. i tak w kółko!
Szłam tam gdzie mnie nogi niosły.
Miałam różnych ludzi, którzy patrzyli na mnie z zaciekawieniem, kilka faunów, którzy mnie pozdrawiali, i nimfy, które chciały się ze mną bawić. Ignorowałam wszystkich i mało mnei to obchodziło co sobie o mnie pomyśleli.
Przywaliłam w twarz najważniejszemu bogowi na Olimpie i teraz moją sobie myśleć o mnie co chcą.            W końcu znalazłam jakieś znośne miejsce pod drzewem  na wzgórzu, które było najbliżej nieba. Oparłam się o nie i zaczęłam myśleć nad słowami szefa obozu Loui'ego Bricha. Był to stary wy siwiały satyr, który potykał się o własną siwą brodę i nosił 12cm okulary. 
Opowiadał nam o bliźniaczych bogach, że zabijają takich jak my tylko dlatego, że jesteśmy dziećmi bogów. Mówił, że tu gdzie jesteśmy to ośrodek szkoleniowy dla Herosów, który ma na celu nauczyć nas walki z potworami, które są żądne naszej krwi. Mówiła tez, ze jest jakaś przepowiednia wysłana przez Apollina, której treść dla Herosów jest ściśle tajna. Wiedza o niej tylko Centaurowie, pomniejsi Bogowie opiekujący się granicami obozu i mój brat, który uchodził za kogoś tam od spraw Zbrojnych, czy jakoś tak. Zrzerała mnie ciekawość na ten temat, a nikt mi o tym nie chciał powiedzieć.    
          Mając dość rozmyślań, rozejrzałam się po obozie. Przede mną rozciągał się błękitny kolor wody, która falowała lekko na wietrze i ślicznie odbijała promienie słoneczne. Co jakiś czas widziałam syreny wskakujące z wody i Najady pływające wraz z nimi. Po lewej stronie rozciągały się domki obozowe, kwatera gówna, jadalnia i świątynie, a po mojej prawej stronie stajnia z pegazami i jednorożcami, prowizoryczne pole walki, arena do walki, pole strzelnicze itp. Cały obóz był niesamowity i nie mogłam uwierzyć, że te mityczne stworzenia naprawdę istnieją! Ale znów pomyślałam o ojcu i chciałam aby go szlag trafił. Po czym zobaczyłam i usłyszałam jednocześnie huki błysk,  i piorun walnął w świątynie Zeusa.
         Później bd miała przesrane, a coś czułam, że Zayn już mnie szuka. Nawet zobaczyłam czarny kształt poruszający się dość szybko, obstawiam na Fantoma. Nie miałam ochoty o tym myśleć. Musiałam się na czymś wyładować,  a nie miałam na czym...
Poczułam jak coś łapie mnie za szyje i przydusza.
Wbiłam paznokcie w ciepłe ciało napastnika. Zaczęłam się szarpać jak popieprzona. Poczułam jak coś świta mi w głowie. Moje palce zamiast wbić się w ciało powędrowały do twarzy napastnika i ugodziły go w oko. Ten jęknął i puścił mnie. Cała szczęśliwa, że zostałam oswobodzona zaczęłam oddalać się od górki, nawet nie spojrzałam kim był mój napastnik. Bardziej mnie interesowało to jak ja potrafiłam takie coś zrobić.
        Moja wolność długo nie trwała. Coś szarpnęło mnie do tyłu i upadłam plecami na ziemię ledwie zabierając powietrza gdyż moje płuca odmawiały posłuszeństwa. W moją stronę powędrowałam noga, ale zatrzymałam ją i wykręciłam, aż napastniczka upadła. Zaczęłyśmy się siłować. W końcu odepchnęłam ją nogami i wstałam przygotowana do odparcia kolejnego ataku. Chciałam kogoś wezwać na pomoc ale byłam za daleko aby ktoś mnie usłyszał więc musiałam sobie sama poradzić... zresztą jak zawsze.
       Ktoś rzucił mi się na plecy ale ja nie byłam taka głupia przerzuciłam  go i wykręciłam nadgarstek. Dziewczyna próbowała mi przeszkodzić ale przygwoździłam ją noga.
 - Koniec! koniec! - powiedział chłopak.
Z jego głosu zrozumiałam, że nie przyjmuje sprzeciwu.
Momentalnie oprzytomniałam i puściłam ową parkę.
Dziewczynę o rudych włosach pamiętałam z wczorajszego dnia. To ona była jedną z tych, którzy nas uratowali. Natomiast tego kolesia nie kojarzyłam w ogóle. Z postawy ciała mogłam wywnioskować, że do mięczaków nie należy i ma swoją masę mięśniową! I to dość sporą! Ciemne włosy lepiły mu się na czole  , które było zlane potem. Jaskrawo niebieskie oczy patrzyły na mnie z niejakim uznaniem, ciekawością i zadowoleniem. W tym chłopaku poczułam coś znajomego ale nie wiedziałam co.
Otarłam dłonia spocone czoło i teraz całkie oprzytomniałam i odskoczyłam wystraszona od nich.
 - Nic wam się nie stało? - powiedziałam z troską.
Chłopak pokazał zakrwawioną rękę, do której wbiłam paznokcie.
 - Małe draśnięcie. - powiedział jakby to była mała błachostka.
Ja się tym bardziej przejęłam.    
 - Małe draśnięcie?! - zakpiłam - człowieku! Krew ci leci strumieniami i widzę pracujące mięśnie!
Chłopak spojrzał na mnie przebiegle.
Dmuchnął na rękę i momentalnie rany zaczęły się goić.
Kopara i opadła.
 - Dar od ojca. Zdolność do samo leczenia. Pikuś. - zaczął przechwalać się.  
Normalnie bym mu powiedziała co myślę o chwiali piętach ale teraz byłam zaskoczona tym co zrobiłam.
 - Ale jak ja to... Co ja... a jak ja to zrobiłam?! - wydusiłam wreszcie.
Dziewczyna zaśmiała się.
 - Każde dziecię Boga potrafi się bronić. To jest wpisane w naszych genach. Ale atakowac musisz się nauczyć.
Patrzyłam na nią wzrokiem debila z jedną brwią w górze i rodziawionymi ustami.
 - Mam w sobie wewnętrznego Chucka Norrisa? - spytałam jak głąb.
Na co dwójka się roześmiała.
 - Tak można to tak nazwać. - odparł chłopak - Chester Neville.
 - Zoey Fox - uścisnęłam ją, obdarzając chłopaka promiennym uśmiechem.   
 - Cerri Dixon - rudowłosa podała mi dłoń i również ją uścisnęłam.
Poznałam dwójkę sympatycznych ludzi i odkryłam wewnętrznego Chucka Norrisa, a  to przebijało pobicie Boga!
 - Niech zgadnę - powiedział chłopak - ty to córka Zeusa? - uniósł brew.
 - Nie Dionizosa. - odparła za mnie Cerri - jego dzieci owszem umią się bić ale nie są tak zręczne.
 - A dziecko Apollina to musiał być chłopak, albo by uciekła z piskiem. - przytaknął chłopak i oboje zwrócili paczadły na mnie - no To w naszych szeregach pojawi się nowa interesująca twarzyczka! - wyczułam w jego słowach coś więcej i mimowolnie się zarumieniłam.
Chłopak do najbrzydszych nie należał i trzeba było mu to przyznać. A jak na mój gust to... no no!      
 - A wy to... - byłam juz prawie pewna, że powiem słusznie ale dziewczyna mnie ubiegła.
 - Dzieci Aresa. Masz do czynienia z głównodowodzącymi naszych sił obozowych. A ten oto Pan - wskazała na Chestera - przez siedem lat mieszkał na olimpie i szkolił się u Boga Aresa. Można go nazwać Najlepszym Wojownikiem Naszych czasów jak i nie dalej!
Spojrzałam z dystansem na chłopaka. No nie powiem urósł w moich oczach!
Chłopak szturchnął siostrę łokciem w żebra. 
Dziewczyna poczuła autorytet bijący od niego i trochę spowolniła rytm chodu i zniknęła zza drzewami.
 - Widziałem co potrafisz bez szkolenia i mam do ciebie pytanie. - położył mi rękę na ramieniu zmuszając do spojrzenia mu w oczy - Czy wstąpisz do naszych szeregów? Zbliża się nieuchronna bitwa z bliźniaczymi bogami. Potrzebujemy takich jak ty.
Zauważyłam bliznę ciągnącą się od prawego oka do lewego policzka. Do brzydkich nie należał i musiałam mu to przyznać.
 - Ale ja nie potrafię walczyć! - zaprotestowałam.     
Chłopak uśmiechnął się przyjacielsko.
 - No to pora cię nauczyć! - wziął mnie za rękę i pociągnął w dół zbocza.

 - Mogłabym wiedzieć po co mi specjalny miecz? - zapytałam Chestera, który prowadził mnie do obozowej kuźni - przecież w składziku maci ich tysiące!
Ten roześmiał się.
 - Ty nie wybierasz swojego miecza. On wybiera ciebie! - powiedział tajemniczo i zaśmiał się jak jakiś opentany ułomny.
 - Nie rób tak więcej! - ostrzegłam.
Spojrzał na mnie mało przejmując się groźbą.
 - A co mi zrobisz? - zakpił.
Teraz to ja puściła mu cwaniacki uśmiech.
 - Strzele cie piorunem i szag Cie trafi! - teraz to ja zaśmiałam się jak super złoczyńca.    
Już dwadzieścia metrów od kuźni poczułam nagłą zmianę ciepła. Ale teraz było mi po prostu gorąco. Zaczęłam oddychać z trudem. Słyszałam miarowe uderzanie młota o rozżarzony do białości metal i tak w kółko.
Weszliśmy do drewnianej kuchni.
 - Gdzie jest Andersen? - Chester zapytał jakiegoś małolata, który kół jakiś mały nóż.  
Ten z ciągnął z twarzy maskę żaroodporną, ukazując małą pryszczatą twarzyczkę i ognisto rudowłosy. Do najpiękniejszych nie należał... ale czego się miałam spodziewać po dziecku Hefajstosa? 
 - W sercu! - wskazał  wielkim młotem, i spojrzał na mnie -A ty to?
 - Zoey - powiedziałam szybko.
 - Fred Oliss - podał mi dłoń, która była w rękawicy.
Spojrzałam na nią panicznie.  
 - Wolałabym jednak nie...
 - Oliss - wtrącił się Chester - Nie wszyscy mają ognioodporną skórę!
Chłopak uśmiechnął się zawiedziony.
 - Ach.. zapomniałem! A już chciałem ucałować dłoń pięknej panience! - posłał mi cwaniacki uśmiech i zrobiło mi się niedobrze.
 - Oliss! Wraca do roboty! - zatonował stanowczo Neville.
 - Tak jest Ches! - powiedział pryszczaty i na całe szczęście skrył się za maską. Nie mogłam już patrzeć na jego pryszczatą mordę.
Skręciliśmy do środka kuźni.
 - Ledwie co cie poznali, a już zlatują się jak much! - zaśmiał się Ches.
Spojrzałam na niego z ukosa.
 - A co? Zazdrosny? - dogryzłam mu.
 - Aż tak to widać? - Powiedział jak dla mnie za pewnie.
Puściłam mu uwodzicielskie spojrzenie i wyprzedziłam go.
 - W twoich snach.
Zrobiłam najbardziej uwodzicielską minkę jaką potrafiłam.
Chłopak westchnął:
 - Serce kuźni znajduje się w drugą stronę kotku.
Momentalnie zamarłam... Boże co za idiotka ze mnie.
Chłopak zarzucił mi swoje ramię i pociągnął w głąb domu.     
         Mijaliśmy przeróżne maszyny i rzeźby. Jedne były potwornie straszne i wyglądały jak żywe. Wydawały odgłosy i ruszały się. Ściany były obite metalem, które podnosiło temperaturę. Raz popełniłam błąd i dotknęłam jej. Teraz mam wielkiego czerwonego bąbla.
 - Jeśli się boisz możesz chwycić mnie za rękę albo przytulić się.
Spojrzałam na niego pogardliwie.  
 - Za wysokie progi! - zaśpiewałam.
Usłyszałam jak coś huknęło i jakaś osoba o grubym głosie zaczęła przeklinać. No... nie powiem miała dość wyrafinowane słownictwo.
 - O Andersen jest w dobrym humorze! - ucieszył się chłopak.
Spojrzałam na niego jak na Debila.
 - Klnie jak szewc.
 - Mówię, że ma dobry humor.


No to drobna namiastka mnie;P
Przepraszam za wszelkie błędy ale śpieszyłam się z pisaniem notki bo wyjeżdżam w poniedziałek. A kto się śpieszy to się diabeł cieszy - jak to mówią.
W następnej Kinga pokaże na co ją stać! i Naprawi co zepsułam!
Życzę wam udanych wakacji!
Bujka
<3 <3 <3

piątek, 13 lipca 2012

Rozdział trzeci

Odkąd odzyskałam przytomność w Obozowym Szpitalu wciąż nie potrafię uwierzyć w to gdzie jestem. Siedziałam w salonie wielkiego domu Dionizosa. Cały domek był wybudowany z jasnego drewna z czego nie posiadał okien, tylko wielkie „dziury”, które pozwalały doglądać naszego ogrodu, gdzie rosły najpiękniejsze i najdorodniejsze winorośle jakie ja kiedykolwiek widziałam. Moi bracia mieli hopla na ich punkcie. Tak, mam braci i tylko braci. Dionizos bardzo rzadko ma córkę. Podobno ostatnia z nich umarła pół wieku temu. Cóż… Mogę czuć się wyjątkowo, chyba…
 Nie miałam okazji się spotkać z moim ojcem, Dionizosem. I wciąż nie potrafię uwierzyć, że bogowie greccy istnieją naprawdę, że bohaterzy mitów, które czytałam w podstawówce są moją… rodziną?
 - Cześć siostra! – do salonu wszedł jeden z moich braci. – Kurde, nie potrafię się przyzwyczaić, że mam siostrę i że w ogóle tutaj będzie mieszkać…
 - Taa… - uśmiechnęłam się do niego.
 - Dobra Siostra ja idę przypilnować naszych chłopaków – uśmiechnął się i wyszedł z salonu.
 Zabrałam kieliszek z winem i poszłam do swojego pokoju. Był on na parterze, co mi się nie podoba, ale bracia mówią mi, że tutaj nikt i nic mi nie grozi. Za oknem widziałam jakieś drzewa i krzewy. Wyjrzałam przez okno. Wszystko tutaj było inne niż w naszym „normalnym” świecie. Mieszkańcy obozu nosili swoje obozowe stroje bojowe, co we Włoszech nie jest codziennością, chociaż faktycznie, może w Grecji to normalne?
 Spojrzałam się na prawo, gdzie ujrzałam w krzakach kozę! O przynajmniej coś, co trzyma ich ze zewnętrznym światem to normalne zwierzęta. Tylko musiała nieźle być rozpuszczona, bo zady ma trochę zaokrąglone.
 - Hej! – zaczęłam krzyczeć przez okno jak nienormalna – No chodź tu do mnie Skarbie, Koziczko!
 Nie do wiary! Mówię do jakiegoś zwierzaka, chociaż on i tak mnie nie zrozumie. Nawet nie zwracał uwagi, że ktoś się odzywa.
 - A może to samiec? – uniosłam swoje brwi, co musiało wyglądać przezabawnie. – No Koziołku! Podejdź do mnie!
Spojrzałam na doniczkę, która stała na parapecie. Moi bracia nawet kwiatki uprawiają? Co to za ludzie?!
 Zerwałam jednego i znowu próbowałam zachęcić kozę, żeby się odwróciła i podeszła do mnie.
 - No Koziczko! – mój głos nabierał już błagającą barwę.
 Ze strony zwierzaka pojawił się już jakiś ruch.
 - Meee… - kudłaty się podniósł  i odwrócił w moim kierunku. – Wypraszam sobie, nie jestem żadną kozą.
 Nie wiadomo, kiedy zaczęłam piszczeć jak najęta. Chyba pierwszy raz z moich strun wydobywają się tak wysokie dźwięki. Odsunęłam się od okna i wpadłam na moje łóżko. Z przerażeniem patrzyłam na postać, która stała na dworze. To był pół kozioł pół człowiek.
Nogi miał obrośnięte jakąś brązowawą sierścią, która w niektórych miejscach się pokręciła, a od połowy w górę to był chłopak o ciemnych włosach i jasnoniebieskich oczach.
 Do pokoju wpadło troje moich braci i w tej chwili zdałam sobie sprawę, że nie przestałam piszczeć.
 - Co się stało? – zapytał Ben, najbardziej odpowiedzialny chłopak w naszym domku.
 - To…znaczy się..bo…on.. – próbowałam wydusić z siebie jakieś słowo, ale coś mi marnie wychodziło.
 Do mojego pokoju wszedł Dylan w swoim rynsztunku bojowym. Chyba już zaczął już trenować. Podobno on też jest dzieckiem boga, a dokładniej Apollina, wiec już wiem skąd to zamiłowanie do muzyki. Spojrzał na mnie w stylu: Dobrze się czujesz?
 - Co jest ? – zapytał moich braci. Oni tylko pokazali głowami w moim kierunku. – Hanna?
 - Yyy…no… - znowu patrzyłam na przerażającą postać za oknem.
 - Aaa… Już wiem, o co chodzi. Mówi, że ten Kozioł…
 - Nie jestem żadnym kozłem… meee… - zabeczał.
 - To jest satyr. – poprawił go Ben.
 - No właśnie.. – kontynuował mój przyjaciel. – Mówi, że on jest przerażający, i nie miała okazji nigdy wcześniej zobaczyć kogoś podobnego… I coś jeszcze pominąłem? – nachylił się nade mną. – Aaaa… i miło cię poznać Satyrze. – uśmiechnął się w swoim zwycięskim uśmiechu.
 Nabrałam kilka wdechów i podeszłam do okna. Trochę się jeszcze obaw podeszłam do okna. Wyciągnęłam przed siebie rękę.
 - Nazywam się Hanna… i przepraszam za moje mało odpowiednie zachowanie wobec ciebie.
 - Nic się niestało. Nie jesteś pierwszym herosem, który na mój widok tak reaguje. Nazywam się Karol  i jestem satyrem, który jest odpowiedzialny za twój dom…
 - Wspaniale. – uśmiechnęłam się.
 - Hurra! – do mojego pokoju wpadł Peter, który jak się okazje jest najstarszy w naszym towarzystwie, ale zachowuje się jak typowe dziecko. – Ojciec dał mi znać, że pojawi się na dzisiejszej uczcie!
 - No to widzę Hanno, że już dzisiaj poznasz swojego ojca. – powiedział satyr.
 Wszyscy wyszli z pokoju, kiedy zrozumieli o co jemu chodzi. Podeszłam jeszcze bliżej starego Kozła. Spojrzałam w jego jasne oczy, które musiały już tyle widzieć. On się delikatnie do mnie uśmiechnął, a w jego oczach pojawiły się iskierki.
 - Coś się stało? – zapytałam.
 - Wiesz, że od wielu lat nie miałem okazji zobaczyć córki Dionizosa? One zawsze są wyjątkowo piękne… Pamiętam jeszcze Elisabeth. Była zawsze taka radosna i kochała wszystko co się wokół niej działo… Jesteś taka podobna. Macie coś z ojca…
 - Dlaczego jest tak mało córek Dionizosa?
 - Nie zasłużył sobie na to, żeby mógł je mieć. To jest kara Reji za, hmm… sam nie wiem za co. Za jego bycie? No cóż… - uśmiechnął się do mnie. – Haniu, chcę ci powiedzieć, że twój ojciec może być trochę inny niż reszta ojców…
 - Yyy… to na pewno – uśmiechnęłam się. – Mało kto ma boskiego ojca.
 - Nie chodzi mi tutaj o jego boskość, ale o jego bycie. Możesz sobie pomyśleć, że to pusty, zimny człowiek, któremu nie zależy na swoich dzieciach, tylko na winoroślach, które hodują twoi bracia.
 Usłyszałam czyiś śmiech. Odwróciłam się i ujrzałam mężczyznę o czarnych włosach i pięknych zielonych oczach, które przypominały mi pola na których rosły urodzajne krzewy.
 - Karol, już straszysz? – zapytał swoim przyjemnym głosem.
 - Wybacz Panie. – zrobił lekki ukłon w jego stronę i szybko na swoich krótkich nóżkach pobiegł w stronę boiska do piłki nożnej.
 Spojrzałam w kierunku mężczyzny, który przyglądał mi się tak uważnie jakby próbował zapamiętać każdy mój centymetr. Czułam się odrobinę zakłopotana. Sama nie wiedziałam jak zareagować. Czyżby właśnie przede mną stał mój ojciec? Mam się ukłonić? Coś powiedzieć? Uśmiechnąć się?
 Zagryzłam delikatnie wargę i podeszłam bliżej mojego łóżka.
 - To ty jesteś tą słynną moją córką. – w jego głosie nie słyszałam żadnych emocji. – No nareszcie się Reja nade mną zlitowała… - uniósł oczy do góry.
 - Miło cię poznać… - wypaliłam pierwszy lepszy tekst.
 - Wątpię… No cóż dla formalności: Bardzo się cieszę, że ciebie mam. Mam nadzieję, że będziesz mogła się tutaj czuć jak w domu…
 - Tak na pewno nie będzie. – przerwałam mu. – Dlaczego ty taki jesteś?
 - Taki czyli jaki? Chyba nie wierzysz temu głupiemu Satyrowi…
- Nie.. – pokręciłam głową. – Jesteś tutaj parę minut, a ja już mam ochotę wrócić do mojego ojczyma… Zawsze sobie ciebie inaczej wyobrażałam… No cóż, czasem tak jest, że nasze oczekiwania się różnią od prawdziwej rzeczywistości…
 Do pokoju wszedł Ben, który był zaczytany w jakiejś książce o winach. Nawet nie zauważył obecności naszego ojca. Usiadł na moim łóżku jakby nic się nie stało.
 - Hmm… Musiałbym, kiedy wpaść do twojej winnicy… - odezwał się. Uniósł swój wzrok i zobaczył, że odwiedził nas ojciec. – Ojcze… - na ziemię upadła mu książka i pośpiesznie wstał – Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie, proszę o wybaczenie… - zrobił delikatny ukłon w jego stronę.
 - Nic się nie stało. – uśmiechnął się do chłopaka. – Ben? Jak tam uprawa nowego rodzaju krzewu?
 - Hmm… Ciężko, ale myślę, że w przyszłym roku będziemy mogli już spokojnie zacząć je hodować.
 Dionizos pokiwał w zamyśleniu głową. Spojrzał jeszcze na mnie i znowu przyglądał mi się jakby próbował mnie zapamiętać na pamięć.
 Wyszedł z pokoju zostawiając mnie i Bena samych.
 - Teraz już wiesz o czym mówił Satyr… - szepnął do mnie.
 - On zawsze jest takim Burakiem?
 - Słyszałem! – odezwał się boski głos.
 Ja tylko poczułam, że się czerwienię. Ben pogłaskał i wyszedł z pokoju. Ja postanowiłam się przejść po obozie. Może poznam jeszcze jakieś wybryki natury. Niesamowite jak duży jest ten obóz i jak piękny… Wszystko tutaj jest dopracowane do każdego szczegółu.
 Ujrzałam wkurzoną Zoey stojącą przy manekinie i próbującą go zadźgać, ale chyba jeszcze nie ma wprawy w trzymaniu i posługiwaniu się tą bronią. Powoli podeszłam do niej, uważając, żeby jakimś dziwnym trafem mnie poćwiartowała.
 - Hej Zo… - uśmiechnęłam się do niej.
 - Siema – znowu próbowała zaatakować, ale miecz wypad jej z rąk. – Co to za głupota! Ugh! Nienawidzę tego miejsca albo nie! Nienawidzę tego idioty, palanta, durnia, suk…
 - O kim ty mówisz? – przerwałam jej.
 - O moim ojcu, a o kim innym? – spojrzała na mnie tak jakby to było oczywiste. – Dałam mu twarz, więc prawie jesteśmy kwita… A teraz wybaczysz, muszę coś rozwalić.
 Pokiwałam głową i poszłam dalej w poszukiwaniu Dylana, może on będzie miał ciekawszy dzień?
 Weszłam na wielkie boisko do piłki nożnej. Wspaniale! Rozgrywają jakiś mecz! I to jeszcze chłopacy!
 Usiadłam na trybuny i zaczęłam się przyglądać ich rozgrywkom. Teraz wiem, że przynajmniej to jest normalne, bo wszystkie zasady się z tamtego świata.
 - Oł je! Dawać dzieci Hermesa! Oł je! – spojrzałam na prawo i ujrzałam chłopaka, który wyginał się i z pomponami w ręku próbował zachęcić swoją drużynę do wygrania.
 Parsknęłam śmiechem, co musiał zauważyć, przecież jesteśmy tutaj sami. Odłożył swoje pompony i z wielkim uśmiechem na twarzy podszedł do mnie.
 - O! Hej! Jesteś nowa tutaj, prawda? – podał mi rękę. – Jestem Christopher.
 - Zgadza się i jestem Hanna.
 - Ładne imię, takie słowiańskie i w ogóle… Z jakiego domku jes… Co ja mówię, przecież do obozu trafiła trójka nowych herosów dzieci Apollina, Dionizosa i Zeusa, a więc jesteś za ładna jak na córkę Apollina, jemu tylko wychodzą synowie, za miła jak na córkę Zeusa, jemu to się trafiają same „pyskacze” – hmmm…. Chyba można się zgodzić – No, a jeżeli chodzi o Dionizosa to od dawna nie miał córki i na dodatek jesteś bardzo piękna, więc pasujesz właśnie tam…
 - No, no, no… - uśmiechnęłam się. – A ty jaki domek?
 - Oczywiście, drużyny wygrywającej. – pokazał mi głową na tablicę z wynikami, która pokazywała 1:0 dla domku Hermesa. – Jak chcesz mogę cię oprowadzić, ale muszę powiedzieć, że moje ADHD odpowiada samo za siebie i nie możesz mnie za nie winić!
 - W porządku! 



Zapraszamy do Zakładek Potwory i Mity! 
Z pozdrowieniami: 
Kinga  i Bujka!! 
<3 <3 <3   

poniedziałek, 9 lipca 2012

Rozdział drugi

Obudziłam się.
Zamrugałam oczami aby obraz zrobił się wyraźniejszy.
Widząc wnętrze pokoju przeraziłam sie.
Przecież to nie mój pokój! Ani pokój w rezydencji Hanny...!
Aaaa... no tak.
            Przecież wczoraj na urodzinach Dylana i Włoszki, która jest Słowenką, wpadło trzech niezapowiedzianych gości w czym jeden był tak obrzydliwy, że bd się mi śnił w najbliższym czasie w koszmarach sennych.
W czym Dylan zachowywał się jak opętaniec, Hanna zrobiła coś dziwnego, że pnącza zaczęły się ruszać, a ja natomiast walnęłam jednego piorunem.
W skutek czego tamten szatyn dymiąc osunął się na podłogę, a ta brunetka chciała się na mnie rzucić ale nie zdążyła.
No i wtedy właśnie pojawili się nasi wybawcy.
           Pojawili się w rozbłysku jakiejś energii. Na środku pomieszczenia pojawiły się trzy postacie, dwie laski. Jedna z nich, o karmelowych włosach i bursztynowych oczach, była podobna do tej babki ( później się dowiedziałam, że była bliźniaczką bogini Artemidy ) która bezkarnie chciała się na mnie rzucić. Dziewczyna trzymała w ręku napięty łuk. Druga dziewczyna miała burzę rudych loków okalających jej twarz i wściekle sterbrne oczy, które łypały na wszystkich groźnie. Z taką osobą nie chciałabym żyć w wojnie, już się boje coby mi zrobiła. Była ubrana w rynsztunku bojowym, a w ręce trzymała taki fajny mieczyk, który płonął żywym ogniem.
            Najbardziej zainteresował mnie chłopak, który stał w kącie. Miałam wrażenie jakby wszystkie cienie podążały w jego stronę i okalały jego osobę.
Nie widziałam jego twarzy za dobrze. Jednak jego oczy, które lśniły srebrnym blaskiem, jakby odbijały światło księżyca, który rzucał lekki poblask na jego twarz.
No, a wtedy bliźniaczy bogowie, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęli zostawiając po sobie wielki krater. Siła odrzutu była tak silna, że uderzyłam w ścianę i urwał mi się film.
Na szczęście nie trwało to zbyt długo, bo ja podobno! ( bo sama nie jestem pewna ) wyleciałam przez okno i trafiłam na winorośla, które zamortyzowały upadek. Dylan wylądował na taczce, a biedna Hanna na ścianie.
 - Księżniczka już wstała! - usłyszałam pocieszny głos mojego przyrodniego brata Zayn' a.
Miał na głowę coś czarnego i pokręconego, co nazywał włosami, miał jaskrawo zielone oczy i dołeczki w policzkach. Był dość wysoki. Aby spojrzeć mu w oczy musiałabym ubrać szpilki lub stanąć na palcach. Pod jego białą koszulką widniał zarys mięśni, a był bardzo dobrze zbudowany! 
Poznałam go zaraz jak się ocknęłam w skrzydle szpitalnym. Opowiedział co nieco o sobie i wiem, że ma 28 lat ( 10 lat starszy ode mnie ), w obozie zjawił się gdy miał 11 lat ( siedem lat szybciej niż ja ) i ma kilkanaście potworków na swoim koncie. A i wiem, że chodzi z laską ( córką Hery ), która ma na imię Honey ( tak wiem kiczowato no ale cóż ).  Obiecał, że nas ze sobą pozna ale jakoś ja tego nie widziałam.
Niechętnie odkryłam kołdrę, którą byłam przykryta i spojrzałam gniewnie na brata.
 - Ty nie masz co w nocy robić? - powiedziałam gniewnie - Tylko ludzi budzisz!
Ten zrobił zdziwiony wyraz twarzy.
 - Jest 10,32 - usłyszałam jego upierdliwy, męski, z lekką chrypą głos.
 - Kuźwa przecież mówię środek nocy. - walnęłam całą sobą o łóżko.
Zayn zacmokał.
 - Wstaniesz sama czy mam cię wywlec na dół siłą?
Uchyliłam jedną powiekę. Teraz chłopak stał nade mną i podwijał rękawy.
 - Bezlitosny potworze! precz z mojego pokoju! Udaj się do odchłani Tantalu...
 - Tartaru - poprawił mnie.
Zauważyłam, że wszyscy w obozie mieli bzika na punkcie poprawnego mówienia wszystkich greckich nazw.
Przewróciłam tyko oczami.
 - Jeden kij... mało mnie to interesuje. - powiedziałam obojętnie.
Chłopak zrobił urażoną minę.
 - Dopiero cie zacznie interesować! - już zabierał się do nudnego monologu. ( dzieci Zausa były do tego skłonne. Są najlepszymi mówcami - nie licząc dzieci Apollina -, strategami - nie licząc dzieci Ateny -, wojownikami - nie licząc dzieci Aresa -, ale! Byli najlepszymi politykami i to nam trzeba przyznać! )
 - Ta twoja kłapaczka nigdy się nie zamyka? - odparłam kąśliwie.
Przewrócił uszami.
 - I kto to mówi? Nie umisz się powstrzymać nie dogryzając komuś. - pokazał mi język.
Wzruszyłam ramionami.
 - Mam to po tatusiu. - nie wiedziałam czy to podziała na pozbycie się Zayna ale coś mi podpowiadało, że tym go urażę i podziałało.
Zerwał się na równe nogi.
 - Jesteś niemożliwa! - wychodząc z pokoju trzasnął drzwiami, aż łóżko zadygotało.
Mało się przejmowałam, że go uraziłam. W końcu to mój brat i długo się na mnie nie bd gniewał.
Nasunęłam kołdrę na głowę i osunęłam się do krainy snów,
            Poczułam jak coś targa mi kołdrę. Jęknęłam niezadowolona i otworzyłam oczy sprawdzić kto śmie mnie budzić! Spojrzałam w tamtą stronę. Moim oczom ukazał się czarny pysk i śnieżnobiałe kły.
Moja reakcja obronna była następująca.
Rzucić na to coś kołdrę, gasząc mu świtało ( w głębi duszy miałam nadzieję, że zaśnie ) wskoczyć na szafę ( do teraz nie wiem jak to zrobiłam ), znaleźć na niej pudełeczko muszelek ...bez komentarza... i zacząć wygrażać sie wielkiemu kotkowi, że jak podejdzie to oberwie z magicznej muszelki.
Przerośnięty Filemon skoczył mi  na łóżko, które pod nim zaskrzypiało i zaczął machać ogonem w jedną i drugą stronę, przyglądając mi sie od niechcenia.
Drzwi otworzyły się ( o! Zbawienie ) i wyszedł z nich Zayn. Rozejrzał sie po całym pokoju. Nawet nie zauważył tego czegoś na łóżku.
Ale w końcu spostrzegł mnie.
 - Jak tyś tam wlazła? - spytał.
 - Jak by cie atakował wielki Lew! To też byś tak zrobił! - warknęłam.
Chłopak zrobił zdziwioną minę.
 - Jaki lew? - rozejrzał się po pokoju i w końcu ( alleluja! ) jego wzrok napotkał wielkie zwierzę na moim łóżku - aaa.. mówisz o Fantom? Nie... ona jest niegroźna! - pogłaskał zwierze po pysku - a tak dla twojej wiadomości to PUMA, a nie Lew!
Przewróciłam oczami schodząc z szafy... dość trudno było. Efektem końcowym była gleba na twarz. Mój kochany braciszek zebrał mnie z ziemi z mruczeniem pod nosem "jaka to ja jestem niezdarna". Za co solidnie oberwał w łeb.
Podeszłam do Fantomy i pogłaskałam ją po łebku. Ta zaczęła przyjemnie mruczeć aż cały pokój zaczął chodzić.
 - A tak właściwie to skąd ona się wzięła?
Widziałam po zachowaniu Zayna zmęczenie moimi natrętnymi pytaniami.
 - Puma i Orzeł są świętymi zwierzętami taty, a Święte Zwierzęta Bogów mogą chodzić sobie bezkarnie po całym obozie. My musimy je pilnować aby miały co jeść i nie rozmnażały się za szybko. Jedne tez przywiązują się do Herosów i towarzyszą im w misjach. Fantom to mój druh. Pokonaliśmy razem wiele potworków. 
Kiwałam tylko głową niczego nie rozumiejąc.
W końcu wygoniłam ich z pokoju abym mogła się przebrać.
          Mój pokój jak cały domek był jak rzeźbiony w litej skale. Na ścianach widniały rysy uderzeń dłutka i młota. Łóżko było, rzeźbione w lipowym drewnie i na luzie mogłoby pomieścić dwie osoby. Miałam także okno w kształcie błyskawicy, które rozpościerało się po całej ścianie. Pokój był duży. Mieścił szafę, toaletkę z wielkim zwierciadłem, biurko, skórzany beżowy fotel i szklany stolik z dwoma krzesłami.
Podeszłam do szwy i wyciągnęłam świeże ubranie, czyli czarną koszulkę i jensy. Wciagnęłam to na siebie i podeszłam to toaletki.
Przyjrzałam się w lustrze.
Grzywka niesfornie spadała mi na oczy i przykrywała srebrny koczyk w brwi. Ładną twarz okalały blond włosy. Miałam jeszcze dwa kolczyki na brodzie, jeden na języku ( którego wyciągnęłam bo uznałam, że myle go z jedzeniem... ogólnie mnie wkurzał ) i jeden w pępku.
Przeczesałam swoja długą grzywę i zeszłam na dół.
W kuchni czekało na mnie gorące śniadanie.
 - Rusz się księżniczko! Musze cie oprowadzić po okolicy!            
      
          Gdy w końcu uporałam się z górą naleśników, którą zrobił dla mnie Zayn, byłam gotowa na małą wycieczkę krajoznawczą. Braciszek gadał jak katarynka, " Po prawej znajdują się domki tego, a tego boga... Po lewej jest stajnia, znajduje się w tym to i to... na wprost jadalnia... tam, a tam pole treningowe...", a mnie mało to obchodziło. Najchętniej to bym do łóżka wróciła.
 - A zaraz odwiedzimy świątynie naszego ojca! - powiedział z entuzjazmem.
Na tą wiadomość trybiki w moim mózgu ruszyły pełną parą. Nawet wiedziałam co zrobie! Uśmiechnęłam się do siebie tryumfalnie.
Wyszliśmy zza rogu na"Aleje Bogów" Mieściły się tam wszystkie świątynie poszczególnych bogów, tych ważniejszych i mniej ważnych. Na samym środku stała świątynia z wielkim posągiem boga trzymającego gromy i siedzącego na tronie, który unosił chmury. Od razu poznałam Zeusa. Jego świątynia była największa i najwspanialsza... oczywiście jak dla mnie. Po jej bokach stały świątynie Posejdona po prawej i Hadesa po lewej. Ten pierwszy siedział w powozie zaprzężonym w cztery konie wyłaniające się z fal, a w ręce dzierżył trójząb.Natomiast drugi byl cały w płomieniach pod jego stopami wiły się szkielety, w ręce trzymał miecz, a na głowie miał hełm.
Wszystko wydawało mi się piękne ale i przerażające za razem.
Twardo weszłam do świątyni ojca. Wszystko było oświetlone pochodniami. Ściany były złote. Na samym środku stała rzeźba mężczyzny, który na ironię był cały obnażony ...bez komentarza, znowu... PAtrzyła srogo na wchodzących i budziła przerażenie.
JA dokładnie wiedziałam co mam zrobić.
 - A oto nasz Ojciec. - powiedział z duma chłopak.
Spojrzałam na niego.
Tyle pytań cisło mi się na usta a ja nie mogłam wybrać odpowiedniego. 
 - Jak można przywołać Boga?
Zrobił minę mądralińskiego:
 - Możesz go wezwać prośbami. Czyli przynosić mu jedzenie i wrzucać do ognia o tam pod jego stopami. - wskazał na palenisko pod posągiem.
 - Ja to długo zajmnie? - ten owijał w bawełnę, a chciałam bardzo szybko przywołać ojca.     
 - Może od razu... może kilka miesięcy, a nawet lat. Możesz wysłać mu posłańca... syna Hermesa z wiadomością, albo wdrapać się na sam Olimp. A i możesz go rozgniewać to przybędzie od razu.
No i właśnie o to mi chodziło.
Wiele nie myśląc uderzyłam piorunem w sam środek posągu Ojca , który znajdował się na zewnątrz.Usłyszałam huk rozpadającego się kamienia.
 - Coś ty narobiła?! - wydarł się na mnie brat.
 - Próbuje go wezwać!
Do końca nie wiem jak ja to zrobiłam... ale gdy sie wkurzyłam pioruny same ze mnie wyskakiwały, a ja nie wiedziałam jak to zrobiła.Byłam wściekła na ojca za zmarnowane życie. I chciałam mu to powiedzieć prosto w oczy.
Po kilkunastu minutach w świątyni zjawiło się dość dużo osób, a ja nadal miotałam piorunami rozwalając wszystko w pył.
  - Zoey! Przestań! - usłyszałam krzyk Dylana.
Chciałam mu odp. ale ubiegł mnie Zayn.
 - Zostaw! Jest uparta! nie zatrzymasz jej! - powiedział to jak przywódca.
Jak nie zapomnę to podziękuje bratu!
Usłyszałam głośny huk.
Myślałam, że mi bębenki popękają.  
 - Zoey! Kochanie! Stęskniłem sie za tobą!
Dokładnie na posągu Zeusa zmaterializował się Prawdziwy Gromowładny.
Stał oparty o głowę posągu i uśmiechał się prosto do mnie. Poczułam, że ojczysta miłość wypełnia mnie w środku. Po tylu latach ojciec stanął przede mną!
Zeskoczył z posągu lądując  gładko na lekko ugiętych nogach. 
Miał na sobie lnianą bluzkę od Armaniego ,buty i spodnie od tego projektanta. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie.
Podszedł do mnie i wyciągnął rękę aby pogłaskać mnie po policzku.
Odtrąciłam ją i poczułam jak atmosfera robi się napięta.
 - Po tylu latach! - warknęłam - Po tylu latach się spotykamy, a ciebie stać tylko na tyle?
Widziałam zakłopotanie w jego oczach.
 - Zniszczyłeś moje, życie! - krzyknęłam.
 - Zoey! Spokojnie! Zaraz ci wszystko wytłumacze...
 - Co wytłumaczysz? - przerwałam - że porzuciłeś mnie i mamę? Miała wtedy tylko 19 lat! Zniszczyłeś mi i jej życie! Jak możesz wymawiać moje imię? - łzy napłynęły mi do oczu.  - Jak mogłeś nam to zrobić?! Zostawić same sobie! Ty myślałeś że pięniądze z nieba nam będą lecieć? Będziemy spać na forsie? To coś sie przeliczyłeś!
 - Zrobiłem tyle co mogłem abyście były bezpieczne...
 - Gówno prawda! - zaczęłam wrzeszczeć. Nerwy mi totalnie puściły - Mama musi robić z siebie dziwkę aby nas utrzymać! A ty co? Siedzisz sobie na tronie i patrzysz jak cierpi!
 - Nie takim tonem panno! - upomniał mnie.
Parsknęłam pogardliwie:
 - I kto to mówi? Co? Nie możesz się pogodzić z okrutną prawdą? Że zabawiłeś sie przez jedną noc i zostawiłeś DZIEWIĘTNASTOLATKĘ! z dzieckiem na pastwę losu! Jak śmiesz się wg do mnie odzywać?    - Uspokój się... - znów próbował do mnie podejść.
Odsunęłam się.
 - Nie osadzaj mnie jeśli o niczym nie masz pojęcia.   
Nie umiałam słuchać tego ględzenia. 
 - Mam tyle pojęcia, że moja mama est dziwką i wiele razy mnie do tego namawiała. A ty nawet dupy  nie ruszyłeś z Olimpu aby nam pomóc!
Moje nerwy totalnie puściły. 
Zerwałam z szyi mój łańcuszek z imieniem "Zoey" I rzuciłam mu go w twarz.
 - Zabierz go sobie! - warknęłam - Dostałam go od rzekomego ojca. Nie chce niczego co ma związek z tobą!
Przeszłam obok niego.
Mój gniew sięgał zenitu i byłam naprawdę nieobliczalna.
Poczułam mocny uścisk ręki Zeusa.
Nie wiele myśląc posłałam mu siarczyste uderzenie w policzek.
Zdziwiłam sie jak doszło. Myślałam, że jego boska moc mnie zatrzyma, a tak się nie stało.
Gdy dłoń trafiła w policzek nagle zeszedł ze mnie cały gniew, a wypełniła satysfakcja.
Wyrwałam się zdziwionemu Ojczulkowie.
Podniosłam dumnie tą swoją durną łepetyna i wyszłam ze świątyni mijając zdziwionych ludzi.








Macie tu troszkę dużo tego czegoś...
Zmaściłam i to na całej linie...
Teraz kolej na Kingę więc ona naprawi tą opowieść notką^^
Pozdrawiam:D
Bujka ;P