sobota, 8 września 2012

Rozdział jedenasty


 Jak się cieszę, że dostaliśmy misję i na dodatek w Meksyku. Zawsze marzyłam, żeby tam polecieć i wreszcie mogę spełnić swoje marzenie. Właśnie dostaliśmy polecenia i uwagi, które mogą się nam przydać i teraz idziemy się przygotować. W zbrojowni byli prawie wszyscy, jak zawsze brakowało Shedowa. Chyba go powinnam przeprosić za swoje zachowanie tamtej nocy, ale bez rozmowy nie da się. Nie rozumiem też zachowania Dylana, przecież on nigdy nie jest wredy… Tak, to chyba było wywołane niewyspaniem.
 - Hej – podeszła do mnie blondynka. – Jestem Klara, my się chyba jeszcze nie miałyśmy okazji poznać.
 - Hanna, ale większość mnie nazywa Han.
 - Możesz mi coś powiedzieć? – spojrzałam w jej zielone oczy. – Dlaczego nie byliście w takim wielkim szoku, kiedy się dowiedzieliście o misji?
 No i tym pytaniem mnie zagięła, próbowałam znaleźć jakąś ciekawą wymówkę, ale nic do głowy mi nie przychodziło. Na szczęście obok mnie zjawiła się Zoey, która miała już na sobie cały strój bojowy.
 - Kobieto, a wiesz jak to jest, kiedy ludzie cię w środku nocy budzą? Potem jesteśmy niewyspani i nie funkcjonujemy normalnie – uśmiechnęła się to do mnie to do dziewczyny. – Klara, czy to prawda, że lecimy na pegazach?
 - Tak – uśmiechnęła się. – W parach… Zaraz się podzielimy…
 Dziewczyna zaczęła się rozglądać, z pewnością szukała Zayn’a, który razem z nią był liderem misji. Ja się odwróciłam i zobaczyłam Dylana, który przyglądał się Klarze z taką uwagą jak nigdy. Podeszłam do niego i pomachałam mu przed nosem.
 - Co tam? – zapytałam.
 - Nie myślałem, że istnieją tak piękne i mądre dziewczyny na świecie… - uniosłam jedną brew. – No oczywiście nie licząc ciebie.
 - No ja myślę – zażartowałam. – Możesz mi coś powiedzieć?
 - Jasne, a co chcesz wiedzieć? – zabrał się za pakowanie swojego bagażu.
 - Dlaczego tak zaatakowałeś Shedowa?
 - Nie wiem… Chyba powinienem go przeprosić, ale to innym razem…
 Usłyszeliśmy gwizd, odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Zoey stojącą koło Zayna. To chyba ona nas ogłuszyła. Podeszliśmy do dwójki.
 - Posłuchajcie… - zaczął syn Zeusa. – Mamy do dyspozycji cztery pegazy, więc lecicie w parach. Oczywiście moja siostra leci ze mną – spojrzał na nią. – Muszę ją mieć pod okiem. Chester kazał mi przekazać, że leci z Christopherem.
 - No nie! – chłopak upuścił głowę. – On chyba mi nigdy nie wybaczy tego, że zalałem jego ulubioną koszulkę.
 - Nie będzie tak źle! – Chester zjawił się obok chłopaka.
 - Dobra… Klara będzie z Han, a Shedow z Dylanem.
 Zoey wybuchła śmiechem.
 - Żartujesz sobie?  - spojrzała na swojego brata. – Oni się prędzej czy później pozabijają. Ja polecę z Shedow, a ty weź Dylana, będzie bezpiecznej.
 - Zapomnij – zacisnął szczęki. – Nie ma możliwości, że będziesz z kimś innym. Klara poleci z Dylanem, a Han z Shedow’em.
 No pięknie. Będę miała przynajmniej możliwość porozmawiania z chłopakiem i przeproszenia go. Widziałam w oczach Zoey złość. Hmm… Zayn na serio odrobinę przesadza, że cały czas ją pilnuje. Rozejrzałam się po zbrojowni. Myślałam, że gdzieś zobaczę Shedow’a, ale tego jak zawsze nigdzie nie było widać. Zabrałam swój bagaż łącznie z mieczem, który dostałam od ojca i poszłam się przywitać z Tristianem, którym mam nadzieję, że polecimy.
 - Udało się! – koło mnie zjawił się Dylan. – Lecę z Klarą, rozumiesz? Będę miał okazję ją poznać…
 Mój przyjaciel najwidoczniej był w siódmym niebie. Poklepałam go po czole, ale najwidoczniej nic to nie dało. Nabrałam powietrza i stanęłam na palcach tak, żeby mieć jego twarz naprzeciwko mojej.
 - Dylan, proszę cię tylko, żebyś nie zapomniał, że to córka Ateny…
 - I?
 - Może łatwo wyczuć twoje zamiary – poklepałam go przyjaźnie po policzku.
 Usłyszałam stłumiony śmiech. Odwróciłam się i zobaczyłam Zoey, która łapała się już za brzuch ze śmiechu. Kiedy opanowała się podeszła do Dylana i też go poklepała po policzku. Chłopak skarcił nas wzrokiem i odszedł, a my ze śmiechu zaczęłyśmy się tarzać po ziemi.
 - Z czego się śmiejecie? – nade mną stanął Chris. – Z chęcią chciałbym się ostatni raz pośmiać…
 - Dlaczego ostatni? – zapytała Zo.
 - Helloł! Lecę z Chesterem, synem Aresa, który mnie nienawidzi.
 Na swoim pegazie zjawił się Chester. Niezauważalnie podjechał za chłopaka. Z uśmiechem na twarzy zaczął się przysłuchiwać Chris’owi. Pegaz delikatnie musnął nosem pleców przyjaciela, który z przerażeniem się odwrócił.
 - Tym czymś będziemy jechać? – z przerażeniem spojrzał na zwierzaka.
 - Nie jechać tylko lecieć – poprawił go Chester. – I tak, będziemy właśnie nim lecieć… Chyba się nie boisz?
 - Człowieku, to gdyby chciało to by mnie pożarło!
 - No wiem – chłopak ruszył ramieniem jakby to było oczywiste.
 Zoey znowu stłumiła śmiech. Jakoś mnie śmieszyła ta sytuacja, ale po prostu było mi żal przyjaciela. Nie wiedziałam, że może być tak przerażony jazdą na nieswoim pegazie. Usłyszeliśmy Zayna, który kazał swojej siostrze zająć miejsca. Za jakieś pięć minut startują, a ja nadal nie spotkałam się ze swoim partnerem. Usiadłam na sianie w boksie Tristiana, mając nadzieję, że zaraz wejdzie tutaj Shedow, lecz zamiast niego przyszła Klara.
 - Hej – uśmiechnęła się. – Posłuchaj, my już lecimy, a wy do nas dołączycie jak się ściemni. Shedow ma bardzo szybkiego pegaza, więc nie będzie problemu…
 - Mamy po ciemku lecieć na jego pegazie? – tego się nie spodziewałam.
 Dziewczyna pokiwała głową i pomachała na pożegnanie. Do ściemnienia brakuje jeszcze półgodziny. Zabrałam więc miecz i poszłam na salę treningową. Polubiłam szermierkę, ale czasem denerwuje mnie to, że mam ją z Zaynem. Mam czasem wrażenie, że za mną nie przepada, ale podobno tylko „ja” mam takie wrażenie. Zdarza się, że byłam chwalona na zajęciach dzięki czemu miło mi się robiło.
 No i kolejny manekin bez głowy. Szkoda tylko, że z nimi jest tak łatwo… Zawsze gdy mam walczyć z kimś innym to panikuję, boję się, że coś komuś zrobię, a tym bardziej z Zoey. Ona dopiero się oswaja z mieczem, ale wystarczy, że potrafi go trzymać i wymachiwać w różne strony. Podczas walki szybko odbijam jej atak i mam okazję do pokonania jej, ale zawsze się waham przy ostatnim ciosie i ona to wykorzystuje.
 - Powinnaś trzymać stabilniej broń – ktoś się za mną odezwał.
 Obejrzałam się i zobaczyłam na widowni Shedowa, który się bawił czymś, co miał w ręce. Nie zauważyłam, że już się ściemniło.
 - Długo tutaj jesteś?
 - Wystarczająco – na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który szybko znikł. – Powinniśmy lecieć. Noc już jest gotowy…
 - Noc? – zmarszczyłam brwi.
 - Mój pegaz.
 Pokiwałam głową i ruszyłam za chłopakiem. Muszę powiedzieć, że pierwszy raz tak długo go widziałam i to było dziwne.
 Dotarliśmy do boksy jego pegaza. Był to śliczny „konik” o czarnej maści, która lśniła w świetle księżyca. Tak samo było z oczami Shedowa, kiedy popatrzył na mnie. Za każdym razem, kiedy to robił przechodziły mnie dreszcze. Z gracją wskoczył na Noc i podał mi rękę.
 - Dzięki.
 - Nie ma za co – mruknął. – Radzę się trzymać, bo to nie będzie przyjemna podróż.
 Shedow miał rację. Lot na jego pegazie nie była przyjemna. Panicznie się tego bałam, a obecność syna Nyks obok mnie jakoś mnie nie pocieszała.
 - Chciałabym cię przeprosić za moje zachowanie tamtej nocy… - mruknęłam do niego, kiedy lecieliśmy nad Oceanem Atlantyckim.
 - Nie musisz… - odpowiedział szorstko.
 - Muszę… - tak jakoś dziwnie było mi mówić do jego pleców. – Kiedy przyśniła mi się twoja matka zdałam sobie sprawę jak tobie musi być ciężko, a i tak zignorowałam cię… Dobrze, że Zoey tam była…
 - Daj spokój…
 - Czy ty zawsze musisz być tak szorstki? – przewróciłam oczami. – Podziwiam cię za to, że bronisz swojej matki… Shedow zapamiętaj, że możesz mi i Zoey ufać… Jesteś inny niż swoja siostra i my to wiemy.
 Nie otrzymałam już odpowiedzi i nawet na to nie liczyłam. Chciałam, żeby wiedział, że nie wszyscy go odtrącają. Po jakimś czasie usłyszałam trzepot skrzydeł innych pegazów. W świetle księżyca zobaczyłam naszych kompanów. Oczywiście pierwszą parą która wpadła mi w oko to dzieci Zeusa. Zoey cały czas zaczepiała Zayna, a ten nie miał jak jej oddać, tylko coś mruczał pod nosem, a Dylan i Klara cały czas się nabijali z tej parki. Kiedy nas zobaczyli, mojemu przyjacielowi zrzedła mina. Chyba jednak chłopcy szybko się nie zaprzyjaźnią.
 Z czasem poczułam znużenie. Oparłam głowę o plecy Shedowa i zamknęłam oczy. Nie myślałam, że tak szybko odpłynę.
 Obudziłam się w lesie? Co ja tutaj właściwie robiłam? Wstałam z ziemi i się rozejrzałam. Wszyscy jeszcze spali, no oczywiście znowu brakowało mi Shedowa, ale nie zamierzałam go szukać. Pegazy spacerowały po puszczy, a niektóre czuwały przy swoich właścicielach.
 Usłyszałam jakiś szelest, który obudził resztę. Każdy z nich sięgnął po swoją broń, ja zrobiłam to samo. Promyki słońca ledwie przedostawały się przez liście. Zza drzewa wyskoczył jaguar. Byłam najbliżej, ale znowu mnie sparaliżowało, do czasu gdy sobie przypomniałam, że już miałam do czynienia z gorszą bestią. Zrobiłam delikatny krok do tyłu i stanęłam gotowa do walki. Nim się obejrzałam kocur wyskoczył, był już blisko, ale nie doskoczył. Padł na ziemię martwy. Zobaczyłam, że w jego sercu tkwił sztylet. Odwróciłam się i zobaczyłam Shedowa, który jakby nigdy nic podszedł i wyciągnął swoją własność.
 - Chyba powinniśmy już iść – skierował swoje słowa do Zayna, a ten pokiwał głową.
 Długo nie musieliśmy iść. Ja trzymałam się razem z Dylanem i Zoey. Przede mną szła Klara i Zayn, a za nami Chester i biedny Christopher. No, a Shedow znowu znikł. Ten jego kamuflaż…
 - Nie do wiary! – wydukała Zo. – Czy to jest stare miasto Majów?!
 Nie myliła się. Piękne, stare, opuszczone miasto. Zawsze chciałam tutaj przylecieć. Weszliśmy do miasta. Było tutaj przerażająco cicho, tylko od czasu do czasu było słychać gwizdanie wiatru.
 - Dobra, dzielimy się na dwie grupy… - powiedziała Klara. – Ja, Zayn i Chester idziemy od strony wschodniej, a reszta od zachodniej.
 Pokiwaliśmy głową i mieliśmy już iść, kiedy nas zatrzymał syn Aresa.
 - Chris! – zawołał najmłodszego. – Czy mógłbyś oddać to, co ukradłeś?
 - Ja nic nie ukradłem! – zaczął tłumaczyć.
 - Chris! – nalegał.
 - Mówię prawdę, ja nic nie ukradłem!
 Chester zrobił krok do przodu.
 - Dobra masz! – rzucił coś w kierunku chłopaka i schował się za moimi plecami.
 - Idźcie już – powiedział Zayn.
 Odwróciliśmy się i ruszyliśmy w głąb miasta. Cieszyłam się, że byłam z Zo i Dylanem. Już jedną akcję przeżyliśmy, teraz też przeżyjemy.
 Usłyszeliśmy jakieś chichot. Rozejrzeliśmy się, ale nic nie widzieliśmy. Nagle zza rogu wybiegło dwóch chłopaków… Byli oni do siebie podobni. Cały czas się śmiali. Zaraz za nimi wybiegła wkurzona kobieta. Przypominała mi któregoś z bogów, ale nie wiedziałam którego… Chyba, że to bliźniaczka Hadesa… No pięknie…


Takie sobie. Przepraszam, że tak długo, ale szkoła.. :/ Dominika pisze następny i jestem ciekawa, co tam powymyśla ;*
Pozdrawiam,
Kinga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz