sobota, 29 września 2012

Rozdział trzynasty


Leżałam przyparta do ziemi przez Dylana. Panicznie się bałam, ale za razem miałam ochotę wstać i iść uratować Christophera. Słyszałam bicie tylko swojego serca. Podniosłam głowę i spojrzałam w czarne oczy przyjaciela, który uważnie się czemuś przysłuchiwał. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że Zo i Zayn również się czemuś przysłuchują. Próbowałam wytężyć słuch, żeby coś usłyszeć. Usłyszałam czyiś krzyk, krzyk Shedowa.
 - Zostaw go!
 - Shedow, Shedow, Shedow – ten głos należał do jakiejś kobiety. – Czasem nie rozumiem twojego toku rozumowania…
 - Zira – bezczelnie jej przerwał. – Zostaw go!
 - Dlaczego nie możesz być jak twoja siostra? – mruknęła. – Nie chcesz z nami zasiąść na Olimpie? Zastanów się… Będziesz miał to, czego nie masz w obozie. Tam, gdzie wszyscy tobą pomiatają… Daję ci szansę, wykorzystaj ją.
 - Jakby mnie to obchodziło - usłyszałam wyciągany miecz. – Zostaw go i się wynoś.
 - Jesteś głupi! – krzyk kobiety był przerażający. – Nie odejdę póki nie zabiję dzieci Zeusa.
 Odruchowo odepchnęłam od siebie Dylana i sięgnęłam po mój miecz, który dostałam w prezencie od ojca. Dylan i Zayn próbowali mnie jeszcze powstrzymać, ale dobrze wiedzieli, że jest za późno. Nie mogłam pozwolić na to, żeby Chrisowi miało się coś stać. Stanęłam w oko w oko, z młodym bliźniaczym bogiem, który pragnął zabić mojego przyjaciela. Poczułam przechodzącą moc przez mój miecz i rzuciłam się do walki z bogiem. Reszta zajęła się resztą, tylko Shedow stał oko w oko z Zirą. Zoey pragnęła zaatakować ją, ale miałam wrażenie, że chłopak tego nie chciałby. Upewniłam się, że Chris jest bezpieczny i skoczyłam, żeby za torować drogę przyjaciółce.
 - Co ty wyrabiasz?! – krzyknęła.
 - Nie rób tego…
 - Ona chce mnie zabić. Muszę to zrobić!
 Chciała mnie minąć, ale nie mogłam na to pozwolić. Spojrzałam w kierunku Shedowa. Na chwilę przed oczami stanęła mi Nyks. Teraz wiedziałam, co zrobić. Siłą woli spowodowałam, że na około tej dwójki wyrosły winorośle, które zagrodziły przejście.
 - Idiotko! – warknęła na mnie Zo. – Dlaczego to zrobiłaś?!
 Zmarszczyłam brwi. Nikt przedtem nie odezwał się do mnie w taki sposób, ale rozumiałam ją. Właśnie przed chwilą za torowałam jej drogę do kobiety, która pragnie jej śmierci.
 - Bo on tak chciał – starałam się jej jakoś to wytłumaczyć.
 - Chciał? – zaczęła pukać mnie po głowie. – Przecież ona go zabije.
 Zobaczyłam Harry’ego, który chciał zaatakować dziewczynę od tyłu. Popchnęłam ją i odebrałam ten cios, po którym straciłam przytomność…

Rok później…
 - Gdzie jest Chester?! – na boisko wpadła wkurzona Zoey.
 - Kto to jest Chester? – Dylan zapytał mnie tak jakby nie wiedział. Dobrze wiedziałam, że chłopak coś przeskrobał, a przyjaciel go kryje.
 - Spokojnie, nie zamierzam go zabić, ale chciałabym z nim porozmawiać – usiadła obok mnie na trybunach i spojrzała na mecz rozgrywany pomiędzy domkiem Aresa i Apollina. – Tak z ciekawości, kiedy Dylan idzie na randkę z Klarą?
 - Zo! – mój przyjaciel krzyknął z lewej strony, przez co odrobinę ogłuchłam na to ucho. – Czy ty czasem umiesz trzymać język za zębami?
 - Dlaczego, jesteśmy przecież sami…
 Starałam się wyłączyć. Oni znowu zaczynają się kłócić. Ciekawe, czy nadejdzie dzień, kiedy będziemy mogli spokojnie usiąść bez żadnych wrzasków. Spojrzałam na niebo, które powoli zaczęło się chmurzyć. Mecz zaraz miał dobiegać końca, a ta dwójka cały czas się przekrzykiwała. Wstałam, ignorując ich spojrzenia i ruszyłam w kierunku jeziora. Nie wiem, dlaczego, ale od roku tam przychodzę, żeby zrozumieć, dlaczego widziałam tamtego dnia Nyks. Dlaczego, że tak powiem mi się objawiła i dlaczego wiedziałam, czego sobie życzy Shedow? On również od roku nie jest sobą albo jest aż zanadto sobą. Ciągle chodzi sam i ignoruje wszystkich. Czasem mam ochotę porozmawiać z nim na temat jego matki, ale obawiam się, że to nic nie da. Ciągle się ukrywa. Do tej pory nie wyjaśniliśmy sobie z nim rozmowy, która odbyła się sprzed rokiem pomiędzy nim a Zirą.
 Przy brzegu jeziora zobaczyłam Christophera, który nieruchomo przyglądał się tafli wody. Podeszłam do niego i położyłam mu dłonie na oczach.
 - Han, wiem, że to ty – mruknął.
 - Skąd to wiedziałeś? – zapytałam się i usiadłam na piasku, przesypując go przez palce.
 - Ponieważ tylko ty wiesz, gdzie mnie szukać – usiadł obok mnie, nie odrywając oczu od jeziora. – Widziałaś gdzieś Chestera?
 - Nie, dlaczego pytasz?
 Chłopak powoli sięgnął do kieszeni, z której coś wyciągnął. Ujął moją dłoń i coś do niej włożył. Otworzyłam ją i zobaczyłam piękny srebrny łańcuszek z diamentowym serduszkiem. Zdziwiona spojrzałam na przyjaciela. Nie zrozumiałam, dlaczego mi go dał. On zaś tylko uniósł brwi i przewrócił oczami. W tej chwili przypomniało mi się, że jego ojciec jest patronem złodziei… Pytał się o Chestera, ponieważ to należy do niego. Najwidoczniej mój przyjaciel znowu mu podpadł.
 - Będziesz mogła mu to jakoś podrzucić? – spojrzał na mnie błagalnie. – Ostatnimi czasu znowu mu nieźle podpadłem.
 - Co się z tobą dzieje? – spojrzałam na niego.
 - Dostałem wiadomość od Ricki… - zawiesił głos.
 Zmarszczyłam brwi, oczekując aż przyjaciel powie coś więcej. Nie potrafiłam nic wyczytać z jego delikatnej twarzy. Położyłam swoją dłoń na jego kolanie, co wywołało u niego poruszenie. Spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami.
 - Napisała, że tam gdzie jest, jest jej dobrze i w najbliższym czasie nie zamierza wrócić. Kazała mi przekazać, iż jeżeli będziemy jej potrzebować mamy się zgłosić do mojego ojca, on wskaże nam drogę…
 - To chyba dobrze, że jest jej dobrze…
 - Tak, ale tęsknię za nią…
 Usłyszeliśmy wielki huk, obejrzeliśmy się za siebie i zobaczyliśmy jak z jakiegoś środka lasu zaczął się dymić kolorowy dym. Braciom Riddle najwidoczniej się zaczęło nudzić. Na twarzy Christophera pojawił się uśmiech. Odkąd oni się tutaj pojawili, chłopak ma z kim spędzać wolny czas. Rozumieją się jak nikt inny.
 Chris spojrzał na mnie tak jakby prosił mnie o pozwolenie. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokiwałam głową. Przyjaciel szybko wstał, nachylił się jeszcze chwilę nade mną, dając buziaka w policzek i pobiegł w kierunku, gdzie usłyszeliśmy po raz ostatni wystrzał.
 Pokręciłam głową. Co to za kochane dziecko. Cieszę się, że możemy być przyjaciółmi, bo ostatnimi czasy nikt nie ma dla mnie czasu. Zoey i Chester cały czas ze sobą kręcą, a Dylan cały czas próbuje jakoś zaprosić Klarę na randkę.
 W piasku znalazłam kawałek patyka i zaczęłam nim pisać po białym piachu.
 -… Hanno pomóż mu… - usłyszałam jakiś kobiecy głos.
 Rozejrzałam się po okolicy, myśląc, że kogoś tutaj zobaczę, ale myliłam się.
 - … Hanno za niedługo wszystko się znowu zacznie… - znowu ten kobiecy głos.
 Kojarzyłam go skądś, tyle że w tej chwili nie potrafiłam sobie przypomnieć, gdzie go już wcześniej słyszałam. Usłyszałam łamane gałązki. Odwróciłam się. Miałam wrażenie, że ktoś w krzakach siedzi i mnie obserwuje. Wstałam i powoli podeszłam do tamtego miejsca. Było tutaj ciemno, więc wolałam się tam nie zapuszczać.
 W pewnej chwili usłyszałam huczenie sowy. Odwróciłam się i zobaczyłam parę czerwonych oczu.
 - Bądźcie gotowi!
 Czułam, że upadałam na ziemię, ale w ostatniej chwili ktoś mnie złapał i delikatnie położył na piasku. Przed oczami wciąż miałam tamte czerwone oczy.
 Powoli otworzyłam powieki i zobaczyłam siedzącego obok mnie Shedowa. On jak przedtem Chris patrzył się na jezioro. Kiedy się delikatnie poruszałam, to spojrzał na mnie.
 - Dzięki, że mnie złapałeś – mruknęłam i cała obolała usiadłam obok niego.
 - Nie ma za co – powiedział obojętnie. -  Zauważyłem, że ostatnio dziwnie się zachowujesz.
 - Ekhem – spojrzałam na niego srogo. – To ja się dziwnie zachowuję? A ty?
 - Ja to ja… - przewróciłam oczami. – Czego szukałaś w tych krzakach?
 - Nie wiem – odwróciłam głowę i jeszcze raz popatrzyłam w tamtą stronę. Miałam nadzieję, że tym razem coś tam zobaczę. – Znowu słyszałam kobiecy głos, który mnie przed czymś przestrzegał… Nie rozumiem tego. Przecież nie jestem córką Apollina, żebym mogła przewidzieć przyszłość, czy cokolwiek to jest.
 - Może to jakiś bóg chce ci coś przekazać?
 - Tylko kto… - spojrzałam przerażona na Shedowa. – To była twoja matka…
 - Co? – zmarszczył brwi.
 - Rok temu stanęła mi przed oczami i tak jakby kazała mi, żeby trzymać Zoey na odległość od ciebie i Ziry… I teraz ten głos, sowa i te czerwone oczy… Tym kimś komu mam pomóc to masz być ty!
 - Musiałaś się uderzyć upadając – chłopak wstał i chciał już odejść, ale złapałam jego dłoń. – Proszę cię uwierz mi, bo jeżeli ty mi nie uwierzyć ja sfiksuję – poczułam łzy w oczach, kiedy on w taki mroźny sposób na mnie spojrzał. – Wytłumacz mi, dlaczego twoja matka mnie nawiedza?
 Widziałam jak napina mięśnie twarzy.
 - Nie wiem Han, nie mam zielonego pojęcia, dlaczego moja matka sobie wypatrzyła ciebie i dlaczego cię nawiedza – warknął. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio ze mną rozmawiała…
 - Przepraszam…
 - Nie masz za co – mruknął. – Jeżeli będę wiedział, czego moja matka chce od ciebie dam ci znać – już miał iść, ale w ostatniej chwili się odwrócił. – Nie podziękowałem ci za to, co zrobiłaś przed rokiem. Prosiłem matkę, żeby coś zrobiła aby Zo nie wtrąciła się do mojej walki z Zirą i wtedy pojawiłaś się ty.
 Uśmiechnęłam się do niego.
 - Nie ma za co.
 - Aaa… Jakby co w obozie jest niezłe poruszenie, ponieważ Dylan miał znowu wizję.
 - I dopiero teraz mi to mówisz?
 Ruszył ramionami i znowu zniknął. Pokręciłam głową i pobiegłam w kierunku obozu.

Przepraszam, że tak długo musiałyście czekać. Mam nadzieję, że się spodoba, a teraz z niecierpliwością czekamy na Dominikę ;*
Kinga

niedziela, 16 września 2012

Rozdział dwunasty

        Nawet nas nie zauważyli. Do pewności nacisnęłam na diamencik z wisiorka, i szybko pojawiła sie na mnie zbroja. Wyglądało to trochę jak z transformersów... ale to nie moja wina. Nie przypominała zwykłej greckiej zbroi... no morze troszkę. Była srebrna, i dawała biały poblask, w ciemności mogłaby robić za lampę. Wdzianko zasłaniało mi całe ciało... zostawiając tylko głowę nieosłoniętą. Była naprawdę świetna. Przylegała do ciała i czułam się jak w drugiej skórze. A najlepsze było to, że gdy zgubię jakąś część to gdy schowam zbroje z powrotem to się zregeneruje.
 - Co jest? - z rozmyśleń, wyrwał mnie głos Dylana.
 - Może nas nie zauważyli? - zaproponowała Hania.
 - Ja to załatwię! - niespodziewanie wyrwał się Christopher - HEJ! NIE ZAUWAŻYLIŚCIE NAS?! - zaczął się wydzierać.
Troje rąk przytkało mu tą jadaczkę.
 - Mam cie sprać? - warknęłam - co ty kurna robisz? Dzieci bawisz? Daj se siana i pomyśl niekiedy. - puściłam go.
 - Następnym razem jak bd chciał nam coś powiedzieć to mów to szeptem. ok? - załagodziła sprawę Hanna.
Chłopak uniósł kciuki do góry... matko! Co za dzieciak!
 - Może powinniśmy im pomóc? - Dylan rozpoczął naradę.      
W głowie rozgrywałam niezłą wojnę. Pół umysłu rwało się do pomocy, ale drugie pół dziwnie alarmowało.
 - Nie wyglądali na takich co by potrzebowali pomocy. - stwierdziłam fakt.
Byli wysocy, pod ich koszulkami pracowały dość mocne mięśnie i mieli przewagę nad tą laską... strasznie szybko biegali. A do tego śmiali się. Zapewne doszło do jakiejś pomyłki.
 - Pamiętacie co Ciacho mówił nam na temat bliźniaczych bogów? - zabłysnęła Hania.
 - Nie. - sprostowałam... bardziej to ja go oglądałam niż słuchałam.
Westchnęła.
 - Wielka trójką ma bliźniaków, kobiety...
 - Nie myślisz- wtrącił się Dylan - że to Hope?
Han spojrzła na niego z olśnieniem.
 - Właśnie tak myślę.
        Nastała głucha cisza. Każdy rozgryzał w głowie tą sprawę... No tak... przydał by sie dzieciak Ateny, oni potrafią logicznie myśleć. Jak to bd Hope to jak najszybciej powinien się o tym dowiedzieć Zayn. Albo ktokolwiek mądrzejszy od Chrisa. Jest rozkoszny ale czasem przyprawia mnie o bul głowy... i to porządny. Czułam pulsowanie tętnicy, która była przeciążona. Jeszcze nigdy nie musiałam tak intensywnie myśleć i mój organizm nie wyrabia.
Jakiś dziwny odgłos przerwał mi rozmyślania.
 -Mychupy. - wyszeptał Chris.
 - Co? - dopytał Dylan, on tez wyglądał  na poirytowanego - Mów głośniej.
Smarkacz pokiwał przecząco głową, wskazał palcem na mnie, później na siebie i uderzył pięścią o dłoń, co miało znaczyć, że jak się odezwie to solidnie ode mnie oberwie.
 - Stuupy!
 - CO?! - wszyscy wykrzyknęliśmy. - jakie strupy? - powiedziałam pierwszą rzecz, która mi sie skojarzyła z jego słowem.
Znów pokiwał gorączkowo głową i wskazał w panice miejsce za naszymi plecami.
         Poczułam jakiś wstrętny odór spalonego mięsa i coś ciężkiego opadło mi się na ramie. Spojrzałam w tamta stronę zaskoczona i widząc kościstą twarz trupa, wrzasnęłam jak oparzona. Zobaczyłam jakieś zakrzywione ostrze przelatujące mi nad głową, którym celem było uderzyć mi w gardło. Szarpnęłam się, ale koścista postać trzymała mnie w szczelnym uścisku. Ktoś wydał z siebie bojowy krzyk i truposz rozleciał sie na kawałeczki.
Nie zdążyłam podziękować Hani za uratowanie z opresji, bo chwilowo na głowie miałam sprawy niecierpiące zwłoki, czyli starałam się nie zwrócić obiadu.
 - Ich jest więcej! - krzykną Dylan.
Uniosłam głowę.
Z jakiejś świątyni wybiegała kupa kości, z przedziwnymi, ostrymi, zakrzywionymi nożami.Ten widok otrzeźwił mnie i szybko sie pozbierałam.
 - WIEJ! - krzyknęłam.
Pociągnęłam Chrisa za rękę i zaczęłam biec co sił w nogach. Nie długo zajęło Hani dogonienie mnie i kierowanie całek karawany ludzi i zmarlaków.
 - Długo tak nie pociągniemy! - Krzyknął Dyla, który chronił nasze plecy.
        Skubaniec był cholernie szybki i wyprzedzał nas o jakieś... 200? 300? metrów? góra 500m. A jego głos został słyszalny, a zasięg z łuku był taki sam. Kliknęłam na czarodziejski przycisk i klinga mojego miecza, pokazała się w pełnej krasie.  Zamachnęłam się na najbliższe trzy szkielety i rozpadły się.
Ale nie! One nie mogą normalnie umrzeć!! Bo co?? Ich szczątki zadygotały i powstały. Krzyknęłam przerażona, a to dało mi takiego kopa, że wyprzedziłam i Christophera i Hannę.
Nigdy wcześnie tak szybko nie biegłam... poprawka, nigdy normalnie tak szybko nie biegłam. Zawsze jetem na końcu... biegi przełajowe nie są dla mnie.
Dwie postacie wybiegły przede mnie i chwyciły pod pachy. Dokładnie niosły mnie, zmieniając kierunek pogoni bardziej na prawo:
 - Pani piękna... - powiedział jeden z bliźniaków.
 - ... prosimy za nami! - dopowiedział szatyn.
Oboje wyszczerzyli się do mnie. 
Nic z tego nie rozumiałam. Ci bawili się całą tą sprawą, a nam grozió śmiertelne niebezpieczeństwo.
 - Puście  mnie! - zaczęłam się szarpać - gdzie w mnie wleczecie?                    
Ci wyszczerzyli sie.
 - Kości bd mieli niezłą niespodziankę! - zawołał jeden.
 - No!! Zrobią Puff i już ich nie bd! - dopowiedział drugi.
Spojrzałam na nich z politowaniem.
 - Ja sie was boje. - wydukałam, a ci sie wyszczerzyli.
Ten po prawej wyszczerzył sie do mnie:
 - Powinnaś sie nas bać...
 - ...przecież jesteśmy Synami Hadesa. - wyszczerzyli się.
Wytrzeszczyłam na nich oczy:
 - Wiecie kim jesteście?
 - No jasne! - wykrzyczeli oboje - Hipcio nam wszystko powiedziała! - dopowiedział ten z lewej.
Kalkulowałam wszystko w myślach.
 - Macie namyśli Hope? - zapytałam podejrzliwie.
Wyszczerzyli się.
 - Co za ironia, nieprawdaż Lorenzo?
 - Ta... dobrze że jej nie nazwali kwiatkiem polnym. - zaśmiał się.
Lorenzo zbliżył wargi do mojego ucha:
 - Lepiej przy nim nie mówmy o naszym ojcu... mało wiemy, a ten temat drażni Kasmira.
Pokiwałam głową.
 - Lo! nie podrywaj! Pierwszy ją zobaczyłem! - próbował udawać oburzonego.
Przewróciłam oczami: 
 - Wypadało by się przedstawić - wzięłam głęboki oddech - Jestem Zoey, córka Zeusa.
 - Piękne imię... - Lorenze
 - ...dla pięknej dziewczyny! - Kasmir
Nie umknęło ich uwadze, że sie zaczerwieniłam. Roześmiali się i biegli dalej... a ja ryłam szczewikami o ziemię, wleczona przez dwóch bliźniaków. Musiało to naprawdę śmiesznie wyglądać. 
 - Puścię ją! - Dylan zmaterializował sie przed nami i wymierzył strzałę w pierś Lorenza.
Chłopaki zatrzymali się, a przy okazji wykonali polecenie Syna Apollina. W efekcie wpadłam na niego, a ten z ledwością wypuścił grot, aby mnie nie ugodzić.
 - Nic Ci nie jest? - zapytał.
 - Spoko cała i zdrowa! -wyszczerzyłam się - Dylan poznaj...
Nie dokończyłam gdyż bliźniacy rozstąpili sie i w tym samym momencie kupa brąz włosów wleciała na nas całkowicie przewracając.
 - Au... - jęknęła.
 Hania podniosła sie lekko i otworzyła usta.
- Prze... 
           Usłyszałam odgłos pukających o siebie kości i bul przygniatania. Po lewej stronie mojej głowy coś odpadło i przeturlało się do mojej twarzy. Cuchnąca i przerażająca czaszka, o świecących na czerwono oczach próbowała mnie zjeść. Zaczęłam wrzeszczeć w niebogłosy. Pech chciał abym miała uwięzione ręce pomiędzy ciałami moich przyjaciół. Nie mogłam nic zrobić a czaszka sie zbliżała i wydawała z siebie przerażające odgłosy. 
Odbiła się od ziemi i poleciała w moją stronę. Zamknęłam oczy czekając na atak. Po prosu pięknie bd wyglądać w trumnie z rozszarpaną mordą... Po prostu Me gusta.
Po pięciu sekundach, bul nie nastał, a odgłosy szczękających zęby nadal było słychać. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam zielone winorośla przytrzymujące czaszkę, aby mnie nie pożarła.
Ktoś podniósł mnie z ziemi.
 - Jesteś zielona... - Usłyszałam głos bliźniaka.
 - ... jak paw, który wyszedł na światło dzienne przedwcześnie. - Dokończył Lorenze
Jego brat zaklaskał z uznaniem:
 - Niezły z ciebie poeta.
 - Dzięki - przybili sobie żółwika.
 - CZY MÓGŁBY NAM KTOŚ POMÓC?! - wydarła sie Hanna.
Spojrzałam w jej stronę. Siłowała się z co najmniej pięcioma trupami.
 - Już lece! - sięgnęłam do pochwy po miecz. Tam gdzie powinna znajdować się rękojeść znajdowało sie powietrze. Spojrzałam w tamta stronę. A Krwawego nie było.
Zakipiałam z wściekłości. Kto mi ukradł miecz?! Spiorę go i zostanie z niego tylko miazga!
 - Christopher!! - wydarłam się. Jego głowa wyłoniła sie z korony dębu - Odzyskaj mój miecz!
Uniósł kciuki ku górze.
No a teraz czas na jakiś genialny pomysł.
Świerszcz. Świerszcz. Świerszcz. Tylko tyle słyszałam w swojej głowie.
        Walić to. Wystarczy coś długiego i mocnego do walenia kościotrupów... Taka gałąź idealnie się nada.
Sięgnęłam po jedną i zamachnęłam sie w stronę gróbki Szkieletów atakujących Hanie z lewej strony. Ich głowy poszybowały w powietrze. W Baseboolu dostałabym punkty!
Han wybałuszyła na mnie oczy.
 - Zwinęli mi broń... Chris zaraz ja odzyska. - I wtedy usłyszałam jego krzyk.
 - Padnij! - krzyknął Dylan.
Obydwie przywarłyśmy do ziemi. W ostatniej chwili pociągnęłam za koszulki bliźniaków i oni również przypadli do ziemi.
Nad naszymi głowami poszybowało ciało ubrane w zbroję. Uderzyło w pobliskie drzewo i złamało je na pół. Po posturze poznałam Mojego brata:
 - ZAYN! - wydarłam się.
Próbowałam wstać, ale zostałam pociągnięta na ziemię. Już chciałam osobę, która mnie powstrzymała ale usłyszałam świst i kilka centymetrów nad moją głową wbiła się klinga mojego miecza.
 - Puść mnie! No puść mnie! - Krzyczał Chris.
Usłyszałam kobiecy głos, który zaczął śmieć się przerażająco.
 - I co jeszcze? Powiedz mi że mam ci pozwolić odejść?! - znów zaśmiała sie szyderczo.
Znów usłyszałam świst powietrza i nad głową przeleciało nam dwa kolejne ciała. Z jękiem osunęli się po drzewach.
 - Co do jasnej cholery ma być?! - wypsnęło mi się trochę głośniej niż bym chciała.
Ale na szczęście zagłuszył mnie odgłos kościotrupów.
 - CISZA! - drugi kobiecy głos syknął w stronę umarłych.
 - A jednak wyszła z tego rowu... - usłyszałam głos Kasmira.
 - Mówiłem, że trzeba wykopać go głębiej i zrobić więcej pułapek! - powiedział poirytowany bliźniak.
 - ZAMKNĄĆ...
- HOPE! AREK! ALEX! APRIL! HARRY! DEREK! - znów rozległ sie głos kobiety, która trzymała Chrisa. - Harold... to twoje. - usłyszałam jęk Chrisa i szyderczy dźwięk, bliźniaczych bogów.
Poczułam, że ktoś dźga mnie za ramię.
         To Kasmir próbował mi coś powiedzieć. Gestami pokazywał na jakiś mały granat, który trzymał w ręce. Nie zrozumiałam go i Lorenze przejął role tłumacza. NA migi powiedział mi, że mam zasłonić głowę, a jak bomba wybuchnie mam lecieć w stronę drzew. Kiwnęłam głową na zrozumienie... Później spytam ich czy to legalne chodzić z granatem w kieszeni. Hanna tez pokiwała na na zgodę i Dylan.
Ten granat to mogło być niezłe zaskoczenie. Bliźniacy zapewne myśleli, że trupy gonili Chrisa, który trzymał w ręce miecz... (ucałuje go za to, że miał tyle rozumu, aby wyrzucić miecz w moją stronę. Ale niech sie chłopak pouczy celności.  Nie chce aby mnie pozbawił głowy.), a przy tym mamy przewagę, bo za chorda trupów nie widać pięciu ciał czołgających sie po ziemi. 
Kazmir odbezpieczył granat i rzucił, a zaraz za nim jego brat. 
Zakryłam rekami głowę. Usłyszałam huk i trzask kości. zmieszany z krzykiem sobowtórów.
Poderwałam sie na nogi, pociągnęłam za sobą Hannę i wyszarpałam z ziemi miecz.
Polankę spowił biały dym i praktycznie nic przez niego nie było widać. 
 - Co to było?! - próbowałam przekrzyczeć hałas. Znów coś huknęło i kolejne kości latały w powietrzu.
 - Bomba gazowa... - odparł Kasmir.
 - Nazwaliśmy ją... - Lo
 - Szybki Ulot! - powiedzieli razem - aby szybko uciec z nieciekawej sytuacji. - wyszczerzył sie Kas.
Mruknęłyśmy z dezaprobata.                           
 - A te wybuchy? - zapytał Dylan.
 - Granat rozstrzepiający. Pierwszy raz go używaliśmy. - Teraz Lorenze.
 - On rozwala sie na małe kwadraciki po uderzeniu o ziemię i rozpryskuje się....
 - DARUJCIE SOBIE! - odparłam chórkiem z przyjaciółmi.
Dopadłam Zayna i zaczęłam go cucić.
 - Braciszku błagam obudź się! - trzęsłam nim - Obiecuje być już grzeczna i nie pakowac się w kłopoty.
A on nic.
Kurde... na filmach to zawsze działało. Ale zaświtał mi pomysł.  Trzasnęłam g w twarz:
 - Co ty robisz? - wykrzyczała Hania, która pochylała sie nad Chesterem.
 - Próbuje go ocućić! Ale to też nie działa!
I znów wpadłam na genialny pomysł.
 - Dyl daj buta!
Ten spojrzał na mnie z przerażeniem.
 - Po kija?
 - Nie gadaj tylko dawaj!  - rzuciłam sie na niego i pozbawiłam buta.
Wzięłam głęboki oddech i przystawiłam obuwię do nosa Zayna. Który od razu sie obudził.      
- Chcesz mnie udusić? - powiedział śpiący królewicz z oburzeniem.
Wyszczerzyłam się.
 - Dzięki Zo... - mruknął Dylan - Właśnie uświadomiłaś mi, że powinienem sie częściej myć. 
Już chciałam mu odgryźć ale usłyszałam krzyk Bliźniaczki Zeusa.
 - To to za podła sztuczka, szumowino Hermesa?! - wydarła sie tak głośno, że aż ptaki pouciekały z drzew.
 - No bo nikiedy udaje mis ie puścić takiego bąka i później rozwalam wszystko.  
Usłyszałam trzask. Biedak musiał oberwać z liście.
 - Zaraz pozbędziemy sie jednego kłopotu - usłyszałam niewątpliwie głos bliźniaka Hermesa, czyli Harrego.
Poderwałam sie na nogi le zostałam powstrzymana przez Zayna. Kontem oka zauwarzyłam, że Hanna też została przyparta do ziemi przez Dylana. Widocznie nie chcieli zdradzić sie wrogom... ale nie pozwolę aby Chris poświęcił sie dla nas!
Usłyszałam świst.
Pobladłam...
Han jęknęła...
 - Zostaw go! - po lesie poniósł sie głos Shedowa - Zira! Zabieraj się stąd z tymi kretynami!   

Ta dam!! Wiem długo czekałyście ale myśle, że było warto:D
Proszę napiszcie wasze opinie w komentarzach... :d
Pozdrawiam!
Bujka!!

sobota, 8 września 2012

Rozdział jedenasty


 Jak się cieszę, że dostaliśmy misję i na dodatek w Meksyku. Zawsze marzyłam, żeby tam polecieć i wreszcie mogę spełnić swoje marzenie. Właśnie dostaliśmy polecenia i uwagi, które mogą się nam przydać i teraz idziemy się przygotować. W zbrojowni byli prawie wszyscy, jak zawsze brakowało Shedowa. Chyba go powinnam przeprosić za swoje zachowanie tamtej nocy, ale bez rozmowy nie da się. Nie rozumiem też zachowania Dylana, przecież on nigdy nie jest wredy… Tak, to chyba było wywołane niewyspaniem.
 - Hej – podeszła do mnie blondynka. – Jestem Klara, my się chyba jeszcze nie miałyśmy okazji poznać.
 - Hanna, ale większość mnie nazywa Han.
 - Możesz mi coś powiedzieć? – spojrzałam w jej zielone oczy. – Dlaczego nie byliście w takim wielkim szoku, kiedy się dowiedzieliście o misji?
 No i tym pytaniem mnie zagięła, próbowałam znaleźć jakąś ciekawą wymówkę, ale nic do głowy mi nie przychodziło. Na szczęście obok mnie zjawiła się Zoey, która miała już na sobie cały strój bojowy.
 - Kobieto, a wiesz jak to jest, kiedy ludzie cię w środku nocy budzą? Potem jesteśmy niewyspani i nie funkcjonujemy normalnie – uśmiechnęła się to do mnie to do dziewczyny. – Klara, czy to prawda, że lecimy na pegazach?
 - Tak – uśmiechnęła się. – W parach… Zaraz się podzielimy…
 Dziewczyna zaczęła się rozglądać, z pewnością szukała Zayn’a, który razem z nią był liderem misji. Ja się odwróciłam i zobaczyłam Dylana, który przyglądał się Klarze z taką uwagą jak nigdy. Podeszłam do niego i pomachałam mu przed nosem.
 - Co tam? – zapytałam.
 - Nie myślałem, że istnieją tak piękne i mądre dziewczyny na świecie… - uniosłam jedną brew. – No oczywiście nie licząc ciebie.
 - No ja myślę – zażartowałam. – Możesz mi coś powiedzieć?
 - Jasne, a co chcesz wiedzieć? – zabrał się za pakowanie swojego bagażu.
 - Dlaczego tak zaatakowałeś Shedowa?
 - Nie wiem… Chyba powinienem go przeprosić, ale to innym razem…
 Usłyszeliśmy gwizd, odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Zoey stojącą koło Zayna. To chyba ona nas ogłuszyła. Podeszliśmy do dwójki.
 - Posłuchajcie… - zaczął syn Zeusa. – Mamy do dyspozycji cztery pegazy, więc lecicie w parach. Oczywiście moja siostra leci ze mną – spojrzał na nią. – Muszę ją mieć pod okiem. Chester kazał mi przekazać, że leci z Christopherem.
 - No nie! – chłopak upuścił głowę. – On chyba mi nigdy nie wybaczy tego, że zalałem jego ulubioną koszulkę.
 - Nie będzie tak źle! – Chester zjawił się obok chłopaka.
 - Dobra… Klara będzie z Han, a Shedow z Dylanem.
 Zoey wybuchła śmiechem.
 - Żartujesz sobie?  - spojrzała na swojego brata. – Oni się prędzej czy później pozabijają. Ja polecę z Shedow, a ty weź Dylana, będzie bezpiecznej.
 - Zapomnij – zacisnął szczęki. – Nie ma możliwości, że będziesz z kimś innym. Klara poleci z Dylanem, a Han z Shedow’em.
 No pięknie. Będę miała przynajmniej możliwość porozmawiania z chłopakiem i przeproszenia go. Widziałam w oczach Zoey złość. Hmm… Zayn na serio odrobinę przesadza, że cały czas ją pilnuje. Rozejrzałam się po zbrojowni. Myślałam, że gdzieś zobaczę Shedow’a, ale tego jak zawsze nigdzie nie było widać. Zabrałam swój bagaż łącznie z mieczem, który dostałam od ojca i poszłam się przywitać z Tristianem, którym mam nadzieję, że polecimy.
 - Udało się! – koło mnie zjawił się Dylan. – Lecę z Klarą, rozumiesz? Będę miał okazję ją poznać…
 Mój przyjaciel najwidoczniej był w siódmym niebie. Poklepałam go po czole, ale najwidoczniej nic to nie dało. Nabrałam powietrza i stanęłam na palcach tak, żeby mieć jego twarz naprzeciwko mojej.
 - Dylan, proszę cię tylko, żebyś nie zapomniał, że to córka Ateny…
 - I?
 - Może łatwo wyczuć twoje zamiary – poklepałam go przyjaźnie po policzku.
 Usłyszałam stłumiony śmiech. Odwróciłam się i zobaczyłam Zoey, która łapała się już za brzuch ze śmiechu. Kiedy opanowała się podeszła do Dylana i też go poklepała po policzku. Chłopak skarcił nas wzrokiem i odszedł, a my ze śmiechu zaczęłyśmy się tarzać po ziemi.
 - Z czego się śmiejecie? – nade mną stanął Chris. – Z chęcią chciałbym się ostatni raz pośmiać…
 - Dlaczego ostatni? – zapytała Zo.
 - Helloł! Lecę z Chesterem, synem Aresa, który mnie nienawidzi.
 Na swoim pegazie zjawił się Chester. Niezauważalnie podjechał za chłopaka. Z uśmiechem na twarzy zaczął się przysłuchiwać Chris’owi. Pegaz delikatnie musnął nosem pleców przyjaciela, który z przerażeniem się odwrócił.
 - Tym czymś będziemy jechać? – z przerażeniem spojrzał na zwierzaka.
 - Nie jechać tylko lecieć – poprawił go Chester. – I tak, będziemy właśnie nim lecieć… Chyba się nie boisz?
 - Człowieku, to gdyby chciało to by mnie pożarło!
 - No wiem – chłopak ruszył ramieniem jakby to było oczywiste.
 Zoey znowu stłumiła śmiech. Jakoś mnie śmieszyła ta sytuacja, ale po prostu było mi żal przyjaciela. Nie wiedziałam, że może być tak przerażony jazdą na nieswoim pegazie. Usłyszeliśmy Zayna, który kazał swojej siostrze zająć miejsca. Za jakieś pięć minut startują, a ja nadal nie spotkałam się ze swoim partnerem. Usiadłam na sianie w boksie Tristiana, mając nadzieję, że zaraz wejdzie tutaj Shedow, lecz zamiast niego przyszła Klara.
 - Hej – uśmiechnęła się. – Posłuchaj, my już lecimy, a wy do nas dołączycie jak się ściemni. Shedow ma bardzo szybkiego pegaza, więc nie będzie problemu…
 - Mamy po ciemku lecieć na jego pegazie? – tego się nie spodziewałam.
 Dziewczyna pokiwała głową i pomachała na pożegnanie. Do ściemnienia brakuje jeszcze półgodziny. Zabrałam więc miecz i poszłam na salę treningową. Polubiłam szermierkę, ale czasem denerwuje mnie to, że mam ją z Zaynem. Mam czasem wrażenie, że za mną nie przepada, ale podobno tylko „ja” mam takie wrażenie. Zdarza się, że byłam chwalona na zajęciach dzięki czemu miło mi się robiło.
 No i kolejny manekin bez głowy. Szkoda tylko, że z nimi jest tak łatwo… Zawsze gdy mam walczyć z kimś innym to panikuję, boję się, że coś komuś zrobię, a tym bardziej z Zoey. Ona dopiero się oswaja z mieczem, ale wystarczy, że potrafi go trzymać i wymachiwać w różne strony. Podczas walki szybko odbijam jej atak i mam okazję do pokonania jej, ale zawsze się waham przy ostatnim ciosie i ona to wykorzystuje.
 - Powinnaś trzymać stabilniej broń – ktoś się za mną odezwał.
 Obejrzałam się i zobaczyłam na widowni Shedowa, który się bawił czymś, co miał w ręce. Nie zauważyłam, że już się ściemniło.
 - Długo tutaj jesteś?
 - Wystarczająco – na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który szybko znikł. – Powinniśmy lecieć. Noc już jest gotowy…
 - Noc? – zmarszczyłam brwi.
 - Mój pegaz.
 Pokiwałam głową i ruszyłam za chłopakiem. Muszę powiedzieć, że pierwszy raz tak długo go widziałam i to było dziwne.
 Dotarliśmy do boksy jego pegaza. Był to śliczny „konik” o czarnej maści, która lśniła w świetle księżyca. Tak samo było z oczami Shedowa, kiedy popatrzył na mnie. Za każdym razem, kiedy to robił przechodziły mnie dreszcze. Z gracją wskoczył na Noc i podał mi rękę.
 - Dzięki.
 - Nie ma za co – mruknął. – Radzę się trzymać, bo to nie będzie przyjemna podróż.
 Shedow miał rację. Lot na jego pegazie nie była przyjemna. Panicznie się tego bałam, a obecność syna Nyks obok mnie jakoś mnie nie pocieszała.
 - Chciałabym cię przeprosić za moje zachowanie tamtej nocy… - mruknęłam do niego, kiedy lecieliśmy nad Oceanem Atlantyckim.
 - Nie musisz… - odpowiedział szorstko.
 - Muszę… - tak jakoś dziwnie było mi mówić do jego pleców. – Kiedy przyśniła mi się twoja matka zdałam sobie sprawę jak tobie musi być ciężko, a i tak zignorowałam cię… Dobrze, że Zoey tam była…
 - Daj spokój…
 - Czy ty zawsze musisz być tak szorstki? – przewróciłam oczami. – Podziwiam cię za to, że bronisz swojej matki… Shedow zapamiętaj, że możesz mi i Zoey ufać… Jesteś inny niż swoja siostra i my to wiemy.
 Nie otrzymałam już odpowiedzi i nawet na to nie liczyłam. Chciałam, żeby wiedział, że nie wszyscy go odtrącają. Po jakimś czasie usłyszałam trzepot skrzydeł innych pegazów. W świetle księżyca zobaczyłam naszych kompanów. Oczywiście pierwszą parą która wpadła mi w oko to dzieci Zeusa. Zoey cały czas zaczepiała Zayna, a ten nie miał jak jej oddać, tylko coś mruczał pod nosem, a Dylan i Klara cały czas się nabijali z tej parki. Kiedy nas zobaczyli, mojemu przyjacielowi zrzedła mina. Chyba jednak chłopcy szybko się nie zaprzyjaźnią.
 Z czasem poczułam znużenie. Oparłam głowę o plecy Shedowa i zamknęłam oczy. Nie myślałam, że tak szybko odpłynę.
 Obudziłam się w lesie? Co ja tutaj właściwie robiłam? Wstałam z ziemi i się rozejrzałam. Wszyscy jeszcze spali, no oczywiście znowu brakowało mi Shedowa, ale nie zamierzałam go szukać. Pegazy spacerowały po puszczy, a niektóre czuwały przy swoich właścicielach.
 Usłyszałam jakiś szelest, który obudził resztę. Każdy z nich sięgnął po swoją broń, ja zrobiłam to samo. Promyki słońca ledwie przedostawały się przez liście. Zza drzewa wyskoczył jaguar. Byłam najbliżej, ale znowu mnie sparaliżowało, do czasu gdy sobie przypomniałam, że już miałam do czynienia z gorszą bestią. Zrobiłam delikatny krok do tyłu i stanęłam gotowa do walki. Nim się obejrzałam kocur wyskoczył, był już blisko, ale nie doskoczył. Padł na ziemię martwy. Zobaczyłam, że w jego sercu tkwił sztylet. Odwróciłam się i zobaczyłam Shedowa, który jakby nigdy nic podszedł i wyciągnął swoją własność.
 - Chyba powinniśmy już iść – skierował swoje słowa do Zayna, a ten pokiwał głową.
 Długo nie musieliśmy iść. Ja trzymałam się razem z Dylanem i Zoey. Przede mną szła Klara i Zayn, a za nami Chester i biedny Christopher. No, a Shedow znowu znikł. Ten jego kamuflaż…
 - Nie do wiary! – wydukała Zo. – Czy to jest stare miasto Majów?!
 Nie myliła się. Piękne, stare, opuszczone miasto. Zawsze chciałam tutaj przylecieć. Weszliśmy do miasta. Było tutaj przerażająco cicho, tylko od czasu do czasu było słychać gwizdanie wiatru.
 - Dobra, dzielimy się na dwie grupy… - powiedziała Klara. – Ja, Zayn i Chester idziemy od strony wschodniej, a reszta od zachodniej.
 Pokiwaliśmy głową i mieliśmy już iść, kiedy nas zatrzymał syn Aresa.
 - Chris! – zawołał najmłodszego. – Czy mógłbyś oddać to, co ukradłeś?
 - Ja nic nie ukradłem! – zaczął tłumaczyć.
 - Chris! – nalegał.
 - Mówię prawdę, ja nic nie ukradłem!
 Chester zrobił krok do przodu.
 - Dobra masz! – rzucił coś w kierunku chłopaka i schował się za moimi plecami.
 - Idźcie już – powiedział Zayn.
 Odwróciliśmy się i ruszyliśmy w głąb miasta. Cieszyłam się, że byłam z Zo i Dylanem. Już jedną akcję przeżyliśmy, teraz też przeżyjemy.
 Usłyszeliśmy jakieś chichot. Rozejrzeliśmy się, ale nic nie widzieliśmy. Nagle zza rogu wybiegło dwóch chłopaków… Byli oni do siebie podobni. Cały czas się śmiali. Zaraz za nimi wybiegła wkurzona kobieta. Przypominała mi któregoś z bogów, ale nie wiedziałam którego… Chyba, że to bliźniaczka Hadesa… No pięknie…


Takie sobie. Przepraszam, że tak długo, ale szkoła.. :/ Dominika pisze następny i jestem ciekawa, co tam powymyśla ;*
Pozdrawiam,
Kinga