piątek, 20 września 2013

Rozdział czterdziesty trzeci

 Szczerze mówiąc nie spodziewałam się takiego rozpoczęcia roku. Zamiast zabawy, fajerwerek patrzyłam na zrozpaczonych herosów, którzy stali nieruchomo, spoglądając na miejsca, gdzie ofiarowali bogom ciała zmarłych bliskich. Wciąż nie wierzę, że straciliśmy tak wielu mężnych herosów. Niektórzy z nich byli ze mną w drużynie podczas tutejszych bitw, jedli posiłki obok mnie, uśmiechali się zalotnie lub siedzieli ze mną podczas lekcji.
 Sama straciłam tylko dwóch braci, ale niestety nie miałam okazji ich za dobrze poznać, bo przybyli do obozu niedawno. Na pewno nie tak wyobrażali sobie życie w tym miejscu. Gdybym potrafiła cofnąć czas...
 Poczułam na swoim ramieniu ciepłą dłoń, dotknęłam jej i odwróciłam się. Za mną stał Dylan. Delikatnie się do mnie uśmiechnął, chcąc ukryć swój smutek. On również stracił wielu braci i sióstr, lecz był bardziej do nich przywiązany niż ja.
 - Dużo się zmieniło, prawda? Popatrz, jesteśmy starsi o prawie 2 lata i tyle w tym krótkim czasie przeżyliśmy... Zmieniliśmy się i to chyba najsmutniejsze w tym wszystkim.
 - Tak - pokiwałam głową. - W szczególności ty, Dylan. Nie jesteś tym chłopakiem, którego znałam... Wiesz, że właśnie mnie olśniło? Właśnie w tym momencie - prychnęłam. - Odkąd pamiętam byłam zazdrosna o Klarę... nie podobało mi się to, że ją kochasz, że ją pocieszać, jesteś przy niej... Byłam w tobie zakochana... Ale teraz już wiem, że byłam zakochana w Dylanie, którego znałam przed obozem.... w tym beztroskim chłopaku, który nigdy mnie nie pytał o zdanie, tylko robił, co chciał i nieświadomie wpakowywał mnie w kłopoty... Naprawdę kochałam cię.
 - Naprawdę? - zmarszczył czoło. - Tyle razy próbowałem tobie to samo powiedzieć, ale nie miałem odwagi...
 Poczułam jak do moich oczów napływają łzy. Gdybyśmy oboje byli odważniejsi, to może teraz bylibyśmy razem jak dawniej? Lecz nic to nie zmieniłoby w naszym życiu. Decyzja o wyjawieniu naszych uczuć nie zmieniłaby toku wydarzeń, nie zmieniłaby niczego.
 - Dlaczego właśnie w tym momencie wzięło nam się na szczerość? - spojrzałam na obóz, który wyglądał jak wiele miast zniszczonych podczas wojen światowych. - Bo może okazać się, że nie będzie już żadnej okazji? Że w następnej bitwie, któreś z nas może stracić życie? Co jeżeli zginiemy jutro, za miesiąc, za rok?
 - Jak ginąć, to razem, Han - złapał mnie za dłonie. - Wciąż cię kocham i nie pozwolę ci stracić życia. Będę cię bronić póki będę miał siły, bo jesteś dla mnie jedną z najważniejszych osób. Będę dumny walcząc u twojego boku... Hanno Toscano, za parę miesięcy lub może powinniśmy liczyć to w tygodniach.. zabijemy bliźniaków i wrócimy do naszego życia.
 - Dylan.. wiesz, że odejdę stąd, prawda?
 - Wiem, Han. Wiedziałem to od samego początku. Uważasz, że wciąż masz obowiązek wobec Ramiro, ale naprawdę nie musisz odchodzić...
 Po moich policzkach spływały łzy. Rzuciłam się na jego szyję i przytuliłam go do siebie najmocniej jak potrafiłam.
 - Nic tego nie zmieni. Będę musiała to zrobić.
 - Wiesz, że robiąc to spowoduje, iż zapomnisz o tym wszystkim? O obozie, o swoim ojcu, o herosach... o mnie?
 - Wiem - szepnęłam. - Dylanie, to ostatnia nasza wspólna misja... Nigdy do tej rozmowy nie wrócimy i będziemy się cieszyć każdą wspólną chwilą... Stwórzmy historię, która będzie wbijana moim dzieciom do głowy w szkołach...
 Chłopak pokiwał twierdząco głową i nachylił się nade mną. Musnął moje usta i powoli się odsunął ode mnie. Tyle lat czekałam na to, a teraz było tak jakby przedwczesnym pożegnaniem. Nie patrząc na niego, czułam jak nieruchomieje, a później "ten" głos znowu zawładnął jego gardłem:

 Osiem ostrzy wykutych zostało w czeluściach czarnego wulkanu.
 Przez ogień i wodę szlifowane zostały,
 Pieczęcią powietrza i ziemi znaczone,
 Do dzieła zostały stworzone.
 Lecz wpierw heros krew swą przelać musi.
 Aby dążyć do wybawienia.

Kiedy zakończył, zachwiał się, więc szybko złapałam go i przytrzymałam w pionie. Chłopak zaczął mrużyć oczy, nastawiając ostrość swojego wzroku.
 - Znowu poinformowałem kto będzie walczyć? A może wyjawiłem tą tajemniczą dwójkę? - zakpił sobie.
 - To była nowa przepowiednia, Dylan... Wszyscy już znają swoje przeznaczenie.

Kilka godzin później...

 Weszłam na pagórek, na którym znajdowała się świątynia Zeusa. Ona jako jedyna pozostała bez jakikolwiek strat. Prawdopodobnie nikt nie miał odwagi jej zniszczyć. Dziwne... Gdybym ja była po drugiej stronie, to pierwsze, co zrobiłabym, to zniszczyłabym ją... Chociaż nie.. Wystarczyłoby, że byłabym wściekłą Zoey.
 O wilku mowa! Dziewczyna siedziała na kolanach złotego Zeusa. Przyglądała się czemuś, co trzymała w ręce. Czyżby ona się nad czymś zastanawiała? W końcu podniosła głowę, kiedy zdała sobie sprawę, że nie jest już sama.
 - Jesteś jeszcze zła? - zapytałam.
 - Nie, już nie... - delikatnie się uśmiechnęła. - Oddałam ci i jesteśmy kwita... Widzę, że już z nosem jest ok.
 - Powiedzmy, że tak... - odruchowo dotknęłam swojego nosa, który został uleczony przez Dylana. - Wiesz, że przypomniałam sobie o tym, że ty dzisiaj kończysz dwadzieścia lat...
 - Niezły czas na urodziny, nie? - prychnęła.
 - Niestety... Muszę stwierdzić, że w końcu ktoś ma gorsze urodziny niż moje 17-ste. Od tamtej pory nawet ich nie obchodzę. - Zo podniosła w zdziwieniu brwi i zleciała na dół, żeby do mnie podejść. - A więc Zo, wszystkiego najlepszego.
 - Taa... Dzięki - uśmiechnęła się.
 - Nie wiedziałam, co mogę ci wręczyć, bo w wymyślaniu prezentów zawsze byłam kiepska... Proponowałam, żeby dać ci dożywotni karnet do dionizyjskiej spiżarni, ale w tamtym momencie usłyszałam jak moi bracia po raz pierwszy byli zgodni...
 - Zgodzili się? - zrobiła wielkie oczy.
 - Dziewczyno, upadłaś na głowę? - uśmiechnęłam się. - Oni byliby w stanie zamordować za tą spiżarnię, dlatego musiałam się zwrócić z prośbą do ojca i ta-dam!
 Podałam dziewczynie bardzo małą buteleczkę z winem. Dziewczyna widząc jej rozmiary aż się skrzywiła. No tak, jej to zawsze mało.
 - Nie patrz tak na to... Ona wiecznie będzie pełna - w tym momencie jej oczy się zaświeciły. - No może nie wiecznie, bo zabraknie wina w momencie, kiedy będziesz miała dosyć... Czyli nici z upijania się.
 - Szkoda - mruknęła, ale zaraz się uśmiechnęła. - W każdym razie ci dziękuję za to i za pamięć.
 - Ach, nie ma za co - przytuliłam dziewczynę. - Ee.. nie powiedziałam ci jeszcze, że jeśli chodzi o wino, to zależy od twojej potrzeby. Jak będziesz chciała spróbować toskańskiego, to je dostaniesz, a jak najdzie cię na francuskie, to i takie dostaniesz.
 - Eee... Już mi się podoba!

Miesiąc później...

 Złapałam garść ciasteczek i usiadłam przy moim stoliku na jadalni. Dylan razem z Klarą grali w warcaby i nie zwracali uwagę na to, że przy stole reszta je. Spojrzałam na Chrisa, który wciągnął się w czytanie artykułu, który przyniosła mu Rikki, że zastygł z łyżką zupy w połowie drogi do ust. Uśmiechnęłam się na ten widok, bo przez głowę przeszło mi tylko to, żeby go wystraszyć... Ale pozostawię to raczej Zo, która idzie do stolika z połową jedzenia z obozu.
 Już minął miesiąc od najgorszego, co ten obóz spotkało. Wiele osób już wróciło do zdrowia, tylko kilkoro jeszcze leży w szpitalu. Najważniejsze, że już pogodzili się ze śmiercią swoich bliskich i skończono z żałobą. Jestem pewna, iż leży jeszcze tamta bitwa wszystkim na sercach, ale lepiej jest, kiedy tego się nie przypomina. Staramy się nie żyć przeszłością, tylko teraźniejszością... i po części przyszłością.
 Od miesiąca Dylan ma tą samą przepowiednię... "Osiem ostrzy wykutych zostało w czeluściach czarnego wulkanu". Razem z resztą zastanawiamy się o jaki wulkan chodzi. Może to jest klucz do następnej przepowiedni... Ale póki, co musimy czekać.
 - Cześć wam! - Zo rzuciła tacę na stół i spojrzała krzywo na Chrisa. Po chwili ruszyła ramionami i klepnęła jego dłoń, powodując, że zupa z łyżki wylądowała na jego bluzce. - Nie ma za co.
 - Zatłukę cię - mruknął. - No ej, to była moja ulubiona bluzka... Teraz nie spierze się...
 - Eee tam, nic nie widać - Zo sięgnęła po serwetkę i starała się wytrzeć plamę, ale jeszcze bardziej ją roztarła. - Ups.
 Chłopak przewrócił oczami i wstał od stolika, przy okazji trzepiąc gazetą Zoey w głowę. Ta tylko skrzywiła nos i zabrała się za jedzenie. Zauważyłam na jej ramieniu delikatną szramę, co znaczy, że była na treningu... razem z Rikki. One są w stanie się pozabijać tam, kiedy nikt nie patrzy... Ale cóż, obie są na tyle silne, że tylko ćwicząc razem mogą się rozwijać. Ja postanowiłam jak na razie zrezygnować z lekcji walki mieczem, a zająć się łucznictwem. To mi pomoże trzymać wrogów na odległość, powodując, że spokojnie będę mogła korzystać z magii winorośli.
 - Tak w ogóle, czy ktoś widział dzisiaj bliźniaków? - zapytała się Klara.
 - Z pewnością znowu budują jakąś bombę zagłady.. buahahaha - odpowiedziała żywo Zoey odrywając się od kurczaka. - Hmm... A dlaczego pytasz?
 - Ach, Kasmir miał mi w czymś pomóc... - dziewczyna ruszyła ramionami i wróciła do gry z Dylanem.
 Kątem oka zobaczyłam uśmieszek na twarzy Zo. Dziewczyna odkąd dowiedziała się, że jest jedną z ósemki dała sobie na cel, żeby przed misją zrobić coś dobrego. Tak, ona i coś dobrego... I na to wyznaczyła sobie, że spróbuje wyswatać tą dwójkę. Oczywiście, próbuję jej to wyperswadować, ponieważ nie chcę, żeby wchodziła z buciorami między Klarę a Dylana, ale na nic z tym. Zoey jest uparta jak osioł i uważa, że oni do siebie nie pasują. Z tą dziewczyną naprawdę jest coś nie tak.
 - Cześć wam - między nami "teleportował" się Shedow. I pierwsze, co musiał zrobić to sięgnąć po frytkę z tacy blondynki, ale wystarczyło, że syknęła i chłopak zabrał rękę. - No weź, jestem głodny.
 - To sobie weź tacę i nabierz swojego jedzenia.
 Spojrzałam na Chestera, który od jakiegoś czasu przyglądał się tacy Zo. Wykorzystał moment i sięgnął ręką po kawałek kurczaka, ale tym razem zamiast klapsa, w stole pojawił się nóż. Wszyscy przerwali swoje zajęcia i spojrzeli na zirytowaną Zo. Oczywiście, wszyscy ciekawi są, co zaraz zrobi dziewczyna. Chester przez chwilę patrzył to na kurczaka, to na nóż, nie wiedząc, czy kontynuować swoje "polowanie", czy raczej odpuścić.
 - Wara od mojego jedzenia - warknęła. - Ja tutaj mam wyliczone kalorie.
 Chcąc, nie chcąc prychnęłam, powodując, że Zo popatrzyła na mnie złowrogo. Poczułam, że to najlepszy pomysł, żeby stąd odejść. Poklepałam Shedowa po plecach i odeszłam od stolika. Wciąż w dłoni miałam parę ciastek. Zostawię je dla Marilyn. Ona wciąż leży w szpitalu, niestety nie wybudziła się od pogrzebu. Wydawało się, że nic złego się jej nie stało, ale pomyliliśmy się. Jej psychika była w kiepskim stanie, co spowodowało załamanie nerwowe, które doprowadziło do śpiączki. Codziennie ktoś ją odwiedza i stara się z nią rozmawiać. Najczęściej jest to Dylan, który miał do niej wielki sentyment.
 Weszłam na salę, gdzie na szczęście połowa łóżek już była wolna. Podeszłam do ostatniego, gdzie leżała mała blondyneczka. Uśmiechnęłam się na jej widok i usiadłam na skraju jej łóżka, dotykając czułka.
 - Cześć Mała - szepnęłam. - Przyniosłam ci trochę ciastek, bo coś czuje, że jak się wybudzisz to zgłodniejesz... a jak wiesz, te ciastka się nie psują i zawsze są tak samo pyszne.
 Spojrzałam na stolik, gdzie stały żółte żonkile. Takie przynosi tylko Honey, która za niedługo będzie miała rozwiązanie. Chyba to jest najwspanialsza informacja w obozie jak na dzień dzisiejszy.
 Podniosłam wzrok i zobaczyłam naszego tutejszego lekarza - Antony'ego. Uśmiechnęłam się do niego i przeniosłam na krzesło obok dziewczynki, pozwalając, żeby on ją zbadał.
 - Dawno tutaj cię nie widziałem - odezwał się Leons. - Mogę wiedzieć, co się z tobą działo przez ten czas?
 - Wolałam unikać tego miejsca - powiedziałam. - Wydaje się to samolubne i w ogóle, tym bardziej, że wy potrzebowaliście tutaj pomocy, a ja nie straciłam nikogo bliskiego... Lecz to miejsce mi przypomina o najgorszym, co mnie w życiu spotkało... O wypadku mojej matki. Leżała w szpitalu bez szans na przeżycie, a ja musiałam patrzeć na jej śmierć.
 - Nie wiedziałem... - Antony usiadł w miejscu, gdzie ja siedziałam nim on przyszedł. - Ale wiedz, że nie znam tutaj osoby, która nie straciła nikogo bliskiego. Dla każdego trudne jest tutaj po tym wszystkim przyjść... Jednak w końcu się odważyłaś.
 - Tak - uśmiechnęłam się. - W końcu już minęło mnóstwo czasu. Co z dziewczynką?
 - Wciąż mam wrażenie, że na kogoś czeka... Dlatego jeszcze się nie wybudziła.
 Spojrzałam na chłopaka, a ten tylko delikatnie się do mnie uśmiechnął. Czy znaczy, że ona czekała na mnie? Dlaczego? Przecież nie byłam nikim wielkim w jej życiu. W tym momencie przed oczami stanął mi obraz, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam. Było to podczas rozgrzewki przed turniejem, przyszła do mnie razem z Zo. 
 - Kogo my tu mamy! – krzyknęłam.
 - No siema! – uśmiechnęła się Zo. – Poznaj Mel, Mel poznaj Han.
 - To jest Hanna Toscano? – zaczęła piszczeć, na co dobrze pamiętam, że zmarszczyłam brwi.
 - No chyba tak…
 - A dasz mi autograf?! Pliss….
 - Jeśli można spytać, dlaczego chcesz mój autograf? Przecież nie jestem jakąś gwiazdą… - prychnęłam.
 - Jak nie! Przecież ty się biłaś no z tymi złymi i w ogóle. No i jeszcze umiesz strzelać winogronami!
 Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego dnia. Tak, potrafię "strzelać winogronami".
 - Mel.. - odezwałam się, kiedy chłopak odszedł. - Przepraszam, że dopiero dzisiaj cię odwiedziłam. Powinnam była robić, to częściej. Z pewnością chcesz wiedzieć jak się czuję... Powiem ci, że lepiej. W końcu pozwoliłam, żeby wszystko, co mnie do tej pory dręczyło wyszło na światło dzienne. Teraz jestem szczęśliwa, że osoby, na których mi zależy są całe... Brakuje mi tylko ciebie. Chciałabym, żebyś w końcu się obudziła... Bo boję się, że może nadejść dzień, kiedy będę musiała odejść, ale nie zdążę ciebie pożegnać... Już raz zrobiłam osobie, którą kocham i nie potrafię sobie tego wybaczyć.
 - O mnie się nie musisz martwić - szepnęła i otworzyła swoje śliczne oczka. - Nie pozwolę ci odejść bez pożegnania.
 Uśmiechnęłam się i przytuliłam do siebie dziewczynkę. Od tak dawna nie czułam się tak szczęśliwa jak w tej chwili. Teraz może się dziać, co ma się dziać.

środa, 11 września 2013

Rozdział czterdziesty drugi cz. 2

         W moim udzie sterczała złamana strzała, a moje włosy zostały brutalnie obcięte, gdy unikałam przed miecza Hope. Teraz na głowie miałam bezkształtną mase, sterczących strąków oblepionych krwią. Przygryzałam wargę za każdym razem gdy musiałam pokonać jednego z zombie, które mialy twarze moich przyjaciół. Najgorsze było to, że nawet gdy odcięłam komuś kończynę to i tak dalej walczył. Dwa razy musiałam zwymiotować, przez ten masakryczny widok. Chłopaki nie byli lepsi. Shedow był zielony, a Chester próbowałam się nie rozpłakać, reszta, która przybyła niedługo po mnie, tez nie wyglądali lepiej. Dylanowi trzęsły się tak ręce, że ledwo trafiał w przeciwników, Klara była rozproszona i zadawała ślepe trafienia, Hanna chodziła chwiejnie, ale walczyła najlepiej z nas wszystkich, Chris miał mine jakby zaraz się miał rozpłakać i dosłownie nie wiedział co ma robić, walczyć, uciec, czy stać w miejscu i nie przeszkadzać. Z facetów najlepiej szło Gregorowi... ten był tak wściekły, że wymachiwał swoimi toporami wszędzie, nie zważając na ludzi... Oczywiście Rikki trzymała się na uboczu i tylko przy zagrożeniu zabijała potwory. Nie rzucała się do walki, nikomu nie pomagała. Jedynie stała i machała mieczem kiedy jej sie chciało. Jak ja tej suki nie lubie! Lorenz i Kasmir leżeli nieprzytomni pod stopami bliźniaczki Hadesa, która przestała się nimi interesować, a zaczęła sterować swoimi marionetkami. 
Poczułam coś na plecach i zamachnęłam się instynktownie. Mój miecz zdeżył się ze sztyletem Shedowa, tuż przed jego twarzą.
 - A to ty. - powiedziałam - już drugi raz prawie cie zabiłam.- mruknęłam i obróciłam miecz w nadgarstku i przedziurawiłam bezgłową Carry, która stała za mną. Upadła na ziemie i zaczęła się wić. Z oczu poleciały mi łzy. - Nie powinna zostac tak  zbeszczeszczona. - otarłam je wierzchem dłoni.
 - Masz racje. To nieludzkie. - spojrzał na mnie swoimi niezwykłymi oczami. - Nigdy nie pozwole, alby ludzie takiego pokroju, rządzili światem. - Powiedział to i zniknął, zostawiając mnie zaskoczoną.
Otrząsnęłam się i   popędziłam do Chcestera, kóry był otoczony większa grupką rodzeństwa. Wystrzeliłam w ich stronę kilka błyskawic, a ciała padły na ziemie bez ruchu.
Oboje popatrzyliśmy na to zdziwieni.
 - Jak ty... - zaczął.
 - To długa historia! - odkrzyknęłam. Nie chciałam teraz opowiadać o treningu, który przebyłam z Zeusem, w świątyni czasu. Na samą myśl ciarki przechodziły mi po plecach.


         Rozpaliłam ogień w hotelowym kominku i zaczęłam do niego wrzucać oscypki. Miałam na sobie ciemny pancerz i wiele broni Shedowa, które znalazłam w torbach pod łóżkiem.  Shedow wścieknie  się kiedy się dowie, że grzebałam w jego rzeczach, najpewniej mnie udusi, a dopiero potem zapyta po co mi były jego rzeczy. Ma jakiś kompleks związany z prywatnością, a ja wole nie wdrążać tematu i dać mu spokój. Za każdym ruchem słyszałam odgłos tłumionego metalu w pochwach, które strasznie krępowały mnie... Można było powiedzieć, że mam zbroje z mieczy i przeróżnych długości ostrych noży. No Ale w końcu ide uratować obóz, więc trzeba się uzbroić. Wrzuciłam do ognia kolejny serek, który zaczął skwierczeć, a po pokoju poniósł się zapach palonej soli. 
No kiedy w końcu przyjdzie ten stary dziad? - pomyślałam.
Płomienie wystrzeliły, a ja zakryłam z przerażeniem oczy. Gdy je otworzyłam Zeus pochylał się nad kominkiem i próbował uratować spalone serki, a klął pod nosem równo.
Otrzepałam z siebie pył i wstałam rzucając na ziemie reszte oscypków w papierowej torbie.
 - Masz. - kopnęłam je w jego stronę - A teraz zabierz mnie do Obozu.
Ojciec zaklął.
 - Jak oscypki ci nie smakują trzeba było mi je dać. - puścił moją wypowiedź mimo uszy - Po co od razu marnować?! - mamrotał.    
Przewróciłam oczami.
 - Jestes najpotężniejszy z bogów. Możesz sobie wyczarować górę z oscypków... A teraz weź mnie do obozu! Tam giną ludzie! - prawie wykrzyknęłam.
Wziął oscypki z ziemi i pstryknął palcami.
 Powietrze zafalowało i zamiast przytulnego pokoju hotelowego pojawiły się surowe białe ściany i rzeźby przedstawiające bogów i herosów. Mimowolnie otworzyłam usta we zdziwieniu.
 - Ale tu pięknie... - powiedział wychylając się przez wyrwe w budowli.
          Wokół nas rozciągało się błękitne niebo. Wyciągnęłam dłoń w stronę kłębka chmury, który właśnie przedryfował sobie obok mnie i pomacałam ją palcami. Poczułam smieszne zimno i mrowienie na koniuszkach palców. Na niebie pojawiły się różne latające zwierzęta, których nigdy wcześniej nie widziałam, a które były za piękne, aby mi się kiedykolwiek przyśniły. Jedne wyglądały jak połączenie konia-lwa i orła, o przeróżnym umaszczeniu, inne zaś wyglądały jak małe leśne elfy z wielkimi zielonymi oczami, jak u muchy i  prawie nie widocznymi skrzydełkami, kóre skrzyły się w promieniach słonecznych. Przez niebo przemknął ognisty ptak, który pięknie zaśpiewał.
Poczułam się jak w raju. W powietrzu rozciągał się zapach pysznych potraw i kwiatów, wiatrł niósł odgłosy zabaw, rozmów i śmiechów. A atmosfera była niezwykle spokojna. Kilka latających wiewiórek, ze skrzydelkami motyli podfrunęło do mnie, a ja okręcilam się wokół siebie. Zwierządka zrobiły to samo, a ja zaśmiałam się.
 - Potraktuj to jak prezent urodzinowy. Nie każdy śmiertelnik morze wejść na Olimp.
Moje oczy rozszeżyły się na wzmiankę o Królestwie Bogów... no i na wzmiankę o moich urodzinach.
Wróciłam do siebie i przewrócenie oczami. 
 - No nie mów, że przejmujesz sie czymś takim jak urodziny córki. - warknęłam na niego - Jakoś przez prawie 15 lat ci to nie przeszkadzało. 
Wiele ludzi mówiło mi, że jestem Zołzą i Jędzą. Mieli racje.  
 - Bardzo przykro mi z tego powodu. Więc dostaniesz prezent, o którym nie śni żaden heros. - wydukał to nawet nie patrząc w moją stronę. 
Troche zaskoczyła mnie jego wypowiedź. Kilka razy zamrugałam i przypomniałąm sobie dlaczego tutaj jestem. 
 - Nie obchodzi mnie co mi dasz. Przenieś mnei do obozu Herosów! - wykrzyknęłam - Czy ciebie nie obchodzi to, że tam na dole giną ludzie, a walczą o Bogów, którzy wylegują się w łóżeczkach i nie mają ochoty ruszyć swojego boskiego zadka na pole bitwy i... 
Mój ojciec zmaterializował się przede mną. Patrzył na mnie zimnym wzrokiem. 
 - Czy myślisz, że jest nam łatwo? - warknął - do puki klontwa Nemezis nie zostanie zrzucona ani jeden bóg nie moze ruszyć się z olimpu. 
Zrobiłąm wielkie oczy. 
 - Nie miałam pojęcia...- wydukałam. 
 - I nikt na ziemi nie ma. Trzymamy to w sekrecie. - powiedział i odchrząknął. - Myślisz, że w obecnym stanie jestes zdolna powstrzymac bliźniaczych bogów? 
Wyprostowałam sie, gdyż poczułam się obrazona. 
 - Zrobie co moge aby ich powstrzymać. - powiedziałam twardo. 
Ojciec uśmiechnął sie.
 - Twoja koleżanka Rikki...
 - Nie jest moją koleżanką. - warknęłam, a Zeus uśmiechnął się. 
 - A więc twoja kuzynka, jest od ciebie co najmniej cztery razy potężniejsza - zanim zdążyłam otworzyć usta, mężczyzna ciągnął dalej - Pomimo twojego treningu... z Shedowem? Ach nie ważne jak mu tam było. Dużo razy byliście za blisko siebie i to mi się nie podobalo! - uniosłam brew. 
 - Akurat ty nie powinieneś wypowiadać się na temat związków. - odparłam zakładając ręce na piersi - To przez twój romans mamy teraz wojne. 
Szach i mat. 
Zeus spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. 
 - Kontynuując. Nawiązuję do tego, że jeśli chcesz pokonac bliźniaczych bogów musisz być ruwnie potężna jak Rikki, w której sercu zagościła nienawiśc tak potężna, że aż czerpie z niej siłe. - zrobił pauzę - I dlatego chce abyś poświęciła mi godzinę. 
Zmarszczyłam czoło. 
 - Godzine? Po co? 
Ojciec splutł palce. 
 - Chce dać ci tyle Boskiej Mocy ile twoje ciało wytrzyma. Do tego zabiorę cie do Świątyni Hypnosa, gdzie wejdziemy do Komnaty Czasu. Przez godzinę naucze cie jak posługiwać się Boską Mocą i walczyć razem z nią...


Potrząsnęłam głowa aby odsunąć od siebie wspomnienia.
          Popędziłam w stronę Klary, która nie radziła sobie z grupką własnego rodzeństwa, a Dylan bezinteresownie strzelał w powietrze. Zamachnęłam się mieczem, aby zrobić sobie przejście,w tym samym momencie zauważyłam jakiś ruch. Biegłam tak szybko, że nie umiałam się zatrzymać, ani zrobić uniku. Wiedziałam, że to mój koniec. Poczułam jak coś we mnie uderza z przeciwnej strony i zwala z nóg. Poczułam ostry ból na lewym policzku i uderzyłam całą sobą o ziemie. Zaparło mi oddech i pociemniało, gdy uderzyłam głową o twardy grunt.
 - Mały włos - powiedział męski głos tusz obok mojego ucha.
Zakaszlałam kilka razy łapiąc oddech.
Dosłownie bolało mnei wszystko.
Zaczęłam błądzić wzrokiem próbując rozpoznać intruza. W końcu przez mrok ukazały się księżycowe spodki.
 - To teraz zciągniesz koszulke aby zatamować krwawienie? - wymamrotałam.
Shedow zaśmiał się schodząc ze mnie.
 - Myśle, że to nie bd konieczne. - powiedział pociągając mnie w góre.
Mój świat zawirował, ale po chwili stałam juz na nogach.
 - Masz. - wepchnął mi do rąk jakąś tupkę.
Przytknęłam ją do ust, a na języku poczułam słodki smak Boskiego nektaru - ambrozji. Zaczęłam pic łapczywie nektar i nagle sił mi przybyło.
 - Uważajcie! - usłyszałam męski krzyk.
        Oboje rozejrzeliśmy się za zagrożeniem.. które zauważyliśmy za późno. Włócznia wysłana prze Hope leciała w naszą stronę, a my nie mieliśmy szans się wycofać. Shed popchnął mnie do tyłu, a sam stanął na drodze ostrza. Z mojej piersi wydał się krzyk, gdy włócznia wbiła się w ciało, które akurat stanęło jej na drodze. Zrobiłam wielkie oczy widząc jak włócznia przelatuje z drugiej strony ciemnowłosego herosa!
Z mojej piersi wydał się krzyk:
 - ZAYN!
Obrócił twarz w moją stronę, a z jego ust trysnęła krew, po chwili znalazł się na ziemi.
Usłyszałam śmiech bogini i odwróciłam się do niej. Na mojej twarzy malowała się czysta wściekłość.
 - Hahaha! - śmiał się - Jednego mniej! Teraz widzicie jak wasze marne życie jest wam odbierane za...
 - Nie masz prawa mówić o naszym życiu! - zmaterializowałam się obok niej z prędkością błyskawicy. Bogini spojrzała na mnie z przerażeniem. Czułam jak Boska Moc zupełnie się ze mnie wylewa. Czułam każdą wiązkę elektryczną, która pokazywała się na moim ciele. - Atak Boga Piorunów: Żółty Błysk. - wypowiedziałam te słowa i przeorałam twarz Hope paznokciami, na końcu uformowałam kule błyskawic, która wybuchnęła prosto w jej twarz. 
Bliźniaczy bóg, odleciał do tyłu i wylądował na twardej ziemi. Jej siostra krzyknęła z przerażeniem i rzuciła się na pomoc.  JA natomiast znów przemieściłam się z szybkością blyskawicy i chwyciłam  dłoń bladego Zayna. Wokół niego uformował się krąg i moi przyjaciele walczyli dla bezpieczeństwa mojego brata... nawet Rikki ruszyła swoje dupsko. Dylan pochylał się nad ledwo żyjącym Zayn'em.  

***

       Hanna wyczarowała dla nas namiot z winorośli, który oddzielał nas od pola bitwy. Dylan krzontał się wokół Zeyna i z mocom Appolina, uświłował go wyleczyć.
Ja ściskałam dłoń brata i płakałam. 
 - Zayn prosze nie umieraj...- błagałam - Honey mnie zabije... - pociągnęłam nosem - Musisz żyć dla swojego dziecka! Przecez za niedługo zostaniesz tatusiem! Nie mozesz go zostawić w tym okrutnym świecie! Zayn prosze nie umieraj! 
Dylan przestał mamrotać jakies zaklęcie i spojrzał w moją stronę. 
 - Zo, on nie umiera. - powiedział spokojnie - Chwilowo próbuje zasklepić rany, aby mógł wrócić na pole bitwy. 
Spojrzałam na niego jak na kretyna. 
 - Wiem... chciałam troche po dramatyzować. - mruknęłam i odsunęłam się od brata. 
Ten był troche zielony, ale przytomny, a to najważniejsze. 
 - Dlaczego mnei zasloniłes? - zapytałam. 
Ten westchnął. 
 - Ty naprawde niczego nie dostrzegasz? - spytał i prejechał dłonią po twarzy - po tym jak ojciec pobłogosławił Cie Boska Mocą zrozumiałem wszystko. - przekrzywiłam głowe nic nie rozumiejąc - To o tobie mówi przepowiednia. Jestes jedną z ósemki! 
Spojrzłam na niego zaskoczona, a kawałki układanki właśnie zaczeły zlepiac się w całość. 
Gwałtownie wstałam i zaczełam nerwowa przechadzać się po "namiocie". 
 -Nie, nie, nie... To nie możliwe... - wyjąkałam. 
 - To jest możliwe - mruknął Dylan. Na jego twarzy ukazały się kropelki potu - To by wyjaśniało to, że stałaś się w większości Bogiem, a z człowieka została ci cząstka.
Spojrzłąm na niego wilkiem. 
 - Nie pomagasz... - mruknęłam - Ale ja nie moge! Przeciez jestem nieodpowiedzialna... głupia... narwana... Ja się do tego nie nadaje! - jęknęłam - odpowiedzialność za świat nie może spaćść na mnie....- jęczałam.
         Nie mogłam się z tym pogodzić. Na pewno to jakaś pomyłka... Los świata nie może stać na moich barkach... przecież jestem jaka jestem i ja się do tego nie nadaje! Jakiś palant musiał mnie wybrać! Ugh!
Usłyszałam westchnięcie.
 - Nie dramatyzuj. Poradzisz sobie! - Zayn próbował mnie pocieszyć - Wieże w ciebie. - powiedział łagodnie głaszcząc po policzku - A na szczęście mamy już całą ósemkę.
 - COOO?! - wykrzyknęliśmy wraz z Dylanem.
Zayn uśmiechnął się słabo:
 - Pierwszym jest Shedow - to było jasne na początku, drugą jest Hanna... jedyna córka Dionizosa, Kolejną osobą jest Klara - przypuszczałem to od jej porwania, kolejną osobą jesteś ty Dylan - najzdolniejsze dziecko Apollina, o Chesterze powiedziała na rozpoczęciu bitwy Avri, teraz ty dostałaś Boską Moc, a Christopher i Gregory... cóż najwybitniejsi to oni nie są ale zawsze kręcili się wokół was więc stało się jasne, że są jednymi z przepowiedni.  
Rozdziawiłam usta, a Dylan uderzył się ręką w czoło:
 - Że też wcześniej na to nie wpadłem! - znów się uderzył.
 - No właśnie - parsknęłam - ty tu jesteś od myślenia... No i twoja dziunia też.
Chłopak zmroził mnie spojrzeniem.
        Wyszczerzyłam się do niego, a on w powietrzu robił takie ruchy jakby próbował mnie udusić. Pokazałam mu język i zachichotałam. Przypomniały mi się stare dobre czasy, gdy siedzieliśmy na przedmieściach Londynu i gadaliśmy godzinami patrząc na ZWYKŁYCH ludzi śpieszących się do pracy... To były czasy...
 - Zo - z zamyślenia wyrwał mnie głos brata - Musisz iść zakończyć tą bitwe. - uśmiech zrzedł mi z twarzy - A ja chyba mam pomysł.

***

 - Zakończmy te przedstawienie! - powiedziała Hanna, gdy zajęliśmy pozycje.
Usłyszałam jak Chris przęłyka ślinkę.
 - Jesteście pewni, że to sie uda? - zapytał.
 - Raz się żyje. - odparł mu na to Chester.
Shedow zmaterializował się pomiędzy mną i Rikki i położył nam ręce na ramionach. Przygryzłam wargę.
 - Do dzieła. - gdy skończył wypowiedź poczułam szarpnięcie i po chwili znalazłam się w innym miejscu... Ale tym razem bez mdłości.
Uśmiechnęłąłam się zadowolona patrząc na zielon córke Posejdona, która z ledwością powstrzymuje pawia.
 - Coraz bardziej lubię tą Boską Moc. - zacisnęłam zadowolona pięści.
Rikki prychnęła.
 - Ruszmy się. Zaraz zaczną - obróciła się do nas tyłem i wygięła dziwnie palce.
         Jezioro pod nami zadrgało. Poczułam napięcie, które towarzyszyło każdemu powiewowi. Nagle woda zaczełą się ruszać. Drgnęłam niespokojnie. Mam w genach to, że nie lubie znajdować się blisko wody... to nie bezpieczne dla dziecka Zeusa... Poczułam muśnięcie na mojej dłoni i spojrzałam w tamtym kierunku. To syn Nyks próbował dać mi otuchy. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, a on odwzajemnił uśmiech. Zrobiło mis ię ciepło na serduszku. Splotłam z jego dłonią palce, a on nie protestował. Ścisnął moją dłoń dodając tym pewności siebie.
położyłam mu glowe na ramieniu i tak zostaliśmy aż Brigden nie skończyła kombinowac z wodą.
 - Jestem gotowa. - powiedziała.
Niechętnie odsunęłam się od chłopaka.
 - Bd musiała sobie wyparzyć rękę. - odparłam chwytając dłoń kuzynki. Obie skrzywiłyśmy się z niechęcią.
 - Skończmy to. - warknęła do mnie.
 - Po co tyle gadasz? - odwarknęłam.
Scisnęłyśmy się za ręce i skupiłyśmy.
         Powietrze wokół nas zaczęło wirować podrywając nasze włosy w dziki taniec. Skupiłam się na swojej mocy i kumulowaniu jej w chmurach. poczułam wiązki przechodzące pomoim ciele. Moje włosy uniosły się i przekształciły w las błyskawic. Probowałam osiągnąć apogeum swojej mocy, aby załatwić wojsko Hope i Avrii za jednym zamachem. Usłyszałam delikatny spiew piorunów i otworzyłam oczy. Czułam jak mnie wzywają. Spojrąłam w niebo, a nad nami utworzyła sie największe skupisko piorónów jakie świat kiedykolwiek widział. Dośc trudno było utrzymać grzmoty zdala od bliskich i potrzebowałam podwójnego skupienia.
         Natomiast Rikki zaczeła ciężej oddychać, a na jej twarzy pojawiły sie kropelki potu. W sumie nie dziwie się jakbym była pół człowiekiem - mół bogiem to zapewne wyglądała bym jeszcze gorzej, ale ze jestem w większości bogiem, aby panować nad niebem potrzebowałam tylko wielkiego skupienia...
         Jezioro pod nami zafalowało i dosłownie powoli zaczęło "wychodzić" z miejsca. Wodne macki wędrowały do każdego potworą oplatając go. Widziałam prace dzieci Hermesa nad ewakułacją reszty armii, dzieci Dionizosa zaczeły stawiac wielki mur z winorośli oddzielający reszte armi wroga. Im bardziej poziom wody w jeziorze zanikał tym więcej nieprzyjaciół zostało otoczone przez wode. Rikki ścisnęła mnie za dłoń dając do zrozumienia, że kończy. Po jej dotyku czułam, że robi się zimniejsza... Mam nadzieje, że nie straci koncentracji bo inaczej wszystko weźmie w łeb.
Znów zamknęłam oczy i sięgnęłam umysłem w stronę chmur gdzie wszystko było gotowe. Zgromadziłam więcej piorunów. Wiedzialam, że było mnie na to stać... aby uratowac moją rodzinę mogłam zrobić wszystko. Więc skupiłam się potrójnie i wezwałam najpotężniejsza burze, którą była tylko godna Boga Gromów.
 - TERAZ! - krzyknęłayśmy obydwie.
Całą moją moc skumulowałam na punkcie gdzie Gregory miał wbić miecz w ziemie, który miał posłużyć za przewodnik prądu. poszukałam go świadomością i na niego skierowałam cały atak. Był otoczony wodą więc bd jeszcze lepiej przewodzić prąd.
Zostaliśmy oślepieni, a zaraz po tym rozlepkł się huk rozrywający bębenki.
Nagle nastała cisza.
Poczułam jak Rikki wyślizguje mi się z dłoni i leci w stronę jeziora, które niebezpiecznie szybko zacżeło się napełniać. Na cale szczęści Shedow złapał ją i wziął w ramiona. oczułam ukłucie zazdrości. Chłopak zniknął z dziewczyną, następnie pojawili się na brzegu. ona była nie przytomna. Widząc o sama poczułam zmęczenie. Nogi mi zadygotały i dopiero teraz poczułam jak moje ciało jest cięzkie. Osunęłam się na kolana, dysząc ciężko. Przefrasowałam się i to porządnie. Poczułam jak lece do przodu. Ale ramie jasno okiego mnie przytrzymało. opadłam w jego ramiona opierając głowę, na jego piersi.
 - Udało się? - spytałam lekko przymykajac oczy.
 - Nie słyszysz tych okrzyków? - spytał z nutą radości w głlosie.
RZeczywiście dopiero teraz dochodziły do mnie radosne okrzyki herosów.
 - Wygraliśmy. - wyszeptałam, oddychając z ulgą.
Chłopak uniusl delikatnie mój podbródek.
 - Dałaś z siebei wszystko. Jako twój trener: JESTEM Z CIEBIE DUMNY. - powiedział to mocniej mnie przyciskając.
Uśmiechnęłam się zadowolona.
Zaśmiałam się.
 - Zniszczyłeś tak romantyczną scene słowem: TRENER. - odparłam spoglądając mu w oczy.
Jego końcik ust uniósł się.
 - Jak to moge naprawić? - zapytał szarmancko podnosząc mnie na nogi. Jedną ręką dalej trzymał mój podbrudek, a drugą dociskał moje dłonie do piersi.
Zachichotałam.
 - Na przykład tak - uniosłam się na palcach, aby dosięgnąć do jego ust, na których złożyłam pocałunek.



O mamusiu.... Troche tego jest.
Poplątanie z zaplątaniem, ale chyba jestescie zadowolone z zakończenia? Hihi:D
Jeśli macie jakies pomysły odnośni fabuły to piszcie w komentarzach xD ^^
Bujka ;P 

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział czterdziesty drugi cz. 1

         Kątem oka zauważyłam przedzierającego sie przez tłum Zayna... Jeszcze tego mi brakuje. Przed minutą pozbyłam sie plecaka o imieniu Mel, która uczepiła się mnie jak koala i nie chciała puścić. Dopiero jeden z dzieci Hermesa siłą wyprowadził ją z pola walki, czym przyczynił sie do moich swobodnych ruchów i za to bardzo mu dziękowałam. Zamachnęłam się mieczem i dźgnęłam cztero metrowego, grubego i cuchnącego  cyklopa w brzuch. Ten zawył i osunął się na ziemie nieżywy. Zauważyłam, że kilka chodzących kości się do mnei zbliża i okrążyły  kółeczkiem, zagradzając droge ucieczki. Oceniłam sytuacje, na marną. Zakręciłam mieczem młynek wokół głowy i cisnęłam klingą w kościotrupy. Po chwili usłyszałam odgłos spadających kości i po szkieletach zostały tylko małe kupki. Rozprostowałam ramiona w chwili spokoju, która nie trwała za długo. Jeden z największych cyklopów jakiego kiedykolwiek widziałam, kierował sie wprost na mnie, przedzierając się przez tłum jak terminator. Wymachiwał swoją maczugą we wszystkie strony, nie zważając, że również turbuje swoją armie. No ale cóż. Cyklopi słyną z małego rozumku.
         Dobyłam kolejny miecz z pochwy na plecach i przygotowałam się do powstrzymania stwora. Słyszałam krzyki ludzi i potworów, kótrzy ginęli za chory wymysł jakiejś bogini. Ścisnęłam mocniej miecze. Tą bitwe chciałabym jak najszybciej zakończyc. Wielkolud stanał przede mną i zamachnął się maczugą. Ugięłam nogi, tak jak uczył mnie Shedow i czekałam kiedy mam zrobić unik. Przez ten momęt jakoś wszystkie odgłosy ucichły. Słyszałam swój przyśpieszony oddech i bicie serca. Czy tak właśnie czuje się człowiek przed śmiercią? tylko, że mi życie przed oczami nie przeleciało.
Cyklop zaczał opuszczać broń. Czekałam. Usłyszałam krzyk za sobą, ale nie zwróciłam na niego uwagi. Wyczułam momęt uderzenia i odskoczyłam. Maczuga wbiła się do jałowej ziemi, pozostawiając pęknięcia i wielką dziure. Podpierając się rękami zrobiłam zwrot i wskoczyłam na broń. Nawet ja się nie spodziewałam takiego zachowania. Wbiegłam na ramie potwora, a gdy odchylił głowe, aby spojrzeć co mu na niej siedzi, wbiłam mu miesz w oko. Cyklop zachwiał się i runął do przodu. Widziałam fontanne krwi, kóra opryskała ludzi wokół i prawie nie zwróciłam śniadania... Nie nawidze przemocy gdyż, wychowywałam się w patologicznej rodzinie... a tu sama szeże przemoc, a na dodatek zabijam... Bo jakie te potwory miały wpływ na to, że gdy sie urodza bd siedzieć w złym ciele... świat jest okrutny,... i nikiedy zastanawiam się czy dobrze jest za niego walczyć. Bo od pewnego czasu gnębią mnie wątpliwości. Ześlizgnęłam się z trupa i prawie zwymiotowałam śniadania.
Poczułam jak ktoś chwyta mnie za ręce i zaczyna odciąggać od truchla.
Spojrzałam na dwie wysokie postacie odziane w zbroje.
 - No spójrz Kasmir, kto postanowil nas odwiedzić.
Zauwarzyłam błysk białych zębów pod hełmem.
 - Musiała sobie uświadomić, że nie przeżyje bez naszej inteligencji.
Wybuchnęłam śmiechem.
 - Wy inteligenty! - zwróciłam się do blixniaków rozbawiona ich bliskością.
 - Hymn? - odpowiedzieli równoczesnie.
Uśmiechnęłam się.
 - Cholernie się za wami stęskniłam.
Spojrzeli po sobie, a później z przerażeniem na mnie.
 - Kim jestes i co zrobiłas z nasza krową? - zapytał KAsmir.
Spojrząłma na nich zabujczym wzrokiem.
 - Zaraz ci wsadze kij do dupy, jak nie przestaniesz. - warknęłam wściekła. Ogólnie nie przejmowałam się jak ktoś mnie bluzgał... ale usłyszec to z ust palantów mojego pokroju było irytujące.
 - Nie, jednak to Zo. - odparł Lorenz.
Brat pokiwał ochoczo głową. Poczułam jak moje nogi zaczepiło se o coś. A tym "czymś" okazało się ciało jednego z herosów. Zamknęłam gwałtownie oczy i przygryzłam wargę. Ciągle miałąm nadzieje, że to sie  nie dzieje.
 - ale jest jakaś inna. - pokiwał głową Kasmir - Gdy przepołowiła gorgone, wyglądała, jakby zaraz miałą wszystkich zarżnąć... nie sądziłem, że bd musiali zbierać ją z ziemi gdy uwidzi za duzo krwi.
 - Nadal tu jestem więc bądźcie tak mili i nie obgadujcie mnie.
Drugi z braci spojrzał na mnie z dezaprobatą.
 - Dzieci milczą gdy dorośli rozmawiają.
Spojrzałam na niego. Gdyby mój wzrok, mógł zabić już dawno lezałby martwy.
 - Chcesz w twarz? - spytałam.
 - Już się zamykam. - odparł kuląc ramiona.
Westchnęłam. Spojrzałam na niebo. Widziałam lśniące skrzydła pegazów, kóre umykały przed pazurami harpi. Widziałam jak bezwładne ciała spadają i zgniatają wiele ludzi... Widziałam cierpienie biednych zwierząt i mialam ochotę pozabijać wszystkie okropne stwory, kór epóbuja zabić moją rodzine... 
Chłopaki gadali w najlepsze natomiast do nas zbiżalo się coś wielkiego ale nie umiałam ogarnąc co dokładnie.
 - Inteligenty! w nasza stronę leci coś wielkiego. Może łaskawie się tym zajmiecie albo mnie puścicie? Bo nadal nie wiem po jakiego kja chcecie mnie stad wywlec.
Spojrzali na mnie z przerażeniem i puścili tak raptownie jak chwycili.
Spadając obiłam sobie pośladki. Jękęłam z obużeniem i wstałam. Nim zrobiłam cokolwiek zrobić krztałt na niebie zrobił się wyraźniejszy i rozpoznałam wnim harybse...
 - Cholera.- zaklęłam. 
Sięgnęłam do pochwy i zaczęłam macać powietrze.
Moje miecze mieli bliźnaicy, kórzy nagle rozpłynęli się w powietrze.
Westchnęąłm zmęczona i otworzyłam tarcze, kóra wystrzeliła. Potwor udezył we mnie całą masą, a mnei zcięło  z nóg. Miałam wrażenie, że ramie wypadło mi ze stawu.Przturlałam się po podłodze i schowałam tarcze. chwyciłam się za coraz wieksze ramie i zaklęłam na czym świat stoi. Potwór przeturlała się 20m  dalej i skosił potwory ze swojego wojsca. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że bliźniacy leżeli na ziemi i udawali trupy... Najliżej leżał Lorenz i podeszłam do niego.
 - Walnij mnie w ramię. - mruknęłam podstawiając mu wybite ramie. - wal z całej siły.
Chłopak spojrzal na mnie  z przerażeniem.
 - Nie ma mowy. Po tym wyślesz mnie do trumny. Ani mi się śni. - założył ręce na klatke piersiową.
 - Dobra. - wypaliłam - to ja poszukam jakiegoś Apolla, lub Asklepiosa... a wy zajmijcie się harybsą.
Powiedziałam to i odwróciłam się na pięcie.
            Poczułma ból i krzyknęłam. Zacisnęłam pięści gdy chciałam przywalic osobie, która to zrobiła, ale szybko je rozluźniłam. Przeciez sama tego chciaalm. Jęknęłam gdy ramie wruciło na swoje miesce. Wyciągnęłam z kieszeni tubke z ambrozją i łyknęłam pożądnie. Po chwili poczułam ulge gdy wszystkie rany zasklepiły się, a po moim ciele przeszło orzeźwienie.
 - Ile już tego wypiłas? - spytał Kasmir podchodżac do nas i chwytając butelke, którą mu podałam.
Otarłam usta i kilka kropelek nektaru spadło na ziemię.
 - Od wczoraj zywie się tylko tym.
Chłopaki zrobili wielkie oczy. Poczym młodszy zwrócił się do starszego:
 - Leć po kamere nagramy, jak Zo stanie w płonieniach gdy jej ciało nie strzyma ilości boskości.
 - Dobra. - potaknął brat, obracał się na pięcie, gdy nagle zrobił szybki zwrot, chwycił brata i zaczał uciekać. - Zo twój adorator nadciąga.
Pokazał mi palcem w stronę lecącego potwora.
             Jęknęłam i schowałam tubke z nektarem. Sięgnęła do pochw, które mialam przymocowane do łydek, po dwa obusieczne sztylety i zakręciłam nimi w dłoniach badajac ich możliwości i ciężar. Połową broni, która miałam na sobie walczylam instynktownie, gdyz nie bła moja. Oczywiście Shedowuczył mnie zastosowań, każdej, ale to dziwne walczyć bronią "zaporzyczoną" od przyjaciele. Ogólnie cała zbroja była jego... nno jedynei napierśnik był mój.
Stanęłam lekko pochylona kołysząc się w jedną a drugą stronę, jednocześnie rozgladałam się nad jakąs pożyteczną bronią i na szybko wymyślając taktyke.
 - Zo my cie zostawiamy tu z przyjacielem...- krzyknął Kasmir, kóry znajdowął  się w bezpiecznej odległości i ubezpieczął mi tyły.
 - ... a my pójdziemy wybuchnąć połowe armi Avri. - powiedział Lorenzo, kładąc trupem trzech nieumarłych.
 - No to cześć! - powiedzieli równocześnie i zapadli się podziemie.
Spojrzałam nad nadbiegającego potwora, kóry zaczał zwalniać.
W końcu stanął przedemną i wyszczezył zęby. Jego ślina zaczeła skapywać w wielką kałuze.  Nagle zrobił wielkie oczy i zaskomlał.
Zamknęłam oczy.
 - Ktoś za mną stoi tak? - powiedziałam i zaczełam odwracać się na pięcie. Najpierw ujrzałam wielkie włochate nogi, a później pajęcze oczy i wielkie szczypce.
Prawie miecz wypadł mi gdy ujrzałam jeden z pomiotów pajęczycy, Arachne. Stwór krzyknął, a ja zostałam obśliniona. No pięknie będe walczyć z dwoma przeciwnikami... to już wole iść i wykopać sobie grób.  - pomyślałam.
           Harybsa skoczyła w moją stronę. Przeskoczyłam nad nią i cięłam ją przez grzbiet. Spadając na ziemie poczułam jak coś hamuje mi noge i znów poleciałam w powietrze gdy pająk szarpnął za sieć. Przecięłam pajęczynę i z ledwością uniknęłam ostrych zębów przerośnientego wilka. Wleciałam w pole walki i teraz otaczało mnie stado nie umarłych. Zaczelam atakować zombi, kóre padały jeden po drugim. W chwili nie uwagi jeden z nich wgryzł się mi w ramie. Krzyknęłam i oddzieliłam mu głowe od tułowia. Chywciłam się za pulsujące ramie i zwymiotowałam. Fuj.
           Ledwie pozbierałam się z ziemi, a Pająk oplątał moje nogi i zaczał ciągnąć w swoą strone. Uniosła mnie w górę i otworzyła paszcze z wielkimi szczypcami. Szybko zmieniłam broń na małe sztyleciki, które zostały umieszczone pod rękawicami, a słuzyły do żucania. Wycelowałam w gardło potwora i żuciłam nożek posyłajac z ani wiązkę błyskawicy. polejną ręke skierowałam ku niebu, a gdy potwór połknąłmiecz, zgromadziłam w dłonie płyskawicę, która udeżyła z nieba. Skierowałam ją na potwora, kóry po chwili usmarzył się.
Odetchnęłam. Jeden mniej.    
          Ziewnęłam ze zmęczenia i zaczełam rozglądac sie po polu bitmy szukając HAtybsy. Znalazłam ją, gdy pozbywała się skutecznie dzieci ateny, kóre przeprowadzały dywersję. Zaklęłam pod nosem i rzuciłam kolejnym nożem. Odcięłam zwierzęciu ucho, ótre zozw ścieczyło się. Swoimi czerwonymi oczami spojrzała w moją stronę. Wydała z siebie wycie i pognała w moją stronę. Chwyciłam z sztylety i czekałam aż, potwór otworzy swoją poszcze. Wtedy ciełam odskakując Za sobą słyszałam głuchy trzask, gdy na ziemie zlecial wielki kieł harybsy. Okręciłam się na pięcie stojąc twarzą w twarz z potworem.
 - Zoey! Za tobą! - pomięzy odgłosami bitwy dosłyszłąm kobiecy głos. Spojrzałam kątem oka za siebie. Jedna z Harpi stała na demną z uniesionym mieczem.
        Postanowiłam pokazać światuile zyskałam po nocnych treningach z Shedowem. Oparłam ręce na ziemi i z niebywałą prędkością kopnęłam w nadgarstek harpi. Miecz wyleciał jej z ręki, a ja okręciłam się i wymierzyłam cios.  Potwór byl tak zaskoczony, że nawet nie zauwarzył, że jego ciało oddzieliło się od siebie, gdy okreciłam się. Uśmiechnęlam sie Pokazując zęby zadowolona z mojej nowej szybkości..
Przecięłam cieńkie cięzaeki, kóre miałam na nogach. Spadły na ziemię żłobiąc w niej pęknięcia. To samo zrobiłam z magicznymi rzemykami na rękach. Gdy pozbyłam się z mięśni ciężaru, poczułam sie niebywale lekka. Kolejna pamiątka po treningach z  Shedowem, który wprost mnie katował, ale widać efekty.
          Harybsa skoczyła na mnie, ale ktoś mnie zasłonił i przyjął cios na siebie. Potwór zaskomlał i wycofał sie kulejąc. Spojrzałam na postac stojąca przede mną. Najpierw zauwarzyłam ciemne włosy, a póxniej zielone oczy. Hannna, ta podstępna żmija mnie uratowała. A coś czulam, że się pojawili. Wcześniej wyczułam załamanie przestrzeni, wiec zapene byli To Shedow i Chris.
Siegnnęłam po ciężarek leżący na ziemi i urzyłąm go jako kastetu. Owinęłam go wokół dłoni i z całej silły przywaliłam potworomi. Usłyszałam szczęk i jego pełne nienawiści oczy zrobiły się mgliste. Potwór nie żył. Coś za  łatwo poszło - pomyślałam.
Chcąc pozbyć się ciężarka, rzuciłam niem w harpie, która dopierała się do pegaza Shedowa. Potwór padł martwy.
Hanna otrzepała ostrze z krwi i kopnęła z obrzydzeniem czaszke dalej.
Och jaka niewinna... - w myślach nakopałam jej do dupy.
Zwróciła się do mnie z uśmiechem.
 - Nieźle sobie poradzi...
Przywaliłam jej pięścią w nos, podcięłam jej nogi i przygniotłam ją do ziemi stopą. Z jej nosa zaczęła skapywać krew.
 - A to jeszcze nic w porównaniu z tym co zamierzam ci zrobć! - warknęłam, a mój głos nasączyłam jadem - Nie moge uwierzyć, że mnie uśpiłaś! Miałam cie za najlepsza przyjaciółke, a ty zrobiłaś mi coś takiego!
Wymamrotała coś ale ja ją nie chciałam słuchać.
Puściłam ją, a ona próbowała złapać powietrze.
 - Co się stało? - wykrzyknął zmartwieny Dylan.
Cała banda przedzierała się przez tłum walczących. Wyglądali dość komicznie w zwykłych ciuchach dzierżąc swoją broń.
 - Zaatakowała mnie harybsa. Han uratował mi życie. - wypowiedziałam te słowa bez wyrazyu. Spojrzałam na  blondynke, kóra trzymała sie kurczowo ramienia swojego chłopaka. - Miło, że znów jesteś z nami. I przepraszam, że nie było mnie z nimi gdy cie ratowali. Ale ktos się postarał o to aby mnie nie było. - spojrzałam jadowitym wzrokiem na Hanne, kóra usiłowała się pozbierać.
 - Dlaczego Hania leży? - zapytał Chris - przecież stała gdy ty pokonywałaś potwora.
Spojrzałam na niego z głupiutkim uśmieszkiem.
 - Hania przybiła mi żółwika nosem. - powiedziałam jakby nigdy nic.
 - Że COOO?!?! - odpowiedzieli zgodnym chórkiem.
 - Noo.... Chciałam jej przybić żółwika, za to, że mnie uratowała, ale biedna Han potknęła sie i oberwała w nos. - posłałam im szczery uśmiech.
Z tłumu wyłoniła się postać ubrana dość wyzywająco, z czarnymi nagolennikami, napierśnikiem który odsłaniał jej płaski brzuch, naramiennikami i rękawicami. Jej zapach był przesiąknięty solą morską, a włosy splątane.
 - Brigden - warknęłam rozpoznawając córkę Posejdona.
W ciemności błysnęły jej białe zęby. Zawsze przypominały mi zęby rekina, gdyż były szczuplejsze niż u normalnych ludzi i herosów.
 - Coś mi się nie zdaje, że sama wyladowała na ziemi, Fox. - podala ręke Hani, kóra ją z wdzięcznością przyjęła.
Uniosłam z rozbawieniem brew.
 - Moż echcesz do niej dołączyć? - spytalam.
Zauwarzyłam lekkie poruszenie ze strony moich niby przyjaciół.
 - Zo odpuść- powiedział Dylan.
 - Zoey ona przyszła nam pomóc - zawturowala mu Klara.
 - Uratowała nas! - powiedział Chris.
Przekrzywiłam głowe patrząc na nich. Ich oczy mówiły abym przestała, ale moja piepszona duma tego nie chciała.
 - O ile wiem osoby, które opuszczają obóz nie są mile widziane. - zaplotłam ręce na piersi.
Usłyszałam szczęk metalu, ale byłam szybsza. Nie zdążyła do połowy wyjąć miecza, a ja już stałam i przyciskałam jej długi nóż do gardła. Spojrzała na mnie najpierw z zaskoczeniem, które przerodziło się we wściekłością, a w jej oczach zapaliły się ognie.
 - Ojciec ostrzegał  mnie przed tobą. - przycisnęłam mocniej nóż, az ukazała się czerwona kreska - Ale myślisz, że tylko ty polepszyłaś się? Jeśli tak to jestes strasznie samolubna. - pokręciłam głową - Moge wskazać ci palcem osoby, na tym polu bitwy są lepsi od ciebie pod wieloma względami. - warknęłam - Jak nie masz zamiaru ratować niewinnych ludzi to lepiej sobie odpuśc i nie zawracaj mi głowy. - odjęłam nuż od jej szyi i wsadziłąm do pochwy jakby nigdy nic. Spojrząłam na nią - Pilnuje cie. Jesteś na moim terenie. - okręciłam się na pięcie i  zaczełam kierowa sie w stronę prawej flaki. Zatrzymałam się i spojrzałam przez ramie - Nie tylko ty jestes naznaczona przez Boga.  
          Podskoczyłam i wdrapałam się na grzbiet jednego z pegazów przelatującego akurat nad nami. Dosiadłam go i skierowałam w wir harpii, kótre zarzynały zwierzęta, nie zważając na oburzenie przyjaciół. Zaczęłam pomagać dzieciom Hermesa pozbyć się latających stworów. Zadawałam ciosy jedne po drugim, a pioruny waliły wszędzie gdzie znajdowały się latające stwory. Po chwili zaczęły się wycofywać i pierzchły z nieba, które było moim królestwem. Zauważyłam jakąś postać, kóra siała wielkie spustoszenie w szeregach dzieci Aresa.
Ześlizgnęłam się z grzbietu siwka i pofrunęłam w dół. Spadając przed przerażającą postacią. Wykonałam salto i spadłam na ziemię w kuckach.
 - Miło, że w końcu ktoś postanowił nam pomóc. - krzyknął Chester odskakując przed latającym płomieniem.
 - Byłam zajęta. - powiedziałam wpatrując sie w kobiete z irytującym uśmieszkiem.
Miała na sobie przewiewną białą suknię i wianek we włosach. Unosiła sie 20 cm nad ziemią, a jej brązowe włosy powiewały na wietrze. Przypominała mi podobiznę jednej z Bogń Olimpijskich... Tylko jej twarz byla bardziej surowa i nieprzyjemna. Jej oczy złowrogo świeciły.
 - W końcu zacznie się zabawa! - zaśmiała sie bliźniaczka i wykonała piruet. W naszą strone poleciały ognie.
KAżdy rzucił się w swoją stronę unikajac poparzenia. Przetoczyłam się na plecy i wyciągnęłam tarcze. Zasłoniłam się i zaczełam podbiegać do Chestera.
Chłopak jęknął a z jego boku zacżeła sączyć się krew. Zaklęłam.
Podłam mu tubkę z ambrozją.
Usłyszłam świst wiatru za sobą i dobyłam sztylet. Zamachęłam się, ale tuż przed ciosem ktos chwycił mnie za nadgarstek i zatrzymało trafieni. Spojrzalam spanikowana na napastnika, ale gdy ujrzałam srebrne oczy, odechnęłam.
 - Prawie cie zabiłam.  - powiedziałam chłodno.
 - Więc dobrze Cie wyszkoliłem. - odparł luzując nadgarstek. Wyjęłam rękę z jego uścisku i zasłoniłam nas przed następną kula ognia. - Jak się sprawy mają? - zapytał wychylając się spoza tarczy.
Chester juz wrucił do siebie i teraz uważnie rozglądał się na pole bitwy, kombinując co teraz mamy zrobic.
 - Cholera. - zakląl - tyle braci zginęło. - jego szczęka zacisnęła się.
Połozyłam mu reke na ramieniu. Współczułam mu.
 - Każ wszystkim ludziom ewakuowac się. We trujke powinnismy ją zatrzymać. - powiedział Shedow, kóry zniknął i pojawił się za bliźniaczką Ateny i przeniósł trzech zranionych ludzi.
 - On zawsze mówi wszystko dosadnie? - zapytał Chester.
Chciałam juz odpowiedziec ale usłyszałam głośny huk.
 - Coś się stało na wschodniej flance. - powiedziałam.
Uśmiechnęłam się i pogratulowałamm Lorenzo i Kasmirowi dobrej roboty.
Obok mnie zmaterjalizował sę Shed z moimi mieczami.
 - Oddawaj sztylety. - warknał.
Sięgnęłam za zagolennice i dobyłam ulubiona broń chłopaka. Dwa kryształowe sztylety, o obusiecznym ostrzu. 
Ja natomiast wsadziłam swoje miecze go pochwy.
 - Jeszcze raz bd grzebać w moich rzeczach a zabije.
Przewróciłam oczami.
Usłyszałam huk i nakryłam nasza trujkę tarczą, przed odłamkami ziemi i nie wiadomo czego jeszcze. Usłyszłąm znajome krzyki przerazenia i przerażający smiech.
 - Znalazłam te myszy. - kolejna kobieta pojawiła się na polu bitwy ale tym razem, rozpoznałam ją od razu.
Hope. Bliźniaczka Hadesa. Spodkaliśmy ją gdy ratowaliśmmy bliźniaków... którzy aktualnie leżeli przed nami i zwijali się z bulu.
 - Zobaczmy na co stać, dzieci bogów - syknęła i uniosła ramiona w górę. - powstańcie moje dzieci! - krzyknęła, a ja objęły czerwone płomienie. - powstańcie i zniszczcie ziemię!
Nagle trupy herosów zaczęły się ruszać. Krzyknęłam z przerażenia, gdy znajoma twarz siostry Chestera, Cerri złapała mnie za kostke. Uważałam ją za swoją sioste. Była zabawna ale i ostra. Bardzo ją lubiła bo porzypominała Mel. A teraz sięgnela po moją nogę, a w jej głowie sterczał topór.
 - Siostro! teraz będzie zabawa! - wypiszczał Avri.
Zaklełam pod nosem zdzielając moja przyjaciólkę mieczem.


Jezu ale się rozpisałam.... Pufff... na szczescie juz koniec :D
Przepraszam za zanudzanie, moje chaotyczne pisanie i błędy. Wiem, że tego nie lubicie.
Bujka :*